Bardzo lubię oglądać teleturnieje i często mi się one śnią. Często zastanawiam się bowiem, jak wyglądają kulisy takiego programu. Oto efekty mych nocnych na ten temat rozważań.
Usiłuję wygrać milion złotych, więc proszę Was o ciszę
Ktoś mnie chyba zgłosił do teleturnieju, bo ja nie pamiętam, bym sama to czyniła. W każdym razie nadszedł ów dzień i stawiłam się na umówione miejsce, by zmierzyć się z dwunastoma pytaniami i przy pomocy trzech nędznych kół ratunkowych, przynieść do domu milion złotych Polskich. Już miałam dokładny plan, jak szybko pozbyć się tej forsy:
– dobry rejestrator dźwięku plus do tego mikrofon;
– wyjazd do Hiszpanii, najlepiej na dłużej;
– pies pinczer miniaturowy z rodowodem, albo ewentualnie jack Russel terrier; trochę na konto oszczędnościowe, a trochę najbliższym mi osobom, ale takim naprawdę naj naj, bo milion to znowu nie jest tak dużo. No dobra, bo odbiegłam od tematu.
Stawiam się na umówionym miejscu i witam z Hubertem Urbańskim. Nie zabieram z sobą nikogo, ani niczego, jak to zwykle miewają w zwyczaju uczestnicy tej gry. Prezenter z przykrością informuje mnie, iż z powodu nieznanych mu bliżej przyczyn, moja „zabawa” odbędzie się w nieco utrudnionych warunkach. Ta informacja tak mnie zaskoczyła, że nie wiedziałam co powiedzieć, więc nie odezwałam się ani słowem, tylko weszłam z dziennikarzem do pobliskiego budynku. Tam pośpiesznie zostawiłam w szatni okrycie wierzchnie, gdyż nie mogłam się już doczekać pierwszego pytania zbliżającego mnie do miliona. Pan Hubert Urbański zabrał mnie do niedużej sali, zbliżonej wyglądem do jednej z sal ćwiczeniowych uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. W pomieszczeniu przebywało mnóstwo ludzi.
Czyżby to była moja publiczność? Wszyscy rozmawiali głośno, śmiali się, niektórzy nawet grali w karty. W ogóle atmosfera była raczej targowa, ale starałam się to ignorować.
Kiedy zasiadłam obok prowadzącego teleturniej, to ten wyciągnął z kieszeni malutki głośniczek za parę złotych, puścił muzykę jaka zwykle towarzyszy grze i bez żadnych wstępów zaczął czytać pierwsze pytanie, nabazgrane na jakimś pomiętym świstku papieru. W dalszym ciągu próbowałam zachować stoicki spokój, choć w miarę rozwoju wydarzeń, stawało się to coraz trudniejsze, bowiem publiczność z chwilą odczytania pierwszego pytania bynajmniej nie zamilkła, a może nawet zwiększyła głośność wydawanych przez siebie hałasów. Pierwsze trzy, może cztery pytania zdawały się być całkiem przyjemne.
Jedno nawet dotyczyło realizacji dźwięku.
Później jednak zaczęły się schody. Przy pierwszym zawahaniu poprosiłam o pomoc publiczność i wtedy pan Urbański wstał od stolika przy którym siedzieliśmy i jął rozpytywać rozgadaną publiczność o poprawną odpowiedź.
Mimo tak ogromnego zamieszania oraz totalnego braku profesjonalizmu, prowadzącemu teleturniej udało się w końcu wydusić poprawną odpowiedź.
Wykorzystanie koła pół na pół, wyglądało mniej więcej tak, że Urbański przekreślił rozlatującym się długopisem dwie błędne odpowiedzi.
Udało mi się wybrać poprawną z dwóch pozostałych.
Kolejne pytanie dotyczyło jakiegoś jeziora, a dokładniej osoby, która się do niego rzuciła.
Rzecz się działa w Meksyku, więc zadzwoniłam do przyjaciela-Martyny, by poprosić o pomoc.
Niestety nie było odpowiedzi po pierwszym sygnale, jak to zwykle bywa w poszczególnych odcinkach teleturnieju.
Dopiero po trzecim, czy czwartym sygnale dał się słyszeć jakiś chrobot. Jednak zamiast miłego, pełnego otuchy dzień dobry, usłyszałam przeraźliwy wrzask niczym z horroru, a potem tupot nóg.
Następnie wszystko ucichło a połączenie zostało przerwane.
Moja zabawa również dobiegła końca, bo pan Hubert Urbański powiedział:
– Z powodu tak brutalnie i bezpowrotnie utraconego ostatniego koła ratunkowego, przerywam dalszą grę. Żeby jednak pani nie odchodziła od nas z pustymi rękami, otrzyma pani od nas pieniądze na jedno z marzeń (to najtańsze), o których pisała pani w formularzu zgłoszeniowym.
Teraz proszę się udać do domu, a ja postaram się dowiedzieć, co też się mogło stać pani przyjaciółce.
Była ona bowiem pod naszą opieką przez czas teleturnieju, dlatego musimy bezzwłocznie dowiedzieć się co jej się przydarzyło. Wróciłam więc do domu najbliższym pociągiem, mając nadzieję, że otrzymam pieniądze na tego pinczera, bo to było najmniej kosztowne marzenie i umierałam ze strachu co też się stało Martynce. W drodze do mieszkania zostałam porwana i poprowadzono mnie chyba przez ten sam korytarz, co koleżankę, bo poznałam po pogłosie.
Porywacz powiedział, że zrobi mi krzywdę i zostawi tam, gdzie będę chciała.
Wtedy to pomyślałam sobie, że jeśli zrobi mi małą krzywdę i będę potem w stanie normalnie żyć, to mógłby mnie zostawić w Hiszpanii i bylibyśmy kwita. Poprosiłabym go też o wypuszczenie Martyny i razem spędziłybyśmy czas w tym kraju. Ona pomagałaby mi porozumiewać się z tamtejszą ludnością, a ja służyłabym jej pieniędzmi. Porywacz zabrał mnie do sali podobnej do tej, w której usiłowałam wygrać milion, ale tym razem pomieszczenie było wyludnione. Na stole stał mały piesek na wysokich nóżkach i merdał przyjaźnie ogonkiem. Gdy wyciągnęłam do niego rękę, by go pogłaskać, usłyszałam gdzieś z kąta sali głos Huberta Urbańskiego:
– Nie ma nic za darmo! Bierzesz psa i liczysz się z konsekwencjami, czy może odchodzisz stąd i nie mówisz nikomu ani słowa o minionych wydarzeniach, bo będą konsekwencje, tyle że znacznie gorsze?
– Jakie będą pierwsze konsekwencje, a jakie drugie? Gdzie jest Martyna i w jakim jest stanie? Czy piesek ma papiery i czy nie są one fałszywe? Dlaczego mają być konsekwencje skoro odpowiedziałam poprawnie na zadawane mi pytania? Powinnam dostać dodatkowe koło ratunkowe z powodu niemożliwie hałasującej publiczności.
– Pytania były przygotowane pod ciebie i gdybyśmy nie unicestwili twojej przyjaciółki, to pewnie byś ten milion wygrała – mówi prezenter już spokojniejszym tonem. – Nie zrażona grozą sytuacji prostuję się i mówię mocnym głosem:
– Proszę mi teraz odpowiedzieć na wszystkie moje pytania. Ja nie daję żadnych ulg, ani tym bardziej kół ratunkowych, więc najzwyczajniej: Żądam wyjaśnień!!!
10 replies on “Usiłuję wygrać milion złotych, więc proszę Was o ciszę”
no to niezłe jaja
Doooobre, nie ma co. 😉
ooo kurde, popaprane to
Ale ciekawe jak tam jest naprawdę?
pewnie jakieś duże studio, kamery, reflektory etc.
i dużo stresu
to napewno
MOżna się spytać kogoś, kto tam grał. Na fb, pewnie w komentarzach też coś jest.
Moja profesorka od reklamy i promocji grała niedawno, ale jakoś tak słabo się zwierzała. Może im nie wolno, albo co?
Masakra. Straszne to jest.