Odkąd mama zaczęła udzielać się w kieleckiej orkiestrze symfonicznej stała się szczęśliwsza i przestała wyjeżdżać do Niemiec jako opiekunka.
Któregoś dnia poinformowała mnie, że jedzie z całą orkiestrą do Zurichu, by tam uświetniać jakieś ważne wydarzenie sportowe i pytała czy nie przejechałabym się z nią.
– A bardzo chętnie. Wreszcie będę miała okazję posłuchać jak pięknie grasz.
– Nawet nie wiesz jak się cieszę. Bo jeśli to Polacy wygrają, to będę dla nich grać nasz hymn Polski! Rozumiesz? Hymn polski, Mazurka Dąbrowskiego! – Mamę rozpierała taka radość, że miała ochotę podskoczyć niczym mała dziewczynka ucieszona z niespodzianki. Już następnego dnia siedziałyśmy w samolocie. Podróż była długa i nużąca. Mama wyszła pogadać z jedną ze swych nowych, orkiestrowych przyjaciółek a ja nudziłam się niemiłosiernie. W końcu też opuściłam swoje miejsce i poszłam do innego przedziału, bo ten samolot do pociągu bardzo był podobny. Po korytarzach przechadzał się jakiś nerwowy kontroler o tubalnym głosie i był on jedyną atrakcją w czasie tej podróży. W sąsiednim przedziale przebywało dwóch obcokrajowców, ale obaj mówili po angielsku, jeden gorzej, drugi lepiej. Ten pierwszy, młodszy miał podobny głos do Oriola. Też należał do jakiejś orkiestry i grał na skrzypcach, bądź fortepianie, zależy co było akurat potrzebne.
Całkiem przyjemnie z nim się rozmawiało.
Nagle czas zaczął biec szybciej. Już trzeba było wysiadać a tu nie ma nigdzie mojej mamy.
Poczułam się bardzo zagubiona, gdyż ona miała część moich rzeczy, bo ciuchy i kosmetyki spakowałyśmy do jednej walizki, więc nie mogłyśmy absolutnie się rozdzielić.
Poznany w przedziale chłopak zaproponował, że zabierze mnie ze sobą, więc się zgodziłam.
Pieniądze miałam w bagażu podręcznym, więc mogłam kupić sobie najpotrzebniejsze rzeczy.
Nowy kolega zabrał mnie na próbę swojej orkiestry.
Czułam się tam nieswojo. Orkiestra grała przepięknie.
Nagle gdzieś w oddali usłyszałam mamę, więc skierowałam się w tamtą stronę. Nie musiałam długo szukać rodzicielki, gdyż matka sama mnie dopadła, ścisnęła mocno za rękę i wysyczała do ucha:
– Ty jesteś po ich stronie? Masz kibicować Polsce i jej orkiestrze a nie tym… Tym… – mama wzięła głęboki, świszczący oddech, by z pełnymi już płucami wypowiedzieć się o muzykach z drużyny mego kolegi.
– A ja cię szukałam i co? – odparowałam wściekle. Gdyby nie ta nasza wspólna walizka, to wcale bym cię nie szukała.
Zagalopowałam się za daleko z tymi słowami, ale poniosło mnie, gdy słyszałam jak mama wyraża się o muzykach nie z jej orkiestry. W głębokim milczeniu udałam się z mamą na próbę jej orkiestry. Mam nadzieję, że ten chłopak nie zacznie mnie szukać po skończonej próbie.
I już po wszystkim.
Polska nie wygrała, ani też drużyna chłopaka poznanego w samolocie. Zmęczone i zniesmaczone wróciłyśmy do domu. Jeszcze tego samego dnia przyjechała do nas Dorotka, ale ja nie miałam wcale ochoty z nią rozmawiać.
Przeżywałam minione wydarzenia i siedziałam na sofie z nabzdyczoną miną. Nagle, od strony ulicy dał się słyszeć piękny śpiew jakiegoś chóru. A cóż to? Któż to tak pięknie śpiewa? Chciałam zejść do ogrodu, by się lepiej przysłuchać a może zaprosić chórzystów na podwórze, ale mama syknęła z kuchni:
– Nie idź tam! Wcale nie mam ochoty na gości. – Nie zwróciłam uwagi na ten protest, bo śpiew tego chóru, niczym śpiew syreni, przyciągał mnie do siebie.
Zgarnęłam po drodze wszystkie naczynia z suszarki i przy pomocy Dorotki zniosłam je do ogrodu.
Zaprosiłyśmy chórzystów na podwórko. Mama też się udobruchała i pomogła nam ich ugościć. Ze swego pierwszego piętra zeszła również babcia i gorąco biła brawo artystom. Chórzyści zjedli dosłownie wszystko, co było do jedzenia w naszym domu i jeszcze pożyczałyśmy żarcie od sąsiadów.
Kiedy artyści wreszcie się pożywili, zaśpiewali jeszcze jeden utwór i opuścili nasze podwórko.
– Dzięki, że nas przyjęłaś – słyszę za sobą znajomy głos. – To chłopak poznany w przedziale samolotu mówił do mnie.
– Ależ proszę. A ja dziękuję za piękny śpiew. Nie chwaliłeś mi się ostatnio tą umiejętnością.
– Ja byłem dyrygentem – powiedział on wypinając dumnie pierś. Nie było już czasu na dalsze rozmowy, bo spragnieni snu chórzyści chcieli jak najszybciej udać się na spoczynek. Zdążyłam tylko krzyknąć: Do widzenia. Nawet nie dowiedziałam się co to był za chór. Może dowiem się tego z jakiejś lokalnej gazetki? W końcu przedefilowanie przez wieś ponad 50. osobowego chóru nie mogło przejść obojętnie.