Jedna z wychowawczyń z mojej dawnej szkoły zadzwoniła do mnie, czy nie ruszyłabym się na parę dni na małą wycieczkę.
Zgodziłam się z ochotą, bo wyjazd miał się odbyć w długi weekend, a pogodę zapowiadano piękną. Z werwą i ochotą spakowałam się do niewielkiej walizki.
Wstałam parę minut po czwartej i spotkałam się na dworcu z uczestnikami wycieczki.
Było nas bardzo niewiele: jedna z moich ulubionych wychowawczyń, moja koleżanka Antosia oraz kilka nieznanych mi osób. Podróży praktycznie nie pamiętam, bo przespałam ją w całości.
Kiedy byliśmy na miejscu, słońce stało jeszcze wysoko.
Była to dziura zabita dechami. Powitała nas pani w średnim wieku i podała gorący posiłek.
Następnie zaprowadzono nas do pomieszczenia, gdzie lepiliśmy z gliny figurki. Towarzyszył nam mały piesek z lekko skołtunioną sierścią, ale nie było czasu, by się z nim bawić.
Pracowaliśmy do późnego wieczora i ledwo zdążyliśmy na ostatni pociąg. Wychowawczyni bardzo się stresowała, że pociąg nam odjedzie. Goniąc na stację o mało co nie zgubiłam pieniędzy, które miałam w kieszeni. Pensjonat, w którym mieliśmy mieszkać też był umiejscowiony w jakiejś dziurze na obrzeżach miasta. Jego wnętrze było obskurne. Na holu, w pobliżu recepcji stała niewielka klatka z puchatą świnką morską w środku.
Zgrzybiała staruszka dała nam klucze do naszych pokoi. Sypialnię przyszło mi dzielić z Antosią oraz nieznaną mi dziewczyną mniej więcej w moim wieku. Łóżka były skrzypiące, dywan podziurawiony i zabrudzony, na ścianach pajęczyny, prysznic rozwalony, sedes śmierdzący…
Byłam bardzo zmęczona, więc umyłam się prędko i położyłam się na rozwalającej się wersalce w nieświeżej pościeli.
Kiedy już zasypiałam, do naszej sypialni weszło dwóch facetów w średnim wieku.
Jeden zbliżył się do Antosi, a drugi do mnie. W tym czasie nasza współlokatorka dała nogę. Zaczęłam się drzeć i wyrywać, natomiast Antonina odpuściła szybko.
Nareszcie przyszły posiłki!
Była to kobieta w średnim wieku o niskim, zmysłowym głosie, w butach na wysokich obcasach. Mój prześladowca wreszcie mnie puścił. Próbowałyśmy z Antosią wyjaśnić, że to była próba gwałtu, ale kobieta nie chciała nas słuchać. Przywołała staruszkę z recepcji, która również nie chciała nas bronić.
Wreszcie dama w obcasach rzekła:
W kwestiach seksu najlepsza jest Madonna, więc przywołam ją, by wreszcie zakończyć tę niedorzeczną sprawę.
Rzeczywiście, po niedługiej chwili zjawiła się piosenkarka i zadecydowała, aby przez ok. jedną minutę tłuc młotkiem po przyrodzeniu gwałcicieli. Staruszka z recepcji była katem. Faceci darli się wniebogłosy, zwłaszcza ten co mnie chciał zrobić krzywdę. Aż mi się go żal zrobiło, ale nic nie powiedziałam, bo nie chciałam, aby wyszło na to, że bronię swego oprawcy. Wreszcie zakończono znęcanie się nad gwałcicielami i opuszczono naszą sypialnię. Po tym zajściu nie mogłam zasnąć, ale moje współlokatorki chrapały w najlepsze.
Gdzieś za ścianą słychać było jęki, które jednoznacznie dawały do zrozumienia co się tam dzieje. Obudzono nas o 6 rano i podano niesmaczny posiłek.
Atmosfera była bardzo napięta. Przyjechał po nas bus, którym mieliśmy pojechać na cały dzień pracy.
(…)
Month: October 2019
Kotka i płyta
– Pojedziemy do cioci Ewy, bo dawno nas tam nie było – powiedziała mama krzątając się po sypialni, a ja wiedziałam, że nie ma się co z tym kłócić.
Następnego dnia już tam byliśmy. Ciocia przygotowała wystawną kolację na nasze powitanie. Posiłek był pyszny, ale atmosfera sztywna. Pod koniec posiłku coś otarło się o moją nogę.
Schyliłam się pod stół i znalazłam tam niedużego kota.
Miał on zwykły wygląd, ale było w nim coś osobliwego.
Wzięłam zwierzę na kolana i powiedziałam do cioci:
– Nigdy mi nie mówiłaś, że macie kota.
– Bo ten kot był niezapowiedziany – powiedziała niedbale ona. – To jest kotka.
– A jak ma na imię?
– Eeee, nie wiem. Wiktoria miała ją nazwać, ale coś nie wyszło.
– Co nie wyszło? – zapytałam zaskoczona.
– No nie wiem. Ona nie chciała tego imienia czy coś takiego.
– Może ja spróbuję ją nazwać – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego. Idąc spać zapragnęłam, by kotka przyszła do mnie do łóżka, ale nic takiego się nie stało. Może ciocia zamyka kotkę gdzieś w piwnicy, albo zwierzę po prostu nie ma do mnie zaufania.
Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie.
Chwilę leżałam na łóżku i wsłuchiwałam się w otoczenie. Usłyszałam gdzieś w oddali muzykę, jakby z radia.
Wstałam więc, by poszukać źródła dźwięku. Jak się niebawem okazało muzyka dobiegała z kuchni, z małego radyjka. Piosenka bardzo mi się podobała i coś mi przypominała.
Myślałam, że to jakaś stacja radiowa, ale była to płyta i zapragnęłam ją mieć. Słuchając albumu zamyśliłam się i wyrwała mnie z niego dopiero tajemnicza kotka cioci. Wzięłam ją na kolana i podrapałam pod brodą. Nią też chętnie bym się zaopiekowała.
Zaraz potem przyszła ciocia i kotka straciła dobry nastrój. Już po śniadaniu mieliśmy wracać do domu.
Kiedy się zbieraliśmy ciocia zapytała, czy chcę płytę, która leży w kuchni. Już miałam powiedzieć, że bardzo chętnie i w ogóle, kiedy z drugiego pomieszczenia odezwała się mama:
– Nie Ewa, po co. Ona ma już tyle płyt, że półki się pod nimi uginają. Byłam wściekła na matkę, ale zacisnęłam zęby i nic nie powiedziałam.
Trudno, będę musiała jeszcze kiedyś tu zawitać.
Nawet nie zapytałam o wykonawcę tej płyty.
Zrobiło mi się smutno i zbierało mi się na płacz.
Chciałam pożegnać się z kotką, ale ona była gdzieś ukryta, zapewne przed ciocią.
Przysiadłam więc na jakimś krześle czekając, aż rodzice wszystko spakują. Było mi zupełnie wszystko jedno, czy coś zostawię czy nie.
Myślałam o kotce i płycie.
Miałam niejasne wrażenie, że te dwie rzeczy mają ze sobą coś wspólnego. Kiedy już wyszliśmy na zewnątrz, do ogrodu, kotka nagle się pojawiła i zaczęła wrzaskliwie miauczeć, plącząc mi się pod nogami, jakby nie dając mi odejść.
Zrobiło mi się żal zwierzęcia, bo pewnie rodzina Skórów z jakiegoś powodu jej nie lubi.
Nawet nie próbowałam prosić mamę o zabranie ze sobą kota. Z wielkim trudem hamowałam łzy.
– Do widzenia Kiziu – powiedziałam i odjechaliśmy.
W garderobie u Lady Gagi
Zostawiliśmy w domu śpiące niemowlę, którym aktualnie się opiekowaliśmy i udaliśmy się na wieczorny festiwal w Krasocinie. Prowadzącym był jakiś starszy pan. Na scenie pojawiały się najczęściej zespoły discopolowe, albo ludowe. Muzyka wcale mi się nie podobała, ale trudno, jakoś się przeżyje. Na koniec prowadzący zapowiedział niespodziankę i na scenę weszła Lady Gaga, ale zaśpiewała tylko dwie piosenki.
Późno wróciliśmy do domu i chciało nam się spać. Po chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
Zeszłam z mamą otworzyć.
Przed drzwiami stał prowadzący dzisiejszego festiwalu i prosił nas o nocleg, co nas bardzo zaskoczyło, ale mama się zgodziła. Pościeliwszy mężczyźnie w gościnnym pokoju mama miała zamiar położyć się wreszcie do łóżka, gdy usłyszała ciche kwilenie niemowlęcia.
Zajrzała do jego becika i stwierdziła, że dziecko ma gorączkę i jakąś wysypkę. Zmartwiła się tym bardzo, dała niemowlęciu jakieś lekarstwo, przewinęła go i wreszcie położyła się do łóżka.
Następnego dnia mężczyzna opuścił nasz dom zaprosiwszy nas uprzednio na dzisiejsze, niedzielne występy i obiecał niespodziankę. Mama podziękowała za zaproszenie, ale powiedziała, że nie obiecuje, że przyjdziemy, bo niemowlę zachorowało. Nadszedł wieczór a niemowlęciu spadła gorączka, więc znów udaliśmy się na festiwal. Rodzice nauczeni doświadczeniem, że festiwal ten mnie nudzi posadzili mnie przy stoliku z jakąś młodzieżą, bym zawarła nowe znajomości i nieco lepiej się bawiła mimo dennej muzyki. Po chwili do stolika dołączyła jakaś kobieta z ochrypłym głosem i z początku jej nie poznałam.
Proponowała mi przechadzkę.
Była to Lady Gaga.
Naturalnie zgodziłam się na propozycję i wstałam od stolika.
Najpierw rzeczywiście chwilę się przeszłyśmy, ale potem Gaga musiała już iść do garderoby, żeby przygotować się do finalnego występu na tym festiwalu. Opowiedziałam jej o niemowlęciu, którym rodzice aktualnie się opiekują i o tym, że zachorowało.
– To nie dziwne. – odpowiedziała na to Gaga. – Nasz wspaniały prowadzący na pewno maczał w tym palce. W garderobie Gagi było dość ciasno a ona sama szykowała się i szykowała.
Zdziwiło mnie nawet, że nie ma żadnej pomocnicy, ale już jej o to nie pytałam, żeby nie przeszkadzać w przygotowaniach. W końcu piosenkarka była gotowa, ale zamiast siedzieć grzecznie za kulisami poszła na widownie tyle, że może bardziej wipowską i czekała tam na swoją kolej. Do występu artystki zostało już bardzo niewiele czasu, ponieważ na scenie słychać już było zapowiadające ją intro i ktoś do niego tańczył jakiś dziwny taniec.
Nagle podszedł do nas jakiś podpity mężczyzna i pogłaskał Gagę po plecach. Wtedy ona odwróciła się do niego i syknęła coś przez zęby, poczym jak pantera skoczyła na scenę.
Tańczący skłonił się i zszedł ze sceny a Gaga zaczęła śpiewać jakąś dziwną, nieznaną mi piosenkę. Mężczyzna, który ją zaczepił przysiadł się teraz do mnie i zaczął mnie łaskotać, co wcale mi się nie podobało. Na początku ściągałam jego ręce z mego ciała, potem spróbowałam go ignorować, pomachałam Gadze, ale wiedziałam, że nie zepsuje sobie występu, by mi pomóc. Zastanawiałam się gdzie są rodzice, ale nawet, gdyby chcieli mi pomóc będzie im bardzo trudno, bo na wipowską widownie ich nie wpuszczą chyba, że się im słono za to zapłaci.
Co potrafią wirusy
Pani Monika poprosiła mnie o przechowanie pewnego bardzo dużego folderu z muzyką.
Niechętnie się na to zgodziłam, bo nie chciałam zapychać swego dysku cudzymi plikami, ani też złapać jakiegoś wira.
Niestety moje obawy się sprawdziły. Folder był bardzo duży, a w nim całe mnóstwo wirusów, których mój avg nie wykrywał. Gdy ten folder kopiowałam był piątek po południu. Na dworze siąpił deszcz, a w radio leciała jakaś smętna, brzydka muzyka, której się trochę bałam.
Zajrzałam do tego folderu i był tam straszny bałagan. Na końcu jednego z podfolderów znalazłam wira, którego usunęłam własnoręcznie.
Potem zachciało mi się trochę spać, a mój komputer zaczął wyświetlać jakieś błędy. Na którymś z tych błędów dałam ok, ale to chyba nie był błąd tylko wirus, bo mój komputer zaczął się bardzo dziwnie zachowywać, między innymi puszczał piosenki z tego nieszczęsnego folderu, który usiłowałam skopiować i w dodatku była to muzyka w tym samym stylu, co ta puszczana w radio. Siedząc tak i martwiąc się co robić dalej nagle ze zdziwieniem zauważyłam, że nie siedzę już w swoim pokoju, na łóżku, przed laptopem, ale na jakimś twardym krześle w pobliżu sali w której właśnie miano pisać test z niemieckiego. Pani Jagoda wprowadziła wszystkich do środka życząc im powodzenia, a jakaś inna pani kazała reszcie wejść do innej sali i grać w filmie o jakiejś gosposi. Tą gosposią miała być Alanis, ale, że się nie stawiła, to zastąpiła ją pani Jagoda.
Wpuszczono nas do sali-mieszkania i pani Jaga kazała mnie i mej kuzynce Dorotce zrobić rosół, bo ona teraz wychodzi, by załatwić ważne sprawy. W rzeczywistości chciała tylko iść do drugiej sali i sprawdzić jak się pisze jej uczniom test. Nie mogłyśmy sobie w ogóle poradzić z tym rosołem, dlatego zaprzestałyśmy jego gotowania i zaczęłyśmy robić porządek w mnóstwie płyt, które znajdowały się w tym pomieszczeniu. Gdy już wszystko uporządkowałyśmy Dorotka rozglądała się za jakimś sprzętem, by którąś z nich odtworzyć, gdy nagle do pokoju wtargnął wiatr, a wraz z nim jakiś nieprzyjemny swąd jakby od pożaru.
– Musimy uciekać – powiedziała Dorotka zbliżając się do drzwi, a ja poszłam w ślad za nią myśląc o wszystkich płytach, które trzeba tu będzie zostawić na pastwę tego nadchodzącego czegoś. Za drzwiami na jednym z twardych krzeseł siedziała Danusia, więc zagaiłam ją rozmową. Danka zwierzała nam się, że ona nie pisze żadnego testu i zupełnie nie wie co tu właściwie robi i ma straszliwą chandrę.
Powiedziałam jej, że ze mną jest całkiem podobnie i że za tymi drzwiami dzieje się coś niedobrego. W tym momencie w sali obok zakończono pisanie testu z niemieckiego i zapowiedziano angielski.
Zrobiło się niemałe zamieszanie, a ja znów pomyślałam o płytach w sali-mieszkaniu. Postanowiłam wejść do tego dziwnego pomieszczenia jeszcze raz i wziąć sobie parę płyt. Gdy otworzyłam drzwi i wsunęłam się do środka stwierdziłam, że wieje o wiele bardziej niż przedtem, ale już tak nie śmierdzi. W sali był jeszcze jakiś chłopak i pani Jagoda, ale płyt na półkach już nie było. Co się z nimi stało? Czy wiatr w sali był aż tak duży, że je z niej wywiało? Zapytałam o to panią Jagodę, ale ona zamiast odpowiedzieć mi jakoś konkretnie, to tylko wydarła się na mnie.
– Płyt nie ma i nie będzie, a ty leć pisać angielski!
Bardzo poirytowana na nauczycielkę niemieckiego wyszłam z wietrznej sali i poskarżyłam się Danucie nie zważając wcale na to, że pani Jagoda mogłaby coś z tego usłyszeć. Nie poszłam też pisać testu z angielskiego, bo znów znalazłam się na swoim łóżku, w pokoju, przed laptopem, a przy nim pan Marek, który ratował go właśnie przed dalszą inwazją wirusów.
Komunikatory i Chipsy
Z teczki o Marcinie Wojciechowskim
Komunikatory i Chipsy
Miałam być u Alicji do niedzieli po południu a był już czwartek. Nic konkretnego się nie działo, bo nacieszyłyśmy się już sobą, jej płyty już nie robiły na mnie takiego wrażenia.
Siedziałyśmy więc to na dole, to na gurze i rozmawiałyśmy, albo bawiłyśmy się z Lilką, jednym słowem wiodłyśmy beztroskie życie przyjaciółek. I właśnie w ten czwartek, kiedy kompletnie nic się nie działo i może nawet było trochę nudno rodzice Ali poinformowali nas:
– Mamy nowy pokój w którym będzie się dla was coś dziać, możecie tam zapraszać gości i robić to, na co macie ochotę.
Zaraz poszłyśmy do owego pokoju, gdzie szybko się rozgościłyśmy.
Pokój ten był brzydki i w ogóle nie pasował do wnętrza domu przyjaciółki, ale było tam kilka płyt, których Alicja wcześniej w tym domu nie widziała dlatego też przyjaciółka przyniosła swego niezawodnego Blaupunkta i zaczęła płyty przeglądać. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi domu Ali i rodzice wpuścili kogoś do środka, a już w następnje chwili ten ktoś zapukał do naszego pokoju i Alicja wpuściła go do środka. Był to pan Marcin Wojciechowski, który w drodze do domu postanowił nas odwiedzić. Pan Marcin proponował mi zarejestrowanie się na jakiś nieznany nam komunikator, a że nie byłam tą propozycją zachwycona wylogował się i poczęstował ciastkami, które zostawili rodzice Ali. Zapytałam go czy często wydaje swoje płyty skoro ma ich tak dużo i wtedy pan Marcin puścił jakieś nagranie, na którym było w tle słycać posenkę, któej szukam od jakiegoś czasu i głośne rozmowy.
Potem zostawił nam jakąś małą karteczkę z liczbami, pożegnał się i poszedł.
– To rzeczywiście działa – powiedziałam do Alicji nadal przeglądającej płyty.
– Moi rodzice rzadko coś dają, ale jak już dadzą to porządnie.
Już po beztroskim pobycie
Była środa wieczorem.
Usiłowałam słuchać zet na punkcie muzyki, bo wielki hałas był w pokoju. Trochę chciało mi się spać, ale musiałam się jeszcze uczyć.
Zdziwiło mnie, że w radiu lecą tylko piosenki i nikt nic nie mówi.
Nagle zapukała do naszego pokoju pani Ilona.
– Karolinko, czas iść na orientację.
– Och, zupełnie o tym zapomniałam, jestem dziś niedzisiejsza.
Otworzyłam szafkę, by wyjąć z niej dokumenty i znalazłam tam chipsy. Z wrażenia zabrałam je ze sobą na zajęcia.
Idąc przez Kraków otworzyłam paczkę, a pani Ilona jadła razem ze mną.
Nagle, gdy byłyśmy blisko przystanku poczułam ogromny niepokój i jakoś wiedziałam, że to wszystko wina tych nieszczęsnych chipsów, które potkusiło mnie wziąć.
– Musimy nawiewać! – krzyknęłam z całych sił, złapałam się pani kurczowo za rękę, w drugiej trzymając laskę i napoczętą paczkę chipsów gnałam ile sił w płucach do autobusu.
Wsiadłyśmy do jakiegoś, ale ja nadal się bałam. W autobusie grało radio, ale nie wiedziałam jakie, bo leciała jakaś piosenka.
Zostawiłam chipsy na krześle a potem wysiadłyśmy z autobusu, a pani Ilona robiła mi wyrzuty, że narobiłam zamieszania na zajęciach.
Przecież ona sama też się wystraszyła – pomyślałam, ale już nie chciałam się z nią kłócić. Wiedziałam, że coś złego się dzisiaj stało, że coś tu jest nie tak.
Jeszcze raz
Oto sen, który przyśnił mi się w okolicach mojej studniówki.
Jeszcze raz
Przeprowadziliśmy naradę, a na niej głosowanie.
Wyniki przedstawiały się tak, że studniówka odbędzie się jeszcze raz, ponieważ większość uważa, że była nieudana.
Zdecydowaliśmy jednogłośnie, że trzeba jak najwięcej zmienić, aby była większa szansa, że tym razem studniówka się spodoba. Presja była ogromna, bo każdy chciał, żeby nie trzeba było znowu powtarzać imprezy. Jedną z poważnych zmian wprowadzonych do naszych przygotowań była zmiana programu artystycznego oraz jego organizatorów. Tym razem mieli się zająć programem nauczyciele rytmiki z Owińsk. Dostaliśmy od nich zarządzenie, że wszystkie dziewczęta na próby oraz na występ mają przyjść w balerinkach, żadnych szpilek ni obcasów. Dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu, bo miałam przecież nowiutkie baleriny, ale niektóre dziewczyny bardzo się buntowały.
Program artystyczny był bardzo dziwny i trudny, ale czego nie robi się dla udanej studniówki. W naszym pokoju również panowało niemałe zamieszanie, bo Kasia nie pojechała do domu i trochę nam przeszkadzała jak to ona.
Zginęły mi gdzieś słuchawki, więc zapytałam jej czy by mi jakichś nie pożyczyła.
– Na razie pożyczę ci słuchawki zapasowe, a za jakiś czas dam ci słuchawki dla głuchych, bo i tak dostałam je z dofinansowania – powiedziała rzeczowo koleżanka. Od tej pory codziennie, gdy wracałam z próby dostawałam od niej zapasowe słuchawki. Ten stan rzeczy zaczął mnie w końcu denerwować.
– Czy nie mogłabyś mi już dać te słuchawki dla głuchych? – zapytałam któregoś dnia.
– Nie mogę ci ich jednak dać, bo kontrola mogłaby się przyczepić i źle by się to dla mnie skończyło – powiedziała ona.
– To jest bardzo uciążliwe tak ciągle prosić się o coś.
– W takim razie niech słuchawki leżą na stoliku – znalazła rozwiązanie Kasia.
– Niech już będzie – pomyślałam i obiecałam koleżance solennie, że zawsze będę je odkładać na stolik.
Jeden problem jak na razie był rozwiązany, ale zaraz pojawił się następny.
Ktoś przywiózł do naszej szkoły Froda i umieścił go w wielkiej skrzynce w naszym pokoju. Z początku pies siedział tam cichutko i grzecznie do czasu, aż Kasia chciała go na chwilę wypuścić, by się mu przyjrzeć, nakarmić go, wysprzątać skrzynię po jego odchodach itd.
Wtedy pies rozszalał się na dobre. W czasie jego szaleństwa zawitała do nas pani Bogusia.
– Proszę zobaczyć mojego psa. Ma pani jedyną, niepowtarzalną okazję – mówiłam rozgorączkowana. Pani Bogusia nie podzielała mojego entuzjazmu. W końcu pogłaskała go na odczepnego i poszła sobie. Dziewczyny zadzwoniły do jednego z naszych studniówkowych pomocników posiadających samochód i pies został wywieziony w bezpieczne miejsce.
Jednak problem psów w internacie wcale się nie skończył, bo teraz dali nam pod opiekę skrzyżowanie teriera z pekińczykiem i wielkiego pitbulla czy amstaffa. na szczęście były to pies i suka. Ja mimo to bałam się o suczkę.
Któregoś dnia psisko bardzo postraszyło małą i baliśmy się, że ją zagryzie.
– Nie martwcie się, to przecież pies i suka – uspokajała nas Kinga.
– Nigdy nic nie wiadomo – powiedziałam załamującym się już głosem.
– W takim razie trzeba wywieźć psy – powiedziała Ewelina.
– Nie róbcie tego – odezwała się Kasia. – Ta suczka jest tak podobna do mojego pekińczyka.
– W takim razie zostawmy sukę. Ona należy do naszego nowego didżeja, więc nie możemy dawać jej w niepowołane ręce – powiedziała Ewelina.
– Skoro nie masz nic do roboty, to się suką zajmij – wtrąciła się Emilia i przekazała puchatą kulkę Kaśce, co mnie trochę wkurzyło, ale może się z nią jakoś dogadam co do opieki nad psem.
Przerwa w przygotowaniach
Dziewczyny wymyśliły, że co najgorliwsi uczestnicy studniówki powinny zrobić sobie przerwę i pojechać do domu, albo w inne zaciszne miejsce, by tam wypocząć. Ja należałam do tych gorliwych, bo często poddawałam dobre pomysły nauczycielom od rytmiki i robiłam dużo dekoracji, więc dane mi było pojechać do domu. Na wsi wszyscy przywitali mnie z wielką radością i nie dali mi wcale odpocząć, a ukoronowaniem braku odpoczynku w mym domu był sms od Pauliny:
Spotkanie nasze z królową nauk odbędzie się w niedzielę o godzinie 9:26. Proszę się nie spóźnić! U cioci wzięłam na ręce Nelly, która była bardzo podobna do teriero-pekińczyka, którym opiekowaliśmy się w szkole tylko że nieco większa.
Ostatnio zastanawialiśmy się ile suczka waży, bo trzeba ją będzie odrobaczyć. Wzięłam ją więc na ręce i po długiej chwili namysłu orzekłam:
– Ona nie będzie mieć dziesięciu kilo.
– Oj, to nie dobrze – zmartwiła się Paulina.
– Na pewno coś się wymyśli – pocieszyła ją ciocia. Już miałyśmy siąść do matmy, kiedy zadzwonił do mnie telefon. Dzwoniła Kinga.
– Karola wracaj szybko do szkoły, bo znowu są problemy.
Co oni ode mnie chcą
Zostałam na weekend w internacie, ale nie był on zbyt przyjemny przez pewne wydarzenia.
Mianowicie przyszła do naszego pokoju Paulina, zebrała grupkę chętnych i chciała przygotować jakieś przedstawienie ze strojami i muzyką. Te stroje to nawet już ze sobą przyniosła.
Kiedy Paula rozdała już wszystkim chętnym role zaczęła rozdawać stroje, by je poprzymierzano.
Wtedy to Paulina bardzo mnie wkurzyła, bo zdjęła mi spódnicę i wpychała na mnie jakąś brzydką fartuchowatą sukienkę.
Wtedy powiedziałam jej ze złością, że ja przecież nie zgłosiłam chęci do udziału w jej przedstawieniu. Kuzynka zdjęła więc ze mnie okropną sukienkę a reszta grupy była bardzo rozczarowana, że nie chcę się z nimi bawić.
– My będziemy robić próby w tym pokoju, a ty co? – mówiła Ewel, ale mnie to nie wzruszało. Mam już wystarczająco dużo swoich zajęć.
Poza tym Ewel i cała reszta częściej zostają na weekend niż ja więc mogą się w takie rzeczy bawić. Ja już kategorycznie zdecydowałam: nie dam się w to wciągnąć.
Powrót do dzieciństwa
Przyjechałam do domu na parę dni, ale wszyscy domownicy mieli plany spędzenia tych paru dni poza domem. Mama załatwiła mi więc opiekę i toważystwo w postaci pani Ani, która opiekowała się mną, gdy byłam mała i spędziłam z nią kilka dobrych chwil słodkiego dzieciństwa.
Bardzo mnie ucieszył fakt, że się z nią zobaczę. Gdy wreszcie zawitała w progi naszego domu zaprosiłam ją do swego pokoju, by puścić jej moją ulubioną płytę Phila Collinsa z dzieciństwa i żeby było jak za dawnych czasów.
Niestety mój cudowny plan nie powiódł się zupełnie, bo kiedy nastawiłam płytę, to po chwili włączyło się radio.
Nawet nie zdążyłam zapytać mej dawnej opiekunki, czy pamięta ten czas jak się mną opiekowała i jak przyniosła mi kasetę. Chciałam sobie powspominać miłe czasy dziecięce i opowiedzieć jej jak mi potem ta kaseta zginęła i jak o niej marzyłam i w ogóle o wszystkim, co się wydarzyło w mym życiu od czasu, gdy przestała się mną opiekować. Dla pogłębienia dzisiejszej porażki do domu przyszła jakaś znajoma pani Ani z małym dzieckiem, które w dodatku broiło bardzo i zagadała ją na amen.
Potem płyta zaczęła chodzić normalnie, ale moja dawna opiekunka już nie zwracała na mnie uwagi, tylko gadała z tą kobietą i pilnowała jej nieznośnego bachora. Byłam na nią wściekła. Na nią, na ten wadliwy sprzęt i w ogóle na wszystko. Tak bardzo chciałam powrócić na chwilę do miłych czasów dzieciństwa i nie było mi to dane, bo dosłownie przeszło mi koło nosa. Czy tak wiele chciałam od życia? Tylko pogadać z dawną znajomą.
Inni mają większe pragnienia i im się spełniają a mnie nie.
Jestem do głębi rozczarowana.
Mogła pani Ania tutaj w ogóle nie przychodzić.
Poszłabym najwyżej do sąsiadki i też by było, albo siedziałabym sama w domu. Muszę to jakoś przełknąć. W końcu nic takiego się nie stało, tylko te głupie wspomnienia się obudziły i namieszały mi w głowie.
Pocieszające jest jednak to, że ja przynajmniej mam co wspominać nie to co np. Emilka.