Month: July 2019
Przedstawiam Lusię
\r\n
Ruscy wkraczają do Polski, a my głodujemy
Sen, który dziś przedstawiam też jest świeżutki. Podejrzewam, iż zrodził się on pod wpływem książki, którą obecnie czytam.
Ruscy wkraczają do Polski, a my głodujemy
Zbliżała się III wojna światowa i wszyscy o tym mówili.
Oczywiście głównym winowajcą całego zamieszania była Rosja. Ruscy powoli wkraczali do naszego kraju, ale nie z bronią, jak to kiedyś było, ale włamywali się do naszych komputerów i powoli paraliżowali wszystko.
Efektem tego była wielka głodówka. Moja mama postanowiła, że mam wrócić do Krakowa, bo tam przynajmniej dostanę podstawową rację żywności.
A co z wami? – pytałam zatrwożona. Jakoś sobie poradzimy. – mówiła rodzicielka.
Wybrałam się więc do Krakowa, na stare śmieci, do internatu. Przyjechałam tam w niedzielę, późnym wieczorem, jak za starych czasów. Przyjęto mnie chłodno, ale bez narzekań.
Było już dobrze po kolacji (w weekendy ostatni posiłek podawany jest bardzo wcześnie, bo o 17:30), więc nie miałam co liczyć na jakikolwiek posiłek.
Postanowiłam iść wcześnie spać, aby zabić głód, a przede wszystkim się wyspać, bo kompletnie nie wiedziałam, co czeka mnie dnia następnego. Czy poślą mnie z młodzieżą do jakiejś szkoły, czy będę pomagać wychowawcom? Na razie wolałam o tym nie myśleć. Sypialnia, w której mnie zakwaterowano była cała do mojej dyspozycji.
Wybrałam więc jeden z tapczanów przy oknie i zaścieliłam je.
Kiedy już byłam umyta i leżałam skulona pod kołdrą czekając na sen, przyszła jedna z dyżurujących wychowawczyń.
Nie jesteś głodna? – zapytała z nutą troski w głosie.
Trochę jestem, ale dam radę wytrzymać do rana.
W porządku. W takim razie na śniadanie zejdziesz jutro na ósmą, bo na razie nie wiemy do jakiej szkoły cię zapisać, więc żadne zajęcia cię nie obowiązują.
Rozumiem, dziękuję za informację – odparłam sucho.
Wciągu najbliższych trzech dni, ktoś poinformuje cię gdzie będziesz się uczyć – dodała jeszcze wychowawczyni i opuściła moją sypialnie. Jakoś odechciało mi się spać.
Leżałam na wznak na tapczanie z szeroko otwartymi oczami i ze zniecierpliwieniem czekałam na sen, który wcale nie chciał przychodzić. Gdzieś koło dziesiątej w nocy ktoś cicho wszedł do mojej sypialni.
Była to dziewczyna, mniej więcej w moim wieku, o dość niskim, nosowym głosie. Jesteś głodna? – zapytała cicho.
– Tak jestem – odparłam spokojnie. Wtedy dziewczyna nie przedstawiwszy się nawet umieściła sporej wielkości pudło na podłodze i przysiadła na brzegu jednego z tapczanów. Po chwili do pomieszczenia weszła jeszcze jedna dziewczyna i pomogła tamtej rozpakowywać pudło. W środku było… jedzenie i to jakie! Wykwintne hiszpańskie dania, krewetki, inne owoce morza. Dziewczyny zaprosiły mnie do prowizorycznego stołu. Z początku myślałam, że jedzenia nie jest dużo, więc jadłam bardzo wolniutko, wsmakowując się w każdy kęsik.
Zaraz jednak okazało się, że jest jeszcze jedno pudło przyniesione przez drugą dziewczynę. Gdy się o tym dowiedziałam, poprosiłam nieśmiało, czy mogę zaprosić na ucztę przyjaciółkę, bo ona interesuje się Hiszpanią i chętnie spróbowałaby ich kuchni.
Nie, absolutnie! Chcesz, żeby ktoś się dowiedział o naszym jedzeniu?! Ciesz się, że cię w ogóle nim częstujemy! – krzyczały moje chlebodawczynie, a ja w obliczu takich protestów nie śmiałam już odezwać się słowem, bo obawiałam się, że odpędzą mnie od przysłowiowego koryta. Na szczęście nie zrobiły tego, więc jadłam dalej, a w mej głowie z każdą chwilą rosły wyrzuty sumienia.
Moi biedni rodzice zostali tam na wsi i głodują.
Rozmyślałam też, jak potoczy się ta wojna. Czy będziemy w stanie się obronić? Czy kiedy zablokują całą naszą informatykę, czy dziennikarze będą nadal usiłowali przekazywać nam informacje, czy może zdezerterują? Od tych myśli aż odechciało mi się jeść. Pokarm stawał mi gulą w gardle tak jak wtedy, gdy czymś bardzo się martwiłam.
Podziękowałam więc dziewczynom za wspaniały, a przede wszystkim bardzo obfity posiłek i nie czekając na ich odejście położyłam się na swym tapczanie bez umycia zębów.
– Tylko nie mów nikomu – mamrotały one z pełnymi ustami, a ja w tym czasie podjęłam decyzję: jutro wracam do rodziców, bo nie pozwolę, aby wojna nas rozdzieliła, a przynajmniej nie dobrowolnie.
Imiona i głosy (cz.3)
To już trzecia część z serii imiona głosy. Nawet nie wiedziałam, że aż tyle tego będzie. Kontynuujemy więc dalej!
L
Kobiety
Laura – piękna kobieta o lekko zachrypniętym, niskim głosie. Jako dziecko niezwykle rozpieszczona. Jako dorosła… również. Jest bogata, przyzwyczajona do wygód wszelakich. Chodzi często do teatru i na koncerty. Przebiera w facetach. Ubiera się elegancko. Uwielbia robić zakupy. Nie cierpi zwierząt ani dzieci. NIe uprawia żadnych sportów, ale stosuje ścisłą dietę.
Lena – wysoka, silna kobieta o niskim, schrypniętym głosie. Jest porywcza, prędka, nadpobudliwa, wybuchowa, żywa, radosna, nie zawsze szczera. Ma słomiany zapał do wszystkiego. Jako dziecko umiarkowany rozrabiaka.
Linda – kobieta o wysokim głosie i przeciętnej urodzie. Jest spokojna, cicha, nieśmiała, poważna, małomówna, bywa też zgryźliwa. Dużo czasu spędza samotnie z książką na jakimś tarasie czy w parku. Do wszystkich odnosi się chłodno i z dużą rezerwą. Lubi chodzić na koncerty. Nie cierpi telewizji ani komputera. Lubi celebrować posiłki, pić kawę.
Liwia (dla mnie to prawie to samo co Oliwia) – kobieta o zimnym głosie z lekką chrypką. Jest dość cicha i nieśmiała. Sprzedaje perfumy, jest kosmetyczką, ewentualnie sprzedaje ciuchy. Ubiera się skromnie, ale z klasą. Ma kilku dobrze dobranych przyjaciół, ale czas dla nich jest mocno ograniczony. Raczej nie przepada za zwierzętami, ale jak już dzieci przytargają coś do domu to zniesie. Ma dobrego, poczciwego męża, który jest listonoszem, dba o nią i o dzieci. (O)Liwia ma skłonności do zamartwiania się, zwłaszcza o dzieci.
Lucyna – bardzo spokojna, flegmatyczna kobieta o niezbyt pięknej urodzie. Ma zimny, smutny, średnio niski głos bez chrypy, może z leciutką wadą wymowy. Pracuje w muzeum, w urzędzie albo w ogóle nie pracuje, tylko sama chodzi na wystawy wszelakie i na koncerty muzyki poważnej. Ubiera się skromnie i elegancko. Z rodziną utrzymuje chłodne stosunki. Ma kilka koleżanek, ale żeby to były przyjaciółki to bym już nie powiedziała. Nie lubi zwierząt. Jest pedantką.
Mężczyźni
Ludwik – no taki typowy facet. Chodzi do pracy, zwykle wraca z niej zmęczony. Czasem krzyknie na dzieci, ale raczej w słusznej sprawie, czasem się z nimi pobawi. Żonę też traktuje różnie, ale raczej się dogadują. Głos jego jest średniej wysokości, raczej gładki bez chrypy.
Lucjan to mi się kojarzy tylko z tym Lucjanem z Em jak Miłość, bo innego nie znam.
Leopold, Leon, to takie staroświeckie imiona, więc raczej nie mam z nimi skojarzeń.
Ł
Kobiety
Łucja – spokojna, delikatna kobietka. Nie kłóci się z nikim, jest uczciwa. Ma oddaną na śmierć przyjaciółkę i nudnego, spokojnego męża, który również nie sprawia jej kłopotów. Gorzej już z dziećmi, bo one wypieszczone przez matkę w szkole zetknęły się z rzeczywistością i zaczęły pokazywać różki. Łucja lubi zwierzęta, zwłaszcza koty i ma ich kilka w swym mieszkaniu. Przepada za dobrą książką, muzyką poważną czy jazzem.
Mężczyźni
Łukasz – cichutki, nieśmiały, mało inteligentny facet. Nie ma zbyt wielu przyjaciół. Prowadzi nudne życie praca/dom, praca/dom. W wolnym czasie siedzi przed telewizorem albo rozwiązuje krzyżówki. Nie uprawia żadnych sportów, nawet na krótkie spacery nie chodzi, chyba że do pobliskiego sklepu po piwko i coś do jedzenia.
M
Kobiety
Magda – kobieta o średniej wysokości, lekko nosowym głosie (bardzo przyjemny dla ucha). Pracuje w radiu, bądź w telewizji, może też być detektywem, albo kosmetyczką. Ubiera się ekstrawagancko, jest niezależna. Podejmowane zadania doprowadza do końca nawet, gdy po drodze natrafia na wiele przeciwności. Lubi próbować nowe smaki. Dzieci wychowuje bezstresowo, z mężem dość dobrze się dogaduje.
Maja – kobieta wysoka, przeciętnego wzrostu. Ubiera się zwyczajnie, raczej skromnie, a we wszystkim jej do twarzy. Jest uzdolniona muzycznie. Najbardziej uwielbia śpiewać. Lubi czasem postawić na swoim i bywa, że podejmuje pochopne decyzje. Przepada za zwierzętami.
Marcelina – kobieta o brzydkiej urodzie, skłonna do zaburzeń psychicznych. Nie ma przyjaciół, więc siedzi sama w mieszkaniu i ogląda filmy albo przegląda internet. Ma dość niski, ponury głos z lekką chrypką.
Maria – kobieta o ciepłym, szczerym głosie, ale nie zawsze szczerych zamiarach. Zwykle Marie mają wielodzietne rodziny i potrafią wychować swe dzieci na mądrych ludzi. Mają kilka oddanych przyjaciół i nigdy się nie poddają, nawet gdy jest bardzo źle.
Mariola – skojarzenie pewnie bierze się z kabaretowej Marioli, gdyż to imię kojarzy mi się z mocno umalowaną, roztrzepaną kobietą o niezbyt inteligentnym głosie. Często zalicza wpadki, ale ma to gdzieś. Ma kilka przyjaciółek podobnych do siebie, z którymi często rozmawia przez telefon i spotyka się na zakupach. Ciągle zmienia pracę.
Marta – w sumie ciężko mi o tym imieniu coś powiedzieć. Chyba zwykła, wesoła kobieta o wysokim głosie, nadająca się do pracy z dziećmi, spędzająca dużo czasu poza domem. Lubi gryzonie.
Martyna – też mam z tym imieniem mało skojarzeń. Raczej energiczna kobieta o ciepłym głosie, może nawet trochę roztrzepana. Potrafi śpiewać, ale rzadko korzysta ze swego talentu. Ma dużo znajomych, ma świetną pamięć, więc nie musi dużo czasu spędzać nad książkami a kończy kierunek za kierunkiem.
Milena – kojarzy mi się z mroczną kobietą lubiącą kolor niebieski. Ma dość niski głos bez chrypy. Jest samodzielna, samowystarczalna, odważna, melancholijna. Lubi zwierzęta oraz przebywanie na łonie natury. Lubi poznawać nowe smaki, ładnie śpiewa, w miarę dobrze gotuje.
Mirosława – wysoka, obcięta na krótko kobieta o czarnych, puszystych włosach, niskim, lekko schrypniętym głosie. Jest oddaną matką, wspaniałą babcią i w miarę dobrą żoną. Potrafi postawić na swoim i wtedy używa swego pięknego, donośnego głosu do wiadomych celów. Ma kilka naprawdę dobrych przyjaciółek. Lubi poczytać dobrą książkę. Ma zmysł artystyczny (głównie florystyka).
mężczyźni
Marcel – mężczyzna ponury, o zimnym, chropowatym głosie. Nie zna się na żartach, o byle co się denerwuje. Chętnie pomaga rodzicom w domu (mieszkają na wsi, więc jest co robić). Nie ma zbyt wielu przyjaciół.
Marcin! – Bardzo lubię to imię. Kojarzy mi się ono z przystojnym mężczyzną o ciepłym, niskim głosie bez chrypy. Jest samotny, lubi zwierzęta. Ma w domu jakieś puchate, rasowe stworzonko, które jest jedynym jego przyjacielem. Marciny zwykle są bardzo ciche, skryte, nieśmiałe i mają dużą wiedzę w jakiejś dziedzinie. Potrafią tym człowieka zanudzić. Są egoistami.
Marian – mężczyzna, którym można kierować. Lubi opowiadać dowcipy, dużo ogląda telewizję i rozwiązuje krzyżówki. Nie potrafi sobie dać rady z własnymi dziećmi, zwłaszcza potomkami płci męskiej. Rzadko się denerwuje. Ma średnią ilość znajomych. A, zapomniałabym o głosie – no taki sobie zwykły, dość wysoki, może leciutko nosowy.
Marek – bardzo obrotny facet ze skłonnością do krętactwa. Ma niski, zachrypnięty głos. Łatwo nawiązuje kontakty z innymi ludźmi. Jest troskliwy, opiekuńczy. Do zwierząt ma dość obojętny stosunek. Wśród swych dzieci faworyzuje najmłodszego synka.
Mariusz – typowy dziennikarz. Głos ma dość ciepły, mocny, z przyzwoitą nutą basu. Ma bardzo mało czasu dla siebie i dla rodziny. Jest pomocny i rzetelnie wykonuje powierzone mu zadania.
Mirosław – gruby facet, który tylko chodzi do pracy, je, śpi, ogląda telewizję i marudzi. Dziećmi zajmować się nie chce, żonie pomagać też nie. Słucha metalu. Głos ma całkiem przyjemny, dość ciepły nosowy, bardziej niski niż wysoki.
Mieczysław – facet z chrypką. Ma skłonności do oszukiwania. Prowadzi burzliwe życie, a na starość osiadł na wsi i sprzedaje warzywa za parę złotych.
N
Kobiety
Natalia – dość ładna, wysoka kobieta o długich rzęsach i krzaczastych brwiach. Włosy raczej ciemne, ale nie czarne. Głos dość niski, z lekką, dodającą mu uroku chrypką. Kobieta odważna, niezależna, bywa też ordynarna i wybuchowa. Bardzo wrażliwa, często płacze. Często zmienia facetów. Ma dobrą pracę. W wolnym czasie chodzi na fitnes, spotyka się z przyjaciółkami bądź czyta pisma kobiece.
Nina – bardzo spokojna, stateczna kobieta. Głosik ma delikatny, wysoki, gładki. Lubi zwierzęta, dzieci wychowuje przykładnie, z mężem rzadko się kłuci. Jako dziecko lubiła nieźle dopiec, spłatać brzydkiego figla, a że siedziała zawsze cichutko w kąciku, długo nie domyślano się, że to właśnie ona jest sprawcą.
Mężczyźni
Norbert! – to istota nieodgadniona. Pod płaszczem cynika siedzi bardzo wrażliwy mężczyzna. O swoich planach nie zwierza się absolutnie nikomu. Kiedy skądś wraca, o swej podróży opowiada niezwykle zdawkowo. Lubi muzykę, ma ekstrawagancki gust, lubi zwierzęta. Ma świetną pracę i wie co zrobić z pieniędzmi, ale bynajmniej ich nie oszczędza. Jest niezwykle inteligentny. Ma głowę do języków, ale przedmioty ścisłe też nie są mu obce.
O
Kobiety
Oliwia – już ją w zasadzie opisywałam przy okazji Liwii, bo to podobne imiona są. Aleksandra (pieszczotliwie Ola) również się pojawiła.
Mężczyźni
Tu przychodzi mi jedynie na myśl nie nasze imię Oleksy – kojarzy mi się ono z dziennikarzem, takim z prawdziwego zdarzenia: rzetelnym, obiektywnym itd. Jego reportaże są znane i podawane za wzór.
P
Oj, chyba ktoś tu czekał z utęsknieniem na tę literkę.
Kobiety
Paulina – jest dość wysoka. Ma ciemne, niezbyt gęste, proste włosy, nosi się skromnie, ale gustownie. Ma niski, ciemny, gładki, chłodny, mroczny głos. Jest spokojna, dość ustępliwa, ale na głowę wejść sobie nie da. Lubi zabiegi upiększające i bardzo długie, gorące kąpiele. Często boli ją głowa i wtedy bez kija nie podchodź, a domownicy muszą stąpać na paluszka, bo ona właśnie przesypia ból. Ma bardzo delikatny sen, a że lubi się wyspać to musi mieć do tego sterylne warunki. Przyjaciół ma niewielu, ale nie czuje się samotna. Męża ma spokojnego, ale to on rządzi w domu.
Pamela – kojarzy mi się z jakąś roztrzepaną kobietą, która podobnie jak Mariola bez przerwy ma jakieś wpadki.
Mężczyźni
Paweł – mężczyzna o brudnym, zanieczyszczonym, dość niskim głosie. Jest bardzo spokojny, wiecznie zajęty swymi sprawami. Wstaje bardzo wcześnie a chodzi spać z kurami. Dziećmi się nie zajmuje, żonie nie pomaga. Lubi zwierzęta, zwłaszcza polowania na nie i wszelkiego rodzaju hodowle do celów użytkowych. Ma sporo znajomych, z którymi lubi sobie wypić. Nie lubi gdy ktoś narzuca mu swą wolę.
Patryk – kojarzy mi się z facetem, który nie umie wypowiedzieć r. Jego głos jest dość wysoki, nieciekawy, wypłowiały. Najwięcej czasu typowy Patryk spędza ze znajomymi. Do domu w zasadzie przychodzi tylko na spanie. Dziećmi zajmuje się z dopadu. W domu nie ma z niego pożytku, bo zawsze wymiguje się od prac wszelakich.
Piotr – mężczyzna o pięknym niskim ciepłym głosie, spokojnie nadającym się do teatru. Jest uczciwy, pomocny, zaangażowany w to co robi. Bardzo mało czasu spędza w domu. Jest oczytany, lubi wiedzieć co dzieje się na świecie i w kulturze. Słucha muzyki francuskiej.
R
Kobiety
Róża – kobieta o niskim, gładkim, chłodnym głosie. Jest spokojna, ale nie wycofana, uparta, lecz czasem brak jej optymizmu. Potrafi wiele znieść, co nie znaczy, że nie jest wrażliwa. Lubi pomagać innym. Dzieci wychowuje surowo. W wolnym czasie lubi czytać książki, albo zajmować się ogródkiem.
Regina – kobieta o niskim, lekko zachrypniętym głosie. Ubiera się gustownie. Kocha zwierzęta zwłaszcza koty. Jest surowa dla dzieci, oschła dla męża, wyniosła dla reszty rodziny.
Rita – kojarzy mi się wyłącznie z jakąś rozmodloną zakonnicą w habicie.
Mężczyźni
Rafał – mężczyzna o brzydkim głosie ze ściśniętym gardłem. Trochę kojarzy mi się ze zboczeńcem. Dużo pije, mało robi, odżywia się niezdrowo, bije żonę, krzyczy na dzieci. Bez przerwy zwalniają go z pracy. Zwierząt nie lubi, książek nie czyta, często się przeziębia.
Roman! – to imię kojarzy mi się z mordercą, bądź niebezpiecznym oszustem. Ma niski, oschły głos i wbrew pozorom potrafi całkiem ładnie nim zaśpiewać. Zdradza żonę, jest surowy dla dzieci. Często nie ma go w domu i nikomu się nie tłumaczy, gdzie przebywał danego dnia. Przepada za kotami. Z zawodu, przynajmniej oficjalnie, jest budowlańcem. Lubi się dobrze wyspać, więc w weekendy nie wolno go budzić. Często zagląda do kieliszka. Ma sporo znajomych. Czasem czyta gazety, rzadko ogląda telewizję, bo w domu ceni sobie sterylną niemal ciszę i spokój.
S
Kobiety
Sara – wysoka, niebrzydka kobieta o dość niskim głosie. Nosi długie suknie i spódnice, albo bardzo luźne bluzki i tuniki do obcisłych jeansów. Jest zakupoholiczką. Ma mnóstwo przyjaciółek o tym samym nałogu. Dzieci wozi na wszelkie dodatkowe zajęcia i nie daje im ani chwili wolnego czasu. Lubi się wyspać. Jest zazdrosna o swego męża.
Sylwia – kobieta o matowym, dość wysokim głosie z wadą wymowy. Lubi muzykę, często chodzi na koncerty i codziennie słucha radia. Ma kilka przyjaciółek. Dzieci wychowuje umiarkowanie surowo. Ma niedużego psa, ale kotów nie znosi. Z mężem raczej się nie kłóci, bo jest dość spolegliwy.
Sonia – bardziej mi to imię pasuje do psa, niż do człowieka – może dlatego, że sąsiedzi jednej z mych cioć są w posiadaniu rudej suczki o tym imieniu. Sonia powinna mieć wysoki, piskliwy, zachrypnięty głos. Dzieci wychowuje bezstresowo. Z mężem raczej się dogaduje. Ma mnóstwo koleżanek. Nie jest zakupoholiczką, ale nie pogardzi nowym ciuchem.
Mężczyźni
Stanisław – mężczyzna wesoły, rubaszny, zaradny, uczynny, energiczny. Dba o rodzinę, ale lubi przebywać poza domem. Ma dość ciepły, lekko nosowy głos o umiarkowanej wysokości. Niektórzy Stanisławowie uprawiają jakiś sport, ale raczej wszyscy lubią dużo przebywać na powietrzu.
Sylwester – mężczyzna lubiący zajrzeć do kieliszka. Jest śmiały, lubi się wymądrzać. Ma niski, lekko chropowaty głos. Zdarza mu się bić żonę i krzyczeć na dzieci. Często zwalniany jest z pracy. Ma sporo alkoholowych znajomych. W młodości był typowym podrywaczem. Czasem sięga po gazetę, ogląda telewizję, ale nie czyta książek, sportów żadnych też nie uprawia.
Szymon – ma dość wysoki, mocno zachrypnięty głos. Umie grać na jakimś instrumencie. Jako dziecko umiarkowany rozrabiaka. Jako dorosły nie jest surowym ojcem. Żony nie rozpieszcza, ale rzadko się z nią kłóci.
Na razie tyle. Dalsza część pojawi się dopiero za dwa tygodnie, gdyż w najbliższym tygodniu jadę wypoczywać na Śląsk.
Trzymajcie się
Amparo
Dwa szczeniaki
Takie sny pojawiały się w mojej głowie, kiedy marzyłam o posiadaniu zwierzątka, najlepiej rasowego pieska.
Dwa szczeniaki
Miałam dostać od pewnego pana szczeniaka, ale nie mogłam sobie wybrać, który będzie mój, gdyż wszystkie były już po zajmowane z wyjątkiem jednego. W sobotę po południu pojechaliśmy do tego człowieka, by zobaczyć szczeniaka po czym zabrać go do domu. Okazało się, że była to suczka, co mnie trochę zdziwiło, bo przecież rodzice nie chcieli już więcej suki po ostatniej cieczce Fridy.
Jakie ja jej nadam imię? Dla psa już imię wymyśliłam, ale dla suki nie koniecznie, bo nie miałam w planach jej posiadania. Suczka była bardzo spokojna i skora do pieszczot, co bardzo mnie ucieszyło.
Chwilę stałam z nią na rękach po czym usiadłyśmy z mamą na ławeczce i wtedy to dowiedziałam się o płci mego szczeniaka.
Długo siedziałam z mamą na ławce pieszcząc sukę, a na podwórku było cicho i pusto, jakby nikt z domowników nie chciał przeszkadzać nam w oględzinach szczeniaka. Po chwili przypomniałam sobie jak pani Lidzia mówiła mi kiedyś, że jak się przewozi małego pieska, to trzeba go wsadzić do pudełka, bo może zsikać się ze strachu.
Zapytałam więc mamę czy mamy jakieś pudełko, a mama na to, że nie, ale coś się wymyśli, a jak nie to zaryzykujemy i przewieziemy ją na kolanach.
– Dobra, jak chcesz – odpowiedziałam. Ja tylko chcę zapobiec nieprzyjemnej przygodzie. Mama długo nie zbierała się z ławki. W końcu wzięła z mych rąk szczeniaka i podniosła się wreszcie z miejsca.
Ucieszyłam się, że wreszcie jedziemy do domu i szczeniak kategorycznie będzie mój. W samochodzie mama nie dała mi go jednak na kolana jak się tego spodziewałam. Co ona z nią zrobiła? – zaczęłam się zastanawiać. Przecież nie słyszałam, żeby wkładała ją do jakiegoś pudełka.
Gdzie ona teraz jest? W do mu okazało się, że mama zwyczajnie nie wzięła szczeniaka ze sobą i zostawiła go na podwórku tego człowieka.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam mamę.
– Bo ten człowiek nas oszukał – odpowiedziała mi mama. Miał nam dać pieska a nie sukę. Ona co prawda była bardzo ładna, ale nie tak się umawialiśmy!
– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? – zapytałam z wyrzutem.
– Bo byś się oburzyła i zaczęłabyś głośno mówić i ten człowiek by to usłyszał, a ja chciałam to zrobić bez zbędnych ceregieli. Bardzo mi przykro, że tak to się skończyło kochanie i że ty na tym ucierpiałaś, ale ludzi trzeba trzymać krótko, bo ci wejdą na głowę. Pożyjesz trochę dłużej na tym świecie, to sama się przekonasz na własnej skórze.
Następnego dnia wyszłam na podwórko z myślą, że mogłabym za chwilę trzymać na rękach śliczną suczkę, ale dzięki mojej mamie i jej dziwnemu, nieoczekiwanemu zachowaniu mogę sobie o niej tylko pomarzyć. Na dworze czekała mnie jednak miła niespodzianka, bo tata chcąc osłodzić mi mój zepsuty weekend i uśmierzyć tłumiony gniew na mamę przywiózł Lusię – oczywiście za zgodą cioci wraz ze szczeniakiem, który jej jeszcze został. Piesek miał zostać u nas na stałe, a Lucy do czasu aż go odkarmi, żeby był zdrowy i silny. Szczeniak był bardzo podobny do utraconej suczki – taki spokojny i mięciutki.
Chciałam go nazwać Power, tak jak sobie już wcześniej obmyśliłam, kiedy myślałam, że tamten człowiek da nam psa, ale tata uparł się, że nasz szczeniak będzie nazywać się Router.
– No niech będzie – zgodziłam się skwapliwie i wzięłam szczeniaka na ręce.
Dlaczego do Niemiec
Dziś macie okazję zasmakować nie jakiejś odgrzewanej zupy czy zimnego kotleta, ale przeczytacie świeżutki jak bułeczka sen, zapisywany jeszcze przed śniadaniem. Oto on:
Dlaczego do Niemiec.
Dzień przed wyjazdem do cioci Uli tata zaproponował mi, bym zamiast tego pojechała do mamy do Niemiec, a potem dopiero odwiedziła ciocię. Nie od razu ten pomysł przypadł mi do gustu, ale ponieważ wiele już razy obiecywałam mamie, że ją odwiedzę w jej miejscu pracy a do cioci jeżdżę co roku, więc w końcu dałam się namówić na ten szalony pomysł.
Samej podróży nie pamiętam, ale wiem, że dotarliśmy na miejsce bardzo szybko. Mama nie pracowała już u Sany, tylko w pewnej rodzinie z małymi dziećmi, u której kiedyś pracowała dorywczo. Mieszkanie było nieduże, ale urządzone ze smakiem. W progu powitał nas duży, czarny kocur, który nie był zadowolony z naszej obecności, bo pofukiwał cicho.
Udało mi się go musnąć po grzbiecie. Futro miał gęste, grube, lekko odstające od ciała.
Podobne zwierzę kręciło się pewnej zimy pod naszym blokiem. Tata od razu zostawił mnie w tym dziwnym domu. Mama usadziła mnie w salonie a zaraz potem wylegli domownicy. Mężczyzna w średnim wieku o lekko zachrypniętym, delikatnym głosie, takim trochę południowym. Kobieta – drobniutka Niemeczka o ostrym, niskim głosie. Bujną czuprynę miała przystrzyżoną, jej suknia była długa i lekko rozkloszowana u dołu. Kobieta przypominała mi trochę tego czarnego kota, który powitał nas na wejściu. Też była mi niechętna, choć usiłowała tego po sobie nie pokazywać. Dzieci – dwójka małych szkrabów, chłopiec pięć lat, a dziewczynka ze trzy.
Oboje mieli coś w dłoniach. Chłopczyk jakiegoś robota, a dziewczynka wachlarz, który zaraz położyła obok mnie na kanapie. Był bardziej podobny do hiszpańskiego wachlarza cioci niż do mojego. Nie uczęstowano mnie żadnym posiłkiem.
Czułam się bardzo nieswojo. Nie mogłam tego powiedzieć mamie, bo była wiecznie czymś zajęta.
Masakra. Mam nadzieję, że tata szybko wróci z tej swojej tajemniczej wyprawy i odwiezie mnie do cioci, gdzie nikt nie patrzy na mnie wilkiem, a pies przymila się do mnie a nie fuczy i prycha, niczym rozjuszona pantera.
Ponieważ nerwowa Niemka gdzieś się ulotniła, przystąpiłam do oględzin mieszkania. Na półkach w salonie było sporo książek i różnych bibelotów_pamiątek.
Widocznie rodzinka przy kasie i wiecznie gdzieś wyjeżdżała. Ten wachlarz dziewczynki pewno też z Hiszpanii. Po dokładnym zbadaniu salonu ruszyłam dalej.
Otworzyłam drzwi do mniejszego pokoju. Skrzypnęły głośno. Był to pokuj dziewczynki, bo na podłodze walało się mnóstwo lalek, głównie strojnie poubieranych księżniczek. Na jednej z półek leżał wachlarz.
Pewnie dziewczynka zdążyła go odnieść na miejsce, bo biegała po domu jak szalona razem z bratem.
Zaczęłam się nim bezwiednie bawić i rozmyślałam co tu ze sobą począć. W końcu usiadłam w kąciku na niedużej kanapce, uprzednio odsuwając zawrotną ilość maskotek.
Było mi ciasno, ale nie będę przecież dziewczynce robić porządków w zabawkach. Po chwili do pokoju dziecięcego zajrzała mama i wreszcie się do mnie odezwała:
Chcesz poczytać książkę?
Tak. A czy tobie wolno sprzątać te zabawki? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Rzadko to robię, bo matka co wieczór przymusza dzieciaki i one same sprzątają, bo inaczej zabawki lądują na śmietniku.
Chciałam jeszcze o coś zapytać, ale mama już opuściła pokuj dziecięcy. Wróciła po chwili z moją książką, ale nie zatrzymała się na długo, bo w kuchni dał się słyszeć wielki rumor, więc rodzicielka pobiegła zobaczyć co się tam stało. Otworzyłam książkę, ale nie mogłam skupić się na czytaniu.
Zresztą, co będę czytać u cioci? Co za okropna sytuacja – myślałam.
Kiedy właśnie zamykałam książkę weszła Niemka a zaraz za nią dziewczynka. Zebrała wachlarz z kanapy i zaczęła się nim bawić, a matka ofuknęła ją ostro.
Pokaż pani Karolinie swoje zabawki. Zajmij się ładnie gościem. Do mnie coś tam burknęła po angielsku, ale jej nie zrozumiałam. Niemka wyszła mrucząc coś pod nosem, a dziewczynka spacerowała z wachlarzem po pokoju. Byłaś w Hiszpanii? – zapytałam ją po angielsku. Dziewczynka coś mi odpowiedziała, ale już jej nie słuchałam, bo właśnie do mieszkania wrócił tata, więc popędziłam do niego, by jak najszybciej zakończyć wizytę w tym dziwnym, niemieckim domu.
I jak? Pooglądałeś te swoje widoki? Porobiłeś zdjęcia?
Tak, ale mam jeszcze jedną rzecz do zobaczenia, ale to już jutro, bo dziś bym nie zdążył. Jest na to za późno. Pobawiłaś się z kotkiem?
Nie. Nie widziałam go od czasu, gdy opuściłeś mieszkanie. Czy nie lepiej by było już wracać? Tu nawet nie ma miejsca, aby się przespać. Tata zamyślił się przez chwilę i powiedział:
Idę porozmawiać z mamą.
Chciałam podsłuchać o czym rozmawiają rodzice, ale dziewczynka coś do mnie mówiła, a w pobliżu krzątała się jej matka, więc nie wypadało dziecka ignorować.
Pokaż mi swojego kotka – powiedziałam do dziewczynki.
On należy do mojego brata – odparła grzecznie dziewczynka po angielsku.
A ty nie masz zwierzątka? Dlaczego kociak nie jest wspólny?
On po prostu woli mojego braciszka. Ja miałam kiedyś małego pieska, ale zachorował i umarł.
Rozumiem. To przykre. Pewnie za nim tęsknisz?
Tak – odparła sucho dziewczynka i poszła sobie.
Chciałam udać się do kuchni, gdzie przebywali moi rodzice, ale wtedy z kolei dorośli Niemcy chcieli ze mną pogadać.
Nagle też pojawiła się jakaś dziewczyna w moim wieku, która bardzo szybko mówiła po angielsku i na pewno nie była Niemką. Nie dowiedziałam się jednak co ona tu robi. W domu panowało jakieś dziwne zamieszanie.
Ciągle ktoś się po nim kręcił i nawijał po szwabsku, albo po Angielsku. Marzyłam więc o tym, aby jak najprędzej opuścić to mieszkanie i ten kraj i pojechać do cioci, bo pewno już na mnie czeka i marudzi, że plany mi się pozmieniały.
Studio Pantera
Oprócz stresowania się przyszłą pracą, spać nie dawały mi również praktyki, a efekty tego są następujące.
Studio Pantera
Oni mają studio, biuro oraz koty; A ja miałam stres, zmartwienia i kłopoty.
Znowu praktyki. Tym razem było na prawdę ciężko cokolwiek znaleźć. W końcu jakoś się udało, ale naturalnie to nie był szczyt moich oczekiwań.
Kiedy tam zajechaliśmy przywitało nas mnóstwo kotów różnej maści i ras. Koty ocierały się o nasze nogi, zastępowały nam drogę. Wreszcie ktoś do nas wyszedł.
Była to kobieta w średnim wieku o dość przyjemnym głosie.
Zaprowadziła mnie wgłąb podwórza a tata wrócił do samochodu i odjechał. Kobieta posadziła mnie przy stoliku i podała herbatę wraz ze słodką przekąską. Pojawił się jeszcze mężczyzna o poważnym głosie. Zapowiadało się dość nieciekawie. Ludzie mili, wokół pełno wspaniałych kotów, ale gdzie moja praktyka, gdzie studio jakieś? Mili państwo przedstawili mi swoje koty.
Była tam między innymi angorska kotka, pers, jakaś mało znana, trudna do wymówienia rasa i mnóstwo dachowców.
– Zupełnie jak w grze mojego przyjaciela – powiedziałam. – A nie znalazło się przypadkiem w waszym domu miejsce dla kota syberyjskiego? To moja ulubiona rasa.
Lubisz je? – zapytał mężczyzna z ironicznym uśmieszkiem. – No cóż, ja za nimi nie przepadam. Są bardzo absorbujące.
– To chyba dobrze, nie? Jest z nimi ciekawie.
– U nas nie spodziewaj się kotów tej rasy – uciął mężczyzna.
Przez resztę dnia nic szczególnego się nie działo. Głaskałam koty, mężczyzna targował się z jakimś innym facetem, który przyszedł do ogrodu, a kobieta czesała po kolei każdego kota zwracając szczególną uwagę na te rasowe, z długą sierścią.
– A pani też nie lubi kotów syberyjskich? – zagadnęłam.
– Hmm, nie mam nic do nich, ale skoro mąż ich tak nie lubi, to nie będę go namawiać na nabycie kota tej rasy.
Następnego dnia było podobnie: mały poczęstunek z herbatą, niekończące się głaskanie i pielęgnacja kotów.
Jeszcze przed obiadem pan Arkadiusz, bo takie było imię mego opiekuna praktyk, przyniósł z piwnicy dwa mikrofony i nagrywał niektóre co głośniejsze okazy techniką ms.
Zeszło mu prawie do wieczora, ale był bardzo zadowolony z efektów swojej pracy.
– Jak się dobrze spiszesz, to dostaniesz kilka nagrań dla twojego przyjaciela – powiedział pan Arek na koniec dnia. W drodze do domu, zabraliśmy z sobą Dorotkę, ponieważ ciocia poprosiła, by kuzynka spędziła u nas kilka dni.
– Jutro Karolina jedzie na praktyki, Roman do pracy a ja mam coś ważnego do załatwienia. Nie możesz zostać w domu na cały dzień, więc pojedziesz z Karoliną do studia Pantera.
Jest mi bardzo przykro, że tak wyszło, ale nie mogę absolutnie nic na to poradzić – mówiła moja mama Dorotce, gdy już byliśmy w domu.
– Nie martw się kuzynko. Nie będzie tak źle. Tam jest mnóstwo kotów i dużo przy nich pracy. Pani Gosia na pewno znajdzie dla ciebie jakieś zajęcie – pocieszałam skonsternowaną siostrę cioteczną.
Trzeci dzień praktyk a w nim zmiany. Na początek około godzinne nagranie kilku nowoprzybyłych kociąt, zwyczajowa przekąska a potem się zaczęło. Dorotka została z panią Gosią w ogrodzie a mnie pan Arkadiusz zabrał do jakiegoś garażu. Tam również kręciło się mnóstwo kotów, ale mężczyzna je odpędzał. Pan Arek zorganizował nam jakie takie miejsca do siedzenia i zaczął mnie ostro przepytywać z tematów traktujących o moim kierunku.
Miałam totalną pustkę w głowie. W końcu pan Arek stwierdził, że tu nie ma warunków, bo w pobliżu hałasowała wściekle jakaś maszyna a niesforne koty bez przerwy ocierały się o nasze nogi. Mężczyzna zabrał mnie więc do budynku.
Przeszliśmy przez kilka schodków i przemierzyliśmy kilka korytarzy. Wreszcie pan Arkadiusz otworzył drzwi pomieszczenia, które z początku wydawało się być biurem, choć była w nim niezła akustyka. W pokoju przebywały dwie kobiety i coś tam pisały na komputerach, drukowały, przekładały papierki. Ot, zwykła praca biurowa. Mężczyzna wyprosił je z pomieszczenia i dał im dziś wolne z czego na pewno się ucieszyły.
Wskazał mi fotel, sam również usiadł na podobnym i jął pytać dalej. Nie pomogła mi studyjna cisza.
Nadal nic nie wiedziałam. W końcu pan Arek otworzył jakąś sesję we włączonym przez biuralistki komputerze i zaczął miksować.
– No, Karolino, co mi powiesz o tej gitarze? – zapytał gwałtownie przerywając pracę.
– O tej gitarze elektrycznej? – zapytałam głupawo.
– No a o jakiej! – wrzasnął mężczyzna. – Ty nic nie wiesz, nic nie umiesz! – denerwował się dalej. – ja się zapytam odpowiednich osób co ty powinnaś umieć i wystawię ci odpowiednią ocenę! – grzmiał pan Arkadiusz.
Byłam przerażona. A jeśli pan Arek zadzwoni w tej sprawie do pana Patryka, albo choćby pana Fryderyka? A jeśli porozumie się z realizatorami ze studia „United records”? Oni mnie też przepytywali, zwłaszcza pan Wojciech i napewno by się nie ucieszyli na wieść, że nic w tej mojej łepetynie nie zostało. Z utęsknieniem czekałam do końca dnia i nosiłam się z zamiarem, że już tu nigdy nie wrócę. Kiedy pan Arkadiusz przestał się na mnie wydzierać, powyłączał sprzęt, zamknął biuro-reżyserkę i zabrał mnie z powrotem do ogrodu pełnego kotów. Dorotki w nim nie zastałam.
Pewnie przebywa gdzieś z panią Gosią w jakiejś kociarni, albo dostała jakieś zajęcie w domu. Po wypiciu herbaty przyszedł wreszcie koniec zajęć i tata przyjechał po nas. Dorotka była bardzo zadowolona z dnia i przez całą drogę nie zamykały jej się usta. Kuzynka opowiadała o rozlicznych kotach, które udało jej się dotknąć o jakiejś znajomej pani Gosi, która przyszła w odwiedziny ze swą córeczką, młodszą od Doroty o rok i o pysznych smakołykach, które podsuwała jej pod nos pani Małgorzata. Na szczęście nie zdążyłam się wypowiedzieć o moich wrażeniach. W domu pokłóciłam się z kuzynką o jakąś głupotę, bo po tych okropnych przeżyciach w studiu „Pantera” stałam się bardzo rozdrażniona. Mama zamiast zapytać co się stało i wziąć mnie w obronę stanęła za Dorotką i ochrzaniła mnie na czym świat stoi.
Kiedy ja zadzwoniłam do koleżanki, by się wyżalić, rodzicielka zawiozła Dorotę do Czostkowa, gdzie miała spędzić resztę dziwnej kwarantanny.
Przez tę kłótnię rodzinną nie miałam ochoty opowiadać rodzicom o dzisiejszym zajściu na praktykach.
Tylko co ja jutro zrobię, jak mi przyjdzie tam jechać?
Bardzo lubię oglądać teleturnieje i często mi się one śnią. Często zastanawiam się bowiem, jak wyglądają kulisy takiego programu. Oto efekty mych nocnych na ten temat rozważań.
Usiłuję wygrać milion złotych, więc proszę Was o ciszę
Ktoś mnie chyba zgłosił do teleturnieju, bo ja nie pamiętam, bym sama to czyniła. W każdym razie nadszedł ów dzień i stawiłam się na umówione miejsce, by zmierzyć się z dwunastoma pytaniami i przy pomocy trzech nędznych kół ratunkowych, przynieść do domu milion złotych Polskich. Już miałam dokładny plan, jak szybko pozbyć się tej forsy:
– dobry rejestrator dźwięku plus do tego mikrofon;
– wyjazd do Hiszpanii, najlepiej na dłużej;
– pies pinczer miniaturowy z rodowodem, albo ewentualnie jack Russel terrier; trochę na konto oszczędnościowe, a trochę najbliższym mi osobom, ale takim naprawdę naj naj, bo milion to znowu nie jest tak dużo. No dobra, bo odbiegłam od tematu.
Stawiam się na umówionym miejscu i witam z Hubertem Urbańskim. Nie zabieram z sobą nikogo, ani niczego, jak to zwykle miewają w zwyczaju uczestnicy tej gry. Prezenter z przykrością informuje mnie, iż z powodu nieznanych mu bliżej przyczyn, moja „zabawa” odbędzie się w nieco utrudnionych warunkach. Ta informacja tak mnie zaskoczyła, że nie wiedziałam co powiedzieć, więc nie odezwałam się ani słowem, tylko weszłam z dziennikarzem do pobliskiego budynku. Tam pośpiesznie zostawiłam w szatni okrycie wierzchnie, gdyż nie mogłam się już doczekać pierwszego pytania zbliżającego mnie do miliona. Pan Hubert Urbański zabrał mnie do niedużej sali, zbliżonej wyglądem do jednej z sal ćwiczeniowych uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. W pomieszczeniu przebywało mnóstwo ludzi.
Czyżby to była moja publiczność? Wszyscy rozmawiali głośno, śmiali się, niektórzy nawet grali w karty. W ogóle atmosfera była raczej targowa, ale starałam się to ignorować.
Kiedy zasiadłam obok prowadzącego teleturniej, to ten wyciągnął z kieszeni malutki głośniczek za parę złotych, puścił muzykę jaka zwykle towarzyszy grze i bez żadnych wstępów zaczął czytać pierwsze pytanie, nabazgrane na jakimś pomiętym świstku papieru. W dalszym ciągu próbowałam zachować stoicki spokój, choć w miarę rozwoju wydarzeń, stawało się to coraz trudniejsze, bowiem publiczność z chwilą odczytania pierwszego pytania bynajmniej nie zamilkła, a może nawet zwiększyła głośność wydawanych przez siebie hałasów. Pierwsze trzy, może cztery pytania zdawały się być całkiem przyjemne.
Jedno nawet dotyczyło realizacji dźwięku.
Później jednak zaczęły się schody. Przy pierwszym zawahaniu poprosiłam o pomoc publiczność i wtedy pan Urbański wstał od stolika przy którym siedzieliśmy i jął rozpytywać rozgadaną publiczność o poprawną odpowiedź.
Mimo tak ogromnego zamieszania oraz totalnego braku profesjonalizmu, prowadzącemu teleturniej udało się w końcu wydusić poprawną odpowiedź.
Wykorzystanie koła pół na pół, wyglądało mniej więcej tak, że Urbański przekreślił rozlatującym się długopisem dwie błędne odpowiedzi.
Udało mi się wybrać poprawną z dwóch pozostałych.
Kolejne pytanie dotyczyło jakiegoś jeziora, a dokładniej osoby, która się do niego rzuciła.
Rzecz się działa w Meksyku, więc zadzwoniłam do przyjaciela-Martyny, by poprosić o pomoc.
Niestety nie było odpowiedzi po pierwszym sygnale, jak to zwykle bywa w poszczególnych odcinkach teleturnieju.
Dopiero po trzecim, czy czwartym sygnale dał się słyszeć jakiś chrobot. Jednak zamiast miłego, pełnego otuchy dzień dobry, usłyszałam przeraźliwy wrzask niczym z horroru, a potem tupot nóg.
Następnie wszystko ucichło a połączenie zostało przerwane.
Moja zabawa również dobiegła końca, bo pan Hubert Urbański powiedział:
– Z powodu tak brutalnie i bezpowrotnie utraconego ostatniego koła ratunkowego, przerywam dalszą grę. Żeby jednak pani nie odchodziła od nas z pustymi rękami, otrzyma pani od nas pieniądze na jedno z marzeń (to najtańsze), o których pisała pani w formularzu zgłoszeniowym.
Teraz proszę się udać do domu, a ja postaram się dowiedzieć, co też się mogło stać pani przyjaciółce.
Była ona bowiem pod naszą opieką przez czas teleturnieju, dlatego musimy bezzwłocznie dowiedzieć się co jej się przydarzyło. Wróciłam więc do domu najbliższym pociągiem, mając nadzieję, że otrzymam pieniądze na tego pinczera, bo to było najmniej kosztowne marzenie i umierałam ze strachu co też się stało Martynce. W drodze do mieszkania zostałam porwana i poprowadzono mnie chyba przez ten sam korytarz, co koleżankę, bo poznałam po pogłosie.
Porywacz powiedział, że zrobi mi krzywdę i zostawi tam, gdzie będę chciała.
Wtedy to pomyślałam sobie, że jeśli zrobi mi małą krzywdę i będę potem w stanie normalnie żyć, to mógłby mnie zostawić w Hiszpanii i bylibyśmy kwita. Poprosiłabym go też o wypuszczenie Martyny i razem spędziłybyśmy czas w tym kraju. Ona pomagałaby mi porozumiewać się z tamtejszą ludnością, a ja służyłabym jej pieniędzmi. Porywacz zabrał mnie do sali podobnej do tej, w której usiłowałam wygrać milion, ale tym razem pomieszczenie było wyludnione. Na stole stał mały piesek na wysokich nóżkach i merdał przyjaźnie ogonkiem. Gdy wyciągnęłam do niego rękę, by go pogłaskać, usłyszałam gdzieś z kąta sali głos Huberta Urbańskiego:
– Nie ma nic za darmo! Bierzesz psa i liczysz się z konsekwencjami, czy może odchodzisz stąd i nie mówisz nikomu ani słowa o minionych wydarzeniach, bo będą konsekwencje, tyle że znacznie gorsze?
– Jakie będą pierwsze konsekwencje, a jakie drugie? Gdzie jest Martyna i w jakim jest stanie? Czy piesek ma papiery i czy nie są one fałszywe? Dlaczego mają być konsekwencje skoro odpowiedziałam poprawnie na zadawane mi pytania? Powinnam dostać dodatkowe koło ratunkowe z powodu niemożliwie hałasującej publiczności.
– Pytania były przygotowane pod ciebie i gdybyśmy nie unicestwili twojej przyjaciółki, to pewnie byś ten milion wygrała – mówi prezenter już spokojniejszym tonem. – Nie zrażona grozą sytuacji prostuję się i mówię mocnym głosem:
– Proszę mi teraz odpowiedzieć na wszystkie moje pytania. Ja nie daję żadnych ulg, ani tym bardziej kół ratunkowych, więc najzwyczajniej: Żądam wyjaśnień!!!