Category: Zwierzaki moje i nie tylko
Z ptakami za pan brat
A oto moje wspomnienia z dawnego projektu, jeszcze ze szkolnych czasów. Dotyczył on, jak tytuł wpisu wskazuje ptaków. Są to relacje z dwóch spotkań na łonie natury, które odbyły się w ramach tego projektu. Miłej lektury!
W lasku wolskim
Pierwsza wycieczka dotycząca projektu o ptakach odbyła się w lasku wolskim. Trwała ona od dziesiątej do trzynastej. Na tej wycieczce widzący robili ptakom zdjęcia. Udało nam się zrobić zdjęcia: ziębie, kosowi i dzięciołowi.
Rozpoznawaliśmy również głosy ptaków i nagrywaliśmy je na dyktafon.
Udało nam się usłyszeć i nagrać takie ptaki jak: dzięcioł, kos, zięba, kowalik, kapturka.
Wycieczka była bardzo przyjemna, ponieważ pogoda nam dopisała, ale przede wszystkim ptaki, których spotkaliśmy bardzo wiele.
Spytkowice
Druga wycieczka związana z tym projektem, to wycieczka do Spytkowic, miejscowości w której znajduje się dużo stawów i można tam spotkać wiele gatunków ptaków mieszkających nad wodami.
Spotkaliśmy tam m.in takie ptaki jak: trzciniak, trzcinniczek, bąk, bączek, mewa śmieszka, rybitwa i gęgawa.
Bardzo trudno było nagrać bąka, ponieważ rzadko się odzywał. W nagrywaniu przeszkadzał nam trochę wiatr, który poruszał rosnącymi tam obficie trzcinami. Uważam, że trudniej nagrywa się ptaki nad wodą, na otwartej przestrzeni, niż w lesie.
Jednak trochę bardziej podobają mi się głosy ptaków wodnych, ponieważ są rzadziej słyszane.
Najbardziej podobał mi się głos trzciniaka, a najmniej bąka.
Śliczny Niedźwiadek
Nie jest to sen, ale historia pewnej perskiej kotki Blanki, oparta na faktach, gdyż dotyczy ona pupilki jednej z właścicielek persów na grupie im poświęconej.
Życzę miłej lektury!
Blanka – mała perska księżniczka
Ciemno, brudno, zimno i ciasno.
Odkąd pamiętam zawsze tak było.
Nasza opiekunka przychodziła 3 razy dziennie i dawała jeść, z tym że 3 razy dziennie dostawały tylko ciężarne samice i matki z kociętami, a samce tylko 2 razy. Moja matka miała wybitnie piękne futerko. To była jedyna samiczka, o którą dbano w tej hodowli, bo miała rodowód i pochodziła aż z Hiszpanii.
Podobno bardzo długo zastanawiano się jakiego męża jej wybrać.
Cała hodowla postawiona była na nogi, żeby znaleźć odpowiedniego kawalera. I wreszcie zjawił się Noel.
Wiecie, on naprawdę się zjawił, po prostu przyszedł pod drzwi hodowli kiedy moja mama miała cieczkę. Z początku hodowcy bali się go dopuszczać do mojej matki, bo nie znali jego pochodzenia, ale nie było czasu, aby je sprawdzać, bo matka była już w zaawansowanym stadium cieczki, więc podjęto ryzyko. Matka oszalała na punkcie Noela, on niekoniecznie, no ale popęd zwyciężył i czarny pers zrobił mnie i moich dwóch braci. Z początku miano mnie zostawić w hodowli dla przedłużania szlachetnej linii, ale tak dużo było klientów, że hodowcy się ugięli i sprzedali wszystkie kocięta z naszego miotu.
Mnie kupiła jakaś rodzina z dwójką rozwrzeszczanych dzieci. Z początku wszyscy się mną interesowali, nawet za bardzo, ale potem dawali mi już tylko jeść i to też nieregularnie, nie mówiąc już o pielęgnacji mojego delikatnego, białego jak śnieg futerka. Wkrótce też okazało się, że dzieciaki mają na mnie alergię, bo kichają i kaszlą, a nawet łzawią im oczka tak jak czasem mnie, gdy się ich nie przemyje, więc postanowiono się mnie pozbyć. Matka dzieciaków wystawiła ogłoszenie na OLX’ie i czekano na chętnego. Na szczęście chętny znalazł się szybko, bo inaczej to nie wiem, co by się ze mną stało.
Była to młoda, dość wysoka, trochę szalona kobieta o długich włosach. Miała niezwykle ciepły, przyjemny głosik i w ogóle była miła. Nie od razu jej zaufała, bo obawiałam się, że ona ma w zanadrzu dwójkę krzykliwych dzieci z alergią, które najpierw mnie pomęczą, a potem zaczną kichać i charkać a ja wyląduję gdzieś na śmietniku. Jak się jednak okazało Wioletta miała tylko drugiego kota i całe pokłady miłości dla nas, więc stała się nieodwołalnie moją Wioletą na dobre i na złe. Ona pomogła mi pozbyć się kołtunów, łupieżu, brudu w oczkach i innych tego typu przypadłości.
Dużo też do mnie mówiła, głaskała aksamitne futerko i dobrze dawała jeść. Lucek nie od razu mnie zaakceptował, choć był persem z krwi i kości, ale jakoś mu to wybaczyłam, bo był już sędziwego wieku i wybrzydzał we wszystkim. Nie chciał być czesany, nie odpowiadała mu sucha karma w misce oraz całe mnóstwo różnych rzeczy, na które ja absolutnie nie narzekałam. No, może tylko troszeczkę.
Najbardziej lubię, kiedy moja Wioletta wraca z pracy.
Zawsze wtedy do niej podchodzę z głośnym miauczeniem i mruczeniem i przez większość dnia nie daję jej spokoju, bo ją przecież kocham nad życie. Lucek jest bardzo powściągliwy w uczuciach, ale w końcu się do niego przyzwyczaiłam a i on mnie też toleruję. Najważniejsze, że nie muszę się z nim kłócić o Wiolettę, bo miskę czy nawet posłanie to mogę mu odstąpić, ale Wioletty ani rusz. Nie macie nawet pojęcia jak mi jest teraz dobrze.
Moje perskie życie zmieniło się o 180 stopni, a ostatnio to nawet dowiedziałam się, że Wioletta jakimś cudem odkryła skąd pochodzę i zaskarżyła hodowlę, w której mieszkałam i zostanie ona zlikwidowana.
Ciekawe tylko co się stanie z moją mamusią.
Próbowałam o to zapytać Wioletty, ale ona mnie nie rozumie, no, ale mam nadzieję, że wie co robi. A tak swoją drogą bardzo bym chciała kiedyś jeszcze zobaczyć matkę. Padilla była bardzo piękną kotką, choć wszyscy mówili, że to po Noelu odziedziczyłam aksamitne futerko. No nie wiem, ja tam uważam, że to była zasługa obojga rodziców.
Wcale nie chciałabym mieć dzieci z Lucjanem, bo on jest jakiś taki no nie wiem, szorstki.
Niby futerko mu się ładnie na ciele układa, ale jest jakieś takie sztywne, nie ma w sobie tej aksamitnej konsystencji.
Kiedyś Wioletta zdradziła mi, że on jest taki, bo nie ma czystych genów persa, tylko jakiejś innej rasy, dachowej, czy jakiejś, nie pamiętam już dokładnie. No ale jaki by nie był Wioletta też go kocha, więc muszę go uszanować. Podobno on też był zabrany ze złych warunków, więc mu się należy trochę perskiego szczęścia.
\r\n
\r\n