Ostatnio tata zakupił jakąś dużą kolekcje płyt z których część miała być pod mój gust i należeć do mnie a część miała być wg upodobań taty i należeć do niego.
Kiedy tata pogrupował płyty na te dla mnie i te dla niego okazało się, że została jeszcze jedna nie pasująca do żadnego z nas. Z wierzchu nie była w ogóle opisana a jej zawartość stanowiły mp-trójki głównie piosenki disco polo.
Było też parę zwykłych polskich piosenek, ale jak dla mnie niezbyt ładnych.
Zdecydowaliśmy jednogłośnie z tatą, że zgramy te płytę Emilce. Tata skopiował mi jej zawartość na pendrive’a. W parę dni później pojechałam na krótki 3dniowy obóz z członkami projektu zorganizowany przez nauczycielki języków obcych.
Zabrałam ze sobą pendrive'a, by przy okazji dać Emilce folder z zawartością owej dziwnej płyty znajdującej się w naszej kolekcji. W autobusie poinformowałam koleżankę o folderze a ona przyjęła to ze spokojem. Angielski na tym obozie odbywał się bardzo dziwnie. Był to taki jeden wielki konkurs połączony z muzyką oraz nauką języka. Ów konkurs polegał na tym, że każdej osobie z osobna puszczano fragment jakiejś piosenkę angielskiej i trzeba było powiedzieć: A. Kto to śpiewa?
B. Podać tytuł piosenki i C. Podać przynajmniej 3 słowa usłyszane w tej piosence nie będące tytułem.
Jednak żeby nie było za łatwo piosenka była przepuszczana przez zagłuszarkę, która bardzo utrudniała słuchanie wg wyżej wymienionych kryteriów.
Muszę przyznać, że bardzo ciężko było zdobywać te punkty. Kindze szło najlepiej, bo chociaż nie znała tytułu czy wykonawcy, to zawsze nadrabiała tymi trzema słowami, które trzeba było wysłyszeć. Po jakimś czasie konkurs zupełnie przestał mi się podobać i znudził mi się zupełnie.
Bardzo się wkurzyłam, gdy dowiedziałam się, że konkurs ma trwać przez cały obóz z wyjątkiem jakiejś wycieczki, która ma się odbyć ostatniego dnia po południu. Później miało się okazać, że wycieczki wcale nie było, co mnie bardzo rozczarowało, bo na prawdę miałam już serdecznie dość tego okropnego konkursu.
Kiedy wreszcie wróciłam do domu byłam bardzo wyczerpana i zła, nie miałam na nic ochoty. W domu czekała na mnie Dorotka, co wcale mnie nie ucieszyło, bo ja chciałam świętego spokoju.
– Za parę dni do szkoły a ja w ogóle nie odpoczęłam – skarżyłam się mamie.
– A co powiesz na dzieci, które nie wyjechały nigdzie na ferie, nawet na te kilka dni?
– Nie rozumiesz mnie mamo. Mnie się wcale nie podobało na tym obozie.
– Dlaczego, przecież byli tam twoi koledzy z projektu na fali?
– Ale… – nie dokończyłam, bo w tej właśnie chwili do kuchni w której odbywała się rozmowa wszedł tata i zapytał:
– Czy dałaś Emilce folder z płytą?
– Nie, bo nie było okazji – odparłam. Muszę to zrobić jak przyjadę do szkoły a tak w ogóle to czy nie mogłabym jej zwyczajnie tę płytę sprezentować?
– Nie kochanie. Złożyłem reklamacje na tę kolekcję, bo tej płyty wcale nie powinno tam być! Co to za upychanie śmieci swoim klientom?! – zawołał oburzony tata.
– Mogłeś im wysłać tylko tę złą płytę, nie musiałeś odsyłać wszystkiego.
– Ale ja nie chcę już korzystać z ich usług. Oni na pewno nie oryginalne te płyty nam przysłali. Kupimy kiedy indziej od kogoś innego.
– Jak tam chcesz – zgodziłam się skwapliwie, bo nie chciało mi się już z tatą dochodzi, bo wiedziałam, że i tak już postanowił na swoim i pewnie te płyty wysłał jak byłam na obozie. Och, co za okropne ferie mam tego roku!
Nie tylko płyty
Oto jeden ze snów pochodzący z folderu sielanki. UWAGA! Może zawierać wulgaryzmy!
Nie tylko płyty
Podczas jednego z pobytów u Alicji przyjaciółka dała mi niemiecką składankę, którą załatwili skądś jej rodzice. Płyty były w dobrym stanie, więc Ala stwierdziła, żebym zabrała je stąd jak najszybciej, bo długo tu one nie wytrzymają. Przywiozłam płytę do szkoły, ale Kaśka rządziła się nimi i to mnie wkurzało bardzo, więc jak tylko jechałam do domu, zabrałam je ze sobą.
Mając święty spokój i dużo czasu wzięłam się za ich słuchanie.
Pierwsza płyta była w stylu niemieckiej składanki Kushelrock, a druga przypominała spokojniejszego bravohitsa.
Była tam też bardzo ładna piosenka, którą nagrałam kiedyś z radia Antenne Beiern.
Ogólnie rzecz biorąc składanka bardzo mi się podobała i dobrze się stało, że wyrwałam ją z zaborczych rąk Kaśki.
Późnym popołudniem skończył się spokój w naszym domu, bo przyjechali jacyś goście, w tym Alicja wraz z ojcem. Na chwilę schowałam płytę, bo nie wiedziałam, czy tata Ady wie, że składanka jest obecnie u mnie. Pan Krystian chwilę rozglądał się po moim pokoju, oglądał płyty, bibeloty, a potem poszedł do salonu do reszty gości.
Przełożyłam płytę na dolną półkę. Alka podeszła do regału i zaczęła oglądać składankę.
– Co to jest? – zapytała przyjaciółka.
– Niemiecka składanka od ciebie – powiedziałam spokojnie.
– Która? – nie mogła sobie przypomnieć Ala.
– Dawałaś mi ją ostatnio, bo była w dobrym stanie.
– Aaa, kojarzę. A co tam jest w pudełku?
– No jak to co. Płyta i okładka, a co byś chciała innego? – droczyłam się z przyjaciółką. Alicja grzebała w obszernym pudełku, a po chwili wręczyła mi zawiniątko. Rozwinęłyśmy je pośpiesznie. W środku były dwa mikrofony pojemnościowe,
jeden mniejszy i leciutki, drugi nieco większy i ciężki.
– I co teraz? – zapytałam z przestrachem. Zajebałam twoim rodzicom dwa mikrofony.
– To nic. Oni mieli kiedyś mikrofon, ale mi go dali. Poza tym nie wiadomo czy one działają.
– W takim razie pokażmy je mojemu tacie, niech sprawdzi.
Schowałam płyty do opustoszałego już pudełka i poszłyśmy z mikrofonami do salonu.
Jeden był E1700, a drugi nie pamiętam. Tata mocował się z mikrofonem, nawet uruchomił miernik sygnału, ale nic to nie dało. Oba mikrofony nie działały. Taty Alicji już nie było, a reszta gości drzemała przed telewizorem. Tata długo nie dawał za wygraną, ale w końcu się ugiął i zapakował mikrofony. Dam je w poniedziałek jakiemuś fachowcowi i albo je naprawi za jakąś uczciwą cenę, albo pójdą do śmieci. Tata nawet się nie zapytał skąd mamy ten sprzęt. Po prostu przyjął do wiadomości, że jest i tyle.
Kiedy tata zakończył sprawę mikrofonów, wzięłyśmy coś do jedzenia i poszłyśmy do mnie słuchać płyty. Na chwilę przyszła też do nas jakaś kobieta z gości, którzy tu przybyli, ale była bardzo miła i przypadła nam do gustu.
Chwilę słuchała z nami i opowiadała, że też ma mnóstwo niemieckich płyt, bo dostawała je od rodziny i znajomych z Niemiec. Już miałam jej zaproponować posłuchanie jakiegoś albumu Seala, ale ktoś kobietę zawołał i opuściła mój pokój.
Przez chwilę byłam na tego kogoś zła, ale przyjaciółka zagaiła mnie rozmową.
– Ze mną też możesz posłuchać Seala – powiedziała, jakby czytając w moich myślach.
– Po co włożyli te mikrofony – zmieniłam temat.
– Może moi rodzice tam je włożyli. Oni miewają dziwne pomysły, albo któryś z poprzednich właścicieli, bo wątpię, żeby taka stara płyta trafiła do rodziców całkiem nowa, ale na pewno nie był to żaden sklep, ani nic takiego.
– Też tak myślę. I ciekawi mnie też, czy z tych mikrofonów da się jeszcze coś wydusić, czy też nie.
– Możliwe, że nie. Wystarczy, że ktoś upuścił pudełko z płytami.
– To szkoda. Dałabym je tobie, bo mnie na razie nie potrzebne – zakończyłam smutno temat i przygłosiłam piosenkę.
Było miłe, letnie przedpołudnie. Mama krzątała się po domu, a ja czytałam książkę.
Nagle rodzicielka przestała sprzątać i powiedziała:
? Ach, byłabym zapomniała. Wczoraj, gdy już spałaś była u nas ciocia Hania i zostawiła ci płytę.
? Dała na zawsze, czy pożyczyła?
? Dała na zawsze. ? Mama znów wzięła się za sprzątanie, a ja włożyłam płytę do odtwarzacza.
Pierwsza piosenka była brzydka i przypominała mi stylem płytę, którą tata kupił jako pierwszą i którą przywiozłam do Alicji w ostatnie wakacje.
Byłam rozczarowana.
Nawet nie przesłuchałam piosenki do końca, tylko przełączyłam na następny utwór. Ku mojemu zdziwieniu, była to przyjemna ballada z lat osiemdziesiątych.
Cała reszta piosenek też była w tym stylu.
Zaczęłam się więc zastanawiać, czy aby na pewno ta płyta jest oryginalna. Wiedząc już co mnie czeka puściłam jeszcze raz drugą piosenkę i zasiadłam na sofie. Mama przestała już sprzątać i zaczęła uczyć się niemieckiego, a mnie zachciało się spać. Gdy już prawie spałam mama wpadła do mojego pokoju z jakimś trudnym niemieckim zdaniem.
? Zobacz Karolinko, jakbyś to zrozumiała? Głos mamy był coraz cichszy. ? Kochanie, ty śpisz? Nie pouczysz się ze mną niemieckiego? ? Ta płyta mnie uśpiła ? mruknęłam sennie i znów położyłam głowę na poduszce, a mama zrezygnowana poszła do swojego pokoju. Po południu tata wrócił z pracy i oznajmił wesołą nowinę:
? Jutro jedziemy nad morze, na turnus rehabilitacyjny.
? Już jutro? ? zaprotestowała mama.
? Tak, już jutro, bo teraz właśnie są wolne miejsca, a ja mam urlop. ? Mama nic już na to nie powiedziała. Po chwili milczenia rzekła:
? Karolina spała dziś prawie półtorej godziny w środku dnia. To jest bardzo niepokojące zwłaszcza, że wczoraj poszła bardzo wcześnie spać a dziś późno wstała.
? O, to akurat dobrze się składa. Wypocznie nad morzem ? nie zmartwił się wcale tata.
Wakacyjny turnus
Nad morzem było cudownie. W pokoju obok nas mieszkała miła dziewczyna wraz ze swoją babcią. Od razu zaprzyjaźniłam się z nią.
Przypominała mi Klaudię z Łeby, z innego turnusu rehabilitacyjnego.
Moja nowa koleżanka bez przerwy oglądała filmy, a ja razem z nią i czasami przysypiałam.
Rankiem, przed wyjściem na plażę puszczałam jej swoje płyty, by się dobudzić.
Poza tym rano nie było czasu, by obejrzeć jakiś film. Nie wzięłam ze sobą płyty od cioci Hani, bo gdzieś mi się zapodziała. Może mama ją gdzieś schowała, bym się nią nie usypiała? Postanowiłam wykorzystać okazję i opowiedziałam dziewczynie o piosenkach z filmów, które lubiłam, ale nie znałam tych filmów i zaproponowałam jej, byśmy je obejrzały.
Niestety trzeba już było wracać do domu, bo tacie skończył się urlop i nie udało nam się obejrzeć ani jednego.
Przed samym wyjazdem wymieniłyśmy się telefonami i mailami i pożegnałyśmy się.
Po turnusie
Przez pierwszy tydzień z nikim prawie nie rozmawiałam, tylko siedziałam na sofie naburmuszona jak rozkapryszona księżniczka i nikt nie był w stanie mnie pocieszyć. W końcu mama wyjęła z jakiegoś zakamarka płytę-usypiankę i puściła mi ją.
Zaraz po kilku pierwszych nutach ballady zrobiło mi się przyjemnie błogo a potem zasnęłam. Gdy się obudziłam, czułam się o wiele lepiej.
Żeby na dobre zażegnać niechciany smutek mama zabrała mnie wieczorem do cioci Dzidzi na długi spacer. Tata też z nami pojechał, bo wcześniej skończył pracę i miał nawet pomysł, gdzie się wybierzemy.
Przed wyjazdem posmarowałam twarz próbką kremu, którą mama przywiozła kiedyś z zakupów. Tata powiedział, że mam czerwoną twarz i stwierdził, że to dlatego, że śpię z przytulanką.
? To nie prawda. Smarowałam się kremem i pewnie on mi zaszkodził ? powiedziałam.
? Nie, to od przytulanki ? upierał się tata. Gdy zajechaliśmy do Czostkowa tata przedstawił swój plan.
? Znalazłem dla was wspaniałą trasę, ale trzeba tam trochę podjechać. Wsiedliśmy więc do samochodu. Asia wzięła ze sobą Nelę. Miśki na szczęście nie było w pobliżu, więc nie było mi żal, że jej nie bierzemy, Neli na pewno też nie. Jechaliśmy około dziesięciu, piętnastu minut.
Wreszcie tata zatrzymał samochód, wysiadł z niego i powiedział: tadan.
? Czy bierzemy ze sobą psa? ? zapytała rzeczowo ciocia, psując podniosły nastrój.
? No nie wiem ? zastanowił się tata.
? Skoro wzięliśmy ją już do samochodu, to nie zostawiajmy jej teraz samej ? protestowała Asia.
? Dobrze, w takim razie weźmy psa ? burknęła ciocia i wysiedliśmy z samochodu.
Wtedy przybiegł do nas piesek wielkości pinczera miniaturki, ale innego koloru.
? Widzicie, nawet pies ma się tu z kim bawić ? zawołał uszczęśliwiony tata i pomaszerował przez las. Pogłaskałam obcego pieska.
Miał trochę inną sierść, ale też był śliczny. Tym razem to on zaczepiał Nelę do zabawy, a suczka osowiała zapewne jeszcze po podróży raczej go unikała.
Nazwałam pieska Orzeszek, bo kojarzył mi się z wiewiórką.
Spacer był wspaniały.
Wracając do domu pomyślałam, że psinie musi być smutno w tym wielkim, gęstym lesie. Muszę w najbliższym czasie pomyśleć o jakimś domu dla niego.
Ważne spotkanie
Jest późne popołudnie. Na dworze zimno i plucha.
Siedzę na kanapie wśród poduszek i przeglądam facebooka.
Natrafiam na interesujące ogłoszenie. „Poszukuję domu dla dwuletniej perskiej kotki szynszylowej… okolice Nowego Sącza” – o, to tam gdzieś mieszka Bogumił.
Zajrzę więc do niego przy okazji i podpiszę ten dokument o którym wspominał ostatnio. Już w kilka dni później jestem w podróży do nowego Sącza, by załatwić dwie ważne sprawy. Kotka jest piękna, spokojna, właścicielka również przyjazna.
Daję jej parę złotych, żeby się kot dobrze chował. Z kotem w koszyku udaję się do Bogumiła.
Przyjmuje mnie on w swoim pokoju i daje do podpisania dokument oraz przekazuje ważną informację.
Muszę zrobić jeszcze jedno spotkanie, bo dużo się zmieniło i parę nowych osób doszło. Odbędzie się ono w sobotę, w Krakowie. Czy zjawisz się na nim?
– Tak chętnie. W piątek odbiorę papiery ze szkoły i przenocuję do soboty.
– To wspaniale – ucieszył się Boguś i obejrzał mój nowy, puszysty nabytek. Wróciłam z kotem szczęśliwie do domu.
Następnego dnia zarezerwowałam pokój w szkolnym internacie. W Krakowie spotkałam się z kilkoma osobami. W sobotę rano poszłam do pokoju Bogusia, by go jeszcze przed spotkaniem o coś zapytać, ale zamiast niego spotkałam tam Ewelinę. Miała bardzo zaspany głos i ledwo trzymała się na nogach.
– Kobieto, co ty tu robisz? – zapytałam, po czym nie czekając na odpowiedź zamknęłam ją w pomieszczeniu a klucz oddałam na portiernię. W świetlicy, w której miało odbyć się spotkanie byli już wszyscy oprócz Bogumiła.
Czekając na niego zastanawiałam się, czy jednak nie wypuścić Eweliny, ale zrezygnowałam z tego, bo nie chciałam, żeby spotkanie zaczęło się beze mnie. W końcu zjawił się Boguś. Przywitał wszystkich i zaczął niczym król przechadzać się po sali.
– Musimy dużo zmienić! – grzmiał donośnym głosem.
Dwiema najważniejszymi zmianami, które kolega wprowadził było mianowanie nowego członka redakcji Rafała na swojego zastępcę, a Wiktorię ogłosił researcherem głównym podkreślając, że jest to bardzo zaszczytne stanowisko, niemal ważniejsze od samego wydawcy, bowiem to w jej rękach właśnie skupiać się będzie rzetelność i prawdziwość wydawanych przez redakcję artykułów. Wiktoria była bardzo zaskoczona i nie wiedziała co powiedzieć.
Wspomniała również, że to raczej mnie powinien przypaść ten zaszczyt, ponieważ wszelki researching nie jest mi obcy. Bogumił odpowiedział na to tymi słowy:
– Jej researching nie jest obcy, ale ty masz z nas najwięcej czasu, bo do szkoły żadnej nie chodzisz, ani pracy nijakiej nie podejmujesz. Poza tym jesteś niezwykle dokładna i nowych wyzwań się nie boisz. – Na te słowa Wiktoria uśmiechnęła się z zakłopotaniem, ale nic już nie dodała i przyjęła proponowane jej stanowisko. Potem zostało już tylko podpisywanie dokumentów i ostatnie uwagi. Po szczęśliwie odbytym spotkaniu, całą grupą poszliśmy odprowadzić nowego członka Rafała oraz Wiktorię na autobus. Gdy wróciliśmy znów do szkoły, Boguś chciał jeszcze ze mną porozmawiać, ale ja nie miałam już czasu.
Spieszyłam się też na swój środek transportu, poza tym chciałam wrócić do mojej kotki, bo niezbyt dobrze się jeszcze zaaklimatyzowała.
Powiedziałam mu tylko, że dokonał naprawdę świetnego wyboru, mianując Wiktorię na stanowisko researchera głównego.
Obiecałam również solennie, iż będę zawsze wspierać ją radą i podrzucać potrzebne materiały czy pomysły. Na tym zakończyła się historia redakcyjnego spotkania z Bogumiłem. Wróciłam do domu, do kota i zajmowałam się nim skrzętnie.
Powoli przystosowywał się do otoczenia. Wiktoria nie prosiła mnie o rady, więc ich nie udzielałam. Za to nowy członek Rafał zaczął do mnie pisać, argumentując to, iż chce mnie bliżej poznać, bo uważa mnie za osobę bardzo wartościową.
Poznając go bliżej stwierdziłam, że jest on zbyt zarozumiały, ale będzie z niego pożytek w redakcji.
We Włoszech
Do Włoch przyjechaliśmy autokarem, ale podróż po tym kraju miała się odbywać piechotą. Nie przerażało mnie to wcale, bo lubię spacerować jeśli tylko mam dobre towarzystwo.
Nasza grupa składała się z moich rodziców, kilku uczniów, kuzynki Dorotki, która mimo, że jest najmłodsza odznacza się dużą cierpliwością i wytrzymałością oraz kilku wychowawców.
Pogoda była piękna, wprost stworzona do wędrówek. Ptaki śpiewały, słońce świeciło, powiewał lekki, przyjemny wiaterek. Przez cały dzień świetnie się nam maszerowało a pod wieczór znaleźliśmy jakiś dom z trzema pokojami gościnnymi.
Były one umiejscowione na piętrze, więc zaczęłam iść po schodach, by dojść do jednego z nich.
Nagle usłyszałam ziajanie i pies wielkości Froda szarpnął mnie za nogawkę.
Przestraszyłam się go bardzo, ale ponieważ byłam zmęczona pogłaskałam psa i próbowałam iść dalej.
Moja postawa tak zwierzaka zaskoczyła, że ustąpił i w końcu dotarłam do jednego z pokoi. Był bardzo mały i przytulny. Na parapecie leżały jakieś miśki a na stole parę płyt i zdezelowany sprzęt. Mama poszła rozejrzeć się za posiłkiem, ale w kuchni było bardzo brudno, więc zrezygnowaliśmy z ciepłej kolacji i każdy zjadł to, co jeszcze miał w prowiancie.
Następnego dnia rano pani Maja chciała mi upleść warkocza, ale takiego zawadiackiego z boku. Pani Maria zgodziła się ze mną, że tak będzie brzydko, ale pani Maja postawiła na swoim i zrobiła fryzurę po swojemu. Dzisiejszy dzień również był pogodny i nastrajał pozytywnie do dalszej wędrówki.
Celem naszej podróży była jakaś nadmorska miejscowość, gdzie zatrzymalibyśmy się na kilka dni i spędzili tam miło czas. Idąc z mamą przez jakiś las zaczęłam rozmowę:
– Widzisz, jest środek lata a mnie oczy wcale nie swędzą. Chyba nie mam tej alergii, albo moje rośliny pyliły wczesną wiosną.
– A, nie bądź taka pewna. Dopiero od niedawna jesteśmy na łonie natury. Poza tym we Włoszech rośnie trochę inna roślinność.
– W sumie racja – zgodziłam się skwapliwie.
Koło południa zrobiliśmy sobie krótką przerwę na lunch i zregenerowanie sił. Gdy tak siedzieliśmy i zajadaliśmy uprzednio przygotowane kanapki zaczepił nas jakiś Włoch i powiedział:
– Teraz musicie podjąć decyzję jak pokierujecie przygodami waszych wakacji we Włoszech, czy udacie się do nadmorskiej wioseczki, gdzie wynajmiecie domek letniskowy i będziecie mieli kontakt z okoliczną ludnością jak w książce Astrid Lindgren "Dlaczego się kąpiesz w spodniach wujku", czy wybierzecie nudny wypoczynek w jednym z nadmorskich miasteczek w jakimś hotelu, czy pensjonacie. Decyzję musicie podjąć teraz a ja wskażę wam drogę. Po posiłku wrzawa się uczyniła w naszej grupce, bo zdania były podzielone. Ja oczywiście chciałam wybrać opcję z książki szwedzkiej pisarki, ale większość dorosłych zwłaszcza wychowawców wolała spokojny hotel.
– A ty mamo? – zapytałam w nadziei.
– Mogę pomieszkać w tej wiosce jak ci tak zależy. I tak nie będę Musiała pracować w ogródku, więc też sobie odpocznę.
Kłóciliśmy się bardzo długo, ale że ja i mama byłyśmy organizatorkami tej osobliwej wycieczki, więc miałyśmy najwięcej do powiedzenia, więc zażegnałyśmy spór decydując, że idziemy do wioski. Gdy w grupie wreszcie zapanował spokój i pozbieraliśmy swoje manatki Włoch wskazał nam dalszą drogę.
Wspaniali sąsiedzi
Oto jeden z mych snów dotyczących przeprowadzki, zanim jeszcze osiedliłam się na stałe w Kielcach
Wspaniali sąsiedzi
Przeprowadziliśmy się do małego, dwupokojowego mieszkanka, ale na szczęście było ono dość ładne i przytulne. Po sąsiedzku mieszkała jakaś pani w wieku mojej mamy z trzema psami.
Któregoś dnia wracając z miasta nieco się zagubiłam i przez przypadek weszłam do domu naszej sąsiadki. Kobieta zaprosiła mnie do środka i pokazała mi swoje pieski. Były nieduże i miały krótką, gęstą sierść taką jak na przykład pinczery.
Miała też mnóstwo płyt i różnych bibelotów i o czym wcześniej nie wiedziałam mieszkała z trzema upośledzonymi chłopcami Damianem i Radkiem. Damianek siedział na wózku inwalidzkim, a Radek nie. Chłopcy byli bardzo nieznośni: rozrzucali płyty, straszyli psy, krzyczeli, czasem się kłócili. Kobieta zrobiła mi herbaty i puściła jedną z płyt. Chłopakom też dała się napić i wtedy oni się uspokoili i zasłuchali w muzyce. Zapytałam, czy sprawia jej radość opieka nad tymi dziećmi i czy nie ma ich już dość, a ona odpowiedziała, że w życiu jej się nie ułożyło, więc chciała chociaż pomóc innym, więc wzięła pod opiekę chłopaków z jakiegoś zakładu, by stworzyć im dom i skundloną suczkę pinczera miniaturki, której urodziły się 2 szczeniaki. Teraz jest jej już dobrze.
Może czasem brakuje jej, by z kimś pogadać. Z Radkiem jeszcze można porozmawiać, ale z Damianem już nie.
Poza tym Radek psuje się przy Damianie i powiedziałabym nawet, że się cofa – mówiła kobieta.
Bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało. Widać było, że potrzebowała tej rozmowy. Gdy wróciłam do domu mama była czymś zajęta w łazience, więc poszłam do swego pokoju i nie opowiedziałam jej o naszej sąsiadce. Wybrałam jedną z płyt dla Damiana i Radka i odłożyłam ją na wierzch.
Postanowiłam, że często będę sąsiadów odwiedzać. Już następnego dnia po południu udałam się do nich. Tym razem chłopcy siedzieli cicho, każdy czymś zajęty, a kobieta coś sprzątała w kuchni.
– Dzień dobry pani Sylwio. Jak tam pani łobuzy?
– A dobrze. Dziś nawet były grzeczne, tylko Damian zwalił wazon, bo Radek schował przed nim swoją płytę i ten musiał się na czymś wyżyć.
– Oj, to nie wiem, czy się nie pokłócą o tę płytę co im przyniosłam.
– W sumie to Radka tylko interesują płyty, a Damian, to tylko Radkowi dokucza i jest strasznie zazdrosny jak Radek coś dostanie. – Damian zainteresował się rozmową i podjechał do nas.
Zaraz zauważył płytę na stole, ale że Radka w pobliżu nie było, więc położył ją na biurku i już więcej się nią nie interesował. Potem zaczął coś pokrzykiwać, jakby włączając się do rozmowy.
Znów dobrze nam się rozmawiało. Od tej pory codziennie odwiedzałam sąsiadów. Któregoś dnia opowiedziałam o tym mamie, ale ona wcale się tym nie zainteresowała.
Może jej było na rękę, że mam nowych przyjaciół i że tak łatwo się zaaklimatyzowałam na nowym miejscu? Jednak nie długo trwał ten błogostan, ponieważ pani Sylwia zaczęła się podejrzanie zachowywać.
Któregoś dnia koniecznie chciała, bym się u niej umyła, a gdy się nie zgodziłam niby przypadkiem ubrudziła mnie czymś, a potem wręczyła mi klapki pod prysznic. Często też wspominała, że mogłabym u niej zamieszkać:
– Są tu aż trzy psy – do wyboru do koloru, są płyty, a chłopaków można przypilnować, żeby za bardzo w nich nie grzebali. Zresztą oni cię polubili. Są o wiele spokojniejsi, gdy ty przychodzisz i nie kłócą się prawie w ogóle.
– Nie mogę. Ja mam swój dom, swoją rodzinę i nie mogę jej przecież zostawić.
– Jesteś już duża. Możesz sama stanowić o sobie, gdzie chcesz mieszkać…
– Ale ja znam panią zaledwie tydzień. Poza tym często was przecież odwiedzam.
– My cię potrzebujemy.
– Nie mogę się na to zgodzić – powiedziałam stanowczo.
Przez parę dni nie odwiedzałam sąsiadów w ogóle, bo zraziły mnie trochę nachalne prośby pani Sylwii, ale w końcu mi przeszło i któregoś popołudnia wybrałam się do nich w odwiedziny. Tym razem pani Sylwia nic nie wspominała o pozostaniu, a chłopcy bawili się czymś grzecznie na podłodze.
Jedna z suczek wskoczyła mi na kolana i jęła mnie lizać po twarzy.
Muszę zapytać mamy. Może zgodzi się na małego dorosłego i ułożonego już psa? Jednak gdy chciałam zakończyć odwiedziny wystąpił nieoczekiwany problem, bo nie napotkałam drzwi przez które zwykłam wychodzić.
– W takim razie zostaniesz u nas na noc, skoro nie ma tych drzwi – powiedziała spokojnie pani Sylwia.
Zajrzałam do kieszeni, ale nie napotkałam tam telefonu komórkowego. Przestraszyłam się bardzo, ale nie protestowałam, gdyż wiedziałam, że to nic nie da. Damian podjechał do mnie z jakąś płytą, jakby chciał dać do zrozumienia, że powinnam zacząć gościć się na dobre w tym domu. Do pani Sylwii ktoś zadzwonił i rozmawiała długo, a ja błąkałam się po domu. W końcu weszłam do łazienki i napotkałam jakieś drzwi.
Pełna nadziei otworzyłam je, ale był to tylko składzik z rupieciami i płytami. Stało tam również zaścielone łóżko.
Nagle w pokoju zjawiła się pani Sylwia ze słowami:
– Tutaj będziesz mieszkać. Może cię to wkurza, że musisz przechodzić przez łazienkę, ale przynajmniej mi nie uciekniesz. – Nic nie odpowiedziałam na te słowa. Po chwili wyszłam z mej klitki do dużego pokoju i rzuciłam płytą podaną mi przez Damiana.
Wtedy Damian zaczął krzyczeć, ale Radek się nie dołączył tylko też czymś rzucił.
– I tak cię nie wypuszczę! – wrzasnęła pani Sylwia jakimś nie swoim głosem. Robisz sobie tylko krzywdę wkurzając moich chłopców. Oni dadzą ci jeszcze popalić, zobaczysz!
Chciało mi się płakać.
Myślałam, że jak rzucę płytą i zrażę do siebie chłopców, to babsko mnie wypuści, ale nic z tego, a teraz, jak już kobieta wspomniała będzie tylko gorzej.
Mamy Wl, hura!
Miała się właśnie odbyć lekcja oprogramowania użytkowego z panem Markiem, ale on powiedział nam, że dzisiaj mamy wl i że czeka nas niespodzianka na mieście, a jeżeli nie chcemy z niej skorzystać, to możemy się zająć czymś pożytecznym i że to od nas zależy jak sobie ten cenny czas zorganizujemy. Zdziwiłam się bardzo i ucieszyłam się zarazem zwłaszcza, że po tych doniosłych słowach wypowiedzianych przez informatyka działy się zupełnie nieoczekiwane rzeczy.
Okazało się bowiem, że z tą niespodzianką, to nie jest znowu tak łatwo, bo pana Marka niestety ktoś już ubiegł i jakiejś innej grupie młodzieży przysługiwało spotkanie się na mieście z tą osobliwą niespodzianką, ale trudno. Ja i tak miałam co robić. Najpierw poszłam na organy z czego pani Agnieszka bardzo była rada, a zwłaszcza z tego, że nie załapałam się na tą niespodziankę, co mnie trochę wkurzyło, bo w gruncie rzeczy to byłam bardzo ciekawa co się na tym mieście dzieje.
Kiedy lekcja organów się skończyła, pani zaprowadziła mnie do kącika organowego i powiedziała, że jak mi się kiedyś nie będzie chciało ćwiczyć na organach, to mam tu przyjść, poprzebywać sobie trochę i ochota na ćwiczenie napewno mi wróci i rzeczywiście po chwilowym pobycie w tym zagadkowym miejscu przybyło mi energii do działania.
Udałam się więc w stronę komputerowej, by się dowiedzieć, czy aby napewno pan Marek nam tej lekcji nie zrobi.
Poza tym byłam niezmiernie ciekawa jakie przygody spotkały resztę klasy, bo napewno się nie nudzili przez ten czas.
Tego byłam pewna w zupełności! Informatyk powiedział, że zrobi nam lekcję wieczorem.
udałam się więc na ciastko i herbatę do pani Ludmiły i jej przyjaciółki Rudej, gdzie było bardzo miło i przyjemnie. Po kolacji pan Marek zawołał nas do konferencyjnej, włączył telewizor i rozłożył się wygodnie na kanapie.
Wtedy poczułam się jak u cioci, kiedy to wujek Gienek jeszcze żył i w pokoju telewizyjnym rozwiązywał sobie zadania z matmy w tle mając włączony telewizor, albo poprostu leżał na wersalce i oglądał jakiś film.
Trochę dziwny był nasz informatyk tego dnia nie uważasz?
Zrobię i już
Co ty wyprawiasz
Włączyłam jakąś płytę i szykowałam się do spania.
Szłam właśnie do łazienki, by wziąć prysznic, gdy do mojego pokoju wszedł tata i najpierw przyciszył, a potem wyłączył radio. Trochę mnie to wkurzyło, ale nic nie odpowiedziałam. Dorotka śpi w drugim pokoju, może o to mu chodziło. Gdy się umyłam włączyłam jednak płytę i przygłosiłam.
Zaraz potem weszła mama i majstrowała coś przy oknie.
– Te kable kopią! Muszę zawołać tatę – powiedziała. Ojciec zaraz się zjawił, ale zamiast coś na to zaradzić, jeszcze dodatkowo wywoływał iskry i śmiał się szyderczo.
– Ty jesteś pijany! – wrzasnęła mama, nie zważając na śpiącą Dorotę w drugim pokoju.
– Zostaw to! – dołączyłam do mamy. Byłam przerażona. Ojciec w końcu spali mi pokój i jeszcze się z tego cieszy. Doris się nie obudziła, a może nie chciała się obudzić.
Podejrzewam, że leżała cichutko jak trusia z nosem pod kołdrą i bała się również. W końcu wywaliło korki i tata zakończył swoje harce z prądem. Mama siedziała na podłodze i cała się trzęsła.
Było już przed północą, ale ja przez tę sytuację na pewno nie będę mogła zasnąć.
Chcemy imprezę!
Wszyscy wypytywali mnie co chcę na urodziny. Od Alicji dostałam nową płytę Janet Jackson i średnio się z niej cieszyłam, bo niektóre piosenki były straszne. Po wysłuchaniu jej w całości, tak jak radzą nasi nauczyciele realizacji dźwięku schowałam ją do pudełka i poszłam do pokoju wychowawców.
– No, jak chcesz wyprawić te swoje urodziny? Proponuję, żebyś zrobiła je poza szkołą. Dobry prezent, dobra impreza – mówiła wychowawczyni.
– Dobrze, coś wymyślę – odpowiedziałam zrezygnowana.
Wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Kingi.
– Czy mogłabym jutro wpaść do ciebie z moją klasą, bo oni uparli się, że chcą gdzieś ze mną pojechać. Możesz zamówić pizzę, jeśli mama nic nie ugotuje i kup jakieś ciastka. Za wszystko naturalnie ci zwrócę. Uratujesz mi życie i honor!
– Dobrze, wszystko dobrze, tylko u mnie jest problem z dojazdem. Taka duża ilość osób nie da rady tu przyjechać.
– No nic. W takim razie nie przeszkadzam już, pa. – rozłączyłam się.
– Na razie nie dam rady coś załatwić, ale spróbuje wam się jakoś odwdzięczyć za ten prezent. Nie będziecie tego żałować – powiedziałam i wróciłam do pokoju. Zastałam tam przyjaciółkę.
– Dlaczego dałaś mi płytę Janet? Przecież ty ją uwielbiasz.
– Czego się nie robi dla przyjaciół – powiedziała, a potem odebrała jakiś telefon, który zaczął do niej dzwonić w tej chwili. Zaczęłam intensywnie myśleć i postanowiłam sobie, że muszę za wszelką cenę znaleźć im jakieś miejsce na tę imprezę.
Następnego dnia po południu opuściłam ośrodek i szłam wolno przez miasto. Nagle w jednym z domów usłyszałam gwar ludzki. Pomyślałam wtedy, że to byłoby świetne miejsce na zrobienie imprezy. Nie wahałam się ani chwili.
Przed domem był dziwny huśtający się mostek i gdy go przechodziłam, zaczęłam się bać. Nie zapukałam do mieszkania, tylko po prostu weszłam. W domu było przyjemnie ciepło i chodził telewizor. Podbiegł do mnie szczeniak, więc przychyliłam się, by go pogłaskać.
Potem statecznym krokiem podszedł do mnie wielki pies o brzydkiej, rzadkiej, kręconej sierści. Z drugiego końca pokoju usłyszałam szczek jeszcze jednego, małego pieska – może matki tego szczeniaka. Piesek po chwili podbiegł do mnie, ale nie dał się pogłaskać, tylko odskakiwał w ostatniej chwili, tak jak kiedyś Miśka.
Jakiś mężczyzna zawołał szczeniaka:
– Tyczunia z kim się tam bawisz?
– Ze mną – odpowiedziałam spokojnie. Przyszłam tu zrobić imprezę.
– To świetnie się składa, ale myślę, że zostaniesz u nas dłużej.
Zajmiesz się naszą Tyczunią i jej matką, bo naszego Bingo widzę nie polubiłaś i uporządkujesz nasze płyty.
– Nie mogę tego uczynić. Mam pełno swoich spraw. Chodzę do szkoły, mam swoich przyjaciół, swojego psa i swoje płyty. Zapłacę wam za udostępnienie pokoju. My nie zrobimy libacji. Moja klasa jest grzeczna. To poważni, mądrzy i dobrze zorganizowani ludzie.
– Ale my nie chcemy, żebyś ich tu spraszała. My chcemy ciebie! Zaraz zawołam mojego syna. Niech pokaże ci nasze obejście. – Mężczyzna uchylił drzwi drugiego pokoju, skąd usłyszałam piosenkę Seala z płyty IV. Wtedy wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do pani Marii.
– Usiłowałam zrobić dla was imprezę, ale przez to znalazłam się w niebezpieczeństwie. Obecnie przebywam w domu, z którego słychać gwar, w pobliżu Tynieckiej. Proszę o pomoc!
– Zaraz tam będziemy – odpowiedziała wychowawczyni i rozłączyła się. Już miałam schować telefon do kieszeni, kiedy zadzwoniła do mnie Kinga.
– W tym domu, w którym teraz jesteś jest twoja płyta, którą usiłuję ci zdobyć. Zabierz im ją!
– Skąd wiesz gdzie teraz jestem i że to oni. O co ci chodzi? Nie rób jaj!
– Nie robię żadnych jaj. Pani Maria do mnie dzwoniła, że wyszłaś na miasto. Obie wydedukowałyśmy, że poszłaś do tego domu z gwarem. Specjalnie cię do siebie nie zaprosiłam, żebyś tam trafiła.
– I żebym wdepnęła w to gówno! – wrzasnęłam i rozłączyłam się.
Siedziałyśmy już w pokoju 304. Aniela miała włączony komputer.
– Jaką płytę Seala chcesz od nas dostać?
– Pani Maria ją załatwia, a innych płyt już nie ma, bo oprócz niej mam już całą dyskografię, więc pewnie proponujesz mi składankę.
– No, tak, ale tu są takie dziwne piosenki.
– A pokaż? – Aniela puściła kilka i rzeczywiście ich nie znałam.
– A to na pewno Seal, bo coś tak dziwnie brzmi? Ja znam tylko dwie składanki i jedną chciałabym mieć, ale to żadna z nich.
– To sprawdź sobie sama i daj nam znać – odpowiedziała Anielka trochę już na mnie zła.
– Chyba nie będę sprawdzać. Mam już dość dziwnych płyt na urodziny – pomyślałam, ale Anieli powiedziałam, że jak chce mi robić prezent, to niech inwestuje raczej w Phila Collinsa, bo jego płyt paru nie mam.
– Dobra, to napisz mi tytuły.
Wzięłam płytę Janet i wyszłam z pokoju.
Muszę ją komuś wydać. Alicji bym dała, tylko boję się, że się obrazi. Dam jej. W końcu jest moją przyjaciółką, a nie dam jej byle komu tylko dlatego, że przyniosła mi ona pecha.
Zeszłam do jej pokoju.
– Ali, mam do ciebie sprawę.
– Wiem Karola, siadaj.
Zła energia pochodząca od… płyty
Tyle ciekawych rzeczy ostatnio się wydarzyło, że w sumie, to nie wiem od czego w ogóle zacząć, ale może zacznę od tego, że panie od orientacji wpadły na pewien pomysł i stworzyły projekt, który miał polegać na tym, że wszystkie niepełnosprawne a zwłaszcza niewidome dzieci i młodzież, bo to z ich szkoły wyszedł ten pomysł miały dostać bilecik dzięki któremu mogły odwiedzać obce domy pełnosprawnych ludzi.
Miało to służyć temu, by niepełnosprawny człowiek miał szansę częściej spotykać się z pełnosprawnymi ludźmi i znaleźć sobie wśród nich przyjaciół.
Bilety miały być wydawane stopniowo, żeby nie było zamieszania.
Każdy niepełnosprawny, który pokazał taki bilet miał prawo wejść do domu nieznanej mu osoby i dostać od niej gorący posiłek oraz przespać się jeśli zbliżała się noc. Na bilecie było napisane w jakim regionie mam odwiedzać domy. Ja dostałam wschód Polski. Z naszej klasy pierwsza bilet dostała Emilka. W ciągu dwóch dni miała odwiedzić 3 domy.
W tym ostatnim domu miała przenocować a rano zjeść śniadanie. Emilia wróciła do szkoły bardzo szczęśliwa, ponieważ dobrze ją przyjęto i ugoszczono a od jednej z rodzin dostała nawet płytę.
Pewnego wieczoru pożyczyła mi ów krążek, bym go sobie przesłuchała i przegrała jeśli mam ochotę. Płyta wcale mi się nie podobała i była wręcz straszna.
Nagrano na niej jakieś brzydkie piosenki, takie jakby ruskie czy łemkowskie a ostatnie 3 nagrania były najgorsze, ponieważ były przegrane z jakiejś starej, zniszczonej kasety i w dodatku ponagrywanej jakimiś przytłumionymi rozmowami.
– Jak ty możesz tego słuchać? – zapytałam Mili.
– Normalnie – odparła mi na to koleżanka i od tej pory nie poruszałam już więcej tematu tej dziwnej płyty.
Kiedy przyszła kolej na mnie zaczęłam się martwić, żebym ja takiej płyty nie dostała, bo chyba na zawał serca bym umarła.
Wtedy mama pocieszyła mnie, że zawsze przecież mogę jej nie słuchać i oddać Milenie skoro ona lubi takie dziwactwo albo po prostu odłożyć ją w kąt, w najciemniejszy zakamarek pokoju. Ja jednak mimo tych argumentów wolałam nie mieć już więcej bliskiego zetknięcia z taką płytą. W pierwszych dwóch domach w ogóle mi się nie podobało, natomiast ten ostatni w którym spałam był całkiem całkiem. Na śniadanie dostałam nawet moje ulubione grzanki, które zwykle robi w domu mama.
Różniły się tylko tym, że były podłużne i z ketchupem a nie z majonezem tak jak lubię, gdyż nie mieli oni mojego ulubionego majonezu kieleckiego.
– Nie wiecie co dobre – powiedziałam im w trakcie śniadania, co nie bardzo spodobało się gospodyni tego domu.
Kiedy już mieliśmy wychodzić nastolatka mieszkająca w tym domu czyli córka gospodyni powiedziała:
– Może im coś damy?
Przestraszyłam się wtedy bardzo, gdyż wiedziałam, że posiadają oni w swym domu duże zbiory płytowe.
Szepnęłam do mamy porozumiewawczo a ona wtedy powiedziała:
– Nie nie, nie trzeba. My już sobie pójdziemy. Dziękujemy bardzo za gościnę. Było nam tu bardzo dobrze. Po tych słowach szybko wyszłyśmy z domu i nikt na szczęście nam nic nie dał.
Akurat udało mi się szczęśliwie, że bilet dostałam na weekend i nie musiałam opuszczać lekcji, 3 domy na wschodzie Polski odwiedziłam w sobotę i w niedzielę rano po śniadaniu u trzeciej rodziny wróciłam do domu, by się spakować do szkoły a żeby mi było raźniej po tych wszystkich przygodach wzięłam ze sobą kolekcję płyt Alanis. Gdy zajechałam do internatu było jeszcze wcześnie, więc szybko się rozpakowałam i zostawiwszy płyty Alanis na łóżku poszłam do 301, bo nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu.
Kiedy wróciłam po niedługim czasie do swego pokoju, gdyż zauważyłam, że nie pasuje w ogóle do tamtejszego tego rozchichotanego towarzystwa ze swoim roztrzęsionym nastrojem zastałam na mym łóżku Radosława, który rozprawiał z ożywieniem z Mileną o tym, że po jutrze jego kolej i że bardzo, ale to bardzo się z tego cieszy. Usiadłam obok niego i zabrałam mu moje płyty, które właśnie niszczył.
Chciałam go za ten czyn opierniczyć, ale jakoś mi się nie udało, nie mogłam wydusić słowa taka byłam roztrzęsiona.
Wreszcie bąknęłam coś tam do niego a on jak zwykle szyderczo się zaśmiał, porozmawiał jeszcze chwilę z Emilką i wyszedł. Siedząc tak na łóżku z pomiętoszonymi okładkami od płyt myślałam sobie:
Przecież już po wszystkim, nie musisz tam więcej wracać jak nie chcesz a płyty przecież nie dostałaś. Po chwili zdałam sobie sprawę co mnie tak wytrąca z równowagi. To obecność tej okropnej płyty Emilki, której ona nie zawiozła jeszcze do domu, gdyż zostaje na parę weekendów z rzędu, ale chyba na ten jedzie do domu, to ją może zawiezie, mam nadzieję z resztą zaraz się jej zapytam.
– Emilio, jedziesz na ten weekend do domu?
– Nie, właśnie miałam ci powiedzieć, na ten weekend mam jechać do moich nowych przyjaciół ze wschodu. Nawet nie wiesz jaka jestem happy!
– A zabierasz ze sobą płytę?
– Nie, chyba nie. Zresztą po co miałabym to robić. Przecież oni mi ją dali na zawsze.
– Radosław też dostał bilet na wschód Polski?
– Nie, chyba nie, zresztą nie wiem, ale podobno większość osób przynajmniej z Tynieckiej dostaje bilety ze wschodem, ciekawe czemu? Może ludzie w tym rejonie są bardziej gościnni, a może upatrują w tym jakiś interes, chociaż nie mam bladego pojęcia jaki.
– Mnie się tam zbytnio nie podobało, ale ty zawsze lubiłaś wschód, to ty jesteś zachwycona.
– A byłaś w tym domu, gdzie w niedzielę dają takie podłużne grzanki z ketchupem? – zapytała Emilka.
-Tak byłam, na samym końcu.
– Ja też, to od nich dostałam tę płytę i to oni mnie zaprosili na weekend i na wakacje również. Nawet nie wiesz jak się cieszę. Najbardziej polubiłam tą gospodynie i jej syna. On też jest niepełnosprawny. Jeździ na wózku inwalidzkim, ale dobrze widzi i świetnie maluje i słucha takiej muzyki jak ja. Obiecał mi, że jak do niego jeszcze raz przyjadę, to mnie namaluje 2 razy. Jeden egzemplarz da mnie a drugi zostawi dla siebie.
– To dobrze, że znalazłaś przyjaciół – odpowiedziałam. W końcu po to ten projekt został stworzony.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy a ona powiadomiła mnie, że ci ludzie ze wschodu, u których jadłyśmy śniadanie przysłali nam płytę. O nie – pomyślałam. Mam nadzieję, że ona nie będzie taka jak ta Emilki.
– Słuchałaś jej? – zapytałam mamę.
– Nie, ta płyta jest przecież dla ciebie, jak przyjedziesz to ją zobaczysz.