Szpaki i grzywacz w tle
Pierwszy nagrany kos tej wosny
Drozd
Ruski alkohol i dylematy związane z gośćmi
Nie mogłam się już doczekać przyjazdu Ady do nas. Mamy nie było w domu, a tata codziennie sporządzał jakąś ruską wódkę o nazwie Apseut, która była bardzo śmierdząca.
Któregoś popołudnia zadzwoniła do nas mama Ady i zaproponowała, żeby zamiast Ady przywieźć nam Lenkę. Tata zaproponował mi wtedy kompromis, żeby Lenka przyjechała do nas na 3 dni a Ada na resztę. Ja się na to nie zgodziłam, więc tata powiedział, że zadzwoni jeszcze później, gdy się zastanowimy. Zaraz potem zadzwoniłam do mamy, ale nie powiedziałam jej nic o ruskim alkoholu tylko opowiedziałam o propozycji mamy Ady. Mama kategorycznie zdecydowała, że żadna Lenka ma do nas nie przyjeżdżać – albo Ada, albo nikt.
Powiedziałam o tym tacie, ale on nie oddzwonił, bo znów robił alkohol.
Nie pożyczę ci płyt
Radosław przyszedł do naszego pokoju późnym wieczorem, a ja dopiero co się umyłam i siedziałam na łóżku w piżamie trzymając płyty Kim Wilde, które przywiozłam ze sobą do szkoły, bo nie mogłam się z nimi rozstać. Radek zaraz to zauważył i zaproponował mi, bym je mu pożyczyła:
– Nie pożyczę ci płyt – powiedziałam stanowczo wchodząc pod kołdrę i kładąc płyty na innym łóżku.
Usiadł na nim Radosław i zagadał coś do Mileny. Ona siedziała przy komputerze i chyba robiła jakieś porządki. Radek wziąwszy jedną płytę do ręki zapytał o coś Milenę poczym ona zastanowiwszy się chwilę puściła przez internet jakąś nudną debatę czy coś w tym rodzaju. Wychowawcy wcale do nas nie zaglądali, ale i bez tego wiedziałam, że jest bardzo późno. Nie chcąc im jednak przeszkadzać sprawdziłam godzinę pod poduszką na zegarku mówiącym a raczej chciałam sprawdzić, bo zamiast tego w zegarku usłyszałam głos Kingi:
– Która godzina? No, nie wiem, czy ci mówić, bo jest tak późno, że na pewno taka pora by ci się nie spodobała.
-Ale powiedz, już się z tym pogodziłam – powiedziałam zdumiona i nacisnęłam guzik zegarka jeszcze raz:
– Godzina, godzina jest w pół do drugiej – zawołała podnieconym głosem i jakby z satysfakcją Kinga.
Wyciągnęłam zegarek z pod poduszki i odłożyłam go na stałe miejsce na szafce.
– Może byście kończyli już to słuchanie co? – zagadnęłam do Mileny i Radka.
– Dobra, kończymy – mruknęła Milena i wyłączyłam komputer a Radosław opuścił pokój, ale z małym niedosytem jeśli chodzi o tak ciekawe dla nich słuchowisko.
krótkie spotkanie
Wyjechałam z rodzicami na wakacje nad jakieś jezioro, ale, że oczekiwana przeze mnie płyta jeszcze do mnie nie dotarła, więc zmieniliśmy z tatą adres przesyłki na miejsce tymczasowego pobytu nad jeziorem. Na miejscu okazało się, że mieszka też w pobliżu ciocia Ewa a że ma dużo wspólnego z Allegro, więc podjęła się przypilnować paczki.
Miała ją dostać od jakiegoś pośrednika z Rosji.
Któregoś dnia pobytu obudziłam się bardzo słaba i rozdrażniona, więc rodzice sami udali się do cioci, by zapytać o płytę. Po jakiejś godzinie zadzwonili po mnie więc przywlekłam się do cioci niechętnie.
Okazało się, że płyta już jest, ale ciocia miała jakieś problemy z tym pośrednikiem, ponieważ on przetrzymywał paczkę licząc na to, że o niej zapomnimy i miał zamiar ją później sprzedać.
Wzburzyła mnie ta wieść i zdziwił mnie fakt, że ciocia nie zadzwoniła do nas sama w sprawie płyty, gdy wszystko skończyło się pomyślnie. Płyta leżała w reklamówce z jakimś jeszcze innym pudełeczkiem, ale nie ciekawiło mnie prawie wcale co w nim jest. W przyległym pomieszczeniu do tego w którym obecnie ciocia nas gościła była kuchnia i stamtąd dochodziły jakieś głosy. Już wkrótce dowiedzieliśmy się, że ciocia ma gości zagranicznych i że pragnie przedstawić nam kilku z nich. Już po chwili ciocia udała się do kuchni i przyprowadziła ze sobą kilka osób między innymi Kim Wilde, która podszedłszy do mnie uścisnęła mi rękę i rzekła do mnie coś po angielsku, ale jej nie zrozumiałam.
Byłam tak oszołomiona tym krótkim acz wspaniałym spotkaniem, że zapomniałam poprosić ją o autograf zwłaszcza, że miałam przecież przed sobą jej album.
Wracając z rodzicami od cioci miałam wielką głupawkę i sama nie wiedziałam dlaczego. W domu rozpakowałam płytę i położyłam ją obok "Close", którą wzięłam ze sobą na wakacje i nawet nie posłuchałam nowego albumu, bo znów ogarnęła mnie wielka senność. Przez sen usłyszałam, że ktoś wchodzi do mojego pokoju i kręci się przy mym biurku. Była to Kim, która za prośbą cioci przyszła podpisać moje płyty.
Chciałam się za wszelką cenę obudzić, ale zdołałam podnieść swe ciężkie, zmęczone powieki dopiero, gdy Kim zamknęła za sobą drzwi, a ja nie byłam już w domku nad jeziorem, tylko we własnym łóżku.
Tajemnicza kaseta
Kiedyś pani Zarzycka przedstawiła nam pewnego wykonawcę w stylu Grzegorza Turnaua i zaleciła, by każdy z nas kupił choć jedną płytę tego artysty.
Twórczość tego człowieka wcale mi się nie podobała, ale cóż, trzeba się poświęcić dla dobra nauki.
Weszłam więc z tatą na allegro i wybraliśmy najlepszy zdaniem nauczycielki album.
Można było go też kupić w formie kasetowej, ale używany.
Taka forma była najtańsza.
Szkoda mi było pieniędzy na twórczość tego pana, więc kupiłam kasetę. Przesyłka przyszła bardzo szybko i już w następnym tygodniu mogłam pochwalić się pani Zarzyckiej moim zakupem. Nauczycielka bardzo się ucieszyła na widok albumu i nawet nie przejęło ją to, że jest to kaseta.
– No, to teraz czas słuchać – powiedziała do mnie i przeszła do lekcji. W szkole nie miałam na czym słuchać albumu, więc dopiero w piątek wieczorem wsadziłam kasetę do mej wieży. Na pierwszej stronie leciały piosenki o których wspominała nauczycielka polskiego.
Druga strona jakoś nie chciała się odtworzyć. Z początku wcale się tym nie przejęłam, bo spać mi się chciało okropnie, więc to nawet lepiej, zajmę się tym jutro. Przez cały następny dzień byłam zajęta więc kasetę włączyłam dopiero wieczorem, po kąpieli przed snem. Wysłuchałam jeszcze raz pierwszej strony kasety, a potem zmusiłam niesforny odtwarzacz, by zajął się także drugą stroną. Ku mojemu zdziwieniu nie było na niej ani jednej piosenki nudnego wykonawcy. Najpierw słychać było jakieś szumy, jakby ktoś się na tej kasecie nagrywał, potem przez chwilę słychać było głośne rozmowy, a następnie popłynęła jakaś smutna piosenka w stylu "Voyage Voyage".
Trochę się tej piosenki bałam, ale wysłuchałam jej cierpliwie do końca. Potem na jakąś sekundę włączył się ulubieniec pani Zarzyckiej i znów lata osiemdziesiąte. Już nie słuchałam dalej kasety. Pobiegłam do taty zmartwiona.
Wczoraj pytał się mnie czy z kasetą wszystko w porządku, a ja odpowiedziałam, że tak i pewnie tata wystawił już dobrą ocenę temu sprzedawcy. I co teraz? Nie dość, że zmarnowałam trochę kasy na takiego nudziarza, jak ten pan, to jeszcze muszę wysłuchiwać czyichś nagrywek!
– Jutro zadzwonię do tego gościa – uspokajał mnie tata. Nie wiem jak ta historia się skończyła.
Wiem tylko, że tata z gościem rozmawiał, i że on nie chciał już tej kasety. Czy jednak zwrócono nam pieniądze, tego nie wiem i wolałam nie wiedzieć, by się zanadto nie wkurzyć. Pani Zarzyckiej nic nie powiedziałam o feralnej kasecie, bo uważałam, że temat jej idola już się zakończył.
Przedwczesne spotkanie
Jeszcze nie skończył się jeden rok szkolny, a już trzeba było myśleć o następnym, bo właśnie na nieszczęsnej lekcji polskiego przyszła jakaś dziewczyna i prosiła, by przyszły osoby zainteresowane studium realizacji dźwięku. Dziewczyna zaprowadziła mnie do jakiejś dziwnej, małej salki z keybordem.
Siedział tam jakiś nieznany mi mężczyzna i jeszcze kilka osób.
– Ile was będzie na tym kierunku – zapytał oschle mężczyzna.
– Oprócz nas jeszcze Mirosław i Radosław – odpowiedziałam.
Teraz pan dał nam chwilę czasu, byśmy się ze sobą zapoznali.
Oprócz mnie były tam jeszcze dwie dziewczyny: Iza i Enna oraz dwóch chłopców, w tym jeden o bardzo ładnym głosie.
Każdy miał powiedzieć coś o sobie. Dziewczyny powiedziały ze dwa zdania, ja rozgadałam się jak zwykle, a chłopak o ładnym głosie po prostu zaśpiewał.
Była to piosenka o miłości do naszego przyszłego kierunku.
Podczas gdy on śpiewał pomyślałam, że gdy się bliżej poznamy opowiem mu o przygodzie z kasetą i może ją mu pokażę.
Francuskie problemy
Weszła taka zasada, że pod koniec danego roku szkolnego polonista uczący daną klasę wybiera dla niej odpowiednią lekturę spoza programu – zwykle wg upodobań większości, ale nie zawsze. W tym roku pani Zarzycka wybrała dla nas jakąś trudną książkę nieznanego, francuskiego pisarza. Niestety o tym wyborze dowiedziałam się stosunkowo niedawno i byłam wtedy w domu, co utrudniało przeczytanie książki. Tak więc po długiej przerwie przyjechałam do szkoły kompletnie nieprzygotowana – przynajmniej jeśli chodzi o język polski. Pod koniec drugiej lekcji z naszym informatykiem Milenie przypomniało się, że mam sporządzić jakiś dokument, który ma nam być potrzebny do omawiania lektury. Wzór znajduje się na dysku T (od nauczyciela).
Miałam też udać się do pani Marty i wziąć od dwóch Francuzek, które przyjechały do nas jakieś potrzebne na lekcje teksty. Skopiowałam szybko dokument i zaczęłam go wypełniać, bo pan Marek był czymś zajęty i nie pilnował nas wcale tylko patrzył w ekran swego komputera i klikał zawzięcie.
Nagle zadzwonił dzwonek i wszyscy opuścili salę. Tylko ja zostałam przy swoim stanowisku:
– Czy mogę jeszcze chwilę posiedzieć? – zapytałam nauczyciela.
– Nie bardzo. Muszę zaraz wyjść.
– Dobrze, w takim razie tylko coś dopiszę. – zrobiłam to poczym spakowałam swoje manatki i również opuściłam salę. To był koniec lekcji na dziś.
Teraz zostało mi tylko udać się do pani Marty.
Najpierw jednak zjadłam obiad i zostawiłam laptopa w pokoju. U nauczycielki od angielskiego rzeczywiście siedziały jakieś dwie dziewczyny.
– Proszę, wybierz sobie który chcesz – powiedziała pani Marta. – Zostały jeszcze trzy.
Zupełnie nie wiedziałam który wybrać. Jeden był bardzo gruby i źle pozszywany, jeden był chyba cały po francusku, a jeden stanowiła tylko jedna kartka i zaczynał się od słowa "polowanie". W końcu nie wiem dlaczego, ale wybrałam ten najgrubszy.
Skoro nie przeczytałam lektury, to przynajmniej poczytam coś na lekcji – pomyślałam i opuściłam salę.
Nawet nie zauważyłam, że jedna z Francuzek wyszła za mną po cichu, a po chwili, tuż przed nowym internatem złapała mnie i wyrwała tekst z ręki.
Było to grube, wysokie babsko i w dodatku śwargotało do mnie po francusku, więc nawet nie protestowałam. Z tego wszystkiego zapomniałam języka w buzi i nawet nie wydusiłam choćby kilku słów po angielsku. Dziewczyna uciekła z kartkami, a ja stałam oniemiała koło schodów prowadzących do nowego internatu.
Mogłam wziąć ten krótki tekst z napisem polowanie, to może by się na niego nie połaszczyła. I co ja teraz powiem pani Zarzyckiej? Milena poradziła mi, bym poszła do pani Eli z tym dokumentem, bo mogłam go źle wypełnić.
Byłam trochę zmęczona tymi francuskimi przygodami, ale jak się długo siedzi w domu, a nie w szkole, to potem się za to płaci. Poszłam więc do pani zarzyckiej, która akurat przebywała w Pk i poprosiłam o sprawdzenie dokumentu. Polonistka rzeczywiście wciąż się czegoś czepiała. Raz nawet interweniował pan Marek, bo chodziło o jakieś skomplikowane formatowanie i kłóciłyśmy się jak to lepiej zrobić. Po jakiejś godzinie wszystko było gotowe. Pan Marek wydrukował dokument i pani Elżbieta dokładnie go obejrzała.
– Weź to teraz do siebie i przynoś na najbliższe lekcje polskiego, bo może się przydać.
– Dobrze – powiedziałam i opuściłam salę.
Następnego dnia idąc na lekcje nawet nie myślałam o francuskich przygodach z tekstami i trudnymi dokumenciskami. Milena też nie brała żadnych kartek brajlowskich ani czarnodrukowych. Może zapomniała po nie pójść, albo przytrafiło jej się to samo co mnie? Przynajmniej nie będę sama z tym problemem. Na polskim pani Zarzycka nie zrobiła testu z lektury, ani też nie pytała kto przeczytał, a kto nie, tylko zrobiła mały wstęp do lektury, opowiedziała trochę o nieznanym, francuskim pisarzu i powiedziała:
– A teraz przeczytam wam fragment rozdziału "Polowanie", a potem go sobie omówimy. Odetchnęłam z ulgą, a pani zaczęła czytać:
– Pan Mors poszedł na długo oczekiwane przez niego polowanie, ale niestety w jego trakcie z niewiadomych przyczyn ciupnął. – usłyszawszy słowo ciupnął ogarnęła mnie zwyczajowa śmiechawka, co nie było już dla nikogo dziwne.
– Czy nigdy nie słyszałaś słowa ciupnąć? – zapytała spokojnie nauczycielka.
– Nigdy – próbowałam powiedzieć przez śmiech. Gdy wreszcie skończyłam się śmiać pani zaczęła czytać dalej, ale wtedy do sali wszedł pan Marek z panią Grosik i poprosili mnie na zewnątrz i zrobiło się groźnie.
Mimo powagi sytuacji poprosiłam nieśmiało:
– Tylko nie czytajcie beze mnie, co?
Tależ zdrowia
Mój pierwszy wiersz napisany w podstawówce, co najciekawsze powstał tam, gdzie król piechotą chodzi.
Talez zdrowia
Dom pestkowy, mandarynka; W nim pestkowa jest rodzinka. Mama pestka, tata peść; Niedałoby się ich zjeść.
Bardzo twarde są i śliskie;
Wyślizgnęły by się wszystkie.
Wolę jabłka i banany, bo je łatwo przełykamy. Są przepyszne i niedrogie;
Zawsze idą nam na zdrowie.
Rozpieszczana przez
Pewnie wielu z Was siedząc w domu, by przeczekać nieszczęsną epidemię marzy o ciepłych wakacjach, więc wychodzę temu naprzeciw i przedstawiam wspomnienia z wakacji sprzed kilku lat.
Rozpieszczana przez
Zjawiły się z radością, z pogodą, z ptakami.
Przyniosły też niepewność, co będzie przed nami.
Współpracowały ze słońcem, co spać późno się kładło. I przegoniły zmartwienie, by z wiatrem gdzieś przepadło.
Dbały o noc spokojną, a dzień spędzony ciekawie. I podsuwały myśli o: szczęściu, radości, zabawie.
Pilnowały też planów, by do skutku dochodziły. A w dni deszczowe chandrę w zarodku niszczyły.
Odsuwały o szkole drażniące wspomnienia. A podsuwały owoce, smaczne bez wątpienia. Umilały wieczory świerszczyków cykaniem.
Czasem też budziły psów nocnym szczekaniem. A ja brałam to wszystko, dziękując im za to. I ciesząc się niezmiernie, że wypadają w lato.
Możecie więc chyba przyznać mi rację, że cudne tego roku są moje wakacje.