Siedziałam na huśtawce z mamą, babcią, ciocią Hanią i psem i rozmawiałyśmy o różnych prozaicznych sprawach między innymi o moich nieco już przydługich włosach.
– Tak słabo kazałaś przyciąć me włosy tej fryzjerce – skarżyłam się, że teraz już są długie i trzeba znów do niej jechać.
– Nie martw się, pojedziemy za niedługo – uspokajała mnie mama. I rzeczywiście. W tydzień później wybrałyśmy się z mamą do Bukowy na ujarzmienia mej niesfornej fryzury.
Przed wyjazdem babcia wspomniała, że nieopodal zakładu pani Gosi powstała stadnina koni i jeszcze jakieś inne atrakcje.
– Dobrze – wstąpimy po drodze – powiedziała mama i odjechałyśmy. Droga była jak zawsze w tej okolicy spokojna i przejezdna. W radiu leciała jakaś komercyjna muzyczka, było tak jak zwykle, gdy się jedzie do fryzjera. Rzeczywiście bardzo blisko zakładu, niemal po sąsiedzku była jakaś stadnina i mama zdecydowała, że najpierw tam zajrzymy, bo potem może być już późno albo zwyczajnie nie będzie nam się chciało tam zaglądać, a trzeba przecież wiedzieć, co się dzieje w okolicy.
Wysiadłam z samochodu bardzo podekscytowana. Na wielkim ogrodzonym placu stał duży budynek – pewnie dla tych koni i rzadko rosły drzewa liściaste (niektóre nawet kwitły). Po placu jeździło już mnóstwo ludzi na koniach, głównie dzieci i była całkiem przyjemna atmosfera. Podeszłyśmy do głównych drzwi, które jak się okazało prowadziły do kas i miejsca informacji.
– Czego panie sobie życzą? – zapytała miła pani po drugiej stronie.
– My chciałyśmy tylko tak rozejrzeć się w sprawie, bo nie mamy zbyt wiele czasu, gdyż jedziemy do pobliskiego zakładu fryzjerskiego. Jesteśmy tam już umówione, ale chętnie tu jeszcze wrócimy, a na razie chyba chciałybyśmy ogólnie się rozejrzeć no i wybrać wstępnie jakiegoś konia dla Karoli – powiedziała mama.
– No dobrze. W takim razie poproszę do was jednego z naszych pracowników i pójdziecie z nim obejrzeć konie. – Po tych słowach miła pani z kasy przyprowadziła nam młodą, może w moim wieku dziewczynę, która miała nas oprowadzić po stadninie. Chodziłyśmy z nią koło boksów z końmi, a ona opowiadała nam o każdym koniu coś niecoś: jaki ma kolor, jak się nazywa, ile ma lat, czy jest spokojny czy narowisty, czasem też czy koń jest mały czy duży. W którymś momencie podeszłyśmy do konia, który był nakrapiany jak dalmatyńczyk i miał na imię Sylwer. Gdy byłam w Niemczech jechałam na takim koniu i bardzo mi się podobał, więc zapytałam dziewczynę:
– Czy ten koń jest nieduży i czy jest z Niemiec?
– Tak, ten koń jest nieduży i został przywieziony z Niemiec.
– Ciekawe dlaczego? – nurtowało mnie. Przecież koniowi temu nic nie brakowało, to dlaczego go wydali? Może oni całkiem zlikwidowali swoją stadninę? Nie zapytałam jednak dziewczyny o tego konia, bo nie chciałam być wścibska, ale wybrałam go dla siebie a dziewczyna powiedziała że to zgłosi i zapisała nasze nazwiska oraz numer boksu i imię konia.
Potem już nie chodziłyśmy do innych koni. Dziewczyna powiedziała, że teraz nas zostawia i resztę ich placu mamy obejrzeć same i poszła w stronę punktu kasy i informacji.
Pewnie po to, by zgłosić mojego konia i oprowadzać następnych gości. My natomiast poszłyśmy dalej, bo zaciekawiło nas bardzo to miejsce. Na tyłach tego dziwnego podwórza stało dużo starych samochodów i był mały sklepik z różnymi drobiazgami.
Dużo tam było figurek i obrazów koni. Były też książki – głównie o koniach i płyty z muzyką, ale już nie sprawdzałyśmy jakie. Ogarnęło nas wielkie zdziwienie, kiedy pośród samochodów dostrzegłyśmy tatę.
– A co ty tu robisz o tej porze? Dlaczego nie jesteś w pracy? – zapytała z lekkim oburzeniem mama.
– Bo nas zwolnili wcześniej, byśmy zobaczyli nowy kompleks wypoczynkowy w Bukowie – odparł spokojnie tata, a po jego słowach zrobiło mi się jakoś nieprzyjemnie zimno.
– W sklepiku jest dużo dobrych płyt jak mi się wydaje. Byłaś już tam? – spytał tata.
– Byłam, ale trochę się spieszymy do fryzjera, więc wpadłyśmy tylko na chwilę. Przecież to miejsce nie zniknie, na pewno tu kiedyś wrócimy. Już nawet wybrałam sobie konia, tego, co jeździłam na nim w Niemczech – znów zrobiło mi się zimno.
– Mamo jedźmy już do tego fryzjera, bo nas w końcu nie przyjmie – powiedziałam.
– A chcecie się przejechać którymś z tych starych wozów? Zawiozę was którymś do pani Gosi, potem nim wrócę i przyjadę naszym pod zakład i poczekam na was.
– No, skoro ci się tak chce, to czemu nie – powiedziała mama i wsiadłyśmy do jakiegoś gruchota. Z początku samochód jechał normalnie, ale już po chwili zaczął jechać jak chciał, aż w końcu zakręcił się w kółko i zaczął dachować. To było okropne przeżycie i po tym zdarzeniu nie pojechałyśmy już do fryzjerki nawet nie wyjaśniwszy jej przez telefon dlaczego, a osobliwą stadninę koni wraz z jak to tata określił kompleksem wypoczynkowym omijaliśmy z daleka i nawet specjalnie nadkładaliśmy sobie drogi do fryzjera, żeby nie jechać zbyt blisko niej.
Zapomniałam o tej wycieczce
Był czwartek po południu, a ja i Alicja byłyśmy w szampańskich humorach, bo już w następny weekend miałam jechać do niej na urodziny. Już miałyśmy wszystko zaplanowane łącznie z bogatą playlistą.
Normalnie nic tylko jechać! Siedziałyśmy z Alą w jej pokoju i cieszyłyśmy się cholernie a przez okno wpadały promyki słońca.
Nasz cudowny nastrój przerwała wychowawczyni, która weszła do pokoju i zapytała:
– Czy któraś z was jedzie może jutro na wycieczkę?
– Wycieczkę? Jaką wycieczkę? – zaczęłam się zastanawiać. A no tak. Rzeczywiście jeszcze na początku roku szkolnego zapisywaliśmy się na jakąś wycieczkę, która miała się odbyć na początku października.
– Ja się zapisywałam – powiedziałam ze smutkiem. No bo jak ja to teraz pogodzę. W ten weekend po prostu muszę jechać do domu, by przeprać ciuchy, przywieźć prezent dla Alicji, pouczyć się, bo w następny będzie laba.
– Skoro się zapisałaś to choć na spotkanie do konferencyjnej – wyrwała mnie z zamyślenia wychowawczyni.
– Ale ja nie mogę pojechać na tę wycieczkę, zmieniły mi się plany.
– Nie interesuje mnie to, chodź na spotkanie! Za 5 minut widzę cię w świetlicy. – powiedziała ostro pani.
– Co ty nawyprawiałaś! – zaczęła wyrzucać mi Ala. Przecież w następny weekend są moje urodziny!
– No wiem, ale na śmierć zapomniałam o tej cholernej wycieczce.
– To nie jedź na nią! – krzyczała przyjaciółka.
– Chyba się nie da. Widzisz przecież jak się włodarze sapią.
– Aaaa i tak to jest z tobą coś załatwiać. Ja na twoje urodziny przyjechałam.
– Wiem, ale to była osiemnastka.
– No i co!
– No i nic. – powiedziałam, bo i cóż innego mogłam jej powiedzieć w takiej sytuacji.
– Przepraszam – dodałam jeszcze. Może uda mi się z tego jakoś wykolegować – powiedziałam smutno i poszłam na spotkanie. W sali było już bardzo dużo ludzi w tym rozmawiający z ożywieniem Radosław. Usiadłam obok niego na podłodze i przerwałam mu rozmowę pytaniem:
– Co to jest w ogóle za wycieczka?
– No przecież mówię już od dziesięciu minut. Przez te krótkie 3 dni będziemy mieli okazję poprzebywać z wielkimi gwiazdami sportu! Będzie tam dużo Chińców (tak było w śnie) i innych ciekawych narodowości – ekscytował się Radek, ale ja nie podzielałam jego ekscytacji.
– A czy będą też piosenkarze? – zapytałam z nadzieją.
– Nie wiem, ale chyba nie. Miało być ich dużo, ale w naszej szkole jest więcej ludzi lubiących sport niż muzykę, więc trochę zmodyfikowano ten zlot.
– A gdzie wyjeżdżamy?
– Nie wiem. Gdzieś pod Kraków. A może nawet tu zostaniemy, bo dużo osób jedzie na ten weekend do domu.
– A można się z tej wycieczki wypisać?
– Wypisać? A po co miałabyś się wypisywać. Przecież będzie tak cudownie!
– Radosławie, ja mam inne plany, ważniejsze od jakichś Chińców.
– Co masz do nich! – zdenerwował się nie na żarty Radek.
– Dlaczego nikt mnie nie powiadomił, że zmieniono skład wycieczki z muzycznej na sportową! – krzyknęłam na cały głos ile sił w płucach.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi, że będzie jakaś wycieczka muzyczna! – dał się słyszeć z głębi internatu krzyk Alicji. W sali zapadła całkowita cisza, którą przerwała jedna z wychowawczyń.
– Jutro po lekcjach spotykamy się pod portiernią, by powitać gości naszego sportowego zlotu… – Na który ja nie jadę. – przerwałam wychowawczyni.
– Nie musimy nigdzie wyjeżdżać – mówiła dalej ona. Zostajemy tutaj i oprowadzamy naszych gości po krakowskich stadionach! A teraz proszę się rozejść, do jutra. Opuściłam salę wraz z innymi i udałam się znów do pokoju Ali. Przyjaciółka siedziała na podłodze zamiast na łóżku i przytulała do siebie jakiś sprzęt. Gdy mnie usłyszała powiedziała:
– Będzie tylko Brenda Lee, bo ona też lubi sport. To był mój pomysł na zmianę tematu wycieczki i przekonanie wychowawców, że więcej młodzieży lubi sport i dlatego wartałoby zrobić zlot sportowy a nie muzyczny, bo mi nie powiedziałaś, że ona jest i że się na nią zapisałaś. To byłby wspaniały prezent na moje urodziny uczestnictwo w takiej wycieczce.
– A zostaniesz na ten weekend, by zobaczyć Brendę?
– Jeszcze nie wiem – powiedziała Alicja, ale zaprosiłam ją na swoje urodziny. Wychowawczynie mi w tym pomogły.
– To super. Cieszę się ogromnie.
– Nie myślałam, że jesteś taka – powiedziała jeszcze na koniec przyjaciółka poczym nie zwracając na mnie uwagi wyszła z pokoju. Jutro jadę do domu i nie będę się przejmować jakimś głupim, sportowym zlocidłem, ale nie wiem, czy prezent się Alicji spodoba skoro Brenda do niej przyjeżdża chociaż?… Będzie miała przynajmniej na czym złożyć swój autograf.