Categories
Sny

Ruska śmierć

Takie oto rzeczy śniły mi się, kiedy to przygotowywałam się do prezentacji maturalnej z języka polskiego.

Ruska śmierć

Na dodatkowym fakultecie z polskiego omawiałam szczegóły mej prezentacji. Na koniec poszłyśmy do jakiejś biblioteki i pani Zawacka proponowała mi książkę "Delfiny w przyrodzie" i jeszcze jakąś książkę z Syberią.
Okazało się, że mam ją już wpisaną w kartę, co mnie bardzo zdziwiło.
Obawiałam się, że nauczycielka chce podstępnie zmienić mi temat prezentacji, więc poprosiłam bibliotekarza o jakąś książkę Madonny. Pani Zawacka zaprotestowała mówiąc, że książki tej celebrytki są przepełnione seksem i erotyzmem.
– Więc proszę mi tematu prezentacji nie zmieniać – pomyślałam i opuściłyśmy bibliotekę. Na kolejnych fakultetach znów mi się nie podobało, bo pani Zawacka opowiadała mi o jakichś dwóch perspektywach, których w ogóle nie rozumiałam. Tym razem sama poszłam do biblioteki i oddałam obie książki pożyczone tydzień temu.
Wracając z biblioteki w sali 102 usłyszałam burzę oklasków i zaciekawiło mnie co tam się dzieje.
Weszłam więc na I piętro, by choć przez chwilę usłyszeć co tam się wyprawia.
Drzwi od sali były otwarte, więc słyszałam wyraźnie jak jakaś nieznana mi kobieta rozwodziła się nad perspektywami, które przed godziną słyszałam od pani Zawackiej. Już chciałam odejść, gdy pani Zawacka zaciągnęła mnie do sali mówiąc:
– O, Karola, dobrze, że jesteś. Opowiesz nam ładnie o perspektywach, bo ty jesteś teraz na bieżąco. Cóż było robić.
Stanęłam na środku sali i powiedziałam wszystkim, że te właśnie perspektywy uratują moją prezentację maturalną i sprawią, że będzie ona przejrzysta i czytelna.
– Ale, żebyś się nie zapędziła w kozi róg – powiedział mężczyzna z głosem podobnym do głosu mojego taty.
– Nie, ona sobie poradzi – powiedziała pani Zawacka i posadziła mnie na krześle.
Teraz przyszedł czas na małą Kingę, która pokazywała widzom jakieś sztuczki. Na koniec wzięła swoje ulubione narzędzie i wskazała mnie nim.
Wtedy pani Zawacka krzyknęła przeraźliwie:
– Ona nie może umierać! Ona ma nieskończoną prezentację!
Zrobiło mi się niedobrze i nauczycielka polskiego wyprowadziła mnie z sali.
– Proszę mnie zaprowadzić do kościoła. Ja muszę się wyspowiadać.
– Najpierw musisz iść do biblioteki. Ty jesteś jeszcze nie gotowa. Zaraz zrobi ci się lepiej jak wyjdziesz na powietrze.
Pani Zawacka wyprowadziła mnie ze szkoły. Ptaki śpiewały głośno, a powietrze było rześkie.
Mimo to słaniałam się na nogach i nauczycielka prawie mnie niosła. W głowie słyszałam jakąś okropną rosyjską piosenkę, której w dzieciństwie bardzo się bałam. W końcu całkiem straciłam przytomność, a gdy się obudziłam byłam już w szkole. Nie wiem, czy pani Zawacka zaprowadziła mnie do kościoła, czy do biblioteki, ale teraz czułam się już lepiej.
Następnego dnia na przerwie poprosiłam dziewczynkę przepowiadającą przyszłość, by mi ją przepowiedziała.
– Będzie wielki incydent na lekcji polskiego. Zostało ci bardzo niewiele dni do końca twojego życia – powiedziała dziewczynka ponuro i oddaliła się.

Categories
Sny

Wakacyjna sielanka

Była to miła, nadmorska miejscowość. Rzuciliśmy rzeczy na łóżka i wybiegliśmy na spotkanie z nową okolicą.
Najpierw kupiliśmy w małej budce po przekąsce na ciepło, poczym udaliśmy się do małego, sosnowego lasku. Tam zjedliśmy nasze zakąski i udaliśmy się w dalszą drogę. W małym kościółku usłyszeliśmy miły dla ucha śpiew.
Weszliśmy tam i zastaliśmy grupę czarnoskórych śpiewających gospel. Niestety zespół zaraz skończył śpiewać, więc poczekaliśmy, czy jeszcze ktoś nie przyjdzie. Po pięciu minutach, zniecierpliwieni czekaniem opuściliśmy kościółek.
Udaliśmy się do swoich pokoi, by jeszcze chwilę odpocząć przed wspólnym spotkaniem zapoznawczym.
Chwilę przebywałam w swoim pokoju rozpakowując się.
Potem udałam się do chłopaków zabierając klucz ze sobą.
Żeby mnie tylko nie szukała ta dziewczyna, co ze mną mieszka, bo podpadłabym jej zaraz na początku obozu. Pokój chłopców był staroświecki i skrzypiały im łóżka. Na jednej ze ścian odczytałam napis: "pokój przeznaczony do BeatStara".
Powiedziałam o tym chłopakom i Marcin bardzo się ucieszył mówiąc:
– O, to dobrze. Mam rejestrator. Mogę nagrywać packi.
– A może w tym pokoju się gra, a nie nagrywa? – zastanawiał się Marian.
– Nie, tu jest dobra akustyka do nagrywania – sprzeciwił się Marcin.
– I skrzypiące łóżka – dodałam. Już miałam opuścić pokój chłopców, by nie podpaść współlokatorce, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Był to pan Patryk. Wszedł do pokoju, rozejrzał się i powiedział:
– Muszę wam zmienić tapetę, żeby się lepiej nagrywało. Zielony za bardzo wycisza.
– To jaki tu będzie kolor? Można tak zmieniać tapety w cudzym pokoju? – zapytałam.
– Można. Przecież to pokój do BeatStara. Musi być dobrze urządzony. A wy do czego macie pokój?
– Jeszcze nie sprawdzałam. A każdy jest do czegoś? W takim razie zaraz idę sprawdzić.
Wybiegłam z pokoju chłopców jak oparzona, by dowiedzieć się co jest napisane na ścianie naszej sypialni. Wyciągnęłam klucz z kieszeni, włożyłam go w zamek, przekręciłam i usłyszałam obok siebie głos:
– Szukałam cię. Gdzie ty byłaś?
– U chłopaków. Przepraszam cię bardzo. Miałam nadzieję, że może nie wrócisz tak prędko. Nie wiem jaki to numer, ale zapytam się chłopaków, żebyś wiedziała gdzie jest klucz, bo nigdzie indziej raczej nie będę chodzić. Czytałaś napis na jednej ze ścian naszego pokoju?
– nie. A jest jakiś?
– Pewnie że jest i właśnie chcę go przeczytać.
– A co to zmieni w naszym życiu?
– Dowiemy się, jak przeczytamy – powiedziałam tajemniczo i otworzyłam drzwi naszego pokoju na rozcież.

Categories
Sny

Problemy ze zwierzętami i problemy z kwasem

Z teczki o panu Marcinie Wojciechowskim

Problemy ze zwierzętami

Dostałam od pana Marcina Wojciechowskiego chomika i niezbyt mi się to podobało, bo lubię zwierzątka z futerkiem, ale trochę większe, a poza tym chomiki chyba się nie przywiązują do swoich właścicieli. Ten jednak okazał się być wyjątkowy: nie drapał, nie uciekał z rąk a nawet przysypiał na nich słodko.
Któregoś dnia przyszło nam się przeprowadzić i od tej pory Frodo często przychodził do nas z podwórka, bo mieszkaliśmy teraz na parterze. Chomik spędzał noce w klatce, ale w dzień lubiłam go wypuszczać, bo wiedziałam, że nic nie zbroi tylko będzie drzemać na jednej z poduszek, albo na dywanie.
Pewnego dnia Frodo został wpuszczony w środku dnia do domu. Chomik był wtedy w drugim pokoju, a ja chciałam zamknąć go w klatce, żeby go pies nie dopadł. Już miałam wejść do tego pokoju nie wpuszczając Froda, ale ten jakby wyczuł, że coś chcę przed nim ukryć i wpadł do środka.
Koniec tej historii był wiadomy. Frodo złapał chomika, chwilę się nim bawił i miałam wtedy resztki nadziei, ale wkrótce potem usłyszałam chrupnięcie i pies zjadł mojego podopiecznego.
Byłam wściekła na psa i nie chciałam go głaskać mimo, że ten się do mnie przymilał. W jakiś czas później pan Marcin nas odwiedził i dowiedział się o całym zajściu.
Było mu bardzo przykro i był zły. Froda wtedy w domu nie było. Opowiedziałam panu Marcinowi jaki chomik był fajny, że był inny niż wszystkie.
– Mam dla ciebie następne zadanie – powiedział po dłuższej chwili milczenia. – Ostatnio opiekowałaś się chomikiem i nie do końca ci to wyszło. Jutro przywiozą do waszego domu pralkę i trochę damskich ciuchów. Musisz te ubrania uprać z kwasem – Wojciechowski podał mi niedużą buteleczkę i polecił wlać dwie krople razem z płynem do prania.
– Jeśli zrobisz wszystko sprawnie, to kwas nie zniszczy ubrań, powodzenia.

Problemy z kwasem

Następnego dnia rzeczywiście do naszego domu wniesiono pralkę oraz miednicę z ciuchami.
Przy objedzie zapowiedziałam mamie, że teraz będę zajmować się tym osobliwym praniem, a mama nie zaprotestowała i gdy skończyliśmy posiłek wzięła się za sprzątanie. Ja natomiast poszłam do łazienki, wsadziłam zawartość miednicy do pralki i wlałam dwie krople kwasu. Już miałam włączyć urządzenie, gdy nagle usłyszałam dzwonek mej komórki. Pobiegłam więc szybko do pokoju.
Tylko powiem, że zadzwonię później – pomyślałam desperacko szukając na mym biurku telefonu. Gdy wreszcie wcisnęłam zieloną słuchawkę usłyszałam głos kobiety w średnim wieku, która chciała przeprowadzić ze mną jakąś ankietę. Zła burknęłam w słuchawkę, że nie mam czasu, rozłączyłam się i pobiegłam z powrotem do łazienki. Gdy podeszłam do pralki poczułam niepokojący smród. Zamknęłam jej drzwiczki i usiłowałam ją uruchomić, ale mi się to nie udawało. W końcu zawołałam mamę, by mi pomogła. Ona najpierw jednak uchyliła drzwiczki pralki i oznajmiła grobowym głosem:
– Te ubrania są zniszczone kwasem! – Zastanowiłam się przez chwilę, czy w takiej sytuacji włączać w ogóle to pranie, czy nie.
– Włącz mamo to pranie, może nie wszystko jeszcze jest przeżarte. – Mama najpierw wyjęła kilka wierzchnich ciuchów przy okazji parząc sobie palce poczym nastawiła program.
– Oj, Karolina, Karolina – mruczała coś jeszcze pod nosem myjąc ręce. Po chwili pralka się wyłączyła, zapewne nie chciała prać zakwaszonych ubrań, albo po prostu się zepsuła.
Teraz mama zastanowiła się co zrobić ze zniszczonymi ciuchami.
– Chyba najlepiej zadzwonić do pana Marcina i mu o wszystkim opowiedzieć – zaproponowałam.
– To zrób tak, a ja tym czasem tu wywietrzę, bo zapach kwasu roznosi się nieubłaganie i gryzie w nos.
Załamana przeżyciami tego popołudnia poszłam do pokoju, by wykonać telefon.

Categories
Sny

Podróż z psem i problemy z audycją

Z teczki o panu Marcinie Wojciechowskim oraz z czasów, gdy nie miałam jeszcze żadnego zwierzątka

Podróż z psem i problemy z audycją

Kiedy wracałam od cioci Uli Lusia wskoczyła nam do samochodu, ale zorientowaliśmy się o tym dopiero w połowie drogi. Tata stwierdził, że na razie możemy wziąć Lusię do siebie, żeby w domu było weselej, a przy okazji się ją odda. Zadzwoniłam do cioci i poinformowałam ją o całej sprawie.
– Dobrze, jakoś się dogadamy. Na razie spokojnie wracajcie do domu – powiedziała ona. Lusia była bardzo grzeczna.
Dużo spała, chętnie słuchała ze mną muzyki, czasem też bawiła się piłką. Któregoś dnia musiałam pojechać do szkoły.
Zabraliśmy Lusię ze sobą, bo ona lubi samochodowe podróże.
Niestety ona też była rządna szkolnych przygód i tak jak wymknęła się cioci z domu, tak wymknęła się tacie z samochodu i została ze mną.
Była teraz szkolnym psem. Do pokoju przychodziła rzadko, bo nie było jej wolno.
Większość czasu spędzała na dworze, ale na szczęście pogoda była ładna.
Była karmiona przez kucharki tak jak krakowskie koty i trochę przeze mnie. Bawiły się z nią dzieci i była główną atrakcją ogrodu, lepszą nawet od placu zabaw. Ów stan rzeczy trwał do czasu, aż któregoś dnia nie było zet na punkcie muzyki.
Postanowiłam zbadać tę sprawę i wybrałam się z psem do Warszawy. Tam dowiedziałam się, że audycja się nie odbywa, ponieważ pan Marcin chodzi wtedy do lasu zbierać jagody.
Przeprowadzono z nim wywiad i okazało się, że nie ma on już urlopu, by go mógł wykorzystać na swoje leśne wyprawy. Wojciechowski argumentował swoje wyjścia tym, że ma już dość zatęchłej Warszawy podczas gdy panuje lato.
Postanowiłam sama wziąć sprawy w swoje ręce i pod wieczór udałam się do jego domu, ale go tam nie zastałam. W domu nie było żadnego psa – przynajmniej tak mi się wydawało, więc puściłam mego teriera i usiadłszy przy biurku położyłam na nim głowę i zasnęłam. Obudziłam się o świtaniu, ale nie siedziałam już na krześle, lecz leżałam na łóżku.
Obok mnie snem sprawiedliwego spała Lusia.
Podniosłam się szybko nie budząc psa i rozejrzałam się w sprawie. W drugim pokoju przebywał pan Marcin i gdzieś się szykował. Przebywał z nim piesek wielkości Lusi.
– Czy one się nie pogryzły? – zapytałam zamiast dzień dobry.
– Nie, moja Rudzia nikomu nie robi krzywdy jeśli nie wchodzi się na jej teren, czyli do jej koszyka, na jej ulubione okno w dużym pokoju i koło jej miski z jedzeniem.
– A Lusia nic jej nie robiła?
– Coś tam szczeknęła, ale wziąłem Rudą na ręce i się uspokoiła.
Teraz przeszłam do rzeczy:
– Dlaczego pan nie chce prowadzić swojej audycji. Myślałam, że pan to lubi?
– Lubię, ale lubię też matkę naturę, a w Warszawie nigdzie nie mogę jej dostrzec.
– A nie może pan chodzić do lasu rano? Rano jest nawet fajniej, więcej ptaków śpiewa?
– Rano, to będę prowadzić audycję.
– To bardzo źle, bo rano nie każdy ma czas. Ja np. wstaje rano i zaraz potem idę na śniadanie a potem do szkoły. Niektórzy oczywiście jeżdżą do pracy słuchając radia, ale to nie to samo co wieczorem kiedy jest o wiele więcej czasu na wytchnienie i odpoczynek. – Lusia brutalnie przerwała naszą rozmowę i najpierw szarpnęła mnie za nogawkę dając znać o sobie a potem zaczęła bawić się z Rudą. Pan Marcin dał suczkom jeść, oczywiście w odpowiedniej odległości, by się czasem nie pokłóciły i wyszedł z domu prowadzić audycję.
Byłam zła, że nie udało mi się nic załatwić. Gdy siedziałam przy tym samym biurku co wczoraj zadzwonił do mnie telefon. Odebrałam. Ciocia Ula pytała, czy nadal jestem w Krakowie, bo ona się tam wybiera.
– Nie, teraz jestem w Warszawie, bo musiałam tam coś załatwić.
– Cholera, to kiedy my się wreszcie spotkamy.
– Może być jutro, bo ja tu i tak jak się okazuje nic nie zwojuję, więc jutro na bank widzimy się w mojej szkole, zgoda?
– Zgoda – powiedziała ciocia i odłożyła słuchawkę, a ja opuściłam dom pana Marcina zabierając ze sobą Lusię i głaszcząc Rudzię na pożegnanie.
Następnego dnia rzeczywiście spotkałam się z ciocią Ulą i okazało się, że psem którym opiekowałam się przez ten czas nie była Lusia. Cioci było bardzo przykro, ale mnie połowicznie, bo skoro tym psem nie jest Lusia, to mogę go zatrzymać u siebie na zawsze. Gdy przyjechałam do domu tata zajął się sprawą mojego psa i okazało się, że to kolejny pies państwa Czwartków, Szczeniak po mojej ukochanej Miśce i po jack russelu terierze, którego ktoś im przyprowadził mówiąc:
– Wy macie taką ładną suczkę, a nie ma rasowych w pobliżu, to pożyczcie ją na trochę, żeby nasza miała ładne szczeniaki. Jednego wam odstąpimy.
Państwo Czwartkowie przyjęli tą propozycję i rzeczywiście dostali młodą suczkę, ale jakoś bardzo im na niej nie zależało, więc dali ją komuś na Śląsku i pewnie ją ktoś wyrzucił, albo zgubił. Lusia się nie znalazła, ale obiecałam cioci, że dam jej szczeniaka po mojej Judgy. Wojciechowski znów prowadził normalne audycje o normalnych porach i było tak jak dawniej, a nawet jeszcze lepiej, bo ze wspaniałym psem, który słuchał ich razem ze mną.

Categories
Sny

Jak znalazłam się nad morzem

Och, jak mi dłużą się te lekcje. A miał nas pan wypuścić wcześniej, ale tego nie robi, tylko dyktuje notatkę. Ojej.
– Czemu nas pan nie wypuszcza – szepnęłam do Grześka. – Przecież obiecał.
– To wyjdź wcześniej. Co się przejmujesz.
– No nie, tak nie zrobię.
Przez chwilę siedzę jeszcze sztywno w ławce, poczym włączam facebooka.
Moja kuzynka jest dostępna, więc do niej piszę. Wtedy czuję na sobie czyjąś dłoń.
– A ty tu jesteś – słyszę nad sobą głos pani Róży i pośpiesznie wyłączam mirandę.
– Nie przejmuj się tak. To tylko same bzdury – mówi nauczycielka i odchodzi. Wtedy pan Darek pyta:
– Co Karolcia? Nie możesz pisać notatki?
– Mogę, ale…
– Zaraz kończymy – mówi i dyktuje dalej. Na koniec zajęć odzywa się w te słowa:
– Byliście dzisiaj bardzo niespokojni. Dam wam więc takie zadanie domowe przy którym się wyciszycie i nauczycie czegoś naturalnie. Proszę, przeczytajcie książkę pt. Oceany dźwięku. Ma ona aż sześć tomów w brajlu, dlatego załatwię wam kilka dni wolnego na ten cel. A teraz do domu. Ogłaszam upragniony koniec zajęć!

Oceany dźwięku

Książka była okropnie nudna, ale czytałam ją uparcie.
Dostaliśmy na nią trzy dni.
Drugiego dnia zmagania z lekturą, późnym wieczorem książka zaczęła się rozkręcać.
Opowiadała o jakichś zaginionych marakasach, których pół Hiszpanii szukało.
Kiedy akcja opowiadania przeniosła się na plażę mama zawołała mnie do siebie:
– Kochanie, zejdź na dół i pożegnaj się z wujkiem, bo jedzie on w daleką podróż i nie wiadomo kiedy z niej powróci.
Niechętnie zostawiłam opasłe tomisko i zeszłam do ogrodu, gdzie wujek czekał już na mnie w samochodzie z dwoma kuzynami. Rozmawiali ze mną jakby nigdy nic. Pytali co w szkole i takie tam.
Zaczęłam im marudzić, że dostałam grubą książkę do przeczytania na zadanie domowe i wtedy Karol poinformował mnie, że jego spotkało to samo, ale już nie zdążyłam zapytać o tytuł, bo wujek musiał już jechać. Kiedy wróciłam do pokoju pozostawionej na łóżku książki nie było. No nie.
Gdzie ona kurwa jest?!

Nad morzem

Na plaży było mnóstwo ludzi.
Pogoda była idealna.
Ściągnęłam ubranie i w stroju kąpielowym wskoczyłam do wody.
Była przyjemnie ciepła, bez fal. Znalazłam w niej gładziutki kamyczek o dziwnym kształcie.
Zabiorę go z sobą. Na brzegu usłyszałam głos Marcela, więc niechętnie wyszłam z wody, by go na kąpiel namówić.
– Wskakuj Marcelu do wody i przekąp to swoje brzuszysko.
– Nie, po co. Dobrze mi tu na brzegu.
– Właź, nie marudź. – Kolega ściągnął koszulkę i wskoczył.
– No, widzisz jak fajnie. – Marcel zanurzał się coraz bardziej śmiejąc się jak dziecko. Ja byłam bliżej brzegu.
Kiedy tylko usłyszałam jakiś znajomy głos, wychodziłam na brzeg i zapraszałam do wody.
Najczęściej ludzie korzystali z zaproszenia.
Nagle usłyszałam gdzieś z oddali głos mojej mamy.
– Kochanie, wracaj szybko. Znalazłam twoją książkę. Zabieraj się do czytania, bo jeszcze tylko jeden dzień ci został.
(…)

EltenLink