Wróciłam w piątek do domu i zaraz włączyłam komputer, bo wczesna była jeszcze pora. Po chwili pracy z komputerem laptop mi się przywiesił, więc poprosiłam tatę, by coś na to zaradził.
Wtedy to okazało się, że mam wirusa i to nie byle jakiego. Wirus objawiał się tym, że wchodził na jakieś podejrzane strony internetowe oraz u góry ekranu pojawiała się informacja ile mam zapłacić Izraelowi. Po każdym zrestartowaniu komputera suma wzrastała o 3 zera. To pewnie przez tego songra, którego ściągałam ostatnio z mojeprogramy.pl.
Następnego dnia gościem w naszym domu była pani Ludmiła.
Większość czasu spędzała ona w kuchni i w salonie. W czasie kiedy była w kuchni puściłam piosenkę Queenu, bo już nie mogłam patrzeć na ten komputer i chciałam sobie czegoś posłuchać a najlepiej jeszcze przenieść się w zupełnie inny świat, choćby nawet Freddiego i jego przyjaciół, byle jak najdalej od tego zawirusowanego komputerzyska. Wtedy pani Ludmiła odezwała się z kuchni, że pan Bóg słysząc tę piosenkę na pewno by…, ale nie wiem co bo nie dosłyszałam. Po słowach wypowiedzianych przez katechetkę wyłączyłam piosenkę i zaczęłam czytać książkę. W niedzielę tata wcześniej chciał mnie zawieźć do szkoły, co wyjątkowo mnie ucieszyło, bo nie chciałam, żeby tata pamiętał o tym moim cholernym wirusie.
Może w poniedziałek pokażę go panu Sławkowi i on coś zaradzi. W szkole jednak wcale nie było lepiej jak się tego spodziewałam. Na jednej z przerw spotkała mnie pani Dorota i oznajmiła nam, że chce, byśmy wzięli udział w "Fircyku w zalotach" na początku wakacji.
Wtedy się trochę przestraszyłam, gdyż zupełnie nie pamiętałam swojej roli a wyrzuciłam ją ostatnio. Z internetu natomiast nie chciałam skorzystać, bo znów powiększyłabym tę sumę pieniędzy na Izrael.
Poza tym nie chciałam być absorbowana w czasie wakacji, bo dość mam swoich planów. Na kolejnej lekcji był wf i mieliśmy grać w shotdowna, gdyż wreszcie łaskawie rozłożyli stół. Był jednak pewien zasadniczy problem: nie było ani jednego ping-ponga.
Klasa zdecydowała jednogłośnie, że będziemy grać jogurtami, bo akurat dzisiaj dali na śniadanie i prawie każdy ma swój, więc nawet jak się jakiś rozwali, to będziemy mieli zapas. Ja nie pochwalałam takiego obrotu sprawy, bo uważam, że jedzenia w żadnym wypadku nie powinno się marnować, nawet jeśli schoddowna nie widziało się nie wiem jak długo.
Powiedziałam tylko, że ja nie mam swojego jogurtu, bo go chyba zapomniałam, poza tym, to jest marnotrawstwo i nie powinniśmy tak czynić.
Nikt mnie jednak nie poparł.
Postawili mnie za stołem, wręczyli paletkę oraz jogurt i kazali grać. Bardzo ciężko się grało tym jogurtem.
Długo mi się grać nie udało, bo kiedy zamachnęłam się bardziej jogurt wypadł poza stół i się rozwalił.
Potem mieliśmy zastępstwo za jakąś lekcję i opiekowała się nami pani Agata. Nauczycielka powiedziała mi, że miała zająć mi trochę wakacji, ale słyszała, że ktoś inny był pierwszy i to uczynił, więc ona mnie jutro weźmie z panią Mirką na to coś… nie pamiętam nazwy.
Miałam się pani zapytać kto to jest pani Mirka, ale pani rozmawiała już z moją klasą i pokazywała z zapałem jakiś przedmiot, który po chwili okazał się być gazetą ze zdjęciem jakiejś gwiazdy. Trudno, jutro się dowiem kto to jest pani Mirka.
Wirusy potrafią człowiekowi zatruć życie
Wróciłam w piątek do domu i zaraz włączyłam komputer, bo wczesna była jeszcze pora. Po chwili pracy z komputerem laptop mi się przywiesił, więc poprosiłam tatę, by coś na to zaradził.
Wtedy to okazało się, że mam wirusa i to nie byle jakiego. Wirus objawiał się tym, że wchodził na jakieś podejrzane strony internetowe oraz u góry ekranu pojawiała się informacja ile mam zapłacić Izraelowi. Po każdym zrestartowaniu komputera suma wzrastała o 3 zera. To pewnie przez tego songra, którego ściągałam ostatnio z mojeprogramy.pl.
Następnego dnia gościem w naszym domu była pani Ludmiła.
Większość czasu spędzała ona w kuchni i w salonie. W czasie kiedy była w kuchni puściłam piosenkę Queenu, bo już nie mogłam patrzeć na ten komputer i chciałam sobie czegoś posłuchać a najlepiej jeszcze przenieść się w zupełnie inny świat, choćby nawet Freddiego i jego przyjaciół, byle jak najdalej od tego zawirusowanego komputerzyska. Wtedy pani Ludmiła odezwała się z kuchni, że pan Bóg słysząc tę piosenkę na pewno by…, ale nie wiem co bo nie dosłyszałam. Po słowach wypowiedzianych przez katechetkę wyłączyłam piosenkę i zaczęłam czytać książkę. W niedzielę tata wcześniej chciał mnie zawieźć do szkoły, co wyjątkowo mnie ucieszyło, bo nie chciałam, żeby tata pamiętał o tym moim cholernym wirusie.
Może w poniedziałek pokażę go panu Sławkowi i on coś zaradzi. W szkole jednak wcale nie było lepiej jak się tego spodziewałam. Na jednej z przerw spotkała mnie pani Dorota i oznajmiła nam, że chce, byśmy wzięli udział w “Fircyku w zalotach” na początku wakacji.
6 replies on “Wirusy potrafią człowiekowi zatruć życie”
Granie w showdowna jogórtami. A to doobre 😀
Zwariowany pomysł. 😀 A co do wirusa, jeśli tylko masz możliwości finansowe, kup sobie jakiegoś dobrego antywirusa. Do niedawna polecałem G Datę, która jest dostępna, ale absolutnie nie intuicyjna, ale ostatnio przesiadłem się na Kasperskiego i na prawdę nie żałuję. Jedyne, co na razie leży co do dostępności, to instalacja, tam chyba będziesz potrzebowała pomocy osoby widzącej albo robienia na czuja, to się da i w razie czego służę pomocą. Ale poza tym wszystko jest OK.
Ej moment, to był sen? 😀 Bo jeśli tak to akurat jeden z tych bardziej realistycznych i mniej absurdalnych. Kilka razy czytałem Twoje wpisy i najczęściej w Twoich snach było coś takiego typowego, po czym było widać, że to sen. Tu może te jogurty, też nie znam kontekstu i Twoich wspomnień, ale dopiero teraz się skapnąłem. 😀
Jogurtdown chyba
Z wirusami akurat miewam bardzo realistyczne sny, podobnie jak z telefonami.
Już sobie wyobrażam jogurtowy stół i potem granie na nim normalną piłką. Jak już jakimś jedzeniem miałbym grać to chyba jabłkiem, albo raczej śliwką czy coś:D