To jest historia mojej świnki opowiedziana jej oczami, niektóre fakty, zwłaszcza te początkowe – są zmyślone. Życzę miłej lektury
Kim jestem i skąd pochodzę, a także jak znalazłam stały dom
Mam na imię Tosia. Jestem świnką morską rasy rozetka. Urodziłam się 3 marca 2018 roku i obecnie skończyłam już prawie 3 lata. Mój ojciec był piękny, miał gęste futerko i rozwichrzoną czuprynę, matka nieco przylizana, ale pochodziła z giełdy i nie miała dobrych genów, za to ojciec został sprowadzony aż z Czech i miał szlacheckie pochodzenie.
Wszystkie znajome mojej matki dobijały się o mojego ojca, ale hodowca zdecydował, że to właśnie moja matka będzie pierwsza, bo w niej drzemie krew teddy, a on miał słabość do tej rasy. Moja matka naprawdę go pokochała i nie chciała się z nim rozstawać. On też za nią przepadał, ale hodowca upierał się, że skoro jest tak dobrym reproduktorem, to nie może marnować czasu przy jednej samicy. Miałam dwóch braci i oni byli bardziej puchaci, za to mieli gorsze kolory i byli słabsi witalnie a ja byłam głośna i energiczna, mój kwik słychać było na całą okolicę aż się hodowca martwił, czy sąsiedzi nie zgłoszą go, że zakłóca ciszę. Wychowywałam się z rodzeństwem, z ciotkami i jej dziećmi, a płeć męska była od nas odizolowana. Smutne, napuszone samce czekały, aż któraś z samic będzie gotowa do zabawy.
Kiedy nadszedł dzień wielkich zmian w chlewiku zapanowało poruszenie, bo matki i ciotki już przeczuwały co się wydarzy a my jeszcze nie, więc bawiliśmy się beztrosko, zajadali przysmaki.
Wczesnym rankiem, a w zasadzie w nocy ktoś zaczął nas wyłapywać i pakować do pudeł, więc podnieśliśmy wrzask a zwłaszcza ja go podniosłam, zdając sobie w pełni sprawę z donośności mego kwiku.
Nikt jednak nie przyszedł mi z pomocą i powieziono nas w nieznane. W sklepie zoologicznym klatka była znacznie ciaśniejsza a w sąsiednich boksach przebywały jakieś inne stworzenia wydające z siebie obce dźwięki. Z początku się ich baliśmy, ale szybko okazało się, że nie mają do nas dostępu.
Rozdzielono mnie z braćmi i dołączono do jakichś obcych świnek z innej hodowli, które były brudne i śmierdzące, ale całkiem niebrzydkie, puchate. Tóż obok nas boks pełen baraszkujących samców. W tej ciasnej klatce spędziłam około tygodnia – moje koleżanki sprzedały się szybciej.
Kiedy zostałam sama w boksie zrobiło mi się przykro i zaczęłam piszczeć żałośnie, więc dyżurująca sprzedawczyni wzięła mnie na chwilę na ręce, ale nie miała dla mnie zbyt wiele czasu.
Któregoś dnia, w godzinach popołudniowych, do sklepu zawitały dwie kobiety i mężczyzna i przyglądali się puchatym samcom, ale gdy dowiedzieli się, że to płeć męska zrezygnowali, a wtedy sprzedawczyni pokazała im mnie, bo moja puchata koleżanka była już w rezerwacji i wynieśli ją gdzieś. Młodsza kobieta przyglądała mi się uważnie , dotykała jakby chciała prześwietlić każdy włos mego futerka a ja czułam się taka gorsza od swych współbraci, że mam go zbyt mało i rzeczywiście ta rodzina, która mnie tak dokładnie wymacała nie kupiła mnie.
Jednak w tydzień później oni znów się zjawili i znów z żalem patrzyli na puchate samce a następnie młodsza kobieta zapytała sprzedawczynię, czy ta świnka o oklapniętych uszkach i śmiesznym fircykiem niczym ogon jest jeszcze do sprzedania.
Byłam do sprzedania, jak najbardziej, ale sprzedawczyni nie chciała mnie wyciągać, aby nie stresować, jednak ta rodzina się uparła i kobieta wyciągnęła świnkę. Po podobnych co w zeszłym tygodniu oględzinach rodzina wreszcie się zdecydowała i rozpoczęłam nowe życie.
Pierwsze dni w nowym domu
Było strasznie! Najpierw podróż trzęsącym się samochodem, następnie kolejne oględziny, już w całkiem nowym miejscu, a wreszcie nowa klatka. Jej podłoże podobne było do futer mych współbraci teddy, którym tak zazdrościłam bogatego owłosienia.
Stąpałam więc po nim delikatnie jak po czymś niezwykle cennym.
Jedynym znajomym miejscem była kuweta, która pachniała swojsko.
Przerażały mnie dźwięki tego domu oraz jego wielkość, bo kiedy moi nowi właściciele wyciągali mnie z klatki pokazywali mi jego głębie zabierając do innych pokoi, gdzie czekały na mnie nowe przedmioty i nowe dźwięki. Raz pan chciał mi coś podać do pyska, ale ja uciekłam, bo przeraziłam się bardzo. To, żeby mi wpuszczać do pyszczka jakąś kwaśną maź wymyślił weterynarz, do którego zabrał mnie pan któregoś dnia. On też mnie oglądał na wszystkie strony tyle że mniej delikatnie niż moi właściciele czy nawet sprzedawczynie ze sklepu. Bałam się, że po tej okropnej wizycie nie wrócę do domu, do którego już trochę się przyzwyczaiłam, ale znowu do sklepu. Na szczęście nic takiego się nie stało. Mieszkałam w pokoju z młodszą dziewczyną o imieniu Karolina, starsza kobieta miałam na imię Barbara, ale często jej w domu nie było – podobno mieszkała wtedy w niemczech. 1 z naszych samców podobno był z Niemiec sprowadzany i też wszystkie samice się o niego biły, ale on bardzo wybrzydzał i mimo gróź hodowcy tylko z niektórymi chciał się bawić.
Zaczęło się robić coraz fajnie, bo już mniej bałam się otoczenia, polubiłam nawet niektóre dźwięki, np.: muzykę puszczaną przez Karolinę, albo dźwięki dobiegające z kuchni, bo one zazwyczaj zwiastowały jedzenie.
Jedyne czego mi mocno brakowało to innych świnek, ale dało się to jakoś znieść zwłaszcza, gdy właściciele mieli dla mnie czas i spędzali go ze mną. Karola miała fajnych znajomych, którzy też za mną przepadali, Basia zaś miała siostrę, która nie obchodziła się ze mną zbyt delikatnie, choć sama podobno miała u siebie świnkę morską – jednego z tych puchatych samców, które tak bardzo są pożądane. Moje futerko też się znacznie poprawiło odkąd zamieszkałam z nowymi właścicielami – może nie było tak gęste i rozwichrzone jak u moich braci, ale było za to aksamitne w dotyku.
Przeprowadzka oraz inne wyjazdy
Czasami właściciele zabierali mnie do innego domu, gdzie czułam się bardzo nieswojo, ale przebywaliśmy tam zwykle tylko przez kilka dni.
Jednak któregoś dnia postanowili się oni przeprowadzić na stałe. Na szczęście ten ich nowy dom był łudząco podobny do poprzedniego, więc nie odczułam zbytnio tej zmiany zwłaszcza, że zmieniło się tylko otoczenie, a nie ludzie, którzy się mną opiekowali i dawali tak ważne dla małego strachliwego gryzonia poczucie bezpieczeństwa. Co jakiś czas zabierali mnie też do weterynarza, ale też już się mniej go bałam a raz nawet zagadnęłam do jednej pani i ona mi odpowiedziała. Smuciło mnie bardzo kiedy zostawałam sama, ale moje skargi nie pomagały, oni i tak wyjeżdżali, z czasem jednak tych wyjazdów było mniej i zaraz wam wyjaśnię dlaczego.
Czas pandemii. Już niemal od roku na świecie panuje coś takiego, co ludzie nazywają pandemią i to coś sprawia, że ludzie stali się bardziej strachliwi, gdyż boją się zachorować, więc większość czasu spędzają w swoich domach. Dla mnie to nawet lepiej, bo moja pańcia nie:
– wyjeżdża już na uczelnię;
– Chodzi do papugarni, gdzie bawi się z tą swoją Adelą, jakby nie miała mnie; Płyty kupuje tylko przez internet i ktoś je przynosi do domu, nie spotyka się ze znajomymi ani w domu, ani poza nim;
– Częściej ma chandrę, ale też ma więcej czasu dla mnie i dla swoich pasji; druga pani – Barbara, przestała wyjeżdżać do Niemiec.
Plusy i minusy świńskiego życia
Co mnie cieszy:
– ogórki oraz inne przysmaki dawane przez właścicieli, pieszczota ich rąk; dbanie o czystość klatki oraz stan zdrowia i dobre samopoczucie; dach nad głową, wygodna klatka o odpowiednich wymiarach, ciepło, miękkie posłanie, ciepło; towarzystwo człowieka, muzyka sącząca się z głośnika oraz inne domowe odgłosy;
– goście, którzy chwalą i podziwiają; poczucie bezpieczeństwa.
Co jest źle, czego nie lubię:
– kiedy właściciele wychodzą a zwłaszcza moja pani, która ze mną przebywa, chyba, że wraca z płytami, wtedy ok., bo w domu panuje radość i pojawiają się nowe brzmienia; Nienawidzę, gdy odciągają mnie od jedzenia, bo akurat chcą się ze mną bawić czy oglądać jakiś swój program;
– Kiedy się kłócą, bo stado zwaśnione, to stado zagrożone;
– Kiedy coś zmieniają w klatce, bo nie zawsze te zmiany są dobre;
– Kiedy jest wiosna i lato, bo wtedy częściej ich nie ma a ponadto w domu bywa zbyt gorąco i nie ma czym oddychać ani gdzie się ochłodzić;
– Kiedy pańcia ma problemy, bo wtedy bardzo się stresuje i głaszcze mnie mocno, jakby chciała pozbawić mnie futerka i jest bardzo nerwowa – krzyczy na mnie o byle co; Kiedy bierze udział w konkursach, bo wprawdzie potem przychodzą do niej paczki (głównie z płytami), które ona uwielbia, ale w czasie, gdy ona usiłuje coś wygrać trzeba siedzieć cichutko jak trusia i nawet nie oddychać a co dopiero mówić o jakimś kwiku czy stukaniu kulką o ścianki kuwety, podobnie sprawa się ma, gdy pańcia zdaje egzaminy, ale to tylko w czasie pandemii, bo wcześniej robiła to na uczelni i wtedy też rzadziej brała udział w konkursach, ale nie mam pojęcia, co ma jedno z drugim wspólnego; Czasami też nie lubię kiedy pańcia śpi, bo wtedy też wypada siedzieć cicho a mnie się często samej nudzi w klatce a zwłaszcza w nocy bądź nad ranem, kiedy jest absolutna cisza i w domu nic się nie dzieje a ja nie mogę już spać. Wtedy najczęściej zajmuję się czekaniem, bo moja pańcia prawie codziennie na coś czeka – a to na wyniki jakiegoś egzaminu, a to na ważną paczkę (dla niej wszystkie paczki są ważne), a to na imprezę urodzinową, bądź wypad do antykwariatu albo tej całej papugarni. Jeśli więc nie śpię i się nudzę, wtedy czekam na coś, co aktualnie zaprząta głowę pańci, bo mam nadzieję, że jak będę ją wyręczać w tym czekaniu kiedy ona śpi i nie może tego robić, to wtedy to, na co ona czeka przyjdzie szybciej;
– Zapomniałabym o najważniejszym, głównym minusem mieszkania tutaj jest brak drugiej świnki, bo nie ma z kim pogadać a pańcia ma dla mnie tak mało czasu i nie zdążę jej wszystkiego wymruczeć do ucha, zresztą ona nie zawsze mnie słucha, bo żyje tym swoim czekaniem, albo ogląda swoje ulubione programy telewizyjne. Czasami więc zastanawiam się jak wygląda ten puchaty Carmel o którym wspomina siostra drugiej pani, ale coś tak czuję, że nigdy nie będę miała okazji go zobaczyć. Ostatnio to nawet słyszałam, że on zachorował, że czuje się gorzej, bo jest stary, więc napisałam do niego list, aby mu dodać otuchy i przekazać nieco swoich sił witalnych.
Chyba powiedziałam Wam już wszystko, co powinnam przekazać o moim świńskim, rozetkowym życiu. Jak widzicie nie jest ono takie złe, choć początki były trudne. Moim marzeniem jest, aby właściciele spędzali ze mną większość swojego czasu – nie tylko tego, który nazywają wolnym oraz aby przyprowadzili mi przyjaciółkę. Życzę wszystkim świnkom oraz innym towarzyszom domowego życia, aby układało im się jak najlepiej i aby żyło im się jak najdłużej w dobrym zdrowiu i nie popadali w zwątpienia jak puchaty Carmel.
Wasza jak zwykle rozgadana świnka morska Tosia
2 replies on “Jestem Tosia – świnka morska rozetka”
pozdrawiam cię tosiu
Przekazane, odkwiczane.