Jest sobota. Obie z Eweliną mamy biegunkę, ale nie przyznajemy się do tego włodarzom, żeby nie narobili niepotrzebnego hałasu. Nie zważam na dolegliwości żołądkowe i otwieram chipsy. Jem je ze smakiem i myślę o mamie. Miała dziś zawieźć psa na jakieś badania kontrolne czy coś w tym rodzaju.
Może wstąpi tu w drodze powrotnej i pokaże pupila Ewelinie? Dzwonię do niej. Mówi, że chyba zajrzy i żebym była gotowa. Za niecałe dziesięć minut puszcza mi sygnałka, więc schodzę na parking, ale na razie nie wołam przyjaciółki, bo nie wiem w jakim stanie jest pies. Mama zaprasza mnie do samochodu.
– Przejedziesz się ze mną po moje wyniki badań? – pyta rodzicielka.
– Jasne – odpowiadam i wsiadam do auta z paczką chipsów. Pies jest trochę ospały, ale mama zapewnia, że wszystko z nim w porządku. Głaszczę czarną, błyszczącą sierść i pytam mamę, czy jak odbierzemy te jej wyniki to pokażemy psa Ewelinie.
– Raczej tak – odpowiada ona i ruszamy w drogę.
Piszę do Eweliny, że chwilowo jestem z mamą i żeby się nie martwiła. Jadąc tak zauważam, że samochód jest jakiś podejrzanie duży, inny niż nasz i kieruje nim nie mama, ale jakiś kierowca po pięćdziesiątce. Kurwa, o co chodzi – myślę i wyciągam chipsy zza pazuchy. Częstuję nimi psa i chcę je schować, ale wtedy pupil się denerwuje i nachalnie domaga się chrupek.
– Kuźwa, chipsy są moje. Daj spokój sierściuchu! – mówię ostro i rzucam chipsy na przednie siedzenie.
Wtedy wreszcie pies daje za wygraną i z rezygnacją opada na tylne siedzenie obok mnie. Mama tymczasem wysiada z samochodu i idzie po wyniki.
Wraca szybko i ruszamy w drogę powrotną, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Po chwili samochód zatrzymuje się ponownie. Mężczyzna i moja mama, gwałtownie opuszczają pojazd.
Wypadają też z samochodu moje chipsy.
– Złapcie je – mówię. Muszą jeszcze zostać dla Eweliny.
– A idź z chipsami. Jak się wszystko skończy to będziecie miały słodyczy po dziurki w nosie – mówi kierowca auta niskim głosem. Pies nadal leży spokojnie, chyba nawet zasnął.
Podchodzą do nas kobieta i mężczyzna. On prosi o dokumenty a ona je sprawdza. Mama podaje im moją legitkę. Kobieta ma na rękach małego, obficie owłosionego pieska – pekińczyka albo shiht-su, który przygląda się mojemu zdjęciu, obwąchuje dokument.
– Ty jesteś inna niż na tym zdjęciu – mówi kobieta i przyciska do siebie puchate zwierzątko, które wierci się i wyrywa.
– Może jest stare – mówię cicho a myślę: Dziwne, przecież mama zawsze dbała oto, by zdjęcia na mych dokumentach były aktualne i schludne. Kierowca i mężczyzna rozmawiają o czymś ze sobą a kobieta odchodzi w stronę ich samochodu z uspokojonym już nieco pieskiem.
Pewnie maleństwo chciało się przywitać z naszym Frodem.
Zaczynam się coraz bardziej bać.
Piszę do Eweliny, że jest źle, bo prawdopodobnie zostałam porwana i nie wiadomo kiedy i czy w ogóle się jeszcze zobaczymy.
Author: Amparo
Pod kontrolą
Wracałam z kuzynką z zagranicznych wakacji.
Będąc w samolocie zaczęłam odczuwać dziwny niepokój, ale go zignorowałam. Na lotnisku, już w Polsce, odebrała nas jakaś kobieta w średnim wieku i zaprowadziła do jakiegoś przytulnego gabinetu. Tam kazała nam czekać na opiekuna.
Wolno nam było skorzystać z telefonu stacjonarnego, więc zadzwoniłam do mamy, by ją poinformować, że czekamy już na lotnisku. Ona przyjęła ten fakt spokojnie a potem zaczęła się rozwodzić, że ciocia ma pełne ręce roboty, bo przyjechał Igor dając mi tym do zrozumienia, że najlepiej by było, gdyby Dorotka została jeden dzień u nas. Wiedziała, że potrzebuję samotności po podróżach, zwłaszcza zagranicznych, ale najwyraźniej chciała ulżyć cioci. Już miałam zareagować jakoś na jej potok słów, kiedy nagle coś nas rozłączyło. Zadzwoniłam więc ponownie, ale po drugiej stronie usłyszałam obcy głos.
– Halo? Halo? – mówiłam, by jeszcze raz go usłyszeć i upewnić się, że to nie mama, ale ta kobieta wiedziała, że wtedy nie będę chciała kontynuować rozmowy, więc milczała. Po kilku próbach wydobycia z niej głosu to ja się rozłączyłam i zaczęłam się okropnie bać.
Siedziałam w gabinecie jak na szpilkach mając nadzieję, że to był tylko przypadek.
Wreszcie przyjechał po nas tata i przywitał się zimno. Nic mu nie powiedziałam o zajściu z telefonem. Kuzynka także milczała w czasie drogi do domu.
Przez ten paniczny lęk spowodowany dziwną rozmową telefoniczną prawie całkiem zapomniałam, że w ogóle gdzieś byłam. Dorotka na szczęście znalazła się u cioci, ponieważ rodzicom wynikły jakieś ważne sprawy a babci obarczać nie chcieli.
Kiedy oni pojechali to załatwiać, pobieżnie się rozpakowałam i zeszłam do babcinego mieszkania.
Okazało się, że trzymała w nim Lusię co mnie trochę zaskoczyło.
Poprosiłam babcię, by zrobiła mi z nią zdjęcie. Mam na komputerze kilka fotografii z tym psem, ale tata mówił, że niektóre są nieostre, więc nic się nie stanie, jak mój album powiększę.
Dałam babci telefon, ale zdjęcie za nic nie chciało się zrobić i znowu poczułam ów dziwny niepokój.
Wtedy zdecydowałam, że powiem babci o moich obawach.
– Babciu, babciu.
– Co kochanie?
– Babciu, bo…
– Co się stało?
– Bo ja myślę, że ktoś mnie kontroluje i śledzi – wydusiłam wreszcie.
– Oh, co ty mówisz… – babcia nie dokończyła zdania, bo w drzwiach stanęli rodzice.
Zostawiłam więc babcię i poszłam z nimi na górę. W swoim pokoju będąc, włączyłam komputer i weszłam na maila a potem na facebooka, ale komputer mulił mi jakoś dziwnie, zwłaszcza przy tym drugim. Mój niepokój narastał. Nie wiedziałam co robić. Do taty zadzwonił telefon i ojciec go odebrał. – A jeśli rozmowy telefoniczne mojej rodziny też są podsłuchiwane? Od jak dawna jestem śledzona? Czy to za granicą ktoś się mną zainteresował? A jeśli tak to dlaczego? Te wszystkie pytania krążyły mi w głowie jak szalone.
Zeszłam znów do babci pod pretekstem zabawy z Lusią i powiedziałam jej wyraźnie, że ktoś mnie śledzi, a uważam tak, ponieważ moje rozmowy telefoniczne są kontrolowane i w ogóle jest jakoś inaczej. Rodzice jacyś podenerwowani, ciocia niemożliwie zajęta a kuzynka ze mną za granicą mimo, że powinna siedzieć w Kielcach.
Może już przed tym wyjazdem coś niedobrego dziać się zaczęło. – Babcia wzięła głęboki oddech, zapewne, by się w tej osobliwej sprawie wypowiedzieć, ale wtedy właśnie zadzwonił dzwonek do drzwi i babcia poczłapała w ich kierunku. Nie czekałam na jej powrót, tylko udałam się znów na górę przy okazji zdając sobie sprawę, że u babci nie ma już psa. A może to wcale nie była Lusia? Będąc już na schodach usłyszałam dzwonek własnej komórki, której za pierwszym pobytem u babci zapomniałam z sobą zabrać.
Wróciłam się po nią szybko, ale nie odebrałam, gdyż bałam się, że znów usłyszę głos tej kobiety, albo jakiegoś innego wrogiego mi człowieka.
Gnałam szybko na górę, ponieważ nie chciałam spotkać tego człowieka, którego wpuści babcia. W pokoju chciałam znów wejść na fb, ale były jakieś problemy z serwerem. A może to tylko ja je miałam?
Plaża trupów
Ciocia Zdzisława była przeszczęśliwa, bo jej pomysł ze sztucznym kąpieliskiem okazał się bardzo udany. Nie tylko miejscowi przychodzili się kąpać, ale wieść o sztucznym morzu rozeszła się po calutkiej Polsce. Dzieciaki bawiły się na sztucznej plaży i kąpały się w chłodnej wodzie. Dorośli opalali się i byli szczęśliwi, że nie muszą jechać szmat drogi, by ich dzieci miały prawdziwą, wakacyjną frajdę.
Przez parę tygodni wszystko było dobrze. Jednak któregoś dnia jakieś dziecko kopiąc dołek na swoje skarby znalazło w piasku zwłoki człowieka. Wszyscy się przerazili, ale na szczęście wieść o tym zajściu nie rozchodziła się tak szybko i kąpielisko nadal było odwiedzane. Mnie również sztuczna plaża bardzo się spodobała. Mama znalazła dla mnie bardzo ładny, dziwny kamień do mojej kolekcji.
Kiedy zostałam na parę dni u cioci wybrałam się którejś nocy na kąpielisko, by zobaczyć co się tam właściwie dzieje. Noc była wtedy przyjemnie chłodna, świerszcze cykały i prawie w ogóle się nie bałam. Na kąpielisku zastałam ekipę, która nagrywała jakiś program przyrodniczy. Były tam trzy lwy, a jeden rozszarpywał właśnie jednego z ekipy, a Krystyna Czubówna spokojnie to relacjonowała. W oddali słychać było krzyk mewy i jeszcze jakiegoś drapieżnego ptaka. Przeraziłam się bardzo i zwiałam stamtąd. W domu szukałam cioci, by poinformować ją co dzieje się na jej wspaniałym kąpielisku, ale nigdzie jej nie było.
Następnego dnia poszłam tam z ciocią, ale zamiast lwów zastałyśmy tam ogromną ilość kotów różnego wieku i wielkości, które miałczały głodne i zagubione. Pewno je ktoś wyrzucił w nocy, bo ich miał za dużo w domu.
– No i co straszysz. – mówiła ciocia. – Coś ci się przyśniło tej nocy. A co ja zrobię z tymi wszystkimi kotami? Do schroniska mi ich nie przyjmą. Chyba zamiast kąpieliska muszę tu otworzyć przytułek dla zwierząt. Ciocia poprosiła paru mężczyzn, by sklecili jakąś budkę dla tych kotów i kupiła im karmę. Zwłok mężczyzny z ekipy nigdzie nie znaleziono. Widocznie je stąd usunięto.
Przez jakiś czas znowu nic się nie działo. Ciocia powoli rozdawała koty, a z tymi co zostały dzieci bawiły się chętnie i dokarmiały je. W jakiś czas później znowu znaleziono jakiegoś trupa, dlatego ciocia zatrudniła dwóch ochroniarzy, którzy w nocy mieli pilnować kąpieliska. Przez pierwszych parę nocy nic się nie wydarzyło, ale w pewną piątkową noc jeden z ochroniarzy zbudził ciocię i powiedział, że jego towarzysz został zagryziony przez groźne psiska, które ktoś wypuścił na kąpielisko.
– To jak pilnowaliście!
Przecież ktoś musiał jakoś te psy przywieźć! Nie słyszeliście samochodu? O świcie ciocia zjawiła się na kąpielisku. Na jednym z kamieni siedziała mała dziewczynka i moczyła nóżki w chłodnej wodzie. Obok niej leżały psiska mrużąc oczy. Nie miały wobec nikogo złych zamiarów.
– Co to są za psy? – zapytała ciocia.
– To są hamstafy – powiedziała dziewczynka.
– Co mamy zrobić, żebyś się z nimi wyniosła i żeby nic złego nie działo się już na naszym kąpielisku?
– Musicie pojechać jutro do naszej nowo otwartej galerii i kupić coś fajnego dla siebie.
– Dobrze – zgodziła się ciocia. W takim razie jutro pojedziesz z nami do tej galerii, żebyś widziała jak robimy zakupy. – Dziewczynka zgodziła się chętnie i pogłaskała jednego z psów. Ciocia zajrzała do budki z kotami, ale na szczęście żyły. Leżały wszystkie razem poskulane w kłębek i drżały ze strachu. Ciocia wsypała im karmy, ale wiedziała, że na pewno się nie ruszą.
Następnego dnia pojechaliśmy do tej galerii. Był tam saturn, więc poszłam do niego z Asią i usiłowałam wybrać dla siebie jakąś płytę. Asia wybrała od razu. Ja też w końcu coś wzięłam i opuściłyśmy sklep. Po drodze zatrzymała nas jakaś pani w średnim wieku i dodała nam jeszcze jedną płytę.
– To jest gratis dla was! Dlaczego nie wzięłyście go przy wyjściu?
Byłam zła, że Asia go nie zauważyła, bo wtedy może można by było coś wybrać, a tak to już po ptakach. Byłam bardzo ciekawa, co to za płyta. Paulina kupiła sobie ładny sweter, ciocia biustonosz, mama buty i torebkę. Dziewczynka zażyczyła sobie, żeby jej też coś kupić, ale na szczęście nie wybrała nic drogiego tylko lalkę.
Mimo tych zakupów ciocia i tak zlikwidowała kąpielisko ku rozczarowaniu wszystkich dzieciaków i niektórych rodziców. Nie chciała, by komuś się coś stało, ani żadnych innych kłopotów.
Oto jeden ze snów dotyczących stresu związanego z chodzeniem na praktyki
Zawiodłam
– Karola, za miesiąc przeprowadzamy się do Kielc – oznajmił tata.
– Dobrze, możemy się przeprowadzić, pod warunkiem, że w nowym mieszkaniu, będziemy mieć małego pieska, najlepiej pekińczyka.
– W porządku, umowa stoi. – W miesiąc później zawitaliśmy do małego, dwupokojowego mieszkanka w centrum Kielc. Jeździłam na praktyki do studia.
Zwykle autobusem, ale tym razem pan Wojtek po mnie przyjechał. A cóż to za okazja – myślę sobie i zastanawiam się, co też będziemy robić w studiu. Na miejscu czekała mnie miła niespodzianka.
– Słyszałem, że chcesz powiększyć liczbę współlokatorów w waszym nowym mieszkanku.
– A i owszem. – Pan Wojciech podsuwa mi koszyk z jakimś puchatym zwierzątkiem.
Wyciągam z niego małego pieska.
– Moja żona go dostała, ale dwójka małych dzieci plus skundlony golden w zupełności mi wystarczy.
Włożyłam szczeniaka do koszyka i już mieliśmy zabrać się do jakiejś pracy, gdy ktoś zapukał do drzwi.
– Czy jest tu może Karolina? – zapytał mężczyzna o niskim, donośnym głosisku.
– Tak, to ja.
– Zapraszam panią na basen – powiedział mężczyzna i wyszłam z nim ze studia. Było mi okropnie przykro, że opuszczam pomieszczenie, ale miałam nadzieję, że niespodziewana lekcja basenu potrwa krótko.
Niestety tak nie było i w dodatku w basenie było nieprzyjemnie zimno, ciasno i nudno. W końcu do pomieszczenia z basenem przyszła jakaś młoda dziewczyna o pięknym, zachrypniętym głosie i zapytała kiedy wracam na praktyki.
Tubalny głos zaniepokoił się utratą mnie i zaczął opowiadać o rekordach w nurkowaniu.
– Eee, ja dłużej wytrzymuję pod wodą – powiedziałam.
Uradowany „bas” zaprowadził mnie na specjalne miejsce do nurkowania i już miałam włożyć głowę pod wodę, gdy uświadomiłam sobie, że nie mam na sobie czepka.
– Niestety nie pokażę panu jak świetnie nurkuję, ponieważ nie posiadam czepka a nie chcę potem suszyć włosów, bo chcę jak najszybciej wrócić na praktyki. – Po tych słowach wyszłam z basenu. Dziewczyna o ochrypłym głosie zabrała mnie do studia. Tam, czekał na mnie pan Wojtek. Był zgryźliwy i widać było po nim, że wkurzył go mój pobyt na basenie.
Starałam się jak mogłam, by nadrobić straty. Z wielką zajadłością zgrywałam winyle, nic się nie odzywając i nawet zostałam dłużej w studiu.
Późnym wieczorem przyjechała po pana Wojciecha cała jego rodzina.
Wtedy przypomniałam sobie o szczeniaku i chciałam się z nim pożegnać jednak zamiast niego pan Wojtek położył mi na kolanach brzydkiego psiaka o rzadkiej, szczecinowatej, rozwichrzonej na wszystkie strony sierści.
– I nie ma innego? – zapytałam żony pana Wojtka, która akurat obok mnie przechodziła.
– Już nie – odpowiedziała ona. Widocznie pan Wojtek w pośpiechu pozbył się szczeniaka w czasie mej nieobecności, bo wściekł się na mój postępek.
Teraz było mi jeszcze bardziej przykro. I jak tu teraz chodzić na praktyki? Jak nadrobić ten dzień? Jak odzyskać zaufanie pana Wojciecha? Jak…
Ruski ogród na pocieszenie
Wika jak zwykle przyjechała wcześniej. Ja byłam jeszcze w drodze, kiedy do mnie zadzwoniła.
– W naszym pokoju nadal jest syf. Nie radzę się w nim kwaterować.
– Więc co?
– Chyba izolatka, a jak nie, to niech włodarze myślą.
Zmartwiona tym obrotem sprawy z niecierpliwością oczekiwałam końca podróży. Zajechawszy na miejsce od razu wzięłam klucz do izolatki i wstępnie się rozpakowałam. Na jednej z przerw podjęłam temat pokoju.
– Wracaj Wika do izolatki, skoro 304 nie jest w porządku.
– Nie, nie mogę.
– Ale dlaczego?
– Nie mogę – upierała się Wiktoria, ale nie chciała powiedzieć nic więcej. Mijały dni, a koleżanka nadal była nieustępliwa. Zaczęła mnie nawet unikać i przepisała się do drugiej grupy.
Pewnego wieczora przyszła do mnie Alicja z jej koleżanką Kamilą.
– Szukałam cię wszędzie. Co ty tu jeszcze robisz?
– Mieszkam – odburknęłam przyjaciółce.
– My mamy zamiar zamówić sobie kapuśniak, bo ani obiad, ani kolacja nie była dobra – mówiła Kamila.
Podeszłam do Ali i szepnęłam jej na ucho:
– Wyślij Kamę po ten kapuśniak, bo ja muszę z tobą poważnie porozmawiać. – Przyjaciółka uczyniła jak prosiłam i już po chwili siedziałyśmy same w pokoju.
– Alicjo, jest problem. Wika nie chce ze mną mieszkać. Podobno w 304 są złe warunki, więc znów dostałyśmy izolatkę, ale ona nie chce w niej mieszkać. Poszłabym zobaczyć, co tam się dzieje, ale boję się, że wtedy włodarze każą mi tam zamieszkać, a może tam już śpi Kaśka i będę na nią skazana.
– W takim razie zostań tutaj.
– Wika mnie unika. Przepisała się nawet do innej grupy. Źle mi z tym!
– Nie możesz ryzykować. Skoro masz taką szansę to śpij tutaj. Wieczorami i tak słuchasz audycji, rano się uczysz, a jak ci będzie bardzo źle to zawsze możesz do mnie przyjść.
– Niby tak, ale może Wiktoria ma jakieś kłopoty, a ja nic z tym nie robię.
– Dobrze. W takim razie ja jutro tam zajrzę. Na razie idę zjeść ten kapuśniak, bo się Kamila obrazi. Tymczasem zajmij się czymś. Będzie dobrze, zobaczysz!
Następnego dnia, zaraz po lekcjach dzwoniłam do przyjaciółki, ale nie mogłam się dodzwonić.
Wreszcie pod wieczór zjawiła się.
– Ubieraj się, wychodzimy – zarządziła.
– A co z Wiką i z naszym pokojem?
– Nie trać czasu! Gdzie masz buty? Kurtki nie musisz ubierać. – Zła na przyjaciółkę, że ta tak mną rządzi i jeszcze nie chce nic powiedzieć poszłam po buty i ubrałam je pośpiesznie w nadziei, że wtedy się czegoś dowiem. Niestety moje nadzieje były płonne. Przyjaciółka wyprowadziła mnie z pokoju, zamknęła drzwi i wręczyła mi klucz, poczym poprowadziła do drzwi wyjściowych.
– Nie martw się. Jesteś już wypisana. – W szkolnym ogrodzie przejęła mnie ciocia Zdzisia. Czekała tam również mama i Dorotka. Bez słowa ciocia ujęła mnie za rękę i wyprowadziła poza ogród.
Pogoda rzeczywiście była niebrzydka, ale to przecież nie był powód, by tak na biega wychodzić na spacer. Po jakichś dziesięciu minutach zatrzymałyśmy się na chwilę. Ciocia szepnęła coś do kogoś i wpuszczono nas za bramę jakiejś posesji. Był to piękny ogród z dużym stawem w jego końcu. Po stawie pływały mewy, rybitwy i kaczki, a także jedna gęś.
Zrobiło mi się błogo i przyjemnie. Usiadłyśmy na ławce. Mama wyjęła z zanadrza jakąś bułkę i zaczęłyśmy karmić ptaki.
Nikt nic nie mówił, a czas jakby się zatrzymał.
Siedziałyśmy tam aż bułka się skończyła. Ptaki domagały się jeszcze, ale ciocia już zarządziła powrót. Tym razem to mama wzięła mnie pod rękę, a ciocia z Doris wyszły na prowadzenie.
– To jest ruski ogród – powiedziała ciocia poważnie. Nie wiedziałam, co mam z tą informacją zrobić, ale skoro ciocia tak powiedziała, to pewnie tak jest. Nagle poczułam nieodpartą chęć zboczenia w jedną ze ścieżek.
– To nie jest twoja ścieżka, ale skoro tam chcesz iść, to może kiedyś będzie twoja – odezwała się ciocia.
– A czyja teraz jest? – zapytałam, rozczarowana, że nie mogę teraz tam pójść.
– Jak tu kiedyś wrócisz, to sprawdzisz.
– A kiedy wrócę? – zapytałam z przestrachem.
– Jak ktoś zechce tu z tobą przyjść.
– To dlaczego przyszłyśmy taką grupą?
Mogłam najpierw przyjść z tobą, potem z mamą, a potem z Doris, a tak to okazja się zmarnowała.
– A może my wszystkie chciałyśmy tu z tobą przyjść? Nie zawsze jest tak, jak się chce.
– Myślę, że uda mi się namówić Piotra. Masz jakąś mapę do tego miejsca? – zapytałam ciocię.
– Daj mu mój numer telefonu.
– Dlaczego tak? Przecież jak będę tu chodzić codziennie, to będziemy cię nękać telefonami.
– Wątpię, że będziesz miała z kim przychodzić – powiedziała ciocia nieco opryskliwie i opuściłyśmy ogród.
Prawie już zapomniałam o Wiktorii i jej dziwnym zachowaniu.
Cały czas obmyślałam kiedy i z kim uda mi się wybrać do ruskiego ogrodu zapomnienia. Alicji też nie widywałam.
Ciekawe co by było, gdyby tak namówić jakiegoś włodarza i zabrać ze sobą Alę, a może i Wiktorię? Nurtowało mnie również czyja jest ścieżka do której tak mnie ciągnęło.
Muszę poszukać tej Alki i opowiedzieć jej wszystko, bo normalnie mnie rozsadzi.
Ruska śmierć
Takie oto rzeczy śniły mi się, kiedy to przygotowywałam się do prezentacji maturalnej z języka polskiego.
Ruska śmierć
Na dodatkowym fakultecie z polskiego omawiałam szczegóły mej prezentacji. Na koniec poszłyśmy do jakiejś biblioteki i pani Zawacka proponowała mi książkę "Delfiny w przyrodzie" i jeszcze jakąś książkę z Syberią.
Okazało się, że mam ją już wpisaną w kartę, co mnie bardzo zdziwiło.
Obawiałam się, że nauczycielka chce podstępnie zmienić mi temat prezentacji, więc poprosiłam bibliotekarza o jakąś książkę Madonny. Pani Zawacka zaprotestowała mówiąc, że książki tej celebrytki są przepełnione seksem i erotyzmem.
– Więc proszę mi tematu prezentacji nie zmieniać – pomyślałam i opuściłyśmy bibliotekę. Na kolejnych fakultetach znów mi się nie podobało, bo pani Zawacka opowiadała mi o jakichś dwóch perspektywach, których w ogóle nie rozumiałam. Tym razem sama poszłam do biblioteki i oddałam obie książki pożyczone tydzień temu.
Wracając z biblioteki w sali 102 usłyszałam burzę oklasków i zaciekawiło mnie co tam się dzieje.
Weszłam więc na I piętro, by choć przez chwilę usłyszeć co tam się wyprawia.
Drzwi od sali były otwarte, więc słyszałam wyraźnie jak jakaś nieznana mi kobieta rozwodziła się nad perspektywami, które przed godziną słyszałam od pani Zawackiej. Już chciałam odejść, gdy pani Zawacka zaciągnęła mnie do sali mówiąc:
– O, Karola, dobrze, że jesteś. Opowiesz nam ładnie o perspektywach, bo ty jesteś teraz na bieżąco. Cóż było robić.
Stanęłam na środku sali i powiedziałam wszystkim, że te właśnie perspektywy uratują moją prezentację maturalną i sprawią, że będzie ona przejrzysta i czytelna.
– Ale, żebyś się nie zapędziła w kozi róg – powiedział mężczyzna z głosem podobnym do głosu mojego taty.
– Nie, ona sobie poradzi – powiedziała pani Zawacka i posadziła mnie na krześle.
Teraz przyszedł czas na małą Kingę, która pokazywała widzom jakieś sztuczki. Na koniec wzięła swoje ulubione narzędzie i wskazała mnie nim.
Wtedy pani Zawacka krzyknęła przeraźliwie:
– Ona nie może umierać! Ona ma nieskończoną prezentację!
Zrobiło mi się niedobrze i nauczycielka polskiego wyprowadziła mnie z sali.
– Proszę mnie zaprowadzić do kościoła. Ja muszę się wyspowiadać.
– Najpierw musisz iść do biblioteki. Ty jesteś jeszcze nie gotowa. Zaraz zrobi ci się lepiej jak wyjdziesz na powietrze.
Pani Zawacka wyprowadziła mnie ze szkoły. Ptaki śpiewały głośno, a powietrze było rześkie.
Mimo to słaniałam się na nogach i nauczycielka prawie mnie niosła. W głowie słyszałam jakąś okropną rosyjską piosenkę, której w dzieciństwie bardzo się bałam. W końcu całkiem straciłam przytomność, a gdy się obudziłam byłam już w szkole. Nie wiem, czy pani Zawacka zaprowadziła mnie do kościoła, czy do biblioteki, ale teraz czułam się już lepiej.
Następnego dnia na przerwie poprosiłam dziewczynkę przepowiadającą przyszłość, by mi ją przepowiedziała.
– Będzie wielki incydent na lekcji polskiego. Zostało ci bardzo niewiele dni do końca twojego życia – powiedziała dziewczynka ponuro i oddaliła się.
Wakacyjna sielanka
Była to miła, nadmorska miejscowość. Rzuciliśmy rzeczy na łóżka i wybiegliśmy na spotkanie z nową okolicą.
Najpierw kupiliśmy w małej budce po przekąsce na ciepło, poczym udaliśmy się do małego, sosnowego lasku. Tam zjedliśmy nasze zakąski i udaliśmy się w dalszą drogę. W małym kościółku usłyszeliśmy miły dla ucha śpiew.
Weszliśmy tam i zastaliśmy grupę czarnoskórych śpiewających gospel. Niestety zespół zaraz skończył śpiewać, więc poczekaliśmy, czy jeszcze ktoś nie przyjdzie. Po pięciu minutach, zniecierpliwieni czekaniem opuściliśmy kościółek.
Udaliśmy się do swoich pokoi, by jeszcze chwilę odpocząć przed wspólnym spotkaniem zapoznawczym.
Chwilę przebywałam w swoim pokoju rozpakowując się.
Potem udałam się do chłopaków zabierając klucz ze sobą.
Żeby mnie tylko nie szukała ta dziewczyna, co ze mną mieszka, bo podpadłabym jej zaraz na początku obozu. Pokój chłopców był staroświecki i skrzypiały im łóżka. Na jednej ze ścian odczytałam napis: "pokój przeznaczony do BeatStara".
Powiedziałam o tym chłopakom i Marcin bardzo się ucieszył mówiąc:
– O, to dobrze. Mam rejestrator. Mogę nagrywać packi.
– A może w tym pokoju się gra, a nie nagrywa? – zastanawiał się Marian.
– Nie, tu jest dobra akustyka do nagrywania – sprzeciwił się Marcin.
– I skrzypiące łóżka – dodałam. Już miałam opuścić pokój chłopców, by nie podpaść współlokatorce, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Był to pan Patryk. Wszedł do pokoju, rozejrzał się i powiedział:
– Muszę wam zmienić tapetę, żeby się lepiej nagrywało. Zielony za bardzo wycisza.
– To jaki tu będzie kolor? Można tak zmieniać tapety w cudzym pokoju? – zapytałam.
– Można. Przecież to pokój do BeatStara. Musi być dobrze urządzony. A wy do czego macie pokój?
– Jeszcze nie sprawdzałam. A każdy jest do czegoś? W takim razie zaraz idę sprawdzić.
Wybiegłam z pokoju chłopców jak oparzona, by dowiedzieć się co jest napisane na ścianie naszej sypialni. Wyciągnęłam klucz z kieszeni, włożyłam go w zamek, przekręciłam i usłyszałam obok siebie głos:
– Szukałam cię. Gdzie ty byłaś?
– U chłopaków. Przepraszam cię bardzo. Miałam nadzieję, że może nie wrócisz tak prędko. Nie wiem jaki to numer, ale zapytam się chłopaków, żebyś wiedziała gdzie jest klucz, bo nigdzie indziej raczej nie będę chodzić. Czytałaś napis na jednej ze ścian naszego pokoju?
– nie. A jest jakiś?
– Pewnie że jest i właśnie chcę go przeczytać.
– A co to zmieni w naszym życiu?
– Dowiemy się, jak przeczytamy – powiedziałam tajemniczo i otworzyłam drzwi naszego pokoju na rozcież.
Problemy ze zwierzętami i problemy z kwasem
Z teczki o panu Marcinie Wojciechowskim
Problemy ze zwierzętami
Dostałam od pana Marcina Wojciechowskiego chomika i niezbyt mi się to podobało, bo lubię zwierzątka z futerkiem, ale trochę większe, a poza tym chomiki chyba się nie przywiązują do swoich właścicieli. Ten jednak okazał się być wyjątkowy: nie drapał, nie uciekał z rąk a nawet przysypiał na nich słodko.
Któregoś dnia przyszło nam się przeprowadzić i od tej pory Frodo często przychodził do nas z podwórka, bo mieszkaliśmy teraz na parterze. Chomik spędzał noce w klatce, ale w dzień lubiłam go wypuszczać, bo wiedziałam, że nic nie zbroi tylko będzie drzemać na jednej z poduszek, albo na dywanie.
Pewnego dnia Frodo został wpuszczony w środku dnia do domu. Chomik był wtedy w drugim pokoju, a ja chciałam zamknąć go w klatce, żeby go pies nie dopadł. Już miałam wejść do tego pokoju nie wpuszczając Froda, ale ten jakby wyczuł, że coś chcę przed nim ukryć i wpadł do środka.
Koniec tej historii był wiadomy. Frodo złapał chomika, chwilę się nim bawił i miałam wtedy resztki nadziei, ale wkrótce potem usłyszałam chrupnięcie i pies zjadł mojego podopiecznego.
Byłam wściekła na psa i nie chciałam go głaskać mimo, że ten się do mnie przymilał. W jakiś czas później pan Marcin nas odwiedził i dowiedział się o całym zajściu.
Było mu bardzo przykro i był zły. Froda wtedy w domu nie było. Opowiedziałam panu Marcinowi jaki chomik był fajny, że był inny niż wszystkie.
– Mam dla ciebie następne zadanie – powiedział po dłuższej chwili milczenia. – Ostatnio opiekowałaś się chomikiem i nie do końca ci to wyszło. Jutro przywiozą do waszego domu pralkę i trochę damskich ciuchów. Musisz te ubrania uprać z kwasem – Wojciechowski podał mi niedużą buteleczkę i polecił wlać dwie krople razem z płynem do prania.
– Jeśli zrobisz wszystko sprawnie, to kwas nie zniszczy ubrań, powodzenia.
Problemy z kwasem
Następnego dnia rzeczywiście do naszego domu wniesiono pralkę oraz miednicę z ciuchami.
Przy objedzie zapowiedziałam mamie, że teraz będę zajmować się tym osobliwym praniem, a mama nie zaprotestowała i gdy skończyliśmy posiłek wzięła się za sprzątanie. Ja natomiast poszłam do łazienki, wsadziłam zawartość miednicy do pralki i wlałam dwie krople kwasu. Już miałam włączyć urządzenie, gdy nagle usłyszałam dzwonek mej komórki. Pobiegłam więc szybko do pokoju.
Tylko powiem, że zadzwonię później – pomyślałam desperacko szukając na mym biurku telefonu. Gdy wreszcie wcisnęłam zieloną słuchawkę usłyszałam głos kobiety w średnim wieku, która chciała przeprowadzić ze mną jakąś ankietę. Zła burknęłam w słuchawkę, że nie mam czasu, rozłączyłam się i pobiegłam z powrotem do łazienki. Gdy podeszłam do pralki poczułam niepokojący smród. Zamknęłam jej drzwiczki i usiłowałam ją uruchomić, ale mi się to nie udawało. W końcu zawołałam mamę, by mi pomogła. Ona najpierw jednak uchyliła drzwiczki pralki i oznajmiła grobowym głosem:
– Te ubrania są zniszczone kwasem! – Zastanowiłam się przez chwilę, czy w takiej sytuacji włączać w ogóle to pranie, czy nie.
– Włącz mamo to pranie, może nie wszystko jeszcze jest przeżarte. – Mama najpierw wyjęła kilka wierzchnich ciuchów przy okazji parząc sobie palce poczym nastawiła program.
– Oj, Karolina, Karolina – mruczała coś jeszcze pod nosem myjąc ręce. Po chwili pralka się wyłączyła, zapewne nie chciała prać zakwaszonych ubrań, albo po prostu się zepsuła.
Teraz mama zastanowiła się co zrobić ze zniszczonymi ciuchami.
– Chyba najlepiej zadzwonić do pana Marcina i mu o wszystkim opowiedzieć – zaproponowałam.
– To zrób tak, a ja tym czasem tu wywietrzę, bo zapach kwasu roznosi się nieubłaganie i gryzie w nos.
Załamana przeżyciami tego popołudnia poszłam do pokoju, by wykonać telefon.
Podróż z psem i problemy z audycją
Z teczki o panu Marcinie Wojciechowskim oraz z czasów, gdy nie miałam jeszcze żadnego zwierzątka
Podróż z psem i problemy z audycją
Kiedy wracałam od cioci Uli Lusia wskoczyła nam do samochodu, ale zorientowaliśmy się o tym dopiero w połowie drogi. Tata stwierdził, że na razie możemy wziąć Lusię do siebie, żeby w domu było weselej, a przy okazji się ją odda. Zadzwoniłam do cioci i poinformowałam ją o całej sprawie.
– Dobrze, jakoś się dogadamy. Na razie spokojnie wracajcie do domu – powiedziała ona. Lusia była bardzo grzeczna.
Dużo spała, chętnie słuchała ze mną muzyki, czasem też bawiła się piłką. Któregoś dnia musiałam pojechać do szkoły.
Zabraliśmy Lusię ze sobą, bo ona lubi samochodowe podróże.
Niestety ona też była rządna szkolnych przygód i tak jak wymknęła się cioci z domu, tak wymknęła się tacie z samochodu i została ze mną.
Była teraz szkolnym psem. Do pokoju przychodziła rzadko, bo nie było jej wolno.
Większość czasu spędzała na dworze, ale na szczęście pogoda była ładna.
Była karmiona przez kucharki tak jak krakowskie koty i trochę przeze mnie. Bawiły się z nią dzieci i była główną atrakcją ogrodu, lepszą nawet od placu zabaw. Ów stan rzeczy trwał do czasu, aż któregoś dnia nie było zet na punkcie muzyki.
Postanowiłam zbadać tę sprawę i wybrałam się z psem do Warszawy. Tam dowiedziałam się, że audycja się nie odbywa, ponieważ pan Marcin chodzi wtedy do lasu zbierać jagody.
Przeprowadzono z nim wywiad i okazało się, że nie ma on już urlopu, by go mógł wykorzystać na swoje leśne wyprawy. Wojciechowski argumentował swoje wyjścia tym, że ma już dość zatęchłej Warszawy podczas gdy panuje lato.
Postanowiłam sama wziąć sprawy w swoje ręce i pod wieczór udałam się do jego domu, ale go tam nie zastałam. W domu nie było żadnego psa – przynajmniej tak mi się wydawało, więc puściłam mego teriera i usiadłszy przy biurku położyłam na nim głowę i zasnęłam. Obudziłam się o świtaniu, ale nie siedziałam już na krześle, lecz leżałam na łóżku.
Obok mnie snem sprawiedliwego spała Lusia.
Podniosłam się szybko nie budząc psa i rozejrzałam się w sprawie. W drugim pokoju przebywał pan Marcin i gdzieś się szykował. Przebywał z nim piesek wielkości Lusi.
– Czy one się nie pogryzły? – zapytałam zamiast dzień dobry.
– Nie, moja Rudzia nikomu nie robi krzywdy jeśli nie wchodzi się na jej teren, czyli do jej koszyka, na jej ulubione okno w dużym pokoju i koło jej miski z jedzeniem.
– A Lusia nic jej nie robiła?
– Coś tam szczeknęła, ale wziąłem Rudą na ręce i się uspokoiła.
Teraz przeszłam do rzeczy:
– Dlaczego pan nie chce prowadzić swojej audycji. Myślałam, że pan to lubi?
– Lubię, ale lubię też matkę naturę, a w Warszawie nigdzie nie mogę jej dostrzec.
– A nie może pan chodzić do lasu rano? Rano jest nawet fajniej, więcej ptaków śpiewa?
– Rano, to będę prowadzić audycję.
– To bardzo źle, bo rano nie każdy ma czas. Ja np. wstaje rano i zaraz potem idę na śniadanie a potem do szkoły. Niektórzy oczywiście jeżdżą do pracy słuchając radia, ale to nie to samo co wieczorem kiedy jest o wiele więcej czasu na wytchnienie i odpoczynek. – Lusia brutalnie przerwała naszą rozmowę i najpierw szarpnęła mnie za nogawkę dając znać o sobie a potem zaczęła bawić się z Rudą. Pan Marcin dał suczkom jeść, oczywiście w odpowiedniej odległości, by się czasem nie pokłóciły i wyszedł z domu prowadzić audycję.
Byłam zła, że nie udało mi się nic załatwić. Gdy siedziałam przy tym samym biurku co wczoraj zadzwonił do mnie telefon. Odebrałam. Ciocia Ula pytała, czy nadal jestem w Krakowie, bo ona się tam wybiera.
– Nie, teraz jestem w Warszawie, bo musiałam tam coś załatwić.
– Cholera, to kiedy my się wreszcie spotkamy.
– Może być jutro, bo ja tu i tak jak się okazuje nic nie zwojuję, więc jutro na bank widzimy się w mojej szkole, zgoda?
– Zgoda – powiedziała ciocia i odłożyła słuchawkę, a ja opuściłam dom pana Marcina zabierając ze sobą Lusię i głaszcząc Rudzię na pożegnanie.
Następnego dnia rzeczywiście spotkałam się z ciocią Ulą i okazało się, że psem którym opiekowałam się przez ten czas nie była Lusia. Cioci było bardzo przykro, ale mnie połowicznie, bo skoro tym psem nie jest Lusia, to mogę go zatrzymać u siebie na zawsze. Gdy przyjechałam do domu tata zajął się sprawą mojego psa i okazało się, że to kolejny pies państwa Czwartków, Szczeniak po mojej ukochanej Miśce i po jack russelu terierze, którego ktoś im przyprowadził mówiąc:
– Wy macie taką ładną suczkę, a nie ma rasowych w pobliżu, to pożyczcie ją na trochę, żeby nasza miała ładne szczeniaki. Jednego wam odstąpimy.
Państwo Czwartkowie przyjęli tą propozycję i rzeczywiście dostali młodą suczkę, ale jakoś bardzo im na niej nie zależało, więc dali ją komuś na Śląsku i pewnie ją ktoś wyrzucił, albo zgubił. Lusia się nie znalazła, ale obiecałam cioci, że dam jej szczeniaka po mojej Judgy. Wojciechowski znów prowadził normalne audycje o normalnych porach i było tak jak dawniej, a nawet jeszcze lepiej, bo ze wspaniałym psem, który słuchał ich razem ze mną.
Jak znalazłam się nad morzem
Och, jak mi dłużą się te lekcje. A miał nas pan wypuścić wcześniej, ale tego nie robi, tylko dyktuje notatkę. Ojej.
– Czemu nas pan nie wypuszcza – szepnęłam do Grześka. – Przecież obiecał.
– To wyjdź wcześniej. Co się przejmujesz.
– No nie, tak nie zrobię.
Przez chwilę siedzę jeszcze sztywno w ławce, poczym włączam facebooka.
Moja kuzynka jest dostępna, więc do niej piszę. Wtedy czuję na sobie czyjąś dłoń.
– A ty tu jesteś – słyszę nad sobą głos pani Róży i pośpiesznie wyłączam mirandę.
– Nie przejmuj się tak. To tylko same bzdury – mówi nauczycielka i odchodzi. Wtedy pan Darek pyta:
– Co Karolcia? Nie możesz pisać notatki?
– Mogę, ale…
– Zaraz kończymy – mówi i dyktuje dalej. Na koniec zajęć odzywa się w te słowa:
– Byliście dzisiaj bardzo niespokojni. Dam wam więc takie zadanie domowe przy którym się wyciszycie i nauczycie czegoś naturalnie. Proszę, przeczytajcie książkę pt. Oceany dźwięku. Ma ona aż sześć tomów w brajlu, dlatego załatwię wam kilka dni wolnego na ten cel. A teraz do domu. Ogłaszam upragniony koniec zajęć!
Oceany dźwięku
Książka była okropnie nudna, ale czytałam ją uparcie.
Dostaliśmy na nią trzy dni.
Drugiego dnia zmagania z lekturą, późnym wieczorem książka zaczęła się rozkręcać.
Opowiadała o jakichś zaginionych marakasach, których pół Hiszpanii szukało.
Kiedy akcja opowiadania przeniosła się na plażę mama zawołała mnie do siebie:
– Kochanie, zejdź na dół i pożegnaj się z wujkiem, bo jedzie on w daleką podróż i nie wiadomo kiedy z niej powróci.
Niechętnie zostawiłam opasłe tomisko i zeszłam do ogrodu, gdzie wujek czekał już na mnie w samochodzie z dwoma kuzynami. Rozmawiali ze mną jakby nigdy nic. Pytali co w szkole i takie tam.
Zaczęłam im marudzić, że dostałam grubą książkę do przeczytania na zadanie domowe i wtedy Karol poinformował mnie, że jego spotkało to samo, ale już nie zdążyłam zapytać o tytuł, bo wujek musiał już jechać. Kiedy wróciłam do pokoju pozostawionej na łóżku książki nie było. No nie.
Gdzie ona kurwa jest?!
Nad morzem
Na plaży było mnóstwo ludzi.
Pogoda była idealna.
Ściągnęłam ubranie i w stroju kąpielowym wskoczyłam do wody.
Była przyjemnie ciepła, bez fal. Znalazłam w niej gładziutki kamyczek o dziwnym kształcie.
Zabiorę go z sobą. Na brzegu usłyszałam głos Marcela, więc niechętnie wyszłam z wody, by go na kąpiel namówić.
– Wskakuj Marcelu do wody i przekąp to swoje brzuszysko.
– Nie, po co. Dobrze mi tu na brzegu.
– Właź, nie marudź. – Kolega ściągnął koszulkę i wskoczył.
– No, widzisz jak fajnie. – Marcel zanurzał się coraz bardziej śmiejąc się jak dziecko. Ja byłam bliżej brzegu.
Kiedy tylko usłyszałam jakiś znajomy głos, wychodziłam na brzeg i zapraszałam do wody.
Najczęściej ludzie korzystali z zaproszenia.
Nagle usłyszałam gdzieś z oddali głos mojej mamy.
– Kochanie, wracaj szybko. Znalazłam twoją książkę. Zabieraj się do czytania, bo jeszcze tylko jeden dzień ci został.
(…)