Jechałam z mamą i z ciocią do Krakowa, by załatwić tam kilka spraw i przy okazji odwiedzić szkołę. Gdy byłyśmy już pod Krakowem zadzwoniła do mnie Emilka.
– Wiesz, że Grzesiek siedzi w więzieniu?
– Nie. Od kiedy?
– Od paru dni, ale nie wiem co nabroił.
– A gdzie on siedzi?
– Gdzieś w Krakowie.
– To dowiedz się szybko gdzie i dzwoń do mojej mamy z adresem, bo jestem akurat w tym mieście, to go odwiedzimy.
– Dobra – powiedziała koleżanka i rozłączyła się.
– Mamo, wiesz, że Grzesiek siedzi w więzieniu? Odwiedzimy go, prawda? Ja nigdy nie miałam okazji zobaczyć jak tam jest.
– I całe szczęście – wtrąciła się ciocia, a zaraz potem do mamy zadzwoniła Emilia i podała jej adres więzienia.
Najpierw pojechaliśmy do Grześka, bo było najbliżej.
Poza tym mama chciała to mieć już za sobą. Grzesiek mieszkał w niedużym pokoju, gdzie stało radio i parę płyt, a po dywanie spacerował wielki, puszysty kocur. Chłopak siedział w kącie przy oknie i brzdąkał coś na gitarze mrucząc:
– Mam ochotę się powiesić, nic innego mi już nie zostało – i tak w kółko.
– Cześć Grzegorz – powiedziałam siadając na kanapie i głaszcząc miękkie futro kota.
– To twój kot?
– Nie. Został po poprzednim właścicielu.
– A co się z nim stało? Wyszedł na wolność?
– Nie, powiesił się i ja też mam taki zamiar.
Miałam wrażenie, że Grzesiek w ogóle mnie nie poznaje, ale stwierdziłam, że chyba nie będę mu się przypominać. Grzesiek na chwilę przestał brzdąkać i zrobiła się kłopotliwa cisza.
Myśląc jak tu podtrzymać rozmowę w końcu powiedziałam po prostu:
– Jak wygląda twój przeciętny dzień?
– Jak wygląda? No cóż… Rano wstaję, czuję się nie najlepiej. Jem śniadanie, wyglądam przez okno. Po śniadaniu biorę gitarę i zaczynam brzdąkać. Układam dekadencką piosenkę o niczym, ale nawet nie chce mi się jej zapisywać, więc codziennie jest nieco inna. Po południu natomiast zaczynam myśleć, że nie byłby to głupi pomysł, gdybym się powiesił. Czasami już nawet mam wszystko przygotowane, ale wtedy ktoś w porę przychodzi, zagaduje mnie, zabiera sznurek i znów jakoś jest.
– A co robisz wieczorem?
– Czasami słucham płyt, ale to wcale mnie nie odpręża jak dawniej, a wręcz przeciwnie, bo przypominają mi się czasy szkolne i beztroskie lenistwo. Wtedy robi się jeszcze bardziej depresyjnie, bo myślę ile czasu zmarnowałem i ile mógłbym poprawić, gdybym tu nie trafił. – Już miałam zapytać Grzegorza za co właściwie tu siedzi kiedy zadzwonił telefon mamy.
– O co chodzi Kasiu? Zaraz tam będziemy, jesteśmy teraz w więzieniu, ale… Nie martw się. Nic nam się nie stało. Odwiedzamy tylko kolegę z klasy. – Gdy mama skończyła rozmowę próbowałam coś jeszcze z Grześka wydusić, ale on jak to zwykle u niego bywało, zamknął się w sobie i pomrukiwał tylko coś niewyraźnie.
– W takim razie nie będziemy ci już przeszkadzać – powiedziałam i zaczęłyśmy zbierać się do wyjścia. Grzesiek chciał dać mi na odchodne jedną z płyt ze swojego pokoju, ale nie przyjęłam jej, bo źle by mi się kojarzyła. A jakby Grzesiek jednak sobie coś zrobił, to byłoby jeszcze gorzej. Po tej nietypowej wizycie pojechaliśmy nie, jak się spodziewałam do szkoły, ale pod jakąś uczelnię do której miałam niebawem uczęszczać. Pani Kasia dała mamie jakieś kartki. Mama wybrała dla mnie kierunek, ale nie chciała powiedzieć jaki.
– Mamo, mów mi zaraz, bo ja nie będę chodzić na jakieś nudy na pudy. Już wystarczy, że kuzynka źle wybrała studia. Niestety mama była nieugięta. Pani Kasia chciała jeszcze zapalić więc nie ruszałyśmy się z miejsca. Nagle ciocia przerwała moje biadolenie.
– Zobacz jaki piesek do nas przyszedł. Podobny trochę do Miśki, zobacz kochanie.
Schyliłam się i wzięłam pieska na ręce. Rzeczywiście był podobny, ale trochę mniejszy. Po chwili podszedł do nas jakiś chłopak i powiedział, że ten pies ma na imię Tygrys.
– A czyj on jest?
– To taki pies uczelniany. Jakiś student go wyrzucił, bo w jego mieszkaniu nikt oprócz niego nie godził się na psa, nawet tak małego jak ten.
– A dlaczego nazywa się tygrys?
– Bo jest pręgowany jak tygrys. Poza tym to nietypowe imię dla psa.
– A ile on ma?
– Nie wiem dokładnie, ale jest szczeniakiem i może jeszcze trochę urosnąć.
– Mam nadzieję, że nie będzie nie dojadał tak jak Misia – mruknęłam do siebie, a chłopiec, jakby czytając w moich myślach dodał:
– Wszyscy go tu lubimy i choć nie ma prawdziwego domu, myślę, że ma lepiej, niż nie jeden pies. Poza tym jest mały, to może ktoś go weźmie na zimę i zapewne u niego zostanie. Ja w każdym razie nie dam mu zginąć.
– Ja też – pomyślałam i poszłyśmy do samochodu, bo pani Kasia skończyła już swego papierosa, a miły chłopiec został z Tygrysem przed uczelnią.
Category: Sny
Grzybki halucynki
Rodzice wybierali się gdzieś na noc, więc zaprosiłam Alicję do ich sypialni, która bardzo przypominała sypialnię rodziców Ali. Zrobimy sobie noc przyjaciółek i będzie wspaniale. Od jakiegoś czasu mieszkałam z rodzicami w wydzielonej dla nas części internatu, którą stanowiły dwa pokoje: mój pokój i sypialnia rodziców z ogromnym, wygodnym łożem. Przyjaciółka przyszła do mnie na kolację, ale jadłyśmy ją same, bo moi rodzice już się szykowali na wyjście. Alicja przyniosła mi paczkę z dawno obiecaną płytą. Dziadek dał jej tę paczkę niedawno, więc Ala przyniosła ją do mnie zadowolona, że wreszcie sprawa z płytą się zakończy. Po kolacji rozpakowałam paczkę, ale ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu nie było tam płyty Meghan Trainor, tylko jakieś inne płyty, jak się po chwili okazało z muzyką, której się bałam. Resztę zawartości paczki stanowiło stare jedzenie, a dokładniej babeczki na słono z grzybami w środku. Nie miałam wcale na nie ochoty, ale tata wmusił we mnie jedną babeczkę, a sam zjadł ze trzy. Po chwili zrobiło mi się jakoś dziwnie. Dźwięki słyszane dookoła oddalały się coraz bardziej, a dźwięki ze strasznych płyt, które wsadziłam z powrotem do paczki przybliżały się, a ja nie mogłam nic na to zaradzić. W końcu resztkami świadomości zaprosiłam Alicję do sypialni i wydawałam jej różne dziwne rozkazy, ale nie pamiętam ich nawet, bo świat rzeczywisty był jakby za mgłą.
Czułam, że to muzyka, którą słyszę tak na mnie działa i ze wszystkich sił starałam się ją od siebie oddalić. W końcu halucynacje ustały, więc zamknęłam oczy i zasnęłam. Następnego dnia najpierw przepraszałam przyjaciółkę za moje dziwne zachowanie, a potem łajałam ją, że pozwoliła dziadkowi, by zamiast albumem Meghan obdarował mnie takim okropnym prezenciskiem. Alicja bardzo była zmartwiona moimi słowami i bez śniadania opuściła nasze mieszkanko, a ja wyrzuciłam niepożądane płyty przez okno.
Brzydki kundel, który przynosił pecha
Mama przyniosła do domu małego, brzydkiego kundla, który w dodatku był nieznośny.
Była to suka.
Miała krótką, rzadką, szorstką, szczecinowatą sierść.
Była biało czarna a nie w jednym kolorze jak my lubimy. Nie dawała się brać na ręce, gryzła, warczała, odpychała łapkami. Była okropna.
Bardzo nie lubiłam tego psa, ale mama chciała dopomóc koleżance i zajęła się tym potworkiem.
Wkrótce jednak i mama nie mogła już wytrzymać z suczką i kupiła jej leki, które daje się rasowym kotom, żeby dobrze spały i lepiej się regenerowały.
Miało to wady i zalety.
Wadą było to, że rano suka była jeszcze gorsza, ale za to przez cały dzień oraz w nocy spała sobie spokojnie i nie przeszkadzała domownikom. W końcu ferie się skończyły więc pojechałam do szkoły, a jeszcze w dodatku zostałam na weekend i w sobotę po południu pomagałam Szymonowi w zarejestrowaniu się na pewną muzyczną stronę, gdzie sprzedawano płyty nie tylko nowe, zapakowane, ale również z tego roku w którym zostały wydane.
Bardzo mi się ta strona spodobała i nawet sama się miałam na nią zarejestrować, ale zabrakło mi już czasu, poza tym chciałam mieć jeszcze opinię od Szymona. W ciągu tygodnia dowiedziałam się od pana Marka, że ta strona jest niebezpieczna, że przenosi wirusy i różne takie.
Wcale mnie to jednak nie zraziło i przyjechawszy na weekend do domu postanowiłam się na nią zarejestrować. W domu była jeszcze ciocia Lodzia i Dorotka. Im również nie podobała się suczka. Ciocia opowiadała nam z wielkim smutkiem, że ma ogromne długi i musi przez to sprzedać swoje ulubione kolczyki z którymi jest bardzo zżyta.
– To może sprzedaj naszą suczkę? – powiedziała wtedy mama, bo ta pani już jej od nas nie chce wziąć. Może nawet specjalnie nam ją dała, żeby się jej pozbyć.
– Przecież nikt jej nie kupi – powiedziała smutno ciocia. A tak zmieniając temat słyszeliście może o takiej stronie, która sprawdza kto z niej korzysta, wysyła tej osobie specjalnego wirusa namierzającego a potem wydelegowani do tego ludzie przychodzą do tej osoby i oblewają jej tyłek kwasem?
– Nie, ale ostatnio pan Marek mówił, że taka jedna strona muzyczna, co się na nią ostatnio Szymek zarejestrował roznosi jakieś wirusiska, ale z tego co wiem na razie nic się jeszcze nie stało i sama mam wielką ochotę na tą stronę się zarejestrować.
– To może lepiej nie – odparła przezornie mama.
– A ja bym tam spróbowała – odparła na to cicha, zwykle nie włączająca się w rozmowy Dorotka. Może Wojciechowski też jest zalogowany na tej stronie?
– A ty wiesz o którą mi chodzi? – zapytałam.
– Tak, chyba tak. To ta ze starymi płytami.
– Mhm. – Po tej rozmowie udałam się do swego pokoju i zarejestrowałam na muzyczną stronę. 2 dni później znów pojechałam do szkoły i znów zostałam na weekend. Szymon przyszedł po południu tak jak ostatnio a ja właśnie logowałam się na naszą stronę.
– Co tam robisz? – zapytał on.
– Właśnie wchodzę na naszą stronę i się loguję.
– A czego będziesz dziś szukać jeśli mogę wiedzieć?
– Czy Marcin Wojciechowski też ma tutaj konto.
– I tylko tyle? – zapytał zdziwiony kolega.
– No nie, tak sobie jeszcze połażę. Dziewczyny zrobiły Szymkowi kawę a on zaczął z nimi gawędzić nie zwracając już na mnie najmniejszej uwagi. Nie znalazłam na stronie pana Marcina, ale poczytałam sobie trochę ciekawostek o moich ulubionych wykonawcach oraz zmodyfikowałam swój profil.
Podczas surfowania po stronie coś się w pewnym momencie zacięło i nie mogłam nic z tym zrobić.
Przerażona, że to może jakiś wirus z tej strony albo nie daj Boże wirus namierzający z palca zresetowałam komputer i nikomu nic o zajściu nie powiedziałam nawet mamie i Szymonowi.
Kiedy jechałam do domu ubrałam na swój tyłek sztuczną pupę, którą można było kupić w sklepie, bo wieść o wirusie już się rozniosła i zaczęto robić z tego cichy acz bardzo opłacalny biznes.
Niestety do domu jechałam sama i to w dodatku pociągiem, więc bałam się okropnie, gdyż nie wiedziałam czy ci przestępcy dadzą się nabrać na sztuczną pupę. Na jednej ze stacji ktoś zabrał mnie wbrew mojej woli z pociągu i zaprowadził do niedużego pomieszczenia.
Była to kobieta w balerinkach. Towarzyszył jej jeszcze mężczyzna, który kazał mi się do nich odwrócić tyłem i wypiąć pupę.
– Ładny masz tyłeczek – powiedział z zadowoleniem mężczyzna.
– Duża połać do polewania kwasem – dodała kobieta.
– A jaki to kwas? – zapytałam dla rozładowania atmosfery.
– Zaraz się przekonasz – powiedział mężczyzna i zdjął ze mnie spodnie. Na całe szczęście dał się nabrać na sztuczną pupę i oblewał ją kwasem ile wlezie. Krzyczałam nieludzko, żeby nie wzbudzać podejrzeń martwiąc się jednak czy ten sztuczny tyłek nie przesiąknie kwasem. Na szczęście nie przesiąkł. Mężczyzna ubrał mi spodnie a kobieta zaprowadziła mnie do pociągu a ja nawet nie zapytałam jej czy to ten. Gdy dojechałam do domu nic nikomu nie powiedziałam. W łazience zdjęłam zmasakrowany sztuczny tyłek, zgniotłam go i wyrzuciłam do kosza.
Brzydkiej suki w domu już nie było ale zostały po niej tylko zniszczone przedmioty i meble oraz niemiłe wspomnienia związane z opieką nad nią. Mama powiedziała, że ciocia Lidzia na razie ją ma, ale że ma już dla niej dom.
Będzie u kogoś na łańcuchu, bo na więcej ten pies przecież nie zasłużył. Na muzyczną stronę już nigdy nie weszłam, ale Szymona nie ostrzegłam. Oby tylko Wojciechowski się na nią nie zarejestrował.
Dziwne wydarzenia
Przyjechałam do cioci na spacer. Powiedziała mi, że Wtorkom podrzucono szczeniaki.
– Może one są Miśki albo Hili? – pytałam.
– Nie nie. Misia przecież nie była w ciąży, a Hila miała nie dawno. Zresztą Wtorkowie, chyba sami wiedzą najlepiej o swoim psim inwentarzu.
– A ładne chociaż?
– Tak. Chyba nawet jakieś rasowe. Są białe w czarne łaty z brązowymi pyszczkami. Po powrocie ze spaceru Wtorkowie pokazali nam szczeniaka przez płot. Piesek rzeczywiście był śliczny.
Puściłam go na trawę, a ten pobiegł do Neli. Ona na niego warknęła, więc szczenię uciekło z piskiem.
Wzięłam go znów na ręce i poszłyśmy do innej części ogrodu. Nela podążała za nami, ale już nie warczała. Szczeniak przymykał oczy. Czarek powiedział, że dostanę pieska, jak oddam mu swój plik dat (do BeatStara). Zgodziłam się bez namysłu.
Wolę mieć pięknego szczeniaka, niż grać w BeatStara.
– W takim razie następnym razem przyjadę z komputerem, albo z pendrive'm – powiedziałam Czarkowi przez płot i oddałam pieska. Nie obawiałam się wcale, że mi go ktoś podbierze, bo raczej nikt w okolicy nie grywał w BeatStara.
Zadowolona z obrotu sprawy, wróciłam do domu i przygotowałam potrzebny plik. Następnego dnia znów pojechałam do cioci i spotkałam się z Czarkiem. Chłopiec powiedział, że psiak jest już całkowicie zarezerwowany, ale dostanę go dopiero w następny weekend, bo wtedy wszystkie pieski będą rozdawane.
– A co wzięliście od innych przyszłych właścicieli szczeniaków?
– Dowiesz się przy odbiorze – odparł sucho chłopak i wypożyczyłam szczeniaka na czas pobytu u cioci. Piesek znowu spał, a Nela znów go tolerowała.
– Dałaś mu tego BitStara, czy jak mu tam? – zapytała ciocia zamiatając chodnik.
– Tak ciociu.
– To dobrze.
Dziwny piątek
Rano były próby i trwały długo. Naturalnie nie brałam w nich udziału, ale zostałam zaproszona na występ, który miał odbyć się w kościele.
Wróciwszy z występu włączyłam komputer, bo montaże miały się odbyć z opóźnieniem, gdyż pan Patryk coś nagrywał, a pani Klementyny w ogóle nie było. Do pokoju przyszedł Radek.
Chwilę z nim posiedziałam, a potem zostawiłam go z płytą i z komputerem i poszłam na obiad, obiecując rychły z niego powrót. Na obiad był pyszny łosoś, więc szybko go wsunęłam i wróciłam do pokoju.
– Był komunikat w BeatStarze! – pochwalił mi się Radosław.
– A co w nim było? Dlaczego ruszałeś grę beze mnie?
– Nie pamiętam. Wyłączyłem prawie od razu.
– No, Kuźwa, uduszę cię.
Wściekła włączyłam BeatStara od nowa pytając:
– A w co grałeś?
– Nie ważne – mruknął Mateusz bawiąc się moją płytą. Ku mojemu zdziwieniu komunikat się pojawił, ale był po polsku i nie mówił go Oriol. Człowiek ten miał brzydki, biurowy głos. Wypowiedziany przez niego komunikat głosił, że już wkrótce kontrolę nad grą przejmie ktoś i zajdą w niej duże zmiany.
– Cieszyć się, czy nie? Może packi będą częściej dodawane? Ale nie. Przyzwyczaiłam się już do Oriola, tych jego zabawnych pomysłów, optymistycznego głosu i w ogóle.
Ciekawe też, czy on sam się na to zgodził, czy ktoś go wyrolował. Chciałam do niego napisać, ale był niedostępny. Radosław śmiał się z takiego obrotu sprawy.
– Nareszcie ktoś pozbawił tego
Baska naszej ulubionej zabawki – powiedział.
– To była jego gra! Nie mów tak! Poza tym on nie jest Baskiem, tylko Katalończykiem.
– Dobrze powiedziałaś, była.
Gra Orientalna (z dedykacją dla Nuno
Ten wpis/sen jest z dedykacją dla Nuno
Gra orientalna
Jest piątek po południu. Siedzę sobie spokojnie na łóżku, przeglądam pocztę, w tle leci spokojna muzyczka. Drzwi sypialni otwiera pani Franciszka.
Dzień dobry Karolino. Masz dzisiaj ze mną. Mam dla ciebie wiadomość. Musisz przenieść się na weekend do innego pokoju, ponieważ ta sypialnia będzie wykorzystana do jakiegoś eksperymentu. Pakuj się! Za pół godziny widzę cię pod pokojem wychowawców z potrzebnymi ci na te kilka dni rzeczami. Gdy będziesz gotowa, wskażę ci pomieszczenie, w którym przyjdzie ci spędzić najbliższy weekend. – Po tych słowach wychowawczyni opuściła sypialnię. Z rezygnacją wyłączyłam komputer, spakowałam manatki, wyłączyłam muzykę i stawiłam się grzecznie pod pokojem wychowawców. Pani Franciszka zaprowadziła mnie na stary internat do jakiejś świetlicy dla dzieci. Stare, rozklekotane łóżko stojące niedbale w kącie pomieszczenia miało mi służyć za moje tymczasowe lokum. Pani Frania w ogóle nie przejmowała się mym nieciekawym położeniem. Zostawiła mnie szybko i nie siliła się na jakieś głębsze wyjaśnienia tej nietypowej sytuacji. Z tego wszystkiego nie zabrałam z sobą radia a nie chciało mi się na powrót włączać komputera, więc zaczęłam rozglądać się po świetlicy. Wszędzie walało się mnóstwo zabawek, a stół był okropnie czymś uklejony.
Nagle natrafiłam na coś bardzo dziwnego. Był to jakiś plastikowy koń z doczepioną do grzywy plastikową platformą z mnóstwem przycisków.
Usiadłam na owym koniu i zaczęłam bawić się przyciskami, ale nic się nie wydarzyło.
Potem przekręciłam jakąś wajchę na głowie konia i wtedy usłyszałam kilka piknięć a potem przyjemną dla ucha muzyczkę.
Była to jakaś dziwna, japońska, bądź chińska muzyczka, jakby z gry, albo anime.
Znów zaczęłam używać przycisków i wtedy dopiero się zaczęło. Już wkrótce byłam całkowicie pochłonięta odkrytą przed chwilą grą orientalną.
Przez cały weekend grałam chodząc jedynie na posiłki. W pniedziałek rano, pani Franciszka zarządziła powrót do sypialni, a ja z żalem opuściłam świetlicę i dziwnego konia.
Wieczorem opowiedziałam Alicji o tej dziwnej zabawce a następnego dnia udało mi się pokazać koleżance grę. Z początku była nią zachwycona i mówiła, że trzeba jak najszybciej powiedzieć o niej Oriolowi, ale potem, przemyślawszy całą sprawę wzięła mnie na stronę i powiedziała:
– Karola, dobrze ci radzę, zapomnij dziewczyno o tym koniu. To nie jest dla ciebie, ani dla nikogo z nas. To nas wciągnie i zatraci. Nie ma co zaprzątać sobie tym głowy. – W połowie zastosowałam się do gorącej rady koleżani, bowiem nie zaglądałam już do świetlicy z koniem, ale napisałam o nim Oriolowi. Ten od rauz prawie odpisał, że przyjedzie jak najszybciej, by na własne oczy zobaczyć zabawkę i naturalnie jej poużywać. Jak napisał, tak zrobił i już następnego dnia czekał na mnie pod portiernią.
Zaprowadziłam go do świetlicy. Oriol dokładnie obejrzał zabawkę, włączył ją, ale nie zaczął grać a wszedł jedynie w tablicę wyników i stwierdził, że całkiem nieźle mi szło. Potem doradził, bym poszukała symulatora tej zabawki pod maca.
Wróciłam do swego pokoju i szukałam wirtualnego konia z wielką zajadłością, a nie było to wcale łatwe, bo wszystko było po chińsku czy tam japońsku. Gdy znalazłam wreszcie coś, co mogło być instalką do symulatora zabawki, zawołałam Mariana, by ten pomógł mi ją zainstalować. Kolega odradził to czynić, bo powiedział, że w tym programiku jest wirus, który zmieni mi język maka na chiński, bądź też wybranego, często przeze mnie używanego programu, np. pro toolsa. Przestraszyłam się tego okropnie i nie zainstalowałam gry. Podziękowałam Marianowi za pomoc i poinformowałam Oriola o naszych niemiłych odkryciach. Ten zmartwił się takimi wieściami i podsunął jakiś inny programik.
Jakoś dziwnie on działał, więc zawołałam Mariana, by ten go sprawdził i okazało się, że mogę na nim jedyie sprawdzać wyniki wszystkich graczy.
Należało podać nazwę konia i już pokazywała się jego lista z wynikami. Tak więc codziennie obserwowałam jak inni zdobywali świetne wyniki, dopuki Oriol nie wykupił od szkoły konia i zaczął na nim grać wraz ze swymi hiszpańskimi kolegami.
Stopniowo zapominałam o zabawce i cieszyłam się, że znalazła dobrego właściciela i nie została w świetlicy dzieciarni, ale trafiła do miłośnika gier.
Trzy ważne sprawy
Poszłam na organy do pani Widłak i dostałam od niej perfumy Lady Gaga fame z czego bardzo się ucieszyłam, bo moje mi się już kończą.
Tego dnia już nic szczególnego się nie wydarzyło.
Następnego dnia na lekcji religii było bardzo gorąco oczywiście tylko w przenośni, bo nikt nas przecież niczym nie grzał ani nie parzył.
Zaczęło się od tego, że pani Ludwika dość grubo spóźniła się na naszą lekcję. W czasie kiedy nauczycielki nie było ja i Emilia czytałyśmy sobie gazetki w brajlu, bynajmniej nie były to promyczki czy światełka tylko jakiś nowy nabytek. W tej gazetce wyczytałam, że Lady Gaga była ostatnio w Polsce, ale nie było to rozgłaszane, ponieważ piosenkarka zrobiła koncert dla ściśle wybranej grupy tzn. dla najmłodszych nastolatków oraz dla jej osobistych znajomych.
Dziwiłam się tylko dlaczego akurat w Polsce.
Spodziewałam się, że najwięcej znajomych Gaga ma w Nowym Jorku. Na jedno to dobrze, że nie wiedziałam o tym koncercie, bo znów bym miała chandrę wszechczasów jak 26 listopada. W gazetce umieszczone były dwie wypowiedzi dwuch nastolatek, które były zaproszone na koncert. Philipa i Mili opowiadały jak było fajnie, bo miały bliski kontakt z piosenkarką i mogły z nią nawet porozmawiać.
Tylko początek koncertu był dziwny i wywoływał mieszane uczucia, ponieważ zaczął się z opóźnieniem a ludzie Gagi wypuszczali przed koncertem jakieś dymy.
– Gaga chyba chciała nas nastraszyć – pisała w swej wypowiedzi Philipa. Nie uważam jednak, żeby było to komu do czegoś potrzebne i spokojnie mogło się obyć bez tych dymów.
Chciałam jeszcze wrócić się na chwilę, by zobaczyć datę tego wydarzenia, ale już nie zdążyłam, ponieważ do sali weszła spóźniona pani Ludwika i oznajmiła nam swym grubym głosem, że jest wzburzona. Mówiła:
– Wiecie kto ostatnio był u nas w Polsce… Lady Gaga i wiecie co ona zrobiła… Dymiła ludzi na koncercie! Różne rzeczy na tych koncertach wyprawiała, ale teraz przeszła już samą siebie!
– Pewnie chciała kogoś nastraszyć – powiedziałam spokojnie.
– UHM – mruknęła pani Łucja z niezadowoleniem po czym ciężko westchnęła i już spokojnie przeszła do lekcji. W moim domu przebywała Lady Gaga i jakaś jej fanka Aneta, której to bardzo nie lubiłam, bo zawsze wścibiała nos w nieswoje sprawy, poza tym co tu ukrywać, byłam zwyczajnie zazdrosna o Gagę. Będąc w swoim pokoju zastanawiałam się czy posłuchać sobie płyty Queen czy mej idolki.
Zdecydowałam się na twórczość Gagi i puściłam "Born this way".
Kiedy leciało "You and I" wpadłam na pomysł by sporządzić testament, bo nigdy nie wiadomo, co się w życiu przydarzy, niektórym ludziom zdarza się przecież umrzeć młodo.
Wszystkie rzeczy podzieliłam między niewielu moich przyjaciół i rodziców, do podziału uwzględniłam również Gagę.
Kiedy testament był już gotowy użyłam specjalnego kleju, który działał tak, że dopiero jak będę zimnym trupem i ktoś dotknie kopertą tego trupa wtedy koperta się otworzy i ukaże swoją zawartość czyli mój testament. Postanowiłam wypróbować kopertę już dziś.
Zawołałam do swego pokoju Gagę za którą przyplątała się również ta nieszczęsna Aneta, która już wystawiła ciekawskie łapska do mej koperty.
Pozwoliłam jej wziąć kopertę do rąk i zapytałam czy umie ją otworzyć.
Przez chwilę dziewczyna szamotała się z kopertą a po chwili zawołała radośnie:
– Otworzyłam, otworzyłam i co teraz?
– Daj mi ją – powiedziałam, po czym ze smutkiem odezwałam się do Gagi.
– Ten klej nie działa, bo przecież Aneta nie ma trupich rąk.
– To nic – odparła na to piosenkarka. Schowasz sobie dobrze swój testament. Zostaw tylko najbliższym jakieś wskazówki gdzie on jest. Zupełnie niepotrzebnie mówiłaś mi o nim przy Anecie, ale to nic. Uważam, że nie powinnaś się tak bardzo przejmować tym testamentem. Przecież nie wybierasz się jeszcze na tamten świat a poza tym nie masz wielkiego mienia, od zwykłe drobiazgi, więc nikt cię nie będzie dla nich zabijać. Aneta za jakiś czas wróci do siebie i zapomni o całej sprawie. Ona tak tylko z niepohamowanej ciekawości.
– Tylko, że ten klej już wcale nie chce kleić, nawet tak normalnie – marudziłam dalej.
– To wsadź do innej koperty i daj już temu spokój – powiedziała Gaga ze zniecierpliwieniem i poszła z Anetą do kuchni.
Rzeczywiście Aneta podczas dalszego pobytu w mym domu więcej już nie wspominała o mym testamencie, ani go nie szukała, co nie znaczy jednak, że nie było już z nią żadnych problemów.
Wręcz przeciwnie.
Stała się niemożliwa i miałam jej już serdecznie dość.
Wrzuć głos do urny i nie spóźnij się
Z teczki o Marcinie Wojciechowskim
Wrzuć głos do urny i nie spóźnij się
Było ciche, przyjemne popołudnie. Byłam trochę zmęczona, więc przerwałam naukę i weszłam na stronę radia Zet, by tam oddać głos na liście przebojów. Gdy znalazłam się na stronie powitał mnie komunikat o bardzo nietypowej treści:
"Od teraz głosy na swoje ulubione utwory możecie oddawać w swoich najbliższych lokalach wyborczych zawsze w niedzielę. Poszczególni przedstawiciele będą pilnować, czy głosowanie przebiega zgodnie z zasadami.".
Przeczytałam to dziwne zdanie jeszcze raz, by upewnić się, czy aby na pewno tak brzmi. – No trudno. W takim razie w niedzielę pójdę na wybory – powiedziałam sobie i opuściłam stronę internetową.
Jak przebiegało głosowanie
Wybory miały trwać do godziny siódmej wieczór, a ja zdążyłam na styk, bo dopiero jadąc do szkoły zajrzałam do lokalu wyborczego i było już za dziesięć. Nie było nawet żadnych przedstawicieli tylko jakaś pani w średnim wieku i bałam się, że już nie uda mi się zagłosować. Żałowałam, że nie pojawiłam się trochę wcześniej, bo może poznałabym kogoś z radia. Głosując musiałam podać swój mail, więc zrobiłam to skwapliwie. W końcu kiedyś też mieli mojego maila, gdy były jeszcze konta i też było. Po zagłosowaniu pojechałam do szkoły, ale nie opowiedziałam o mojej przygodzie koleżankom.
W sobotę na głównym rynku…
Następnego dnia przyszedł do mnie mail z informacją, że w sobotę na głównym rynku w Krakowie będzie poprowadzona lista przebojów i wszyscy chętni, którzy głosowali w ten osobliwy sposób i dostali tego maila mogą się tam stawić.
– To fajnie. Ja akurat zostaję na weekend – ucieszyłam się i już nawet nie przeglądałam reszty wiadomości.
Minął tydzień i w piątek po południu poinformowałam Emilkę, że jutro wieczorem wybieram się na rynek główny, ale jej nie zabieram, bo nie jest zaproszona.
– To sobie idź. Ja mam swoje sprawy – prychnęła koleżanka.
Następnego dnia nauka szła mi dobrze i nikt mi nie przeszkadzał. Po południu zadzwoniło do mnie parę osób i zamieniło słów kilka. O piątej po południu zaczęłam się szykować.
Piętnaście po wyszłam ze szkoły i udałam się w stronę rynku i wtedy przypomniałam sobie, że gdy zdawałam egzamin nie dali mi trasy do rynku, bo trudno tam dojechać z powodu remontów, czy czegoś takiego. Zmartwiło mnie to trochę, ale mimo to poszłam na przystanek. Tam pomagali mi ludzie, jedni lepiej, drudzy gorzej. W efekcie na rynku znalazłam się dopiero za piętnaście ósma. Zanim znalazłam to miejsce było już za dziesięć. Byłam wściekła, bo planowałam spędzić miłe dwie godziny na rynku głównym z moim ulubionym prezenterem radiowym i z dobrą muzyką, a nie w jakichś autobusiskach czy tramwajach.
Większość słuchaczy już sobie poszła. Została tylko jedna rodzina, która najwyraźniej świetnie się bawiła przez te dwie godziny.
Nikt na mnie nie zwracał uwagi. W końcu pan Marcin wcisnął mi do ręki jakąś karteczkę, więc sobie stamtąd poszłam, a rodzina też się już żegnała i zbierała do odejścia. W pokoju nic nie opowiedziałam o mojej niefortunnej przygodzie z rynkiem. Emilki na szczęście nie było w pobliżu i nie pytała o szczegóły. Poprosiłam Ewelinę, by przeczytała mi co znajduje się na kartce.
Było tam napisane: dziękuję za twój głos, jakiś szereg znaków i cyfr, jak gdyby hasło i na koniec zdanie "Wpisz to zaraz po uruchomieniu twego komputera”. Zapisałam sobie hasło w mojej nieodłącznej notatce i postanowiłam wypróbować je dopiero w domu, bo tam jest nieco spokojniej.
Przez cały tydzień nawet o tym nie myślałam. Jedynie Alicja mi na chwilę przypomniała mówiąc:
– A słyszałaś, że teraz na piosenki z listy radia Zet oddaje się głos w lokalach wyborczych?
– Słyszałam – odpowiedziałam lakonicznie i znów zapomniałam o sprawie.
Jednak w sobotę rano gdy włączyłam komputer zaczęła zżerać mnie ciekawość, co też to hasło robi. Weszłam więc w moją notatkę i skopiowałam rząd znaków do schowka.
– I co teraz? Gdzie ja mam to wkleić?, cholera jedna wie! W końcu zdecydowałam się wrzucić hasło do worda, a następnie przepisać je skrzętnie na maszynie. Następnie uruchomiłam komputer ponownie i zaraz po dźwięku uruchomionego systemu zaczęłam pisać. Jednak ku mojemu rozczarowaniu nic się nie wydarzyło. Znudzona oczekiwaniem weszłam na RadioSure i ze zdziwieniem zauważyłam, że oprócz przycisku fav – favourites, jest jeszcze przycisk love, ale stwierdziłam, że na razie nie będę go naciskać tylko pochodzę sobie po moich ulubionych. Nagle na jednej ze stacji usłyszałam jakąś fajną piosenkę i chciałam ją nagrać. Spiesząc się zamiast przycisku rec wcisnęłam przycisk love i wtedy włączyła się gra Beatstar. Wcisnęłam więc alt+f4, bo nie chciałam teraz grać w tę cholerną grę, ale ona się nie zamknęła. Spróbowałam więc backspace'm i escape'm i też nic. W końcu zaczęłam z wściekłości wciskać co popadło i wtedy zauważyłam dziwną przypadłość. Kiedy będąc na jakiejś planszy popełniałam błąd zamiast wyrzucać mnie z gry przenosiło mnie na następną planszę, a gdy przeszłam już cały sountpack przenosiło mnie na inny i cała historia powtarzała się. W końcu znudziło mi się wciskanie co popadło więc nie robiłam nic a potem wyszłam nawet z pokoju. Gdy wróciłam, miałam już wygrane wszystkie sountpacki i mogłam odsłuchiwać wszystkie ich melodyjek. Myślałam, że to hasło będzie od czegoś innego, a nie od tego głupiego Beatstara, który prawie mi się już znudził.
Mimo to chciałam pochwalić się przyjaciółce co mi się przytrafiło, bo ona nadal lubi tę grę i podać jej moje hasło z radia, ale ona nie odebrała. Zadzwoniłam więc do Emilki, a ona powiedziała mi, bym jej nie przeszkadzała, bo właśnie przebywa na rynku głównym.
To nie Singapur, ale inne podejrzane państwo
Dzisiejszy sen wyciągnęłam z teczki o Lady Gadze.
To nie Singapur, ale inne podejrzane państwo
Ostatnio tata pokazał mi bardzo ciekawą stronę muzyczną typu wrzuta czy tekstowo. Zaciekawiły mnie tam głównie piosenki Britney Spears, których nigdy wcześniej nie słyszałam. Pewnej niedzieli postanowiłam wspomniane wyżej piosenki pobrać na swój komputer. Spieszyliśmy się trochę do kościoła, więc zapisałam sobie tytuły w Wordzie i postanowiłam pobrać te piosenki songrem, bo bałam się programu, który proponowali na tej stronie. Bardzo się zdziwiłam, kiedy okazało się, że na innych stronach polskich i zagranicznych nie było tych piosenek Britney, które widziałam na naszej nowej stronie z dalekich krajów. Tata też pomagał mi ich szukać, bo zaintrygowała go ta sprawa. Zapytałam go czy strona ta jest z Singapuru, a tata na to, że nie, ale z tych okolic. W poniedziałek dostaliśmy zaproszenie na koncert Britney, wstęp za free, powrót w tę i z powrotem z resztą też, co wzbudziło moje podejrzenia.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu okazało się, że gwiazdy muzyki, które zostały zwabione do tego kraju nie mogą już wrócić do ojczyzny, ani opuścić granic wyspy, bo kraj ten znajdował się na wyspie. To samo dotyczyło fanów muzyki, którzy przyjechali na koncert. W ten sposób ktoś, kto wróciłby do swojego kraju i opowiedział o wszystkim, co tam widział oraz rozniósł tą sprawę w Internecie na pewno znalazłby się ktoś, kto zechciałby pomóc uwięzionym gwiazdom, a to zakłóciłoby porządek tego kraju, w którym akurat panowała era muzyki.
Będąc na tej wyspie tata dowiedział się, o przepowiedni, która mówiła, że następną erą będzie era pisarzy.
– Czyli tzn., że wtedy będą więzili pisarzy i ich czytelników i fanów? – zapytałam wtedy tatę.
– Tak, właśnie tak – potwierdził tata.
– Jak długo obecna era będzie trwać? – zapytałam znowu.
– Nie wiem. Niestety tego nie udało mi się dowiedzieć odpowiedział, ale już mam plan jak stąd możemy uciec i wszystko wskazuje na to, że się uda – odparł tata.
Okropnym minusem tego kraju było również to, że piosenki gwiazdy tu przebywającej nie wychodziły poza granice wyspy i służyły jedynie za wabik dla fanów. Można je było znaleźć na tej ich okropnej stronie.
Poznając niezwykle dziwne zwyczaje tego kraju pomyślałam o Lady Gadze, że jak tylko ucieknę z wyspy, to muszę ją jakoś ostrzec, żeby jej tam nie zaciągnęli, bo wtedy będzie klops i przypuszczam, że nawet fani jej nie pomogą, a jedynie będą znikać z powierzchni innych krajów na zawsze, a za buntownicze zachowania stracą życie, bo władzę państwa będą szczególnie pilnować uzdolnionej piosenkarki.
Wkrótce opowiedziałam o moich obawach tacie, ale on powiedział, żebym nawet nie próbowała tutaj korzystać z internetu, bo jeszcze będziemy mieli nieprzyjemności i będzie nam o wiele trudniej uciec. Poza tym wg niego powinnam pilnować swojego nosa, a nie przejmować się losem jakiejś amerykanki. Wkurzyło mnie takie podejście taty do sprawy, ale z tym Internetem, to rzeczywiście musiałam się zgodzić, bo tutaj wszystkie poczynania internautów zwłaszcza tych nowych są dokładnie śledzone. Nie zostawało mi więc nic do roboty jak tylko czekać na dogodną sposobność ucieczki i po powrocie dopiero robić coś w tym kierunku. Niestety nie zdążyłam! Tata zobaczył ją siedzącą w jakiejś limuzynie, kiedy już opuszczaliśmy granice tego obrzydliwego kraju. Miałam ochotę zostać tu jeszcze przez parę dni, ale teraz to i tak bym jej nie pomogła. Zachciało mi się płakać. Tylko tyle mi pozostało. Na resztę jest już za późno!
Referendum w sprawie Antygony
Były już wakacje z czego ogromnie się cieszyłam. Parę dni spędziłam w domu, by do mnie dotarło, że mam wolne od szkoły, a następnie tata zawiózł mnie do cioci Uli, bo od jakiegoś czasu jeżdżę tam do niej na wakacje. Gdy zajechaliśmy na miejsce ciocia wystartowała do nas z gorącym posiłkiem, ale Lusi – pięknej terrierki nigdzie nie było.
Ciekawe, gdzie psina jest. Po obiedzie do taty zadzwonił telefon, więc ojciec go odebrał i długo z kimś rozprawiał. W tym czasie ja zaczęłam się rozpakowywać i z przykrością stwierdziłam, że nie zabrałam ze sobą większości rzeczy w tym perfum i dezodorantu. Powiedziałam o tym cioci, a ona pokazała mi parę swoich perfum i jedne były w miarę możliwe, ale gdy miałam je postawić na swojej tymczasowej półce tata zawołał mnie do siebie:
– Karolino, choć no tu do mnie!
– Co tam chcesz? – spytałam niechętnie i poszłam do kuchni niezadowolona z braku tylu rzeczy i tego, że tata czas mi zabiera.
– Musimy wracać do domu – powiedział sucho rodziciel.
– Dlaczego? – zapytałam go jeszcze bardziej wkurzona.
– Bo jutro będzie referendum w sprawie Antygony. Właśnie kolega przekazał mi przez telefon.
– Ale po co? – oburzyłam się. Mnie nie interesuje jakaś tam Antygona. Byłam kiedyś na tym w teatrze i wystarczy. Poza tym to jest już sprawa przedawniona. Antygona dawno nie żyje i nikt już jej życia nie wróci, a ja chcę zostać u cioci i spędzić z nią wakacje. W tym momencie znów pomyślałam o Lusi.
– Ale mogłabyś przecież tu wrócić – powiedziała ciocia.
– Ale ja tak nie chcę! Nie będę jeździć w tę i z powrotem o jakąś starożytną Antygonę, która w dodatku nie jest naszą rodaczką tylko greczynką, a planują mi przez nią moje, prywatne wakacje.
– Gdzie jest Lusia ? – zmieniłam nagle temat. Ciocia nie odpowiedziała, a tata odjechał beze mnie, ale ostrzegł, że mogę potem mieć nieprzyjemności i żebym się temu nie dziwiła.
Jak oni mogli
Z teczki o Oriolu
Jak oni mogli
Pan Patryk nie miał w ogóle dla nas czasu, ponieważ wziął udział w projekcie stworzonym przez jego poprzednią grupę. Dawał nam tylko jakieś zadania, sprawdzał je pobieżnie albo wcale, wychodził gdzieś bez przerwy i był bardzo rozkojarzony. Ciągle błądził myślami w tym projekcie. Okropnie nas to irytowało, ponieważ chcieliśmy się przecież czegoś nauczyć, a nie przebimbać cały ten rok. W pokoju również było nieciekawie, ponieważ Antonina bez przerwy chwaliła się tym ich przedsięwzięciem, nie oszczędzając szczegółów.
Któregoś dnia, gdy byłam wybitnie sfrustrowana nudnymi lekcjami z panem Patrykiem, powiedziała mi, że do projektu wciągnęli również Oriola i że zrobią całą serię packów na temat tego co robią. Z początku w to nie uwierzyłam i zignorowałam całkowicie jej słowa, ale niedługo potem Wiktoria poinformowała mnie, iż słyszała go pod studiem. Wtedy to na prawdę się wkurzyłam i poszłam pożalić się Alicji. Koleżanka słyszała już coś niecoś o zachowaniu naszego nauczyciela, ale pocieszała mnie, że przecież wiecznie tak robić nie może. Moja wściekłość się wzmogła, kiedy to dowiedziałam się od Marcina, że Marian został wciągnięty do tego projektu. Pocieszającą informacją było natomiast to, iż cała ta akcja ma potrwać jeszcze tylko tydzień. Tylko i aż – mówiłam sobie.
– Jakoś to wytrzymamy – pocieszała mnie Wika i z westchnieniem zagłębiała się w swoich sprawach przy komputerze. Z początku myślałam, iż rzeczywiście jakoś ten tydzień przetrzymam, ale wtedy wyniknął jeszcze jeden problem. Zaczęły się rozchodzić pogłoski, iż większość packów w BeatStarze pochodzi z tego projektu, albo też robiły je wcześniej te osoby, które do niego należą i były wymieniane moje fejsy, "For your relax" czy „Office". Tego było już za wiele. Alicja powiedziała, że nie mogę dalej na to pozwalać i powinnam porozmawiać z Oriolem. Wika też coś tam przebąkiwała, że to szczyt chamstwa, co oni wyprawiają, ale ja nie chciałam skorzystać z rady mych koleżanek, no bo jak niby miałabym udowodnić Oriolowi oraz im wszystkim, że to ja robiłam te packi. Teraz bardzo żałowałam, że nigdy nie chciało mi się dodawać tego pliczku z jakimiś słowami od siebie, bo wtedy już mogłabym się kłócić a tak to dupa zbita. Co prawda ja posiadam wszystkie foldery do tych packów, ale pewnie już nie jeden z ich grupy nauczył się odszyfrowywać packi i robić z nich zwykłe foldery, więc ja na prawdę nie mam nic do gadania, a jedynie się ośmieszę i wyjdę na jakąś desperatkę, która za wszelką cenę chce się dostać do projektu a ja przecież nie chciałam w taki sposób tam się znaleźć.
Nareszcie nadszedł ostatni dzień akcji. Miała się odbyć uroczysta kolacja z panią dyrektor ośrodka oraz kierownictwem internatu i przy wszystkich uczniach miały być wręczane uczestnikom nagrody.
Ubrałam się odświętnie na tę cholerną uroczystość i zeszłam wraz z Wiką na jadalnię, bo Antosia oczywiście poszła o wiele wcześniej, żeby zająć honorowe miejsce i takie tam. Na stołówce był taki ścisk, że nie było gdzie szpilki wsadzić, no ale przecież o wspaniałym projekcie pana Patryka musiała dowiedzieć się cała szkoła, nawet maluszki z podstawówki.
Pani dyrektor wyszła na środek i zaczęła się rozwodzić nad rozlicznymi zasługami projektu, których nawet nie słuchałam a potem zaczęło się wręczanie nagród i oczywiście Tośka dostała nagrodę za zrobione packi do BeatStara a Marian za nagrywanie czy coś takiego.
Myślałam, że mnie tam skręci na tym krześle. Wika też wzdychała ciężko, chociaż jej to nie dotyczyło. Po skończonej części oficjalnej rozdano wykwintny posiłek, składający się, jak w prawdziwej restauracji, z przystawki, zupy, drugiego dania oraz deseru.
Naturalnie nie miałam apetytu. Coś tam dziobnęłam w każdym z dań. Wika też nie pałała żądzą jedzenia. Po skończonym posiłku nie wytrzymałam i udałam się do studia. Tak jak przypuszczałam pan Patryk tam był. Opowiedziałam mu o wielu packach, które zrobiłam i jak czuję się z tym, co zaszło. Wspomniałam także o jego nieobecnościach na naszych lekcjach i pobieżnym nas uczeniu.
– To dlaczego nie zgłosiłaś mi sprawy tych packów? – zapytał opiekun grupy.
– Ponieważ nie miałabym jak udowodnić, że są zrobione przeze mnie. To ja powinnam dostać nagrodę – wyrwało mi się na koniec.
– Co do packów, to na pewno znalazłoby się jakieś rozwiązanie. A jeśli chodzi o wasze zaległości, to spokojnie je nadrobimy. Nie martwcie się o nie. Przepraszam was, że tak to wyszło, ale dzięki temu projektowi będziemy mieć pieniądze na nowy, świetny sprzęt do naszego studia.
– Które lada chwila przyjdzie nam opuścić – znów nie zdołałam ugryźć się w język. Pan Patryk westchnął ciężko i zaczął szykować się do wyjścia.
Pożegnałam go więc i udałam się do sypialni. Tam czekał na mnie Jarek, który dowiedział się o moim przykrym zdarzeniu.
– Masz, przyniosłem ci kulę matematyczną. To taka zabawka dla umysłów ścisłych. Dostałem ją od naszego nauczyciela od matmy, ale mogę ci ją podarować a ty przekażesz ją Oriolowi.
– I co mi to da? – burknęłam ujmując przedmiot w dłonie.
– Ona jest świetna – chwalił się dalej Jarek. Można nią wykonywać bardzo skomplikowane obliczenia, ale bez własnej wiedzy, jaką posiadasz, ona ci nie pomoże.
– To może oddaj ją matematykowi, bo będzie za nią tęsknił – mruknęłam.
– Też nad tym myślałem. Ja wiem na pewno, że jestem dla niej słabeuszem i muszę jej znaleźć lepszego właściciela.
– W takim razie owocnych poszukiwań życzę – warknęłam i usiadłam na swym łóżku tyłem do niego.
Chciałam już być sama i spokojnie się wypłakać, ale nie było mi to dane. Ledwie wyszedł Jarek, a już nadeszli inni, by mnie pocieszać, dawać dobre rady, albo łajać mnie, że w tej sytuacji mogłam postąpić inaczej. Jedynie Wika była w stanie mnie zrozumieć i nie podejmowała tego tematu, ani żadnego innego, za co byłam jej dozgonnie wdzięczna. Miałam już tego serdecznie dość. Jedyną osobą, z którą mogłabym teraz porozmawiać była Antonina. Chciałam jej wygarnąć to wszystko, co już od dawna cisnęło mi się na język, ale ona akurat gdzieś zniknęła. Przepadła, by uniknąć kary za swój niegodny postępek. Ale kara ją nie ominie. Oj nie. Już ja się o to postaram.