Categories
Sny

Dwa dziwne marzenia senne

Bardzo rzadko śnią mi się osoby zmarłe, ale tym razem przytrafiły się aż dwie.

Przestarzała nagroda i coś jeszcze

Dostałam piątkę z biologii już na drugi semestr za udział w sprawdzianie-konkursie, a oprócz piątki dostałam w nagrodę choinkę, która już nie była mi do niczego potrzebna, gdyż święta dawno minęły.
Pani Edyta pocieszyła mnie, że spróbuje wynegocjować jakąś inną nagrodę, ale ja szczerze wątpiłam w to, że jej się uda coś z tym zrobić.
Oddałam jej dyplom wraz z napisaną na nim oceną, gdyż był jej jeszcze potrzebny w sprawie tej nieszczęsnej nagrody, ale nauczycielka obiecała mi go oddać w najbliższym czasie. Po południu miałam trochę wolnego czasu i właśnie zaczęłam się zastanawiać jakby ten czas dobrze spożytkować kiedy zadzwoniła do mnie jakaś kobieta i powiedziała, że w ogrodzie czeka na mnie muzyczna niespodzianka.
Podziękowałam za informację i zbiegłam do ogrodu nie zgłaszając nawet wychowawcom gdzie się wybieram. W ogrodzie spotkałam nieżyjącego już wujka Eugeniusza, który rozmawiał z jakimś chłopcem o samolotach, jakie to są porządne, wspaniałe urządzenia i wartało by ułożyć o nich piosenkę i dać ją do zaśpiewania jakiemuś szanującemu się zespołowi.
Kiedy wujek wreszcie mnie zauważył, bo nie zwracałam na siebie uwagi, by nie przeszkadzać mężczyznom w rozmowie powiedział mi, że pewnie bardzo się rozczaruję jeśli mi powie, że w tym ogrodzie miałam spotkać się z członkami zespołu Queen, a zamiast tego spotkałam swojego zmarłego wujka. Wujek przepraszał mnie gorąco za tę nieoczekiwaną zmianę planów, ale właśnie przed chwilą oddał Freddiemu Mercuremu tekst do piosenki o samolotach i prosił go, by napisał do niego melodię i zaśpiewał z całym zespołem.
– To było dla mnie szalenie ważne – usprawiedliwiał się wujek.
Muszę przyznać, że rzeczywiście byłam trochę rozczarowana tym co powiedział mi wujek, ale zaciekawiła mnie historia tych samolotów.
Poza tym wujek w dorosłym życiu nigdy nie interesował się muzyką.
Może teraz kiedy ma całą wieczność, to oprócz matmy znalazł jeszcze dla siebie jakieś inne przyjemności. To dobrze, a nawet bardzo dobrze!

Dziwny weekend

W domu znalazłam się dopiero późnym wieczorem i byłam bardzo zmęczona. Chciałam posłuchać sobie jakieś płyty, ale nie mogłam się zdecydować jakiej, bo miałam tylko jedną płytę Seala akurat nie taką na jaką miałam ochotę. W końcu zdecydowałam się na kasetę Barbary Streysand i wtedy zauważyłam, że przy mej wieży wiszą jakieś kable. Trochę mi się to nie spodobało i zdziwiło zarazem, ale włożyłam kasetę i nacisnęłam play.
Wtedy okazało się, że na tej kasecie jest coś innego, albo, że to jest inna kaseta, ale jej zawartość była w takim stylu jak moja dawna, więc dałam za wygraną i przy jej akompaniamencie zaczęłam szykować się do snu.
Umywszy się i pościeliwszy łóżko chciałam sobie jeszcze poczytać, ale zadzwoniła Alicja z prośbą o ściągnięcie paru piosenek, ale powiedziałam jej, że zrobię to jutro po czym wzięłam się do czytania.
Przeczytałam zaledwie kilka stron, bo bardzo za chciało mi się spać.
Przed samym snem mama poinformowała mnie, że muszę jutro bardzo wcześnie wstać, bo jedziemy do Kielc na większość dnia, więc z Pauliną pouczę się kiedy indziej.
Następnego dnia rzeczywiście obudzono mnie bardzo wcześnie.
Szybko wstałam z łóżka i włączywszy komputer zaczęłam ściągać Ali piosenki. Potem rodzice zawołali mnie na śniadanie, następnie nakarmiliśmy psa i ruszyliśmy w drogę. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę i dosiadł się do nas mój nauczyciel od matmy zarządzając, że pojedziemy do Warszawy, gdyż mamy dobry czas i na pewno ze wszystkim zdążymy. W rezultacie nie wiem, gdzie właściwie byliśmy, czy w Kielcach, czy w Warszawie, bo nikt mi tego nie powiedział.
Wiem tylko, że rodzice byli w paru bankach, a nauczyciel w jakimś sklepie płytowym, ale nie chciał mnie zabrać ze sobą. Wreszcie okropnie zmęczona, chyba jeszcze bardziej niż wczoraj wróciłam do domu. Po drodze wysadziliśmy mojego matematyka i wstąpiliśmy do cioci.
Pochwalili nam się swoim nowym nabytkiem – małym, rudym szczeniaczkiem o przepięknej sierści, który przysypiał każdemu na rękach.
– Jak będziesz grzeczna, to po nauce się z nim pobawisz – powiedziała Paulina i umówiwszy się z nią na lekcje wróciłam z rodzicami do domu. Babcia powiedziała, że ktoś znowu grzebał w moich płytach i rzeczywiście coś tam w mym pokoju grało.
Bardzo niezadowolona z tego faktu wyłączyłam wieżę nawet nie zaglądając co ktoś tam bez pozwolenia włożył i poszłam się myć, bo nie miałam już kompletnie na nic ochoty.
Nawet nie jadłam kolacji, bo ciocia nas czymś poczęstowała.
Jutro uporządkuje te płyty i powiem rodzicom, że nie zgadzam się na panoszenie się obcych w moim pokoju.

Categories
Sny

Poduszka wypchana dziwnymi snami

Emilia mnie bije

Na początku lekcji angielskiego pani Agnieszki nie było i pilnował nas pan Królikowski. Rozmawiałam z Milą na tematy muzyczne głównie o Alanis, bo ona jest teraz u mnie na topie a Milka ostatnio też się trochę do niej przekonała.
Podczas rozmowy pokłóciłyśmy się nie na żarty i Emilka mnie uderzyła a ja nie pozostałam jej dłużna i zaczęłyśmy się bić nie zwracając zupełnie uwagi na nauczyciela, który nas upominał. Po chwili przyszła pani Agnieszka a my już siedziałyśmy grzecznie przy biurkach.
Nagle przypomniało mi się, że nie zrobiłam zadania, więc zgłosiłam np na co pani Agnieszka odpowiedziała surowo:
– Przez ten czas kiedy biłaś się z Emilią mogłaś przynajmniej coś zacząć, bo ty zdolna jesteś. Ale to ona zaczęła – pomyślałam z rozgoryczeniem.
Przez resztę lekcji byłam w złym humorze i nie odzywałam się wcale do koleżanki. Po objedzie opowiem mamie i Alicji tę historię. Obie bardzo się zdziwią na zadziorność Emilki, ale pewnie będą miały nieco odmienne zdania co do mojego zachowania tzn. oddania Emilii, ale trudno. Mama i tak się dowie o tym incydencie więc wolę jej sama o tym powiedzieć i przygotować psychicznie, bo pewnie nauczyciele będą z nią o tym rozmawiać.
Podsumowując: dzisiaj Emilia przegięła sobie na całej linii i nigdy już z nią nie będę gadać o muzyce ani dzielić się z nią swymi zbiorami choćby nie wiem jak mnie prosiła.

Grill ze spokojnym psem i śpiewająca księżniczka

Zastanawiałyśmy się z mamą, gdzie zrobić grilla, czy u nas czy u cioci, ale stanęło na tym, że u nas, więc przyjechała ciocia Dzidzia z całą resztą, a Paulina pieściła niezwykle dziś spokojnego Froda.
Byłam trochę na psa zła, że jest taki spokojny, bo Paulina lubi psy zabawowe i Frodo zwykle taki jest i często nas tym denerwuje, bo gryzie i nie da się pogłaskać, a gdy przyjechała wreszcie osoba, która rada by była się z nim pobawić, to on śpi u niej w najlepsze na kolanach. Grill okazał się być bardzo monotonny i senny, więc Paulina zaproponowała obejrzenie jakiegoś filmu. Przyniosłam więc laptopa, a tata puścił bardzo smutny film, w którym główną rolę grała Alanis Morissette.
Była chrześcijańską księżniczką o pięknym głosie, która głosiła wiarę w Chrystusa przez swój piękny śpiew. Mieszkała samotnie na jakimś pustkowiu, bo została wyrzucona z pałacu przez wyznawanie swojej wiary. Na tym pustkowiu mieszkali też źli ludzie, którzy chcieli, by ona śpiewała jak jej zagrają a jeśli nie to zostanie zabita powolnymi torturami.
Jednak kobieta nic sobie z tych pogróżek nie robiła i śpiewała dalej w najlepsze coraz rzewniejsze melodie i robiła to coraz częściej.
Któregoś dnia źli ludzie pochwycili ją, ale ona dalej śpiewała swoje, więc zaczęli się zastanawiać jakby tu ją skrzywdzić. Tak długo jednak nie mogli zdecydować się jaką krzywdę jej zrobić, że ta zdążyła już uciec dzięki pomocy jedynego życzliwego jej w tej okolicy człowieka.
Niestety nie wiem jak się skończył ten dziwny, smutny film, bo pies na kolanach Pauliny właśnie się obudził i wszyscy skupili na nim uwagę i nie chcieli już oglądać filmu.
Poza tym były już gotowe kiełbaski i inne grillowe potrawy, więc nie było zupełnie czasu na jakiś tam dziwny film.
Ciekawe co było dalej?

Ironia Cea czy kocica wampiżyca

Przebywałam w salonowym pokoju z mamą tatą i jakąś kobietą.
Obok mnie na kanapie leżała sobie kotka sąsiadów Ironia Cea i lekko mnie zaczepiała.
Zdziwiłam się co Ironia robi w tym salonie, ale ucieszyłam się, że tu jest zwłaszcza, że uczestnicy tej dziwnej kameralnej imprezy chwalili ją pod niebiosa jaka jest piękna i rasowa.
Nagle kocica zrobiła się nerwowa, przestała mruczeć i zaczęła coraz mocniej drapać i gryźć. W końcu wpiła się mocno w moją rękę i próbowała dostawszy się do żyły wyssać z niej krew. Z trudem odczepiłam ją od swej ręki i za karę co mi zrobiła zrzuciłam ją z kanapy. Ona jednak była nieustępliwa wskoczyła na kanapę i znów przyssała się do mej ręki.
Kiedy zgoniłam ją ponownie ona rzuciła się na moją nogę z jeszcze większą dzikością i zażartością, a kiedy wreszcie ją od siebie odczepiłam ona przeniosła całą swoją złość na mamę. Rodzicielka była tak zszokowana zachowaniem kocicy, że nic nie powiedziała i nawet nie umiała okazać zdenerwowania, chociaż to właśnie takiej reakcji się po niej spodziewałam.
Zaczęłam się zastanawiać co może spotkać Ironię po tym incydencie. Czy zostanie uśpiona, czy oddadzą ją do schroniska, a może ten incydent zostanie jej darowany aż do momentu dopóki się on nie powtórzy?
Wyjaśnienie: Ironia Cea to jedna z kotek moich sąsiadów u babci na wsi. Została znaleziona na cmentażu i dołączona do małych kociąt starej kotki. O dziwo została przez kocią mamę przyjęta i karmiona jej mlekiem. Bardzo lubiłam to zwierzątko, ale zostało ono wydane wraz z kociętami do jakiegoś biznesmena.

Kto inny jest winny

Gościliśmy u siebie Marcela i właśnie mama przygotowywała posiłek. Kolega wypoczywał na mojej sofie, a ja jak zwykle wzięłam się za pisanie.
Nagle Marcelowi znudziło się leżenie, podszedł do mnie i zaczął mi dokuczać tak jak zwykle w szkole.
Wtedy ja uderzyłam go po ręce aż plasnęło, a on napisał mi coś w otwartym przeze mnie dokumencie. Mama słysząc zamieszanie zjawiła się w pokoju, popatrzyła na nas chwilę, poczym zadzwoniła na policję. Już po chwili zjawili się policjanci. Z początku rozmawiali z Marcelem ostro, ale nagle zaczęli czepiać się do mnie.
Próbowałam nie zwracać na nich uwagi i zajęłam się dokumentem worda w moim komputerze.
Nagle zauważyłam, dlaczego policja zmieniła front i zaczęła sapać się do mnie zamiast do Marcela. W moim dokumencie było napisane hwdp. Nie dało się im przetłumaczyć, że to nie ja tak napisałam.
Policja poszła do kuchni, by porozmawiać z mamą.
Wtedy Marcel powiedział:
– Odwołaj swoje zarzuty, a wszystko będzie dobrze.
– Nie – warknęłam.
Zawołano mnie do kuchni i ogłoszono wyrok.
– NIE wolno ci pod żadnym pozorem nic pisać, a komputera używać tylko pod ścisłym nadzorem. Musisz również zapłacić 90 zł grzywny.
Zaraz po ogłoszeniu werdyktu policjanci opuścili nasz dom.
Zaraz po nich nasz dom opuścił również nieszczęsny Marcel.
Potem tata wrócił z pracy i opowiedziałyśmy mu całe zajście. Dla poprawy nastroju tata zaproponował obejrzenie komedii. Historia opowiadała o dziewczynie, która została oskarżona.
Pewna dziennikarka dowiedziawszy się o dziwnej sprawie pojechała tam, by ją zbadać.
Historia potoczyła się tak, jak u mnie. Dziennikarka została wkręcona i miała problemy z policją. Żal mi się zrobiło kobiety, bo miała taką samą sytuację jak ja i zaczęłam się bać.
– Tato przełącz na coś innego. To mi nie poprawia nastroju.
– Nie da się przełączyć – powiedział spokojnie tata. Mama przytuliła mnie do siebie, ale i tak bałam się cholernie.
– Co się na tym świecie dzieje, że oskarżani są ci, co na to nie zasługują – powiedziała Babcia wchodząc właśnie do pokoju.
Właśnie – potwierdziłam ciesząc się w duchu, że ktoś jeszcze zechciał zainteresować się naszą niedolą.

Mała łapówka trudny sprawdzian

Kiedy pojechałam do cioci dowiedziałam się, że zakłada hodowlę chomików i już sprowadziła pierwszą parkę, którą poleciła mi nakarmić.
Długo jednak u cioci nie przebywałam, bo musiałam jechać do szkoły. W czwartek na działalności zawodowej pani Drzewiecka chciała mnie zwolnić na fortepian i mama Radka przyszła mi z pomocą, bo przywiozła dwie bombonierki, które miały służyć za łapówki, bo Radosław też z jakiegoś powodu chciał się zwolnić z działalności.
Nagle przypomniałam sobie, że mieliśmy przecież pisać sprawdzian ze spółek. Potrzepnęłam więc panu o tym sprawdzianie, żeby klasa się na mnie nie wkurzyła, że im taki los gotuje, a pani Kasi powiedziałam, że nie musi dawać tej bombonierki.
Niestety ona już to zrobiła. Nauczyciel zaproponował mi nawet, że mi ją odda, ale głupio było wziąć ją z powrotem, choć miałam na to wielką ochotę, bo chciałam dać czekoladki komuś innemu. W końcu stanęło na tym, że nauczyciel podyktował 8 pytań po angielsku w tym jedno po polsku, a napisałam tylko 6, bo pan tak szybko dyktował, a ja nie miałam jeszcze włączonego worda jak on dyktował pierwsze pytanie.
Pytania były piekielnie trudne. Nie dość, że nie mogłam ich zrozumieć, bo były sformułowane trudnym językiem angielskim, to jeszcze nie miałam wszystkich pytań zapisanych, a pytanie sformułowane po polsku dotyczyło jakichś pociągów i nie wiedziałam w ogóle o co wnim chodziło.
Wszystko przez ten głupi fortepian. Z tej historii wyciągnęłam następujący wniosek: Nie należy się zwalniać na fortepian z lekcji, zwłaszcza z działalności zawodowej, ani tym bardziej przekupywać nauczycieli słodyczami, zwłaszcza nauczyciela od wyżej wymienionego przedmiotu.

Mały postój w podróży

Jechałam z rodzicami, ciocią Dzidzią oraz Dorotką na wczasy nad morze. W trakcie podróży zatrzymaliśmy się w gęstym lesie na mały postój.
Stał tam nieduży domek przed którym stała ławka, która aż prosiła, by na niej usiąść.
– Jeśli nas stąd wygonią, to grzecznie się wyniesiemy – mówił tata rozpakowując skromny prowiant. Po niedługiej chwili z domku wyszły dwie osoby: mężczyzna i kobieta. Ona była niewysoką, rozgadaną dziennikarką, a on grubawym, spokojnym mężczyzną interesującym się mechaniką, elektroniką i ogrodem. Para nie złościła się, że przebywamy na ich terenie, a wręcz zapraszała nas do siebie na noc.
– Przecież morze wam nie ucieknie – mówiła żartobliwie dziennikarka. Po krótkim wahaniu zgodziliśmy się zostać chwilę dłużej, a oni chwalili się nam swoimi dobrami. Najpierw kobieta pokazała mi swojego konia i chwilę się na nim przejechałam.
Potem mężczyzna pokazał mi swój nowoczesny wynalazek: oryginalny wóz policyjny. Jak się okazało wóz rzeczywiście był bardzo oryginalny, ponieważ nie był wozem, lecz rowerem z siodełkiem przechylonym w lewą stronę i w dodatku sterowanym na pilota. Był on bardzo cichy i wolny.
Oprócz zwykłych dźwięków syren były jeszcze dźwięki niczym ćwierkające słodko ptaszki.
Trochę dziwnie mi się na tym niby-wozie jechało, ale nie skrytykowałam wynalazku, żeby nie zasmucić jego twórcy. Po osobliwej przejażdżce dziennikarka oprowadziła nas po ich małym, przytulnym ogródku w którym mieszkały beżowe ptaki wielkości drozda. Ptaki te były bardzo oswojone i dawały się brać na ręce.
Wzięłam jednego z nich, a tata zrobił mu zdjęcie i pogłaskał go po grzbiecie. Ciocia natomiast wyraziła ochotę wzięcia go do siebie do domu, by mieszkał w kurniku wraz z kurami i kaczkami i zdobił podwórko. Zapytałam tatę czy to nie jest przypadkiem kwiczoł, a wtedy tata nagle spoważniał i powiedział, że raczej tak, tylko trochę ładniejszy i bardziej zadbany.
Wyrwał mi ptaka z ręki i zakopał go na żywca w ogrodzie dziennikarki.
Zmartwiłam się bardzo czynem taty, bo pomyślałam, że może to był zaganiacz, jeden z mych ulubionych gatunków ptasiej fauny, bo w oddali słychać było ich przepiękny śpiew, a zaganiacze są przecież beżowe.
Powiedziałam o tym tacie, ale on nie zwrócił na mnie uwagi, bo zbierał już nasze manatki do samochodu, gdyż zachowanie jego wkurzyło dziennikarkę i ciocia musiała ją uspokajać.
Uważajcie i bądźcie ostrożni i nie zatrzymujcie się już w tym lesie nawet w drodze powrotnej – ostrzegł nas mężczyzna. Przestraszyłam się bardzo tego ostrzeżenia zwłaszcza, że zapadał już zmrok, a noc zbliżała się nieubłaganie, bo w takim gęstym lesie, to normalnie strach się bać.

Człowiek czy budowla, kościół czy kolacja i kąpiel

Przebywałam w Strawczynku wraz z rodziną i lepiłam z plasteliny pół-człowieka pół-budowlę.
Nagle mama powiedziała mi, że idziemy do kościoła na dziewiętnastą.
Zapytałam więc:
– Dlaczego? Przecież już byłyśmy w kościele w południe.
– Bo dawno nie byłam w strawczyńskim kościele odpowiedziała na to mama.
– A kiedy zjem kolację i się wykąpie. Chciałam iść wcześniej spać, a z tego co widzę nic nie wyjdzie z moich planów.
Kiedy skończyłam lepić człowieka-budowlę zaczęłam jeść kolację. Trudno najwyżej nie zdążę i nie pójdę do tego kościoła. Potem przyszedł do mnie tata i powiedział, że gdyby ta budowla była odpowiednio duża to mogłaby spokojnie stać w Nowym Jorku. Tata powiedział mi również, że jak zjem, to przed kąpielą wyjdziemy na krótki, przyjemny spacerek.
Zgodziłam się i zaraz po kolacji wziąwszy niewiadomo czemu swoją pracę z plasteliny wyszłam z tatą na świeże powietrze. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że jestem nad morzem.
Były trochę za duże fale żeby się kąpać, ale wsadziłam ręce do cieplutkiej wody, po czym wrzuciłam człowieka-budowlę do wody. Niech sobie pływa po strawczyńskim morzu skoro i tak nie może znaleźć się w Nowym Jorku.

Moje nowe przyjaciółki

Od Krystiana dostałam suczkę Jack Russela terriera, którą znalazł, gdy był na mieście, a kociczka przyszła do nas sama. Była bardzo piękna. Miała długą, gęstą i puszystą sierść i cudowny głos. Bardzo lubiła pieszczoty.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie mama, która powiedziała, że pies i kot, to zdecydowanie za dużo.
Powiedziała, że kota można by dać sąsiadom, bo u nich kotów nigdy za dużo, zwłaszcza, że są tam małe kotki, więc naszej kocicy będzie wesoło, a psa może tata gdzieś wyda w pracy.
Bardzo zmartwiło mnie to, co mama powiedziała.
Próbowałam ją namówić, żeby psa wsadziła do kojca, a tylko w weekendy i święta przyprowadzała go do domu, a kot, żeby jak najwięcej czasu spędzał na dworze jeśli pogoda na to pozwoli, a jeśli nie , to żeby przebywał w ganku, kotłowni, albo w ostateczności w kurniku, a w domu przebywałby tylko parę godzin, kiedy miałabym czas się nim zajmować. Mama jednak postanowiła na swoim. W najbliższym czasie miała udać się do pani Agaty z zapytaniem, czy nie przygarnie do siebie jeszcze jednego kota. Tata natomiast będąc w pracy i odwiedzając różne domy miał się pytać mieszkających w nich ludzi, czy nie chcieliby małego wesołego pieska.
Kiedy obie moje przyjaciółki były w domu czułam się niezwykle szczęśliwa zwłaszcza, że one również lubiły się wzajemnie i przez ten krótki czas bardzo się ze sobą zaprzyjaźniły, co również było powodem i mocnym argumentem coby mieszkały dalej w naszym domu. Dobrze, że rodzice szukają im chociaż dobrego i spokojnego domu w którym spędzą resztę życia, a może wrócą do swoich dawnych mieszkań, a jeśli ich już nie mają to wrócą do nas i wtedy mama nie będzie miała już innego wyjścia jak tylko je przyjąć.

Mały rekonesans

Kiedy stresowałam się pójściem na studia, w mej głowie pojawiały się takie oto sny.

Mały rekonesans

Mama chciała przygotować mnie nieco do nowej sytuacji jaką miało być uczęszczanie na uczelnię. Rodzicielka zaprowadziła mnie tam, bym się z nią oswoiła. Na uczelni tej było bardzo głośno, ale może to dlatego, że znajdował się tam internat.
Pewien pan zaprowadził mnie do komputera, gdzie urzędowała studentka Sylwia i podał nam hasło na jej konto.
Było ono bardzo dziwne, bo żeby się na nie zalogować należało: przeżegnać się, podnieść prawą nogę do góry, podnieść lewą nogę do góry i klasnąć w ręce. W jej folderze było całe mnóstwo wordowskich plików o tajemniczych tytułach.
Nasz pan przewodnik powiedział nam, że to są felietony, eseje, opowiadania i wiersze Sylwii.
Postanowiłam więc iść w jej ślady i napisałam felieton.
Mimo hałasu nastrój do pisania był wspaniały.
Humor popsuł mi się dopiero wtedy, gdy zdałam sobie sprawę, że efekt mojej pracy zostanie na koncie tej całej Sylwii. Nasz przewodnik pokazywał nam jeszcze inne pokoje, ale najbardziej podobał mi się ten pierwszy, pisarski.
Przez cały czas mężczyzna wspominał Sylwię i żałował bardzo, że nie może nam jej przedstawić osobiście.
Zaczęło mnie trochę wkurzać to ciągłe gadanie o Sylwii. Co to za geniusz cholera jasna! Na koniec tej osobliwej wycieczki poszłam do toalety a potem posiedziałam jeszcze przez chwilę w uczelnianym parku, w którym było bardzo przyjemnie.
– To też byłoby świetne miejsce do nauki, nie uważasz? – zapytałam mamę.
– Pewnie, że tak. I co spodobała ci się nowa szkoła?
– Jasne! Tylko nie wiem, czy Sylwia mi się będzie podobać.
– Nie musi. Nie jest przecież jedyną studentką na tej uczelni. A może ją przegonisz?
Kto wie. – Mama zaprowadziła mnie do samochodu a ja myślałam, że bardzo chciałabym się tu uczyć, nawet w towarzystwie Sylwii.

Mroczne lekcje matematyki i nie moje płyty

Mroczne lekcje matematyki

Wieczorami odbywałam lekcje z mym wujkiem w starym dworku, w którym słychać było niepokojące odgłosy demolki. Poinformowałam o owych dźwiękach strażniczkę budynku, by się tym zainteresowała, ale ona wiedziała już o tej sprawie i na domiar złego nie umiała jej w ogóle zaradzić.
Postanowiłam sama wziąć sprawy w swoje ręce i poczekać na rozbójników przed pewnymi drewnianymi drzwiami. Mężczyźni czyniący demolkę zjawili się szybko ku mej radości, ale moje zadowolenie nie trwało długo, bo kiedy zbóje zorientowali się, że nie jestem po ich stronie postanowili przypalić mi rękę, żebym miała za swoje. Na szczęście udało mi się uciec przed ludźmi z ogniem w ręku, ale nie pomogłam strażniczce dworku, co mnie bardzo zafrasowało, bo kobieta mówiła, że spalili już dużo wartościowych, starych rzeczy i że jest w tym domu jeszcze jeden pokój, którego trzeba bronić za wszelką cenę. Obawiałam się jednak, że ta słaba kobieta nie podoła powierzonemu jej zadaniu i mężczyźni spalą najważniejszy pokój w tym domu.
Przypuszczam, że dlatego go jeszcze nie spalili, bo zostawili sobie najciekawsze na deser.

Nie moje płyty

Nie szpanuj tak płytami!

Alicja miała wielką chandrę, bo nie miała swoich trzech ulubionych cdków dlatego było jej zupełnie wszystko jedno , co stanie się z resztą płyt, więc oddała wszystkie Radosławowi nie pokazawszy mi ani jednego krążka. Wkurzyło mnie to niezmiernie zwłaszcza, że Radek bardzo szpanował tymi płytami zupełnie tak, jakby to były jego własne płyty od samego początku, jakby sobie sam na nie uciułał.
Zawołałam więc poirytowana na kolegę:
– Nie szpanuj tak płytami! Przecież one nie są twoje! Masz je od pięciu minut, a zachowujesz się tak, jakbyś je miał od dawna. Wkurzasz mnie chłopie tym swoim zachowaniem! – pomyślałam. Porozmawiam sobie z tą Alicją na temat tych płyt, bo sobie przegięła.
Mimo powziętego w nerwach zamiaru nie nagadałam przyjaciółce, bo mi jej żal było jak siedziała taka nieszczęśliwa i schandrowana.
Zapytałam jej tylko dlaczego tak uczyniła, ale ona nawet nie umiała mi odpowiedzieć.
Prawdopodobnie zrobiła to pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu wywołanego wielką chandrą.

Na meczach się przeklina a czasem obrywa, a weekend spędza się w domu albo w internacie

Radosław zaprosił mnie na jakiś mecz, więc na niego poszłam i Mateusz dostał racą, ale mnie na szczęście tylko ona musnęła. Na owym meczu wszyscy przeklinali "na wyścigi".
Wcale mi się tam nie podobało. Po meczu mieliśmy się udać do domu pewnego gostka, który miał dla nas posiłek jednak, by do tego domu wejść trzeba było powiedzieć hasło, które brzmiało „witaj". W tym domu również wszyscy używali wulgarnych słów i gadali o tym cholernym meczu.
Potem pojechałam do domu i zaraz, gdy przestąpiłam jego próg odebrałam telefon od przyjaciółki. Alicja powiedziała, że w niedzielę przyjedzie już na trzynastą, co bardzo mnie zdziwiło, bo przecież ona nie lubi w weekend siedzieć w internacie. Rozmawiałyśmy bardzo krótko i przez to zapomniałam jej powiedzieć, by przywiozła mi płytę Abby. Po rozmowie wykonanej przez telefon włączyłam radio i wtedy ktoś zadzwonił do drzwi. Mama otworzyła je i okazało się, że do naszego domu chciała wejść Alicja, co już do reszty wytrąciło mnie z równowagi.
– Co ty tu robisz kobieto?! – zawołałam oszołomiona.
– Przyjechałam do ciebie a czy mogę tu spędzić noc? – zapytała.
– Tak, ale skoro już tu jesteś, to możesz ze mną pojechać do Krakowa wieczorem zamiast tak wcześnie jak mówiłaś.
– Nie, bo ja muszę tak wcześnie – powiedziała Alicja, po czym zaczęła mi mówić o jakiejś muzycznej niespodziance, którą dla mnie ma, ale którą da mi dopiero w szkole pod warunkiem, że pojadę z nią do internatu na trzynastą.
– Czemu?! – zawołałam zawiedziona, po czym włączyłam jakąś kasetę, która bardzo przypadła przyjaciółce do gustu, następnie Ala gdzieś wyszła i spotkałam ją dopiero w szkole o godzinie trzynastej.
Wręczyła mi jedną ze swych kart pamięci i poleciła, bym wzięła od niej 2 foldery znajdujące się na tej karcie, ale nie wycinając ich.
Kiedy wreszcie komputer wykrył nośnik danych a ja z niecierpliwością go otworzyłam znalazłam tam…

Co się w tej szkole dzieje?

Odbywała się właśnie nudna lekcja historii pod koniec roku szkolnego, którą prowadziła pani Marlena, kiedy ktoś zapukał do drzwi i poprosił ją o coś.
Wtedy pani wyszła a ja pomyślałam nie wiem czemu, że ona zbyt szybko nie wróci i trzeba by się rozejrzeć za jakimś łączeniem za tę nieszczęsną historię.
Kiedy zaglądałam do którejś z sal, by się dowiedzieć, co z naszą klasą pani Marlena pojawiła się znowu i powiedziała:
– Przecież mamy ze sobą lekcję, to czemu szukasz opieki dla swej klasy! Przez resztę lekcji mam zamiar przeprowadzić nieco lżejszy i odbiegający od historii temat a ty mi z klasy wychodzisz.
Wróciłam więc skruszona do klasy w której odbywała się lekcja historii i pani podyktowała drugi już w tej godzinie temat: Jak spędziłeś wakacje.

Jedno wielkie łączenie, jeden wielki bałagan. Po tej dziwnej lekcji historii tego dnia było już tylko łączenie. W klasie w której kazano nam przebywać było bardzo dużo ludzi, ale nie oglądaliśmy żadnego filmu i była jedna wielka dezorganizacja jak to przy końcu roku szkolnego. W klasie przebywał również chłopiec z chorobą umysłową i adhd. Chłopiec ten był bardzo nerwowy, krzyczał i wszystkim rzucał między innymi laptopami. Ja siedziałam koło Radosława w jak najdalszej odległości od chorego chłopca i Radek opowiadał mi o jakiejś wakacyjnej podróży która była bardzo nudna, bo wszystkie pojazdy jakimi jechał w tą podróż psuły się po jakimś czasie i Radek musiał się zadowolić graniem w grę internetową, bo na szczęście miał swój przenośny internet, ale przez te przygody w podróży o mało co nie stracił laptopa. Radosław był bardzo zdegustowany tą podróżą i wkurzony na jej organizatorów. Pocieszyłam go, że następnym razem będzie uważał z kim i w jaką podróż się wybiera.
Wcale to go jednak nie pocieszyło, ale nieco się uspokoił a to już było coś.

Nie dla mnie, lecz dla Eweliny

Był weekend na który zostałam w Krakowie i poszłam z wychowawczynią do perfumerii, żeby zobaczyć perfumy Lady Gaga fame. Miały one brzydki, kręcący w nosie zapach i bardzo mnie rozczarowały.
Pomyślałam, że perfumy te mogłyby spodobać się Ewelinie, bo ona lubi mocne zapachy i chciałam do niej zadzwonić w tej sprawie, ale nie stety nie miałam przy sobie telefonu, więc dałam sobie z tym spokój.
Chciałam dowiedzieć się coś więcej na temat tych perfum np. czy są jeszcze inne zapachy. Nie dostałam jednak konkretnej odpowiedzi.
Dowiedziałam się tylko że w sklepie były 3 wersje tych perfum: za 8 zł, za ileś i za trzecią trzecich początkowej ceny.
Wkurzyła mnie bardzo ta dziwna miara, bo nie mogłam ustalić, czy byłabym w stanie kupić je z własnej kieszeni, czy nie! W końcu nie załatwiwszy nic zawiedziona opuściłam perfumerię, by spotkać się z innymi kłopotami jakimi była olimpiada z biologii.
Kiedy ją pisałam na swym komputerze, to połowa odpowiedzi mi się straciła, a kiedy próbowałam to naprawić, to straciłam wszystko, ale nie przyznałam się do tego komisji. W jakiś czas później pani od organów po cichutku i potajemnie załatwiła mi bym jeszcze raz podeszła do testu, ale i wtedy mi się nie udało, bo kiedy była przerwa, to Radosław usiadł przy moim komputerze, zmienił sobie ustawienia w NVDA wg własnych potrzeb i zaczął pisać na mojej pracy. No cóż! Widocznie nie dane mi było uczciwie i z sukcesem podejść do olimpiady z mojego ulubionego przedmiotu jakim jest biologia!

Dodatek do kota

Mama Ali zgodziła się, by Alicja miała własnego psa i nawet zaoferowała się go szukać.
Jednak po wielu wcześniejszych niepowodzeniach związanych z obietnicami mamy Alki a także po doświadczeniach związanych z moim własnym oczekiwaniem na psa postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i sama szukałam zwierzaka dla mej przyjaciółki. Szczeniaków niestety nie było na stanie, ale znalazło się parę kociąt. Alicja lubi koty, może nawet bardziej niż psy jak to sama kiedyś stwierdziła, więc postanowiłam, że dam jej kociaka zamiast psa.
Wybrałam śliczną, białą kociczkę i już miałam podziękować i wyjść, gdy właścicielka odezwała się do mnie w te słowa:
– Nie wychodź jeszcze, bo mam dla ciebie mały dodatek – i wręczyła mi płytę Cd, ale nie była to płyta z muzyką, bo już było widać po opakowaniu.
Dałam Adzie kota, ale o płycie nic nie wspomniałam tylko dałam ją panu Markowi.
Nauczyciel wsadził ją do napędu i okazało się, że są tam wirusy.
Nikt nie mógł sobie z nimi poradzić a w szkole zapanowała wielka dezorganizacja.
Wtedy powiedziałam panu Markowi skąd mam tę płytę i o kocie Alicji. Informatyk bardzo się na mnie zezłościł i kazał mi iść do 211. Tam przebywał pan Wiesław z jakąś obcą mi klasą. Nauczyciel złapał mnie za ręce i stojąc tak przede mną zadawał mi bardzo trudne pytania z geografii a potem zaczął mówić o jakimś wesołym miasteczku. W końcu zakończył wszystkie dygresje i podyktował temat.
Włączyłam więc komputer, by go grzecznie zapisać i wtedy okazało się, że mój komputer też jest zawirusowany. Na następnej lekcji miałam z panią Kasią, która proponowała mi dyskografię Spice Girls, ale ja jej nie przyjęłam, bo mam przecież już dwie płyty tego zespołu.
Później tego żałowałam, bo te które już mam mogłam przecież dać komuś innemu a resztę bym sobie zostawiła.
Wieczorem udałam się do Alicji i opowiedziałam jej o dodatku do jej wspaniałego kota oraz dyskografii mego zespołu z dzieciństwa.

Dziwne spotkanie i równie dziwna rozmowa z mamą

Była przerwa i wybierałam się na kolejną lekcję, kiedy nieoczekiwanie pojawiły się dwie Australijki, co mnie bardzo zdziwiło, bo przecież zbliżał się koniec roku, a one nigdy nie przyjeżdżają do naszej szkoły na wakacje, tylko na początku pierwszego semestru, a następne na początku drugiego semestru. Jedna z nich była już z kimś zagadana, a z drugą ja nawiązałam konwersację. Dziewczyna od razu chciała wymienić się numerami telefonów, ale powiedziała mi, że mam jej podać swój numer w tysiącach, a ja zupełnie nie wiedziałam o co jej w ogóle chodzi i trochę mnie to zmartwiło, że się z nią nie mogę dogadać. W końcu zaproponowałam jej, że podam swojego maila, ale ona nic na to nie odpowiedziała i pominęła moją propozycję milczeniem, trochę tak jakby ją zignorowała, co również mi się nie spodobało. Wreszcie zrezygnowana zakończyłam rozmowę i zgaszona, zbita z tropu poszłam w swoją stronę. Kolejna część mojej dziwnej przygody odbyła się w domu, gdzie odbyłam poważną rozmowę z moją mamą, która dotyczyła naszej zamożności. Mama powiedziała mi, że teraz kiedy ona i tata pracują, to mamy o wiele więcej pieniędzy niż zwykle i nasza rodzina stała się bogatsza, ale nie wolno mi tego po sobie pokazywać.
Miałam zamiar zapytać się mamy, co ona rozumie przez to pokazywanie naszego bogactwa, ale byłam tak zdziwiona tym co powiedziała, że mnie zatkało i nie byłam w stanie nic powiedzieć. Z zamyślenia wyrwały mnie dzwony kościelne, które odezwały się za oknem i wtedy uprzytomniłam sobie, gdzie tak naprawdę jestem i co mi się przydarzyło.

Categories
Sny

Nieudane wagary (z dedykacją dla Adelci)

Mam nadzieję, że już tego tu nie wrzucałam.

Nieudane wagary

Chyba większość osób niewidomych rozpoczynając swą przygodę z laską bała się poruszać samodzielnie. Nie inaczej było ze mną. Oto efekt moich lęków i obaw:

Nieudane wagary

Dużo było zajęć tego dnia i miałam już ich serdecznie dość, więc udałam się w poszukiwaniu mej przyjaciółki, by z nią sobie po wagarować.
Znalazłszy ją po jakimś czasie zaprosiłam Alicję do swego pokoju a ona przedstawiła mi swój absurdalny pomysł na nasze wagary. – Urwijmy się z tej budy do saturna na płyty, przecież ty już prawie znasz drogę a jakby co to się kogoś dopytamy. – Ale ja jeszcze nie mam wyjściówek, poza tym i z pieniędzmi jest krucho i nie wiemy czy płyty naszych ulubionych wykonawców tam są. – Na pewno są.
Przecież sama mówiłaś, że w tym sklepie jest wszystko i mówiłaś też, że jakby co to jest jeszcze empik w pobliżu a jeśli chodzi o kasę, to ty dasz swoją, ja dam swoją i coś się ustyka. Nie musi być po równo, jesteśmy w końcu przyjaciółkami. – No dobra – zgodziłam się wreszcie i Alicja przyniosła swoją kasę, więc przeliczyłyśmy nasz wspólny portfel i stwierdziłyśmy, że na dwie płyty o przeciętnej cenie powinno nam wystarczyć. Po cichu opuściłyśmy mury naszej szkoły, ale nikt tego nie zauważył, bo takie było dziś zamieszanie. Do południa odbywały się jakieś niezwykle trudne a la maturalne testy w których brałyśmy udział a po południu odbywały się różne zajęcia sportowe i nie tylko z których właśnie nawiewałyśmy.
Droga do galerii Krakowskiej szła mi całkiem nieźle zwłaszcza, że od razu podjechał dobry autobus a i pod samą galerią było dość spokojnie.
Wreszcie dotarłyśmy do Saturna a mnie nogi się trzęsły ze strachu, za to przyjaciółka była całkowicie wyluzowana i cieszyła się, że spełni się jedno z jej płytowych marzeń.
Zapytałyśmy się sprzedawcy o naszych ulubionych wykonawców a gdy ten poszedł szukać płyt ja znalazłam na podłodze 20 zł. Z początku chciałam powiedzieć o tym Alicji i przeliczyć jeszcze raz naszą kasę wraz ze znaleziskiem i może jeszcze coś dokupić, ale znów miałam stracha a na dodatek sprzedawca wrócił z naręczem płyt i coś tam Ali się wypytywał a nagle wspomniał o dwudziestu złotych, które całkiem niedawno zgubił 1 z pracowników sklepu a ja zamiast mu je oddać rzuciłam banknot z powrotem na ziemię i zaczęłam Alicję pospieszać, by kończyła wybieranie i byśmy wracały już do internatu.
Potem okazało się, że brakło nam jednak parę złotych, ale na szczęście wysupłałam z mej kieszeni jeszcze jakieś grosięta i styknęło, ale Alka miała do mnie żal, że jej wcześniej o tych paru złotych nie powiedziałam. Kiedy opuściłyśmy sklep długo czekałyśmy na autobus i w dodatku nikt nie chciał nam powiedzieć jakie autobusy podjeżdżają. W końcu wsiadłyśmy do 304 a Ala powiedziała, że nie da mi tej płyty (bo ona miała nasze zakupy), gdyż to było głównie z jej forsy i jeszcze sępiłam jej tych paru groszy. Ja jej na to mówiłam, że powinna się cieszyć, bo gdyby nie te moje drobniaki znalezione w kieszeni, to nic byśmy nie kupiły i cała niebezpieczna wyprawa poszłaby na marne. Powiedziałam też przyjaciółce o tych dwudziestu złotych, które znalazłam w saturnie i wtedy ona jeszcze bardziej się na mnie wkurzyła. Gdy już skończyła na mnie wygadywać resztę drogi autobusem siedziałyśmy w milczeniu. Gdy wysiadłyśmy z autobusu i udałyśmy się w stronę szkoły powiedziałam Alicji tylko: I tak nam te płyty zabiorą jak się wszystko wyda.
Potem nie mówiłyśmy już do siebie zupełnie nic aż do końca drogi. W szkole chyba jeszcze nikt się nie zorientował, że nas nie było, bo nikt nas nie oczekiwał ale jak się okazało nie do końca. Po jakiejś godzinie siedzenia w mym pokoju bez płyty przyszła do mnie Alicja i powiedziała, że tylko o jej nieobecności się zorientowali, zabrali jej płyty i oczywiście poinformowali o całej sprawie rodziców ale że przyjaciółka mnie nie wydała tylko wymyśliła jakąś tam bajeczkę, że przy pomocy życzliwych ludzi udało jej się dotrzeć do sklepu. Nie byłam tak do końca spokojna, bo przecież wychowawcy wiedzieli, że się przyjaźnimy i po nitce do kłębka mogli do mnie dojść zwłaszcza, gdyby porozmawiali z naszą panią od orientacji o naszych wynikach w tej dziedzinie i byłam zła, że Ada nie oddała mi zakupów albo chociaż się nie podzieliła.
Gdybym to ja miała zakupy, to szybciej byśmy się pogodziły, bo ja bym oddała jej płytę i Ada zapomniałaby o tych pieniądzach albo bym jej oddała co trzeba po weekendzie a tak to obie mamy chandrę zaawansowaną i jest nam źle. A swoją drogą ciekawe co wychowawcy zrobią z naszymi płytami? Może oddadzą je na loterię a może z powrotem do sklepu a morze po prostu jakoś się nimi podzielą lub dadzą do jakichś szkolnych zasobów.

Categories
Sny

Historia Annie

Oto jeden z najdłuższych i najbardziej horrorystycznych snów dotyczących mojego ulubionego dziennikarza.

Nie dwie rzeczy na raz

Ucieszyłam się bardzo, że przeniesiono nam piątkowy montaż na godziny poranne. Nie przypuszczałam jednak, że aż tak bardzo wpłynie to na moje życie. W pierwszy piątek po zmianie planu pojechałam sobie szczęśliwie do domu, ale w następnym tygodniu już nie było tak kolorowo, bo przyszła do nas wychowawczyni i stwierdziła, że jesteśmy zaproszeni przez jakieś przedszkole na obiadokolację.
– Po co mamy tam iść – odzywały się zbulwersowane głosy w stronę wychowawczyni.
– Co wam szkodzi. Zjecie dobry obiad za darmo. – W
Jakieś 40 minut po lekcjach opuściliśmy internat, by zjeść obiad z jakimiś dzieciakami. Przedszkole było raczej prywatne. Był to zwykły dom ze zwykłym ogrodem i małym szczeniakiem skundlonego wilczura. Pogłaskałam pieska po gęstej, lekko szorstkiej sierści i udałam się wraz z resztą klasy i wychowawczynią ku drzwiom. Na spotkanie wyszły nam dwie panie, jeden mężczyzna i czworo małych dzieci.
Dziwne to przedszkole, ale może chociaż dadzą coś dobrego – pomyślałam. Zasiedliśmy przy stoliku w ogrodzie.
Pogoda była wprost stworzona do spożywania posiłków na świeżym powietrzu. Na obiad była przepyszna pizza na cienkim cieście, a do tego zimny napój.
Myślałam, że zaraz po obiedzie będziemy mogli się zmyć, ale nic z tych rzeczy. Właściciele osobliwego przedszkola oprowadzali nas po ogrodzie. Szczeniak dreptał za nami, zwłaszcza za mną, albo za jednym z małych chłopców.
Zapytałam o historię pieska, gdy staliśmy obok jakiejś komórki.
– Tutaj urodził się Mio i tu również spędza noce. Jak stanie się dorosłym psem, to dostanie zwyczajną psią budę.
– A gdzie jest jego matka? – zapytała Wiktoria, również zainteresowana historią zwierzęcia.
Umarła w miesiąc po urodzeniu małego. Nie wydawaliśmy szczeniaka, bo stwierdziliśmy, że pies będzie dobrze wpływał na maluchy, które tu będą przychodzić.
Potem pokazano nam dom. Na dole wszystko było w porządku: miły salon, przyjemna kuchnia oraz sala zabaw dla dzieci. Zaprowadzono nas też na górę, ale tam już nie było tak przyjemnie.
Czuć było swąd a niektóre rzeczy były ponadpalane.
– Tutaj niedawno był pożar, ale na szczęście w porę go ugaszono – mówiła przedszkolanka.
– Tutaj też przychodzą dzieci? – zapytał Marcin.
– Nie, to są prywatne pokoje moich chlebodawców – odezwała się znowu przedszkolanka. Do jednego z pokoi nas nie wpuszczono, ale wcale tego nie żałowałam.
Pewnie to jakaś sypialnia tych ludzi, czy coś takiego.
Wyszliśmy znowu do ogrodu.
Lekko się zachmurzyło, więc wychowawczyni skorzystała z okazji i zwróciła uwagę, że musimy już iść, bo niektórzy chcą jeszcze pojechać do domów, a powrót w deszczu byłby dla nich niezbyt przyjemny. Pożegnaliśmy się więc i opuściliśmy to dziwne miejsce. Nie opowiedziałam nic rodzicom, bo i po co było mówić o tym dziwnym popołudniu. Następnym razem obiad był dużo gorszy i było jeszcze jedno dziecko.
Pogoda była trochę gorsza, więc zaraz po posiłku udaliśmy się do domu. Dzieciom przykazano iść do sali zabaw i wpuszczono im szczeniaka.
Zrezygnowany psiak usiadł na jakimś dywaniku i westchnąwszy przymknął oczy mając zapewne nadzieję, że nikt go nie będzie ruszać.
Jednak nowy chłopczyk podszedł do niego, pogłaskał chwilę, a potem odszedł bawić się z innymi. Pod koniec naszego pobytu znów zabrano nas na górę. Już tak nie śmierdziało, a upalone rzeczy zostały zabrane. Tym razem otwarto pokój, do którego ostatnio nie wolno było nam wejść, ale wpuszczono tylko mnie.
Wcale mi się to nie spodobało. Spodziewałam się zwykłej sypialni, a zastałam tam składzik zabawek.
Prawie wszystkie były zniszczone.
Były tam też ponadpalane rzeczy z niedawnego pożaru. Na środku wielkiego, zawalonego zabawkami łóżka, leżała średniej wielkości lalka wyobrażająca trupa. Dziś dostaliście taki niedobry obiad, bo ona tak zarządziła – powiedziała właścicielka domu.
Teraz musisz dać jej czekoladę. Kobieta podała mi tabliczkę czekolady, a ja przysunęłam ją ostrożnie do trupiej twarzy Annie, bo tak się ta brzydka zabawka nazywała. Wtedy lalka otworzyła usta i połknęła czekoladę razem z papierkiem.
– Mam nadzieję, że będziesz grzeczna – powiedziała właścicielka ni to do mnie, ni to do lalki.
– Do widzenia Annie – dodała jeszcze druga kobieta i opuściłyśmy pokój. Tym razem opowiedziałam rodzicom, że zabierają nas do jakiegoś dziwnego przedszkola, ale o trupiej lalce nic nie wspomniałam. W sobotę wieczorem słuchałam płyty Seala, a tata siedział przed komputerem.
Gdzieś koło dwunastej, gdy miałam już iść spać tata zawołał mnie do siebie:
– W sklepie, w którym często kupujemy płyty chcą ci dać prezent na gwiazdkę, czy mam na niego kliknąć?
– A co to jest? – zapytałam zaciekawiona.
– Nie wiem.
Grafika pokazuje tylko małą paczuszkę symbolizującą prezent.
– Pewnie to będzie coś, co akurat im zbywa, ale kliknij. Jak dają za darmo, to czemu nie spróbować – powiedziałam i tata kliknął. Wybiła dwunasta.
Wyjęłam płytę z odtwarzacza i schowałam ją do pudełka.
– No, teraz można iść spać. Za oknem hulał wiatr. Dobrze jest zagrzebać się pod ciepłą kołdrę, gdy jest taka brzydka pogoda.

Kolejny tydzień zaczął się zwyczajnie, ale zła pogoda utrzymywała się nadal. W czwartek po południu wezwano mnie do pokoju wychowawców.
Zeszłam tam niechętnie, bo byłam bardzo zmęczona i chciało mi się spać.
– Dziś wieczorem przyjdzie do was pan, który będzie nauczycielem wspomagającym. Będzie wam też pomagał w innych sprawach, jeśli będziecie chcieli.
– Acha – przyjęłam wieść bez entuzjazmu – I co mamy z tym zrobić?
– Nic. Po prostu bądźcie przygotowani na przybycie gościa. – Ok. szóstej zawołano mnie znowu. Wychowawczyni powiedziała, że na pierwsze spotkanie mamy się stawić w świetlicy.
Poszłam więc tam i powoli weszłam do środka. W świetlicy siedział już Marcin i rozmawiał z… Marcinem Wojciechowskim. Pan Marcin przyniósł nam ozdoby na święta i powiedział, że nauczy nas jak zrobić je samemu. Powiedział też, że będzie nam pomagać na montażu i załatwi jeszcze jednego maka. Po chwili do świetlicy weszła też Antonina. Obie chciałyśmy wziąć tego samego Aniołka. W końcu Antosia wzięła tego lepszego i poszła sobie. Marcin też na chwilę wyszedł, by przyprowadzić Wiktorię.
– Nie martw się – powiedział pan Marcin – zrobimy takiego samego. Od tej pory dziennikarz przychodził do nas w czwartki i piątki. W czwartki wieczorami, by robić ozdoby, albo to na co mieliśmy ochotę, a w piątki na montaże z panem Patrykiem.
Niestety w czwartki odwiedzała nas też Antonina i wtrącała się we wszystko, a wychowawcy jeszcze ją bronili.
Któregoś dnia pani Maria zwróciła mi uwagę, że nie chodzę już do przedszkola.
– Nie mam na to ochoty. Nigdy mi się tam nie podobało. Poza tym pan Marcin jest fajniejszy.
– To możesz chodzić z panem Marcinem.
– No dobra. W najbliższy piątek tam pójdę – zgodziłam się skwapliwie. W czwartek opowiedzieliśmy panu Marcinowi o dziwnym przedszkolu i o tym, że wypadałoby tam kiedyś pójść, bo bardzo za nami tęsknią.
– Nie ma sprawy. Chętnie zobaczę to wasze przedszkole.
Jednak następnego dnia prawie wszyscy rozjechali się do domów, a po montażach zostałam tylko ja.
Gdyby nie pan Marcin, to w ogóle bym tam nie poszła.
Byłam bardzo zła na klasę, że tak mnie potraktowali. Z początku spotkanie przebiegało jak zwykle: przywitanie ze szczeniakiem, który bardzo podrósł od mojej ostatniej wizyty, średnio dobry obiad w towarzystwie dzieciaków – tym razem tylko dziewczynki i chłopca oraz pobyt na gurze.
Jedyna zmiana to taka, że nie jedliśmy w ogrodzie, bo pogoda na to nie pozwoliła.
Kiedy pobyt dobiegał końca przypomniałam sobie, że nie wspomnieliśmy panu Marcinowi nic o lalce. To nic.
Kiedy jednak zaproszono nas do pokoju obleciał mnie strach.
Trupia lalka leżała na swoim miejscu. Kazali mi się wycofać i pozwolić na spokojnie obejrzeć panu Marcinowi wnętrze.
– Ma pani czekoladę? – zapytałam jednej z przedszkolanek dla rozładowania atmosfery.
– Nie. Ona nie będzie nam dziś potrzebna.
Wtedy lalka wydała z siebie jakieś dziwne syczenie i pokój zaczął się palić. A więc to ta zabawka wywołała wtedy pożar – pomyślałam. Ciekawe zresztą dlaczego.
– Nie wiesz dlaczego? Bo ktoś nas nieźle wkurzył – przerwała moje rozmyślania właścicielka domu.
– W umowie było wyraźnie napisane: macie przychodzić do nas co piątek, jeść u nas posiłek i odwiedzać Annie. W najgorszym razie może to być jednoosobowa delegacja. A przez ostatni miesiąc nie zjawił się od was nikt. Annie za wami tęskniła, szczeniak podrósł, a was jak nie było tak nie ma.
– Ale ja nie podpisywałam żadnej umowy!
– Ale szkoła podpisywała. Myślisz, że po co zmieniali całej szkole plan lekcji, żebyście mieli montaż w godzinach porannych? Nasza Annie połknęła tę umowę wraz z tabliczką czekolady, którą jej podałaś, czym umowa została kategorycznie przypieczętowana.
– A ten poprzedni pożar z jakiego był powodu?
– Z takiego samego. Ktoś nie wywiązał się z umowy i Annie się wściekła. A teraz koniec gadania, wracaj do siebie i dziękuj Bogu, że nie zginęłaś w ogniu.
– A pan Marcin?
– On był powodem twojego nieprzychodzenia, więc chyba wiesz co się z nim stanie.
– Ale reszta klasy też nie chodziła. Przecież w każdy piątek mógł przychodzić ktoś inny.
– Trzeba było wtedy o tym myśleć, ale wy woleliście świąteczne ozdoby i jakiegoś tam pro toolsa. Poza tym to ty byłaś wydelegowana. Zdecydowaliśmy tak, bo polubiłaś naszego wilczurka, a i Annie przypadłaś do gustu. Ona chciała, żebyś w przyszłości spisała jej historię.
– Czy mam więc przychodzić nadal, czy Annie się na mnie gniewa?
– Na razie nie przychodź. Damy ci znać, gdy Annie się uspokoi. Wyprowadzono mnie z posesji.
Zaraz potem pojechałam do domu. Tata powiadomił mnie z radością, że dotarł już prezent od sklepu płytowego.
Była to płyta, ale wyglądała na audiobook.
– Co to za książka? – zapytałam mamę.
– Historia Annie. – odpowiedziała mama, a płyta wypadła mi z ręki.
(…)

Categories
Sny

Stresujący wypoczynek

Jedna z wychowawczyń z mojej dawnej szkoły zadzwoniła do mnie, czy nie ruszyłabym się na parę dni na małą wycieczkę.
Zgodziłam się z ochotą, bo wyjazd miał się odbyć w długi weekend, a pogodę zapowiadano piękną. Z werwą i ochotą spakowałam się do niewielkiej walizki.
Wstałam parę minut po czwartej i spotkałam się na dworcu z uczestnikami wycieczki.
Było nas bardzo niewiele: jedna z moich ulubionych wychowawczyń, moja koleżanka Antosia oraz kilka nieznanych mi osób. Podróży praktycznie nie pamiętam, bo przespałam ją w całości.
Kiedy byliśmy na miejscu, słońce stało jeszcze wysoko.
Była to dziura zabita dechami. Powitała nas pani w średnim wieku i podała gorący posiłek.
Następnie zaprowadzono nas do pomieszczenia, gdzie lepiliśmy z gliny figurki. Towarzyszył nam mały piesek z lekko skołtunioną sierścią, ale nie było czasu, by się z nim bawić.
Pracowaliśmy do późnego wieczora i ledwo zdążyliśmy na ostatni pociąg. Wychowawczyni bardzo się stresowała, że pociąg nam odjedzie. Goniąc na stację o mało co nie zgubiłam pieniędzy, które miałam w kieszeni. Pensjonat, w którym mieliśmy mieszkać też był umiejscowiony w jakiejś dziurze na obrzeżach miasta. Jego wnętrze było obskurne. Na holu, w pobliżu recepcji stała niewielka klatka z puchatą świnką morską w środku.
Zgrzybiała staruszka dała nam klucze do naszych pokoi. Sypialnię przyszło mi dzielić z Antosią oraz nieznaną mi dziewczyną mniej więcej w moim wieku. Łóżka były skrzypiące, dywan podziurawiony i zabrudzony, na ścianach pajęczyny, prysznic rozwalony, sedes śmierdzący…
Byłam bardzo zmęczona, więc umyłam się prędko i położyłam się na rozwalającej się wersalce w nieświeżej pościeli.
Kiedy już zasypiałam, do naszej sypialni weszło dwóch facetów w średnim wieku.
Jeden zbliżył się do Antosi, a drugi do mnie. W tym czasie nasza współlokatorka dała nogę. Zaczęłam się drzeć i wyrywać, natomiast Antonina odpuściła szybko.
Nareszcie przyszły posiłki!
Była to kobieta w średnim wieku o niskim, zmysłowym głosie, w butach na wysokich obcasach. Mój prześladowca wreszcie mnie puścił. Próbowałyśmy z Antosią wyjaśnić, że to była próba gwałtu, ale kobieta nie chciała nas słuchać. Przywołała staruszkę z recepcji, która również nie chciała nas bronić.
Wreszcie dama w obcasach rzekła:
W kwestiach seksu najlepsza jest Madonna, więc przywołam ją, by wreszcie zakończyć tę niedorzeczną sprawę.
Rzeczywiście, po niedługiej chwili zjawiła się piosenkarka i zadecydowała, aby przez ok. jedną minutę tłuc młotkiem po przyrodzeniu gwałcicieli. Staruszka z recepcji była katem. Faceci darli się wniebogłosy, zwłaszcza ten co mnie chciał zrobić krzywdę. Aż mi się go żal zrobiło, ale nic nie powiedziałam, bo nie chciałam, aby wyszło na to, że bronię swego oprawcy. Wreszcie zakończono znęcanie się nad gwałcicielami i opuszczono naszą sypialnię. Po tym zajściu nie mogłam zasnąć, ale moje współlokatorki chrapały w najlepsze.
Gdzieś za ścianą słychać było jęki, które jednoznacznie dawały do zrozumienia co się tam dzieje. Obudzono nas o 6 rano i podano niesmaczny posiłek.
Atmosfera była bardzo napięta. Przyjechał po nas bus, którym mieliśmy pojechać na cały dzień pracy.
(…)

Categories
Sny

Kotka i płyta

– Pojedziemy do cioci Ewy, bo dawno nas tam nie było – powiedziała mama krzątając się po sypialni, a ja wiedziałam, że nie ma się co z tym kłócić.
Następnego dnia już tam byliśmy. Ciocia przygotowała wystawną kolację na nasze powitanie. Posiłek był pyszny, ale atmosfera sztywna. Pod koniec posiłku coś otarło się o moją nogę.
Schyliłam się pod stół i znalazłam tam niedużego kota.
Miał on zwykły wygląd, ale było w nim coś osobliwego.
Wzięłam zwierzę na kolana i powiedziałam do cioci:
– Nigdy mi nie mówiłaś, że macie kota.
– Bo ten kot był niezapowiedziany – powiedziała niedbale ona. – To jest kotka.
– A jak ma na imię?
– Eeee, nie wiem. Wiktoria miała ją nazwać, ale coś nie wyszło.
– Co nie wyszło? – zapytałam zaskoczona.
– No nie wiem. Ona nie chciała tego imienia czy coś takiego.
– Może ja spróbuję ją nazwać – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego. Idąc spać zapragnęłam, by kotka przyszła do mnie do łóżka, ale nic takiego się nie stało. Może ciocia zamyka kotkę gdzieś w piwnicy, albo zwierzę po prostu nie ma do mnie zaufania.
Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie.
Chwilę leżałam na łóżku i wsłuchiwałam się w otoczenie. Usłyszałam gdzieś w oddali muzykę, jakby z radia.
Wstałam więc, by poszukać źródła dźwięku. Jak się niebawem okazało muzyka dobiegała z kuchni, z małego radyjka. Piosenka bardzo mi się podobała i coś mi przypominała.
Myślałam, że to jakaś stacja radiowa, ale była to płyta i zapragnęłam ją mieć. Słuchając albumu zamyśliłam się i wyrwała mnie z niego dopiero tajemnicza kotka cioci. Wzięłam ją na kolana i podrapałam pod brodą. Nią też chętnie bym się zaopiekowała.
Zaraz potem przyszła ciocia i kotka straciła dobry nastrój. Już po śniadaniu mieliśmy wracać do domu.
Kiedy się zbieraliśmy ciocia zapytała, czy chcę płytę, która leży w kuchni. Już miałam powiedzieć, że bardzo chętnie i w ogóle, kiedy z drugiego pomieszczenia odezwała się mama:
– Nie Ewa, po co. Ona ma już tyle płyt, że półki się pod nimi uginają. Byłam wściekła na matkę, ale zacisnęłam zęby i nic nie powiedziałam.
Trudno, będę musiała jeszcze kiedyś tu zawitać.
Nawet nie zapytałam o wykonawcę tej płyty.
Zrobiło mi się smutno i zbierało mi się na płacz.
Chciałam pożegnać się z kotką, ale ona była gdzieś ukryta, zapewne przed ciocią.
Przysiadłam więc na jakimś krześle czekając, aż rodzice wszystko spakują. Było mi zupełnie wszystko jedno, czy coś zostawię czy nie.
Myślałam o kotce i płycie.
Miałam niejasne wrażenie, że te dwie rzeczy mają ze sobą coś wspólnego. Kiedy już wyszliśmy na zewnątrz, do ogrodu, kotka nagle się pojawiła i zaczęła wrzaskliwie miauczeć, plącząc mi się pod nogami, jakby nie dając mi odejść.
Zrobiło mi się żal zwierzęcia, bo pewnie rodzina Skórów z jakiegoś powodu jej nie lubi.
Nawet nie próbowałam prosić mamę o zabranie ze sobą kota. Z wielkim trudem hamowałam łzy.
– Do widzenia Kiziu – powiedziałam i odjechaliśmy.

Categories
Sny

W garderobie u Lady Gagi

Zostawiliśmy w domu śpiące niemowlę, którym aktualnie się opiekowaliśmy i udaliśmy się na wieczorny festiwal w Krasocinie. Prowadzącym był jakiś starszy pan. Na scenie pojawiały się najczęściej zespoły discopolowe, albo ludowe. Muzyka wcale mi się nie podobała, ale trudno, jakoś się przeżyje. Na koniec prowadzący zapowiedział niespodziankę i na scenę weszła Lady Gaga, ale zaśpiewała tylko dwie piosenki.
Późno wróciliśmy do domu i chciało nam się spać. Po chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
Zeszłam z mamą otworzyć.
Przed drzwiami stał prowadzący dzisiejszego festiwalu i prosił nas o nocleg, co nas bardzo zaskoczyło, ale mama się zgodziła. Pościeliwszy mężczyźnie w gościnnym pokoju mama miała zamiar położyć się wreszcie do łóżka, gdy usłyszała ciche kwilenie niemowlęcia.
Zajrzała do jego becika i stwierdziła, że dziecko ma gorączkę i jakąś wysypkę. Zmartwiła się tym bardzo, dała niemowlęciu jakieś lekarstwo, przewinęła go i wreszcie położyła się do łóżka.
Następnego dnia mężczyzna opuścił nasz dom zaprosiwszy nas uprzednio na dzisiejsze, niedzielne występy i obiecał niespodziankę. Mama podziękowała za zaproszenie, ale powiedziała, że nie obiecuje, że przyjdziemy, bo niemowlę zachorowało. Nadszedł wieczór a niemowlęciu spadła gorączka, więc znów udaliśmy się na festiwal. Rodzice nauczeni doświadczeniem, że festiwal ten mnie nudzi posadzili mnie przy stoliku z jakąś młodzieżą, bym zawarła nowe znajomości i nieco lepiej się bawiła mimo dennej muzyki. Po chwili do stolika dołączyła jakaś kobieta z ochrypłym głosem i z początku jej nie poznałam.
Proponowała mi przechadzkę.
Była to Lady Gaga.
Naturalnie zgodziłam się na propozycję i wstałam od stolika.
Najpierw rzeczywiście chwilę się przeszłyśmy, ale potem Gaga musiała już iść do garderoby, żeby przygotować się do finalnego występu na tym festiwalu. Opowiedziałam jej o niemowlęciu, którym rodzice aktualnie się opiekują i o tym, że zachorowało.
– To nie dziwne. – odpowiedziała na to Gaga. – Nasz wspaniały prowadzący na pewno maczał w tym palce. W garderobie Gagi było dość ciasno a ona sama szykowała się i szykowała.
Zdziwiło mnie nawet, że nie ma żadnej pomocnicy, ale już jej o to nie pytałam, żeby nie przeszkadzać w przygotowaniach. W końcu piosenkarka była gotowa, ale zamiast siedzieć grzecznie za kulisami poszła na widownie tyle, że może bardziej wipowską i czekała tam na swoją kolej. Do występu artystki zostało już bardzo niewiele czasu, ponieważ na scenie słychać już było zapowiadające ją intro i ktoś do niego tańczył jakiś dziwny taniec.
Nagle podszedł do nas jakiś podpity mężczyzna i pogłaskał Gagę po plecach. Wtedy ona odwróciła się do niego i syknęła coś przez zęby, poczym jak pantera skoczyła na scenę.
Tańczący skłonił się i zszedł ze sceny a Gaga zaczęła śpiewać jakąś dziwną, nieznaną mi piosenkę. Mężczyzna, który ją zaczepił przysiadł się teraz do mnie i zaczął mnie łaskotać, co wcale mi się nie podobało. Na początku ściągałam jego ręce z mego ciała, potem spróbowałam go ignorować, pomachałam Gadze, ale wiedziałam, że nie zepsuje sobie występu, by mi pomóc. Zastanawiałam się gdzie są rodzice, ale nawet, gdyby chcieli mi pomóc będzie im bardzo trudno, bo na wipowską widownie ich nie wpuszczą chyba, że się im słono za to zapłaci.

Categories
Sny

Co potrafią wirusy

Pani Monika poprosiła mnie o przechowanie pewnego bardzo dużego folderu z muzyką.
Niechętnie się na to zgodziłam, bo nie chciałam zapychać swego dysku cudzymi plikami, ani też złapać jakiegoś wira.
Niestety moje obawy się sprawdziły. Folder był bardzo duży, a w nim całe mnóstwo wirusów, których mój avg nie wykrywał. Gdy ten folder kopiowałam był piątek po południu. Na dworze siąpił deszcz, a w radio leciała jakaś smętna, brzydka muzyka, której się trochę bałam.
Zajrzałam do tego folderu i był tam straszny bałagan. Na końcu jednego z podfolderów znalazłam wira, którego usunęłam własnoręcznie.
Potem zachciało mi się trochę spać, a mój komputer zaczął wyświetlać jakieś błędy. Na którymś z tych błędów dałam ok, ale to chyba nie był błąd tylko wirus, bo mój komputer zaczął się bardzo dziwnie zachowywać, między innymi puszczał piosenki z tego nieszczęsnego folderu, który usiłowałam skopiować i w dodatku była to muzyka w tym samym stylu, co ta puszczana w radio. Siedząc tak i martwiąc się co robić dalej nagle ze zdziwieniem zauważyłam, że nie siedzę już w swoim pokoju, na łóżku, przed laptopem, ale na jakimś twardym krześle w pobliżu sali w której właśnie miano pisać test z niemieckiego. Pani Jagoda wprowadziła wszystkich do środka życząc im powodzenia, a jakaś inna pani kazała reszcie wejść do innej sali i grać w filmie o jakiejś gosposi. Tą gosposią miała być Alanis, ale, że się nie stawiła, to zastąpiła ją pani Jagoda.
Wpuszczono nas do sali-mieszkania i pani Jaga kazała mnie i mej kuzynce Dorotce zrobić rosół, bo ona teraz wychodzi, by załatwić ważne sprawy. W rzeczywistości chciała tylko iść do drugiej sali i sprawdzić jak się pisze jej uczniom test. Nie mogłyśmy sobie w ogóle poradzić z tym rosołem, dlatego zaprzestałyśmy jego gotowania i zaczęłyśmy robić porządek w mnóstwie płyt, które znajdowały się w tym pomieszczeniu. Gdy już wszystko uporządkowałyśmy Dorotka rozglądała się za jakimś sprzętem, by którąś z nich odtworzyć, gdy nagle do pokoju wtargnął wiatr, a wraz z nim jakiś nieprzyjemny swąd jakby od pożaru.
– Musimy uciekać – powiedziała Dorotka zbliżając się do drzwi, a ja poszłam w ślad za nią myśląc o wszystkich płytach, które trzeba tu będzie zostawić na pastwę tego nadchodzącego czegoś. Za drzwiami na jednym z twardych krzeseł siedziała Danusia, więc zagaiłam ją rozmową. Danka zwierzała nam się, że ona nie pisze żadnego testu i zupełnie nie wie co tu właściwie robi i ma straszliwą chandrę.
Powiedziałam jej, że ze mną jest całkiem podobnie i że za tymi drzwiami dzieje się coś niedobrego. W tym momencie w sali obok zakończono pisanie testu z niemieckiego i zapowiedziano angielski.
Zrobiło się niemałe zamieszanie, a ja znów pomyślałam o płytach w sali-mieszkaniu. Postanowiłam wejść do tego dziwnego pomieszczenia jeszcze raz i wziąć sobie parę płyt. Gdy otworzyłam drzwi i wsunęłam się do środka stwierdziłam, że wieje o wiele bardziej niż przedtem, ale już tak nie śmierdzi. W sali był jeszcze jakiś chłopak i pani Jagoda, ale płyt na półkach już nie było. Co się z nimi stało? Czy wiatr w sali był aż tak duży, że je z niej wywiało? Zapytałam o to panią Jagodę, ale ona zamiast odpowiedzieć mi jakoś konkretnie, to tylko wydarła się na mnie.
– Płyt nie ma i nie będzie, a ty leć pisać angielski!
Bardzo poirytowana na nauczycielkę niemieckiego wyszłam z wietrznej sali i poskarżyłam się Danucie nie zważając wcale na to, że pani Jagoda mogłaby coś z tego usłyszeć. Nie poszłam też pisać testu z angielskiego, bo znów znalazłam się na swoim łóżku, w pokoju, przed laptopem, a przy nim pan Marek, który ratował go właśnie przed dalszą inwazją wirusów.

Categories
Sny

Komunikatory i Chipsy

Z teczki o Marcinie Wojciechowskim

Komunikatory i Chipsy

Miałam być u Alicji do niedzieli po południu a był już czwartek. Nic konkretnego się nie działo, bo nacieszyłyśmy się już sobą, jej płyty już nie robiły na mnie takiego wrażenia.
Siedziałyśmy więc to na dole, to na gurze i rozmawiałyśmy, albo bawiłyśmy się z Lilką, jednym słowem wiodłyśmy beztroskie życie przyjaciółek. I właśnie w ten czwartek, kiedy kompletnie nic się nie działo i może nawet było trochę nudno rodzice Ali poinformowali nas:
– Mamy nowy pokój w którym będzie się dla was coś dziać, możecie tam zapraszać gości i robić to, na co macie ochotę.
Zaraz poszłyśmy do owego pokoju, gdzie szybko się rozgościłyśmy.
Pokój ten był brzydki i w ogóle nie pasował do wnętrza domu przyjaciółki, ale było tam kilka płyt, których Alicja wcześniej w tym domu nie widziała dlatego też przyjaciółka przyniosła swego niezawodnego Blaupunkta i zaczęła płyty przeglądać. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi domu Ali i rodzice wpuścili kogoś do środka, a już w następnje chwili ten ktoś zapukał do naszego pokoju i Alicja wpuściła go do środka. Był to pan Marcin Wojciechowski, który w drodze do domu postanowił nas odwiedzić. Pan Marcin proponował mi zarejestrowanie się na jakiś nieznany nam komunikator, a że nie byłam tą propozycją zachwycona wylogował się i poczęstował ciastkami, które zostawili rodzice Ali. Zapytałam go czy często wydaje swoje płyty skoro ma ich tak dużo i wtedy pan Marcin puścił jakieś nagranie, na którym było w tle słycać posenkę, któej szukam od jakiegoś czasu i głośne rozmowy.
Potem zostawił nam jakąś małą karteczkę z liczbami, pożegnał się i poszedł.
– To rzeczywiście działa – powiedziałam do Alicji nadal przeglądającej płyty.
– Moi rodzice rzadko coś dają, ale jak już dadzą to porządnie.

Już po beztroskim pobycie

Była środa wieczorem.
Usiłowałam słuchać zet na punkcie muzyki, bo wielki hałas był w pokoju. Trochę chciało mi się spać, ale musiałam się jeszcze uczyć.
Zdziwiło mnie, że w radiu lecą tylko piosenki i nikt nic nie mówi.
Nagle zapukała do naszego pokoju pani Ilona.
– Karolinko, czas iść na orientację.
– Och, zupełnie o tym zapomniałam, jestem dziś niedzisiejsza.
Otworzyłam szafkę, by wyjąć z niej dokumenty i znalazłam tam chipsy. Z wrażenia zabrałam je ze sobą na zajęcia.
Idąc przez Kraków otworzyłam paczkę, a pani Ilona jadła razem ze mną.
Nagle, gdy byłyśmy blisko przystanku poczułam ogromny niepokój i jakoś wiedziałam, że to wszystko wina tych nieszczęsnych chipsów, które potkusiło mnie wziąć.
– Musimy nawiewać! – krzyknęłam z całych sił, złapałam się pani kurczowo za rękę, w drugiej trzymając laskę i napoczętą paczkę chipsów gnałam ile sił w płucach do autobusu.
Wsiadłyśmy do jakiegoś, ale ja nadal się bałam. W autobusie grało radio, ale nie wiedziałam jakie, bo leciała jakaś piosenka.
Zostawiłam chipsy na krześle a potem wysiadłyśmy z autobusu, a pani Ilona robiła mi wyrzuty, że narobiłam zamieszania na zajęciach.
Przecież ona sama też się wystraszyła – pomyślałam, ale już nie chciałam się z nią kłócić. Wiedziałam, że coś złego się dzisiaj stało, że coś tu jest nie tak.

Categories
Sny

Jeszcze raz

Oto sen, który przyśnił mi się w okolicach mojej studniówki.

Jeszcze raz

Przeprowadziliśmy naradę, a na niej głosowanie.
Wyniki przedstawiały się tak, że studniówka odbędzie się jeszcze raz, ponieważ większość uważa, że była nieudana.
Zdecydowaliśmy jednogłośnie, że trzeba jak najwięcej zmienić, aby była większa szansa, że tym razem studniówka się spodoba. Presja była ogromna, bo każdy chciał, żeby nie trzeba było znowu powtarzać imprezy. Jedną z poważnych zmian wprowadzonych do naszych przygotowań była zmiana programu artystycznego oraz jego organizatorów. Tym razem mieli się zająć programem nauczyciele rytmiki z Owińsk. Dostaliśmy od nich zarządzenie, że wszystkie dziewczęta na próby oraz na występ mają przyjść w balerinkach, żadnych szpilek ni obcasów. Dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu, bo miałam przecież nowiutkie baleriny, ale niektóre dziewczyny bardzo się buntowały.
Program artystyczny był bardzo dziwny i trudny, ale czego nie robi się dla udanej studniówki. W naszym pokoju również panowało niemałe zamieszanie, bo Kasia nie pojechała do domu i trochę nam przeszkadzała jak to ona.
Zginęły mi gdzieś słuchawki, więc zapytałam jej czy by mi jakichś nie pożyczyła.
– Na razie pożyczę ci słuchawki zapasowe, a za jakiś czas dam ci słuchawki dla głuchych, bo i tak dostałam je z dofinansowania – powiedziała rzeczowo koleżanka. Od tej pory codziennie, gdy wracałam z próby dostawałam od niej zapasowe słuchawki. Ten stan rzeczy zaczął mnie w końcu denerwować.
– Czy nie mogłabyś mi już dać te słuchawki dla głuchych? – zapytałam któregoś dnia.
– Nie mogę ci ich jednak dać, bo kontrola mogłaby się przyczepić i źle by się to dla mnie skończyło – powiedziała ona.
– To jest bardzo uciążliwe tak ciągle prosić się o coś.
– W takim razie niech słuchawki leżą na stoliku – znalazła rozwiązanie Kasia.
– Niech już będzie – pomyślałam i obiecałam koleżance solennie, że zawsze będę je odkładać na stolik.
Jeden problem jak na razie był rozwiązany, ale zaraz pojawił się następny.
Ktoś przywiózł do naszej szkoły Froda i umieścił go w wielkiej skrzynce w naszym pokoju. Z początku pies siedział tam cichutko i grzecznie do czasu, aż Kasia chciała go na chwilę wypuścić, by się mu przyjrzeć, nakarmić go, wysprzątać skrzynię po jego odchodach itd.
Wtedy pies rozszalał się na dobre. W czasie jego szaleństwa zawitała do nas pani Bogusia.
– Proszę zobaczyć mojego psa. Ma pani jedyną, niepowtarzalną okazję – mówiłam rozgorączkowana. Pani Bogusia nie podzielała mojego entuzjazmu. W końcu pogłaskała go na odczepnego i poszła sobie. Dziewczyny zadzwoniły do jednego z naszych studniówkowych pomocników posiadających samochód i pies został wywieziony w bezpieczne miejsce.
Jednak problem psów w internacie wcale się nie skończył, bo teraz dali nam pod opiekę skrzyżowanie teriera z pekińczykiem i wielkiego pitbulla czy amstaffa. na szczęście były to pies i suka. Ja mimo to bałam się o suczkę.
Któregoś dnia psisko bardzo postraszyło małą i baliśmy się, że ją zagryzie.
– Nie martwcie się, to przecież pies i suka – uspokajała nas Kinga.
– Nigdy nic nie wiadomo – powiedziałam załamującym się już głosem.
– W takim razie trzeba wywieźć psy – powiedziała Ewelina.
– Nie róbcie tego – odezwała się Kasia. – Ta suczka jest tak podobna do mojego pekińczyka.
– W takim razie zostawmy sukę. Ona należy do naszego nowego didżeja, więc nie możemy dawać jej w niepowołane ręce – powiedziała Ewelina.
– Skoro nie masz nic do roboty, to się suką zajmij – wtrąciła się Emilia i przekazała puchatą kulkę Kaśce, co mnie trochę wkurzyło, ale może się z nią jakoś dogadam co do opieki nad psem.

Przerwa w przygotowaniach

Dziewczyny wymyśliły, że co najgorliwsi uczestnicy studniówki powinny zrobić sobie przerwę i pojechać do domu, albo w inne zaciszne miejsce, by tam wypocząć. Ja należałam do tych gorliwych, bo często poddawałam dobre pomysły nauczycielom od rytmiki i robiłam dużo dekoracji, więc dane mi było pojechać do domu. Na wsi wszyscy przywitali mnie z wielką radością i nie dali mi wcale odpocząć, a ukoronowaniem braku odpoczynku w mym domu był sms od Pauliny:
Spotkanie nasze z królową nauk odbędzie się w niedzielę o godzinie 9:26. Proszę się nie spóźnić! U cioci wzięłam na ręce Nelly, która była bardzo podobna do teriero-pekińczyka, którym opiekowaliśmy się w szkole tylko że nieco większa.
Ostatnio zastanawialiśmy się ile suczka waży, bo trzeba ją będzie odrobaczyć. Wzięłam ją więc na ręce i po długiej chwili namysłu orzekłam:
– Ona nie będzie mieć dziesięciu kilo.
– Oj, to nie dobrze – zmartwiła się Paulina.
– Na pewno coś się wymyśli – pocieszyła ją ciocia. Już miałyśmy siąść do matmy, kiedy zadzwonił do mnie telefon. Dzwoniła Kinga.
– Karola wracaj szybko do szkoły, bo znowu są problemy.

EltenLink