Właśnie kończyły się montaże w studio nagrań, gdy pan Patryk zapytał klasę: czyj to kubek?
Nikt się jednak do niego nie przyznał. Pan Patryk pokazał mi ów kubek. Był całkiem niebrzydki, ale nie chciałam go brać. Może ktoś go będzie szukał? Nauczyciel odłożył gdzieś znaleziony przedmiot i ogłosił koniec zajęć. Pojechałam więc do domu, a w sobotę ogłosiłam wszem i wobec, że boli mnie noga, serce i w ogóle wszystko jest do dupy.
Późnym popołudniem mama zabrała mnie więc do Czostkowa, bym zapomniała o swoich troskach.
Przed płotem spotkałyśmy suczkę sąsiadów cioci i wpuściłyśmy ją na podwórko. Ciocinej Neli nigdzie nie było.
Wzięłam małą na kolana i zaczęłam pieścić po gęstym futrze.
– Chodźmy przywitać się z gospodarzami – powiedziała po chwili mama, więc puściłam psa i weszłyśmy do domu cioci Dzidzi. Z niewiadomych przyczyn przebywała tam jeszcze ciocia Hania i zaoferowała się wymasować mi chorą nogę i uleczyć zbolałe serce. Zaprowadzono mnie więc do jednego z małych pokoi cioci i kazano ułożyć się wygodnie na łóżku.
Zostałam sama z ciocią Hanią, która zaczęła masować mi stopę. Z początku było całkiem przyjemnie, ale potem zaczęło mnie okropnie boleć.
Rozdarłam się z bólu na cały dom, a potem straciłam przytomność. Obudziłam się już w swoim domu.
Leżałam na narożniku w kuchni, a na stole stała przygotowana dla mnie kolacja.
Usiadłam, przetarłam oczy i zaczęłam ją jeść. W domu oprócz mnie nie było nikogo. Gdy skończyłam już jeść i zaczęłam myć po sobie naczynia przyszła do mnie babcia i też chciała coś przekąsić.
Poprosiła, bym włączyła jej radio. Przez chwilę leciała przyjemna muzyka, ale gdy babcia zaczęła jeść, poleciała piosenka, którą dobrze znałam i nie lubiłam, ale była w jakiejś dziwnej przeróbce. Śpiewał ją młody chłopak.
Tekst dotyczył promocji jakiegoś nowego polityka.
Wystraszyłam się bardzo tej piosenki zwłaszcza, że już i tak nastrój w tym domu był złowrogi.
Chciałam wyłączyć radio, ale babcia koniecznie chciała zjeść kolację przy muzyce i w moim towarzystwie.
Jeszcze piosenka się nie skończyła, a babcia już skończyła posiłek.
Pewnie go nawet nie spożyła, bo też ją denerwowała ta nuta. Z radością wyłączyłam radio i mimo wczesnej godziny poszłam się kąpać.
Chciałam wreszcie iść spać mając nadzieję, że jutro wszystko wróci do normy.
Odpowiednia woda nie chciała się ustawić. Raz była za zimna, a raz za gorąca. W końcu, po dużych trudnościach udało mi się wreszcie nalać do wanny coś uczciwego, więc weszłam do wody. Już namoczyłam gąbkę i zaczęłam się oblewać wodą, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Przestraszyłam się tego bardzo, ale zapytałam głośno:
– Kto tam? – Niestety nikt mi nie odpowiedział.
– Jeśli mi nie powiesz kim jesteś, nie wpuszczę cię do łazienki – powiedziałam stanowczo, jednocześnie przypominając sobie, że nie zamknęłam się na haczyk. Mam nadzieję, że to któreś z rodziców – pomyślałam i starając się nie zwracać uwagi na człowieka za drzwiami, zaczęłam się myć.
Month: August 2019
Wycieczka do nikąt
– Kto tam znowu – denerwuję się i z trzaskiem odkładam komputer z otwartym projektem w pro toolsie.
Nerwowo łapię ze telefon i mruczę do słuchawki:
– Słucham, o co chodzi?
– Mam dla ciebie pewną propozycję – słyszę w słuchawce tajemniczy głos Krzyśka.
– Jaką? – pytam bez cienia entuzjazmu. Też sobie wybrał porę na te swoje zawiłe gadki.
– Chciałbym zaprosić ciebie i bliską ci osobę na zagraniczną wycieczkę.
– Do jakiego kraju? – pytam rzeczowo.
– Z kim chcesz się na nią wybrać? Wyjazd jest pojutrze.
– Myślę, że z Martyną. Ona jest najbliżej, mogę jej niemal zaraz wszystko przekazać.
– Ok, w takim razie zapisuję was. Bądźcie pod portiernią o piątej rano. Miłej zabawy.
– Ale… dokąd ta wycieczka? Na jak długo? Co należy z sobą zabrać? Będziemy tam chodzić po górach, wylegiwać się na plaży, czy może zwiedzać miasta?
Nikt nie odpowiedział na moje rozliczne pytania, ponieważ kolega się rozłączył i nie miał też zamiaru odbierać moich połączeń. Przekazałam te skąpe wieści Martynie i ona bardziej cieszyła się na tę wycieczkę niż ja.
Mnie natomiast ogarnął strach. Z jednej strony Krzysiek raczej nie zrobiłby nam krzywdy, ale z drugiej strony, może on też się naciął. Nic nie mówił przecież o żadnej zapłacie, a wątpię, że jakakolwiek wycieczka zagraniczna, mogłaby się odbyć bez pieniędzy. Z tymi właśnie obawami, stawiłam się w dwa dni później pod portiernią.
Dyżurująca portierka kazała mi iść na parking i wsiąść do podstawionego tam busa. Martyna już była w pojeździe i zajęła nam świetne miejsca.
Usiadłam obok niej i czekałam na odjazd.
Wreszcie ruszyliśmy.
Wtedy to naszym uszom dał się słyszeć lekki trzask i z głośników niemal nad naszymi głowami dała się słyszeć muzyka disco-polo.
Tego nie dało się wytrzymać, bo natężenie dźwięku było bardzo duże, a do tego rodzaj muzyki nie nastrajał pozytywnie.
– Karola idę się gdzieś ukryć, bo nie zniosę dłużej tej muzyki – powiedziała moja koleżanka i pozostawiła mnie samą na siedzeniach. Po jakichś dwóch piosenkach nastała cisza, potem jakiś męski głos głośno odchrząknął do mikrofonu, ale chyba zrezygnował z przemowy, bo znów nastała cisza, po czym, już znacznie ciszej popłynęła zwykła popowa muzyka.
Kolejna piosenka zabrzmiała mi znajomo, taka hiszpańska balladka.
Nagle… Ach, ten jingiel! – przecież to moje ulubione hiszpańskie radio internetowe. Zawołałam głośno Martynę, ale ona musiała być dobrze ukryta przed discopolowym hałasem, bo nie usłyszała mego głosu. Próbowałam do niej zadzwonić, ale zostawiła torebkę obok mnie.
Zrezygnowałam z przywołania koleżanki i przymknęłam oczy oddając się muzyce. Ktoś dotknął mojego ramienia.
– Czy mogę się dosiąść? – zapytała kobieta o niskim głosie.
– Nie bardzo. Siedzę tu z moją koleżanką.
– Pójdę sobie, jeśli powróci. – Żal mi się zrobiło tego smutnego altu.
– Proszę usiąść. Czy pani zna tego kierowcę?
– Tak, to mój mąż.
– A czy on często podróżuje? Słucha hiszpańskiego radia. Czy może to tylko słabość do samej muzyki.
– On woził mydło do Hiszpanii.
– Mydło? Och, myślałam, że odwiedzał ten kraj rekreacyjnie.
– Nie, to nie w jego stylu.
– A pani gdzie chciałaby pojechać?
– Aaa, mnie tam nie zależy. Ja się najeździłam już.
– A gdzie my w ogóle jedziemy? – szepnęłam, bo wstyd mi było, że wsiadłam do obcego busa, nie mając pojęcia dokąd on zmierza. Kobieta właśnie otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale w tej właśnie chwili wróciła Martyna i zarzuciła nas potokiem słów.
– Rozmawiałam z naszym kierowcą. Mówił, że był kiedyś w Meksyku. To ja go namówiłam, żeby puścił coś hiszpańskiego. Chcesz coś chrupnąć? Mam coś dobrego w torbie. Co to za pani?
– To jest żona pana kierowcy. Kobieta ustąpiła miejsca mojej koleżance i poszła sobie, a ja znów zaczęłam się bać.
– Martyno, nie wiesz może gdzie my w ogóle jedziemy?
– Nie mam pojęcia, ale zapytam się kiedyś pana kierowcy. Za kilka godzin będzie postój.
– No, widzę, że polubiłaś pana busiarza.
– Bo fajny jest. O wszystkim z nim można pogadać. – Koleżanka wyciągnęła jakieś chrupki i otworzyła je. Zadzwonił do niej telefon, ale nie zdążyła odebrać.
Nawet nie sprawdziła kto się do niej dobijał.
Wyciągnęłam swój telefon i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest rozładowany. No przecież wczoraj go ładowałam, więc jak to możliwe, żeby…
O dziecku, które było kochane, ale…
Z teczki Lady Gagi
O dziecku, które było kochane, ale…
Przebywałam w jakimś małym przytulnym domku, gdzie obecnie mieszkała ciocia Ewa, jakaś kobieta i niemowlę. Nie miałam pojęcia czyje było to dziecko, ale ciocia była bardzo do niego przywiązana: nie zostawiała go ani na chwilę samego, mówiła bez przerwy o nim i do niego, kochała go całym swoim sercem, zupełnie tak, jakby nie miała jeszcze innych dzieci.
Swoją drogą, gdzie one teraz są? Czemu ciocia nic o nich nie mówi, ani słowa? Cała ta sytuacja była dla mnie niepojęta i wiała grozą.
Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że to tak bardzo kochane przez ciocię dziecko było prawdopodobnie chore.
Uważałam tak, ponieważ niemowlę było bardzo niemrawe i strasznie smutne. Zwykle małym dzieciom nie potrzeba wiele do szczęścia, jeżeli tylko dostają jeść, gdy są głodne, nie mają mokrej pieluszki i są otaczane troską, a to dziecko miało wszystkie te rzeczy zapewnione przez te dwie kobiety, które mieszkały w domu, a zwłaszcza przez ciocię. Nie powiedziałam kobietom o moich obawach, żeby ich nie zmartwić, tylko pieściłam smutne dziecko na kolanach, które wyglądało zupełnie tak, jakby było czymś bardzo zmartwione. Po niedługim czasie zadzwonił dzwonek do drzwi i kobieta mieszkająca z ciocią otworzyła je i wpuściła do środka Kamilę – jedną z moich szkolnych koleżanek, która przyniosła mi płaskiego, drewnianego ludzika o ruszających się rączkach i nóżkach.
– To dla ciebie – powiedziała. Zrobiłam go własnoręcznie w tutejszej piwnicy z tutejszego drewna, niech ci długo służy.
Bardzo mnie zdziwiły słowa koleżanki, bo wg mnie ludzik był tylko zwykłą płaską zabaweczką, ale coś mi mówiło, że powinnam go zatrzymać i pilnować dobrze. Ciocia Ewa doradziła mi, bym nie pokazywała zabawki nikomu w okolicy, bo ktoś może mi ją zabrać uważając, że jest ona zrobiona z jego własnego drewna i będę musiała mu ją oddać nie mając nic do gadania.
Schowałam więc brzydkiego ludzika i oddałam przysypiające już dziecko cioci, które ona ułożyła delikatnie w łóżeczku i starannie okryła.
Kiedy dziecko już zasnęło, ktoś ponownie zadzwonił do drzwi i kobieta wpuściła do środka Radosława – mojego kolegę z klasy, który bardzo chciał zobaczyć dziecko, ale wstydził się o tym powiedzieć. Ciocia jednak odczytała jego zamiary i pozwoliła mu delikatnie dotknąć dziecka, co mnie trochę zdziwiło, bo przecież ono już spało. Ja, gdybym się opiekowała niemowlęciem, to nie pozwalałabym, żeby ktoś przeszkadzał dziecku w śnie. Podeszłam do łóżeczka, gdzie spało niemowlę, jak gdyby obawiając się, że chłopak zrobi mu krzywdę.
Kiedy Radek dotknął twarzy dziecka podziękował za wizytę i wyszedł. Ostatni raz jeszcze pogładziłam twarz dziecka, która wydawała mi się być zbyt gorąca niż powinna, ale i to spostrzeżenie pominęłam milczeniem. Stwierdziwszy, że nie mam już nic do roboty w tym pokoju, bo ciocia zauważywszy, że dziecko śpi gdzieś wyszła, sama również udałam się do innego, mniejszego pokoju, w którym znajdował się komputer, który z resztą był włączony, ale nikt przy nim nie siedział. Usiadłam więc ja przy znanym mi urządzeniu, włączyłam NVDA, który ku mojemu miłemu zaskoczeniu był tam zainstalowany, a potem znalazłam nawet zaktualizowanego Songra, który aż prosił się, by go użyć.
Włączyłam więc wyżej wymieniony program i coś tam wpisałam w polu edycyjnym. Nie pamiętam już dokładnie co, chyba „Dj Gaga”. Na liście ukazało się parę pliczków w całkiem niezłej jakości.
Odtworzyłam pierwszy z nich.
Była to dość delikatna, przyciszona muzyczka do złudzenia przypominająca podkład do „Ten you love me”.
Podkład był tłem do bardzo dziwnej mieszanej wypowiedzi Gagi.
Dlatego mieszanej, bo Lady Gaga trochę mówiła po angielsku, a trochę po polsku.
Przez to, że Gaga tak szafowała tymi językami i mówiła niewyraźnie po polsku, to w ogóle jej nie zrozumiałam, co mnie trochę zirytowało, ale tylko trochę.
Historia_sen z nutką grozy (z teczki o Lady Gadze)
O czym mówi się w telewizji, jakich piosenek się słucha, gdzie spędza się urodziny
Piątek wieczorem.
Oglądam z tatą wiadomości w telewizji. Jestem już bardzo zmęczona, więc słucham tylko jednym uchem.
Jednak zainteresowanie moje wzrasta, kiedy na końcu wiadomości jest mowa o Lady Gadze.
Dowiedzieliśmy się mianowicie, że Lady Gaga coś podmieniła w ten sposób oszukując innego człowieka. Tatę bardzo to zirytowało, ale ja nie zabierałam w tej sprawie głosu, bo chciałam jeszcze poczytać o tym na jakichś stronach internetowych. Po wiadomościach wyszłam z salonu i zostawiłam tatę samego z wszystkimi tymi informacjami dobrymi i złymi.
Wtorek po południu.
Nauka w ogóle mi nie idzie, więc wchodzę na internet i ściągam 3 nowe piosenki Lady Gagi, które nawiasem mówiąc niezbyt mi się podobają.
Czemu ona też musi schodzić na psy z tą muzyką? Jednej z tych piosenek, to nawet się bałam. Po ściągnięciu ich poszłam na jakieś zajęcia z zamiarem, że jak z nich wrócę to zmuszę się do tej nauki, bo po kolacji Alicja wyprawia mi urodziny, bo w domu się nie udały, gdyż nikt do mnie nie przyjechał. Nawet mamie nie udało się wrócić z Niemiec. Cóż, życie bywa okrutne… Jednak po powrocie z zajęć nie pouczyłam się w ogóle, gdyż Ewelina miała jakieś dziwne problemy z tymi trzema nowymi piosenkami Lady Gagi. Okazało się, bowiem, że pliki te mają dziwną właściwość podmieniania siebie nawzajem tzn., jeśli przypuśćmy pliki nazywały się "X", "Y", "Z", to np. plik "X" stawał się plikiem "Y", a plik "Y" plikiem "Z" i tak w różnych kombinacjach.
Poza tym pliki te zmieniały również miejsce w folderze. Raz były na jego początku raz na końcu, a raz w środku, lub porozrzucane po całym folderze.
Wytłumaczyłam Ewelinie dziwną przypadłość tych plików, więc ona dała sobie z nimi spokój. Bawiąc się z piosenkami siłą rzeczy trochę ich słuchałam.
Napawały mnie one wielkim niepokojem. W dodatku bardzo wkurzało mnie to, że puszczając któryś z tych plików nigdy nie mogłam wiedzieć, który akurat się odtworzy.
Przez tą zabawę nieszczęsnymi plikami do reszty straciłam ochotę do nauki. Po kolacji się pouczę. I tak nie mogę od razu iść do Alicji na moje urodziny, bo ona ma jakieś zajęcia we wtorki wieczorem. Coś mi się wydaje, że i te urodziny nie będą zbyt fajne, bo nie będzie Kingi, a poza tym jestem jakaś roztrzęsiona przez te piosenki. Alicja z resztą też, bo spotkałam ją dziś jak wracałam z tych zajęć i omawiałam szczegóły imprezy. Zachowywała się trochę tak, jakby się na mnie pogniewała, a przecież nie kłóciłyśmy się nigdy, a przynajmniej nie w ostatnim czasie. Zupełnie nie rozumiem jej zachowania. Po kolacji również się nie pouczyłam, bo przyszedł mój kuzyn Krystian i pożyczył sobie na chwilę mój komputer.
Narzekał on bardzo, że mam słaby system i w ogóle wszystko do dupy.
Kiedy już skończył korzystać z mego komputera udałam się do Alicji. W drodze zaczęłam się zastanawiać czy opowiedzieć jej o tych dziwnych plikach i o tym, co mówili w piątkowych wiadomościach w telewizji. Po południu jak byłam na necie, to nigdzie nie widziałam żadnych wiadomości dotyczących tej sprawy, nawet na oficjalnych stronach typu: tvn24 czy na stronie telewizji Kraków, gdzie właśnie była o tym mowa. Dziwne to bardzo, ale nie mogę się tym zbytnio przejmować, bo przecież muszę się jeszcze uczyć.
Chętnie zwierzyłabym się Ali z tych dziwnych problemów, ale ona zrobiła się taka jakaś niedostępna, akurat teraz, kiedy tak bardzo potrzebuję jej wsparcia i pomocy. A może już jej przeszło? Oby tak! A jeśli nie to zadzwonię do mamy i jej o tym opowiem. Tyle, że ona nie zrozumie mnie tak dobrze jak Alusia, a może jeszcze nawet zgani, że bardziej interesuję się zepsutą idolką niż własną nauką?
Zupełnie jak w sporcie
Znów przedstawiam sen w stylu dziwne, filozoficzne, nie wiadomo skąd wzięte, tym razem z teczki Oriola.
Zupełnie jak w sporcie
Był poniedziałek. Nie miałam konkretnych zamiarów jak go spędzić, oprócz tego, że miałam iść na dwie lekcje z panem Dawidem.
Pogoda była piękna, wprost stworzona do spacerów, więc ubrałam baleriny i leniwie wynurzyłam się z internatu niczym pantera ze swej kryjówki. W ogrodzie śpiewało rozliczne ptactwo i pachniały kwiaty. Przechadzałam się leniwie po alejkach i myślałam, jak mi dobrze w ten poniedziałek. Skrzypnęła furtka i ktoś wszedł na posesję szkoły.
– Cześć. Jak się miewasz? Czyżbyś wybierała się na spacer? – zapytał Grzegorz podchodząc do mnie.
– Czemu nie – mruknęłam i wyszliśmy przez bramkę. Nie uszliśmy jednak kilku kroków, kiedy na horyzoncie pojawił się Bartek i on również chciał się z nami zabrać. Nie mieliśmy na to ochoty, ale cóż było robić.
Przez jego męczącą obecność spacer był krótki.
Zaraz po jego powrocie udaliśmy się na lekcje. Pan Dawid miał do zrealizowania jakiś gruby temat.
Dużo do nas mówił, dużo pokazywał. Nawet nie zwróciliśmy uwagi na dzwonek dopóki nie zajrzał do nas pan Patryk.
Spakowawszy laptopa udałam się na obiad, a potem poszłam do Marcela. Kolega oglądał jakiś mecz.
– A co ty, mecz oglądasz? – wyraziłam zdziwienie.
– Tak. Radosław mnie poprosił, bo sam nie może tego uczynić.
– A ciebie to nie nudzi?
– Trochę nudzi, ale on mi za to zapłacił. Mówił, że im więcej drużyna ma kibiców, tym większa szansa na wygraną.
– Dobrze. W takim razie nie przeszkadzam. Idę popisać z Oriolem.
– A zostaw ty go w spokoju. On nie jest wcale taki fajny. Widzisz, to jest tak jak w sporcie. Człowiek ma wzloty i upadki. Czasem ktoś ma długo wzloty i wszyscy wow, a to tylko takie chwilowe. Jemu już skończyły się wzloty. Nie dodaje packów, albo ze dwa na odczepnego, nowych gier nie robi, pewnie w nauce się pogorszył, przyjaciół traci. Jego drużyna za mało ma kibiców.
– A jaka jest jego drużyna?
– Nie wiem, musisz sprawdzić.
– Gdzie?
– Nie wiem, gdzie się sprawdza drużynę życia. Widzisz o mojej też mało ludzi wie, bo skończyły się dla mnie dni szczęścia z dziewczyną, zresztą i jej drużyna chyba nie lepiej wspierana. Co do twojej, radziłbym zbierać kibiców, bo coś ostatnio sypać ci się zaczyna. Ten nieudany sprawdzian z instrumentoznawstwa, czwartkowa chandra wszech czasów. Powiedz tam Radkowi, niech szuka twojej drużyny, bo wylądujesz gdzieś w lidze ostatniej.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadł Bartek.
– Karola, szukamy cię od pół godziny. Choć prędko do jedynki! Mamy dla ciebie niespodziankę!
– Już idę – bąknęłam i Bartek wyszedł równie hałaśliwie jak wszedł.
– No idź do tej jedynki, niech się nie niecierpliwią. Tylko pamiętaj o swojej drużynie. Jeśli nie kibiców, to chociaż załatw jej dobrego trenera.
– Dobrze, dzięki za rady – powiedziałam i opuściłam pokój kolegi udając się w stronę jedynki, skąd dobiegały rozentuzjazmowane okrzyki radości.
Od gry do zatrudnienia.
A teraz zdecydowałam się znów otworzyć teczkę zatytułowaną praca, czyli sny o moich obawach dotyczących jej znalezienia.
Od gry do zatrudnienia
Pojechałam do cioci na dni kilka, bo w moim domu chwilowo nie było warunków do przebywania. Nie chcąc wadzić nikomu, większość czasu spędzałam w najmniejszym pokoju należącym niegdyś do kuzyna Norberta.
Wychodziłam z niego jedynie na posiłki oraz na długi spacer z psami i którymś z domowników, najczęściej z ciocią.
Było gdzieś koło piątej po południu. Paulina wróciła wcześniej z pracy i chichotała z ze swą młodszą siostrą w salonie. Po chwili Paulina zawołała mnie, więc przyszłam z telefonem, na którym robiłam akurat lekcję z duo lingo.
– Ty się uczysz na tym gównie? My ci pokażemy fajną grę. Tam się dopiero języka porządnie nauczysz – wołały kuzynki jedna przez drugą.
Właśnie siedziały nad ową grą, akurat na kącie Asi. Ona miała ustawione dwa języki: angielski i hiszpański i główne menu było po hiszpańsku a cała reszta po angielsku.
Kiedy dowiedziałam się od rozentuzjazmowanych kuzynek, że w grze chodzi o wykonywanie ekstremalnych zadań w różnych krajach zaraz pomyślałam o niebieskim wielorybie i nie byłam chętna na instalację aplikacji. W końcu jednak dałam się na nią namówić, bo przecież kuzynki są już dorosłe i napewno nie wplątałyby siebie czy kogoś innego w jakieś nastolatkowe głupoty.
– Najspokojniej jest we Włoszech i we Francji, a z Tajlandii się już raczej nie wraca – mówiła kuzynka Asia zakładając mi konto.
– A są jakieś zadania w Hiszpanii? Można sobie wybierać, gdzie chce się być?
– Na początku nie, dopiero jak ugrasz odpowiednią liczbę punktów – wyjaśniła Paulina.
– Tak, i pewnie zaraz na początku wylosuje mi się Tajlandia, albo jakiś Singapur i będzie po mnie.
– Nie, na początku nie powinno być hardkorowo, ale musisz być uważna, bo to zaowocuje w dalszych twoich poczynaniach. Wróciłam z telefonem do małego pokoju i wzięłam się ostro do pracy. Na początku dostawałam zadania głównie z Niemiec i ze Słowacji aż stało się to nudne i kiedy chciałam zarzucić granie, zostałam poinformowana, że mam już wystarczającą liczbę punktów, by wybrać sobie miejsce pracy.
Wtedy dopiero zaczęła się jazda.
Ciężko było mnie oderwać od telefonu, ale i znajomość języka się poprawiała. W szkolę pokazałam grę Wiktorii a ona stwierdziła, że realizatorzy musieli się przy niej nieźle napracować. Jej stwierdzenie natchnęło mnie myślą, by spróbować dołączyć do owych niestrudzonych realizatorów i podjąć u nich bynajmniej nie wirtualne zadanie. Napisałam więc do nich po angielsku, że bardzo bym chciała do nich dołączyć i że mam po temu odpowiednie kwalifikacje.
Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do mnie telefon. O dziwo mówili do mnie po polsku, gdyż okazało się, że akurat dźwiękiem od tej gry zajmują się Polacy. Antośka, chyba z zazdrości, w czasie mojej rozmowy z nimi wydarła się, żebym się jak najprędzej rozłączyła, bo to pewno jakieś oszusty i tylko kasy mi nabiją.
Przestraszyłam się tych jej słów, ale rozmawiałam dalej i umówiliśmy się na sobotę w jakimś kieleckim studiu nagrań. Po rozmowie bałam się zerknąć na stan konta mego telefonu. Z niecierpliwością oczekiwałam soboty.
Wreszcie stawiłam się na umówione miejsce i wtedy okazało się, że wśród pracujących nad grą realizatorów byli moi ostatni opiekunowie praktyk.
Przyznam, że trochę mnie to rozczarowało, bo myślałam, że poznam nowych ludzi i w ogóle będę pracować z zagranicą, a w przyszłości nawet za granicą a tu stare śmieci: Kielce i jego starzy znajomi. Już nie miałam takiej werwy do działania, podziały się gdzieś pomysły i nadzieje.
Wszyscy odnosili się do mnie szorstko i cały czas dawali mi do zrozumienia, że jestem tam na najniższym szczeblu.
Dostawałam od nich wyłącznie długie, żmudne, edycyjne zadania. Po jakimś czasie nasze stosunki zaczęły się nieco ocieplać i wtedy przyszła nowa bieda.
Któregoś dnia bowiem do studia zawitała jakże lubiana przez naszą szkolną grupę mama Eustachego i poddała w wątpliwość mój egzamin z montażu.
Wtedy to wydało się również, że tak naprawdę nie jestem jeszcze pełnoprawnym realizatorem i mam przed sobą kolejny egzamin, który jest trudniejszy i mogę go nie zdać.
Choć realizatorzy wybronili mnie z zarzutów niezłomnej matki Eustachego, to stosunki w kieleckim studiu znów drastycznie się ochłodziły.
Wreszcie nie mogłam pogodzić obowiązków szkolnych z pracą w Kielcach, więc zrezygnowałam z niej i odinstalowałam aplikację z grą językową. Kuzynki natomiast zatrudniły się w jakimś innym dziale tej gry i wyjechały za granicę. Już po egzaminach Wiktoria zainstalowała aplikację i powiedziała, że w wakacje spróbuje swoich sił i może zaciągnie się do któregoś z ich studiów nagrań.
Życzyłam koleżance powodzenia i przestrzegłam, że nie będzie łatwo.
– A gdzie jest łatwo kochana – odparła na to ona, a ja na dobre zakończyłam temat gry i jej dźwiękowców.