Byłam już prawie spakowana na obóz kiedy tata wziął mnie na stronę i powiedział:
– Co będziesz jechać w to samo miejsce z tymi samymi ludźmi! Załatwiłem ci wyjazd do innej nadmorskiej miejscowości z zupełnie inną młodzieżą! Co ty na to? Mama się o tym nie dowie. Już ja o to zadbam.
Zgodziłam się. W końcu najważniejszym wakacyjnym czynnikiem jest przygoda, a teraz nadarzała się właśnie okazja na taką przygodę. Pojechałam więc za przygodą, ale jak się okazało nie do polskiej nadmorskiej miejscowości lecz do Niemiec. Na początku było całkiem spoko. Mieszkałam w pokoju z dwiema dziewczynami, które bardzo się ze sobą przyjaźniły i miały podobne do siebie głosy. Dziewczęta miały jednak dwie zasadnicze wady: miały w sobie jakieś moce, które powodowały iskry jeśli się którejś z nich dotknęło jak były złe;
Drugą wadą było to że bardzo lubiły rządzić i planować mi cały mój dzień, a także lubiły dysponować moimi rzeczami wmawiając mi, że się na to zgadzam. Opiekunka prawie w ogóle się nami nie zajmowała. Mówię prawie, bo przydzieliła nam pokoje i powiedziała o której godzinie są posiłki oraz o której godzinie mamy znajdować się w ośrodku, dlatego uważałam, że nie warto informować tę kobietę o mankamentach moich współlokatorek zwłaszcza, iż zauważyłam, że mają tu znajomości i wszystko im wolno. Nie miałam więc wyboru, musiałam je jakoś znosić.
Później jednak tak bardzo zaczęły mnie dręczyć i okazywać mi swą wyższość, że postanowiłam uciec do Krakowa, bo akurat kończył się obóz na którym powinnam być. Moi przyjaciele wracając z nad morza napewno zabiorą mnie pod swoje skrzydła jeśli ich o to poproszę. Mój plan udał się częściowo. Udało mi się uciec, ale przy okazji wpadłam do Wisły.
Poza tym moje współlokatorki udały się w pościg za mną uznając to za kolejny obozowy wybryk, który oczywiście ujdzie im na sucho.
Grupy obozowej z nad morza nie spotkałam, ale był tam Radosław. Nie zdążyłam go zapytać, dlaczego nie przebywa na obozie z resztą grupy, bo przyłączyły się do nas dwie moje nowe znajome wraz z jakimiś dwoma innymi chłopcami i zaprosiły nas na pizzę. Nie bardzo mi się ten pomysł spodobał, by się do nich przyłączyć, ale będąc w Krakowie w towarzystwie znanego mi kolegi poczułam się trochę bezpieczniej i zgodziłam się niechętnie na ich propozycję zastanawiając się kiedy to się wreszcie skończy, bo dziewczyny coś wspominały, że ich obóz trwa do końca sierpnia, a nawet dłużej, jeśli pogoda na to pozwoli, a one będą się dobrze bawić.
Bardzo mnie to zirytowało, bo miałam już plany na czas jaki spędzę po obozie nad morzem.
Muszę chyba zadzwonić do taty, żeby po mnie przyjechał. W końcu to on mnie w to wszystko wpakował, a jeśli on nie odbierze to zadzwonię do mamy i przyznam jej się do tego co zrobiłam i gdzie przebywałam przez ostatnie 2 tygodnie. Mama napewno nie zostawi mnie na lodzie, przynajmniej do tej pory nigdy się tak jeszcze nie stało. Pozostawało mieć nadzieję, że i tym razem też tak będzie.
Category: Sny
Winyle i nie tylko
Znów byłam u Alicji i tym razem miała jeszcze więcej płyt niż ostatnio. Zapytałam jej o winyle leżące w pewnym pudełku i dowiedziałam się, że to płyty po pewnej bardzo chorowitej dziewczynce.
Poprosiłam ją, by jakąś puściła.
Była to płyta z bardzo ładnymi piosenkami, które śpiewały różne piosenkarki gdy były jeszcze nastolatkami. Na drugiej płycie były utwory zespołu w klimacie Abby. Po wysłuchaniu tych dwóch płyt Alicja powiedziała, że zabrania mi ruszać płyt chorowitej Jane.
Bardzo mnie ciekawiło co jest na innych krążkach, ale nie chciałam się sprzeciwiać przyjaciółce. Jej tata, który przysłuchiwał się całej rozmowie opowiedział mi o tej dziewczynce.
Miała niecałe 5 lat. W ogóle nie wychodziła z pokoju, bo nawet posiłki jej przynoszono.
Zawsze musiała mieć dobrze wywietrzony pokój. Jej jedyną pociechą było całe mnóstwo winylowych płyt, które jej znoszono. Czasami, w chwilach chandry, a ostatnio miewała ich sporo dziewczynka otaczała się tymi płytami i rzucała nimi przez pokój. Bardzo żal mi się zrobiło małej Jane, ale mimo to chciałam obejrzeć jej płyty skoro i tak są już u Ali.
Ciekawe jak one w ogóle tutaj trafiły? Mam złe przeczucia, że ta dziewczynka po prostu umarła i ktoś wyprzedał rzeczy z jej pokoju.
Następnego dnia nadarzyła się okazja, by złamać zakaz przyjaciółki i obejrzeć którąś z płyt dziewczynki, bo Alicja poszła na dwie godziny do Maćka na Ogrodową.
Pierwsze dwie płyty były zwykłe, rockowe, ale nie za mocne – takie jak lubię, a na następnej płycie były same eurodensowe utwory.
Chciałam o tym powiedzieć Adzie, ale na pewno, by się na mnie wkurzyła, że ruszałam winyle wbrew jej zakazowi, więc postanowiłam, że powiem jej o tej płycie, gdy będzie blisko pory mego odjazdu.
Jednak, gdy Alicja wróciła od Maćka jej tata, który niewiadomo skąd wiedział o moich poczynaniach powiedział Ali, że słuchałam zakazanych płyt i wtedy ona się na mnie wkurzyła i poleciła swemu tacie, by ten odwiózł mnie do domu, a że nie była jeszcze późna godzina, więc miałam stąd wyjechać już dziś.
Zastanawiałam się, czy teraz powiedzieć Alce o tych eurodensach, czy niech sobie sama ich szuka.
(…)
Nieproszeni goście
Tym razem to Ada u mnie była i miałyśmy całe piętro dla siebie, bo rodzice gdzieś wyjechali a babcia robiła nam posiłki.
Było już późnie popołudnie a my chciałyśmy posłuchać sobie muzyki tylko nie zdecydowałyśmy jeszcze na czym. Gdy tak siedziałyśmy sobie spokojnie na sofie myśląc co tu dalej począć przyszli do nas: Kasia, Ewelina, Milena, Kate i Hubert.
Chcieli koniecznie zagrać w jakąś grę planszową przygotowaną przez Kate a gra ta była dość nieprzyjemna, bo trzeba było się odpowiednio do niej ułożyć pod odpowiednim kątem i tego dopilnowywał Hubert, który lubił matematykę i był w tych sprawach bardzo dokładny.
Jeszcze zanim zaczęliśmy grać już mi ta gra nie leżała. Gdy wreszcie Hubert nas ustawił Ewelina wpadła na pomysł, by zrobić herbaty i wtedy na prawdę się na nich wściekłam. Nie dość, że wparowują do nas bez zaproszenia i panoszą się w moim domu, to jeszcze zmieniają plany co 5 minut i w ogóle… nie są tu dzisiaj potrzebni.
Wkurzona wybiegłam z na korytarz i coś tam krzyknęłam pod adresem ich pomysłu na herbatkę, a wtedy Kasia swym pokrzywowym głosem:
– Znowu ci coś nie pasuje! Co ty w ogóle chcesz!
– Nic. – burknęłam i wyszłam z piętra wołając jeszcze do Ady:
– Ja stąd idę. Chcesz iść ze mną? – Ada nic nie odpowiedziała, więc wyszłam trzaskając drzwiami.
Zastanawiałam się gdzie by tu teraz pujść: na dwór, ale co ja tam będę robić, z powrotem do dziewczyn – nie tego nie mogę uczynić. W końcu zdecydowałam, że pójdę do babci.
Wpadłam do niej jak po ogień i zaczęłam się jej żalić, że mam nieproszonych gości, którzy w dodatku rządzą się sami ustalają co my mamy robić, a nam się to nie podoba, bo my mamy tylko jedne wakacje i nie mamy czasu użerać się z jakimiś tam nieproszonymi, niezapowiedzianymi gośćmi. Babcia wysłuchała mnie z uwagą i zapytała, czy nie ma jakiegoś rozwiązania z tej nieprzyjemnej sytuacji, ale ja byłam tak roztrzęsiona, że nie miałam na razie pomysłu.
– W takim razie zaproś ich do mnie – powiedziała spokojnie babcia.
– Mnie tu samej smutno i chętnie zrobię im herbaty.
– eżeli sami sobie już nie zrobili.
– Albo przyjdźcie wy tutaj.
– Ale…
– To tylko jeden dzień.
Następnym razem będę ostrożniejsza wpuszczając gości do domu.
Wirusy potrafią człowiekowi zatruć życie
Wróciłam w piątek do domu i zaraz włączyłam komputer, bo wczesna była jeszcze pora. Po chwili pracy z komputerem laptop mi się przywiesił, więc poprosiłam tatę, by coś na to zaradził.
Wtedy to okazało się, że mam wirusa i to nie byle jakiego. Wirus objawiał się tym, że wchodził na jakieś podejrzane strony internetowe oraz u góry ekranu pojawiała się informacja ile mam zapłacić Izraelowi. Po każdym zrestartowaniu komputera suma wzrastała o 3 zera. To pewnie przez tego songra, którego ściągałam ostatnio z mojeprogramy.pl.
Następnego dnia gościem w naszym domu była pani Ludmiła.
Większość czasu spędzała ona w kuchni i w salonie. W czasie kiedy była w kuchni puściłam piosenkę Queenu, bo już nie mogłam patrzeć na ten komputer i chciałam sobie czegoś posłuchać a najlepiej jeszcze przenieść się w zupełnie inny świat, choćby nawet Freddiego i jego przyjaciół, byle jak najdalej od tego zawirusowanego komputerzyska. Wtedy pani Ludmiła odezwała się z kuchni, że pan Bóg słysząc tę piosenkę na pewno by…, ale nie wiem co bo nie dosłyszałam. Po słowach wypowiedzianych przez katechetkę wyłączyłam piosenkę i zaczęłam czytać książkę. W niedzielę tata wcześniej chciał mnie zawieźć do szkoły, co wyjątkowo mnie ucieszyło, bo nie chciałam, żeby tata pamiętał o tym moim cholernym wirusie.
Może w poniedziałek pokażę go panu Sławkowi i on coś zaradzi. W szkole jednak wcale nie było lepiej jak się tego spodziewałam. Na jednej z przerw spotkała mnie pani Dorota i oznajmiła nam, że chce, byśmy wzięli udział w "Fircyku w zalotach" na początku wakacji.
Wtedy się trochę przestraszyłam, gdyż zupełnie nie pamiętałam swojej roli a wyrzuciłam ją ostatnio. Z internetu natomiast nie chciałam skorzystać, bo znów powiększyłabym tę sumę pieniędzy na Izrael.
Poza tym nie chciałam być absorbowana w czasie wakacji, bo dość mam swoich planów. Na kolejnej lekcji był wf i mieliśmy grać w shotdowna, gdyż wreszcie łaskawie rozłożyli stół. Był jednak pewien zasadniczy problem: nie było ani jednego ping-ponga.
Klasa zdecydowała jednogłośnie, że będziemy grać jogurtami, bo akurat dzisiaj dali na śniadanie i prawie każdy ma swój, więc nawet jak się jakiś rozwali, to będziemy mieli zapas. Ja nie pochwalałam takiego obrotu sprawy, bo uważam, że jedzenia w żadnym wypadku nie powinno się marnować, nawet jeśli schoddowna nie widziało się nie wiem jak długo.
Powiedziałam tylko, że ja nie mam swojego jogurtu, bo go chyba zapomniałam, poza tym, to jest marnotrawstwo i nie powinniśmy tak czynić.
Nikt mnie jednak nie poparł.
Postawili mnie za stołem, wręczyli paletkę oraz jogurt i kazali grać. Bardzo ciężko się grało tym jogurtem.
Długo mi się grać nie udało, bo kiedy zamachnęłam się bardziej jogurt wypadł poza stół i się rozwalił.
Potem mieliśmy zastępstwo za jakąś lekcję i opiekowała się nami pani Agata. Nauczycielka powiedziała mi, że miała zająć mi trochę wakacji, ale słyszała, że ktoś inny był pierwszy i to uczynił, więc ona mnie jutro weźmie z panią Mirką na to coś… nie pamiętam nazwy.
Miałam się pani zapytać kto to jest pani Mirka, ale pani rozmawiała już z moją klasą i pokazywała z zapałem jakiś przedmiot, który po chwili okazał się być gazetą ze zdjęciem jakiejś gwiazdy. Trudno, jutro się dowiem kto to jest pani Mirka.
Na łasce losu
Teraz nie mieszkałam już w internacie, ponieważ mama załatwiła mi opiekunkę, która mieszkała w Krakowie. Z początku nawet mi się to podobało, bo nie musiałam się użerać z lokatorkami mego pokoju, ale moja radość nie trwała długo, ponieważ mimo, że mama dawała mojej opiekunce pieniądze, to jej było wciąż mało i dorabiała sobie gdzie indziej, gdy ja byłam w szkole. Z czasem zaczęła przychodzić po mnie coraz później a ja i tak musiałam wegetować w tym internacie i nawet czułam się gorzej niż za czasów w nim mieszkania, ponieważ byłam tylko marnym gościem a nie jego mieszkanką.
Teraz opiekunka przychodzi już po mnie tak późno, że nawet w szkole muszę zjeść kolację, bo wracamy do domu na dziesiątą. Nie chodzę już do szkoły muzycznej, dlatego zdecydowanie wolałabym wracać do domu wcześniej.
Zwykle czas oczekiwania na moją opiekunkę spędzałam w pokoju Alicji, ale wkrótce i ona zaczęła mieć dla mnie coraz mniej czasu, więc przeniosłam się do pokoju, gdzie wcześniej sprzed czasów opiekunki mieszkałam. Zwykle tam też nikogo nie było, ale to może nawet i dobrze, bo przynajmniej nikomu nie przeszkadzam a nawet pilnuję im pokoju. Bardzo źle mi było w takim położeniu, ale któregoś dnia w moim trudnym życiu coś się zmieniło, choć nie powiedziałabym, że na lepiej. Do pokoju na przeciwko wprowadziła się pani Agata – moja dawna nauczycielka organów wraz ze swoim średnim synkiem Władkiem. Oni nie mieszkali w tym pokoju na stałe, ale Władek był w podobnym położeniu, ponieważ musiał czekać aż jego matka skończy zajęcia w szkole muzycznej.
Tyle, że jego położenie było nieco lepsze, ponieważ matka przyniosła mu do pokoju gramofon z paroma płytami.
– Ten to ma dobrze – pomyślałam.
Któregoś dnia, gdy Władek poszedł do świetlicy pobawić się z nowymi kolegami poznanymi niedawno w tej szkole weszłam na chwilę do jego pokoju, który on przez nieuwagę zostawił otwarty i obejrzałam gramofon i stwierdziłam, że to urządzenie należy do Alicji.
– O nie, Co ono tu do cholery robi?! Teraz zaczęłam złościć się jeszcze bardziej, bo do sprzętu przyjaciółki już się przywiązałam będąc u niej przez tydzień a ten Władek, to nawet nie docenia, że go posiada, bo wciąż zostawia pokój otwarty i idzie się bawić.
Może to nieobliczalni rodzice Alki sprzedali jej sprzęt i teraz psiapsi za nim płacze a ten chłopaczek nawet nie zadba, żeby sprzęt był bezpieczny. Z początku myślałam, że jakoś ich stąd wykurzę albo coś innego im zrobię, ale stwierdziłam, że może lepiej byłoby dogadać się z panią Agatą i jej synem i wtedy, gdy on idzie się bawić z kolegami ja mogłabym pilnować sprzętu i na nim słuchać.
Może wtedy choć trochę byłoby mi łatwiej znosić czekanie na moją opiekunkę. Jak pomyślałam tak zrobiłam i gdy tylko pani Agata weszła do pokoju zapytałam ją o to.
– Tak możesz, ale ty nie jesteś w szkole muzycznej – powiedziała nauczycielka gorzko.
Wolałabym, żeby przychylniej odniosła się do mej propozycji, ale niech już będzie. Za bardzo mi na tym zależało, żeby się dąsać.
Tego wieczoru opiekunka przyjechała po mnie jeszcze później niż zwykle, bo nie dość, że robiła nadgodziny w swojej pracy, to jeszcze poszła do dentysty na wieczorną wizytę.
Ostatnio dość często bolały ją zęby. Następnego dnia z niecierpliwością oczekiwałam, że chłopczyk opuści pokój i zostawi mi sprzęt, ale on siedział w nim uparcie i słuchał albo coś czytał, ale umowa była taka, że dopiero jak wyjdzie z pokoju to mogę tam pójść, więc w tej sytuacji naturalnie nie mogłam. Chciało mi się płakać i jeszcze bardziej doskwierało mi czekanie na opiekunkę.
Chyba powiem mamie, żeby z tym skończyła i wrócę do internatu. A może opiekunka się przestraszy, że nie będzie jej wpadać do kieszeni i zacznie mnie przyprowadzać do domu wcześniej?
Pilnuj tego, co przywiozłaś z Majorki
Pewnego deszczowego popołudnia Paulina zadzwoniła do nas i zapytała, czy jedziemy w końcu na tę Majorkę czy nie. Mama długo nie mogła się zdecydować, ale ja jej w tym pomogłam i stanęło na tym, że jedziemy we wrześniu. Oprócz mnie, rodziców i Pauliny pojechała jeszcze ciocia i Joanna.
Bardzo mgliście pamiętam co tam robiłam. Od razu po przyjeździe do Polski nie wiedzieć czemu, jeszcze z nierozpakowanymi bagażami udaliśmy się do babci.
Wyjęłam z walizki moje pamiątki i położyłam je na jednym z regałów w moim dawnym pokoju.
Potem zajmowałam się mnóstwem innych rzeczy. Po jakimś czasie babcia zawitała do mojego pokoju i poprosiła o pokazanie pamiątek i wtedy stwierdziłam, że nie ma ich tam, gdzie je zostawiłam.
Pytałam o nie rodziców, ale oni nie mieli zielonego pojęcia, co się z nimi stało.
Sfrustrowana zaczęłam ich szukać. Wreszcie znalazłam pudełko podobne do tego, w którym trzymałam moje hiszpańskie „skarby”. Kiedy uchyliłam wieko małej skrzyneczki na dole usłyszałam jakiś dziwny huk, ale nie zrobił on na mnie wrażenia.
Szybko zamknęłam pudełeczko, bo tata mnie zawołał do kuchni.
Przez to, że zgubiłaś pamiątki z Majorki cofnęliśmy się w czasie o jakieś 200 lat, przynajmniej tak mi się wydaje. Muszę teraz iść na wojnę. Dziś zabiorę cię ze sobą na pole bitwy, abyś zobaczyła, co najlepszego zmalowałaś – powiedział tata grobowym głosem. Nie wiedziałam w co się ubrać, żeby nie wyglądać śmiesznie w tej epoce, ale ponieważ nic mi nie przyszło do głowy, więc wyszłam tak jak stałam. W okolicy rzeczywiście nie było słychać samochodów, ale ludzie przechadzali się po ulicy. W oddali było słychać strzały.
Bardzo bałam się tego, że ktoś mnie zastrzeli, albo ogłuchnę od huku jakiegoś wystrzału. Tata zatrzymał się na poboczu i już nabijał swoją broń.
Podszedł do niego jakiś mężczyzna, rozmawiali chwilę ze sobą.
Miałam ochotę do kogoś zadzwonić. Telefon nadal tkwił w mojej kieszeni, ale pewnie i tak by nie zadziałał w tej nowej rzeczywistości. Wyjęłam go z kieszeni i próbowałam wybrać numer do cioci, ale trzęsły mi się ręce.
Wreszcie udało mi się nawiązać połączenie.
Okazało się, że ciocia znów jest na Majorce i w najlepsze się tam bawi. Poprosiłam ją, aby przywiozła mi stamtąd jakieś drobiazgi.
A po co tobie one? – zapytała zaskoczona ciocia. Przecież nie dawno byłaś w Hiszpanii i kupowałaś sobie całe mnóstwo rupieci.
No tak, wiem, ale gdzieś je zapodziałam i… i przez to przeniosłam się w czasie i tata ma zamiar strzelać do ludzi, a jeśli przywieziesz mi te pierdółki, to może uda mi się przywrócić wszystko do normy. Ciocia rozłączyła się, a mój telefon się wyłączył i już nie chciał współpracować.
Może się rozładował i teraz już nawet nie mam jak go podładować z powodu braku prądu? Jak tylko wrócę do domu, to poszukam tych cholernych pamiątek, bo nie mam zamiaru zginąć od kuli albo też ogłuchnąć od niej.
Siedziałam na huśtawce z mamą, babcią, ciocią Hanią i psem i rozmawiałyśmy o różnych prozaicznych sprawach między innymi o moich nieco już przydługich włosach.
– Tak słabo kazałaś przyciąć me włosy tej fryzjerce – skarżyłam się, że teraz już są długie i trzeba znów do niej jechać.
– Nie martw się, pojedziemy za niedługo – uspokajała mnie mama. I rzeczywiście. W tydzień później wybrałyśmy się z mamą do Bukowy na ujarzmienia mej niesfornej fryzury.
Przed wyjazdem babcia wspomniała, że nieopodal zakładu pani Gosi powstała stadnina koni i jeszcze jakieś inne atrakcje.
– Dobrze – wstąpimy po drodze – powiedziała mama i odjechałyśmy. Droga była jak zawsze w tej okolicy spokojna i przejezdna. W radiu leciała jakaś komercyjna muzyczka, było tak jak zwykle, gdy się jedzie do fryzjera. Rzeczywiście bardzo blisko zakładu, niemal po sąsiedzku była jakaś stadnina i mama zdecydowała, że najpierw tam zajrzymy, bo potem może być już późno albo zwyczajnie nie będzie nam się chciało tam zaglądać, a trzeba przecież wiedzieć, co się dzieje w okolicy.
Wysiadłam z samochodu bardzo podekscytowana. Na wielkim ogrodzonym placu stał duży budynek – pewnie dla tych koni i rzadko rosły drzewa liściaste (niektóre nawet kwitły). Po placu jeździło już mnóstwo ludzi na koniach, głównie dzieci i była całkiem przyjemna atmosfera. Podeszłyśmy do głównych drzwi, które jak się okazało prowadziły do kas i miejsca informacji.
– Czego panie sobie życzą? – zapytała miła pani po drugiej stronie.
– My chciałyśmy tylko tak rozejrzeć się w sprawie, bo nie mamy zbyt wiele czasu, gdyż jedziemy do pobliskiego zakładu fryzjerskiego. Jesteśmy tam już umówione, ale chętnie tu jeszcze wrócimy, a na razie chyba chciałybyśmy ogólnie się rozejrzeć no i wybrać wstępnie jakiegoś konia dla Karoli – powiedziała mama.
– No dobrze. W takim razie poproszę do was jednego z naszych pracowników i pójdziecie z nim obejrzeć konie. – Po tych słowach miła pani z kasy przyprowadziła nam młodą, może w moim wieku dziewczynę, która miała nas oprowadzić po stadninie. Chodziłyśmy z nią koło boksów z końmi, a ona opowiadała nam o każdym koniu coś niecoś: jaki ma kolor, jak się nazywa, ile ma lat, czy jest spokojny czy narowisty, czasem też czy koń jest mały czy duży. W którymś momencie podeszłyśmy do konia, który był nakrapiany jak dalmatyńczyk i miał na imię Sylwer. Gdy byłam w Niemczech jechałam na takim koniu i bardzo mi się podobał, więc zapytałam dziewczynę:
– Czy ten koń jest nieduży i czy jest z Niemiec?
– Tak, ten koń jest nieduży i został przywieziony z Niemiec.
– Ciekawe dlaczego? – nurtowało mnie. Przecież koniowi temu nic nie brakowało, to dlaczego go wydali? Może oni całkiem zlikwidowali swoją stadninę? Nie zapytałam jednak dziewczyny o tego konia, bo nie chciałam być wścibska, ale wybrałam go dla siebie a dziewczyna powiedziała że to zgłosi i zapisała nasze nazwiska oraz numer boksu i imię konia.
Potem już nie chodziłyśmy do innych koni. Dziewczyna powiedziała, że teraz nas zostawia i resztę ich placu mamy obejrzeć same i poszła w stronę punktu kasy i informacji.
Pewnie po to, by zgłosić mojego konia i oprowadzać następnych gości. My natomiast poszłyśmy dalej, bo zaciekawiło nas bardzo to miejsce. Na tyłach tego dziwnego podwórza stało dużo starych samochodów i był mały sklepik z różnymi drobiazgami.
Dużo tam było figurek i obrazów koni. Były też książki – głównie o koniach i płyty z muzyką, ale już nie sprawdzałyśmy jakie. Ogarnęło nas wielkie zdziwienie, kiedy pośród samochodów dostrzegłyśmy tatę.
– A co ty tu robisz o tej porze? Dlaczego nie jesteś w pracy? – zapytała z lekkim oburzeniem mama.
– Bo nas zwolnili wcześniej, byśmy zobaczyli nowy kompleks wypoczynkowy w Bukowie – odparł spokojnie tata, a po jego słowach zrobiło mi się jakoś nieprzyjemnie zimno.
– W sklepiku jest dużo dobrych płyt jak mi się wydaje. Byłaś już tam? – spytał tata.
– Byłam, ale trochę się spieszymy do fryzjera, więc wpadłyśmy tylko na chwilę. Przecież to miejsce nie zniknie, na pewno tu kiedyś wrócimy. Już nawet wybrałam sobie konia, tego, co jeździłam na nim w Niemczech – znów zrobiło mi się zimno.
– Mamo jedźmy już do tego fryzjera, bo nas w końcu nie przyjmie – powiedziałam.
– A chcecie się przejechać którymś z tych starych wozów? Zawiozę was którymś do pani Gosi, potem nim wrócę i przyjadę naszym pod zakład i poczekam na was.
– No, skoro ci się tak chce, to czemu nie – powiedziała mama i wsiadłyśmy do jakiegoś gruchota. Z początku samochód jechał normalnie, ale już po chwili zaczął jechać jak chciał, aż w końcu zakręcił się w kółko i zaczął dachować. To było okropne przeżycie i po tym zdarzeniu nie pojechałyśmy już do fryzjerki nawet nie wyjaśniwszy jej przez telefon dlaczego, a osobliwą stadninę koni wraz z jak to tata określił kompleksem wypoczynkowym omijaliśmy z daleka i nawet specjalnie nadkładaliśmy sobie drogi do fryzjera, żeby nie jechać zbyt blisko niej.
Zapomniałam o tej wycieczce
Był czwartek po południu, a ja i Alicja byłyśmy w szampańskich humorach, bo już w następny weekend miałam jechać do niej na urodziny. Już miałyśmy wszystko zaplanowane łącznie z bogatą playlistą.
Normalnie nic tylko jechać! Siedziałyśmy z Alą w jej pokoju i cieszyłyśmy się cholernie a przez okno wpadały promyki słońca.
Nasz cudowny nastrój przerwała wychowawczyni, która weszła do pokoju i zapytała:
– Czy któraś z was jedzie może jutro na wycieczkę?
– Wycieczkę? Jaką wycieczkę? – zaczęłam się zastanawiać. A no tak. Rzeczywiście jeszcze na początku roku szkolnego zapisywaliśmy się na jakąś wycieczkę, która miała się odbyć na początku października.
– Ja się zapisywałam – powiedziałam ze smutkiem. No bo jak ja to teraz pogodzę. W ten weekend po prostu muszę jechać do domu, by przeprać ciuchy, przywieźć prezent dla Alicji, pouczyć się, bo w następny będzie laba.
– Skoro się zapisałaś to choć na spotkanie do konferencyjnej – wyrwała mnie z zamyślenia wychowawczyni.
– Ale ja nie mogę pojechać na tę wycieczkę, zmieniły mi się plany.
– Nie interesuje mnie to, chodź na spotkanie! Za 5 minut widzę cię w świetlicy. – powiedziała ostro pani.
– Co ty nawyprawiałaś! – zaczęła wyrzucać mi Ala. Przecież w następny weekend są moje urodziny!
– No wiem, ale na śmierć zapomniałam o tej cholernej wycieczce.
– To nie jedź na nią! – krzyczała przyjaciółka.
– Chyba się nie da. Widzisz przecież jak się włodarze sapią.
– Aaaa i tak to jest z tobą coś załatwiać. Ja na twoje urodziny przyjechałam.
– Wiem, ale to była osiemnastka.
– No i co!
– No i nic. – powiedziałam, bo i cóż innego mogłam jej powiedzieć w takiej sytuacji.
– Przepraszam – dodałam jeszcze. Może uda mi się z tego jakoś wykolegować – powiedziałam smutno i poszłam na spotkanie. W sali było już bardzo dużo ludzi w tym rozmawiający z ożywieniem Radosław. Usiadłam obok niego na podłodze i przerwałam mu rozmowę pytaniem:
– Co to jest w ogóle za wycieczka?
– No przecież mówię już od dziesięciu minut. Przez te krótkie 3 dni będziemy mieli okazję poprzebywać z wielkimi gwiazdami sportu! Będzie tam dużo Chińców (tak było w śnie) i innych ciekawych narodowości – ekscytował się Radek, ale ja nie podzielałam jego ekscytacji.
– A czy będą też piosenkarze? – zapytałam z nadzieją.
– Nie wiem, ale chyba nie. Miało być ich dużo, ale w naszej szkole jest więcej ludzi lubiących sport niż muzykę, więc trochę zmodyfikowano ten zlot.
– A gdzie wyjeżdżamy?
– Nie wiem. Gdzieś pod Kraków. A może nawet tu zostaniemy, bo dużo osób jedzie na ten weekend do domu.
– A można się z tej wycieczki wypisać?
– Wypisać? A po co miałabyś się wypisywać. Przecież będzie tak cudownie!
– Radosławie, ja mam inne plany, ważniejsze od jakichś Chińców.
– Co masz do nich! – zdenerwował się nie na żarty Radek.
– Dlaczego nikt mnie nie powiadomił, że zmieniono skład wycieczki z muzycznej na sportową! – krzyknęłam na cały głos ile sił w płucach.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi, że będzie jakaś wycieczka muzyczna! – dał się słyszeć z głębi internatu krzyk Alicji. W sali zapadła całkowita cisza, którą przerwała jedna z wychowawczyń.
– Jutro po lekcjach spotykamy się pod portiernią, by powitać gości naszego sportowego zlotu… – Na który ja nie jadę. – przerwałam wychowawczyni.
– Nie musimy nigdzie wyjeżdżać – mówiła dalej ona. Zostajemy tutaj i oprowadzamy naszych gości po krakowskich stadionach! A teraz proszę się rozejść, do jutra. Opuściłam salę wraz z innymi i udałam się znów do pokoju Ali. Przyjaciółka siedziała na podłodze zamiast na łóżku i przytulała do siebie jakiś sprzęt. Gdy mnie usłyszała powiedziała:
– Będzie tylko Brenda Lee, bo ona też lubi sport. To był mój pomysł na zmianę tematu wycieczki i przekonanie wychowawców, że więcej młodzieży lubi sport i dlatego wartałoby zrobić zlot sportowy a nie muzyczny, bo mi nie powiedziałaś, że ona jest i że się na nią zapisałaś. To byłby wspaniały prezent na moje urodziny uczestnictwo w takiej wycieczce.
– A zostaniesz na ten weekend, by zobaczyć Brendę?
– Jeszcze nie wiem – powiedziała Alicja, ale zaprosiłam ją na swoje urodziny. Wychowawczynie mi w tym pomogły.
– To super. Cieszę się ogromnie.
– Nie myślałam, że jesteś taka – powiedziała jeszcze na koniec przyjaciółka poczym nie zwracając na mnie uwagi wyszła z pokoju. Jutro jadę do domu i nie będę się przejmować jakimś głupim, sportowym zlocidłem, ale nie wiem, czy prezent się Alicji spodoba skoro Brenda do niej przyjeżdża chociaż?… Będzie miała przynajmniej na czym złożyć swój autograf.
Dwa, a nawet trzy światy
Norbert zaproponował mi, żebym zarejestrowała się na pewnej stronie z której też mogę mieć korzyści a on będzie miał jakieś punkty czy coś takiego.
Poprosiłam więc tatę, by to zrobił, bo samej mi się nie chciało, ale potrzebny był mój numer telefonu, a że było to pole wymagane, więc tata skwapliwie go wpisał. Od tego dnia zaczęły się moje wielkie kłopoty, które zaowocowały przygodą opisaną poniżej. Najpierw dzwonili do mnie ludzie, ale się nie odzywali, potem w naszej kuchni zaczęło straszyć aż stałam się lękliwa i nie chciałam wychodzić ze swojego pokoju, bo tam mi było najbezpieczniej. Mama bardzo była zmartwiona moim zachowaniem dlatego zadzwoniła do Norberta, który był sprawcą tego zamieszania. Norbert wcale się moim położeniem nie zmartwił tylko zaprosił mnie na wycieczkę.
Następnego dnia pojechałam więc z nim i z jego kolegą, który też korzysta z tej strony, bo co było robić innego.
Zatrzymaliśmy się nad jeziorem. Norbert namawiał mnie, bym się wykąpała, ale ja nie skorzystałam z propozycji.
Jego kolega był nierozmowny. Wylegiwał się na trawie i słuchał czegoś na słuchawkach.
– Rozejrzyj się dobrze, czy nie ma jakiegoś wejścia – powiedział Norbert na koniec tej dziwnej, ponurej wycieczki.
W samym środku filmu
Kiedy wróciłam do domu nic już nie było jak dawniej. Dom był inny, mamy nie było, tylko jakaś siostra i niedobry, surowy ojciec niemający absolutnie na nic czasu. Norbert kazał szukać wejścia, więc chodziłam po domu i szukałam.
Wreszcie w opuszczonej garderobie znalazłam drzwi opatrzone kokardą ze wstążki.
Otworzyłam je, skrzypnęły cicho. Przeszłam przez przedsionek, otworzyłam następne i znalazłam się w sali, gdzie tańczyło mnustwo par.
Wszyscy byli tancerzami baletowymi. Dziewczęta miały rozkloszowane, tiulowe suknie a chłopcy obcisłe rajtuzy i koszule. Jeden z nich prawie od razu zaprosił mnie do tańca, a ja pomyślałam, że muszę okropnie się wyróżniać w tym zwykłym domowym stroju. Chłopiec był bardzo miły i poruszał się z gracją jak zresztą wszyscy w tym towarzystwie i chyba się w nim zakochałam.
Przez cały bal chłopak przebywał tylko ze mną, ale nad ranem z żalem udałam się do siebie, bo czułam, że na mnie już pora. Codziennie odwiedzałam tę roztańczoną krainę. Nie codziennie były bale, ale tam zawsze coś się działo.
Najczęściej odbywały się próby do ich rozlicznych występów, ale mój nowy przyjaciel zawsze znalazł dla mnie czas.
Któregoś dnia znalazłam w domu jeszcze jedne drzwi, ale prowadziły one do zupełnie innego świata, jak się potem okazało świata mojego ojca. Był to rynek jakiegoś miasta, gdzie na ławce siedziała kobieta w ciąży i czekała na swego ukochanego. Tym ukochanym był oczywiście mój ojciec.
Wzburzyło mnie to, że ten okropny człowiek tak potraktował tę biedną kobietę i pogadawszy z nią chwilę wróciłam czym prędzej do domu i nie chciałam mieć już nic wspólnego z tym nieszczęsnym światem. Gdy zamykałam do niego drzwi przyłapała mnie na tym siostra i z początku nie chciałam jej nic powiedzieć. W końcu jednak powiedziałam jej tylko o świecie taty a o moim nie i zostawiłam ją z tą wiadomością. Któregoś dnia ojciec wziął nas na rozmowę i wypytywał się o wszystko aż w końcu doszedł do sedna.
– Dlaczego byłyście w moim świecie? – zapytał ostro.
– Ja byłam tam tylko raz, ale zorientowałam się, że to nie moje miejsce, więc z niego wyszłam – powiedziałam skruszona.
– A ja tam byłam wiele razy, bo nie mam swojego miejsca a ona ma! – powiedziała rozgoryczona siostra.
– Ale jej historia jest inna – mruknął ojciec. – Kogo lubisz w swoim miejscu? – zapytał przymilnie ojciec.
– Chodzę tam, bo interesuję się baletem, ale nie mam tam nikogo takiego – skłamałam, bo nie chciałam, żeby ten człowiek mieszał się w moje sprawy.
– O, To dziwne. W każdym razie na pewno będziesz miała. Tak jest zawsze. – Po tych słowach ojciec o nic już nie pytał, ale ja czułam dziwny niepokój.
Potem ojciec pokazał nam, że na razie nie może wchodzić do swego świata, bo przekroczyłyśmy z siostrą limity. Gdy chciało się wejść do świata ojca pojawiały się wciąż nowe i nowe drzwi, więc zrezygnowana wróciłam do domu i przeprosiłam ojca, choć tak naprawdę to siostra powinna go przeprosić, bo to ona ciągle tam właziła.
Przez tą moją głupią siostrę tata może zniszczyć moje relacje z tancerzem i w ogóle popsuć mi całą zabawę albo co byłoby jeszcze gorsze siostra może tam wejść, bo jest zazdrosna i zła, że nie ma swojego świata, do którego mogłaby chodzić i wtedy to już będzie całkiem tragicznie! Gdy tylko tata na dobre zajął się swoimi sprawami a siostra gdzieś sobie poszła udałam się prędko do mego świata, by ostrzec moich przyjaciół przed nieproszonymi gośćmi.
Kiedy się tam znalazłam trwała w najlepsze jakaś impreza, ale bardziej współczesna niż zwykle. Od razu natknęłam się na mego chłopca, ale nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Od razu zauważył, że jest mi smutno.
Nagle stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Usłyszałam dziwny dźwięk i znalazłam się w swoim własnym domu z mymi prawdziwymi rodzicami.
– Przerwa na reklamy, ale się zasłuchałaś. Lubisz takie romansidła, co? – zapytał tata. Nic nie odpowiedziałam tylko wstałam z łóżka z zamiarem umycia sobie głowy, bo przerwy na reklamy bywają na prawdę długie, ale nie zdążyłam się nawet rozebrać, gdy tata zawołał mnie z pokoju.
Włożyłam więc z powrotem ciuchy i wpadłam do pokoju. Po chwili znów znalazłam się wśród tancerzy. Przyjaciel opowiadał mi właśnie o swoim ostatnim bardzo udanym występie i proponował, bym dołączyła do ich zgranego zespołu.
Nagle znów usłyszałam ten okropny dźwięk i znalazłam się na kanapie w moim domu.
Teraz jednak nie poszłam się kąpać mimo, że przerwa trwała i trwała a gdy się wreszcie skończyła i znów znalazłam się przy stoliku obok niego zapytał:
– Dlaczego jesteś smutna, co cię trapi? Jeszcze nigdy nie widziałem cię w tak pieskim humorze.
Chciałam mu o wszystkim powiedzieć, ale nie wiedziałam jak on na to zareaguje, czy się nie wkurzy, że nie dopilnowałam tajemnicy.
– Dać ci coś do picia? – dał na razie za wygraną chłopak.
– Bardzo chętnie odpowiedziałam. Jak przyjdzie teraz z piciem to mu powiem. Muszę mu powiedzieć. W końcu podaje się za mojego przyjaciela.
Gorzej będzie jak mu nie powiem. Chłopak wrócił z dwiema szklankami a ja napiwszy się właśnie otworzyłam usta, by się mu na prawdę wyżalić, gdy otworzyły się drzwi do sali pełnej tancerzy i weszła tam jakaś dziewczyna…
Dlaczego nie mogę się z nimi bawić
Wszystkie problemy zaczęły się, gdy poszliśmy z całą grupą na pączki. Przychyliłam się, by zjeść swojego i wtedy grzywka od mojej nowej fryzury zaczęła mi przeszkadzać. Przecież ona jest taka krótka, to dlaczego wchodzi mi w oczy – zastanawiałam się. Po krótkich oględzinach mej fryzury okazało się, że część włosów, które powinny opadać z tyłu i na boki opadają na grzywkę, a że są długie to przeszkadzają mi wchodząc w oczy. Przed wyjazdem na wspólne wakacjowanie z przyjaciółmi nie zauważyłam, żeby fryzura była spartolona.
Wręcz przeciwnie, byłam z niej bardzo zadowolona.
Może ktoś w nocy spłatał mi figla, gdy tu przyjechałam i podciął włosy? Odkąd zaczęłam mieć problemy z mymi włosami wszyscy uczestnicy obozu, no może z wyjątkiem mych najbliższych przyjaciół patrzyli na mnie krzywo i ignorowali. Po niemiłej przygodzie z pączkiem najpierw chcieli mi pomóc. Patryk i pani Dorota zaoferowali się, że spróbują poprawić mi fryzurę, ale że nie mogli się dogadać kto zacznie a kto skończy i kłócili się nad moją głową tnąc co popadnie fryzura wyglądała jeszcze gorzej niż przedtem. Od tej pory miły, wakacyjny obóz nie był już taki fajny.
Najgorzej jednak było wieczorami. Zwykle pani Dorota zapraszała nas do dużej bawialni, gdzie oglądaliśmy ciekawe filmy lub też bawiliśmy się w różne zabawy harcerskie i nie tylko organizowane przez naszą wychowawczynię.
Jednak tego wieczoru nie dane mi było się z nimi bawić. Po kolacji, kiedy mieliśmy chwilę przerwy przed wspólnym wieczorkiem zajęłam się czymś na telefonie. Pani Dorota weszła cichutko i niepostrzeżenie do naszego pokoju i wyprowadziła moje koleżanki. Zabrała je oczywiście na wieczorek zabaw, mnie zostawiając samą w pokoju.
Zauważywszy to ze smutkiem opuściłam pokój zamykając za sobą drzwi i sama udałam się w stronę bawialni. Tam jednak czekała mnie niemiła niespodzianka, ponieważ, gdy chciałam wejść do bawialni pani Dorota nie wpuściła mnie mówiąc, że jeszcze muszę zaczekać, bo to jest kara za spóźnienie. Zrobiło mi się bardzo przykro, bo przecież wiedziałam jaka była prawda.
Niedługo, to nawet moje współlokatorki przestaną się ze mną zadawać i jeszcze może wyrzucą mnie z pokoju, albo będą mnie ignorować, co będzie chyba jeszcze gorsze dla mnie.
Niestety tak jak przypuszczałam nie wpuszczono mnie do sali aż do końca zabaw.
Dopiero, gdy wieczorek się zakończył otwarto drzwi na rozcież i mogłam wejść do środka, ale wszyscy się już zbierali i parli tłumnie do drzwi, naturalnie ignorując mnie zupełnie. W chwilę późnie pani Dorota oznajmiła gromkim głosem:
– Jutro Karolina nie idzie z nami na basen. Weźmiemy ją ewentualnie na szał zakupowy, ale nad tym jeszcze się zastanowię. – Po słowach wychowawczyni zachciało mi się płakać. Pobiegłam więc jak najszybciej do swego pokoju, by tam się wypłakać bez względu na to, czy moje współlokatorki jeszcze mnie lubią czy nie. W pokoju zastałam roześmianą Alicję i zamyśloną Kingę, które powiedziały mi, że na pewno pani przejdzie do jutra, a wtedy i reszta uczestników powoli zacznie zmieniać mniemanie o tobie i znów będzie wszystko jak dawniej cudowne.
– Śmiem w to wątpić – powiedziałam niby to żartobliwie do swych koleżanek, ale już odeszła mi ochota na płacz. Na razie rzeczywiście nie pozostaje mi nic innego jak położyć się spać, a co przyniesie następny dzień okaże się jutro, w tej kwestii nic nie mogę przyspieszyć.
Pani Agata załatwiła mi wstęp na koncert Madonny, który miał się odbyć w najbliższy piątek gdzieś w pobliżu Krakowa czy nawet w samym mieście.
Jedynym minusem tego wyjścia było to, że musiałam zwolnić się z całej piątkowej matmy. Od mej nauczycielki organów otrzymałam jeszcze paczkę z jakimiś sztywnymi kartkami w środku, jakby dyplomami i czymś jeszcze, ale nie zdążyłam zapytać jej co to jest, bo ona bardzo się gdzieś spieszyła. W piątek zwolniłam się z całej lekcji matematyki jak przykazała pani Agata i udałam się na autobus, który miał mnie zawieźć na miejsce koncertu.
Jednak jakież było moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że owszem, Madonna przyjechała do Polski, ale wcale nie miała zamiaru występować. Puścili tylko parę jej najbardziej znanych piosenek, chyba gdzieś ze 12, no, może 18. Na miejscu dowiedziałam się również, że jeszcze dwie osoby oprócz mnie nie wzięły paczek z dyplomami i czymś jeszcze w środku i dlatego piosenkarka nie zgadza się wyjść na scenę.
Acha, to była ta paczka, co mi ją pani Agata dała kiedy mówiła o koncercie. Dlaczego mi nie powiedziała, że ta paczka jest taka ważna? – pomyślałam z wyrzutem. A może ona sama o tym nie wiedziała?
Wepchnęli jej coś i tyle. Nie chciało jej się zapytać o co z tą paczką chodzi i teraz mamy efekty!
Zresztą moja nauczycielka nie była jedyna, bo tamte dwie osoby też się zbytnio paczką nie przejęły a nawet wcale. Po co piosenkarce były te kartki, czyje to były dyplomy a jeśli nie to co to było?
Dobrze, że mogłam chociaż uścisnąć rękę piosenkarce i zamienić z nią na żywo kilka słów, bo tak, to ten mój wypad na lekcji matematyki byłby już całkiem do kitu i ani lekcji, ani przyjemności.
– Dlaczego nie wzięłaś paczki? – zapytała Madonna podczas naszej rozmowy.
– Bo nie wiedziałam, że jest taka ważna – odparłam jej na to.
– Co było w tej paczce? – zapytałam.
– To ty nawet nie wiesz? Bilety na inne koncerty np. Lady Gagi.
– Po co ty je ludziom rozdajesz?
– Nie wszystkim, tylko trzem wybranym osobom.
– Ale numer! I te wszystkie 3 wybrane przez ciebie osoby nie przyniosły paczek!
– Przeczuwałam, że tak będzie, bo nie wyraziłam jasno potrzeby ich przyniesienia. Nie rozumiałaś mnie dlaczego rozdaje bilety na inne koncerty i robię sobie konkurencję. A właśnie że sobie nie robię, bo nikt nie przyniósł paczki.
– A jakby ktoś przyniósł, to byś dzisiaj zaśpiewała?
– Raczej tak.
-Dziwne, bardzo dziwne – mruknęłam pod nosem.
– I tak nie zamierzałam w tym roku dawać koncertu w Polsce – dodała jeszcze piosenkarka.
Smutno mi się zrobiło, bo chociaż pani Agata była winna, bo mi nic o ważności paczki nie powiedziała, to ja też mogłam okazać nieco więcej zainteresowania tymi sztywnymi kartkami podobnymi do dyplomów i wtedy dowiedziałabym się co one zawierają i ciągnęłabym to dalej. Zadzwoniłabym w tej sprawie do pani Agaty i ona na pewno by się dowiedziała co z tym dalej robić a była trochę niepocieszona, że nie załatwiła mi wstępu na koncert mej idolki.
Ucieszyłaby się na pewno, że tam są bilety na jej koncert.
Poza tym może ona wiedziała tylko tak udawała, że nie wie i teraz zrobi mi grandę, że źle całą sprawę poprowadziłam.
Kiedy tak stałam w zamyśleniu zupełnie zapomniawszy gdzie jestem i co mam dalej robić Madonna znów na chwile do mnie podeszła i powiedziała:
– Lady Gaga też taką politykę prowadzi. Ale nie martw się. Noś zawsze tę paczkę ze sobą, to może da się coś jeszcze zrobić. Po tych słowach odeszła i jakiś pan powiedział, że dziś już nie mam co liczyć na żadne spotkania z piosenkarką i żebym wróciła do siebie. Posłuchałam rady mężczyzny, gdyż byłam całkowicie usatysfakcjonowana z rozmowy z gwiazdą pop i udałam się do szkoły. Na dodatkowy chór udałam się ze swoją paczką.
Chciałam całą moją przygodę opowiedzieć Alicji, ale ona siedziała za daleko ode mnie a potem wyjechała w środku zajęć, bo jej rodzice się bardzo śpieszyli.
Kiedy chór się skończył wyszłam z sali 102 ciesząc się, że teraz już tylko wypoczynek, bo na ten weekend zostawałam w internacie, więc żadna uciążliwa podróż mnie nie czekała.
Byleby jakoś odrobić tą matmę, ale tym zajmę się dopiero w sobotę a dzisiaj luz blues.
Kiedy byłam już w połowie korytarza usłyszałam głos pani Malwiny, który wołał:
– Karolina, Karolina!
Wróciłam się więc niechętnie a pani powiedziała:
– Zostawiłaś paczkę.
– Oh dziękuję. Zupełnie nie rozumiem dlaczego tak namiętnie o niej zapominam. Owszem jestem zapominalska, ale znowu bez przesady.
Wzięłam paczkę z rąk dyrektorki i wyszłam.
Dobrze, że to się tak pomyślnie skończyło, bo po weekendzie to nie wiem czy bym tą paczkę odzyskała. Pani Malwina, to zawsze jest we właściwym miejscu o właściwym czasie i nie chodzi tu tylko o moją paczkę. Po prostu jest zorganizowanym człowiekiem o dobrym sercu i wiele spraw załatwić może zwłaszcza, że jest na tak wysokim stanowisku.
Dobrze, że go źle nie wykorzystuje. I znowu stałam zamyślona na środku korytarza tym razem z paczką w ręku.
Dobra, teraz już na prawdę wracam do internatu. Dobrze, że Madonna nie widziała chwilowego porzucenia paczki, bo trzeciej szansy pewnie by mi już nie dała.
Nie tak prędko
Był ostatni dzień obozu i każdy mógł robić co chciał. Większość spędzała ten czas na pakowaniu albo na ostatnich spacerach po plaży czy kupowaniu pamiątek na pobliskich straganach. Ja natomiast spakowawszy się pośpiesznie udałam się do pomieszczenia, gdzie przechowywane były rzeczy, których wczasowicze nie chcieli wziąć ze sobą, bądź też zostawili je w ośrodku nieświadomie i się po nie nie zgłosili. Sprzedawane to było za marne grosze, bądź też oddawane za darmo. Przy śniadaniu jedna z opiekunek powiedziała, że zaniesie tam album Madonny, który kupiła bez zastanowienia w jakimś sklepiku. Postanowiłam go więc odszukać i zabrać ze sobą. Kinga nie chciała ze mną iść. Wolała po sto razy sprawdzać, czy aby na pewno wszystko zabrała i odpoczywać przed podróżą.
Siedziałam więc sama w zagraconej do granic wytrzymałości rupieciarni i szukałam płyty, ale nie mogłam jej znaleźć. W końcu znalazłam jakąś płytę, ale to na pewno nie był ten album, bo zbyt liche miał pudełko. Postanowiłam zabrać ze sobą dwie figurki zamków.
Sama ostatnio taki kupowałam, ale będę miała dla kogoś na prezent. W końcu zrobiło się późno i słychać było okrzyki pakowania bagaży do autokaru. A ja? Czy jestem na pewno spakowana? Jeszcze przez chwilę desperacko szukałam płyty wśród rupieci. Nagle usłyszałam:
– Kto do toalety? Ostatnia szansa!
Wypadłam z rupieciarni i ustawiłam się w kolejce.
Toaleta była obskurna, ale jakoś załatwiłam w niej swoje potrzeby a potem wciągnięto mnie do autokaru mówiąc, że moje bagaże są już w środku.
Obok mnie siedziała Kinga i grzebała coś w swojej torebce.
– I co znalazłaś? – zapytała obojętnie.
– Nie. I jeszcze zapomniałam tych drobiazgów co sobie wybrałam.
– To zawołaj jakiegoś opiekuna. Jest jeszcze chwila czasu. Zawołałam tę panią od płyty. Kobieta poszła, ale źle mnie zrozumiała, że rzeczy zostawiłam w moim pokoju a nie w rupieciarni i skończyło się na tym, że w końcu pojechałam bez nich. Do domu zajechałam bardzo późno a gdy mama zapytała jak było, rozpłakałam się rzewnie i długo przestać nie mogłam.
Wtedy ona odezwała się do mnie tymi słowami:
– Nie becz córko! Inni nie mają w ogóle wakacyjnych wyjazdów i muszą się z tym pogodzić.
– Ale ja tam zostawiłam pamiątki i w ogóle było za krótko. Na dźwięk moich wrzasków z pierwszego piętra przyszła babcia i zapytała co się stało:
– Karolina płacze, bo się obóz skończył a ona nie wszystko zrobiła, nie chciała zakończyć tego rozdziału pt. "Wakacje poza domem" – wyjaśniła cierpliwie mama.
– Właśnie – potwierdziłam i zaczęłam się rozpakowywać, a babcia poszła do kuchni z mamą i rozmawiały o codziennych sprawach. Włączyłam radioodbiornik i tłumiłam resztki łez. W walizce, na samym wierzchu znalazłam jakąś płytę. Ożywiłam się. Może to ten album Madonny, którego chciała pozbyć się wychowawczyni? Może wrzuciła go nie wiedzieć kiedy do moich bagaży a ja jej szukałam po całym składziku? Zaraz to sprawdzę. Podchodzę do odtwarzacza a z kuchni słyszę głos babci: Karolisiu, choć no na chwilkę! – wzdycham ciężko i niechętnie drepczę do kuchni jeszcze z płytą w rękach.