Te wakacje były bardzo wypełnione, ale ja jeszcze nie miałam dość. Po pobycie u Alicji, cioci i Katarzyny, miałam nadal smaka na przygody.
Żeby więc było wyjątkowo soczyście zaprosiłam do siebie Martynę. Mama wprawdzie ostrzegała mnie, że jej wtedy nie będzie, tata w pracy a babcia zajęta swoimi sprawami i jedynie posiłek nam przyniesie, ale mnie nie zbiło to wcale z tropu. Przyjechała więc Martyna w dzień następny, ale była w wyjątkowo podłym nastroju.
Wtedy dopiero zaczęłam się bać i zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Ona może się przecież pociąć i zrobić sobie krzywdę, a wszystko będzie naturalnie na nas. Błagałam ją więc, by tego nie robiła, ale ona nie mogła mi nic obiecać. W końcu tata po cichu wrzucił jej coś do herbaty, żeby zasnęła i noc minęła bezproblemowo.
Następnego dnia rzeczywiście mama była w Niemczech a tata w pracy. Po zjedzonym śniadaniu Martyna poszła obejrzeć wachlarz i zaczęła marudzić, że bardzo chce skontaktować się z Oriolem.
– Dobrze, ale najpierw ja wejdę na fb – powiedziałam stanowczo.
– Ok. – zgodziła się ona skwapliwie i bawiła się wachlarzem. Po aktualizacji mirandy, program wyglądał nieco inaczej, bo oprócz okienka z kontaktami do pisania do nich wiadomości, miał jeszcze drugie okienko z ich statusem, postami i niektórymi zdjęciami. Ta zmiana nawet mi się spodobała. Pomyślałam, że mnie też przydałoby się pogrzebać w mym statusie i zauważyłam, że są tam jakieś dziwne opcje.
Można było sobie wybrać awatara i były też gotowe zdjęcia. Na liście znajdowały się między innymi:
– niektóre koty z gry Oriola,
– pilot od telewizora z dołączoną muzyczką z jakieś starej bajki czy programu dla dzieci,
– jakiś pies o zwyczajnym szczeku,
– sowa puszczyk i jakaś kibicerska muzyczka. Po długim namyśle wybrałam sowę, choć kusiło mnie też, by zdecydować się na któregoś z kotów.
Kiedy dokonałam już wyboru i chciałam jeszcze dopisać kilka zdań od siebie pojawiła się jakaś dziwna strona traktująca o fundacji zdechłych kundli i na dodatek byłam na niej oskarżana o brutalne, bestialskie i niehumanitarne traktowanie jednego z jej podopiecznych.
Bardzo się przestraszyłam tego wpisu i w ogóle całej tej strony, bo teraz wszyscy będą myśleć, że ja znęcam się nad zwierzętami.
Chciałam to wszystko jakoś wycofać, usunąć.
Miałam nadzieję, że gdy pozbędę się tego ich statusu, to i strona o zdechłych kundlach też gdzieś przepadnie.
Poprosiłam więc Martynę, by mi w tej sprawie pomogła, ale ona dalej spokojnie bawiła się wachlarzem i marudziła, że chce wejść na fb.
– Najpierw to musisz mi pomóc – powiedziałam zniecierpliwiona, coraz bardziej bojąc się o moje konto. A może w tym statusie też nie było co powinno i teraz wszyscy to oglądają i tak źle o mnie myślą?
– Choć tu szybko – powiedziałam nerwowo do Martyny i już zaczynałam coraz bardziej żałować, że zdecydowałam się ją przyjąć do siebie na te kilka ostatnich dni wakacji. W końcu dziewczyna zwlekła się z kanapy, powoli odłożyła wachlarz na biurko i stanęła za mną wgapiając się w ekran mego komputera.
– No i co? – zapytała tępo.
– Pomóż mi – powiedziałam teraz już błagalnie. Martyna kazała sobie ustąpić miejsca i coś tam grzebała przy moim koncie a ja pełna obaw zajęłam jej miejsce na kanapie. Pewnie i tak mi nie pomoże – myślałam. Nie miałam zielonego pojęcia co powinnam teraz zrobić, bo nawet jeżeli usunę konto to i tak przez długi czas ludzie będą je mogli obserwować. Martyna pewnie już siedzi na swoim koncie i pisze z jakimś latynosem, bo nic do mnie nie mówi, tylko drapie się w głowę. A niech spier****.
Jeszcze dziś po południu zadzwonię do tych jej opiekunów, niech ją stąd zabierają i nie interesuje mnie, jak ona to zniesie. Usłyszałam z dołu krzątanie babci. Chyba pójdę lepiej do niej, bo siedzenie w tym pokoju nie ma sensu.
Kiedy jednak podniosłam się z kanapy Martyna przywołała mnie do siebie i spytała:
– Karola, co ty chcesz od tej sowy? Trochę mi ulżyło, że chociaż zdjęcie jest takie, jakie sobie wybrałam, ale nadal nie straciłam czujności i powiedziałam:
– Od sowy nic nie chcę, ale od fundacji zdechłych kundli owszem.
– Co? – parsknęła Martyna i wykonała ruch, jakby chciała zejść z fotela, ale tego nie uczyniła, tylko rozsiadła się wygodniej.
– Ej, ja jeszcze nie skorzystałam z komputera.
– Jak to nie – droczyła się koleżanka.
– Ale nie mam już tych kundli na swoim profilu? – zapytałam poddając się.
– No nie. Coś ty – mówiła ona, pisząc z kimś zawzięcie.
Muszę koniecznie to potem sprawdzić. A może mi się wydawało, że tam były? No nie, nie. Musiały być.
Fundacja zdechłych kundli
Te wakacje były bardzo wypełnione, ale ja jeszcze nie miałam dość. Po pobycie u Alicji, cioci i Katarzyny, miałam nadal smaka na przygody.
Żeby więc było wyjątkowo soczyście zaprosiłam do siebie Martynę. Mama wprawdzie ostrzegała mnie, że jej wtedy nie będzie, tata w pracy a babcia zajęta swoimi sprawami i jedynie posiłek nam przyniesie, ale mnie nie zbiło to wcale z tropu. Przyjechała więc Martyna w dzień następny, ale była w wyjątkowo podłym nastroju.
Wtedy dopiero zaczęłam się bać i zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Ona może się przecież pociąć i zrobić sobie krzywdę, a wszystko będzie naturalnie na nas. Błagałam ją więc, by tego nie robiła, ale ona nie mogła mi nic obiecać. W końcu tata po cichu wrzucił jej coś do herbaty, żeby zasnęła i noc minęła bezproblemowo.
Następnego dnia rzeczywiście mama była w Niemczech a tata w pracy. Po zjedzonym śniadaniu Martyna poszła obejrzeć wachlarz i zaczęła marudzić, że bardzo chce skontaktować się z Oriolem.
– Dobrze, ale najpierw ja wejdę na fb – powiedziałam stanowczo.
4 replies on “Fundacja zdechłych kundli”
zdechłe kundle? Dlaczego! Niee no.
No właśnie, po co takowym fundację zakładać?
a kto tam ich wie
Szkoda piesków.