Categories
Sny

Morderstwa, dziwactwa i absurdy

To był jeden z największych horrorów jaki mi się śnił w życiu. Miało to miejsce w tamtym roku, gdy byłam u cioci na Śląsku. Było to w przedostatnią noc pobytu.

Morderstwa, dziwactwa i absurdy

Jest późny, jesienny wieczór, w zasadzie już noc.
Nikogo nie ma w domu.
Leżę na łóżku wykąpana.
Biorę telefon do ręki i włączam youtuba.
Przełączam z piosenki na piosenkę, na niczym nie mogąc się skupić.
Wreszcie trafiam na jakiś dziwny kawałek, który wywołuje we mnie dziwne, niezbyt miłe uczucie, ale wysłuchuję go do końca.
Kiedy utwór się kończy, po dłuższej chwili ciszy, pojawiają się… dźwięki bijatyki, wrzaski, ktoś kogoś dusi, kopie…
Ręce mi zdrętwiały i nie daję rady przełączyć czy nawet wyłączyć.
Klikam na coś na oślep i wtedy daje się słyszeć głos jakiejś starej Rosjanki, która biadoli coś po swojemu. Mam ochotę rzucić telefonem przez pokój, ale w końcu się opamiętuję i udaje mi się wyjść z youtuba.
Cała się trzęsę i nie mam odwagi ruszyć się z łóżka.
Włączam moje ulubione hiszpańskie radio, ale to nic nie pomaga, bo wszystko mnie przeraża.
Późną nocą wracają rodzice a ja udaję że się nic nie stało.
Wkrótce jednak zauważają, że coś jest ze mną nie tak, bo bez przerwy siedzę w swoim pokoju – w jego najciemniejszym kącie, mało co jem, nic nie mówię albo bardzo zdawkowo. W końcu przyduszona do muru przyznaję się do tego co się stało. Tata bierze ode mnie telefon i w historii oglądania odnajduje zbrodniczy kawałek. Wysłuchuje go do końca, ale po długiej ciszy nie pojawia się ten dodatek z morderstwem. Na chwilę tylko ukazuje się obraz starej rosjanki, ale bez żadnego dźwięku. Na wszelki wypadek daje na utworze zgłoś a następnie usuwa go z listy obejrzanych filmów, poczym oddaje mi komórkę.

Bartek
Bartek ma 23 lata i właśnie wyprowadził się z domu.
Zrobił to z wielką chęcią, bo nie chciał już dłużej żyć w tej patologii. Matka pije, ojciec zajmuje się jakimiś przekrętami i też zagląda do kieliszka, gdy jest zestresowany, a rodzeństwo… no cóż, to para dziwaków. Marcelina wiecznie w swoim świecie, nie odrywa się od swych lalek, a Norbert… to też niezłe ziółko. Bartek poznał Marlenę całkiem niedawno. Mieszkała w małej klitce na parterze ze swą daleką krewną – starą, zrzędliwą Rosjanką. Aby mieć gdzie zamieszkać z ukochaną, Bartek zabija ruską babunię i wmawia dziewczynie, że to wypadek. Ona długo nie płacze, bo wiele się przez krewną wycierpiała. Jednak jak to mówią – karma wraca. Tym razem wróciła szybciej, niż się Bartek mógł spodziewać.
Tego dnia chłopak właśnie się do Marleny wprowadził. Po południu pojechali kupić dla Marleny perskiego kota, o którym zawsze marzyła. Wrócili ze zwierzęciem i chcieli zjeść romantyczną kolację przy świecach. Po posiłku, kiedy kochali się na łóżku, na którym zwykle sypiała Marlena i jej stara krewna z Rosji. W środku nocy włamał się do nich były chłopak Marleny, który wiedział kto zabił Rosjankę, ale nie chciało mu się czekać, aż wpakują Bartka do więzienia, tylko sam postanowił wymierzyć sprawiedliwość i przy okazji się go pozbyć, aby mieć Marlenę tylko dla siebie.

Marcelina czyli Porcelanka
Najmłodsze dziecko nieszczęśliwej rodziny to dziewczynka o brzydkim imieniu Marcelina.
Mała żyła w swoim odległym świecie porcelanowych lalek, które sprowadzał jej wujek z Chin bądź z Niemiec.
Najbardziej ukochała sobie tancerki-baletnice.
Miała jedną ulubioną, stojącą przy drążku i pilnowała jej chorobliwie, by się nic złego z nią nie stało.
Kiedy jej średni brat Bartek zmarł, często przypominała sobie, jak wpadał do jej małego pokoiku, podnosił ukochaną baletnicę i groził, że jej coś zrobi.
Wtedy dziewczynka podnosiła wrzask i czasem do akcji musiała wkroczyć matka, wrzeszcząc z drugiego pokoju:
Bartek, na miłość boską, nudzi ci się, wstydu nie masz? Zostaw jej te lalki i weźże się chłopie za jakąś robotę!
Wtedy Bartek zostawiał zabawkę w spokoju a Marcelina, zwana przez wszystkich Porcelanką, długo jeszcze siedziała na łóżku tonąc we łzach.
Ponieważ w tej rodzinie wszyscy próbowali jakichś interesów, ukochany wujek Porcelanki wpadł na pomysł, by spożytkować dziwactwo małej dziewczynki.
Kupił dla niej samicę świnki morskiej rasy Rozetka a na pudełku, w którym ją przyniósł było napisane: „Cavia Porcellus” (czyli łacińska nazwa tego zwierzątka).
Czy to jest kolejna lalka dla mnie? – zapytała dziewczynka.
Nie zupełnie, ale napewno ją pokochasz. – I rzeczywiście. Małe, kruche zwierzątko o przyjaznym usposobieniu przypadło jej do gustu.
Kiedy pokochała świnkę rozetkę na tyle, że zaczęła zaniedbywać swoje tancerki, z wyjątkiem tej ukochanej baletnicy, wujek zdecydował, że można już zacząć rozkręcać interes. Zabrał dziewczynkę do siebie na wieś wraz ze świnką i jej ukochaną lalką, dokupił samca i jeszcze kilka samic i rozpoczął hodowlę świnek morskich. Porcelanka pomagała mu w tym dzielnie, ale jej ukochana świnka, zaraz po pierwszym miocie, powróciła do pokoju dziewczynki, ponieważ ta obawiała się, że słabowite zwierzątko zdechnie z wycieńczenia i nie chciała jej już więcej rozmnażać. Po jakimś czasie hodowla świnek upadła, ponieważ zwierzątka pozdychały z powodu jakiejś epidemii.
Jednak wujek Porcelanki nie poddał się i odnowił hodowlę.
Namówił dziewczynkę, by znów dopuściła samca do ulubionej świnki i dokupił jeszcze inne samice. Hodowla znów zaczęła się rozrastać.
Kiedy była już naprawdę duża i znana na cały kraj a nawet jeszcze szerzej, jeden z wrogów rodziny, zakradł się w nocy na posesję wujka i wymordował wszystkie świnki w bestialski sposób.
Przy życiu pozostała tylko ulubienica Porcelanki, bo mieszkała w jej pokoiku oraz pewna stara samica, która nie nadawała się już na rozmnażanie i mieszkała w klatce ze świnką dziewczynki.
Takie więc było kruche, niepewne, porcelanowe życie małej Marcelinki i jej delikatnych przyjaciół.

Norbert i jego dziwactwa
Najstarszy z rodzeństwa – Norbert był już po trzydziestce i od dawna żył własnym życiem, niczym dachowy kocur.
Najwcześniej z rodzeństwa wyprowadził się z domu i zamieszkał w malutkiej kawalerce ze swym równie malutkim psem, wziętym ze schroniska. Był on mieszanką dwóch ras – ratlerka i Gryfonika. Miał trochę zabawny wygląd: krótkie, krzywe łapki, zakręcony do góry ogonek, szorstką, odstającą od ciała sierść, szpiczaste uszka i pyszczek o przyjemnym wyrazie. Kiedy zima dobiegała końca, Norbert zabrał psa na wieś i nocą chodził z nim od domu do domu, w poszukiwaniu dla niego jakiejś pięknej panny.
Wypatrzył dwie: sunię w typie jamnika, oraz west terrierkę, która nie wiedzieć czemu trzymana była przy budzie, zamiast w domu, jak na małego, rasowego pieska przystało. Od jamniczki zachowało się zaledwie jedno szczenię, bo właściciele suczki utopili resztę, nie wiedząc, że są komuś potrzebne. Szczenięta terrierki zachowały się wszystkie, bo Norbert zdążł przed ich urodzeniem obiecać właścicielom psa, że zabierze je wszystkie, jak tylko suka je trochę odchowa. I rzeczywiście – dotrzymał słowa. Odebrał szczenięta, gdy skończyły 2 miesiące i porozdawał znajomym.
Niestety większość z nich trafiło na zły, patologiczny dom, gdzie były głodzone, bite bądź wyrzucane na bruk, gdy trochę podrosły. Bardzo szybko śmieszny, poczciwy piesek Norberta zdechł i wtedy mężczyzna wziął pinczera miniaturowego od swego znajomego z Hiszpanii, który był ich hodowcą. Po jakimś czasie dokupił jeszcze samca, przeprowadził się do wuja od świnek i niezrażony jego przygodami założył hodowlę pinczerów miniaturowych. Rozmnażał pieski w takich ilościach, że ludzie nie nadążali ich od niego kupować, więc Norbert rozwoził je w przypadkowe miejsca i porzucał, życząc im szczęścia, albo wysyłał do Hiszpanii co ładniejsze okazy do swego znajomego hodowcy.
Jego pierwsza pinczerka miała niestety słabość do Pekińczyka, którego wujek kupił Porcelance, gdy jej ukochana świnka zdechła. Norbert widząc prawdziwą miłość jego ukochanej suczki do tego salonowego psa, obiecał jej, że gdy się już zestarzeje i będzie miała wydać na świat swój ostatni miot, pozwoli jej spłodzić szczeniaki z pekińczykiem. Norbert obietnicy dotrzymał i kiedy pinczerka skończyła 11 lat, pozwolił jej mieć małe z pekińczykim należącym do dziewczynki.
Wbrew obawom Norberta, pieski były całkiem urodziwe.
Zastanawiał się nawet czy by nie stworzyć nowej rasy, ale dał temu spokój i zaczął nawet powoli zwijać psi interes, by poddać się nowemu dziwactwu.
Ponieważ dzięki swemu znajomemu hodowcy, którego ze względów praktycznych odwiedzał dość często, zakochał się w Hiszpanii, postanowił zagarnąć jej kawałek dla siebie na zawsze, aby nie musieć wciąż do niej podróżować. Pojechał więc pewnoego razu i poprosił pewną piękną, hiszpańską prostytutkę, by ta spdziła dla niego dziecko, najlepiej dziewczynkę i oddała mu ją, naturalnie za pieniądze. Kobieta zgodziła się, ponieważ była bardzo biedna a Norbert obiecywał dużo pieniędzy. Nie wiedziała jeszcze wtedy, jaki to ogromny ból będzie musiała znieść, gdy przyjdzie jej oddać własne dziecko obcemu mężczyźnie do obcego kraju. Zgodnie z życzeniami Norberta, urodziła się dziewczynka. Hiszpanka karmiła ją piersią przez 9 miesięcy, aż w końcu Norbert się zniecierpliwił i zarządał dziewczynki.
Wtedy kobieta powiedziała, że nie chce pieniędzy, chce zatrzymać dziecko, ale Norbert nawet nie chciał o tym słyszeć.
Podał kobiecie jakieś środki odurzające i porwał dziewczynkę. Kobieta obudziła się tylko po to, by już jej nie zobaczyć i wkrótce potem popełniła samobójstwo. Norbert wychowywał dziecko w ukryciu a pinczerka staruszka była jedyną zabawką i przyjaciółką dziewczynki. Po kilku latach, gdy Norbert zginął w wypadku, opiekę nad dzieckiem przejęła Porcelanka, która była już pełnoletnia i niemal wyrosła ze swojego lalkowego dziwactwa.
Nikt w tej dziwnej, patologicznej rodzinie nie zaznał spokoju ni szczęścia i wszyscy prędzej czy później zginęli.
Jedynie małej Hiszpance udało się przetrwać we względnym spokoju u boku Marceliny Porcelanki, a gdy dorosła wróciła do swego rodzinnego kraju, nie mając pojęcia, że jest jego cząstką.

Categories
Sny

Podmuch świeżego powietrza

Z teczki dotyczącej pana Marcina Wojciechowskiego

Podmuch świeżego powietrza

Był weekend, a ja przebywałam w internacie. Dziewczyny jak zwykle piły herbatę, a ja jak zwykle siedziałam przed komputerem. Włączyłam RadioSure. W radiu zet leciała bardzo ciekawa audycja, lepsza od zet na punkcie muzyki, ale nie prowadził jej Marcin Wojciechowski. Słuchałam jej z zapartym tchem.
Byłam trochę zła, bo gdy włączyłam radio, właśnie zakończono mój ulubiony konkurs, ale zaraz zainteresowałam się czymś innym. Gdy tak byłam pochłonięta muzyką zza okna dał się słyszeć głos:
– Otwieramy konkurs na najlepszego żebraka w mieście. Kto najbardziej będzie go przypominać, zostanie nagrodzony! Kandydaci na żebraków mają się stawić na nadwiślańskiej plaży.
– Co to ma w ogóle być – pomyślałam i powróciłam do audycji. Po niedługiej chwili przyszła do nas wychowawczyni i zapytała, czy któraś z nas na to idzie jednak żadna się nie kwapiła. W końcu opiekunka wyciągnęła mnie. Na plaży było bardzo przyjemnie. Wiał lekki, chłodny wiaterek, a słońce opalało w szybkim tempie. Wychowawczyni dała mi nadgryzioną bułkę i kazała trzymać przy ustach nie gryząc jej. Ten dramatyczny gest miał według niej symbolizować prawdziwe żebractwo. Nie wiem, czy wygrałam ten osobliwy konkurs, bo w myślach zaczęłam na niego psioczyć i nagle znalazłam się w moim własnym domu, już bez bułki, za to bardzo opalona.
– Cześć mamo. Wiesz co się stało? Ci cholerni wychowawcy nie pozwolili mi się uczyć, tylko wywlekli mnie na jakieś nudne konkursisko nad brzeg Wisły!
– To do nich podobne – powiedziała mama zmartwionym głosem.
Zaraz napiszę do nich sms'a – dodał pan Marcin.
Ciekawe co on tu robi. Dlaczego oddał komuś tak fajną audycję. Mama zaczęła krzątać się po kuchni.
Trochę bałam się tego sms'a, bo w końcu nie miałam nic do nauki, ale z drugiej strony to jest nasz prywatny czas i wychowawcy nie powinni nam go zabierać, nawet gdyby ktoś tylko patrzył się w sufit. Ale oni w końcu nas wychowują. Nie mogą wychować nas na leni i nierobów. Pan Marcin skończył swojego sms'a, by pomknął on w stronę gorliwych wychowawców i poszedł obejrzeć moje płyty.
Miałam zapytać go, dlaczego nie prowadzi tego rozszerzonego zet na punkcie muzyki, ale mama już zatkała mi usta pysznym posiłkiem.
– Chyba jednak wolałabym być teraz w szkole. – pomyślałam. – Może bym coś wygrała na tym dziwnym żebrackim konkursie, a tak to jedynie stracę przychylność wychowawców i nigdzie mnie już nie zabiorą.

Categories
Sny

Pytani

Sen dotyczący szkoły i… radia.

Pytani

Była historia i wszyscy drżeli przed pytaniem, bo mało kto się nauczył. Ja niestety należałam do tej większości. Siedzieliśmy cicho jak trusie, ale na szczęście pani zapytała Edwarda, który dużo wiedział.
Jednak pani zwykle pyta dwie osoby na jednej lekcji, więc napięcie dalej trwało.
Kiedy Edward skończył i chwila grozy właśnie osiągała zenitu ktoś zapukał do drzwi.
Nasza wychowawczyni została wywołana na jakieś badania. Z jednej strony fajnie, bo pani nie będzie pytać, ale z drugiej strony co się odwlecze, to nie uciecze.
Poza tym zauważyłam, że pani bardzo się tych badań przestraszyła.
Kiedy pani wyszła otrzymałam sms od Andrzeja: Jak wam idzie na historii? A co z dzieckiem?
– Obawiam się, że nasza pani potrzebuje pomocy – odpisałam. A o jakie dziecko ci chodzi?
– O nasze – otrzymałam odpowiedź. Przestraszyłam się jeszcze bardziej. Zaczęłam intensywnie myśleć.
Obóz językowy dawno się już skończył. Nie pamiętam, żebym szła z nim kiedyś do łóżka, poza tym, gdyby coś miało być, to byłoby już dawno. Z przestrachem pomacałam się po brzuchu. W tym momencie wróciła nauczycielka.
Zostało jeszcze 5 minut lekcji, ale jak wiemy nawet w ciągu trzech minut można jeszcze strzelić gola, więc znów na naszą klasę padł strach, ale pani już nie pytała.
– Ile jeszcze minut do końca lekcji?
– Ok. 5 minut – powiedziała Emilka.

Po lekcjach tata nie zawiózł mnie do domu, ale do swojego kolegi. Na podwórku pies podobny do Froda przybiegł do mnie i polizał po rękach. W radiu puścili jakąś nieznaną mi rockową piosenkę.
Usiadłam na jakimś pniaczku i głaskałam psa. Za chwilę wiadomości.
Miałam jakieś złe przeczucia, że w tych wiadomościach usłyszę coś niepochlebnego o sobie, bądź o naszej nauczycielce historii. Nie byłam gotowa na te wieści.
Chciałam już wracać do domu, albo chociaż być daleko od radia.
Zapytałam kolegi taty, czy ma jakieś fajne płyty, a on odpowiedział, że ma ich mnóstwo i zaprosił mnie do domu, gdzie było przyjemnie chłodno. Mężczyzna zaprowadził mnie do pokoju z płytami, ale wtedy tata stwierdził, że musimy już jechać, bo jest już późno, a płyty obejrzę innym razem, bo będziemy tu jeszcze zaglądać wracając ze szkoły. Trochę rozczarowana opuściłam dom mężczyzny i wsiadłam do samochodu. Na szczęście wiadomości się już skończyły. W domu powitała mnie ta sama brzydka, rockowa piosenka, co trochę mnie zdziwiło i zaniepokoiło. Miały być wiadomości, więc przyciszyłam bardzo odbiornik, ale nie wyłączyłam radia. Chciałam się dowiedzieć co powiedzą o mnie i o naszej wychowawczyni.
Minęła szósta, ale wiadomości nie było. Przełączyłam na inną stację. Tam również nie było wiadomości.
Nagle do pokoju wszedł tata i powiedział:
– Mój kolega dał ci na odchodne jedną ze swych płyt. Sprawdź sobie co to jest. – Tata wręczył mi płytę, więc wzięłam pilota, by ją włączyć. W radiu właśnie leciały wiadomości, ale tata na szczęście już wychodził z pokoju i nie zainteresował się nimi. Pierwszą piosenką na tej płycie był rockowy utwór, który słyszałam już dwa razy w ciągu tego okropnego dnia. Mimo to nie wyłączyłam płyty. Zawsze to lepsze, niż wiadomości.

Categories
Sny

Ciężkie życie biednego człowieka

Była niedziela.
Siedziałam z rodzicami w kuchni, a za oknem hulał wiatr i sypał śnieg, który z resztą wsypywał się nam do domu. Mama biadoliła, że mamy w domu coraz mniej pożywienia i nie długo nie będziemy mieli co jeść. Tata natomiast ciężko wzdychał i mówił zbolałym głosem, że życie jest ciężkie. Następnie mama odezwała się do mnie w te słowa:
– Dzisiaj ostatni raz robię na obiad duszone ziemniaki i zjesz je ostatni raz w swoim życiu. Dzisiaj pojedziemy do szkoły wcześniej, bo nie masz co siedzieć w tym biednym domu, a obiad zjesz w samochodzie.
Trochę mnie to zirytowało, bo wolałabym zjeść w biednej, bo biednej, ale kuchni, a nie w samochodzie, żeby mi się potem zrobiło niedobrze.
Nie chciałam jednak drażnić smutnych już i tak rodziców, więc nie odezwawszy się ani słowem bez spakowania ubrałam się i wsiadłam do samochodu.
Kiedy zjadłam już pyszny obiad, którego z resztą było bardzo mało zaproponowałam rodzicom, żeby włączyli radio Pieróg, którego ostatnio słuchałam i puszczali tam piosenki Lady Gagi. Tata ustawił stację i po chwili okazało się, że radio to jest adresowane w szczególności do biednych, czyli takich jak my, ponieważ mówiono tam o miejscach, w których można za darmo dostać dobrą żywność a nawet nocleg.
Podczas tej podróży zastanawiałam się, czy po tak skromnym objedzie jaki przyszło mi dziś zjeść nie będę w nocy głodna i nie obudzę się z głodu. Nie należy się nad tym zastanawiać – pomyślałam po chwili i spróbowałam się odprężyć słuchając muzyki.

Wakacje w Czostkowie, gdzie zdaniem mamy jest trochę lepiej, ale moim zdaniem nie koniecznie

Na wakacje miała przyjechać do nas Dorotka, ale że do czasu owych wakacji zbiednieliśmy jeszcze bardziej mama postanowiła, że pojedziemy obie do cioci Oli i tam spędzimy wakacje. Co prawda u cioci też nie jest zbyt bogato, ale tam będę mogła przynajmniej pouczyć się matmy, a tutaj będę tylko biedować i nic więcej. Tak twierdziła mama.
Natomiast ja twierdziłam inaczej.
Wolę wakacje spędzić u siebie, ewentualnie pojechać do cioci na parę dni.
Kiedyś lubiłam spędzać u niej czas, ale kiedy Paulina zaczęła pracować, a Asia studiować, to w domu tym zrobiło się ponuro i nerwowo.
Teraz kiedy oni również są biedni, napewno będą się denerwować jeszcze bardziej, a będąc u nich w ogóle nie wypocznę przez te wakacje. A co do matmy, to też chcę trochę od niej odpocząć przez 2 miesiące i nie myśleć o niej.
Może u nas jest biedniej niż u nich, ale jest o wiele spokojniej, bo jest nas mniej i mama jest mniej nerwowa od cioci. U cioci jak się spodziewałam było nerwowo i nudno.
Jedyne, co mi się tam podobało, to przepiękny ogród z silnie pachnącymi kwiatami, który był w tym roku wyjątkowo ładny i zupełnie inny niż zwykle. Czy ciocia go przygotowywała na jakiś konkurs czy co? Przyznam szczerze, że bardzo mnie to ciekawi i chyba w najbliższym czasie zapytam o to ciocię.

Categories
Sny

Nie ładnie

– Zakładam własne studio w pokoju i z tej okazji przyjdź na jego otwarcie – napisał Marcel na facebook'u, więc przyszłam, bo byłam ciekawa, co też mój kolega wymyślił. Zabrałam ze sobą Alicję, bo chciała zobaczyć osprzętowanie tegoż studia. Gdy tam przyszłyśmy nic jeszcze nie było gotowe, a Marcel czekał na pana Patryka, który miał mu pomóc z całą tą instalacją.
Czekaliśmy na niego z niecierpliwością, aż wreszcie przyszedł.
Były jakieś problemy z gniazdkami i pan Patryk coś tam przy nich majstrował, aż w końcu było wielkie zwarcie, więc siedzieliśmy na jednym z łóżek cicho jak trusie, mając nadzieję, że szkoła nie pójdzie z dymem. Na szczęście nie poszła i po kilku godzinach studio było wreszcie gotowe a pan Patryk usatysfakcjonowany z efektów swojej pracy.
– Teraz możemy zacząć świętowanie! – krzyknął Marcel i zaczął rozkładać na stole jedzenie.
Uczęstował Alicję wspaniałą, puszystą szarlotką a mnie nie dał nawet marnego ciastka.
Przez dłuższą chwilę siedziałam skonsternowana obok przyjaciółki zajadającej się ciastem a po chwili delikatnie dałam do zrozumienia, że sama też bym coś zjadła.
Wtedy Marcel poczęstował mnie jakimś zwykłym ciastkiem a ja miałam ochotę na kawałek szarlotki.
Byłam na niego wściekła.
Połknęłam szybko to ciastko i opuściłam pokój-studio. W drodze do swojej sypialni natknęłam się na Krystiana. On już dawno opuścił mury tej szkoły, dlatego tym dziwniejsze było dla mnie, że go tu spotykam. No, ale każdy ma przecież prawo odwiedzić stare śmieci. Starszy kolega właśnie rozmawiał z kimś przez telefon i jak zwykle się nadymał. Nie lubię tego człowieka i nie przyjęłam jego zaproszenia na fb, ale stanęłam chwilę i słuchałam tego brzydkiego głosiska. W końcu znudziło mi się słuchać jego puszenia i poszłam do pokoju. Po chwili przyszła do mnie Alicja i pytała, dlaczego tak nagle opuściłam imprezę.
– Bo zostałam źle potraktowana – ucięłam sucho. Ciesz się, że ciebie odpowiednio ugościł.
Włączyłam komputer i weszłam na fb. Zauważyłam, że mam Krystiana w znajomych. Jak to się mogło stać? Przecież go nie dodawałam. Kurczę, co jest. Marcel napisał do mnie: Czemu poszłaś?
Zobaczyłam, że Oriol jest dostępny i na chwilę przestałam myśleć o pokoju-studio, niefortunnej związanej z nim imprezie i dziwnej obecności Krystiana.
Napisałam całą epopeję żali do Marcela, ale zrobiłam to po angielsku. Nie, no, co ja zrobiłam.
Przecież nie będę pisać do Oriola o moim wkurwiającym koledze z klasy. Napisałam wiadomość po polsku, ale już nie tak długą i wysłałam Marcelowi. W tym czasie Wika i Antonina rozmawiały ze sobą o tym, co zrobić ze swoim życiem. Wika zauważyła, że wartałoby mieć chłopaka.
– Najlepiej takiego z zagranicy – dodała Antosia.
– Nie, dlaczego z zagranicy. Oni mają inną mentalność.
– No właśnie tak jest lepiej – upierała się Tośka. – Też jej się zachciało znajomych z zagranicy. Nie szkoda dopiero. Oj, chyba muszę się czymś rozerwać, bo wszystko mnie już wkurza – pomyślałam, ale nadal nic z tym nie zrobiłam.
Zaczęłam myśleć o Krystianie. Co on tu właściwie robi? Marcel nie odpisywał.
Może nareszcie zrozumiał, że to nie było ładne co zrobił i że zasługuje na mój gniew.

Categories
Sny

Przestrzegaj diety realizatorze

Ten sen zaliczyłabym do kategorii: głupie, dziwne, niedorzeczne.

Przestrzegaj diety realizatorze

Był ciężki, męczący piątek. Pan Patryk kazał nam zrobić miks oraz mastering pewnego utworu Pentatonix.
Jakoś go skleciłam, ale nie byłam wcale zadowolona ze swojej pracy.
Nauczyciel miał sprawdzić nasze prace pod koniec lekcji, ale wtedy ktoś do niego przyszedł i zagadał go na dobre.
Może i dobrze? Nie będziemy musieli słuchać tej mojej porażki. Po kolacji wpadła do nas pani Lidia i opowiadała o swoim psie. Nagle spojrzała na moją szafkę, gdzie leżały mleka w kartonikach, wzięła jedno z nich i oskarżycielsko podniosła je do góry z pytaniem:
– Co to jest?
– Mleko w kartonie – odpowiedziałam spokojnie.
– Kiedy zwykle je pijasz? – zapytała rzeczowo wychowawczyni.
– Gdzieś około ósmej, dziewiątej, albo już przed samym snem.
– Takie mleko dobranocka? A wiesz, że realizatorom nie wolno się wyciszać w ten sposób? To jest dobre dla dzieci.
– Ale ja lubię mleko. I nikt oprócz pani mi tego nie wytyka.
– Może twój organizm potrzebuje mleka. Nie wszyscy dorastają w tym samym czasie, ale nie dziw się potem, że mastering ci nie wychodzi.
– Jeszcze pan Patryk go nie sprawdził. Cóż pani taka pesymistka – zdenerwowałam się już na dobre i schowałam mleko do szafki, by nie kolało ją w oczy.
– Bajki o ptakach też nie służą dobrym Miksom – zamruczała wychowawczyni.
– A co służy?
– Mój pies.
– Ja też mam czarnego psa o krótkiej sierści i myślę, że się nadaje.
– Też mam taką nadzieję – odpowiedziała smutno pani Lidka i wyszła z pokoju. – Ja chyba wykasuje ten mastering – pomyślałam, ale wyjęłam mleko z szafki i wypiłam je. W domu będąc słuchałam jeszcze moich wypocin i bawiłam się z moim psem, a popołudniu pojechałam z tatą do babci i dziadka. Zjechała się cała rodzinka. Babcia miała swój stary czarno-biały telewizor, jak za dawnych czasów i zrobiła tę swoją za słodką herbatę.
Wybiła godzina siódma. Na jedynce wyświetlili dobranockę i nikt jej nie przełączył.
Leciała bajka o ptakach, a dokładnie o kurczętach. Dorotka opisała mi dokładnie wszystkie pisklaki.
Potem była bajka o kwiatach, a dokładniej o frezjach.

Wreszcie pan Patryk wziął się za sprawdzanie naszych prac.
– Twój miks jest taki upchany. Co ty robisz w wolnym czasie?
– Piję mleko i oglądam bajki o pisklętach.
– Jeśli już dzieciństwo ci w głowie, to przynajmniej przebywaj ze zwierzętami i słuchaj kołysanek – powiedział pan Patryk.
– Kto jeszcze oglądał bajki o ptakach i pił mleko? Przyznawać mi się tu zaraz.
– Ja żyję z ptakami za pan brat – powiedział Marcin.
– Ja mleko dodaję do kawy – mówiła Wika.
– Do kawy jeszcze ujdzie. Młodzieży droga! Realizator dźwięku nie wszystko jeść może i nie wszystko robić może.. Pamiętajcie o tym kochani moi. A teraz wybierzemy najlepszy miks spośród prac waszych.

Categories
Sny

Moda na zapominanie

Dzisiejszy sen jest z serii: przemyślenia dziwne, nie wiadomo skąd wzięte (realizacyjne).

Moda na zapominanie

Kiedyś podstaw akustyki oraz percepcji i oceny dźwięku uczył nas pan Fryderyk, ale któregoś dnia zastąpiło go dwóch bliźniaków a Pan Patryk zabronił wspomnieć choćby słowem o dawnym nauczycielu. W naszej szkole zaszła jeszcze jedna bardzo znacząca zmiana: pojawiło się jeszcze jedno studio nagrań i w tym właśnie pomieszczeniu uczyli nas owi nowi bliźniacy.
Któregoś dnia jeden z nich miał nam puszczać piosenki i podbijać, albo obcinać częstotliwości, tak jak to wcześniej robił pan Fryderyk. Nie miał on jednak swoich utworów tylko kilka stacji radiowych z dobrą muzyką.
Bardzo mnie to rozczarowało. Pan Fryderyk miał swoje utwory, a nie jakieś tam radio.
Nagle na jednej ze stacji usłyszałam piosenkę z płyty, nad którą pracuje pan Fryderyk i która nie miała jeszcze swojej premiery. Już miałam krzyknąć, że przecież to piosenka zespołu pana Fryderyka i że co ona tu w ogóle robi i takie tam, ale na szczęście w porę ugryzłam się w język, choć nie ukrywam, przyszło mi to z niemałym trudem. Nie chciałabym, żeby ta płyta poniewierała się po świecie jeszcze przed premierą. Innym razem mieliśmy lekcje z drugim bliźniakiem.
Wcześniej ów nauczyciel poprosił nas, byśmy przynieśli ze sobą jakąś fajną, oryginalną płytę.
Wzięłam więc album Roxette i dałam gościowi.
Nauczyciel puścił ją i coś tam o niej opowiadał.
Kiedy leciał jeden z moich ulubionych utworów pod koniec płyty zadzwonił dzwonek na przerwę. Nie upomniałam się jednak o płytę, skoro mu tak na niej zależało. Przyjdę po nią później – pomyślałam i udałam się na następną lekcję.
Jednak zaraz po niej zaczęłam się o płytę martwić i mimo krótkiej przerwy, a po niej montażu z panem Grosikiem udałam się po album do nowego studia bliźniaków. W studiu grała już inna muzyka, a pan bliźniak był czymś pochłonięty przy jednym ze stanowisk. Bezceremonialnie przerwałam mu zapytaniem, gdzie jest moja płyta. Nauczyciel szukał jej przez całą przerwę i już zaczęłam się martwić, że w ogóle jej nie znajdzie.
– Podobno w studiu nic nie ginie, ale to chyba dotyczy tylko tego starego pomieszczenia – mruczałam pod nosem i chyba nauczyciel tego nie słyszał pochłonięty szukaniem w drugim końcu sali, bo nie skomentował mojej uwagi.
Podejrzewałam, że nauczyciel liczył na to, że zapomnę o płycie, albo mi na niej nie zależy, bo inaczej
zostawiłby ją na wierzchu wiedząc, że po nią wrócę.
Kiedy pan bliźniak odnalazł wreszcie moją płytę było już 10 minut po dzwonku na lekcję.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że pan Grosik może się wkurzyć, ale co ja miałam zrobić. Nie mogłam przecież zostawić mojej płyty na pastwę tego dziwnego nauczyciela, który wygryzł pana Fryderyka.
Jedyne co mogłam, to zabrać płytę zaraz po jego lekcji z nami, ale teraz to już po ptakach.
Spóźnię się na montaż i tyle. Wychodząc z sali zatrzymałam się jeszcze w drzwiach, bo nauczyciel zapytał mnie, czy mam jeszcze jakieś fajne płyty.
Odpowiedziałam mu, że owszem, ale nie będę ich raczej przynosić, chyba, że coś kupię będąc w Krakowie i w tym czasie będziemy mieć z nim lekcję zanim jeszcze zawiozę ją do domu.
– A co masz zamiar kupować? – pytał jeszcze nauczyciel.
– Najnowszy album Seala. Muszę już iść, bo jestem spóźniona na montaż. – Już miałam opuścić studio, gdy nagle dziwiąc się sama sobie zapytałam:
– Skąd pan ma płytę pana Fryderyka?
– Sam mi ją dał, bo mówił mi, że ją lubicie.
– Ale przecież ona leciała w radiu.
– Bo ja puszczam piosenki tylko z radia – odpowiedział nauczyciel. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc zapytałam:
– A dlaczego nie możemy wspominać o panu Fryderyku?
– Bo już nigdy do was nie wróci, to po co macie o nim pamiętać.
– Ale to jest chyba normalne, że pamięta się ludzi, których się spotkało, a zwłaszcza takich, z którymi spędziło się parę chwil ucząc się z nimi, czy robiąc zupełnie coś innego.
– Nie ma co zaśmiecać sobie głowy takimi rzeczami – mówił bliźniak zadziwiając mnie coraz bardziej.
– Czyli jak wyjdziemy z tej szkoły i pan przestanie nas uczyć, to mamy sobie wymazać pana z naszej pamięci?
– A, to już zależy od tego jak będzie chciała kolejna ucząca was osoba.
– Zupełnie nie rozumiem skąd pan bierze takie dziwne zwyczaje. Przecież nigdy tak nie było.
– Ale to, że nigdy tak nie było wcale nie oznacza, że tak było dobrze.
– Widzę, że to temat na znacznie dłuższą rozmowę. Teraz muszę iść na ten montaż. Do widzenia.
– Dobrze, ale pamiętaj, ani słowa o panu Fryderyku, bo powiem panu Pawłowi, że złamałaś zakaz.
– I co wtedy? Wywali mnie ze szkoły?
– Zobaczymy – powiedział zagadkowo bliźniak i zajął się przerwaną pracą przy stanowisku. Wyszłam więc z sali trzymając odzyskaną płytę i udałam się w stronę drugiego studia nagrań, gdzie właśnie odbywała się nasza lekcja montażu z panem Grosikiem. I tak nie będę mogła skupić się na zajęciach. Muszę to sobie wszystko na spokojnie przemyśleć i w najbliższym czasie z kimś porozmawiać o tej nowej, okropnej modzie na zapominanie.

Categories
Sny

Dodatek do miksu

Kolejny sen związany z realizacją dźwięku

Dodatek do miksu

Babcia podsuwa mi słodycze, wypytuje, zagaduje, a tym czasem ktoś się usilnie do mnie dobija: na messengerze, na skypie. Kiedy babcia wychodzi, ktoś do mnie dzwoni. To Martyna.
– Cześć. Czemu nie reagujesz na Oriola: nie odbierasz, nie odpisujesz? On coś od ciebie chce!
– No dobrze, zaraz to sprawdzę. Spokojnie.
Okazuje się, że Oriol ma mały problem, bo założył się z kimś, że w jakimś niedługim czasie dokona miksu pewnych kotłów, ale coś mu tam nie wychodziło a termin dobiegał końca.
Wzięłam się więc za problematyczne instrumenty, ale nie było przy nich wiele roboty.
Jeszcze tego samego dnia, po ukończonym miksie, oddawałam się odprężeniu, kiedy przyszła babcia z wieścią:
– Kochana, przyniosłam ci pieska.
– Pieska? Niby skąd?
– Na tej kartce jest napisane, że to od Alicji i że przyjaciółka oddaje chorowitego pieska w dobre ręce, by go wyleczyły, bo u niej w domu nie ma na to warunków.
Była to biała suczka. Z wielkości taka jak Fox, z sierści między Foxem a Amy. W każdym razie była śliczna, ale rzeczywiście jakaś niemrawa. Na owej kartce przyczepionej do obróżki suni były napisane również wytyczne jak o nią dbać. Babcia przeczytała je skrzętnie. Nie miałam tranu, który był wypisany na liście lekarstw, więc podałam szczeniakowi rutinoscorbin i zaraz bardzo tego pożałowałam, bo przestraszyłam się, że psiak od tego zdechnie. Nie powiedziałam nic babci co uczyniłam, tylko martwiłam się w samotności.
Kiedy kąpałyśmy suczkę wrócili rodzice. Zajrzał też wujek, sąsiadka, nawet Oriol.
Wszystkim się pies podobał i życzyli mu rychłego powrotu do zdrowia. Śmieszka, bo tak ją tymczasowo nazwaliśmy, z każdym dniem czuła się coraz lepiej.
Cała rodzina ją uwielbiała.
Nawet mama, która wyciągała kłęby sierści z zakamarków domu.
Któregoś dnia, siedząc na kanapie z rodzicami, powiedziałam mimochodem:
– Obiecywałeś kiedyś tato, że przyniesiesz mi takiego pieska.
– No, zdarzają się takie, jak jeżdżę po domach.
– Mówiłaś też, że sama coś przywleczesz – dodała mama.
– No mówiłam, ale na razie nic się nie trafiło. Z każdym upływającym dniem, przywiązywaliśmy się do Śmieszki coraz bardziej, zwłaszcza ja i babcia. Zaczęły mnie nurtować pytania takie jak: Po co rodzinie Alicji trzeci pies? Skąd jest w ogóle ta suka i jak się u nich znalazła?
Któregoś dnia nie wytrzymałam i sięgnęłam po telefon, by zasięgnąć języka u koleżanki i wtedy odwiedził mnie Oriol z wieściami.
– Pies nie jest Ady. Dostałem go od kolegi za ten miks, bo dobrze się spisałem. To nawet nie była zapłata, tylko taki dodatek. Kolega wiedział, że szczeniak jest chory i miał nadzieję, że mi szybko zdechnie i nie będzie zawadzać w domu. Ja wolę koty a u was tak przestronnie, nie to co u mnie. Poza tym, ty chciałaś psa a twoi rodzice nie, więc to była świetna okazja, by przyjąć psa na próbę, tak niezobowiązująco.
– No tak, ale teraz suka jest zdrowa, ma się dobrze. I co w związku z tym? – spytałam rzeczowo.
– Teraz decyzja należy do was. To jest skundlony szpic, więc jak go nie weźmiecie, to upchnę za parę złotych, bo jest ładny.
– Ok. W takim razie porozmawiam z rodzicami. Ciekawe wieści przynosisz chłopie.
Mijały dni a ja nie pisnęłam o owych wieściach ani słówka. Z jednej strony cieszyłam się, że to nie pies Alicji, bo przy hałaśliwej i niedelikatnej Lilce mógłby znów poczuć się gorzej, ale z drugiej strony teraz czeka mnie batalia z rodzicami, by go w domu zatrzymać. W końcu zwierzyłam się ze wszystkiego babci. Ona była szczęśliwa, że taki śliczny pies z nami zostanie i w ogóle nie widziała problemu. Zadzwoniłam do Ali, by jej opowiedzieć swoją przygodę. Ona powiedziała, że jeśli u nas nie zostanie, to może ją wziąć do siebie.
– Ale Lila?
– No cóż. Lilkę spróbuję ustawić. Co się będzie fajny pies marnować. Ja nie długo kończę szkołę, będę siedzieć w domu. A potem to szczeniak dorośnie i poradzi sobie jakoś. Nie pocieszyły mnie wcale zapewnienia Alki. Koleżanka zbyt daleko mieszka, bym psa mogła odwiedzać.
Żyłam więc nadzieją, że rodzice też bardzo przywiązali się do Śmieszki i pozwolą ją zatrzymać na zawsze.

Przypisy

Amy – nieduża suczka wielkości jamnika należąca do jednej z moich cioć. Ma ona sierść długą, gładką, delikatną, jedwabistą, podobną do sierści spanieli.
Fox – pies jednej z moich koleżanek. Jest podobnej wielkości co Amy, ale ma nieco krótszą, lecz bardziej gęstą sierść niż suczka cioci. Sierść Foxa można bardziej porównać do futra, gdyż jest bardziej zwarta.

Categories
Co mnie otacza

Tak u nas padało

\r\n

Categories
Sny

Długi, męczący, stresujący

Dziś znów zajrzałam do teczki egzaminacyjnej i wygrzebałam z niej taki oto sen.

Długi, męczący, stresujący

Egzamin z realizacji nagrań. To najgorsze, co może spotkać człowieka w czerwcu. I właśnie nadszedł ów czas, by do niego podejść.
Miał składać się aż z trzech części, co wprawiło mnie w jeszcze większy niepokój, bo do tej pory część praktyczna, bo o niej tu mowa, składała się zaledwie z jednej części.
Zaprowadzono mnie do jakiejś kuchni, gdzie puszczono dość głośno skrzypcowe nagranie w stylu Vivaldiego i do tegoż nagrania polecono mi coś upichcić.
Zwracaj uwagę na nagranie.
Jeżeli jest skopane, odzwierciedl to jakoś w swojej potrawie. Nie rozumiem. Czyli wtedy też mam ją skopać? A jak mam pokazać na żarciu, czy owe problemy były natury częstotliwościowej, fazowej, czy jakiekolwiek inne? Skrzypek grał niezmordowanie, a ja przyrządzałam jakąś sałatkę, bo nie chciałam bawić się w gotowanie czy smażenie.
Kiedy skończyłam, utwór łagodnie się wyciszył i opuściłam kuchnię-salę egzaminacyjną.
Drugie zadanie było całkiem zwyczajne. Polegało ono na zmiksowaniu utworu muzycznego wg podanego wzorca i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie cholerny stres, który w połowie egzaminu niemal całkowicie mnie sparaliżował.
Kiedy tak siedziałam podłamana przy swym stanowisku, do sali egzaminacyjnej wszedł pan Grosik, zerknął na moją sesję, poczym wyszedł.
Zaraz potem zjawił się mój własny tata i zaczął grzebać w mym projekcie. Ojciec zapinał pogłosy, delaye, śmiało używał korekcji i kompresji.
Wreszcie skończył zadanie i pozostało mi je tylko zbouncować i zgrać na płytę. Uczyniłam to skwapliwie i opuściłam studio na godzinę przed końcem egzaminu. Był to piątek, więc tato od razu zabrał mnie do domu. W czasie podróży, ani potem w domu, nie poruszył sprawy mojej pracy egzaminacyjnej. Po weekendzie miała się odbyć ostatnia część egzaminu. W poniedziałek rano całą grupą, wraz z panem Grosikiem spotkaliśmy się w studiu.
Nauczyciel jakimś cudem był w posiadaniu naszych ostatnich prac egzaminacyjnych.
Zajrzałam do swojej z obawą. A jeśli mój tata w swojej niewiedzy zainsertował pogłos zamiast dać go przez wysyłkę? Przecież takie postępowanie, to karygodny błąd realizatorski. W taki sposób zapina się pogłos jedynie w szczególnych przypadkach. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Zostawiłam moją sesję w spokoju, by nikt nie miał podejrzeń, że jest z nią coś nie tak. Wszyscy z ożywieniem rozprawiali o ostatnim egzaminie. Ja siedząc w swoim kącie zastanawiałam się jak to możliwe, że mój tata dokończył projekt. Czy to pan Tadeusz go poinstruował co ma robić? Może nauczyciel uczynił tak na wypadek, gdyby wydało się, że nie robiłam projektu sama? Wtedy nikt nie uwierzy, że dokończył go mój ojciec w ogóle nie znający się na rzeczy.
Ostatnia część egzaminu to jak się okazało midi.
Dostaliśmy utwór na podstawie którego należało ułożyć wariację, nagrać ją dzięki klawiaturze sterującej do projektu, naturalnie używając do tego odpowiedniej barwy instrumentu lub instrumentów, zależnie od budowy samego utworu. To była dziewiąta symfonia Beethovena – ten najbardziej znany fragment. Z początku wcale nie miałam pomysłu na tę wariację a potem nie mogłam znaleźć odpowiedniego instrumentu i jeszcze komputer przywiesił się na chwilę. W rezultacie mój utworek był bardzo krótki i ubogi w brzmienia.
Nawet nie byłam pewna czy się zapisał, bo już musiałam opuścić studio.
Byłam zniesmaczona tymi wszystkimi egzaminami. To nic, że odpuszczono nam część teoretyczną, jak dawali takie kosmiczne zadania do wykonania. Nie poruszałam tematu egzaminu z moją grupą, bo była zgoła przeciwnego zdania.
Wszyscy w okół mnie byli zadowoleni i zachwyceni dziwnymi zmianami wprowadzonymi do egzaminów. Co to ma w ogóle być?! Co to ma na celu?! I nawet nie ma się komu wyżalić.

EltenLink