Categories
Sny

Jak sprawdzić

Pierwsza lekcja w studiu z Panem Patrykiem po dłuższej przerwie.
Wszyscy czekają w napięciu, co nauczyciel zarządzi, a on staje przed nami i mówi:
– Jeśli chodzi o dzień dzisiejszy, to mam do was dwie sprawy. Po pierwsze od tego roku macie nową koleżankę – Milenę. Po drugie dziś chcę sprawdzić, czy na prawdę nadajecie się do tego zawodu i w tym celu przygotowałem dla was zadanie specjalne. Umierałam z ciekawości co też wymyślił nasz nauczyciel, ale bałam się tego okropnie. – Przyniosłem na dzisiaj kilka zwykłych gumowych zabawek, na których będziecie robić różne ćwiczenia i je nagrywać. Pan Patryk rozdał każdemu po dwie figurki i powiedział, że można się nimi zamieniać w czasie pracy, ale nie za często. Milena chciała się zamienić jeszcze przed rozpoczęciem ćwiczeń, ale się na to nie zgodziłam.
Najpierw nauczyciel kazał przykładać sobie zabawki do ucha i mówić co słyszymy. Ja usłyszałam 250 Hz i nie wiedziałam czy to dobrze czy źle. Milena słyszała szum morza i delfiny.
Zapewne poniosła ją wyobraźnia, ale nie komentowałam jej doznań słuchowych. Potem mieliśmy nagrywać zabawki w pozycji leżącej różnymi mikrofonami i różnymi technikami. Milena znowu coś tam wydziwiała a pan Patryk jeszcze to pochwalał. Nauczyciel zarządził krótką przerwę i ogłosił tymczasowe wyniki wyświetlające się na rzutniku. Milena była na pierwszym miejscu a ja przed ostatnia, tuż za mną Bartek.
Byłam przerażona tym wynikiem i miałam dość tej dziwnej zabawy. Milena przechwalała się ile to ona się nauczyła w tej jej szkole w łodzi i że wszyscy myśleli jak tam jest kiepsko a teraz niech zobaczą jak jej dobrze idzie.
Drażniło mnie bardzo zachowanie Mileny, ale zacisnęłam zęby i nie mówiłam nic. Po przerwie pan Patryk puścił szum morza i dźwięki delfinów a Milena przeszkadzała w słuchaniu zachwycając się nimi.
Potem bez pytania zamieniła się ze mną zabawką i ułożyła się wygodnie na wykładzinie mrucząc z ukontentowaniem. Nie wytrzymam zaraz z tym babskiem – myślałam wściekła. To przez nią tak mi źle idzie, bo ona taką cholerną presję we mnie wywołuje.
Potem realizator pokazał nasze nagrania zabawek i kazał z nich zrobić etiudę rytmiczną. W tym czułam się znacznie lepsza a Milena siedziała daleko ode mnie, na drugim końcu studia.
Chociaż to zadanie poszło mi dobrze to i tak Milena była na pierwszym miejscu a pan Patryk wychwalał ją pod niebiosa. Miałam już tego dość i nie mogłam się doczekać końca tej całej głupiej zabawy.
Jeżeli Milena rzeczywiście zostanie tu na stałe i wciąż się tak będzie szarogęsić, to ja zwariuję i przede wszystkim nie skończę tego kierunku, albo zrobię to w wielkich męczarniach i ze słabym wynikiem. A niech ją delfin kopnie tę Milenę!

Categories
Sny

Bardzo dużo pięknej muzyki oraz niezwykle dziwnego zamieszania

Odkąd mama zaczęła udzielać się w kieleckiej orkiestrze symfonicznej stała się szczęśliwsza i przestała wyjeżdżać do Niemiec jako opiekunka.
Któregoś dnia poinformowała mnie, że jedzie z całą orkiestrą do Zurichu, by tam uświetniać jakieś ważne wydarzenie sportowe i pytała czy nie przejechałabym się z nią.
– A bardzo chętnie. Wreszcie będę miała okazję posłuchać jak pięknie grasz.
– Nawet nie wiesz jak się cieszę. Bo jeśli to Polacy wygrają, to będę dla nich grać nasz hymn Polski! Rozumiesz? Hymn polski, Mazurka Dąbrowskiego! – Mamę rozpierała taka radość, że miała ochotę podskoczyć niczym mała dziewczynka ucieszona z niespodzianki. Już następnego dnia siedziałyśmy w samolocie. Podróż była długa i nużąca. Mama wyszła pogadać z jedną ze swych nowych, orkiestrowych przyjaciółek a ja nudziłam się niemiłosiernie. W końcu też opuściłam swoje miejsce i poszłam do innego przedziału, bo ten samolot do pociągu bardzo był podobny. Po korytarzach przechadzał się jakiś nerwowy kontroler o tubalnym głosie i był on jedyną atrakcją w czasie tej podróży. W sąsiednim przedziale przebywało dwóch obcokrajowców, ale obaj mówili po angielsku, jeden gorzej, drugi lepiej. Ten pierwszy, młodszy miał podobny głos do Oriola. Też należał do jakiejś orkiestry i grał na skrzypcach, bądź fortepianie, zależy co było akurat potrzebne.
Całkiem przyjemnie z nim się rozmawiało.
Nagle czas zaczął biec szybciej. Już trzeba było wysiadać a tu nie ma nigdzie mojej mamy.
Poczułam się bardzo zagubiona, gdyż ona miała część moich rzeczy, bo ciuchy i kosmetyki spakowałyśmy do jednej walizki, więc nie mogłyśmy absolutnie się rozdzielić.
Poznany w przedziale chłopak zaproponował, że zabierze mnie ze sobą, więc się zgodziłam.
Pieniądze miałam w bagażu podręcznym, więc mogłam kupić sobie najpotrzebniejsze rzeczy.
Nowy kolega zabrał mnie na próbę swojej orkiestry.
Czułam się tam nieswojo. Orkiestra grała przepięknie.
Nagle gdzieś w oddali usłyszałam mamę, więc skierowałam się w tamtą stronę. Nie musiałam długo szukać rodzicielki, gdyż matka sama mnie dopadła, ścisnęła mocno za rękę i wysyczała do ucha:
– Ty jesteś po ich stronie? Masz kibicować Polsce i jej orkiestrze a nie tym… Tym… – mama wzięła głęboki, świszczący oddech, by z pełnymi już płucami wypowiedzieć się o muzykach z drużyny mego kolegi.
– A ja cię szukałam i co? – odparowałam wściekle. Gdyby nie ta nasza wspólna walizka, to wcale bym cię nie szukała.
Zagalopowałam się za daleko z tymi słowami, ale poniosło mnie, gdy słyszałam jak mama wyraża się o muzykach nie z jej orkiestry. W głębokim milczeniu udałam się z mamą na próbę jej orkiestry. Mam nadzieję, że ten chłopak nie zacznie mnie szukać po skończonej próbie.

I już po wszystkim.

Polska nie wygrała, ani też drużyna chłopaka poznanego w samolocie. Zmęczone i zniesmaczone wróciłyśmy do domu. Jeszcze tego samego dnia przyjechała do nas Dorotka, ale ja nie miałam wcale ochoty z nią rozmawiać.
Przeżywałam minione wydarzenia i siedziałam na sofie z nabzdyczoną miną. Nagle, od strony ulicy dał się słyszeć piękny śpiew jakiegoś chóru. A cóż to? Któż to tak pięknie śpiewa? Chciałam zejść do ogrodu, by się lepiej przysłuchać a może zaprosić chórzystów na podwórze, ale mama syknęła z kuchni:
– Nie idź tam! Wcale nie mam ochoty na gości. – Nie zwróciłam uwagi na ten protest, bo śpiew tego chóru, niczym śpiew syreni, przyciągał mnie do siebie.
Zgarnęłam po drodze wszystkie naczynia z suszarki i przy pomocy Dorotki zniosłam je do ogrodu.
Zaprosiłyśmy chórzystów na podwórko. Mama też się udobruchała i pomogła nam ich ugościć. Ze swego pierwszego piętra zeszła również babcia i gorąco biła brawo artystom. Chórzyści zjedli dosłownie wszystko, co było do jedzenia w naszym domu i jeszcze pożyczałyśmy żarcie od sąsiadów.
Kiedy artyści wreszcie się pożywili, zaśpiewali jeszcze jeden utwór i opuścili nasze podwórko.
– Dzięki, że nas przyjęłaś – słyszę za sobą znajomy głos. – To chłopak poznany w przedziale samolotu mówił do mnie.
– Ależ proszę. A ja dziękuję za piękny śpiew. Nie chwaliłeś mi się ostatnio tą umiejętnością.
– Ja byłem dyrygentem – powiedział on wypinając dumnie pierś. Nie było już czasu na dalsze rozmowy, bo spragnieni snu chórzyści chcieli jak najszybciej udać się na spoczynek. Zdążyłam tylko krzyknąć: Do widzenia. Nawet nie dowiedziałam się co to był za chór. Może dowiem się tego z jakiejś lokalnej gazetki? W końcu przedefilowanie przez wieś ponad 50. osobowego chóru nie mogło przejść obojętnie.

Categories
Sny

Buty i telefon źródłem kłopotów

W kuchni unosi się zapach odgrzanego przeze mnie jedzenia. Mamy jeszcze nie ma w domu, tata też w pracy. W radiu nudna komercja. Jak tylko dopiję kompot, idę do pokoju i zajmę się czymś pożytecznym, ale narazie niedbale sączę napój z kubka i zastanawiam się, które z rodziców wróci wcześniej. Pierwsza zjawiła się mama, z siatką zakupów w ręku.
Witaj córeńko. Kupiłam sobie nowe buty, wiesz?
– To wspaniale. Czy masz do nich jakieś zastrzeżenia czy też są one idealnym obuwiem?
– Są wspaniałe Karolciu. Zaraz je przymierzę, to usłyszysz jak stukają. – Mama pośpiesznie wyciąga obuwie z pudełka i wkłada je na nogi.
Zaledwie postawiła pierwsze kroki a z radiem zaczęło się dziać coś dziwnego. Piosenka, która akurat była puszczona zaczęła to przyspieszać, to znów zwalniać, a następnie pojawiały się w niej różne efekty w całkiem losowy sposób i brzmiało to zupełnie tak, jak gdyby jakiś znudzony realizator bawił się mikserem i bezładnie grzebał w sesji. Z początku lekko mnie to bawiło, ale wkrótce przestałam się uśmiechać, bo również coś dziwnego zaczęło się dziać z innymi sprzętami w naszym domu. Sama włączyła się kuchenka mikrofalowa i piszczała głośno jak na alarm, lodówka zaczęła trzeszczeć i wibrować, pralka postukiwać. W moim pokoju wyłączyła i włączyła się wierza. Nie upłynęło 10 minut a wszystkie sprzęty w naszym domu były zepsute. Mama stała po środku kuchni jak skamieniała.
Wreszcie przesunęła się w stronę najbliższego krzesła, ale nogi miała jak z ołowiu a usiadłszy z trudem, długo nie mogła zdjąć wymarzonego obuwia. Kiedy tata wrócił z pracy oczywiście wydarł się na nas myśląc, że spowodowałyśmy jakieś zwarcie, które masowo pozbawiło nas całego domowego osprzętowania. Nie chciał w ogóle uwierzyć, że powodem całkowitego zniszczenia były piękne czółenka stojące w najciemniejszym kącie korytarza. Po tym okropnym zdarzeniu długo nie mogłam się pozbierać i chodziłam nadąsana i milcząca.
Któregoś dnia mama stwierdziła, że to ja powinnam chodzić w tych butach. Obuwie o dziwo na mnie pasowało, ba, leżało jak ulał, co było wręcz paranormalne, gdyż jeszcze nikt nie wynalazł butów uniwersalnych, zwłaszcza jeśli chodzi o obuwie letnie typu: baleriny, sandały, lakierki czy tym podobne, bo taki rodzaj buta musi być ściśle dopasowany do nogi właściciela. Moja mama ma o dwa rozmiary większą stopę ode mnie.
Przeszłam się po domu w nieszczęsnych butach i nic się złego nie wydarzyło, ale oświadczyłam rodzicielce, że absolutnie nie będę w tych butach chodzić.
Wyjdę w nich kiedyś sama na miasto z laską i nieszczęście gotowe. W głowie miałam obrazy z bajki magiczne drzewo, gdzie przedmioty miały nadprzyrodzoną moc i potrafiły wyrządzać wielkie szkody ich właścicielom. Mama wkurzyła się na mnie i nie odzywałyśmy się do siebie przez ładnych kilka dni.
Potem mama wydała buty sąsiadce i kłopot z pięknym, uniwersalnym obuwiem na dobre się skończył. Mama wyjechała jak zwykle do Niemiec na zarobek, a ja nadal chodziłam na uczelnię.
Któregoś dnia skończyłam wyjątkowo wcześnie, bo nie było jednego z wykładowców. Była piękna pogoda, więc udałam się do parku. Usiadłszy na ławce, wyjęłam z przepastnej torby paczkę chipsów i zaczęłam ją powoli opróżniać chrupiąc głośno. Jedząc niezdrową żywność rozmyślałam, że do szczęścia brakuje mi tylko małego, najlepiej rasowego pieska z bujną sierścią. Przymknęłam oczy i zaczęłam sobie takiego pupila wyobrażać. Miał on sierść pekińczyka, kształty i proporcje Froda, kolory terierki Lusi, a wielkość shiht-su.
– Cześć Karola! – słyszę obok siebie wesoły głos i wnet go poznaję, bo należy on do Adasia, kolegi z podstawówki i gimnazjum.
– Cześć Adam. Co ty tu robisz chłopie? – pytam z nieudawanym zaskoczeniem.
– A, przyjechałem tu na parę dni, do moich znajomych. A ty jak tam? Czym się zajmujesz?
– No jak narazie studiowaniem, dziennikarstwo i komunikacja społeczna.
– I jak ci się podoba? – pyta z ożywieniem dawny kolega.
– Jest w porządku. A ty jak? – rozmowę przerywa nam mój telefon komórkowy, który rozdzwonił się wesołym, latynoskim utworem formacji Morat.
Przepraszam Adasia i wyciągam telefon z torby, by go odebrać. To dzwoni tata. Mówi, że dziś bardzo późno wróci z pracy, a ja mu na to, że ja już po zajęciach, ale właśnie spotkałam starego znajomego, więc może spędzę z nim trochę czasu. Kiedy kończę tę krótką wymianę zdań odzywa się Adam:
– O, ty masz ustawiony swój prywatny dzwonek na Iphonie. Jak to zrobiłaś?
– A, namęczyłam się przy tym jak nie wiem i jeszcze kolega mi pomagał, bo chyba całkiem sama nie dałabym rady.
– Ja też miałem z tym ogromny problem, ale kolega polecił mi pewną aplikację do tworzenia dzwonków i…
– Tak tak, jest ich sporo – przerywam koledze – ale one wiele nie dają, bo i tak trzeba mieć muzykę na itunesie i jeszcze za bardzo ingerują w ten dzwonek.
– A tak. Jest sporo na rynku tego dziadostwa, ale ja mam na myśli aplikację „Your ringtone”, która podaje ci numer do polskiego przedstawiciela i gdy tylko tam zadzwonisz, mówisz im jaką muzykę lubisz i oni już sami robią dla ciebie dzwonki i sami je ustawiają na każdą osobę z twoich kontaktów, jak sobie tylko wymarzysz. Następnie do każdego dzwonka z osobna jest przypisany jeden opiekun i jeśli coś by przestało działać, albo zechciałabyś zmienić dzwonek, to dzwonisz pod konkretny, podany ci przez nich numer i oni już załatwiają co trzeba.
– Jeju, że komuś się chciało coś takiego stworzyć.
– No chciało chciało. To jest na cały świat, choć w Hiszpanii wyniknęły z tym pewne problemy, ale już zostały one rozwiązane.
– A co na to firma apple? – pytam, coraz bardziej przestając wierzyć tym bujdom opowiadanym przez kolegę. Ten Adaś to się chyba nigdy nie zmieni. Zawsze będzie bajdurzyć i opowiadać głodne kawałki.
– No, oni nie są zbyt szczęśliwi, ale chyba ta firma coś im zapłaciła i przycichli.
– Ech Adaś adaś. – Kolega posiedział jeszcze chwilę dopóki i do niego ktoś nie zadzwonił i prosił, by ten wrócił już do domu na posiłek.
– Dobra, muszę spadać. Trzymaj się Karolciu. I sprawdź sobie tę apkę. Kiedy wróciłam do domu o dziwo zastałam w nim tatę, a z kuchni pachniało jakąś smaczną potrawą. Tata poprosił, żeby przez najbliższe pół godziny nie pokazywać się w kuchni, bo on robi świąteczną potrawę i chce, by wyszła jak najlepiej.
– A cóż to za okazja? – pytam.
– Powiem ci przy posiłku. Idź do siebie.
Będąc w swoim pokoju wpisałam w appstore „Your ringtones” i pobrałam aplikację poleconą przez Adasia. Nie skorzystałam jednak z linii telefonicznej, tylko sama wypełniłam muzyczną ankietę. Już po dziesięciu minutach przyszło powiadomienie, że dzwonki zostały poustawiane.
Kryteriami była częstotliwość dzwonienia i lista utworów. Tak więc osoba do której dzwoniłam najczęściej, dostała najlepszy utwór z mojej listy i tak dalej, i tak dalej. Mamie przypadł jeden z utworów grupy Morat, tacie despacito, babci Gotes de agua dulce itd…
Kiedy wszystko było już gotowe, tata zawołał mnie do stołu. Z głośników dobywał się jazz, a z potraw wspaniały, obiecujący zapach.
– No zdradzisz wreszcie tę tajemnicę cóż to za okazja?
– Tak, dostałem lepszą pracę, a i dla ciebie też się coś znajdzie.
– A pogodzę to ze studiami?
– Musisz pogodzić. Taka okazja może się już więcej nie powtórzyć. Siadaj, zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Ledwo nabijam pierwszy kęs, a słyszę z pokoju mój telefon. Leci niedbale przycięta piosenka Calle Paris – tu, solo tu a voiceover obwieszcza mama.
Jakim cudem mama? Przecież na mamę był Morat. No i dlaczego to jest tak kijowo przycięte? Zaraz dzwonię do tej obsługi, by ich opieprzyć i dać do zrozumienia, że mają do czynienia z realizatorem dźwięku a nie jakimś amatorem. Nie zważając na uroczysty nastrój w kuchni-salonie, wypadam do swojego pokoju, łapię za telefon. Mama już się rozłączyła. To dobrze. Mam wolną linię, by zadzwonić do tych od dzwonków. Adaś coś opowiadał, że do każdego dzwonka jest osobny numer, to może i osobny realizator.
Wolałabym jednak nie obdzwaniać wszystkich kontaktów, bo trochę tego jest. No nic.
Narazie zadzwonię na numer odpowiadający kontaktowi mama. Nie wiem gdzie go szukać, ale domyślam się, że numer wpisano po prostu w moim kontakcie do mamy. Tak rzeczywiście było. Kobieta, która odbiera, ma miły, przychrypnięty głos i obcy akcent.
– Dzień dobry. Ja dzwonię w sprawie mojego dzwonka ustawionego na kontakt o nazwie mama.
– A ile mama ma lat? – pyta kobieta, co ogromnie mnie dziwi.
– Czterdzieści sześć.
– O, to w chuj dużo – mówi kobieta po drugiej stronie linii. – A imię jej matki i ojca możesz podać?
– No mogę, ale co to zmieni – odpowiadam już rozdrażniona absurdem tej rozmowy.
– No potrzebne mi, do naszego formularza – odpowiada Chrypka nerwowo.
– To co jeszcze chcecie o niej wiedzieć? Jaki rozmiar buta nosi? Co jada zwykle na śniadanie?
– O to to to. Im więcej będzie danych w formularzu tym lepiej.
– Nie mam zamiaru tego dłużej wysłuchiwać. Zgłaszam problem. Mianowicie dzwonek na mamę powinien być grupy Morat, a nie grupy Calle Paris i powinien być ładnie przycięty, a nie jakieś realizatorskie gówno!
– Rozumiem. Najwidoczniej nasz Ricardo się obija. Może jak jutro nabierze chęci do działania, to zajmie się pani problemem. Nie miałaby pani pomysłu jak wyrwać go z…
– Rozumiem, że w waszej aplikacji przy wybieraniu muzyki do dzwonków powinnam zwracać większą uwagę na narodowość, by przewidzieć sposób podchodzenia przez daną nację do przydzielonych im obowiązków – przerywam zgryźliwie.
– To jest pani sprawa jakiej muzyki pani słucha i jakie dzwonki pani chce posiadać na swym Iphonie. – Mówi Chrypka urażonym tonem. – Proszę jeszcze raz powtórzyć treść zażalenia.
– Nie te dzwonki co trzeba i źle poprzycinane! – wrzeszczę do słuchawki.
– Dobrze, zapisałam. Czy to wszystko?
– Tak, to wszystko. Dziękuję, do widzenia. – odpowiadam sucho i rozłączam się nie zważając, że kobieta po drugiej stronie linii usiłuje jeszcze coś wychrypieć.
Jeszcze dobrze nie odłożyłam telefonu na półkę a przychodzi do mnie sms o następującej treści: Rozmowa z przedstawicielem kontaktu mama trwała 16 minut. Jej koszt to milion złotych polskich. Na wpłatę czekamy 30 dni, a po ich upływie zaczną narastać odsetki. Telefon wypada mi z ręki na tapczan. Z wrażenia nie mogę wykonać żadnego ruchu. Po kilku minutach tata zniecierpliwiony tak długą moją nieobecnością wchodzi do sypialni i zastaje mnie całkiem osłupiałą. Podnosi telefon z tapczana i odczytuje wiadomość. Spodziewam się jego krzyku, ale nic takiego nie następuje.
– Nigdy się im nie wypłacisz – mówi tylko i wychodzi. Z kimś rozmawia przez telefon w sypialni rodziców, pewnie z mamą.
Wraca do mnie cały roztrzęsiony. A miało być tak fajnie.
Załatwiłem ci pracę w nowo otwartej firmie, której debiutem jest aplikacja „Your ringtones”.
Twoim zadaniem miało być tymczasowe zastąpienie Ricarda, jednego z tamtejszych realizatorów.
Teraz należy się modlić, by ten Hiszpan nie wrócił do pracy, bo każdy pieniądz jest dla ciebie ważny.
Całe życie będziesz tonąć w niewyobrażalnych długach.
– Wiem o tym – mówię cicho.
Nagle dociera do mnie miejsce pracy, które proponuje ojciec.
– Co? I teraz powiedzieć tacie, że to jest firma u której właśnie mam ten bajoński rachunek do zapłaty?
– Nie! – wrzeszczę na całe gardło i chcę, by to był tylko sen, albo by zaszła jakaś pomyłka. To wstrętne babsko specjalnie wypytywało mnie o wszystko, by przedłużyć rozmowę. Cholerni naciągacze!
Życzę tej zachrypniętej babie całkowitej utraty głosu, a leniwemu Hiszpanowi utraty słuchu.

Categories
Moje opowiadanie - Malaga

Ostatni rozdział mojego opowiadania

4.3 Dozgonna przyjaźń kota Fikusa z Mateuszem oraz marny koniec pinczerki Malagi

Mateusz nie mógł spać po nocach w oczekiwaniu na Fikusa, a kiedy wreszcie nadszedł ów dzień rozbolał go brzuch i nie mógł nigdzie dłużej zagrzać miejsca.
Wreszcie przyjechała starsza kobieta, ubrana w elegancki płaszcz i buty na obcasie. W transporterze trzymała ogromnego, puchatego kocura. Mateusz wpuścił ją do środka, a wysprzątane było na błysk.
Szybko podpisano umowę adopcyjną i dama bez mrugnięcia okiem opuściła dom mężczyzny zostawiając w nim swego pupila – 3-letniego kocura mieszańca (nie dachowca). Mateusz pokazał mu gdzie ma posłanie, kuwetę i miskę z jedzeniem. Włączył mu nawet muzykę i zapatrzył się na zwierzaka.
Zrobił mu też mnóstwo zdjęć i opublikował na facebooku.
Trochę nawet zapomniał o pinczerce, ale zemsta musiała być. No bo jak to, u mnie nie chciałaś mieszkać? U mnie, Mateusza? Najlepszego faceta w mieście?
Jeszcze tego samego dnia facet udał się pod blok Laury, ale w jej mieszkaniu się nie świeciło, więc kręcił się po okolicy.
Wreszcie, pod jakimś spożywczakiem dostrzegł znajomy sarni kształt. Pobiegł więc szybko w tamtą stronę i zauważył przywiązaną do słupka Malagę. Bez wahania, ni skrupułów żadnych złapał za smycz i zabrał ze sobą psa. Laura tego dnia gorzej się poczuła i podejrzewała zbliżające się przeziębienie, więc wybrała się na ostatnie zakupy z Malagą.
Kiedy wyszła ze sklepu z pełnymi siatkami suczki już nie było. Kobieta przeraziła się bardzo tym stanem rzeczy, gdyż wiedziała, że suczka z własnej woli by sobie nie poszła. Załamana Hiszpanka wróciła do domu i rozgłosiła po całym internecie o zaginięciu pinczerki. Godziny mijały, ale znikąd żadnych wieści.
Tymczasem zadowolony jak nigdy dotąd Mateusz powrócił ze swym łupem i przedstawił Fikusowi swą marnotrawną córkę, jednak kot nawet na nią nie spojrzał. Jego spasione cielsko wylegiwało się na posłaniu, gdzie kiedyś sypiała pinczerka, więc Malaga musiała zadowolić się podniszczonym dywanem na podłodze. Kiedy w najbliższy weekend przybyli goście do Mateusza dokuczali suce i schlebiali kotu i powtarzało się to każdego tygodnia. W pewien ponury czwartek lutego pinczerka rozchorowała się ze stresu i niedożywienia, gdyż Fikus wyjadał wszystko, co tylko się dało.
Nikt nie przejął się niedomaganiem małej suczki. Psina chorowała przez kilka dni i nawet goście Mateusza przestali zwracać na nią uwagę.
Tymczasem Laura wyczerpawszy wszystkie środki w poszukiwaniu ukochanej suczki postanowiła złapać się ostatniej deski ratunku i iść do Mateusza. Ten zaprosił ją na jedną ze swych imprez, bo chciał szpanować już nie tylko zwierzętami, ale i kobietka mile widziana, zwłaszcza o tak ponętnej urodzie jak Laura. Kobieta wystroiła się w swą najlepszą suknię i najpiękniejsze pantofelki i przybyła punktualnie o godzinie ósmej do mieszkania Mateusza. Ten powitał ją gorąco, a razem z nim jego kot. Pinczerka leżąca w łazience koło sedesu słysząc znajomy ciepły głos oraz lizusowskie pomrukiwania Fikusa nie wytrzymała i podniosła z wielkim trudem swe zbolałe kosteczki. Na chwiejnych nóżkach przyczłapała pod drzwi, a wtedy kot rzucił się na nią z pazurami, bo nie chciał dzielić się nowym gościem, a w dodatku tak cudownym. Nie chciał też, aby schorowana psina przynosiła wstyd jego panu. Na ten widok Laura rzuciła na Mateusza wściekłe spojrzenie, podniosła z ziemi obolałą sunię i bez słowa opuściła mieszkanie szpanera, choć ten oponował, bo chciał poznać Laurę z jego koleszkami. Malaga umarła Laurze na rękach, a kobieta zaniosła zwłoki do krematorium.
Urnę z popiołami wywiozła do ojczyzny, gdzie zakopała ją w ogrodzie swego ojca, który jeszcze żył. Laura już nigdy nie wróciła do Polski. Zajęła się swym schorowanym ojczulkiem staruszkiem, a w jakiś czas później bawiła swe wnuki. Kobieta założyła też hodowlę pinczerków, ale nie wiele ich wychodziło poza jej mury, bo Laura niezwykle dokładnie sprawdzała przyszłych właścicieli. Jedyne co udało jej się jeszcze zrobić dla rodziny biednej Malagi, to odnaleźć jej matkę i sprowadzić do Hiszpanii.
Niestety Misiaczka nie udało się już uratować, bo zginął w jakiejś psiej potyczce o honor ukochanej suczki. Wanilia poznała w Hiszpanii Rodriga o wspaniałych muskułach i jemu rodziła szczenięta po wsze czasy ku uciesze Laury i jej rodziny. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. No, może nie wszyscy, ale pewnych rzeczy widocznie nie dało się uniknąć.
Koniec

EltenLink