Papuga to nieduża, głos jej nieco chrypliwy; ma kolorowe piórka, więc ptakiem jest urodziwym. Ma swoich ulubieńców, którzy ją odwiedzają i szepcze im coś do ucha; pyta, czy dobrze się mają. Od kilku lat już mieszka, w kieleckiej papugarni, w której jest bardzo pięknie, niczym w bajkowej Narnii.
Wraz z innymi ptakami, radość ludziom daje; swoją pomysłowością, zachwycać nie przestaje. Pociesza wszystkich strapionych, każdego rozweseli; to ulubione zajęcie pięknej papugi Adeli. Też jestem wielką fanką, tego ptaszka miłego, który do mego życia, wniósł wiele pozytywnego.
Nadeszły trudne czasy, pandemia się rozpanoszyła i wielu miejscom rozrywki, krzywdę wielką zrobiła.
Zostały one zamknięte, na czas nie określony; Koronawirus szaleje, niczym byk rozwścieczony. Papugi już bardzo tęsknią, za swymi ulubieńcami i krzyczą na całe gardełka: „Pobawcie się wreszcie z nami!”. Nie mogą tego zrozumieć, cóż się na świecie dzieje, że nikt się u nich nie zjawia, nikt się z nich nie zaśmieje.
Dzielni opiekunowie, zajmują się nimi jak mogą; chociaż na rzeczywistość patrzą ze smutkiem i trwogą. Też bardzo mocno tęsknię, za miejscem tym rozśpiewanym, gdzie często od krzyku ptasiego; drżą wszystkie cztery ściany. Gdzie ukochana Adela, czas mój z chęcią umila, wśród papuziego zgiełku wspaniała jest każda chwila.
Życzę więc wszystkim ptaszkom, by jeszcze się nie poddawały; w cierpliwość się uzbroiły i grzecznie ten czas przeczekały. A dzielnym ich opiekunom, zdrowia i wytrwałości, bo kiedyś odejdzie zły wirus, a radość na nowo zagości!
Author: Amparo
Przyjaciółka
Przyjaciółka
Kiedy się budzę rano, coś cicho w pyszczku przeżuwa; Gdy spać się kładę zmęczona, marudzeniem nie zatruwa; Kiedy jej jeść podaję, pokarm z gracją przyjmuje; Kiedy mam chandrę czy doła, to ona wie, że źle się czuję; Gdy telewizję oglądam na kolanach mi się rozkłada i palce liże wytrwale, coś przy tym mi opowiada. O swoje smakołyki cichym upomni się kwikiem, swej dobrej reputacji, żadnym nie splami wybrykiem.
Czasami tylko podgryza, gdy coś ją zdenerwuje, ale po krótkiej chwili z przeprosinami startuje.
Jest u nas już prawie 3 lata i radość do domu wnosi.
Zawsze gotowa wesprzeć, choć nikt jej o to nie prosi. Pięknym gęstym futerkiem poszczycić się także może, a na dodatek w trzech barwach, nie tylko w jednym kolorze. I wiele by można mówić o tym stworzonku kochanym, tym z dawna wymarzonym, tak długo oczekiwanym.
Lecz muszę niestety kończyć, bo słyszę znajomy głosik, więc szybko wyłączam komputer i biegnę do mojej Tosi.
Po co komu ta zima
Po co komu ta zima?
Zima przyszła spóźniona, śniegiem świat otuliła i wiele dzieci swym przybyciem niezmiernie ucieszyła.
Pouciszała ptactwo, które śpiewać już zaczęło i pogroziła im palcem: złe jeszcze nie minęło. I choć jej u nas nie było w Boże Narodzenie, z opóźnieniem spełniła niejedno dziecięce życzenie.
Nawet do słonecznej Hiszpanii na krótką chwilę zajrzała, aż większość jej mieszkańców ze zdziwienia oniemiała.
Czy jednak wszyscy z jej przybycia tak bardzo się cieszą? Czy z sankami, nartami na jej powitanie spieszą? Czy piszczą z radości, gdy z górki zjeżdżają, może w okno zerkają czy jeszcze ją mają? A prawda jest taka, że nie każdy ją lubi, nie każdy ulepionym bałwanem się chlubi. Nie każdy za nią tęskni i jej potrzebuje, nie każdy w jej towarzystwie tak świetnie się czuje. Niektórzy na przykład wolą, gdy im ptaki śpiewają a nie gdy po śniegu ubitym ich buty się ślizgają. Niektórzy wolą ciepło, na niebie więcej słońca a nie rój białych płatków spadających na wszystko bez końca. Niektórzy wolą siać, sadzić, plewić, podlewać a nie hałdy śniegu odgarniać i ręce rozgrzewać.
Nikt jednak nas nie pyta, kto jaką porę woli, dla kogo jaki czas lepszy w jego życiowej niedoli.
Każdy więc ma coś dla siebie, by zaznać nieco radości, dlatego w naszym klimacie i lato i zima gości.
Czekam więc z utęsknieniem na moją wiosnę kochaną, patrząc przez okno na ziemię w białym śniegu skąpaną.
List dla Karmela od Tosi
Mówili mi o nim często, że ma piękną urodę i mówili też o nim, że ceni sobie swobodę, że za drzwi kuchni się chowa, gdy ma tylko ochotę, że nasika na łóżko – robiąc krecią robotę. Słyszałam też że futerko pięknie ma nastroszone, że dopytuje się czasem: „Czy będę mieć kiedyś żonę?”.
Podobnie jak ja na kolanach często się rozkłada, a jego właścicielki mówią na niego Dziada. Mówili, że kwiczy głośno, a także często furczy i że jest trochę przy tuszy – w brzuszku mu nigdy nie burczy. I tak jak ja (dla zabawy) dziabnie właścicielkę… Och, może chciałby mieć u boku taką jak ja modelkę? Lizałabym mu futerko, ogórki podbierała i wraz z nim o dokładki, głośno się upominała. Mówili jednak ostatnio, że Dziada coś źle się czuje. A cóż to się jemu dzieje, ogórek już nie smakuje? A może zachorzał biedny, zmarniał ze starości i może już w jego sercu żadna świnka nie gości? Może chce odpoczywać za drzwiami całymi dniami, może ma głowę zajętą jakimiś smutnymi myślami? Chętnie bym go pocieszyła, wsparła kwikiem cichutkim, futerko wylizała i rozgoniła smutki.
Ponieważ pomóc nie mogę, przesyłam pozdrowienia:
Zdróweczka i dużo energii, oto od Tosi życzenia!
Trzymaj się jak najdłużej, kwikiem swych bliskich witaj; zaglądaj Pani do torby i o sałatkę pytaj.
Rozkładaj się na kolanach, tak jak za dawnych czasów. No, wyłaź wreszcie z tej klatki, koniec już tych wczasów! Pobiegaj po mieszkaniu, za drzwi schowaj się czasem. No, wstawaj, głowa do góry, wiosnę mamy za pasem! A kiedy już wyzdrowiejesz, prześlij mi pozdrowienia i może kilka kwiknięć, w nich dla mnie ukryte życzenia?
To jest historia mojej świnki opowiedziana jej oczami, niektóre fakty, zwłaszcza te początkowe – są zmyślone. Życzę miłej lektury
Kim jestem i skąd pochodzę, a także jak znalazłam stały dom
Mam na imię Tosia. Jestem świnką morską rasy rozetka. Urodziłam się 3 marca 2018 roku i obecnie skończyłam już prawie 3 lata. Mój ojciec był piękny, miał gęste futerko i rozwichrzoną czuprynę, matka nieco przylizana, ale pochodziła z giełdy i nie miała dobrych genów, za to ojciec został sprowadzony aż z Czech i miał szlacheckie pochodzenie.
Wszystkie znajome mojej matki dobijały się o mojego ojca, ale hodowca zdecydował, że to właśnie moja matka będzie pierwsza, bo w niej drzemie krew teddy, a on miał słabość do tej rasy. Moja matka naprawdę go pokochała i nie chciała się z nim rozstawać. On też za nią przepadał, ale hodowca upierał się, że skoro jest tak dobrym reproduktorem, to nie może marnować czasu przy jednej samicy. Miałam dwóch braci i oni byli bardziej puchaci, za to mieli gorsze kolory i byli słabsi witalnie a ja byłam głośna i energiczna, mój kwik słychać było na całą okolicę aż się hodowca martwił, czy sąsiedzi nie zgłoszą go, że zakłóca ciszę. Wychowywałam się z rodzeństwem, z ciotkami i jej dziećmi, a płeć męska była od nas odizolowana. Smutne, napuszone samce czekały, aż któraś z samic będzie gotowa do zabawy.
Kiedy nadszedł dzień wielkich zmian w chlewiku zapanowało poruszenie, bo matki i ciotki już przeczuwały co się wydarzy a my jeszcze nie, więc bawiliśmy się beztrosko, zajadali przysmaki.
Wczesnym rankiem, a w zasadzie w nocy ktoś zaczął nas wyłapywać i pakować do pudeł, więc podnieśliśmy wrzask a zwłaszcza ja go podniosłam, zdając sobie w pełni sprawę z donośności mego kwiku.
Nikt jednak nie przyszedł mi z pomocą i powieziono nas w nieznane. W sklepie zoologicznym klatka była znacznie ciaśniejsza a w sąsiednich boksach przebywały jakieś inne stworzenia wydające z siebie obce dźwięki. Z początku się ich baliśmy, ale szybko okazało się, że nie mają do nas dostępu.
Rozdzielono mnie z braćmi i dołączono do jakichś obcych świnek z innej hodowli, które były brudne i śmierdzące, ale całkiem niebrzydkie, puchate. Tóż obok nas boks pełen baraszkujących samców. W tej ciasnej klatce spędziłam około tygodnia – moje koleżanki sprzedały się szybciej.
Kiedy zostałam sama w boksie zrobiło mi się przykro i zaczęłam piszczeć żałośnie, więc dyżurująca sprzedawczyni wzięła mnie na chwilę na ręce, ale nie miała dla mnie zbyt wiele czasu.
Któregoś dnia, w godzinach popołudniowych, do sklepu zawitały dwie kobiety i mężczyzna i przyglądali się puchatym samcom, ale gdy dowiedzieli się, że to płeć męska zrezygnowali, a wtedy sprzedawczyni pokazała im mnie, bo moja puchata koleżanka była już w rezerwacji i wynieśli ją gdzieś. Młodsza kobieta przyglądała mi się uważnie , dotykała jakby chciała prześwietlić każdy włos mego futerka a ja czułam się taka gorsza od swych współbraci, że mam go zbyt mało i rzeczywiście ta rodzina, która mnie tak dokładnie wymacała nie kupiła mnie.
Jednak w tydzień później oni znów się zjawili i znów z żalem patrzyli na puchate samce a następnie młodsza kobieta zapytała sprzedawczynię, czy ta świnka o oklapniętych uszkach i śmiesznym fircykiem niczym ogon jest jeszcze do sprzedania.
Byłam do sprzedania, jak najbardziej, ale sprzedawczyni nie chciała mnie wyciągać, aby nie stresować, jednak ta rodzina się uparła i kobieta wyciągnęła świnkę. Po podobnych co w zeszłym tygodniu oględzinach rodzina wreszcie się zdecydowała i rozpoczęłam nowe życie.
Pierwsze dni w nowym domu
Było strasznie! Najpierw podróż trzęsącym się samochodem, następnie kolejne oględziny, już w całkiem nowym miejscu, a wreszcie nowa klatka. Jej podłoże podobne było do futer mych współbraci teddy, którym tak zazdrościłam bogatego owłosienia.
Stąpałam więc po nim delikatnie jak po czymś niezwykle cennym.
Jedynym znajomym miejscem była kuweta, która pachniała swojsko.
Przerażały mnie dźwięki tego domu oraz jego wielkość, bo kiedy moi nowi właściciele wyciągali mnie z klatki pokazywali mi jego głębie zabierając do innych pokoi, gdzie czekały na mnie nowe przedmioty i nowe dźwięki. Raz pan chciał mi coś podać do pyska, ale ja uciekłam, bo przeraziłam się bardzo. To, żeby mi wpuszczać do pyszczka jakąś kwaśną maź wymyślił weterynarz, do którego zabrał mnie pan któregoś dnia. On też mnie oglądał na wszystkie strony tyle że mniej delikatnie niż moi właściciele czy nawet sprzedawczynie ze sklepu. Bałam się, że po tej okropnej wizycie nie wrócę do domu, do którego już trochę się przyzwyczaiłam, ale znowu do sklepu. Na szczęście nic takiego się nie stało. Mieszkałam w pokoju z młodszą dziewczyną o imieniu Karolina, starsza kobieta miałam na imię Barbara, ale często jej w domu nie było – podobno mieszkała wtedy w niemczech. 1 z naszych samców podobno był z Niemiec sprowadzany i też wszystkie samice się o niego biły, ale on bardzo wybrzydzał i mimo gróź hodowcy tylko z niektórymi chciał się bawić.
Zaczęło się robić coraz fajnie, bo już mniej bałam się otoczenia, polubiłam nawet niektóre dźwięki, np.: muzykę puszczaną przez Karolinę, albo dźwięki dobiegające z kuchni, bo one zazwyczaj zwiastowały jedzenie.
Jedyne czego mi mocno brakowało to innych świnek, ale dało się to jakoś znieść zwłaszcza, gdy właściciele mieli dla mnie czas i spędzali go ze mną. Karola miała fajnych znajomych, którzy też za mną przepadali, Basia zaś miała siostrę, która nie obchodziła się ze mną zbyt delikatnie, choć sama podobno miała u siebie świnkę morską – jednego z tych puchatych samców, które tak bardzo są pożądane. Moje futerko też się znacznie poprawiło odkąd zamieszkałam z nowymi właścicielami – może nie było tak gęste i rozwichrzone jak u moich braci, ale było za to aksamitne w dotyku.
Przeprowadzka oraz inne wyjazdy
Czasami właściciele zabierali mnie do innego domu, gdzie czułam się bardzo nieswojo, ale przebywaliśmy tam zwykle tylko przez kilka dni.
Jednak któregoś dnia postanowili się oni przeprowadzić na stałe. Na szczęście ten ich nowy dom był łudząco podobny do poprzedniego, więc nie odczułam zbytnio tej zmiany zwłaszcza, że zmieniło się tylko otoczenie, a nie ludzie, którzy się mną opiekowali i dawali tak ważne dla małego strachliwego gryzonia poczucie bezpieczeństwa. Co jakiś czas zabierali mnie też do weterynarza, ale też już się mniej go bałam a raz nawet zagadnęłam do jednej pani i ona mi odpowiedziała. Smuciło mnie bardzo kiedy zostawałam sama, ale moje skargi nie pomagały, oni i tak wyjeżdżali, z czasem jednak tych wyjazdów było mniej i zaraz wam wyjaśnię dlaczego.
Czas pandemii. Już niemal od roku na świecie panuje coś takiego, co ludzie nazywają pandemią i to coś sprawia, że ludzie stali się bardziej strachliwi, gdyż boją się zachorować, więc większość czasu spędzają w swoich domach. Dla mnie to nawet lepiej, bo moja pańcia nie:
– wyjeżdża już na uczelnię;
– Chodzi do papugarni, gdzie bawi się z tą swoją Adelą, jakby nie miała mnie; Płyty kupuje tylko przez internet i ktoś je przynosi do domu, nie spotyka się ze znajomymi ani w domu, ani poza nim;
– Częściej ma chandrę, ale też ma więcej czasu dla mnie i dla swoich pasji; druga pani – Barbara, przestała wyjeżdżać do Niemiec.
Plusy i minusy świńskiego życia
Co mnie cieszy:
– ogórki oraz inne przysmaki dawane przez właścicieli, pieszczota ich rąk; dbanie o czystość klatki oraz stan zdrowia i dobre samopoczucie; dach nad głową, wygodna klatka o odpowiednich wymiarach, ciepło, miękkie posłanie, ciepło; towarzystwo człowieka, muzyka sącząca się z głośnika oraz inne domowe odgłosy;
– goście, którzy chwalą i podziwiają; poczucie bezpieczeństwa.
Co jest źle, czego nie lubię:
– kiedy właściciele wychodzą a zwłaszcza moja pani, która ze mną przebywa, chyba, że wraca z płytami, wtedy ok., bo w domu panuje radość i pojawiają się nowe brzmienia; Nienawidzę, gdy odciągają mnie od jedzenia, bo akurat chcą się ze mną bawić czy oglądać jakiś swój program;
– Kiedy się kłócą, bo stado zwaśnione, to stado zagrożone;
– Kiedy coś zmieniają w klatce, bo nie zawsze te zmiany są dobre;
– Kiedy jest wiosna i lato, bo wtedy częściej ich nie ma a ponadto w domu bywa zbyt gorąco i nie ma czym oddychać ani gdzie się ochłodzić;
– Kiedy pańcia ma problemy, bo wtedy bardzo się stresuje i głaszcze mnie mocno, jakby chciała pozbawić mnie futerka i jest bardzo nerwowa – krzyczy na mnie o byle co; Kiedy bierze udział w konkursach, bo wprawdzie potem przychodzą do niej paczki (głównie z płytami), które ona uwielbia, ale w czasie, gdy ona usiłuje coś wygrać trzeba siedzieć cichutko jak trusia i nawet nie oddychać a co dopiero mówić o jakimś kwiku czy stukaniu kulką o ścianki kuwety, podobnie sprawa się ma, gdy pańcia zdaje egzaminy, ale to tylko w czasie pandemii, bo wcześniej robiła to na uczelni i wtedy też rzadziej brała udział w konkursach, ale nie mam pojęcia, co ma jedno z drugim wspólnego; Czasami też nie lubię kiedy pańcia śpi, bo wtedy też wypada siedzieć cicho a mnie się często samej nudzi w klatce a zwłaszcza w nocy bądź nad ranem, kiedy jest absolutna cisza i w domu nic się nie dzieje a ja nie mogę już spać. Wtedy najczęściej zajmuję się czekaniem, bo moja pańcia prawie codziennie na coś czeka – a to na wyniki jakiegoś egzaminu, a to na ważną paczkę (dla niej wszystkie paczki są ważne), a to na imprezę urodzinową, bądź wypad do antykwariatu albo tej całej papugarni. Jeśli więc nie śpię i się nudzę, wtedy czekam na coś, co aktualnie zaprząta głowę pańci, bo mam nadzieję, że jak będę ją wyręczać w tym czekaniu kiedy ona śpi i nie może tego robić, to wtedy to, na co ona czeka przyjdzie szybciej;
– Zapomniałabym o najważniejszym, głównym minusem mieszkania tutaj jest brak drugiej świnki, bo nie ma z kim pogadać a pańcia ma dla mnie tak mało czasu i nie zdążę jej wszystkiego wymruczeć do ucha, zresztą ona nie zawsze mnie słucha, bo żyje tym swoim czekaniem, albo ogląda swoje ulubione programy telewizyjne. Czasami więc zastanawiam się jak wygląda ten puchaty Carmel o którym wspomina siostra drugiej pani, ale coś tak czuję, że nigdy nie będę miała okazji go zobaczyć. Ostatnio to nawet słyszałam, że on zachorował, że czuje się gorzej, bo jest stary, więc napisałam do niego list, aby mu dodać otuchy i przekazać nieco swoich sił witalnych.
Chyba powiedziałam Wam już wszystko, co powinnam przekazać o moim świńskim, rozetkowym życiu. Jak widzicie nie jest ono takie złe, choć początki były trudne. Moim marzeniem jest, aby właściciele spędzali ze mną większość swojego czasu – nie tylko tego, który nazywają wolnym oraz aby przyprowadzili mi przyjaciółkę. Życzę wszystkim świnkom oraz innym towarzyszom domowego życia, aby układało im się jak najlepiej i aby żyło im się jak najdłużej w dobrym zdrowiu i nie popadali w zwątpienia jak puchaty Carmel.
Wasza jak zwykle rozgadana świnka morska Tosia
Uwięzieni w bedziowie
Podczas jednej z ostatnich rozmów telefonicznych Emil zarzucił mi, że nie jestem samodzielna, że siedzę tylko w domu i nie używam białej laski.
Zgodziwszy się z nim postanowiłam w tej kwestii coś zmienić i wybrałam się w samotną podróż do Krakowa i nie było to wcale takie trudne jak się spodziewałam. W Krakowie lekko się zagubiłam, ale wtedy na swej drodze spotkałam Weronikę, która też się zgubiła, więc byłyśmy razem w tym zgubieniu i poczułyśmy się znacznie lepiej. Zadzwoniłam do mamy, by po mnie przyjechała i pomogła się odnaleźć. Rodzicielka na nasze poszukiwania wzięła ze sobą swą niezawodną siostrę Dzidzię. Ciocia i mama znalazły nas bez problemu, ale dopiero wtedy zaczęły się schody, bo nagle okazało się, że nie jesteśmy w Krakowie tylko w jakimś obcym mieście o brzydkiej nazwie Bedziów. Głodni i przerażeni dotarliśmy do jakiegoś obskurnego hotelu, gdzie podano nam stare, wygotowane i zimne jedzenie a potem zagoniono do pracy w jakiejś bibliotece pełnej starych rękopisów.
Jakimś cudem udało nam się uciec z tego okropnego hotelu ale było już po drugiej w nocy a my nie miałyśmy gdzie zmrużyć oka. Złapałyśmy więc stopa a młody mężczyzna obiecał nas ugościć w swym domu a rano odwieźć gdzie będziemy chciały. Szybko okazało się jednak, że wpadłyśmy z deszczu pod rynnę, bo nad ranem wylądowałyśmy w Bedziowicach Małych, gdzie mężczyzna kazał nam zajmować się swoimi zwierzętami.
Były to głównie gryzonie: szczury, myszy, tchóżofredki. A gdzie świnki morskie? – zapytałam zaciekawiona a wtedy facet tak dziwnie parsknął i zaniemówił, jakby to wyrażenie – świnki morskie zupełnie go przerosło.
Wykorzystałyśmy ten moment i zwiały z jego ciasnego, zagraconego mieszkanka pełnego klatek ze zwierzętami.
Wszystko fajnie, ale przebywałyśmy nadal w Bedziowicach Małych i nikomu nie mogliśmy zaufać.
Kiedy tak skrajnie wyczerpane błąkałyśmy się po rynku małego miasteczka zadzwonił do mnie Mateusz a ja odebrałam niechętnie.
– Co u ciebie? – zawołał wesoło kolega.
– A, nic miłego. Jestem właśnie z mamą, ciocią i Weroniką w Bedziowicach Małych i nie możemy się z nich wydostać – odparłam dość spokojnym głosem.
– W Bedziowicach Małych. A, to nie jest jeszcze tak źle. Złapcie jakiegoś stopa, albo choćby taksówkę i powiedzcie mu do ucha: „Silni strażnicy nigdy nie zawiodą”, to was odwiezie gdzie będziecie chcieli.
– No nie wiem. Kiedy wczoraj byliśmy w bedziowie… – Zaufaj mi – przerwał mi Mateusz i się rozłączył.
Zrobiliśmy jak kazał i udało się wrócić do Krakowa, ale co się na przeżywałyśmy, namęczyły i bały to nasze.
Cchałyśmy też gdzieś zgłosić ten krakowski trójkąt Bermudzki prowadzący do Bedziowa i temu podobnych miasteczek, ale obawiałyśmy się, że wezmą nas za wariatów, więc zostawiłyśmy to jak jest wracając szczęśliwie do swych domów.
Nadprogramowy transport z Rosji
Wracam z mamą z kościoła a tu na drodze niespotykany widok. Na drogach i poboczach po brudnym śniegu drepczą niepewnie piękne puchate koty syberyjskie. Jest ich całe mnóstwo. Ludzie podchodzą do nich, głaszczą, robią sobie z nimi zdjęcia a nawet… zabierają ze sobą!
– Skąd te koty się tu wzięły? – myślę głośno. To jakiś żart, czy co? – odpowiada na to mama.
– Złap mi jednego – mówię do niej. Mama schyla się i łapie jednego. Nie jest on tak okazały jak pozostałe no ale zawsze coś a najpiękniejsze okazy pewnie są już wyłapane.
– Zabierzemy tego kota do domu? – pytam mamę ściskając zdezorientowane zwierzątko, żeby mi nie umknęło za swymi towarzyszami niedoli.
– A po co nam taki kot? Sierść będzie zostawiał, żwirek z kuwety wysypywał, miaukolił pod drzwiami z rana – marudzi mama.
– Ależ to jest drogi, rasowy kot – odpowiadam jej na to. Jak nam się nie spodoba możesz go sprzedać za kilka tysi! Ten argument zbija mamę z tropu i zabieramy kota do domu.
Kiedy go wykąpałyśmy i wyczesały futerko okazało się, że kot nie jest znowu taki brzydki, tyle że nieco mniejszy od pozostałych. Był bardzo spokojny, wręcz wycofany. Gdzie się go zostawiło tam siedział. Widać, że tęsknił za domem i współbraćmi. Szkoda mi się go zrobiło bardzo. Od Wiktora dowiedziałam się, że transport kotów pochodzi aż z samej Rosji, bo Polska toczy z nią jakąś wojnę, więc postanowiła zabrać Rosji co najlepsze czyli zwierzęta wyhodowane pieczołowicie w tym kraju oligarchów, gdzie wszystko musi być piękne i dopracowane. Rozpoczęto od kotów syberyjskich, następne miały być koty rosyjskie i perskie, bo one wbrew swej nazwie z Persji nie pochodzą a następnie do naszego kraju sprowadzone zostaną ozdobne pieski takie jak: toy rosyjski czy bolonka rosyjska. W kilka dni później zaproponowano tacie pracę w jakiejś firmie monterskiej w Krakowie. Tata zgodził się niemal od razu i namawiał nas, byśmy z nim pojechali na rozmowę kwalifikacyjną.
Zgodziłam się skwapliwie pod warunkiem, że przy okazji będę mogła odwiedzić kilku znajomych. W tym samym mniej więcej czasie okazało się też, że znalazł się właściciel mojego kota i przyjechał aż z Rosji, żeby go zobaczyć. Nie chciałam hodowcy oddawać zwierzaka, ale głupio mi było trzymać tak drogie stworzenie u siebie nie zapłaciwszy za nie stosownej sumy. Podejrzewałam też, że tata dostał ową tajemniczą pracę właśnie z powodu tego kota. Mama na pewno wolałaby oddać zwierzaka, aby tata został w Kielcach i pracował tam, gdzie pracuje, ale tata już się nastawił, już podniecił nowymi zadaniami, jakie na niego czekają. Pojechałam więc z nim do tego Krakowa i przyglądałam się jak szpanuje wiedzą, jak wydzwania do pracy, z której się jeszcze nie zwolnił, aby pokazać przyszłemu pracowacy, że on nie byle kto i że praca, której się podejmie ma być godna i sowicie wynagradzana. W trakcie gdy tata pertraktował z przyszłym pracodawcą zadzwoniła do mnie mama, że był u nas Rosjanin od kota i że skłania się ku zostawieniu Syberyjczyka u nas, bo zwierzę już do nas przywykło. Mama kazała mi też wyciągnąć jak najszybciej tatę z Krakowa i niedopuścić, by podjął nową pracę.
Było to bardzo trudne zadanie, ale jakoś się udało i właśnie wracaliśmy do domu nawet nie odwiedziwszy moich znajomych, aby się tata nie wrócił i nie podpisał umowy z nowym pracodawcą. W domu zastałam jeszcze Rosjanina na co kompletnie nie miałam nadziei. Był to bardzo miły facet i szkoda mi się go zrobiło, że w taki okropny sposób utracił swoją hodowlę. Obiecałam mu solennie, że będę się opiekować jego kotem jak najlepiej potrafię i że pomogę odnaleźć pozostałe zwierzęta, choć zaznaczyłam, iż nie będzie to łatwe, bo wielu ludzi wzięło je wyłącznie na sprzedaż. Poprosiłam też hodowcę nieśmiało o jednego kotka dla Wiktora, gdyż jemu też podoba się ta rasa.
Niestety nie udało się odnaleźć wiele kotów – zaledwie 2, może 3 a 1 w ciężkim stanie. Rosjanin zamieszkał z nimi w Polsce, bo w Rosji znów by je mu skonfiskowali, ale nie prowadził już hodowli. Na szczęście wstrzymano transport pozostałych zwierząt z rosji, bo inaczej rozegrałaby się kolejna tragedia, ale i tak obawiałam się, że to kiedyś nastąpi. Miałam też obawy, że Rosja weźmie odwet i zechce nam zabrać coś polskiego a my dość przecież mamy zaborów.
Sny ze świąt i po nich
Z hiszpańskiej kolekcji rzadkich okazów
Pogoda była piękna, skończył się już covid i wszyscy chyba na dobre o nim zapomnieli szybciej niż by się wydawało, bo jeździli tu i tam, wypoczywali w pełni korzystając z uroków lata. My również nie byliśmy gorsi.
Zaczęliśmy od okolicznych atrakcji czyli mojego ulubionego kąpieliska. Tam spędziliśmy cały dzień. W jego trakcie jednemu z naszych znajomych usiadł na ręce niewielki ptaszek wielkości wróbla, może nawet mniejszy i zaćwierkał cichutko. Mężczyzna ze złością strącił ptaszka z ręki a stworzonko odleciało gdzieś sobie z nerwowym popiskiwaniem.
– Dlaczego nie pokazałeś mi tego ptaka? – zapytałam mężczyznę z irytacją w głosie.
– Bo nie lubię zwierząt – burknął tamten.
– Jesteś okropny, wkurzyłeś mnie bardzo! – warknęłam na niego i odeszłam nieco od naszych koców a wtedy podszedł do mnie tata, by zapytać co się stało.
– Twój koleżka z pracy miał przed chwilą na ręce jakiegoś nieznanego w naszym kraju ptaka i go przegonił zamiast go złapać i mi pokazać.
– Ptak był bardzo kolorowy niczym motyl jakiś – wtrącił się do rozmowy wspomniany mężczyzna. Tata odszedł z nim na stronę i rozmawiali sobie już o czymś innym a ja nadal stałam obrażona rozmyślając o tajemniczym ptaku. Nagle coś usiadło mi na ramieniu. Szybko podniosłam rękę i ujęłam w palce malutkiego ptaszka. Podeszłam z nim do naszego koca i usiadłam na nim. Kiedy podeszli do mnie rodzice oznajmiłam im:
– Zabieramy tego ptaka ze sobą. To nie jest mieszkaniec naszego kraju. Zawieziemy go do papugarni, albo jakiegoś innego ośrodka, gdzie opiekują się egzotycznymi stworzeniami. – Rodzice nie byli zachwyceni moim pomysłem, ale wiedzieli, że nic nie wskurają.
Tymczasem inne ptaszki ze stada martwiąc się o towarzysza i słysząc jego nerwowe popiskiwania w moich rękach zaczęły się do nas zlatywać, więc zaczęliśmy je wyłapywać. Kiedy całe stado było już unieruchomione zebraliśmy manatki i mimo pięknej pogody oraz mokrych strojów kąpielowych ruszyliśmy do papugarni. Tam powitały nas jak zawsze uśmiechnięte opiekunki. Od razu wyjaśniłam im, że nie przyjechaliśmy tym razem na rozrywkę, choć kolega taty wyraźnie miał ochotę pooglądać kolorowe papugi i wsunął się cicho do sali z ptakami wykorzystując okazję. Mężczyzna nie cierpiał zwierząt, ale czasami robił im zdjęcia, tak dla szpanu, by pochwalić się kolegom.
– Przyszłam do państwa w następującej sprawie: Dziś złapałam kilka prawdopodobnie rzadkich okazów ptaków i pragnę je Wam podarować, gdyż nie mam warunków, aby je u siebie zatrzymać.
– Dziękujemy bardzo za troskę, ale chyba nie jest to możliwe, aby ptaki u nas zostały, gdyż nasza działalność chyli się ku upadkowi z powodu minionej pandemii.
– Tym lepiej dla Was jeśli przyjmiecie pod swój dach te przemiłe skrzydlate istotki. Podejrzewam, że są one bardzo cenne i sprzedając je możecie pozyskać środki finansowe na utrzymywanie papugarni i ku uciesze całego miasta nie zamykać jej z powodu popandemicznego kryzysu.
– Może i tak. W takim razie proszę zostawić ptaki a my zadzwonimy w tej sprawie do naszego szefa. – Kobiety umieściły małe stadko kolorowych ptaszków w wolierze dla nowoprzybyłych a my udaliśmy się do domu uprzednio wyciągając z sali z ptakami naszego znajomego. Przy okazji chwilę pobawiłam się z Adelą. Kobiety nie wzięły pieniędzy za mój i znajomego pobyt wśród ptaków, gdyż liczyły, że ubiją niezłą fortunę na ptaszkach, które im przywieźliśmy.
Dnia następnego dowiedzieliśmy się, że ptaki należały do jakiegoś hiszpańskiego hodowcy. Większość stada wróciło do jego rąk, oczywiście za odpowiednią opłatą a jedna parka została w papugarni by cieszyć oko mieszkańców miasta. Dzięki tym rzadkim hiszpańskim ptakom papugarnia nie została zamknięta za co byłam Hiszpanowi dozgonnie wdzięczna i postanowiłam w najbliższym czasie go odwiedzić.
Doświadczenia na płytach cd – sala zniszczeń
W kilka dni po świętach Bożego Narodzenia przyszła do mnie paczka a w niej: organizer na biurko, kubek oraz płyta cd. Był to album wykonawczyni, której do tej pory nie znałam, ale bardzo mi się spodobał. Wokalistka miała ciepły, nosowy, aksamitny głos. W dniu otrzymania paczki tata zaproponował mi kilkudniowe warsztaty w naszej okolicy a ja zgodziłam się na nie bez wachania, bo radość z posiadania nowej, ciekawej płyty przyćmił logistyczne myślenie i pesymizm.
Dnia następnego udałam się na warsztaty. Odbywały się tam zajęcia różne – od lepienia z gliny czy innej masy po zajęcia muzyczne. Pod koniec pierwszego dnia warsztatów ktoś zaprowadził mnie na osobliwe zajęcia, gdzie… robiono doświadczenia na płytach cd: rysowano je, smarowano różnymi substancjami, polewano wodą, deptano, rzucano nimi… W sali była dość spora liczba osób, więc zajęłam się płytami po swojemu. Wkładałam je do odtwarzacza i sprawdzałam co na nich jest, jednak z większości nie dało się już korzystać. Nagle natrafiłam na płytę wokalistki, którą dostałam dnia poprzedniego. Był to inny album artystki, chyba starszy, może to jej pierwsza płyta? Nie zastanawiając się ani chwili postanowiłam tę płytę ukraść. Schowałam ją do torebki, chwilę dla niepoznaki poprzebywałam w sali zniszczeń poczym wymknęłam się z niej cicho. W domu włożyłam krążek do odtwarzacza. Nie był porysowany.
Zrezygnowałam z chodzenia na warsztaty. Miałam lekkie wyrzuty sumienia, że ukradłam płytę, ale nie było innego wyjścia. Nikt mnie na szczęście za to nie ukarał. Planowałam kupić sobie jeszcze jedną płytę wokalistki.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie koleżanka z warsztatów – Apolonia i zaproponowała, że przywiezie mi kilka płyt.
Powiedziałam, że już nie chodzę na warsztaty, więc może przyjechać do mojego mieszkania, albo ja do niej wpadnę, aby jej kłopotu nie robić. Zdecydowałyśmy, że to ona przyjedzie do mnie, bo kocha zwierzęta i chce pobawić się z moją świnką morską. Nigdy wcześniej nie mówiłam tej dziewczynie, że zbieram płyty, więc jednak ktoś widział moją kradzież.
Podczas wizyty Apolonii u mnie dowiedziałam się, że dziewczyna chodzi nadal na warsztaty i wykrada płyty w dobrym stanie z sali zniszczeń.
– A czy nie boisz się, że ktoś cię w końcu nakryje?
– Trochę tak, ale moja mama tam pracuje, więc jakoś to się ułoży jeśli nawet się wyda. – Od czasu spotkania z Polą widywałyśmy się co jakiś czas, nie tylko z powodu płyt. Dzięki warsztatom zyskałam więc kilka dobrych płyt oraz nową przyjaciółkę.
Zaglądam do twojego mózgu
Zaglądam do twojego mózgu!
Taki oto sen przyśnił mi się na dzień przed wigilią.
Spóźniony prezent gwiazdkowy
Święta już minęły, w tym roku zwyczajne i ponure. Nie otrzymałam nic na gwiazdkę, bo sporo dostałam na mikołaja. Czekałam jedynie na spóźniony podarek świąteczny od radia a tak to nic szczególnego się nie działo. Siedząc z Tosią na kolanach rozmyślałam ponuro co przyniesie rok następny. Czy kolejną porcję covidu i związanych z nim ograniczeń? Czy może trochę sukcesów i szczyptę radości? Zadzwonił telefon, więc niechętnie go odebrałam. Głos kolegi wyrwał mnie brutalnie z pesymistycznych myśli:
– Karola, spodziewaj się kuriera! I przepraszam, że tak późno, ale nie dało się inaczej. W każdym razie będziesz miała na urodziny.
– Ale co? – usiłowałam zapytać, ale moje pytanie trafiło w pustkę, gdyż kolega już się rozłączył. Zaniosłam Tośkę do klatki a moje myśli nie były już tak pesymistyczne jak jeszcze chwilę temu. Cóż on wymyślił? Przecież on nie zna moich pragnień! To na pewno będzie jakiś nietrafiony prezent.
Dnia następnego kurier rzeczywiście zawitał do mojego mieszkania ze średniej wielkości paczką. Rozpakowałam ją niecierpliwie. W jej wnętrzu znalazłam słuchawki – zwykłe, półotwarte słuchawki. Nie byłam zadowolona z prezentu, gdyż jakieś 2 miesiące temu kupiłam sobie słuchawki – ulubiony model.
Mimo wszystko postanowiłam sprawdzić jak brzmi nowe cacko. Słuchawki nie miały kabla, więc zaczęłam wciskać na oślep przycisk po przycisku, by je włączyć i nagle usłyszałam znaną mi piosenkę, więc wsłuchałam się w nią bez reszty. Po niej przyszła następna i kolejna, wszystkie bardzo mi się podobały.
Zaczęłam wciskać inne przyciski i odkryłam, że słuchawki te same puszczają utwory i można je dodawać do ulubionych.
Pozostał mi jeszcze 1 nieprzetestowany przycisk z brajlowską literą M.
Kiedy go wcisnęłam zapadła cisza a następnie usłyszałam utwór z dzieciństwa, którego dawno już nie słyszałam i prawie zapomniałam o jego istnieniu. Po testowaniu słuchawek naładowałam je i zadzwoniłam do kolegi, by porozmawiać o tym osobliwym sprzęcie.
– A coś ty mi chłopie kupił?! Pewnie to kosztowało fortunę. Powiedz mi coś więcej o tych słuchawkach, bo nie wrzucono do nich instrukcji. Czy one mają jakieś limity tej muzyki? Czy trzeba je aktualizować czy jak?
– Wyślę ci zaraz instrukcję na maila. Ogólnie jest tak. Trafiłem na nie przypadkiem. Musiałem podać sprzedawcy jakiej muzyki sluchasz, ale nie było z tym większego problemu, ponieważ ostatnimi czasy przesyłałaś mi swoje ulubione utwory. Kiedy już to zrobiłem mogłem dokonać potrzebnych formalności by przesłać ci ten nietypowy prezent.
– Wow, no to ciekawie, naprawdę! Dziękuję ci bardzo za te słuchawki. Trzymaj się tam ciepło.
Wiedziałam, że nie mogę zatrzymać tych słuchawek u siebie, bo nie wykorzystam w pełni ich możliwości. Ja zbieram płyty i słucham ich głównie na wieży z jej oryginalnych głośników. Słuchawki te służyłyby mi jedynie jako poszukiwacz nowej muzyki, więc nie wykorzystywałabym w pełni ich możliwości.
Postanowiłam je więc oddać. Tylko komu? No jasne, że Alicji. Ona będzie zachwycona takim podarkiem.
Postanowiłam zrobić przyjaciółce niespodziankę i nie wspomniałam choćby słowem o tym co od kilku godzin mam w mieszkaniu.
Dnia następnego postanowiłam jej te słuchawki wysłać, ale jakież było moje zdziwienie kiedy nie znalazłam ich na miejscu, w którym je zostawiłam. Przeszukałam cały dom, ale nowiutki sprzęt się nie znalazł. Zadzwoniłam do kolegi, bo nie wysłał mi instrukcji mimo że obiecał to zrobić.
Zapytałam go niewinnie kiedy to uczyni nie wspominając nic o zaginięciu urządzenia a on wysłał od razu w czasie naszej rozmowy, aby ponownie o tym nie zapomnieć. Po rozmowie otworzyłam maila, aby przeczytać instrukcję.
Może tam coś napisali o dziwnych właściwościach znikania sprzętu? Instrukcja była wielkości pokaźnej książki, miała grubo ponad 1000 stron w pdf’ie.
Najpierw opisano jak powstały słuchawki, kim byli ich twórcy itd. Następnie opisano z jakich baz muzycznych i w jaki sposób urządzenie z nich korzysta. NO gdzie jest o tym znikaniu! – zaczęłam się niecierpliwić.
Kiedy otrzymałam na urodziny ostatnią płytę Kylie Minogue i chciałam ją umieści w odpowiednim miejscu mojej płytoteki znalazłam poszukiwane od kilku dni słuchawki. O nie, teraz już Wam nie popuszczę! – zapakowałam je do pudełka, schowałam je do kanapy, gdzie trzymam pościel – stąd mi już nie uciekną i zaczęłam zamawiać kuriera. Jutro już Was tu nie będzie! – powiedziałam groźnie. W tym momencie zadzwonił do mnie kolega.
– Naprawdę, bardzo, bardzo mi przykro – zaczął. Ale… będziesz musiała zwrócić słuchawki, bo właśnie przed chwilą dzwonił do mnie ich producent i powiedział, że źle się z nimi obchodzę i muszę je zwrócić. Czy nie czytałaś w instrukcji, że nie wolno ich oddawać bez uprzedniego zgłoszenia?
– Nie! – odpowiedziałam wściekle. – Instrukcja była tak długa, że zajęłoby mi nie wiem ile czasu, aby ją przeczytać.
– No to nic, w każdym razie teraz musisz zwrócić im słuchawki. Jeszcze dziś a najpóźniej jutro przyjedzie po nie kurier.
– A co będzie, jeżeli ich nie oddam?
– Nie będziesz mogła nigdzie kupować płyt ani ściągać muzyki, bo znajdziesz się na czarnej liście.
– Ło matulu, co to za dziwna firma! Niech sobie więc wezmą te słuchawki i dadzą mi święty spokój.
– Jeszcze raz cie przepraszam, że otrzymałaś ode mnie taki lipny prezent.
– Nie ma sprawy, naprawdę, nic się nie dzieje. Nie kłopocz się tym więcej. – Po skończonej rozmowie wyjęłam z pudełka słuchawki, by ich poużywać i trochę je udobruchać. Puszczały mi głównie utwory Kylie MInogue, ale gdy zaczęłam się znów zastanawiać nad ich oddaniem przycichły nieco i nie chciały się pogłośnić aż w końcu się wyłączyły. Schowałam je więc na powrót do pudełka i czekałam na kuriera. Tego wieczora chciałam wziąć udział w konkursie radiowym, ale powiedziano mi, że nie mogę, bo złamałam jakieś zakazy. To wszystko wina tych nowych słuchawek i bardzo kusi mnie, by je wyrzucić za okno.
Rzadki okazy
Perfumy pudrowe
Wracałam z zagranicy a w ciężkim bagażu miałam mnóstwo kruchych, drogich pamiątek.
Wśród nich znalazły się perfumy pudrowe w wymyślnym flakonie niczym eliksir jakiś. Kobieta z którą wracałam z podróży poradziła mi, abym dała jej te perfumy na przechowanie, gdyż w czasie kontroli celnej mogą się one nie spodobać i utracę je na zawsze. Nie ufałam na tyle kobiecie, aby przekazać jej perfumy, poza tym obawiałam się, że dużo czasu upłynie zanim spotkamy się w Polsce i będę mogła odebrać flakon. Nie zgodziłam się więc na oddanie perfum ale w miarę jak zbliżał się czas kontroli zaczęłam się coraz bardziej bać aż w końcu, w ostatniej niemal chwili oddałam rzadkie perfumy kobiecie, sekundę później żałując podjętej pod wpływem strachu decyzji. Na szczęście po powrocie do kraju kobieta szybko się do mnie odezwała i odesłała perfumy całe i zdrowe. Rozpakowywałam je otoczona gronem przyjaciół i rodziny. Rozpyliłam je na ręce, ale nie poczułam żadnego zapachu a wszystko wokół zaczęło się ode mnie oddalać. Przestraszyło mnie to bardzo, ale nic nie mogłam poradzić, więc opadłam na poduszki mając nadzieję, że szybko się wybudzę.
Kiedy to nastąpiło byli już przy mnie tylko rodzice, babcia oraz Wiktor. Zapakowałam perfumy w ozdobną paczkę i kazałam je wysłać do Radia Zet. Zapytacie dlaczego akurat tam a ja odpowiem: nie mam zielonego pojęcia!
Niezwykła, rzadka rasa psów
Słuchałam właśnie jednej z moich ulubionych audycji kiedy tata wszedł do mego pokoju i zaproponował spacer.
– Nigdzie się nie wybieram – burknęłam i pogłośniłam radioodbiornik.
– Musisz wyjść, jest piękna pogoda. Mama też idzie. Nie marudź więc proszę, tylko się ubieraj, zanim słonko zajdzie. – Z ociąganiem podniosłam się z fotela i zmieniłam odzież. Z żalem wyłączyłam radio i opuściliśmy mieszkanie.
Pogoda rzeczywiście była fantastyczna, więc humor nieco mi się poprawił. Idąc przez osiedle, w jednym z podwórek usłyszeliśmy jazgot kilku małych piesków.
– A cóż to za wrzaskliwe psiaki? – zapytałam z ciekawością rodziców.
– A, takie małe, puchate kuleczki. Chcesz zobaczyć jednego? – powiedział tata i pchnął furtkę wchodząc na niewielkie, zadbane podwóreczko.
– Ależ Robercie! – oburzyła się mama – Nie wolno tak wchodzić na cudzą posesję.
– Przecież my tylko na chwilkę powiedział tata i szedł dalej przez podwórko nie zważając na nic. Psiaki prowadziły go w stronę drzwi do domu. Były to 3 małe, puchate kulki – dwie białe i jedna siwa, w dotyku miękkie jak aksamit. Pod drzwiami domu wreszcie się zatrzymały i dały się pogłaskać. Podobał mi się najbardziej ten najmniejszy biały – puchaty niczym maskotka jakaś i tata chciał go zabrać ze sobą a mama znów zaczęła lamentować że tak nie wolno i tak dalej. Tymczasem psiaki otworzyły drzwi od mieszkania i wtedy mama się ośmieliła. Najpierw umyła sobie ręce a następnie poczęstowała się kanapką i jakimś ciastkiem dodając: Chyba tu jeszcze wpadniemy jak będziemy wracać ze spaceru. – Zaraz po tych słowach dało się słyszeć skrzypnięcie drzwi a przed nami stanęła właścicielka domu. Mama z zaskoczenia i zażenowania aż podskoczyła nienaturalnie a mnie zrobiło się jej żal.
– Ależ nic się złego nie dzieje – powiedziała właścicielka domu milutkim głosikiem. – Możecie czasem do nas zajrzeć.
Teraz to ja się przestraszyłam, bo to nie jest normalne, że młoda kobieta wracając do swego domu nie złości się, że zastaje u siebie troje obcych ludzi zajadających jej przekąskę i bawiących się z jej drogimi zapewne psami.
– Co to za rasa? – zdołałam jeszcze wydusić opuszczając mieszkanie a kobieta bąknęła coś nie wyraźnie.
– Nie sprzedałaby nam pani jednego? – drążył dalej tata.
– Niestety nie, bo to rzadkie okazy są. – Nie dopytywaliśmy już więcej. Postanowiliśmy zwiewać i długo w tych stronach się nie pokazywać. Mimo to z mojej głowy nie chciał zniknąć obraz ślicznych puchatych istotek baraszkujących po podwórku. Wpisywałam w internet „Rzadkie rasy małych psów”, ale nic nie mogłam znaleźć. Postanowiłam więc, że któregoś dnia wybiorę się znów do tajemniczej pani i porozmawiam z nią na temat jej słodkich pupili. Muszę tylko najpierw odszukać pudrowych perfum, które nieopatrznie oddałam do Radia Zet a wszystko na pewno się ułoży.