Covid szalał jak nigdy dotąd a że zajęć nie miałam na uczelni żadnych, ni jakiejkolwiek pracy i z ludźmi się nie widywałam, wpadłam w depresję wielką i z łóżka podnosić się przestałam. Mama zmartwiła się tym bardzo, usiadła dnia pewnego z tatą w salonie i zaczęła rozglądać się za jakąś bezpieczną w czasach pandemii terapią dla mnie.
Nagle ich oczom ukazało się zagadkowe ogłoszenie w internecie o nowo powstałej strefie chilloutu w Kielcach. Tata zadzwonił tam i dowiedział się, iż ze względu na pandemię trzeba się na wizyty umawiać. Umówili więc mnie na pierwszą na dzień następny.
Byłam sceptycznie nastawiona do tego przedsięwzięcia, ponieważ nie przepadam za zajęciami relaksacyjnymi, ale ustąpiłam rodzicom, bo i tak nie miałam nic do roboty. Tata był w pracy więc pojechałam tam z mamą autobusem. Nie było bardzo daleko, może tak, jak do papugarni. No właśnie, papugarnia, chętniej tam bym się wybrała niż do jakiejś tam strefy chilloutu. Na miejscu pani o miłym głosie wręczyła nam katalog i kazała rozsiąść się w fotelu i wyjaśniła co tu będziemy robić.
– Ponieważ jesteście panie pierwszy raz dziś odwiedzicie wszystkie nasze atrakcje i wybierzecie sobie 3 z nich, na które w przyszłości będziecie chodzić. Mamy do dyspozycji 10 pokoi relaksu:
1. Pokój spa: masaż, gorące kąpiele itd.
2. Pokój aromatów: perfumy, inhalacje, wziewy, dymy i co tam jeszcze;
3. Pokój zwierzeń – tu będziecie mogły się wygadać, wyżalić, wypłakać, wy…
4. Pokój muzyczny – tu muzyka weźmie was w obroty i napewno znajdzie sposób aby was zrelaksować;
5. Pokój z ptakiem – w nim trzymamy papugę, która zagłaszczę was na śmierć i szepnie coś do ucha, a gdy tego będziecie mieć dość, zanuci piosnkę niczym skowronek o poranku.
6. Pokój sensoryczny… – już nie słuchałam dalszych wynurzeń miłej pani, bo w głowie miałam tylko pokój z ptakiem i umierałam z ciekawości jaką papugę w nim trzymają. Kobieta zaprowadziła nas do pierwszego pokoju i zostawiła. Na każdy pokój miałyśmy 15 minut czasu, jednak z każdego pokoju wychodziłyśmy niemal od razu, bo ja chciałam jak najszybciej odwiedzić pokój z ptakiem.
Jedynie w tym perfumowym zostałam nieco dłużej i naturalnie w muzycznym. Wreszcie nadszedł upragniony pokój 5 i przebywała w nim… Adela z papugarni Ara! Co ty tu robisz kochana? Nie jest ci aby smutno bez innych ptaszków? – zapytałam czule znajomej patagonki a ona coś tam skrzeknęła na powitanie. Do innych pokoi nie chciałam nawet wchodzić z czego nasza przewodniczka nie była zadowolona, ale w końcu ustąpiła. Na koniec naszej pierwszej wizyty w Strefie Chilloutu zapytała jakie 3 pokoje wybieramy na stałe odwiedziny. Były nimi oczywiście pokój aromatów, pokój muzyczny oraz pokój z ptakiem. Umówiłyśmy się na kolejną wizytę na następny tydzień i wróciłyśmy do domu. Opisałam Strefę Chilloutu w moim pamiętniku a mama nie posiadała się z radości że po raz pierwszy od nie wiem jak dawna zdecydowałam się włączyć komputer.
Tego dnia zadzwoniłam również do papugarni mimo iż wiedziałam, że jest zamknięta by zapytać o Adelę. Odebrała starsza opiekunka ptaków i wyjaśniła, że Strefa Chilloutu zaproponowała im taką cenę, iż szef się ugiął, ponieważ cena owa wynagrodzić mu miała wszystkie pandemiczne straty. Nie drążyłam więc dalej tematu, ale mimo wszystko zrobiło mi się smutno, no bo jak po pandemii będzie wyglądać papugarnia bez Adeli? Na kolejnej wizycie odwiedziłam wszystkie 3 wybrane przeze mnie pokoje, ale już na kolejnej tylko pokój muzyczny i ptasi a na jeszcze kolejnej jedynie ptasi. Chciałyśmy pokazać Paulinie Adelę, bo opiekunka Strefy Chilloutu zgodziła się, abyśmy za niewielką opłatą na chwilę ją wpuściły, ale ona wolała zajrzeć do pokoju aromatów oraz spa. Na następnej wizycie nasza opiekunka zbuntowała się mówiąc`:
– Nie mogą panie odwiedzać tylko jednego pokoju. To nie jest zgodne z naszym regulaminem!
– Ależ dlaczego! – oponowałam. Przecież i tak płacimy za wizyty we wszystkich pokojach. Nawet powinnam płacić mniej skoro odwiedzam tylko 1 pokój.
– Ależ nie, najwięcej, bo odwiedza pani najlepszy!
– Możemy się więc umówić, że będę zabierać ptaka do pokoju muzycznego i wtedy będzie wilk syty i owca cała.
– No przecież papuga tam nabrudzi. Mamy tam mnóstwo oryginalnych płyt, nie może się tam ptaszysko żadne panoszyć!
– Przecież dobrze pani zna tego ptaka! On nie niszczy niczego kiedy wraz z nim jest człowiek i się nim zajmuje, bo jego tylko obchodzi towarzystwo, nic więcej.
– Nie możemy jednak uprawiać takiej samowolki. Co na to powie nasz szef?! Proszę się zastanowić do następnej wizyty nad tymi pokojami, może jakiś wymienić na inny? Mam szczerą nadzieję, że w przyszłym tygodniu dogadamy się już.
Opuściłyśmy Strefę Chilloutu, tym razem nie zrelaksowane. W następnym tygodniu, aby nie złościć opiekunki zajrzałam do pokoju muzycznego i pokoju spa, gdzie zrobiono mi wspaniały masaż stup, ale gdy weszłam do pokoju z ptakiem powitała mnie inna papuga, jakaś amazonka. Wyszłam stamtąd zniesmaczona, ale przede wszystkim zmartwiona, gdyż zachodziłam w głowę co zrobiono z Adelą? Czy odesłano ją do papugarni? A jeśli tak to czy kazali oddać pieniądze? W takim wypadku moja ulubiona ptaszarnia znów będzie na minusie!
Przestałam chodzić do Strefy Chilloutu, wypisałam się z niej bez mrugnięcia okiem, ale bałam się zadzwonić do papugarni w sprawie Adeli. Po jakimś czasie z pewnych źródeł dowiedziałam się, że Adela trafiła do oddziału Strefy Chilloutu w Warszawie a amazonka poszła do Krakowa natomiast w Kielcach, ponieważ zwierzaki cieszyły się ogromną popularnością, zlikwidowano mniej uczęszczane pokoje a na ich miejscu powstało kilka pokoi ze zwierzakami: 1 z eleganckim psem pekińczykiem, drugi z kotami a trzeci ze świnkami morskimi, ale w tym ostatnim rotacja była duża, bo a to świnki, a to jakieś inne gryzonie a to śpiewające kanarki, których nie wolno było głaskać a jedynie ich słuchać.
Było mi więc podwójnie przykro, bo po pierwsze: nie zobaczę już Adeli ani w Strefie Chilloutu ani nawet w papugarni Ara i to jeszcze z własnej winy, a po drugie – znów nie mam dogodnego miejsca, gdzie mogłabym się zrelaksować w tych trudnych czasach.
Author: Amparo
Przekazuję w Wasze ręce 3 niezbyt przyjemne sny z minionej nocy.
Za politykę
Prezydent kraju podał się do dymisji, bo nieźle nabroił, a przeciwnicy jego jęli z furią przywracać nowy ład w naszym państwie. W pewne słoneczne popołudnie podczas przyjemnego spacerku po okolicy natknęłam się na taki obrazek. Kobieta mniej więcej w moim wieku wrzeszczy zamknięta w jakiejś starej szafie i tłucze pięściami o jej zabarykadowane drzwi. Mężczyzna pilnujący owej szafy groźnie przemawia do kobiety:
? Wiesz za co?! Wiesz za co?! Jeszcze się doigrasz, jeszcze pożałujesz!
? Ja nie mogę tu zostać, mam rodzinę, przyjaciół! Ja nie mogę teraz umrzeć! ? wrzeszczy kobieta schrypniętym głosem.
I po co ci to było kobieto? ? myślę w duchu. Trzeba było siedzieć cicho a nie pakować się w politykę. ? Na miękkich nogach oddaliłam się od szafy i zamiast na dalszą przechadzkę udałam się do mieszkania.
Za wypoczynek
Nawet nie pamiętam jak znalazłam się w tym kraju. Miałam miłego przewodnika płci męskiej mniej więcej w moim wieku, który oprowadzał mnie po mieście. Najpierw przechadzka a następnie jakaś dziwna przejażdżka, którą spieszę Wam opisać. Pojazd którym przyszło mi się przemieszczać to wąski wózeczek, w którym miałam położyć się na brzuchu. Nogi ześlizgiwały mi się z tych niby sanek i bałam się, że albo z nich spadnę, albo zahaczę o coś stopą i skręcę sobie kostkę. Aby wgramolić się na ten wózek musiałam wejść po stromych schodkach. Najgorsze było to, że mój wózek nie był jedynym pojazdem, bo „saneczki” były poprzywiązywane jedne za drugimi. Przejażdżka była dość spokojna ale i tak się bałam. Kazano nam oglądać jakieś widoki: piramidy i coś tam jeszcze a miła przewodniczka opowiadała o tych zabytkach, ale ja w ogóle jej nie słuchałam tylko czekałam aż przejażdżka się skończy. Na szczęście nic mi się nie stało i po kilkunastu minutach grozy stanęłam wreszcie na własnych nogach.
? Teraz pokażę ci dzielnice, do których nie zaglądają turyści. ? powiedział mój przewodnik. Tego też się przestraszyłam ale po cichu liczyłam, że mój opiekun wie co robi. Mężczyzna poprowadził mnie znów przez miasto. Weszliśmy w strefę ciszy. Czyżby ciszy przed burzą? Jednak nie. Dotarliśmy do miejsca, gdzie odbywało się jakieś przedstawienie. Przewodnik kazał zakryć sobie usta burką, którą wyciągnął ze swojej przepastnej torby i podeszliśmy bliżej widowiska. Przysłuchiwałam się pięknej fletowej muzyce, ale z tyłu głowy nadal towarzyszył mi strach. Gdzie ja mam swoją torebkę? Gdzie są moje bagaże? Gdzie portfel z dokumentami, pieniędzmi? Co ja tu w ogóle robię? Chcę do domu!
Za spokój szczęśliwego gniazda
Mieszkałam samiuteńka w niewielkim mieszkanku. Nie miałam rodziny ani znajomych tylko jedną, starą ciotkę, która od czasu do czasu do mnie zaglądała, albo przysyłała mi podarunki. Tym razem zadzwoniła do mnie z wieścią: Wychodzę zamąż!
? To świetnie. ? mówię do niej apatycznym głosem a ona na to:
? Kochana, możesz zamieszkać ze mną! Mój ukochany ma duży dom, po co masz więc mieszkać sama w tej ciasnej klitce? Zapraszamy cię do nas serdecznie!
? Dziękuję ci kochana ciociu, ale… muszę się nad tym zastanowić. Przede wszystkim chciałabym was najpierw odwiedzić.
? Zapraszamy więc, wpadaj jak najszybciej będziesz mogła!
? Dziękuję ciociu raz jeszcze, widzimy się więc niebawem, całuski, papa.
Wzięłam urlop w pracy, spakowałam się w niewielką walizkę i wyruszyłam w drogę. Ciotka powitała mnie z wielkim entuzjazmem. Jej małżonek był przemiłym, spokojnym, starszym panem i rzeczywiście miał wielki, bogato wyposażony dom. W jednym z pokoi stały klatki z ptakami, ale nie mogłam rozpoznać jaki to gatunek, nigdy takich nie słyszałam. Przez chwilę przysłuchiwałam się ich pogwizdywaniom a potem ruszyłam na zwiedzanie kolejnych pokoi. Dom był naprawdę przyjemny. Po głowie kłębiły mi się myśli: Co tu zrobić? Zostać z ciotką i jej mężem i siedzieć im na głowie? Z tego co wiem nie mogą oni mieć dzieci, więc ze mną byłoby im raźniej, ale czy powinnam tak się wpraszać? Jestem przecież dorosła i powinnam radzić sobie sama. Czy powinnam tu zostać, czy spędzić resztę życia samotnie w małym mieszkanku? Ciotka swym niskim głosem zaczęła wyśpiewywać jakąś piosenkę, która aktualnie leciała w radiu a może z płyty, a ja nadal tonęłam w swoich myślach.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie ptasi gwizd, więc poszłam w tamtą stronę i znów zajrzałam do ptasiego pokoju. A może jednak zostanę i zajmę się tą tajemniczą skrzydlatą trzódką?
Nie umyłaś głowy, więc wstęp wzbroniony!
Głupota, jaką potrafi wyprodukować mózg w czasie snu naprawdę nie ma granic. A zresztą, sami zobaczcie!
Nie umyłaś głowy, więc wstęp wzbroniony!
To zdarzenie miało miejsce gdzieś w środku tygodnia. Tata miał wtedy na pierwszą zmianę, więc wcześnie wrócił z pracy i oznajmił taką oto wiadomość:
? Karolino, zdaje mi się, że w naszej Katedrze gościmy twojego ulubionego dziennikarza. Przyjechał dziś wraz z jakimś chórem.
? Ale pan Marcin nie śpiewa w żadnym chórze! ? oburzyłam się.
? Ja nie mówię, że on tam śpiewa, tylko, że się z nim zabrał. Nie wierzysz to idź do kościoła i sama się przekonaj kto z chórem do katedry naszej przyjechał!
? No dobrze, już dobrze. Wybiorę się tam zaraz po obiedzie, bo sama jestem ciekawa.
? Ależ kochana, nie umyłaś wczoraj głowy! ? odezwała się z kuchni mama.
? No to cóż z tego. Wiadomo, lepiej by było, abym głowę miała czystą, ale nie przepuszczę przecież takiej okazji! Skąd mogłam wczoraj wiedzieć, że takie rzeczy będą dziać się w Kielcach? Nie miałam zaplanowanych żadnych wyjść na dzień następny, a że głowy myć mi się nie chciało to jej zwyczajnie nie umyłam. ? rozwodziłam się przy stole. Przejechałam dłonią po włosach, rzeczywiście były tłuste i przylizane. Mimo to jednak postanowiłam udać się do katedry i nie zważając na utyskiwania mamy przebrałam się, włożyłam na siebie lekką, przejściową kurtkę, wygodne buty i ruszyłam do wyjścia po drodze zgarniając torebkę, klucze, telefon i laskę.
Całą trasę przeszłam niezwykle ostrożnie, bo jakoś nie byłam jej pewna jednak wreszcie dotarłam do celu i cichutko, niczym złodziej jakiś, uchyliłam drzwi świątyni. Odbywała się w niej właśnie próba owego chóru.
Stanęłam nie wiedząc gdzie pokierować swe kroki.
Może w zakrystii zapytać o dziennikarza? Nie będę przecież przeszkadzać chórzystom.
Kiedy byłam już ze 2 kroki od zakrystii, ktoś gwałtownie otworzył jej drzwi i wyskoczył na mnie z termometrem.
? Proszę założyć maseczkę! ? burknął mężczyzna i zmierzył mi temperaturę. Przeprosiłam cicho i pospiesznie wyjęłam maskę z torebki. Szukam pana Marcina Wojciechowskiego, dziennikarza radia Zet ? powiedziałam już nieco głośniej, bo mężczyzna w dalszym ciągu zagradzał mi wejście do zakrystii. Na moje słowa zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów poczym stwierdził:
? Wspomniany przez panią dziennikarz pożywia się właśnie na plebanii, ale nie mogę tam pani wpuścić, gdyż nie umyła pani głowy ? na te słowa aż się wzdrygnęłam. A cóż go to obchodzi?! Może i rzeczywiście nie wyglądam najlepiej w tych posklejanych włosach, ale to przecież moja sprawa jak o siebie dbam.
? Proszę pana ? zaczęłam spokojnie. Nie mogę teraz iść umyć głowy. Sam pan widzi, jakie czasy nastały. Covid szaleje! Co będzie, jeżeli umyję głowę i wracając do katedry przeziębię się i złapie tego wirusa? No, proszę mi odpowiedzieć. Któż za to odpowie? ? mężczyzna zasępił się, ale nadal nie wpuszczał mnie do środka. ? Niestety, nie mogę pani wpuścić z nieumytą głową do zakrystii, ani tym bardziej na plebanię. Może się jedynie pani pomodlić cichutko w ostatniej ławce i jak najszybciej wracać do domu. Zapraszamy ponownie, z umytą głową. ? Ale… ? próbowałam oponować, ale mężczyzna delikatnie acz stanowczo wypchnął mnie w stronę drzwi katedry. I co ja powiem rodzicom kiedy wrócę do domu? Że nie zobaczyłam się z panem Marcinem, bo miałam nieumytą głowę? Ależ mama będzie triumfować. Nie mogę do tego dopuścić. Po krótkim zastanowieniu wdrożyłam plan B.
Polegał on na zaczajeniu się na pana Marcina i powracających z plebanii księży. Przytuliłam się więc do zimnych murów świątyni i czekałam na rozwój sytuacji.
Wreszcie usłyszałam znajomy głos jednego z księży i… głos pana Marcina. Z uwagą zaczęłam przysłuchiwać się ich rozmowie. Pan Marcin chwalił umiejętności gruzińskiego chóru, z którym przybył do kościoła a miły ksiądz Grzegorz mu przytakiwał.
Zaczęłam zbliżać się do nich powoli, ale kiedy byłam już całkiem blisko zrezygnowałam w ostatniej chwili myśląc: Nie pokarzę się przecież panu Marcinowi z tłustą głową. Moim zadaniem było tylko sprawdzić, czy to on przyjechał wraz z chórem do naszej katedry i zadanie spełniłam, więc pora wracać do domu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Będąc w mieszkaniu oznajmiłam rodzicom, że dziennikarz rzeczywiście gościł w katedrze i na plebanii oraz przytoczyłam kilka podsłuchanych informacji dotyczących gruzińskiego chóru. Rodzice byli usatysfakcjonowani i o dziwo nie pytali czy rozmawiałam z panem Marcinem osobiście. Szybko wślizgnęłam się do swego pokoju, aby przypadkiem nie przyszło im to do głowy.
Zrezygnowana opadłam na kanapę aż zaskrzypiała. Nie chciało mi się nawet włączać radia, więc oparłam tłustą głowę ? przedmiot tak wielkiego zamieszania dnia dzisiejszego i przymknęłam oczy mając nieodparte wrażenie, że całe to absurdalne zdarzenie było jedynie wytworem mojej rozbujałej wyobraźni i już po chwili miałam się przekonać, że tak właśnie było. :))
Wyjaśnienia
Mam podejrzenia skąd wziął się ten absurdalny sen:
Podejrzenie 1 (główne): wczorajszego wieczora rzeczywiście nie umyłam głowy, bo mi się nie chciało.
Podejrzenie 2: Ostatnio częściej słucham audycji pana Marcina, bo mam nieco więcej czasu dla siebie a w tym tygodniu pojawiła się nowa audycja mojego ulubionego dziennikarza i bardzo mi się ona spodobała.
Podejrzenie 3: Wyczekuję nowego albumu Katie Meluy a z tego, co udało mi się dowiedzieć, podczas tworzenia tej płyty, piosenkarka współpracowała z gruzińską orkiestrą symfoniczną. Zresztą ona sama ma gruzińskie pochodzenie i w 2016 r. nagrała album we współpracy z gruzińskim chórem Gori. Dla zainteresowanych ? album nosi tytuł „In winter”.
Tak już na koniec
A tak już zupełnie na koniec tego zwariowanego wpisu podrzucam wam jeden z najnowszych utworów Katie. Dajcie znać w komentarzach czy wam się spodobał i czy również czekacie na nowy album artystki.https://youtu.be/xLWxnR4_JhU
Gdybym nie miała skrzydeł moje życie byłoby nudne i bez polotu. Nie miałoby sensu, byłoby bezwartościowe. A jednak mimo wszystko muszę ponarzekać na moje skrzydła, gdyż moim zdaniem, są one wadliwe, słabe, brak im kondycji. Są piękne, ale wątłe jak u motyla. Są miłe w dotyku, ale szybko się niszczą. Są duże, ale nie dość umięśnione. No dobra, dosyć tych przenośni, przejdźmy lepiej do sedna. Moimi skrzydłami są moje pasje czyli: zwierzęta (zwłaszcza ptaki) oraz muzyka. Jednak cóż z tego, że one są? Niby kocham zwierzęta, sporo wiem na ich temat, mam swoją świnkę morską Tosię rasy rozetka, która osładza me troski, potrafię zaciekawić moją pasją innych, ale… Moje dwa największe marzenia czyli posiadanie papugi, najlepiej którejś z konur albo psa pinczera miniaturowego nadal pozostają niespełnione.
Idźmy dalej. Niby kocham muzykę, mam już sporą kolekcję płyt, choć, moim zdaniem, z dużymi brakami, jednak cóż z tego, gdy nadal nie zdobyłam się na to, aby poprowadzić własną audycję muzyczną, choć przez krótki czas miałam na to okazję? Cóż z tego, skoro nadal nie spotkałam się na żywo z moim ulubionym dziennikarzem muzycznym – Marcinem Wojciechowskim, choć prawdę mówiąc, gdybym (naturalnie jeszcze przed pandemią) zebrała się w sobie i wybrała się do jakiegoś miasta, gdzie latem wysyłano go, aby prowadził listę przebojów w terenie mogłoby się to udać? Dlaczego choć tyle chcę zrobić, to nadal stoję w miejscu? Dlaczego nie idę o krok dalej a jeśli idę, to poruszam się tak powoli? Dlaczego gdy zrobię milowy krok do przodu zaraz potem stawiam dwa kroki w tył? Co jest nie tak z moimi skrzydłami? Dlaczego mnie nie unoszą?! Na koniec pozostaje zadać sobie pytanie. Czy chciałabym posiadać inne skrzydła? Naturalnie, że bym nie chciała, bo moje skrzydła choć słabe towarzyszą mi od dzieciństwa i nie rozstaję się z nimi, bo moi bliscy akceptują mnie z takimi właśnie skrzydłami jakie mam, a nawet twierdzą, że jest mi w nich do twarzy, bo są dopasowane, bo leżą na mnie jak ulał. Nie chcę się więc z nikim zamieniać na inne skrzydła, ani też pozbywać się swoich, bo gdybym nie miała skrzydeł moje życie byłoby niczym.
Papuga za hiszpańską czapkę
Długo nie mogłam znaleźć pracy, ale wreszcie się udało. Zostałam opiekunką całkiem pokaźnego stadka papug należącego do pewnej zapracowanej kobiety w średnim wieku, która nie chciała pozbyć się swych pupili mając nadzieję, że w jej życiu zajdą pozytywne zmiany i zacznie mieć więcej czasu dla swych skrzydlatych przyjaciół. Spędzałam całe dnie w mieszkaniu mojej pracodawczyni.
Sprzątałam jej ptakom i bawiłam się z nimi, przy okazji dokonując całkiem ciekawych nagrań. Moją ulubioną papugą była młodziutka konura słoneczna, która bardzo się do mnie przywiązała i często popiskiwała mi do ucha.
Któregoś dnia zauważyłam, że moja chlebodawczyni pozostawiła otwarte pomieszczenie, w którym nie mieszkały ptaki a ponieważ papugi odbywały akurat drzemkę zajrzałam do tajemniczego pokoju.
Stało tam w nieładzie mnóstwo wózków dziecięcych a po podłodze walały się wymyślne czapki i kapelusze, falbaniaste suknie i spódnice oraz kilka sfatygowanych chust i wachlarzy. Przedmioty te musiały być kiedyś naprawdę piękne ? pomyślałam ze smutkiem i opuściłam pomieszczenie przymykając drzwi.
Jeszcze tego samego dnia moja chlebodawczyni oświadczyła mi, że jednak pozbywa się swojego stadka i mam prawo za niewielką sumkę odkupić od niej 3 ptaki. Na te słowa przeszedł mnie dreszcz zgrozy.
Bardzo chciałam mieć konurę na własność, ale obawiałam się, że na decyzję kobiety wpłynęło moje podglądanie jej pokoju bez ptaków. Późnym wieczorem, wróciwszy do domu zadzwoniłam do Radosława.
? Nie chciałbyś może przygarnąć papużki albo dwóch?
? A czemu by nie ? powiedział on i umówiliśmy się, że kolega następnego dnia zjawi się u mnie a ja zaprowadzę go do mojej chlebodawczyni, aby ten mógł wybrać sobie ptaka.
Następnego dnia rano zadzwoniłam do właścicielki papug, aby zarezerwowała dla mnie konurę i zapowiedziałam przyjazd mojego kolegi. Ona zgodziła się bez wachania, ale powiedziała, aby mój kolega poczekał do wieczora z odebraniem ptaka aż do jej powrotu z pracy. Radosław zjawił się punktualnie i udałam się z nim do mieszkania mojej chlebodawczyni. Tam kolega wybrał ptaka a potem zaczął się nudzić, ale musiał poczekać na powrót właścicielki.
Kiedy bawiłam się z konurą Radek niepostrzeżenie wysunął się z pokoju i wszedł do pomieszczenia pełnego pięknych przedmiotów.
Dopiero kiedy usłyszałam rumor zerwałam się z kanapy i pobiegłam zobaczyć co się dzieje. Radosław właśnie demolował pomieszczenie: łamał wózki, rozrywał i gniótł tkaniny. W rozpaczy podniosłam jedną z czapek. Była bardzo malutka, jakby dla niemowlaka.
Nagle usłyszałam męski głos przemawiający groźnie po hiszpańsku:
? Dlaczego niszczycie nasze mienie? Co wam uczyniliśmy?
? Ja niczego panu nie niszczę i nic do pana nie mam!
? To co wy tu robicie? ? krzyknął mężczyzna.
? Ja bawiłam się z papugami. To mój kolega tu wtargnął i…. Zaczął niszczyć pańskie mienie.
? Dlaczego?! ? krzyknął mężczyzna i ukrył twarz w dłoniach jakby miał się zaraz rozpłakać. Podeszłam do niego, aby go pocieszyć a wtedy on wyrwał mi z ręki czapeczkę. To jest czapka mojego wnusia, Ramona.
? Naprawdę, bardzo mi przykro ? bąknęłam i usiadłam zrezygnowana na podłodze. Nie wiem, jak panu pomóc.
Wreszcie mężczyzna się uspokoił. Zabrałam go do pokoju z ptakami i pokazałam mu moją papugę a wtedy on powiedział:
? Oddaj mi swojego ptaka a wybaczę wam wasze niecne uczynki.
? Nie nasze, ale mojego kolegi Radka. To jemu powinien pan odebrać papugę ? poprawiłam go, ale on nic na to nie odrzekł, lecz zniknął, jakby zapadł się pod ziemię.
Wieczorem przyszła moja chlebodawczyni i odsprzedała nam ptaki za śmiesznie małą sumę. Nic jej nie powiedzieliśmy o hiszpańskim pokoju zniszczeń.
Następnego dnia ostatni raz udałam się do kobiety, by ostatecznie uregulować rachunki. W ptasim pokoju została jakaś marna ptaszyna i kupa piór a w drugim pokoju…? Sodoma i Gomora! Jeszcze większe zniszczenia niż były, aż żal było na to patrzeć.
Wróciłam do swojego mieszkania i przytuliłam ptaka. Ktoś zapukał do mych drzwi, ale ja mu nie otworzyłam. Może to biedny Hiszpan przyszedł upomnieć się o swoje?
Wszyscy moi bliscy orzekli, że potrzebuję zmian, nowych bodźców i takich tam innych i zapisali mnie na jazdę konną do podkieleckiej stadniny. Z początku nie byłam zadowolona z tego obrotu sprawy, ale w końcu się ugięłam, bo miałam sporo czasu wolnego a pogoda była piękna, więc mogłam spędzać czas na świeżym powietrzu.
Pierwszego dnia w stadninie wybrano mi konia. Miał 10 lat i nosił imię Fiodor. Nie zapałałam do niego sympatią ani też niechęcią a on też był mi obojętny. Jeździłam więc na nim raz w tygodniu stopniowo przyzwyczajając się do nowego zajęcia jakim była jazda konna.
Któregoś dnia musiałam zaczekać na swego wierzchowca, bo jeszcze nie wrócił z poprzednim jeźdźcem.
Usiadłam więc zrezygnowana na ławce niecierpliwie przebierając palcami. Wtedy starszy mężczyzna prowadzący stadninę zapytał:
? Mogę pani coś pokazać?
? Jasne! ? odparłam z zaciekawieniem. Mężczyzna poprowadził mnie do niewielkiego pomieszczenia gospodarczego i posadził na starej wersalce a następnie wskazał coś ręką.
Zaczęłam więc macać przestrzeń wokół siebie i natrafiłam na… puszystego kota, który na pieszczotę mej dłoni zaczął głośno mruczeć. Mężczyzna powiedział, że to kotka syberyjska uratowana ze złych warunków. Starszy pan pokazał mi jeszcze kilka innych kociaków, ale one nie umywały się do syberyjki.
Kiedy odzyskałam już swego konia nie mogłam się skupić na jeździe, bo po głowie chodziła mi śliczna syberyjka.
Postanowiłam dnia następnego zapytać o nią staruszka i spróbować wziąć ją bądź odkupić za niewielką sumę dla Witolda. Przyjaciel będzie zadowolony z tak pięknej, miłej w obyciu, rasowej kotki. I rzeczywiście, nie pomyliłam się.
Kiedy nazajutrz znów pojechałam do stadniny, gdyż bałam się że za tydzień kotka nie będzie już dostępna i zabrałam Syberyjkę do Witolda kolega był zachwycony. Nazwaliśmy kotkę Tundra i puchata istota o zielonych oczach i melodyjnym głosie zamieszkała na stałe u Witolda.
Reszta kotów nadal czekała na swój nowy dom a staruszek opiekował się nimi dobrze. Po każdej jeździe konnej odwiedzałam kociaki. Czasami przynosiłam im też karmę albo resztki jedzenia. Ponury Fiodor chyba wreszcie mnie polubił a Tundra zaklimatyzowała się w nowym domu.
Nadszedł czas zakończenia mojego karnetu i z żalem pożegnałam stadninę pełną miłych zwierząt.