Poszłam na organy do pani Widłak i dostałam od niej perfumy Lady Gaga fame z czego bardzo się ucieszyłam, bo moje mi się już kończą.
Tego dnia już nic szczególnego się nie wydarzyło.
Następnego dnia na lekcji religii było bardzo gorąco oczywiście tylko w przenośni, bo nikt nas przecież niczym nie grzał ani nie parzył.
Zaczęło się od tego, że pani Ludwika dość grubo spóźniła się na naszą lekcję. W czasie kiedy nauczycielki nie było ja i Emilia czytałyśmy sobie gazetki w brajlu, bynajmniej nie były to promyczki czy światełka tylko jakiś nowy nabytek. W tej gazetce wyczytałam, że Lady Gaga była ostatnio w Polsce, ale nie było to rozgłaszane, ponieważ piosenkarka zrobiła koncert dla ściśle wybranej grupy tzn. dla najmłodszych nastolatków oraz dla jej osobistych znajomych.
Dziwiłam się tylko dlaczego akurat w Polsce.
Spodziewałam się, że najwięcej znajomych Gaga ma w Nowym Jorku. Na jedno to dobrze, że nie wiedziałam o tym koncercie, bo znów bym miała chandrę wszechczasów jak 26 listopada. W gazetce umieszczone były dwie wypowiedzi dwuch nastolatek, które były zaproszone na koncert. Philipa i Mili opowiadały jak było fajnie, bo miały bliski kontakt z piosenkarką i mogły z nią nawet porozmawiać.
Tylko początek koncertu był dziwny i wywoływał mieszane uczucia, ponieważ zaczął się z opóźnieniem a ludzie Gagi wypuszczali przed koncertem jakieś dymy.
– Gaga chyba chciała nas nastraszyć – pisała w swej wypowiedzi Philipa. Nie uważam jednak, żeby było to komu do czegoś potrzebne i spokojnie mogło się obyć bez tych dymów.
Chciałam jeszcze wrócić się na chwilę, by zobaczyć datę tego wydarzenia, ale już nie zdążyłam, ponieważ do sali weszła spóźniona pani Ludwika i oznajmiła nam swym grubym głosem, że jest wzburzona. Mówiła:
– Wiecie kto ostatnio był u nas w Polsce… Lady Gaga i wiecie co ona zrobiła… Dymiła ludzi na koncercie! Różne rzeczy na tych koncertach wyprawiała, ale teraz przeszła już samą siebie!
– Pewnie chciała kogoś nastraszyć – powiedziałam spokojnie.
– UHM – mruknęła pani Łucja z niezadowoleniem po czym ciężko westchnęła i już spokojnie przeszła do lekcji. W moim domu przebywała Lady Gaga i jakaś jej fanka Aneta, której to bardzo nie lubiłam, bo zawsze wścibiała nos w nieswoje sprawy, poza tym co tu ukrywać, byłam zwyczajnie zazdrosna o Gagę. Będąc w swoim pokoju zastanawiałam się czy posłuchać sobie płyty Queen czy mej idolki.
Zdecydowałam się na twórczość Gagi i puściłam "Born this way".
Kiedy leciało "You and I" wpadłam na pomysł by sporządzić testament, bo nigdy nie wiadomo, co się w życiu przydarzy, niektórym ludziom zdarza się przecież umrzeć młodo.
Wszystkie rzeczy podzieliłam między niewielu moich przyjaciół i rodziców, do podziału uwzględniłam również Gagę.
Kiedy testament był już gotowy użyłam specjalnego kleju, który działał tak, że dopiero jak będę zimnym trupem i ktoś dotknie kopertą tego trupa wtedy koperta się otworzy i ukaże swoją zawartość czyli mój testament. Postanowiłam wypróbować kopertę już dziś.
Zawołałam do swego pokoju Gagę za którą przyplątała się również ta nieszczęsna Aneta, która już wystawiła ciekawskie łapska do mej koperty.
Pozwoliłam jej wziąć kopertę do rąk i zapytałam czy umie ją otworzyć.
Przez chwilę dziewczyna szamotała się z kopertą a po chwili zawołała radośnie:
– Otworzyłam, otworzyłam i co teraz?
– Daj mi ją – powiedziałam, po czym ze smutkiem odezwałam się do Gagi.
– Ten klej nie działa, bo przecież Aneta nie ma trupich rąk.
– To nic – odparła na to piosenkarka. Schowasz sobie dobrze swój testament. Zostaw tylko najbliższym jakieś wskazówki gdzie on jest. Zupełnie niepotrzebnie mówiłaś mi o nim przy Anecie, ale to nic. Uważam, że nie powinnaś się tak bardzo przejmować tym testamentem. Przecież nie wybierasz się jeszcze na tamten świat a poza tym nie masz wielkiego mienia, od zwykłe drobiazgi, więc nikt cię nie będzie dla nich zabijać. Aneta za jakiś czas wróci do siebie i zapomni o całej sprawie. Ona tak tylko z niepohamowanej ciekawości.
– Tylko, że ten klej już wcale nie chce kleić, nawet tak normalnie – marudziłam dalej.
– To wsadź do innej koperty i daj już temu spokój – powiedziała Gaga ze zniecierpliwieniem i poszła z Anetą do kuchni.
Rzeczywiście Aneta podczas dalszego pobytu w mym domu więcej już nie wspominała o mym testamencie, ani go nie szukała, co nie znaczy jednak, że nie było już z nią żadnych problemów.
Wręcz przeciwnie.
Stała się niemożliwa i miałam jej już serdecznie dość.
Author: Amparo
Wrzuć głos do urny i nie spóźnij się
Z teczki o Marcinie Wojciechowskim
Wrzuć głos do urny i nie spóźnij się
Było ciche, przyjemne popołudnie. Byłam trochę zmęczona, więc przerwałam naukę i weszłam na stronę radia Zet, by tam oddać głos na liście przebojów. Gdy znalazłam się na stronie powitał mnie komunikat o bardzo nietypowej treści:
"Od teraz głosy na swoje ulubione utwory możecie oddawać w swoich najbliższych lokalach wyborczych zawsze w niedzielę. Poszczególni przedstawiciele będą pilnować, czy głosowanie przebiega zgodnie z zasadami.".
Przeczytałam to dziwne zdanie jeszcze raz, by upewnić się, czy aby na pewno tak brzmi. – No trudno. W takim razie w niedzielę pójdę na wybory – powiedziałam sobie i opuściłam stronę internetową.
Jak przebiegało głosowanie
Wybory miały trwać do godziny siódmej wieczór, a ja zdążyłam na styk, bo dopiero jadąc do szkoły zajrzałam do lokalu wyborczego i było już za dziesięć. Nie było nawet żadnych przedstawicieli tylko jakaś pani w średnim wieku i bałam się, że już nie uda mi się zagłosować. Żałowałam, że nie pojawiłam się trochę wcześniej, bo może poznałabym kogoś z radia. Głosując musiałam podać swój mail, więc zrobiłam to skwapliwie. W końcu kiedyś też mieli mojego maila, gdy były jeszcze konta i też było. Po zagłosowaniu pojechałam do szkoły, ale nie opowiedziałam o mojej przygodzie koleżankom.
W sobotę na głównym rynku…
Następnego dnia przyszedł do mnie mail z informacją, że w sobotę na głównym rynku w Krakowie będzie poprowadzona lista przebojów i wszyscy chętni, którzy głosowali w ten osobliwy sposób i dostali tego maila mogą się tam stawić.
– To fajnie. Ja akurat zostaję na weekend – ucieszyłam się i już nawet nie przeglądałam reszty wiadomości.
Minął tydzień i w piątek po południu poinformowałam Emilkę, że jutro wieczorem wybieram się na rynek główny, ale jej nie zabieram, bo nie jest zaproszona.
– To sobie idź. Ja mam swoje sprawy – prychnęła koleżanka.
Następnego dnia nauka szła mi dobrze i nikt mi nie przeszkadzał. Po południu zadzwoniło do mnie parę osób i zamieniło słów kilka. O piątej po południu zaczęłam się szykować.
Piętnaście po wyszłam ze szkoły i udałam się w stronę rynku i wtedy przypomniałam sobie, że gdy zdawałam egzamin nie dali mi trasy do rynku, bo trudno tam dojechać z powodu remontów, czy czegoś takiego. Zmartwiło mnie to trochę, ale mimo to poszłam na przystanek. Tam pomagali mi ludzie, jedni lepiej, drudzy gorzej. W efekcie na rynku znalazłam się dopiero za piętnaście ósma. Zanim znalazłam to miejsce było już za dziesięć. Byłam wściekła, bo planowałam spędzić miłe dwie godziny na rynku głównym z moim ulubionym prezenterem radiowym i z dobrą muzyką, a nie w jakichś autobusiskach czy tramwajach.
Większość słuchaczy już sobie poszła. Została tylko jedna rodzina, która najwyraźniej świetnie się bawiła przez te dwie godziny.
Nikt na mnie nie zwracał uwagi. W końcu pan Marcin wcisnął mi do ręki jakąś karteczkę, więc sobie stamtąd poszłam, a rodzina też się już żegnała i zbierała do odejścia. W pokoju nic nie opowiedziałam o mojej niefortunnej przygodzie z rynkiem. Emilki na szczęście nie było w pobliżu i nie pytała o szczegóły. Poprosiłam Ewelinę, by przeczytała mi co znajduje się na kartce.
Było tam napisane: dziękuję za twój głos, jakiś szereg znaków i cyfr, jak gdyby hasło i na koniec zdanie "Wpisz to zaraz po uruchomieniu twego komputera”. Zapisałam sobie hasło w mojej nieodłącznej notatce i postanowiłam wypróbować je dopiero w domu, bo tam jest nieco spokojniej.
Przez cały tydzień nawet o tym nie myślałam. Jedynie Alicja mi na chwilę przypomniała mówiąc:
– A słyszałaś, że teraz na piosenki z listy radia Zet oddaje się głos w lokalach wyborczych?
– Słyszałam – odpowiedziałam lakonicznie i znów zapomniałam o sprawie.
Jednak w sobotę rano gdy włączyłam komputer zaczęła zżerać mnie ciekawość, co też to hasło robi. Weszłam więc w moją notatkę i skopiowałam rząd znaków do schowka.
– I co teraz? Gdzie ja mam to wkleić?, cholera jedna wie! W końcu zdecydowałam się wrzucić hasło do worda, a następnie przepisać je skrzętnie na maszynie. Następnie uruchomiłam komputer ponownie i zaraz po dźwięku uruchomionego systemu zaczęłam pisać. Jednak ku mojemu rozczarowaniu nic się nie wydarzyło. Znudzona oczekiwaniem weszłam na RadioSure i ze zdziwieniem zauważyłam, że oprócz przycisku fav – favourites, jest jeszcze przycisk love, ale stwierdziłam, że na razie nie będę go naciskać tylko pochodzę sobie po moich ulubionych. Nagle na jednej ze stacji usłyszałam jakąś fajną piosenkę i chciałam ją nagrać. Spiesząc się zamiast przycisku rec wcisnęłam przycisk love i wtedy włączyła się gra Beatstar. Wcisnęłam więc alt+f4, bo nie chciałam teraz grać w tę cholerną grę, ale ona się nie zamknęła. Spróbowałam więc backspace'm i escape'm i też nic. W końcu zaczęłam z wściekłości wciskać co popadło i wtedy zauważyłam dziwną przypadłość. Kiedy będąc na jakiejś planszy popełniałam błąd zamiast wyrzucać mnie z gry przenosiło mnie na następną planszę, a gdy przeszłam już cały sountpack przenosiło mnie na inny i cała historia powtarzała się. W końcu znudziło mi się wciskanie co popadło więc nie robiłam nic a potem wyszłam nawet z pokoju. Gdy wróciłam, miałam już wygrane wszystkie sountpacki i mogłam odsłuchiwać wszystkie ich melodyjek. Myślałam, że to hasło będzie od czegoś innego, a nie od tego głupiego Beatstara, który prawie mi się już znudził.
Mimo to chciałam pochwalić się przyjaciółce co mi się przytrafiło, bo ona nadal lubi tę grę i podać jej moje hasło z radia, ale ona nie odebrała. Zadzwoniłam więc do Emilki, a ona powiedziała mi, bym jej nie przeszkadzała, bo właśnie przebywa na rynku głównym.
To nie Singapur, ale inne podejrzane państwo
Dzisiejszy sen wyciągnęłam z teczki o Lady Gadze.
To nie Singapur, ale inne podejrzane państwo
Ostatnio tata pokazał mi bardzo ciekawą stronę muzyczną typu wrzuta czy tekstowo. Zaciekawiły mnie tam głównie piosenki Britney Spears, których nigdy wcześniej nie słyszałam. Pewnej niedzieli postanowiłam wspomniane wyżej piosenki pobrać na swój komputer. Spieszyliśmy się trochę do kościoła, więc zapisałam sobie tytuły w Wordzie i postanowiłam pobrać te piosenki songrem, bo bałam się programu, który proponowali na tej stronie. Bardzo się zdziwiłam, kiedy okazało się, że na innych stronach polskich i zagranicznych nie było tych piosenek Britney, które widziałam na naszej nowej stronie z dalekich krajów. Tata też pomagał mi ich szukać, bo zaintrygowała go ta sprawa. Zapytałam go czy strona ta jest z Singapuru, a tata na to, że nie, ale z tych okolic. W poniedziałek dostaliśmy zaproszenie na koncert Britney, wstęp za free, powrót w tę i z powrotem z resztą też, co wzbudziło moje podejrzenia.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu okazało się, że gwiazdy muzyki, które zostały zwabione do tego kraju nie mogą już wrócić do ojczyzny, ani opuścić granic wyspy, bo kraj ten znajdował się na wyspie. To samo dotyczyło fanów muzyki, którzy przyjechali na koncert. W ten sposób ktoś, kto wróciłby do swojego kraju i opowiedział o wszystkim, co tam widział oraz rozniósł tą sprawę w Internecie na pewno znalazłby się ktoś, kto zechciałby pomóc uwięzionym gwiazdom, a to zakłóciłoby porządek tego kraju, w którym akurat panowała era muzyki.
Będąc na tej wyspie tata dowiedział się, o przepowiedni, która mówiła, że następną erą będzie era pisarzy.
– Czyli tzn., że wtedy będą więzili pisarzy i ich czytelników i fanów? – zapytałam wtedy tatę.
– Tak, właśnie tak – potwierdził tata.
– Jak długo obecna era będzie trwać? – zapytałam znowu.
– Nie wiem. Niestety tego nie udało mi się dowiedzieć odpowiedział, ale już mam plan jak stąd możemy uciec i wszystko wskazuje na to, że się uda – odparł tata.
Okropnym minusem tego kraju było również to, że piosenki gwiazdy tu przebywającej nie wychodziły poza granice wyspy i służyły jedynie za wabik dla fanów. Można je było znaleźć na tej ich okropnej stronie.
Poznając niezwykle dziwne zwyczaje tego kraju pomyślałam o Lady Gadze, że jak tylko ucieknę z wyspy, to muszę ją jakoś ostrzec, żeby jej tam nie zaciągnęli, bo wtedy będzie klops i przypuszczam, że nawet fani jej nie pomogą, a jedynie będą znikać z powierzchni innych krajów na zawsze, a za buntownicze zachowania stracą życie, bo władzę państwa będą szczególnie pilnować uzdolnionej piosenkarki.
Wkrótce opowiedziałam o moich obawach tacie, ale on powiedział, żebym nawet nie próbowała tutaj korzystać z internetu, bo jeszcze będziemy mieli nieprzyjemności i będzie nam o wiele trudniej uciec. Poza tym wg niego powinnam pilnować swojego nosa, a nie przejmować się losem jakiejś amerykanki. Wkurzyło mnie takie podejście taty do sprawy, ale z tym Internetem, to rzeczywiście musiałam się zgodzić, bo tutaj wszystkie poczynania internautów zwłaszcza tych nowych są dokładnie śledzone. Nie zostawało mi więc nic do roboty jak tylko czekać na dogodną sposobność ucieczki i po powrocie dopiero robić coś w tym kierunku. Niestety nie zdążyłam! Tata zobaczył ją siedzącą w jakiejś limuzynie, kiedy już opuszczaliśmy granice tego obrzydliwego kraju. Miałam ochotę zostać tu jeszcze przez parę dni, ale teraz to i tak bym jej nie pomogła. Zachciało mi się płakać. Tylko tyle mi pozostało. Na resztę jest już za późno!
Referendum w sprawie Antygony
Były już wakacje z czego ogromnie się cieszyłam. Parę dni spędziłam w domu, by do mnie dotarło, że mam wolne od szkoły, a następnie tata zawiózł mnie do cioci Uli, bo od jakiegoś czasu jeżdżę tam do niej na wakacje. Gdy zajechaliśmy na miejsce ciocia wystartowała do nas z gorącym posiłkiem, ale Lusi – pięknej terrierki nigdzie nie było.
Ciekawe, gdzie psina jest. Po obiedzie do taty zadzwonił telefon, więc ojciec go odebrał i długo z kimś rozprawiał. W tym czasie ja zaczęłam się rozpakowywać i z przykrością stwierdziłam, że nie zabrałam ze sobą większości rzeczy w tym perfum i dezodorantu. Powiedziałam o tym cioci, a ona pokazała mi parę swoich perfum i jedne były w miarę możliwe, ale gdy miałam je postawić na swojej tymczasowej półce tata zawołał mnie do siebie:
– Karolino, choć no tu do mnie!
– Co tam chcesz? – spytałam niechętnie i poszłam do kuchni niezadowolona z braku tylu rzeczy i tego, że tata czas mi zabiera.
– Musimy wracać do domu – powiedział sucho rodziciel.
– Dlaczego? – zapytałam go jeszcze bardziej wkurzona.
– Bo jutro będzie referendum w sprawie Antygony. Właśnie kolega przekazał mi przez telefon.
– Ale po co? – oburzyłam się. Mnie nie interesuje jakaś tam Antygona. Byłam kiedyś na tym w teatrze i wystarczy. Poza tym to jest już sprawa przedawniona. Antygona dawno nie żyje i nikt już jej życia nie wróci, a ja chcę zostać u cioci i spędzić z nią wakacje. W tym momencie znów pomyślałam o Lusi.
– Ale mogłabyś przecież tu wrócić – powiedziała ciocia.
– Ale ja tak nie chcę! Nie będę jeździć w tę i z powrotem o jakąś starożytną Antygonę, która w dodatku nie jest naszą rodaczką tylko greczynką, a planują mi przez nią moje, prywatne wakacje.
– Gdzie jest Lusia ? – zmieniłam nagle temat. Ciocia nie odpowiedziała, a tata odjechał beze mnie, ale ostrzegł, że mogę potem mieć nieprzyjemności i żebym się temu nie dziwiła.
Jak oni mogli
Z teczki o Oriolu
Jak oni mogli
Pan Patryk nie miał w ogóle dla nas czasu, ponieważ wziął udział w projekcie stworzonym przez jego poprzednią grupę. Dawał nam tylko jakieś zadania, sprawdzał je pobieżnie albo wcale, wychodził gdzieś bez przerwy i był bardzo rozkojarzony. Ciągle błądził myślami w tym projekcie. Okropnie nas to irytowało, ponieważ chcieliśmy się przecież czegoś nauczyć, a nie przebimbać cały ten rok. W pokoju również było nieciekawie, ponieważ Antonina bez przerwy chwaliła się tym ich przedsięwzięciem, nie oszczędzając szczegółów.
Któregoś dnia, gdy byłam wybitnie sfrustrowana nudnymi lekcjami z panem Patrykiem, powiedziała mi, że do projektu wciągnęli również Oriola i że zrobią całą serię packów na temat tego co robią. Z początku w to nie uwierzyłam i zignorowałam całkowicie jej słowa, ale niedługo potem Wiktoria poinformowała mnie, iż słyszała go pod studiem. Wtedy to na prawdę się wkurzyłam i poszłam pożalić się Alicji. Koleżanka słyszała już coś niecoś o zachowaniu naszego nauczyciela, ale pocieszała mnie, że przecież wiecznie tak robić nie może. Moja wściekłość się wzmogła, kiedy to dowiedziałam się od Marcina, że Marian został wciągnięty do tego projektu. Pocieszającą informacją było natomiast to, iż cała ta akcja ma potrwać jeszcze tylko tydzień. Tylko i aż – mówiłam sobie.
– Jakoś to wytrzymamy – pocieszała mnie Wika i z westchnieniem zagłębiała się w swoich sprawach przy komputerze. Z początku myślałam, iż rzeczywiście jakoś ten tydzień przetrzymam, ale wtedy wyniknął jeszcze jeden problem. Zaczęły się rozchodzić pogłoski, iż większość packów w BeatStarze pochodzi z tego projektu, albo też robiły je wcześniej te osoby, które do niego należą i były wymieniane moje fejsy, "For your relax" czy „Office". Tego było już za wiele. Alicja powiedziała, że nie mogę dalej na to pozwalać i powinnam porozmawiać z Oriolem. Wika też coś tam przebąkiwała, że to szczyt chamstwa, co oni wyprawiają, ale ja nie chciałam skorzystać z rady mych koleżanek, no bo jak niby miałabym udowodnić Oriolowi oraz im wszystkim, że to ja robiłam te packi. Teraz bardzo żałowałam, że nigdy nie chciało mi się dodawać tego pliczku z jakimiś słowami od siebie, bo wtedy już mogłabym się kłócić a tak to dupa zbita. Co prawda ja posiadam wszystkie foldery do tych packów, ale pewnie już nie jeden z ich grupy nauczył się odszyfrowywać packi i robić z nich zwykłe foldery, więc ja na prawdę nie mam nic do gadania, a jedynie się ośmieszę i wyjdę na jakąś desperatkę, która za wszelką cenę chce się dostać do projektu a ja przecież nie chciałam w taki sposób tam się znaleźć.
Nareszcie nadszedł ostatni dzień akcji. Miała się odbyć uroczysta kolacja z panią dyrektor ośrodka oraz kierownictwem internatu i przy wszystkich uczniach miały być wręczane uczestnikom nagrody.
Ubrałam się odświętnie na tę cholerną uroczystość i zeszłam wraz z Wiką na jadalnię, bo Antosia oczywiście poszła o wiele wcześniej, żeby zająć honorowe miejsce i takie tam. Na stołówce był taki ścisk, że nie było gdzie szpilki wsadzić, no ale przecież o wspaniałym projekcie pana Patryka musiała dowiedzieć się cała szkoła, nawet maluszki z podstawówki.
Pani dyrektor wyszła na środek i zaczęła się rozwodzić nad rozlicznymi zasługami projektu, których nawet nie słuchałam a potem zaczęło się wręczanie nagród i oczywiście Tośka dostała nagrodę za zrobione packi do BeatStara a Marian za nagrywanie czy coś takiego.
Myślałam, że mnie tam skręci na tym krześle. Wika też wzdychała ciężko, chociaż jej to nie dotyczyło. Po skończonej części oficjalnej rozdano wykwintny posiłek, składający się, jak w prawdziwej restauracji, z przystawki, zupy, drugiego dania oraz deseru.
Naturalnie nie miałam apetytu. Coś tam dziobnęłam w każdym z dań. Wika też nie pałała żądzą jedzenia. Po skończonym posiłku nie wytrzymałam i udałam się do studia. Tak jak przypuszczałam pan Patryk tam był. Opowiedziałam mu o wielu packach, które zrobiłam i jak czuję się z tym, co zaszło. Wspomniałam także o jego nieobecnościach na naszych lekcjach i pobieżnym nas uczeniu.
– To dlaczego nie zgłosiłaś mi sprawy tych packów? – zapytał opiekun grupy.
– Ponieważ nie miałabym jak udowodnić, że są zrobione przeze mnie. To ja powinnam dostać nagrodę – wyrwało mi się na koniec.
– Co do packów, to na pewno znalazłoby się jakieś rozwiązanie. A jeśli chodzi o wasze zaległości, to spokojnie je nadrobimy. Nie martwcie się o nie. Przepraszam was, że tak to wyszło, ale dzięki temu projektowi będziemy mieć pieniądze na nowy, świetny sprzęt do naszego studia.
– Które lada chwila przyjdzie nam opuścić – znów nie zdołałam ugryźć się w język. Pan Patryk westchnął ciężko i zaczął szykować się do wyjścia.
Pożegnałam go więc i udałam się do sypialni. Tam czekał na mnie Jarek, który dowiedział się o moim przykrym zdarzeniu.
– Masz, przyniosłem ci kulę matematyczną. To taka zabawka dla umysłów ścisłych. Dostałem ją od naszego nauczyciela od matmy, ale mogę ci ją podarować a ty przekażesz ją Oriolowi.
– I co mi to da? – burknęłam ujmując przedmiot w dłonie.
– Ona jest świetna – chwalił się dalej Jarek. Można nią wykonywać bardzo skomplikowane obliczenia, ale bez własnej wiedzy, jaką posiadasz, ona ci nie pomoże.
– To może oddaj ją matematykowi, bo będzie za nią tęsknił – mruknęłam.
– Też nad tym myślałem. Ja wiem na pewno, że jestem dla niej słabeuszem i muszę jej znaleźć lepszego właściciela.
– W takim razie owocnych poszukiwań życzę – warknęłam i usiadłam na swym łóżku tyłem do niego.
Chciałam już być sama i spokojnie się wypłakać, ale nie było mi to dane. Ledwie wyszedł Jarek, a już nadeszli inni, by mnie pocieszać, dawać dobre rady, albo łajać mnie, że w tej sytuacji mogłam postąpić inaczej. Jedynie Wika była w stanie mnie zrozumieć i nie podejmowała tego tematu, ani żadnego innego, za co byłam jej dozgonnie wdzięczna. Miałam już tego serdecznie dość. Jedyną osobą, z którą mogłabym teraz porozmawiać była Antonina. Chciałam jej wygarnąć to wszystko, co już od dawna cisnęło mi się na język, ale ona akurat gdzieś zniknęła. Przepadła, by uniknąć kary za swój niegodny postępek. Ale kara ją nie ominie. Oj nie. Już ja się o to postaram.
Bezstresowe Wakacje
A oto sen związany z Hiszpanią. Taka mała sielanka
Bezstresowe wakacje
Ciocia nie mogła mnie przyjąć na wakacje, więc zorganizowała mi pobyt we Włoszech u pewnej rodziny. Było to starsze małżeństwo z córką. Mieszkali w bardzo starym domu z mnóstwem pokoi, w którym wszystko skrzypiało i trzeszczało przy najmniejszym poruszeniu. Dostałam osobny pokój i pani tego domu pytała mnie, czy mi się on podoba.
– Nie jest taki zły, tylko łóżko jakieś takie…
– Dobrze, w takim razie zejdziemy do piwnicy i przyniesiemy inny mebel – powiedziała kobieta. Zawołała męża i córkę, po czym zeszliśmy do piwnicy.
Kiedy kobieta otworzyła jej podwoje rozszedł się wielki smród. Po pomieszczeniu chodziły szczury, myszy, karaluchy, prusaki i inne robactwo. Mimo to kobieta chciała wejść do środka, ale wtedy z pomieszczenia wyłoniło się coś jeszcze. Były to trzy głowy mężczyzn w różnym wieku. Jeden młodziutki, niemal chłopiec, drugi koło trzydziestki, a trzeci po pięćdziesiątce. Jak się zaraz okazało były to duchy a ich trupy leżały wśród rupieci i robactwa. Pani domu na ten widok wrzasnęła przenikliwie a jej mąż głośno odchrząknął.
– Co to jest? – zapytała kobieta zasłaniając sobie oczy rękoma.
Duch najstarszego mężczyzny podszedł do mnie blisko i chciał objąć co było bardzo nieprzyjemne zwłaszcza, że mężczyzna był bardzo brzydki i obleśny. Jedynie dziewczyna stała niewzruszona, jakby patrzyła na zwykłe wnętrze piwnicy a nie trzy rozkładające się trupy oraz trzy duchy. Pani domu powiedziała mi, że w takiej sytuacji muszę zostać przeniesiona w inne miejsce, a najlepiej do innego kraju, bo w wakacyjnej umowie z ciocią jest napisane, że muszę mieć bezstresowe wakacje.
Byłam w takim szoku, że nic się nie odezwałam na tę wieść. Poszłam do swojego pokoju i zastanawiałam się co dalej robić. Tymczasem właściciele domu zamknęli piwnicę i zaczęli się na siebie wydzierać a ich córka też poszła do siebie.
Kiedy tak siedziałam na starym, skrzypiącym łóżku przyszedł do mnie duch najmłodszego mężczyzny, więc postanowiłam z nim pomówić.
– Kto was zabił? – zapytałam bez ogródek.
– Córka tych państwa. My byliśmy jej kochankami a ten starszy był nawet jej narzeczonym.
– Dlaczego was zabijała?
– Ona jest psychiczna. My o tym nie wiedzieliśmy. Dziewczyna rozkochiwała nas w sobie a potem pod jakimś pretekstem prowadziła do piwnicy i dokonywała zbrodni.
– Jej rodzice o tym wiedzą i grają przede mną tę komedię z łóżkiem, czy rzeczywiście ta sprawa jest im obca?
– Oni za wszelką cenę chcieli wydać ją za mąż. O jednym morderstwie chyba wiedzą, ale o reszcie już nie.
– Albo nie chcieli wiedzieć – mruknęłam. Powinni dać tę dziewczynę na jakieś leczenie. Pomogę wam chłopaki. Opowiem wszystko tym jej rodzicom i wyjadę stąd.
– A gdzie chcesz wyjechać?
– Najlepiej do Hiszpanii. To akurat bliziutko i jest okazja, by się tam wybrać.
– Możesz na nas liczyć, a przynajmniej na mnie i mojego starszego kompana – powiedział chłopak.
– W takim razie będziemy się wspierać. Ledwo moje słowa wybrzmiały a już ducha w pokoju nie było. Po chwilowym namyśle zeszłam na dół do właściciela domu i opowiedziałam o moich podejrzeniach. Kobieta powiedziała, że domyślała się tego, ale nie chciała przyjąć do wiadomości. Poinformowała mnie, że już w dniu następnym muszę opuścić ten dom, a najlepiej ten kraj, bo nie chcą mieć na głowie źle wypełnionej umowy z moją ciotką. Ja z kolei poinformowałam ich, że w takim razie chcę przenieść się do Hiszpanii. Kobieta zgodziła się bez oporów i omówiła to z mężem.
Jeszcze tego samego dnia pan domu zawiózł mnie swoją limuzyną. W Hiszpanii było bardzo głośno i przyjemnie. W restauracji dostałam dźwiękowe menu i wybrałam sobie kolację w postaci owoców morza. Po posiłku zjawili się zamordowani mężczyźni, by znaleźć mi odpowiedni nocleg. Na szczęście nie było po nich widać, że są duchami i nikt się ich nie przestraszył. Spacerowali ze mną po okolicy i było mi z nimi bardzo przyjemnie. Chłonęłam dźwięki, zapachy, wspominałam zjedzony posiłek i myślałam, że ta zgoła nieprzyjemna przygoda we Włoszech wyszła mi na dobre.
Zbliżaliśmy się do miejsca mojego noclegu a mężczyźni pytali mnie, co chciałabym robić jutro. Zastanawiałam się, czy to dobry pomysł mówić im o Oriolu. Oni pewnie by chcieli zachować mnie dla siebie, ale nie będę przecież całych wakacji w Hiszpanii spędzać z dwoma duchami.
Porywaczka
To jest sen z teczki o panu Wojciechowskim, a jest w stylu „Trudne sprawy”, czy czegoś w tym guście. Miłej lektury
Porywaczka
Wyszłam na miasto. Było zimno, ale nie padało. Ulice były dość opustoszałe jak na tę porę dnia. Idąc przez park w poszukiwaniu jakiejś zacisznej ławki usłyszałam kwilenie dziecka. Podążyłam w stronę głosu i przywitałam się z panią w średnim wieku, która właśnie wyjmowała dziecko z wózka.
– Czy mogę się do pani przyłączyć? Tak tu smutno dzisiaj.
– Jasne – odpowiedziała kobieta swym niskim głosem. – Kobieta wzięła dziecko na ręce i zostawiwszy wózek ruszyła szybko przed siebie.
– Dlaczego zostawia pani wózek?
– Bez wózka lepiej uciekać – odpowiedziała rzeczowo kobieta.
– Uciekać? To pani to dziecko porwała?
– Tak. Jest mi ono potrzebne.
– To nie jest dobry pomysł – mruknęłam ni to do siebie ni to do kobiety. – Kiedy porywaczka tak przyspieszyła, że musiałam za nią biec stwierdziłam, że nie ma sensu za nią gonić, bo jeszcze mnie w ten okropny proceder wkręcą i zawróciłam. Kobieta chyba nawet tego nie zauważyła.
Będąc już w swoim mieszkaniu nie mogłam przestać myśleć o dzisiejszym zajściu. Kto jest opiekunem dziecka i dlaczego je zostawił samo? Powinnam była zaraz zgłosić porwanie na policję.
Następnego dnia znów spotkałam porywaczkę mimo, że udałam się w zupełnie innym kierunku. Kolejnego dnia sytuacja się powtórzyła. Pod koniec tygodnia zwróciłam kobiecie uwagę, że nie życzę sobie, by ona łaziła za mną krok w krok, bo każdy człowiek potrzebuje prywatności.
– Przecież ja ci nic nie robię. To ty się do mnie przyczepiłaś.
– Tak, rzeczywiście ja zaczęłam, ale to było jednorazowe zajście. Czułam się wtedy samotna. Chciałam po prostu pogadać. Nie wiedziałam, że trafię na porywaczkę.
– Na kogo? – oburzyła się kobieta. Wieczorem, gdy oglądałam telewizję w wiadomościach mówili o porwaniu dziecka, a potem w jakimś dodatku wypowiadała się, a raczej wypłakiwała matka tego dziecka. Gdy to oglądałam przechodziły mnie ciarki. Reporterzy weszli też do domu porywaczki, ale ta widocznie dobrze dziecko ukryła, bo go tam nie znaleźli, a kobieta upierała się, że nic o żadnym dziecku nie wie.
Popełniłam błąd, że nie zadzwoniłam na policję, ale drugiego już nie popełnię. Zadzwoniłam do telewizji i powiedziałam, że ta kobieta u której byli porwała dziecko. Przyznałam się też do tego, że byłam przy całym zajściu, ale miałam wtedy jakąś blokadę przed zadzwonieniem na policję. Opowiedziałam też o tym, że kobieta mnie śledzi i nie daje mi spokoju na mych codziennych spacerach. Przyjęto moje zeznania z wielką uwagą i powiedziano, że dadzą mi znać jak się ta sprawa zakończy. Z ulgą odłożyłam słuchawkę i poszłam spać.
Jednak następnego dnia bałam się iść na swój codzienny spacer mimo, iż służył mojemu dobremu zdrowiu. Zadzwoniłam do mamy i opowiedziałam jej całe zajście.
– Kochanie, to dobrze się składa – zaszczebiotała rodzicielka w słuchawce. – Dzwonili właśnie ze szkoły, że pragną znów cię widzieć u siebie, że możesz chodzić na zajęcia jakie chcesz i że dostaniesz dobry pokój z przyjemnym towarzystwem.
– Mamo, ale ja się boję wyjść z domu.
– Spokojnie. Przyślę po ciebie człowieka, który cię zawiezie prosto na Tyniecką.
Będzie u ciebie koło południa.
– Skoro tak to dobrze. Mam tylko nadzieję, że to babsko nie zna mojego adresu i nie uprzedzi twojego kierowcy – wyraziłam swoje obawy i zakończyłam rozmowę. Spakowałam się bardzo szybko, bo nie miałam tu zbyt wielu rzeczy.
Było to moje mieszkanie tymczasowe. Po południu rzeczywiście przyjechał po mnie jakiś gościu. Z ogromną ulgą wsiadłam do jego samochodu. W środku grała spokojna muzyczka, taka jak lubię. To chyba był jakiś album, który zresztą bardzo przypadł mi do gustu, ale na razie nie pytałam o niego kierowcy, bo nie chciałam mu przeszkadzać w prowadzeniu pojazdu, bo staliśmy akurat w korkach, a mama nie lubi jak się w tedy z nią rozmawia, więc może i ten kierowca za tym nie przepada. Potem zasnęłam i mężczyzna obudził mnie dopiero w Krakowie.
– Uff, teraz nic mi już nie grozi – pomyślałam i poszłam z mężczyzną do internatu. W szkole rzeczywiście mogłam chodzić na zajęcia wybrane przez siebie, więc chodziłam na systemy i sieci, na większość przedmiotów realizatora dźwięku, czasami na język polski, ale starałam się mieć indywidualne i omawiać z panią Zagórską swoje wypociny. Było wprost sielankowo. Nawet nie miałam czasu, by spotykać się z kolegami, ale nie byłam też zbyt zmęczona, bo lubiłam, to co robiłam. Wieczorami zwykle słuchałam audycji radiowych w trójce albo w zetce albo chodziłam do sklepów z płytami.
Pewnego popołudnia, gdy miałam akurat okienko, bo pani Zagórska nie mogła mieć ze mną zajęć leżałam w pokoju na łóżku. Dziewczyny omawiały jakiś trudny sprawdzian, który przyszło im pisać. Nagle usłyszałam swój telefon. Dzwonił ktoś nieznany.
– Halo? Dzień dobry, z kim mam przyjemność?
– Z twoją starą znajomą – odpowiedział głos porywaczki po drugiej stronie. Serce podeszło mi do gardła.
– Czego pani znowu chce? – zapytałam ostro.
– Zadzwoniłaś do telewizji, ale ja na szczęście jestem doświadczoną porywaczką i nie zbiło mnie to z tropu, ale musisz się nauczyć, że z takimi jak ja się nie zadziera.
– Więc co mi pani zrobi? – zapytałam rzeczowo.
– Zobaczysz – po tych słowach kobieta się rozłączyła.
Zaraz po tej nieprzyjemnej rozmowie zadzwoniłam do mamy. Tym razem mama nie była taka wesoła jak ostatnio.
– Porozmawiam dziś o tym z tatą, co można byłoby w twojej sprawie zrobić. Na razie nie wychodź z budynku i… i trzymaj się. Zadzwonię jak najszybciej. – Po rozmowie z mamą nie mogłam usiedzieć na miejscu i zaczęłam się zastanawiać komu jeszcze mogłabym opowiedzieć całą historię.
Wtedy przyszła mi głupia myśl, że z dziwnymi przeżyciami idzie się do dziwnych ludzi a taką osobą była przecież pani Drzewińska, moja dawna nauczycielka od fortepianu.
Zeszłam więc na dół, do jej sali. Nauczycielka akurat była wolna. W połowie mej opowieści pani Marcelina mi przerwała.
– No dobra, pogadałaś, a teraz bierzemy się do pracy. Nauczycielka kazała mi grać jakiś utwór, którego nigdy wcześniej się nie uczyłam i nie dała się wcale przekonać, że ja nie przyszłam tu na lekcję fortepianu.
– Jesteś zupełnie nieprzygotowana! – złościła się pani Drzewińska. – Zostawić cie na jakiś czas bez opieki a ty tak się opuszczasz w grze. – W końcu z okropnej lekcji wybawiła mnie jakaś Zosia, która właśnie przyszła na swoją godzinę. W pokoju czekały na mnie aż trzy nieodebrane połączenia od mamy. Oddzwoniłam więc prędko i dowiedziałam się, że jutro mam jechać do domu z tym kierowcą co ostatnio, a potem się zobaczy, ale najprawdopodobniej pojadę nad morze. Było mi bardzo smutno pakować się do domu, bo taki nietypowy rodzaj nauki bardzo przypadł mi do gustu, a może jak wrócę, to już będę musiała chodzić do szkoły zwyczajnie jak reszta młodzieży? W Krasocinie była o wiele lepsza pogoda niż w Krakowie. Tata zaczął wpuszczać Froda do domu, ale pies nie robił demolki tak jak w przybudówce, ale był wyciszony i grzeczny.
Chciałam go kiedyś wziąć na balkon, ale bałam się, że się tam zsika, bo będzie myślał, że jest na dworze i zaznaczy sobie teren. Któregoś dnia tata powiedział, że pojadę nad morze do Łeby i poukrywam się tam trochę przed wstrętną porywaczką.
– Może to morze nie jest takim złym pomysłem – pomyślałam. – Już następnego dnia tata wsadził mnie w pociąg i pojechałam do Łeby. Nad morzem było cudownie: niezbyt jeszcze o tej porze dużo ludzi, szum morza, szorstki piasek… Tu mnie na pewno ten babsztyl nie znajdzie.
Pewnego dnia usłyszałam na plaży Wojciechowskiego, więc podeszłam do niego, by z nim porozmawiać. Przez trzy dni sytuacja się powtarzała, ale na czwarty dzień spotkała mnie niemiła niespodzianka, ponieważ siedziała z nim Jakaś Ewa. Słuchając jej głosu zdałam sobie sprawę, że to matka tego porwanego dziecka.
– Fajnie, to ona do kamery łzy wylewa, a tymczasem zamiast szukać dziecka i martwić się o nie, to ona sobie z moim ulubionym prezenterem radiowym flirtuje!
Codziennie chodziłam na plażę i codziennie widywałam to Ewsko. Któregoś dnia, który zresztą nie był tak pogodny jak poprzednie, nie wytrzymałam. Podeszłam do nich i powiedziałam:
– Ewo, ja wiem, kto porwał ci dziecko. – Kobieta urwała zdanie w połowie i zamiast zapytać o szczegóły pobiegła w stronę wyjścia z plaży nie zabierając nawet swoich rzeczy.
– Postałam chwilę jeszcze przez kilka sekund, po czym zostawiłam osłupiałego Wojciechowskiego myśląc: dobrze wam tak.
Wracając powoli z plaży zadzwonił do mnie telefon.
– O co chodzi?
– Wracasz jutro do domu. sytuacja opanowana. Porywaczka złapana. Ta kobieta, która płakała w telewizji wcale nie była jej matką. Dziecko miało tylko ojca, który był alkoholikiem i po pijanemu zostawił wózek w parku. Ta kobieta wylewająca łzy przed kamerami jeszcze współpracowała z porywaczką. Będą jej szukać, bo jeszcze nie wiedzą gdzie jest. – Te wszystkie informacje jednym tchem zrelacjonował mi tata.
– Ja wiem gdzie ona jest. Przed chwilą była na plaży, ale… – Teraz żałowałam, że w złości powiedziałam kobiecie o porywaczce. Inaczej przyszłaby sobie jakby nigdy nic na plażę a tu czekałaby na nią policja.
– Cholera! – wyrwało mi się do słuchawki.
– Co cholera – zapytał tata.
– Ja ją spłoszyłam! Ach, gdybyś zadzwonił 5 minut wcześniej, to… to oni by ją mieli!
– Co ty mówisz kochanie. Muszę kończyć, bo mama mnie woła, pakuj się a ja przyślę ci smsa do jakiego pociągu masz wsiąść. Wściekła na siebie pognałam do hotelu a tam zadzwoniłam do porywaczki. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, chyba musiałam ukoić swoje nerwy.
– I co złapali cię! Mam nadzieję, że to Ewsko też szybko znajdą – wyrzuciłam z siebie.
– A niech znajdą. Fajnie było nad morzem? – zapytała z ironią kobieta.
– Skąd ty to kurwa wiesz? – pomyślałam zaciskając zęby, ale już tego nie powiedziałam.
– Mam nadzieję, że ci się podobało.
A jak myślisz? – zapytałam prowokacyjnie i się rozłączyłam. Spakowałam się szybko nie dbając wcale, czy czegoś nie zostawiłam i znalazłam sobie wcześniejszy pociąg. Nie będę już dłużej siedzieć na tym nadmorskim zadupiu. Porywaczka już nigdy więcej do mnie nie zadzwoniła, ale Ewsko się nie znalazło, a dziecko pijaka trafiło pod opiekę jakichś krewnych.
BeatStar pogromca przyjaciół
A oto jak potrafi przyśnić się BeatStar
BeatStar pogromca przyjaciół
Tata był czymś bardzo zajęty, mama również, a mnie się trochę nudziło. W końcu tata stwierdził, że jest tak nudno, że na pewno dziś będziemy mieć gości. I rzeczywiście nie omylił się. Przyjechał do nas pan Marcin Wojciechowski. Tata koniecznie chciał z nim coś obejrzeć, ale on nie był z tego zadowolony. W końcu mama podała w obiadokolację i wszyscy zasiedliśmy do stołu w kuchni. Po posiłku chciałam zabrać pana Marcina do swojego pokoju i pokazać mu moje płyty, ale wtedy ktoś do niego zadzwonił.
– Dobrze, zjawię się jutro u Romana koło dwunastej. Jaki router. Acha, dobrze, zapytam. Czy ma pan jakiś router dla pana Romana?
– Tak, mam powiedział tata i poszedł po niego do pokoju. Po chwili wrócił z zapakowanym sprzętem i wręczył go panu Marcinowi.
– O, już jest. Będę na pewno o dwunastej…
Nagle znalazłam się w małym pomieszczeniu, a przede mną klawiatura komputerowa. Nie słyszałam już rozmowy, ani innych dźwięków mego domu.
Dałam enter na klawiaturze i pojawiła się pierwsza plansza standardowego packu z BeatStara.
Zaczęłam więc grać, trochę zła, że oderwano mnie od posiłku. W końcu skułam się przy którejś planszy, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Po chwili znów znalazłam się w kuchni. Pana Marcina już nie było. Byłam wściekła.
Następnego dnia nie było pana Marcina w radiu i jeszcze następnego też. Wkurzyło mnie to bardzo. To pewnie wina tego Romana.
Ciocia Ula
Był zwykły, upalny dzień.
Siedziałam w pokoju i rozmyślałam błogo o przyjemnościach lata, gdy przyszła do nas babcia i powiedziała:
– Dziś przyjedzie do nas ciocia Ula i zostanie kilka dni.
– To fajnie. Dawno już u nas nie była. – I rzeczywiście w parę godzin później zjawiła się ciocia w pogodnym nastroju, z uśmiechem na ustach. Zjadła posiłek, a potem zażyczyła sobie obejrzeć mój pokój.
Rozejrzała się po jego wnętrzu, spojrzała na laptop leżący na biurku i powiedziała:
– Pokaż mi jeszcze raz tego twojego BeatStara. Poćwiczyłam trochę refleks i myślę, że teraz mogłabym w niego zagrać.
– To wspaniale – ucieszyłam się i włączyłam komputer. Ciocia nawet nie chciała, bym ja pograła trochę dla przykładu, tylko sama wzięła się do działania. Gdy wreszcie znudziła jej się gra powiedziała:
– Teraz twoja kolej. Zobaczymy, czy mnie pobijesz.
Siadając przed komputerem poczułam jakiś dziwny niepokój.
Jeszcze raz włączyłam grę, bo ciocia niechcący ją wyłączyła. Ku mojemu zdziwieniu soundpack, który się uruchomił był mi zupełnie nieznany.
Weszłam więc w "learn actions" i zapoznałam się z jego dźwiękami. Nie były bardzo trudne. – A może by tak nie grać – pomyślałam.
– No, dajesz! – usłyszałam zachęcający głos cioci, więc dałam enter na "Normal mode" i zaczęłam grać. Z początku nie było trudno, ale przy trzeciej planszy tempo było tak szybkie, że skułam się prawie od razu.
– Jesteś słabizna! – powiedziała pogardliwie ciocia. Więcej jej już nie zobaczyłam, ani w naszym domu, ani nigdzie indziej.
W banku
Siedziałam w jakiejś poczekalni, gdzie było dużo ludzi, ale dość cicho.
Bardzo mi się tam nudziło.
Przydałby się jakiś komputer, Albo książka.
Ktoś usiadł obok mnie i grzebał w swojej torbie:
– Cześć. – usłyszałam obok siebie głos Alicji.
– Cześć! Co ty tu robisz?
– Czekam.
– Na co?
– Nie wiem. Nie ważne. Ważne, że znów jesteśmy razem.
Chcesz pograć w BeatStara na jakimś moim packu? – Na dźwięk słowa BeatStar zrobiło mi się zimno.
– Nie, nie mam komputera.
– To nic. Ja mam. Jestem znacznie lepiej przygotowana niż ty do tego wielkiego czekania.
– Chyba nie mam ochoty. Zresztą ty nie lubisz jak gramy, gdy rzadko się spotykamy. Wolisz po prostu pobleblać.
– Zagraj chociaż raz. Czekanie będzie na prawdę długie, uwierz mi.
– No dobra – zgodziłam się, ale już trzęsły mi się ręce. Ala włączyła jakiś łatwy pack.
Nałożyłam słuchawki, sprawdziłam dźwięki i ruszyłam z kopyta.
Wzięłam nawet kilka saveguardów, by uchronić się przed przegraną.
Przeszłam bardzo wiele plansz, ale na ostatniej się wywaliłam. Tak stwierdziła Alka, która podsłuchiwała przykładając ucho do słuchawki z drugiej strony. Nie słyszała wiele, ale to jej widocznie wystarczyło.
– Karola, to był łatwy pack. Spróbuj jeszcze raz. – Już miałam wziąć komputer od przyjaciółki, ale wtedy przyszłam po nią mama.
– No i co miało być takie wielkie czekanie – oburzałam się. Przyjaciółka nic na to nie odpowiedziała. Odeszła wraz ze swoją matką. Więcej jej już nie zobaczyłam, ani się do niej nie dodzwoniłam. Po powrocie do domu usunęłam z komputera grę BeatStar oraz ze wszystkich możliwych nośników danych. Nigdy, przenigdy nie dam się namówić na zagranie, choćby w jedną planszę, a potem danie escape.
No i gdzie ten router?
Któregoś dnia tata chodził po domu bardzo podenerwowany.
– No, kiedy przywiozą ten cholerny router. Ja muszę go mieć zaraz, teraz! Około dwunastej ktoś do niego zadzwonił, więc tata odebrał szybko.
– Tak? Już schodzę. Dzięki Romanie. Jesteś wielki. Sprawdzałeś czy działa? O, to dobrze. Życie mi uratowałeś. A jaki jest adres IP? Acha, dobrze. To już schodzę, pa – i tata zszedł na dół w podskokach, nucąc coś pod nosem, co mu się bardzo rzadko zdarza.
Wstyd i dziobanie
Z teczki Oriola i nie tylko
Wstyd i dziobanie
Wstyd
Mama wybierała się na jakiś pogrzeb i wstała bardzo wcześnie.
Mnie bardzo chciało się spać, ale chciałam z mamą zjeść śniadanie i zamienić słów kilka, więc włączyłam radio, by się rozbudzić, a potem z wielkimi oporami zwlokłam się z łóżka. Zaspana, jeszcze w piżamie zajrzałam do kuchni.
– Cześć mamo. Zawieziesz mnie do Czostkowa, bo nie chce mi się dzisiaj siedzieć samej w domu.
– Jak chcesz, ale cioci nie będzie, bo ona też jedzie na ten pogrzeb i musiałabyś się pospieszyć.
– Może z Asią wyjdę na spacer.
– Z tego co wiem Asia jest zajęta, ale mogę umówić cię na niedzielę. Ubierzesz się w białe getry i około siedemnastej…
– Mamo, ale ja chcę na zwykły spacer z psami po lesie, a nie jakieś eleganckie, niedzielne przechadzki.
– Kochanie, na zwykłe spacery nie ma dzisiaj czasu. Ubieraj się, jeśli chcesz jechać ze mną.
Zdegustowana powlokłam się do łazienki. Asia rzeczywiście była bardzo zajęta, ale do cioci przyjechał Krystek, więc gdy mama z ciocią pojechały zaproponowałam mu mały spacer.
– No dobra, możemy się przejść – powiedział skwapliwie kuzyn.
Spacer okazał się jednak jedną wielką porażką, bo nie poszliśmy do lasu, ale do sklepu. Krystek chodził między półkami, a ja zastanawiałam się, czy spotkam dzisiaj Miśkę – suczkę sąsiadów cioci.
Nagle kuzyn podbiegł do mnie z paczką chipsów i wykrzyknął radośnie:
– Zobacz, ona jest otwarta!
– No i co – burknęłam.
– Możemy skosztować – Krystek wyciągnął sowitą garść chrupek i wpakował je sobie do ust.
– Mmm, pyszne – zachwalał. Po chwili ja też wsadziłam rękę do paczki. Krystek wziął jeszcze jedną garść i znów jął przechadzać się między półkami. Zjadłam resztę chipsów i zawołałam Krystiana.
– Chodźmy już. Krystek zgniótł opróżnioną paczkę i schował ją do kieszeni.
Opuściliśmy sklep nie zapłaciwszy za naszą osobliwą wyżerkę.
Było mi bardzo głupio i obawiałam się, czy to się kiedyś nie wyda, jak będą przeglądać monitoring.
Bałam się jednak opowiedzieć o tym zdarzeniu komukolwiek. Miśki przed furtką nie spotkaliśmy.
Nawet Nela gdzieś sobie poszła. W sumie trudno się dziwić. Kto by się ze złodziejami zadawał.
Dziobanie
Hiszpański ptak
Na montażach pan Patryk kazał sporządzić reklamę i dał nam stosowne pliki. Reklama dotyczyła świąt Bożego narodzenia. Jakiś dzieciak z matką chcieli kupić choinkę, ale nie mieli na nią pieniędzy, więc tylko oglądali drzewka, a chłopczyk płakał. Wcale mi to na reklamę nie wyglądało, ale kazali zrobić, to robiłam. Matka była trudna do wyedytowania, więc ślęczałam nad nią długo. Pan Patryk lubi dawać takie rzeczy. W końcu uporałam się i z chłopczykiem. Już miałam wołać nauczyciela, by obejrzał sesję, kiedy w słuchawkach usłyszałam jakieś dziwne klikanie, a potem rozdzierający skrzek drapieżnego ptaka.
Prędko ściągnęłam słuchawki nawet nie zatrzymawszy nagrania.
Teraz już z przestrachem zawołałam naszego realizatora dźwięku.
– Co to jest za dziwne klikanie na końcu nagrania?
– Trzeba usunąć. Nie wiesz co się z takimi śmieciami robi? – odpowiedział nauczyciel poirytowany.
Ustawiłam się więc na pierwszym niepożądanym dźwięku, zrobiłam region, zaznaczyłam go i już miałam nacisnąć delete, kiedy za oknem dał się słyszeć ten sam skrzek co w nagraniu.
Znów ściągnęłam słuchawki, by upewnić się, że to nie są dźwięki z sesji. W tym czasie pan Patryk otworzył okno i do studia wleciał wielki, beżowy ptak o ogromnych skrzydłach i ostrych szponach.
Podfrunął do nauczyciela i dziobnął go z całej siły najpierw w rękę, a potem w tarczę jego zegarka. Z dziobniętej ręki poleciała krew. Wika opuściła swoje stanowisko i złapała ptaka.
– Trzeba go wypuścić na ogród, ale nie z tej strony od studia.
– To zły pomysł. Ten ptak powinien znaleźć się w lesie. A tak w ogóle to nie jest polski ptak – powiedział Marcin.
– To co z nim zrobimy? – martwiła się Wika.
– To jest ptak z Hiszpanii – powiedział pan Patryk przerywając rozmowę moich kolegów.
– No masz – powiedziała Wika. – Nie miał skąd przylecieć tylko z Hiszpanii?
– Obawiam się, że ktoś mu w tym pomógł – mruknął Mirosław.
– To ptaszysko rozwaliło mi mój drogi zegarek! – darł się pan Patryk. – Karolcia pokaż no tą twoją sesję. – Nauczyciel założył słuchawki i wcisnął spację.
– Aaalesz to nie jest nasza reklama! Skąd ty to wzięłaś?
– No, z serwera.
– Ale Karolina brała ostatnia, bo coś jej się mak zawiesił – powiedział Marcel.
– To by dużo wyjaśniało – mruknął realizator i zdjął słuchawki.
– Znasz jakichś Hiszpanów?
– Jedynie Oriola, ale on jest przyjaźnie do mnie nastawiony.
– Co robimy z tym ptakiem? – przerwał Marcin.
– Trzeba go w coś zapakować – powiedziała Wika.
– Wezmę go do siebie. W kurniku mamy klatki, to się go zamknie w którejś z nich, a potem sprzedamy go na allegro jako ptaka egzotycznego.
– Nie głupi pomysł – powiedział pan Patryk. – Ale powiedz temu Oriolowi, że jak chce ci zlecać jakieś zadania, to niech nie rozwala nam przy tym lekcji.
– I nie pozbawia nauczyciela – dodał Mirosław.
Jak w bajce czy jak na wagarach
Na uczelni było jakoś ospale, nikomu nic się nie chciało, więc słanialiśmy się z zajęć na zajęcia.
Wiadomo, takie dni też się czasem zdarzają. Witold dziś wyjątkowo był znudzony. W końcu nie wytrzymał i odzywa się do mnie w te słowa:
– Ej, weźmy coś zróbmy.
– Ale co? – pytam zaskoczona.
– No nie wiem, przenieśmy się gdzieś, czy co? Nie mogę jakoś dzisiaj wysiedzieć na tej uczelni.
– Ja też nie mogę, no ale bez przesady. – Choć – mówi kolega i ciągnie mnie za sobą. Nie bardzo mi się to podoba, bo już od dobrych dziesięciu minut czekaliśmy na wykładowcę, więc mógł się lada chwila zjawić pod salą, ale zrezygnowana i z lekka zaciekawiona ustępuję. Witold prowadzi mnie na drugie piętro.
Stajemy na rozstaju korytarzy. Kolega rozgląda się niecierpliwie, jakby na kogoś czekał.
– I co? – pytam zawiedziona i zniecierpliwiona.
– Poczekaj chwilę, zaraz powinno się udać. – Witek skupia się trochę tak jak w miejscu gdzie król piechotą chodzi i nagle krzyczy podniecony:
– To już, to już! – Po tych słowach czuję przyjemny powiew chłodnego wiatru i… i nie stoję już na uczelnianym korytarzu, ale na jakimś wielkim placu, gdzie ogromna orkiestra symfoniczna szykuje się do występu. Witold toruje nam drogę wśród tłumu. Kiedy już znajdujemy się w pierwszym rzędzie, w pobliżu widowiska, orkiestra zaczyna grać.
Wyglądało to zupełnie tak, jakby czekali aż spokojnie się ustawimy. Dyrygentem był mężczyzna w purpurowym płaszczu wyszywanym drogocennymi klejnotami (chyba to król tej krainy).
Towarzyszyły mu dwa pekińczyki – jeden biało-berzowy, drugi biało-czarny. Przez chwilę słucham jak urzeczona pięknej muzyki, ale zaraz otrząsam się z rozmarzenia i mówię do Witolda:
– Hej, przyjacielu! Chyba powinniśmy już wracać. Nie uważasz? Wykład napewno się zaczął. Już lista obecności pewno w ruch puszczona. Trzeba się zbierać, najwyżej wrócimy tu kiedyś jeszcze.
– Ależ co ty opowiadasz Karolino! Nie czytałaś nigdy bajek?! Zawsze gdy człowiek znajduje się w takim magicznym miejscu i potem z niego wraca to okazuje się, że według naszego, ludzkiego czasu spędził tam tylko chwilę, parę minut zaledwie, albo nawet mniej. Musimy tu przeżyć jakąś przygodę zanim wrócimy.
– Aaa, i tak nam nikt nie uwierzy. Zresztą skąd wiesz, że w tym przypadku też czas się dla nas zatrzyma? Takie rzeczy przytrafiały się dzieciom a my jesteśmy przecież dorośli.
– Ojej, jak ty marudzisz. To ja cię chciałem zabrać na świetny koncert tanim kosztem a ty tego nie doceniasz. Sam król dla ciebie dyryguje a ty masz to gdzieś.
– Nie mam gdzieś tylko po prostu nie brałam dziś pod uwagę żadnych wagarów.
– A ja brałem. Następnym razem wezmę kogoś innego. Choć marudo, wracamy. – I znów przepychaliśmy się przez ciżbę, ale orkiestra nadal grała, a gdy byliśmy już całkiem daleko, usłyszeliśmy gromkie brawa. Trochę zrobiło mi się żal, że wracamy, ale już nic nie komentowałam, bo chyba by mnie Witek rozniósł.
Przeniosło nas już pod salę i tak jak przypuszczał Witold, reszta grupy nadal spokojnie czekała na wykładowcę.
– Ach… Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu – pomyślałam i zjawił się wykładowca z kluczem od sali.
Następne zajęcia mieliśmy kilka sal dalej.
Postanowiłam, że wykorzystam 15 minut przerwy i spróbuję znów się przenieść na to widowisko z orkiestrą. W tym celu udałam się na drugie piętro.
Moją torbę z laptopem zostawiłam Witoldowi mówiąc, że tylko pójdę coś załatwić i zaraz wracam. Kolega przystał na to bez problemu, ale gdy byłam w połowie drogi do celu, dogonił mnie i stwierdził, że idzie ze mną.
– A moja torba? – zapytałam.
– Nic się jej przecież nie stanie. Tam zostali nasi pod salą. Nawet jeżeli się spóźnimy na zajęcia to ktoś twą torbę weźmie.
– Może i tak – pomyślałam, ale już odechciało mi się próbować eksperymentów z przenoszeniem.
Zresztą nie wiem, czy byłabym w stanie sama coś zdziałać. Witek napewno miał jakiś tajny sposób, którego ja naturalnie nie znałam.
Mogłoby mi przecież coś się nie udać i przeniosłabym się do jakiejś biednej, patologicznej krainy pełnej głodu i mordu. Po tych przemyśleniach powiedziałam Witoldowi, że w sumie to chciałam tylko do toalety i po załatwieniu potrzeby wróciliśmy pod salę.
Nikogo już tam nie było, wszyscy weszli do środka.
Zapukawszy cicho weszliśmy i my.
Mała salka ćwiczeniowa, z jakiegoś powodu była pełna ludzi. A cóż to się stało? Może z jakichś przyczyn cały nasz rok tutaj sprowadzili.
Zrobiono mi miejsce między Dimą a Weroniką. W pobliżu była też Anastazja.
– Nie pilnowałaś swojej torby! – powiedziała z wyrzutem.
– Bo poprosiłam Witolda, aby on jej popilnował, ale wyszło jak wyszło. W każdym razie dzięki za zajęcie się nią.
Wyjęłam z torby telefon i chciałam go odblokować, by włączyć tryb samolotowy, ale po przyłożeniu palca usłyszałam taki oto komunikat: „Zostawiłaś torbę ze sprzętem w samopas, podaj pin”.
Jaki kurwa pin? – myślę poirytowana. Ten co zawsze, czy jakiś inny, specjalny, a jeżeli tak to jaki? Zaczęłam wpisywać ten pin, którego używam zawsze, ale w połowie zrezygnowałam, wcisnęłam anuluj i ze złością wrzuciłam komórkę do torby. Może nie zadzwoni, a jak zadzwoni to trudno, każdemu może się zdarzyć. Zaczęłam myśleć o przygodzie z orkiestrą. No przecież nikomu jej kurwa nie opowiem, bo i któż by w to uwierzył?
Uwagi: Scena z telefonem najprawdopodobniej wzięła się z moich niedawnych problemów z iPhonem.