Categories
Sny

Desperacki wypoczynek

– Jak chcesz tym mikrofonem nagrać? Jak go ustawisz? Czy nie za blisko aby źródła dźwięku? – pan Patryk właśnie pastwił się nad Marcinem.
Ostatnio nauczyciel był nie do zniesienia. Ja trzymałam swój mikrofon i czekałam w kolejce. Pan Paweł naznosił tego całe pudła i najwyraźniej chciał teraz użyć każdego z nich. Im bardziej zbliżała się moja kolej, tym bardziej się stresowałam. Nerwowo bawiłam się mikrofonem i rozważałam ucieczkę ze studia. W końcu nie wytrzymałam napięcia, porzuciłam gdzieś mikrofon i wymknęłam się z pomieszczenia.
Była piękna pogoda, więc nie ubierając się nawet, opuściłam mury ośrodka i dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że nie mam przy sobie białej laski. Zatrzymuję się skonsternowana na środku ścieżki, ale w pobliżu słyszę dawną koleżankę ze szkoły – Patrycję, więc łapię ją za rękaw i pytam:
– Cześć, gdzie się wybierasz?
– Na Tyniecką.
– O, to świetnie się składa. Czy możesz mnie podprowadzić?
– Jasne. – Idziemy w milczeniu. Pati o nic nie pyta, ja niczego nie chcę wiedzieć.
Następnego dnia umawiam się na spacer z panią Lodzią.
Opowiadam jej o arcy trudnych zajęciach z realizacji nagrań i podkreślam, jak bardzo te spacery są dla mnie ważne.
Wychodzę z nią jeszcze kilka razy. Wychowawczyni pokazuje mi trasę do pięknego ogrodu, gdzie przychodzą matki z dziećmi i staruszkowie a czas jakby się zatrzymywał. Od jakiegoś czasu chodzę tam już sama. W ogrodzie czuję się wspaniale, zostaję w nim coraz dłużej.
Któregoś dnia spotykam Agatę – matkę dwójki dzieci. Kobieta zaprasza mnie nawet do domu, ale odmawiam grzecznie. Z każdym dniem otwieram się przed kobietą coraz bardziej.
Opowiadam o szkole, znajomych, rodzinie, zainteresowaniach, mówię o miłości do zwierząt. Samotna matka obiecuje mi szczeniaka z ostatniego miotu jej suni. Wiosna upływa szybko, a my jesteśmy przyjaciółkami.
Kiedy przychodzi koniec roku mówię jej, że przyjdzie mi kategorycznie opuścić to miasto i dogadujemy się w sprawie szczeniaka. Tata zabierając mnie do domu na wakacje, wstępuje do Agaty i zabieramy pieska. Tata jednak nie odwozi mnie do Krasocina, lecz na Śląsk do Alicji, tłumacząc, że tak będzie najlepiej. Nie bardzo mnie to zachwyca, ale cieszę się, że ojciec nie komentuje szczeniaka. Mama Alki jest najwyraźniej przygotowana na nasz przyjazd, ale sama Ala już nie. Słysząc hałasy schodzi dopiero z góry i przeciera zaspane oczy. Nie wita mnie z entuzjazmem, jak zwykła to robić kiedyś. Koło mej nogi przechodzi Cedilla – kotka mamy Alicji. Lady nie ma w pobliżu. Pokazuję Ali swojego psa i pytam, gdzie jest jej pupilka, ale ona tylko mruczy coś pod nosem. Mama Alicji traktuje mnie jak swoją, co dodaje mi otuchy w tej dziwnej sytuacji.
Siadam na kanapie, próbuję zaprzyjaźnić się z kotem. Po chwili do pokoju wbiega Lilka.
Łapie kotkę, a ta z wielkim miaukiem wyrywa jej się z rąk.
Chcąc odwrócić uwagę dziecka od biednej kociny pokazuję jej szczeniaka, ale ona średnio się nim interesuje i zaczyna mówić coś o Lady.
Czuję się nieswojo i chcę wracać do domu.
Biorę swojego psa na kolana i zastanawiam się, czy wiosenne wagary i przyjaźń z Agatą nie wpłynęły czasem na teraźniejszą sytuację.
Żeby chociaż ta Ala mogła mnie wesprzeć. A wszystko przez kilka dodatkowych par mikrofonów.

Categories
Sny

Czarodziejki z krainy obuwia

Mieszkałam z grupką ludzi na skraju lasu.
Ktoś kiedyś powiedział nam, że w środku lasu jest pewna firma, która przyjmie od jednego, do trzech realizatorów dźwięku i dobrze im zapłaci.
Jest tylko jeden problem.
Droga do posiadłości firmy jest bardzo niebezpieczna, bo w lesie grasują dzikie zwierzęta i inne stwory, a na poszukiwanie owego miejsca trzeba się wybrać nocą, by o świcie być gotowym do pracy.
Bardzo chciałam dostać porządną pracę w fajnym zawodzie, więc wzięłam ze sobą dwie osoby i późną nocą udałam się na niebezpieczną wyprawę.
Bałam się śmiertelnie, ale zanurzałam się w coraz gęstszy las. Z zakamarków słychać było pomruki dzikich zwierząt i stworów. Im głębiej zanurzaliśmy się w las, tym stwory były odważniejsze i szczerzyły na nas zębiska. W końcu jeden z nich odważył się wyjść z zarośli i zaczął nas gonić.
Jego pobratymcy ośmieleni wybrykiem jednego osobnika, również ruszyli w jego ślady. Po wielkich męczarniach obszarpani i obdarci dotarliśmy do włoskiej firmy "Primigi".
Powitała nas młoda kobieta o przemiłym głosie, która była czarodziejką. Najpierw pozwoliła nam chwilę odpocząć, potem oprowadziła nas po firmie, a następnie rozdała zadania. Nie były one trudne do wykonania, przynajmniej dla mnie. Na koniec miła czarodziejka powiedziała:
– Skoro tak dobrze sobie radzisz i nadajesz się do naszej pracy, to dostaniesz specjalne buty, które ułatwią ci docieranie na miejsce pracy.
– Świetnie! – ucieszyłam się, bo droga była rzeczywiście niebezpieczna. Kobieta zaprowadziła mnie do innego pomieszczenia, gdzie mnóstwo dzieci przymierzało buty.
Były one pilnowane przez inne, młode czarodziejki o pogodnych twarzach i przepięknych głosach. Moja opiekunka pogroziła jakiemuś malcowi rużczką i posadziła mnie na stołku. Dzieci biegały po sali w nowych bucikach, a ja czekałam na moją parę. Po chwili wróciła moja czarodziejka. Przyniosła mi parę przepięknych balerinek.
– Czy one na pewno nadają się do chodzenia po lesie? – zapytałam z powątpiewaniem.
– Tak kochanie – odpowiedziała opiekunka słodkim głosikiem.
Buty leżały na mych stopach jak ulał.
Byłam bardzo z nich zadowolona. Przypominały mi balerinki z mojego dzieciństwa.
Trzeba było już wracać, ale w ciągu dnia prawie w ogóle się nie bałam. Kolejnej nocy włożyłam balerinki i już bez kompanów ruszyłam w las.
Kiedy tylko pojawiło się pierwsze niebezpieczeństwo, buty zaczęły mną biec i omijać przeszkody. To było bardzo dziwne uczucie.
Dzięki tak szybkiemu tempu droga do firmy wydawała się o wiele krótsza. Moja opiekunka powitała mnie z wielkim entuzjazmem i radością. Tym razem więcej mogłam odpoczywać przebywając z dziećmi, które również były nienaturalnie słodkie i grzeczne. Zaczęłam coraz bardziej doceniać wagę nowego obuwia i czuć strach przed jego zgubieniem.
Przed opuszczeniem firmy czarodziejka kazała mi zdjąć buty i ubrać zwykłe.
– Nie możesz chodzić w naszych butach bez przerwy – mówiła opiekunka.
– Bo są za słabe i szybko się zniszczą? – droczyłam się z nią.
– Nie. Bo pachną twoim dzieciństwem i są ważne.
Zgodziłam się z nią w całej rozciągłości i schowałam baleriny do woreczka. W drodze powrotnej spotkałam młodego mężczyznę, który wypytywał mnie o różne rzeczy np.: w jakie grywam gry, czy kiedyś już pracowałam i takie tam. Nie miałam wcale ochoty mu odpowiadać.
Chciałam sobie odpocząć i nacieszyć się moją pracą i butami, ale on był nieustępliwy, więc wydusiłam z siebie parę zdań na odczepnego.
– Skąd masz te buty? – zapytał mężczyzna w końcu, jakby wreszcie po zbędnych wstępach mógł przejść do sedna sprawy.
– Dostałam je od firmy, w której pracuję – powiedziałam z dumą.
– Więc ich pilnuj i strzeż, bo długo w nich nie pochodzisz.
– Skąd to możesz wiedzieć? – oburzyłam się.
– Ktoś je może zniszczyć, albo też używać – mówił mężczyzna nieco się oddalając.
– Chcesz, żebym zrobiła ci coś do gry? – zapytałam ni z gruszki, ni z pietruszki.
– Może? – odpowiedział on i na dobre zniknął wśród drzew.

Categories
Poza domem

Wróble dokazują oraz inne dźwięki w tle – nagrane na jednej z moich ulubionych uliczek na obrzeżach KIelc.

Categories
Poza domem

Obiecałam Jamajce

Categories
Poza domem

Kaczki kwaczki znad Silnicy

Categories
Poza domem

Dziwne masz te kury jakieś

Categories
Poza domem

Sklep CCC we Włoszczowie

Categories
Sny

Wszędzie, byle nie tam

Kiedy wybierałam się na studia miałam ogromny dylemat jaką uczelnię wybrać i spędzało mi to sen z powiek, a może raczej przysparzało snów takich jak na przykład ten.

Wszędzie byle nie tam

Znalazłam ją w internecie, zupełnie przez przypadek. Zadzwoniłam pod podany numer, by dowiedzieć się o szczegółach dotyczących rekrutacji oraz składania dokumentów. Miła pani z tamtejszego sekretariatu poinformowała mnie, że papiery można składać do końca lipca, a egzaminy wstępne odbędą się w połowie sierpnia. Już nie mogłam się doczekać egzaminów, gdyż wtedy będę mogła wreszcie pojechać do nowej szkoły traktującej o dźwięku. Co prawda to bardzo daleko od domu, ale ja już przecież chodziłam do szkoły oddalonej od mego miejsca zamieszkania. Rodzice byli sceptycznie nastawieni do mego pomysłu.
– Co to w ogóle jest za szkoła? Nigdy o niej nie słyszałem. Nowe to jakieś, kadra pewno nie doświadczona, a zwłaszcza jeśli chodzi o pracę z osobami niewidomymi. I ty chcesz być tym królikiem doświadczalnym?
– Ale to jest właśnie to, co chciałabym robić w życiu – upierałam się przy swoim.
Wysłałam co trzeba na podany adres i pozostało mi już tylko czekać do połowy sierpnia. Na egzaminy wstępne tata zawiózł mnie samochodem.
Szkoła znajdowała się na południowym wschodzie Polski, na jakimś zadupiu. Wokół dwóch budynków należących do małej uczelni rozciągał się wielki ogród z fikuśnie przyciętymi drzewami. Na egzaminy czekało już kilkunastu młodych ludzi i jakaś para staruszków.
Kiedy przyszła moja kolej zaproszono mnie do średniej wielkości pomieszczenia i wypytywano o różne rzeczy takie jak: Czy pracuję na jakimś dawie, a jeśli tak to na jakim i od jakiego okresu czasu? Jakie szkoły skończyłam? W czym jestem dobra: w montażu, w miksie czy może jeszcze w czymś innym? Jakie mam zainteresowania niezwiązane z dźwiękiem?
Wszystko im wyśpiewałam.
Opowiedziałam o tyfloinformatyce, realizacji dźwięku, pro toolsie, o tym że lubię zwierzęta a zwłaszcza psy, koty i ptaki.
– U nas jest jeden kot – powiedziała kobieta, która przeprowadzała ze mną wywiad. Po skończonej rozmowie zaprowadzono mnie do pomieszczenia z pro toolsem i kazano wykonać drobne zadanko montażowe a potem zmiksować trzy ścieżki pewnego utworu muzycznego.
Jedna z nich była ścieżką midi. Po najbardziej stresującej części, kobieta, która mnie egzaminowała, zaczęła opowiadać o wszystkim co mnie tu czeka: o studiu nagrań, o wielkim ogrodzie, w którym również odbywają się nagrania a nawet występy plenerowe, o projekcie słuchowiska pewnego kryminału napisanego przez jedną ze studentek. Wszystko to, o czym mówiła kobieta, zapowiadało się tak ciekawie i obiecująco.
Teraz byłam już święcie przekonana, że muszę się tu uczyć. Kobieta mówiła, że świetnie sobie radzę i stwierdziła, że najprawdopodobniej będę nagrywać efekty w ogrodzie wypożyczonym od nich rejestratorem oraz pracować nad słuchowiskiem.
Potem poszłam z rodzicami do tutejszego akademika.
Były tam iście domowe warunki: pokoje dwuosobowe, przestronny pokój telewizyjny, przyjemna kuchnia.
Naprawdę żyć nie umierać.
Wróciłam do domu wprost przeszczęśliwa, że będę się uczyć na tak wspaniałej uczelni.
Jednak moje szczęście nie trwało zbyt długo, bo ledwo wróciłam do domu, a już rozdzwonił się mój telefon. Dzwonili moi znajomi, bo dowiedziawszy się gdzie zamierzam studiować, zdecydowanie odradzali mi ten pomysł. Mówili, że to jakaś nowa, niezaufana uczelnia bez doświadczenia, że wezmą ode mnie kasę a gówno nauczą, że będą wykorzystywać, że nic dobrego mnie tam nie spotka.
Cierpliwie tłumaczyłam wszystkim, że nie mogą oceniać czegoś, czego sami nie znają i że jak nie spróbuję, to się nie dowiem jak tam na prawdę jest. Z początku sugestie mej rodziny i kolegów, bym zrezygnowała z tych nietypowych studiów były delikatne, nie nachalne, ale z czasem stały się one natrętne i irytujące.
Zaczęłam już nawet myśleć, że moi koledzy, zwłaszcza ci z realizacji najzwyczajniej w świecie zazdroszczą mi nowego wyzwania. We wrześniu udałam się do Krakowa, by odwiedzić moją dawną szkołę, gdyż w pełni zdawałam sobie sprawę, że jadąc na drugi koniec Polski nie będę miała okazji, by to uczynić w najbliższym czasie. Tam również spotkała mnie niemiła niespodzianka, gdyż każdy jeden nauczyciel, każdy jeden kolega, odradzał mi pójście na wybraną przeze mnie uczelnię.
Jedna z moich lepszych koleżanek – Alicja, przywiozła nawet własnego psa i w ramach protestu, dając mi go na ręce powiedziała:
– Jeżeli nie zrezygnujesz z uczelni, przestanę się tym zwierzęciem opiekować i zdechnie ono z głodu oraz chorób wszelakich.
– To jest twój pies – mruknęłam, przytulając go do siebie i wtedy koleżanka się rozpłakała.
Podeszła do niej jej matka i przytulając powiedziała:
– Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Coś na pewno wymyślimy. Po nieudanej wizycie w mej dawnej szkole nawet rodzice zaczęli odradzać mi pójdście na wschodnią uczelnię i miałam po prostu przechlapane. W kilka dni po wizycie w Krakowie dostałam zaproszenie od rodziców Ali na wyjazd do Hiszpani. Ponieważ do wyjazdu na uczelnię miałam prawie miesiąc czasu a zagraniczne wczasy miały trwać niecały tydzień, zgodziłam się na nie chętnie.
Może tam przynajmniej nikt nie będzie się czepiać o moje studia.
Udało mi się nawet pożyczyć rejestrator od Marcina, by będąc za granicą nagrać kilka efektów i przekazać na dzień dobry dla mojej uczelni i przy okazji się wykazać. W Hiszpanii było cudownie, pogoda dopisywała.
Większość dnia spędzaliśmy na plaży. Bawiłam się z małą siostrą Alicji, lepiąc zamki z piasku i zbierając muszelki.
Wieczorami nagrywałam mewy, albo dźwięki otoczenia. Żal mi było samej Ali, że musi się kisić w szkole, ale taki już przywilej studentów, że od października zaczynają. W ostatni dzień pobytu w tym słonecznym kraju zmoncono mój wakacyjny jeszcze spokój. Leżąc na kocu, bo nie chciało mi się tego dnia ganiać z Lilką po brzegu, myślałam o nagranych do tej pory efektach i że po przyjeździe do domu, a przed wyjazdem na uczelnię, muszę je jeszcze obrobić, ktoś zbliżył się bardzo do mego koca. Tym kimś okazał się być Oriol.
Przywitawszy się pomarudzi nieco, że go nie odwiedziłam, poczym poruszył drażliwy, ten co ostatnio wszyscy moi znajomi temat:
– Czy naprawdę musisz iść na tę wschodnią uczelnię? – zapytał z wyrzutem.
Tak muszę – odpowiedziałam wściekle. Pójdę tam i nic wam wszystkim do tego! Zazdrościcie mi i tyle. Rodzicom przykro, bo znów będę daleko od domu, koledzy z realizacji po prostu zazdroszczą mi powodzenia, a reszta znajomych z dawnej szkoły pewnie wolałaby, żebym została w Krakowie. Ty natomiast… – urwałam, bo cała moja złość, która kumulowała się od miesiąca skupiła się na biednym Oriolu.
A ty co masz do tego, że jakaś twoja polska znajoma z facebooka znalazła sobie uczelnię, na której zamierza studiować? – powiedziałam już znacznie spokojniej.
– Twoja przyjaciółka Alicja poprosiła mnie gorąco, bym odwiódł cię od tego pomysłu, kiedy zjawisz się w Hiszpanii.
– A uargumentowała to jakoś? – zapytałam zrezygnowana. W tym momencie podeszła do nas Lilka i wręczyła mnie i Oriolowi po gładkim kamyczku.
– Skoro tyle bliskich ci osób mówi, byś zrezygnowała…
– Dobrze, mogę zrezygnować, jeżeli mi powiesz dlaczego nie mogę tam się uczyć.
– Zapytaj się swojej przyjaciółki. – Po tych słowach Oriol sobie poszedł z gładkim kamyczkiem w dłoni, a Lila zmoczyła mnie włażąc mi na koc.
Wróciwszy do domu obrobiłam nagrane za granicą efekty i zadzwoniłam do Katarzyny, by pochwalić się miłymi wczasami. Koleżanka naturalnie pytała, czy dalej mam zamiar iść na tę uczelnię.
– Tak, nie zmieniłam zdania – odpowiedziałam i wymigałam się od dalszej rozmowy.
Leżąc już w łóżku analizowałam wszystkie rozmowy z mymi znajomymi dotyczące tematu mojego studiowania i postanowiłam, że na złość wszystkim będę się tam uczyć i pokażę im, że się da i że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Categories
Sny

Chemia, fizyka czy jeszcze coś innego

Ze szkolnej teczki wyciągnięte

Chemia, fizyka czy jeszcze coś innego

Planowo powinna być fizyka, ale pani nie mogła się zdecydować, czy zrobić fizykę czy chemię aż w końcu zdecydowała się, że opowie nam fizyczno-chemiczny film. Film opowiadał o bardzo zapracowanej szefowej pewnej firmy, która miała duże kłopoty. Nagle, jak to często bywa w moich snach, stałam się bohaterką tegoż filmu i odbierałam pogróżki przez telefon.
Jedynym wyjściem z tej okropnej sytuacji było fizyczno-chemiczne hasło, którego pani nie chciała nam podać, a które było potrzebne, by się odteleportować w bezpieczne miejsce. W końcu jednak pani podała wreszcie upragnione hasło i znalazłam się na ruchomych schodach, które na małą chwilkę przeniosły mnie do jakiegoś biura a potem znalazłam się znów w sali fizycznej.
Pani przestała opowiadać film, bo lekcja się skończyła.
– A teraz zostaniecie u mnie na jeszcze jedną lekcję, bo nie zrealizowałam z wami dziś żadnego tematu.
– Ale my mamy rekolekcje – zaprotestowałam.
– To nic, ja was zwolnię. Po tych słowach pani udała się pod portiernię, by powiadomić idących do kościoła nauczycieli, że nie idziemy z nimi.
Bardzo mnie nauczycielka wkurzyła, więc wyszłam z klasy i rozpłakałam się. Na korytarzu spotkała mnie pani Ania i zapytała co się dzieje.
– Bo pani Ola nie chce nas puścić na rekolekcje!
Nauczycielka zabrała mnie więc ze szkoły i przeprowadziła przez ulicę a potem przekazała jakiemuś innemu wychowawcy. W kościele było bardzo cicho i nie wiedziałam, czy te rekolekcje się już skończyły, czy może jeszcze się nie zaczęły. Po chwili okazało się, że rekolekcji teraz nie ma, ale za to jest zbiórka przedmiotów niepotrzebnych w tym: płyt, kaset video i magnetofonowych, a nawet ekspresów do kawy.
Poprosiłam panią Krystynę, żeby powiedziała mi jakie tu są płyty.
Jedną mi nawet puściła na cały kościół. Była to płyta Abby, ale piosenki tego zespołu śpiewały jakieś nastolatki, które wygrały w jakichś konkursach.
Była też płyta Genesis i zabrałam ją ze sobą.
Jednak w domu okazało się, że to też jakaś podróbka, że te utwory śpiewają jacyś Ukraińcy.
Wkurzyło mnie to bardzo, ale na szczęście w mym pokoju znalazła się pani Krystyna i oddałam jej płytę, na szczęście nie miała nic przeciwko temu.
Bardzo nieprzyjemne były dzisiejsze przygody i nie chciałabym przeżyć ich jeszcze raz, ani nie poleciłabym ich nikomu innemu.

Categories
Sny

Ciesz się, że w ogóle je masz

Z teczki dotyczącej praktyk

Ciesz się, że w ogóle je masz

Dostałam praktyki w jakiejś dużej firmie.
Poszłam tam z radością, by zmierzyć się z zadaniami, które mi powierzą. W firmie było mnóstwo ludzi. Mój opiekun praktyk zabrał mnie do jednego z rozlicznych gabinetów, gdzie odbyła się rozmowa.
Musiałam opowiedzieć panu wszystko odnośnie mojej edukacji.
Opowiedziałam więc o technikum tyfloinformatycznym, o szkole muzycznej i wreszcie o studium.
Jego sekretarki skrzętnie wszystko zapisywały.
Zdziwiło mnie bardzo, że mężczyzna ogromnie dużo o mnie wiedział i trochę mnie to nawet przestraszyło, więc zapytałam:
– Skąd pan to wszystko o mnie wie?
Bo wystaje ci koza z nosa i ona mówi o wszystkim.
Matko jedyna, koza z nosa. Jak ja wyglądam na tych praktykach – pomyślałam z przestrachem pocierając nos. Po rozmowie opiekun zaprowadził mnie do dużego pomieszczenia pełnego ludzi i na chwilę tam zostawił.
Wtedy podeszła do mnie kobieta z miską zupy.
– Masz, mieszaj – warknęła i odeszła. Ujęłam łyżkę w dłoń i posłusznie mieszałam, ale już po chwili zaczęłam się zastanawiać o co tu chodzi i jak właściwie smakuje ta zupina. Po chwili wahania spróbowałam jej ukradkiem. Smakowała jak niedoprawiony krupnik. Kobieta która mi go podała nagle pojawiła się na horyzoncie, więc zapytałam:
– Czy mogę tę zupę zjeść?
– A próbowałaś? – zapytała z kolei kobieta.
– Nie. – odpowiedziałam cicho i ruszyłam łyżką w zupie, poczym nieznacznie przetarłam twarz, by zetrzeć ślady zupy jeśli takowe były.
– Zjedz jak chcesz – powiedziała tym swoim burkliwym tonem kobieta.
Wzięłam do ust kilka łyżek, ale zaraz zrezygnowałam, bo zupa była niesmaczna. Po chwili wrócił mój opiekun, więc porzuciłam resztkę zupy i poszłam z nim do jakiegoś biura.
Posadził mnie przed stertą pełną papierów i zapytał:
– Lubisz przekładać papierki?
– Ja nie przyszłam na praktyki biurowe – wyraziłam swoją niechęć do takiego rodzaju pracy.
– Musisz wkładać papiery do tego oto urządzenia – powiedział wskazując coś drukarkopodobnego.
– Wszystko? – upewniłam się.
– Nie. Tylko niektóre.
– Które? – dopytywałam się dalej.
– Które będziesz uważać za stosowne.
Wkładałam więc co którąś kartkę, a urządzenie wydawało różne dźwięki. Czasem był to dźwięk drukowania, czasem ksero, a czasem niszczarki.
Kiedy urządzenie niszczyło papiery zastanawiałam się, czy to nic ważnego, ale pracowałam dalej. W końcu nie interesuje mnie ta cholerna firma.
Kiedy mój opiekun ponownie się mną zainteresował, znów zaprotestowałam, że przyszłam tu, by pracować z dźwiękiem, a nie z papierami.
Wtedy mężczyzna kazał włożyć jeszcze kilka kartek, a sam przeglądał jakiś segregator, a potem wziął mnie znów do tego dużego pomieszczenia i posadził przed jakimś komputerem.
Teraz pozostało tylko czekać na polecenia opiekuna i mieć nadzieję, że to nie będzie dotyczyć worda, ani Excela, ale mężczyzna znów gdzieś zniknął.

EltenLink