Dziś znów zajrzałam do teczki egzaminacyjnej i wygrzebałam z niej taki oto sen.
Długi, męczący, stresujący
Egzamin z realizacji nagrań. To najgorsze, co może spotkać człowieka w czerwcu. I właśnie nadszedł ów czas, by do niego podejść.
Miał składać się aż z trzech części, co wprawiło mnie w jeszcze większy niepokój, bo do tej pory część praktyczna, bo o niej tu mowa, składała się zaledwie z jednej części.
Zaprowadzono mnie do jakiejś kuchni, gdzie puszczono dość głośno skrzypcowe nagranie w stylu Vivaldiego i do tegoż nagrania polecono mi coś upichcić.
Zwracaj uwagę na nagranie.
Jeżeli jest skopane, odzwierciedl to jakoś w swojej potrawie. Nie rozumiem. Czyli wtedy też mam ją skopać? A jak mam pokazać na żarciu, czy owe problemy były natury częstotliwościowej, fazowej, czy jakiekolwiek inne? Skrzypek grał niezmordowanie, a ja przyrządzałam jakąś sałatkę, bo nie chciałam bawić się w gotowanie czy smażenie.
Kiedy skończyłam, utwór łagodnie się wyciszył i opuściłam kuchnię-salę egzaminacyjną.
Drugie zadanie było całkiem zwyczajne. Polegało ono na zmiksowaniu utworu muzycznego wg podanego wzorca i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie cholerny stres, który w połowie egzaminu niemal całkowicie mnie sparaliżował.
Kiedy tak siedziałam podłamana przy swym stanowisku, do sali egzaminacyjnej wszedł pan Grosik, zerknął na moją sesję, poczym wyszedł.
Zaraz potem zjawił się mój własny tata i zaczął grzebać w mym projekcie. Ojciec zapinał pogłosy, delaye, śmiało używał korekcji i kompresji.
Wreszcie skończył zadanie i pozostało mi je tylko zbouncować i zgrać na płytę. Uczyniłam to skwapliwie i opuściłam studio na godzinę przed końcem egzaminu. Był to piątek, więc tato od razu zabrał mnie do domu. W czasie podróży, ani potem w domu, nie poruszył sprawy mojej pracy egzaminacyjnej. Po weekendzie miała się odbyć ostatnia część egzaminu. W poniedziałek rano całą grupą, wraz z panem Grosikiem spotkaliśmy się w studiu.
Nauczyciel jakimś cudem był w posiadaniu naszych ostatnich prac egzaminacyjnych.
Zajrzałam do swojej z obawą. A jeśli mój tata w swojej niewiedzy zainsertował pogłos zamiast dać go przez wysyłkę? Przecież takie postępowanie, to karygodny błąd realizatorski. W taki sposób zapina się pogłos jedynie w szczególnych przypadkach. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Zostawiłam moją sesję w spokoju, by nikt nie miał podejrzeń, że jest z nią coś nie tak. Wszyscy z ożywieniem rozprawiali o ostatnim egzaminie. Ja siedząc w swoim kącie zastanawiałam się jak to możliwe, że mój tata dokończył projekt. Czy to pan Tadeusz go poinstruował co ma robić? Może nauczyciel uczynił tak na wypadek, gdyby wydało się, że nie robiłam projektu sama? Wtedy nikt nie uwierzy, że dokończył go mój ojciec w ogóle nie znający się na rzeczy.
Ostatnia część egzaminu to jak się okazało midi.
Dostaliśmy utwór na podstawie którego należało ułożyć wariację, nagrać ją dzięki klawiaturze sterującej do projektu, naturalnie używając do tego odpowiedniej barwy instrumentu lub instrumentów, zależnie od budowy samego utworu. To była dziewiąta symfonia Beethovena – ten najbardziej znany fragment. Z początku wcale nie miałam pomysłu na tę wariację a potem nie mogłam znaleźć odpowiedniego instrumentu i jeszcze komputer przywiesił się na chwilę. W rezultacie mój utworek był bardzo krótki i ubogi w brzmienia.
Nawet nie byłam pewna czy się zapisał, bo już musiałam opuścić studio.
Byłam zniesmaczona tymi wszystkimi egzaminami. To nic, że odpuszczono nam część teoretyczną, jak dawali takie kosmiczne zadania do wykonania. Nie poruszałam tematu egzaminu z moją grupą, bo była zgoła przeciwnego zdania.
Wszyscy w okół mnie byli zadowoleni i zachwyceni dziwnymi zmianami wprowadzonymi do egzaminów. Co to ma w ogóle być?! Co to ma na celu?! I nawet nie ma się komu wyżalić.