Biologia na początku roku szkolnego
Był wrzesień i właśnie odbywała się pierwsza biologia w nowym roku szkolnym. Pani jednak nie robiła lekcji organizacyjnej jak to zwykli robić nauczyciele na pierwszych lekcjach roku szkolnego tylko wzięła się ostro za nowy temat, gdyż stwierdziła, że po wakacjach mamy na pewno dużo sił i energii, a także dobry humor, co przyspieszy przyswajanie wiedzy z biologii.
Potem były inne lekcje, które odbywały się całkiem zwyczajnie, ale rzeczywiście po tej biologii nasze umysły skutecznie przebudziły się z wakacyjnego letargu. W czwartek nie odbywały się lekcje, ponieważ było jakieś nowe wrześniowe święto o którym nikt nas nie powiadomił – pewnie zrobiono tak dlatego, żeby dzieci zaraz na początku roku jadąc w środę do domu nie opuściły piątku. Trochę byłam zła, bo pogoda była piękna.
Będąc w domu i nie mając nic do nauki pobawiłabym się z kotami sąsiadów i miałabym na to długi weekend.
Weekendy wrześniowe są bardzo fajne, zwłaszcza te 2 pierwsze kiedy nie ma jeszcze nauki, lub jest jej nie dużo. Można wtedy iść na grzyby i spotkać w lesie małego tygrysa, albo zaprosić do siebie dziadka i oglądać z nim telewizję, słuchać dobrej muzyki, wychodzić z Luisem na podwórko i pieścić go do bólu. Ale koniec tych rozważań trzeba, przejść do sedna.
Następną rzeczą którą chciałabym opisać to kolejna biologia tym razem nie tak miła i przyjemna.
Było łączenie już nie pamiętam za kogo, bo dobrze jeszcze nie znałam planu lekcji. W każdym razie mieliśmy biologię z inną klasą. Na owej lekcji pani dała każdemu jakiś przedmiot związany z biologią.
Każda osoba miała ten przedmiot omówić, co wie na jego temat, a pani miała go potem poprawić lub uzupełnić jego wiedzę przekazując ją całej klasie. Ja dostałam bardzo piękny kwiat podobny do amarylisa mylonego z resztą z hipeastrum.
Postanowiłam o tym klasie opowiedzieć. Nawet jeśli to nie był ten kwiat, to moja wiedza na pewno się pani spodoba.
Bardzo mnie to wszystko cieszyło. Siedziałam w swojej ławce i ze skupieniem oglądałam kwiat nie zwracając zupełnie uwagi na to co się działo w klasie. Mój dobry humor momentalnie wzrastał. Już myślałam, że w tym roku biologia zajmie zaszczytne miejsce mojego ulubionego przedmiotu, kiedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Dostałam totalnej głupawki i zaczęłam zaczepiać siedzącego obok mnie Emila. Na początku pani nic nie mówiła, bo w klasie była ożywiona atmosfera, ale kiedy w klasie zrobiło się cicho, a ja chichotałam i zaczepiałam Emila pani groźnie zwróciła mi uwagę i wyrzuciła mnie za drzwi, a klasa zaczęła oglądać film. Wychodząc z klasy zabrałam ze sobą kwiat, a pani nic na to nie powiedziała, albo też zwyczajnie nie zwróciła na to uwagi wpisując mi zapewne uwagę negatywną do dziennika.
Kiedy stałam tak za drzwiami nie myślałam zupełnie o tej uwadze i o tym co na nią powie wychowawczyni, a także rodzice, ale wkurzało mnie to, że nie mogę oglądać z klasą filmu i uczestniczyć w tej bardzo ciekawej i zajmującej lekcji, za to zdobyłam piękny kwiat, a tak to pewnie bym go nie miała, bo po lekcji, która z resztą dobiegała końca pani zebrałaby wszystkie przedmioty, które rozdała na początku lekcji.
Zastanawiałam się tylko gdzie go chwilowo ukryć, bo przecież plecak został w klasie i będę musiała się znów pokazać z kwiatem, żeby wydostać plecak.
Może zostawić kwiat na parapecie i w ogólnym wesołym przerwowym zamieszaniu szybko porwać plecak i schować kwiat do środka? Tylko co będzie jeśli wejdę do klasy po plecak, a pani zapyta mnie o kwiat? Wtedy będzie mi trochę głupio, że próbowałam go ukraść.
Postanowiłam jednak zaryzykować i zostawiając kwiat na parapecie otworzyłam drzwi do klasy, gdyż właśnie zadzwonił dzwonek i zaczęła się wreszcie przerwa.
Objaśnienie
Tygrys – tak nazwałam kota, którego pewnego wrześniowego dnia znalazłam podczas bardzo udanego grzybobrania. Niestety ani ciocia, ani rodzice, nie zgodzili się przygarnąć pięknego Tygryska nad czym do tej pory szczerze ubolewam.
Doszczętnie zniszczone słuchowisko
Przygotowywałam słuchowisko radiowe dotyczące Oświęcimia i nagrywałam je na winylu.
Jednak salę w której je nagrywałam zabrano mi bez pytania i resztę słuchowiska musiałam już skończyć u Ady na co ona na szczęście się zgodziła.
Wzięła również małą, epizodyczną rólkę. Bardzo dobrze mi się u niej nagrywało i zostało mi już bardzo niewiele, ale zrobiłyśmy sobie przerwę, bo odwiedził nas Radosław. Rozmawiałyśmy z nim o różnych sprawach, a Radek chodził po całym pokoju.
nagle wyciągnął z kieszeni jakąś małą karteczkę i przyłożył ją do płyty z słuchowiskiem i wtedy winyl zrobił się miękki, a kolega wykorzystał dogodną po temu sytuację i przepołowił ją.
Byłam na niego bardzo wściekła, bo cała moja praca poszła na marne, gdyż posiadałam tylko 1 egzemplarz.
Wygoniłam kolegę z pokoju, wyłączyłam gramofon i opuściłam dom niewzruszonej tą sytuacją Ady.
To nie była zwykła przejażdżka
Witajcie drodzy Eltenowicze! Nie wiem jak wy, ale mnie zdarzają się czasem koszmary senne związane z jazdą samochodem. Już kiedyś jeden z nich Wam przedstawiałam i z tego co pamiętam nosił on tytuł „Auto Romana”. Wspominałam Wam również o tym, że najgorszymi koszmarami jakie potrafią mi się śnić są te dotyczące telefonów. A co powiecie na duo? Dziś bowiem zaprezentuję Wam historię spod poduszki z dzisiejszej nocy, która dotyczy właśnie dwóch wymienionych rzeczy. Specjalnie dla Was odłożyłam na chwilę mego licencjata, aby opisać wam tę mrożącą krew w żyłach świeżynkę. A o to i ona, miłej lektury!
To nie była zwykła przejażdżka
Był dość chłodny, marcowy dzień i nic szczególnego się nie działo, więc z tym większą ochotą mama odebrała telefon, nawet nie sprawdziwszy uprzednio kto do niej dzwoni.
Była to ciocia Ewa i zapraszała nas na jazdę próbną samochodem Mercedes Bentz.
Zgodziłyśmy się na to bez wahania. Zostawiłyśmy tacie karteczkę gdzie ma szukać obiadu i wyruszyłyśmy na przejażdżkę drogim i zapewne wygodnym wozem. Do salonu Mercedesa poszłyśmy piechotą. Tam już czekała na nas ciocia.
Chcę sobie sprawić nowe autko a znajomy mojego męża powiedział, że możemy sobie jeden wozik wypróbować, a więc wsiadajcie prędko i ruszamy w drogę. – Rozsiadłam się wygodnie w drogim wozie.
Szkoda, że nie było w nim radia, albo też ciocia go nie włączyła. Wyjechałyśmy z miasta i upajałyśmy się jazdą. W końcu jednak mamie znudziła się podróż i poprosiła ciocię o powrót:
Może już wracajmy? Mąż niedługo wróci z pracy i miło by mu było zjeść obiad w naszym towarzystwie.
Przecież nie jeden jeszcze posiłek przyjdzie mu z wami zjeść – zaoponowała ciocia, ale zgodziła się na powrót. Ale… czy aby napewno się zgodziła? Dlaczego więc nie wracamy do Kielc tylko jedziemy w dalszą drogę? Już wkrótce okazało się, że ciotka całkowicie straciła kontrolę nad wozem, więc wpadłyśmy w panikę. Po niedługim czasie samochód uderzył w jakąś ciężarówkę, a my cudem uszłyśmy z życiem. Ciocia nie myślała o kierowcy ciężarówki, ani nawet o nas, a jedynie o rozbitym aucie i o tym, jak się wytłumaczy znajomemu męża z tego zdarzenia, bo przecież nikt jej nie uwierzy, że to była wina auta a nie jej.
Uciekajcie! – wrzasnęła z całych sił i pognała poboczem w stronę widniejącego w oddali lasu. My pognałyśmy w tę samą stronę, ale nie dogoniłyśmy cioci.
Nagle mama zauważyła zaparkowany samochód ciotki Zdzisławy.
Wrócimy nim do Kielc – powiedziała uradowana. – Wsiadaj szybciutko, nie ma czasu do namysłu.
Ale.. Trzeba przecież poinformować ciocię! Ona chętnie pożycza swój stary wóz, ale zawsze to z nią konsultowaliśmy.
Dobrze Karola, zadzwoń więc prędko do cioci i poproś o pożyczkę, naturalnie starając się nie wdawać w szczegóły.
Wyciągnęłam z kieszeni mego Iphone i próbowałam odszukać kontaktu cioci, ale jakież było moje zdziwienie kiedy znajdowałam w nim nieswoje numery o dziwnych nazwach takich jak: blebleble, Ululaj, Prostytutka, Dzidziadzi i inne dziwne zakrętasy słowne.
Spróbowałam połączyć się z numerem o nazwie Dziodziadzi, bo nazwa kojarzyła mi się trochę z tą nadaną przeze mnie – ciocia Dzidzia, ale telefon przywiesił się, a kiedy wreszcie voiceover znów do mnie przemówił okazało się, że to nie numer kochanej ciotki, ale jakaś nieznana mi infolinia na 800.
Wreszcie poddałam się i powiedziałam:
Mamo, nie stety nie dam rady zadzwonić do cioci, bo coś mi się stało z telefonem. Zadzwoń ty proszę, bo ja mam naprawdę spore problemy z moim Iphonem. – Mama niechętnie wyjmuje telefon ze swojej torebki, ale chyba ma podobne problemy co ja, bo nie słyszę, aby do kogokolwiek dzwoniła.
Wreszcie z jej gardła wyrywa się ciche przekleństwo a potem rodzicielka mówi:
Nic z tego nie będzie, jedziemy. Potem się cioci wytłumaczę. – Mama przekręca kluczyk w stacyjce, który swoją drogą nie wiadomo po co był zostawiony. Samochód jest stary, ale bez przesady, żeby go tak otwartego zostawiać i jeszcze z kluczykiem w stacyjce. Wóz rusza z piskiem opon i w tym momencie słyszę, że dzwoni mój telefon. To ciocia Zdzisława, poznaję po dzwonku. Z wielkim trudem odbieram połączenie.
Witaj ciociuniu kochana. Chciałam tylko zapytać, czy nie pożyczyłabyś nam swego wozu, który zostawiłaś pod lasem?
Ale… jakiego samochodu? Ja jestem w Kielcach z moim przyjacielem Markiem, a samochód stoi w garażu. Nie dostaniecie się do niego. – Na te słowa rozłączam się szybko, by powiedzieć mamie, że to nie jest samochód ciotki i lepiej z niego wysiąść, ale już jest na to za późno, bo samochód jedzie we własnym tempie, w sobie tylko znane miejsce, a mama zaciska zęby i płacze rzewnie za kierownicą.
Próbuję więc zadzwonić do ojca, by mu powiedzieć w jakim jesteśmy położeniu, ale trzęsące się ręce nawiązują połączenie z jednym z numerów na 800 i słyszę w słuchawce mężczyznę mówiącego w obcym języku i jakieś dalekie popiskiwania. No nie, jeszcze tylko tego brakowało, żeby narazić się na zapłacenie jakiejś bajońskiej sumy za połączenie telefoniczne!
Zwariowany, męczący dzień
Był upalny, czerwcowy dzień. Już prawie wakacje, ale w szkole jeszcze każą coś robić.
Dziś totalnie nic mi się nie chciało, a jeszcze kazali pisać jakiś bardzo trudny test z polskiego, który na pewno mi nie poszedł. Po obiedzie opadłam wyczerpana na łóżko zabałaganione płytami, ale nie długo trwał mój wypoczynek, bo do pokoju wszedł Radosław i przypomniał mi o próbie oraz dzisiejszej mszy na której śpiewamy. Ja miałam solówkę więc podźwignęłam się z łóżka i przeczytałam sobie tekst mojej zwrotki, która była dość łatwa. Do pokoju naszego przyszło jeszcze parę innych osób. Wszystkie zachowywały się głośno, a ja miałam ich serdecznie dość.
Nagle poczułam, że zamykają mi się oczy i zdecydowałam, że może pozwolę im się zamknąć i chwilkę się prześpię, gdy Radek zawołał:
-Choć na próbę, już czas! – poczym zostawiając na łóżku jedną z płyt, którą aktualnie się bawił wstał z łóżka i skierował się do drzwi. Z niechęcią poszłam w jego ślady i udałam się na próbę zapominając wziąć ze sobą tekstu.
Dopiero Emil mi o nim przypomniał, gdy staliśmy już pod salą i czekaliśmy na panią Malwinkę.
Powiedziałam chłopakom, że idę wrócić się po tekst, ale wtedy właśnie przyszła nauczycielka i rozpoczęła próbę.
Solówka wyszła mi jako tako, ale pani pocieszyła mnie, że przed występem będzie jeszcze jedna próba, a na mszy na pewno będzie znakomicie. Po próbie znów się położyłam, a mój kiepski nastrój wzmagał się coraz bardziej więc postanowiłam to zmienić. Wstałam z łóżka, wyciągnęłam strój kąpielowy i udałam się na basen, żeby się trochę w nim ochłodzić i nabrać werwy przed występem.
Bardzo fajnie bawiłam się w basenie z jakimiś studentkami i malutkimi dziećmi – chyba nawet nie z naszej szkoły, bo u nas takie maluchy się nie uczą.
Kiedy wyszłam z basenu było już bardzo późno więc zaczęłam się śpieszyć. Pod czepkiem zmokły mi włosy, co bardzo mi się nie spodobało.
Ubrałam się szybko, ale nie wysuszyłam włosów, ponieważ studentki, które były szybsze ode mnie odradziły mi to mówiąc, że spalę sobie włosy, bo dziś jest taki upał, że nawet prąd się nagrzał i lepiej nie korzystać z suszarek.
Zrezygnowana udałam się znów do pokoju i szybko przebrałam w eleganckie ciuchy w których miałam występować na mszy, a Milena pospieszała mnie, że zaraz będzie kolacja.
Byłabym nawet nie poszła na tą kolację, gdyby nie to, że dziś dawali parówki, których smakowity zapach roznosił się po całej szkole.
Zdając sobie sprawę, że spóźnię się na próbę, albo nawet w ogóle na nią nie zdążę weszłam do jadalni i stanęłam w kolejce po moją porcję kiełbasek. W kolejce spotkałam Emila, który dał mi nadgryziony kawałek kiełbasy.
– Po co mi to dajesz? – spytałam go.
– Bo ona jest zatruta. Zrób z nią, co będziesz uważała za stosowne.
– Co ja mogę zrobić z zatrutą kiełbasą. Chyba ją zjeść – myślałam z ironią. Wreszcie nadeszła moja kolej.
Zaczęłam jeść kiełbaski w pośpiechu myśląc o mokrych, brzydkich włosach po basenie i mojej solówce, która i tak na pewno mi nie wyjdzie.
Wszystko przez Kim
Była wigilia, a my jak zwykle w niedużym gronie spożywaliśmy świąteczną kolację.
Nagle zadzwonił dzwonek.
Wszyscy zamarli. Bo niby się mówi o przyjmowaniu niespodziewanego, potrzebującego gościa, ale rzadko ktokolwiek przychodzi. W końcu jednak zdecydowano, że trzeba dopomóc w potrzebie i otwarto drzwi. Było to małżeństwo z może rocznym dzieckiem.
Poprosili o gościnę, ale nie tłumaczyli się dlaczego nie spędzają tej wigilii w domu rodzinnym.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że dostałam od nich prezent.
– Szukając miejsca, gdzie moglibyśmy spocząć spotkaliśmy na swojej drodze Mikołaja, który kazał przekazać ci ten oto podarunek – powiedziała kobieta uroczyście i wręczyła mi paczkę z namalowaną na niej gęsią i z dużym napisem: Kim. W paczce siedział przycupnięty mały piesek, zapewne szczeniak.
– Mieliśmy wam podarować gęś, ale nie byliśmy pewni, czy macie dla niej odpowiednie warunki. – odezwała się znów kobieta.
– Mielibyśmy, ponieważ posiadamy kury, ale myślę, że piesek bardziej córkę ucieszy – powiedziała rzeczowo mama i przygotowała 3 nakrycia.
Niespodziewani goście nie zabawili u nas długo. Zjedli pośpiesznie, zaśpiewali z nami jedną kolędę i opuścili nasz dom dziękując za gościnę. Dopiero następnego dnia zaczęły się kłopoty.
Kiedy wyszłam z psem na spacer on prowadzał mnie po jakichś nieznanych mi uliczkach, gdzie spotykałam bardzo biednych ludzi, często używających wulgaryzmów.
Pewnego dnia suczka zostawiła mnie dłużej niż zwykle wśród ulicznej biedoty. Tam natomiast znalazła mnie policja i oskarżyła mnie o prostytucję.
Następnego dnia próbowałam się nie dać psu, ale ten jak zwykle ciągał mnie w swoje strony. Tym razem spotkałam biedną kobietę z dziećmi, która namawiała mnie, bym z nią zatańczyła na ulicy w celach zarobkowych. Z początku nie chciałam się zgodzić, ale kobieta nie ustępowała, więc zatańczyłam jedno kółeczko dla świętego spokoju. Od tego tańca zakręciło mi się w głowie i znów nie mogłam znaleźć psa, lecz najgorsze miało dopiero nastąpić.
Kiedy wreszcie mała powsinoga do mnie wróciła poszłam z nią do domu. Rodziców jeszcze nie było, ale czekała na mnie ciocia Dzidzia z jakimś dużym psem zapewniając mnie jednak, że on na pewno nie ugryzie, ani nie zrobi nic złego mej małej suczce. Usiadłam więc koło niej wyczerpana i włączyłam muzykę.
Wtedy ciocia zaczęła grzebać w torebce jak gdyby coś jej się przypomniało.
– To są dwie płyty od Norberta. Kazał mi pokazać ci 2 utwory – powiedziała ciocia.
Wzięłam jedną z płyt i wsadziłam ją do odtwarzacza.
Pierwszą piosenką jakiej miałam wysłuchać był utwór pod tytułem "Mechanik samochodowy" (po angielsku). Był to utwór metalowy o ostrym, nieprzyjemnym brzmieniu, którego się bałam. Po wysłuchaniu fragmentu wzięłam od cioci drugą płytę i puściłam z niej utwór pod tytułem "zapowiadacz pogody" (również po angielsku). Ten był jeszcze gorszy. Z początku był jeszcze znośny, stylem nie przypominający metalu, ale z czasem się rozkręcił, a ja bałam się go okropnie. Psom również się ta muzyka nie spodobała, bo robiły się coraz bardziej agresywne, aż w końcu oba rzuciły się na ciocię z wielką furią i zaczęły ją gryźć.
Stałam jak sparaliżowana. Nie miałam siły, by unieść rękę i wyłączyć sprzęt, lub też zadzwonić po pomoc, albo próbować odciągnąć psy. W końcu ktoś wrócił do domu i zakończył całą sprawę, ale nawet nie wiem jak, bo ze strachu straciłam przytomność i obudziłam się dużo później, a jedną z pierwszych myśli była ta, że wszystkie te nieprzyjemne wydarzenia dzieją się przez psa i mimo iż jestem humanitarna wobec zwierząt postanowiłam psa wyrzucić. W tym celu kazałam wywieźć się do lasu, a potem szłam jeszcze przez jakiś czas ze zdezorientowaną Kim na smyczy.
Nagle usłyszałam jakąś przyjemną radiową muzykę.
Spuściłam więc psa i udałam się w stronę dźwięku.
Była to mała budka stojąca między drzewami.
Zapukawszy cicho weszłam do środka. Było tam dosyć ciasno. W środku przebywało trzech mężczyzn: Marek Starybrat, Marcin Sońta i Marcin Wojciechowski. Usiadłam między Sońtą a Wojciechowskim. Mężczyźni powiedzieli mi, że pozwolono im tu prowadzić audycję, by odpoczęli od zgiełku Warszawy i przekazali ich spokój duszy słuchaczom. Wojciechowski miał też ze sobą zooma i grzebał coś przy nim namiętnie. Był milczący, zajęty swoimi sprawami. Na małym stoliku leżało w dużej misie mnóstwo cukierków, ale mężczyźni mnie nie poczęstowali.
Nagle usłyszałam pod drzwiami skomlenie i drapanie w drzwi.
– O nie – pomyślałam – nie będzie mi to wstrętne psisko psuło zabawy z ludźmi z radia. Już dość się przez nią wycierpiałam i nie tylko ja.
– To twój pies? – zapytał Starybrat.
– Nie – odpowiedziałam twardo. Po chwili skomlenie ustało.
Dobrze mi się siedziało w budce słuchając komercyjnej muzyczki, ale nie będę się przecież panom narzucać, a to wstrętne psisko pewnie już sobie poszło szukać znów jakichś meneli i innych marginesów społeczeństwa. Po dłuższej chwili z żalem opuściłam przyjemną budkę i pożegnawszy się z mężczyznami udałam się w stronę samochodu. Na szczęście psa nie było już w pobliżu.
Żeby tylko któryś z radiowców się na niego nie natknął i litościwie go nie przygarnął, bo będzie miał potem problemy, oj będzie.
Ptak w moim pokoju, problemy w moim życiu
Nie zapomnij o taksówce!
Jedyne co musiałam zrobić w najbliższym czasie i co powtarzałam w głowie jak mantrę, to zamówienie taksówki Dorocie.
Wciąż jednak coś stało na przeszkodzie. Wreszcie koło ósmej wieczorem kuzynka powiedziała, że już to uczyniła, ale ja wolałam się upewnić. Zadzwoniłam do koleżanki.
Słabo było ją słychać.
Pewnie jakieś problemy z zasięgiem, ale udało mi się dowiedzieć, że już wszystko załatwione.
Złowieszcza sowa
Było już dobrze po południu, a ja miałam jechać do szkoły po długiej przerwie.
Pakowałam się niespiesznie, z rozwagą. Chodziłam po pokoju słuchając radia i czułam się jakoś dziwnie.
Nagle do moich skołatanych myśli wtargnęła mama wchodząc do pokoju i każąc mi coś przymierzać. Z początku były to zwykłe, lekkie ciuchy na lato.
Bardzo mi się spodobała jedna bluzka, ale potem mama zaproponowała mi przymierzenie pewnej brzydkiej, zimowej kurtki i wtedy się zdenerwowałam. Krzyknęłam do mamy coś obraźliwego i ze złością ściągnęłam kurtkę.
Zrobiło mi się głupio, ale już słowa zostały wypowiedziane. Mama zabrała rzeczy i wyszła.
Teraz grało radio zet, a przecież ja nic nie przełączałam.
Zapowiedzieli jakąś nową piosenkę, ale brzmiała ona jak jedna ze starszych piosenek Anity Lipnickiej. W następnej godzinie miał pojawić się Marcin Wojciechowski i żałowałam, że nie będzie mógł puścić tej piosenki. Zaczęłam się znów pakować.
Nagle na mej półce zauważyłam płytę. Nie wiedziałam co to może być, więc spakowałam ją do plecaka. W szkole zobaczę, jak mi będzie smutno.
Spacerowałam z płytą po pokoju, gdy nagle zauważyłam, że na podłodze leży jakieś ziarno.
Zdziwiło mnie to bardzo, ale nie powiedziałam o tym mamie, by jej bardziej nie zezłościć. Tata bardzo się tym osobliwym brudem nie przejął i to mnie trochę wkurzyło, ale już nie chciałam się rzucać.
Nagle usłyszałam jakby trzepot skrzydeł, więc znów zawołałam tatę.
– To chyba sowa – powiedziałam.
– Może sowa – odparł tata tajemniczo i wyszedł. Gdy wrócił po chwili sowa była już całkiem widoczna, ale nie zrobiło to na tacie żadnego wrażenia.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Jak się okazało była to policja. Mama zaprosiła ich do kuchni i wtedy sowa zamieniła się w kobietę o zachrypniętym głosie. Oskarżyła nas ona o kradzież biżuterii i drogiego sprzętu. Wiedziałam, że to ona, bo śmierdziała ptakiem. Dlaczego wpędza nas w kłopoty skoro nic jej złego nie zrobiliśmy?