Chyba cała nasza rodzina od strony taty szła brzegiem morza, ponieważ nie miała ochoty na polegiwanie, bo tyle miała energii. Oprócz członków rodziny był z nami jeszcze Brian May – jeden z członków zespołu Queen. Bardzo dobrze nam się szło, bo pogoda była piękna, a przyjemne, chłodne fale oblewały stopy. Po chwili do naszej gromadki dołączył Freddie Mercury i zaczął śpiewać "The great pretender", więc wyjęłam z kieszeni małe urządzonko i zaczęłam go nagrywać. Kiedy skończył śpiewać nawet się z nami nie pożegnał tylko poszedł w swoją stronę natomiast my nie zrażeni tym wcale rozłożyliśmy się przy samym brzegu morza. Mama leżała najbliżej i bałam się, że w końcu któraś złośliwa fala obleje ją z Nienacka, ale ona uważała, że jest jej tam dobrze, więc się już więcej jej ryzykownym położeniem nie przejmowałam. W morzu był odgrodzony mały basenik dla dzieci, a ja chciałam się w nim wykąpać, gdyż nie chciało mi się pływać, a jedynie trochę popluskać.
Szybko więc zdarłam z siebie ciuchy zapominając jedynie o adidasach, które nie wiadomo czemu znalazły się na mych nogach, bo przecież przed chwileczką szłam boso.
– No i co zrobiłaś? Wsadziłaś adidasa do wody i będzie teraz mokry – oburzył się tata. Ja jednak nic sobie z tego nie robiłam, zdjęłam przemoczonego buta, wytrzepałam go z wody ile się dało, wyżęłam sznurówki po czym zdjęłam drugiego suchego buta i wreszcie wskoczyłam do basenu. Dorota natomiast wzięła sobie koło i poszła na głębszą wodę i namawiała mnie gorąco, bym z nią popływała, bo tak jest przyjemnie. Z początku nie chciałam skorzystać z propozycji, ale w końcu dałam się namówić i rzeczywiście było bardzo fajnie. Z nad morza wróciliśmy do jakiegoś domu, który był bardzo podobny do naszego, ale miał 2 pokoje a nie 3. Po tych nadmorskich przygodach bardzo zachciało mi się spać, ale nie było dane mi się przespać, gdyż przyszli do nas goście w postaci rodziców Mateusza. W końcu jednak nie wytrzymałam i poszłam do swego pokoju, ale długo tam nie posiedziałam, gdyż przyszła mama i kazała mi przymierzyć gruby, o wiele zaduży na mnie płaszcz i jeszcze twierdziła, że będzie się on nadawał na plażę w zimne dni.
– Przecież on jest za gruby i za duży, a poza tym kto będzie się wybierał w takie zimno na plażę – powiedziałam.
– Masz gościa więc przyjdź na pyszny placuszek.
– Ale ja chcę iść do Alicji, bo nie wiem ile ona tu będzie – zaprotestowałam cicho, ale poszłam do drugiego pokoju, gdzie rzeczywiście siedział już Radosław i zajadał się ciastem. Ciasto był rzeczywiście bardzo pyszny, ale zaraz po jego zjedzeniu udałam się znów do swojego pokoju, by zadzwonić do przyjaciółki i zapytać gdzie ona teraz jest.
Niestety okazało się, że Ala przebywa już u babci.
Powiedziałam o tym mamie, a ona na to, że to Alicja powinna coś z tym zrobić, żebyśmy się spotkały a nie zawsze tylko ja. Mogłaby na przykład podać nam adres babci, albo też namówić ją na przyjazd do miłej, nadmorskiej miejscowości.
Powiedziałam mamie, że przecież Ala nie jest jedyna w tym domu, że jest jeszcze dziadek, no i przychodzi jeszcze do nich ten Maciek, więc babcia Alusi nie skoczy tak hej siup nad morze. Mama na te argumenty nic już nie rzekła tylko poradziła, bym odpoczęła w swoim pokoju, bo dużo się dziś wydarzyło, a ja chętnie z tej propozycji skorzystałam, bo rzeczywiście potrzebowałam chwili wytchnienia.
Nagle mamie się coś przypomniało, bo wróciła do mnie i powiedziała:
– Odpoczywaj sobie odpoczywaj, bo masz swój pokój, a jak wrócisz do domu to nie wiadomo jak będzie, bo na razie ciocia Ela mieszka w twym pokoju jak za dawnych czasów.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Ponieważ był wolny – powiedziała spokojnie mama i zostawiła mnie ze wszystkimi przygodami przeżytymi dzisiaj w moim tutejszym pokoju, który nawiasem mówiąc nie był taki zły i bardzo przypominał mój.
Month: July 2019
Mózg pod kontrolą
Ponieważ złapałam fazę na Hiszpanię i naukę języka to i sny z tym związane się pojawiły.
Mózg pod kontrolą
Jest gdzieś połowa czerwca.
Panuje przedwakacyjny nastrój a pogoda jeszcze go potęguje. W studiu pan Patryk pokazuje jakieś nietypowe miksy czy śmieszne słuchowiska, reklamy.
Jest nam naprawdę dobrze. W ogóle nie myślimy o egzaminach, ani innych trudnych martwiących nas sprawach.
Nagle ktoś puka do drzwi i wchodzi pani Bronisława – jedna z nauczycielek muzyki.
Wszyscy myślą, że to do Marcina, a tu niespodzianka.
– Czy zastałam może Karolinę?
– Y Tak tak – odpowiada pan Patryk stojąc po środku studia.
– Chciałabym zabrać Karolinę na pewne badania. Zgodziłabyś się pójść? – nauczycielka śpiewu zbliża się do mego stanowiska.
– Tak, chętnie wezmę udział w badaniach, ale nie w dniu dzisiejszym, gdyż bardzo późno kończę zajęcia, a nie chcę absolutnie się z nich zwalniać. We wtorki mam bardzo dużo czasu, a jutro jest wtorek właśnie, więc co pani powie na ten dzień?
– Dobrze, już sprawdzę. – Pani Bronisława zagląda do kajetu, poczym wpisuje mnie na godzinę czternastą czterdzieści.
Zeszyt nauczycielki śpiewu, to stare, zniszczone kajecisko z niechlujnie zapisanymi kartkami.
Byłam ciekawa tych badań, ale nie na tyle, by po wyjściu kobiety nie móc skupić się na zadaniu, które właśnie rozdawał całej grupie pan Patryk.
Badania odbywały się w jednej z sal należących do rehabilitacji.
Przyjęła mnie młoda kobieta o wysokim głosie.
– Czy ty jesteś Karolina?
– Tak. – A ja jestem Ewa i chciałabym zrobić ci masaż głowy. To będzie bardzo przyjemne – zapewniła od razu młoda kobieta.
– Ale co poprzez ten masaż zamierzasz badać? – zapytałam nieco zaskoczona.
– Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Połóż się, o tu, na tej leżance a ja przechodzę do działania. Kobieta dokładnie obejrzała moją głowę, tak jak robiły to panie podczas badań dotyczących snu.
Wydawało mi się też, że pani Ewa coś przyczepiła mi na czubku głowy.
Wkrótce jednak zaczęła masować i rzeczywiście zrobiło się całkiem przyjemnie. Już miałam zacząć wypytywać o szczegóły osobliwego badania, kiedy to dziewczyna przejęła inicjatywę i zaczęła zadawać miliony pytań.
– Czym się interesujesz? Co lubisz robić w wolnym czasie? Jak się odżywiasz? Jaki tryb życia prowadzisz?… Ewa wyraźnie zainteresowała się, gdy powiedziałam jej, że od niedawna uczę się hiszpańskiego.
– Naprawdę uczysz się tego języka? Naprawdę ci się to podoba? Naprawdę poświęcasz czas na naukę tego języka? – Ta dziwna reakcja dziewczyny na to, że uczę się hiszpańskiego poirytowała mnie.
– No tak. Uczę się około godziny dziennie. A cóż w tym takiego dziwnego? Niektórzy ludzie uczą się chińskiego i jakoś nikt z tego afery nie robi.
– A jak jest chodzić? Powiedz? – Ewa przestała na chwilę masować a moja irytacja sięgnęła zenitu.
Powiedziałam jej jak jest chodzić, niemal przez zaciśnięte zęby a ona zaśmiała się jakoś dziwnie i kłapie dalej:
– A ja myślałam, że chodzić to jest trktr. A co cię skłoniło do nauki tego języka?
– Kurwa nie twój interes – burknęłam i chciałam już wstać z leżanki, ale dziewczyna łagodnie acz stanowczo mnie powstrzymała.
– A co jeszcze lubisz tak bardzo bardzo?
– Zwierzęta, a najbardziej ptaki, psy i koty.
– Ptaaaaki. Oooo, to by wiele wyjaśniało, dlaczego uczysz się hiszpańskiego. Ptaszki powiadasz?
– Ile ma jeszcze trwać ten masaż? – wyburczałam z twarzą na leżance.
– Jeszcze chwileczkę, jeszcze tylko małą chwileczkę. – Ewa wreszcie przestała kłapać ozorem i znów masaż stał się przyjemniejszy, nie chaotyczny. Po chwili dziewczyna zdjęła ręce z mej głowy i ogłosiła koniec badania. Już nawet nie miałam sił, ani ochoty pytać po jaką cholerę miziała tę moją głowę przez pół godziny.
Wyszłam z pomieszczeń rehabilitacji najszybciej jak się tylko dało. Na szczęście w mej sypialni nie było nikogo. Napiłam się wody i wzięłam się za duo lingo.
Kiedy nadszedł czas na ćwiczenie mówione, przeczytałam dokładnie zdanie do wypowiedzenia. Nie było jakieś trudne, ale nie w pełni je rozumiałam. Otworzyłam usta, by je wymówić i… i zamiast słów z mych ust wydobył się świergot jakiegoś małego ptaszka.
Spróbowałam jeszcze raz i znów to samo. O boże, co się stało? Co ona mi zrobiła? I jak ja się teraz będę uczyć hiszpańskiego? NO jak?
Rozpłakałam się rzewnie.
Nikomu jednak nie powiedziałam o całym zajściu.
Przez resztę dnia, wyłączając posiłek, przesiedziałam w sypialni do nikogo się nie odzywając. W nocy zastanawiałam się czy iść do Ewki i kazać jej wszystko odkręcić, czy może lepiej nie, bo zrobi mi ona jeszcze większą krzywdę. W końcu zdecydowałam, że na razie się jeszcze wstrzymam, a jeśli do końca tego tygodnia mi nie przejdzie, to zaskarżę tę kobietę, albo podejmę jakieś inne poważne kroki w tej sprawie.
Jednak następny dzień diametralnie zmienił powzięte plany i decyzje, bo Ewa chciała się ze mną spotkać, by jeszcze coś poprawić. Chciałam wykrzyczeć Ewce w twarz co sądzę o jej badaniach i o tym co mi zrobiła, ale ona już sterowała moim mózgiem i sprawiła, że się wyciszyłam.
Powiedziałam jej więc spokojnie, że postąpiła wobec mnie nie w porządku biorąc mój mózg w posiadanie i pozbawiając mnie możliwości nauki języka hiszpańskiego.
– Ale innych języków możesz się uczyć ptaszku. Czy to tak wiele, jeden język? A jeśli chodzi o mózg, to nie mogłam cię pozbawić niczego nie dostając się do niego. Ale nie martw się. Mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić. Dziewczyna wręczyła mi długi świstek papieru. – To jest hasło do twojego mózgu. Możesz się zalogować na jego konto przez zwykłą przeglądarkę internetową i tam edytować swoje wspomnienia i np. usuwać to, co niemiłe, niewygodne, trudne. I jak to się ma do jednego, marnego języka, skoro tyle dla siebie możesz zrobić w swoim życiu. A masz go przecież trochę przed sobą, nie? Stałam osłupiała w pobliżu tego Ewska ze świstkiem papieru w ręce. Nic już więcej nie powiedziałam, tylko wróciłam do sypialni i poprosiłam Anielę, by ta podyktowała mi zawartość karteczki, naturalnie nie mówiąc co to jest. Na szczęście koleżankę nie obchodziła zawartość świstka. Podyktowała ją i poszła sobie zapominając o sprawie. Na stronie internetowej mego mózgu było całe mnóstwo danych, ale i tu czekało mnie rozczarowanie, bo te dane były zapisane jak w pliku midi, albo poprzez jakiś język programowania.
Same jakieś liczby, znaczki, komendy niezrozumiałe. No i cóż z tego, że ja mogę to edytować? Od tych wszystkich wydarzeń aż słabo mi się zrobiło.
Podarłam świstek z adresem do mej mózgownicy i leżąc już na łóżku zadzwoniłam do taty, by ten pilnie po mnie przyjechał, gdyż jestem obłożnie chora. Ojciec zjawił się dopiero następnego dnia rano, bo chyba nie wyczuł powagi sytuacji.
Zanim pojechałam do domu, jeszcze tego samego dnia, gdzieś około godziny siedemnastej przyszedł do mej sypialni Darek i wezwał mnie do studia.
– Na nasze dzisiejsze zajęcia zjawił się jakiś hiszpański realizator dźwięku i pan Patryk prosił, by wszyscy stawili się teraz w studiu.
Niechętnie podniosłam się z tapczana, bo miałam już dość przygód jak na jeden dzień. Luis realizator miał ciepły, przyjemny głos. Rozmawiałam z nim po angielsku, ale gdy w studiu zrobiło się luźniej miałam ochotę zaprezentować powijaki mego hiszpańskiego i spróbować swoich sił. Od tego pomysłu odwiódł mnie nie tyle strach przed kompromitacją, co pewna przypadłość.
Mianowicie, gdy Luis realizator mówił, w oddali słyszałam tego ptaszka, który towarzyszył mi podczas ostatniej lekcji duo lingo. A co będzie, jeżeli ja zacznę ćwierkać w studiu? To by dopiero była kompromitacja, a pan Patryk chyba ze skóry by mnie obdarł.
Około godziny jedenastej następnego dnia, tata zastukał do drzwi sypialni. Byłam już wstępnie spakowana, więc tylko powkładał resztę rzeczy do torby.
Nawet nie zapytał co mi jest, tylko wziął mnie na ręce i zaniósł do samochodu.
Będąc na jego rękach słyszałam na holu głównym piękną, głośną muzykę i roześmianą, rozwrzeszczaną młodzież.
– Co się stało? – zachodziłam w głowę. – Cóż to za impreza? Przecież w pobliżu dyrekcja ma swój gabinet a skoro nie reaguje na tak wielki hałas, to musiała pozwolić na tę balangę. A może to wszystko siedzi w mojej pokiereszowanej przez Ewę głowie? W ogrodzie było tak ciepło, jakby było ponad trzydzieści stopni, a przecież dziewczyny rano mówiły, że przyszło ochłodzenie. Na dodatek czuć było morską bryzę.
– Cholera, co jest? Jedźmy już może do tego domu, bo ja naprawdę zwariuję. Żebym to chociaż umiała programować ten swój nieszczęsny mózg, to może rzeczywiście coś bym z tego miała.
Nauczyłabym się szybciej angielskiego, nie musiałabym się uczyć na studiach i nie wiem co tam jeszcze… W domu jednogłośnie stwierdzono, żebym poszła na spacer, więc mama zabrała mnie i psa do lasu, tam gdzie chodzimy zazwyczaj. W drodze powrotnej zaatakował nas jakiś pies, więc spuściłam naszego, by odwrócić od nas jego uwagę i chciałam wiać, ale mama w tym momencie zaczęła rozmawiać przez telefon z babcią o kupionych tego dnia zakupach i była tą rozmową pochłonięta bez reszty. A ja nawet nie wiedziałam kiedy ona odebrała ten telefon, bo przecież babci z nami nie było.
– Mamo, uciekajmy, bo pies nas ugryzie! – Mama nic. Uciekajmy, bo nie wiadomo co to za pies, czy był szczepiony… – mama nic. – No mamo, choć. Przecież w domu z babcią na spokojnie omówisz te zakupy, a jak czegoś nie kupiłaś, to i tak już nic nie zrobisz. – Za którymś razem mama w końcu się ocknęła. Dlaczego teraz mama ma problem ze swym mózgiem?
Przecież ona nie podjęłaby się absolutnie żadnym badaniom, jeśli nie byłyby jej potrzebne.
Może więc to moja sterowana przez Ewę mózgownica znowu coś odwala? Czy ta kobieta naprawdę chce, bym znalazła się w wariatkowie?
Powiedziała, że chce mi tylko odebrać możliwość nauki języka hiszpańskiego a nie, że chce, bym wylądowała w psychiatryku. Z wściekłości i bezradności, zaczęłam wyrzucać z siebie byle jakie słowa po hiszpańsku a mój nowy przyjaciel-ptak śpiewał niezmordowanie.
Pierwsze ostrzeżenie: Zastanów się gdzie siadasz
Nie pojadę do Szwecji, bo tam jest za zimno ? powiedziałam do mojej pani profesor, mimo iż bardzo chciałam tam pojechać. Ale dlaczego podałam tak absurdalne wytłumaczenie? No cóż, sama nie wiem. W każdym razie wyjazd do Szwecji bezpowrotnie przeszedł mi koło nosa. Przez resztę wykładu siedziałam przybita i nie słuchałam co profesorka ma do powiedzenia.
Jednak w autobusie, w drodze powrotnej, zachciało mi się spać i moja chandra nieco przygasła. I pewnie zasnęłabym na dobre, przegapiając swój przystanek, gdyby nie telefon, który rozdarł się w mej kieszeni.
Odebrałam nie sprawdziwszy nawet kto dzwoni. W słuchawce dał się słyszeć głos koleżanki Katarzyny:
? Cześć. Mam do ciebie bardzo ważną sprawę.
? Jaką? Nie za wiele mam teraz czasu, bo wracam właśnie do domu. Zostało mi jakieś 15 min jazdy autobusem. Czy to nie może poczekać?
? Obawiam się że nie, ponieważ muszę natychmiast cię przed czymś ostrzec.
? Przed czym? ? pytam bez większego zainteresowania.
? Przed groźnym urządzeniem, które nazywa się Zboczyfotel.
? Przed czym? ? wydarłam się na cały autobus.
? To jest taki fotel, którego musisz unikać jak ognia, ponieważ może cię on zgwałcić, jeżeli na nim zasiądziesz.
? No co ty opowiadasz?
? W Kielcach jest już takich kilka, więc strzeż się dziewczyno, bo źle się to skończy. ? Po tych słowach koleżanka się rozłącza, a z głośnika autobusowego wybrzmiewa nazwa mojego przystanku, więc niezwłocznie zbieram się do wysiadania. W domu szybko zapominam o dziwnej wieści od Kaśki a moje myśli znów kierują się do Szwecji. Następnego dnia musiałam załatwić coś w urzędzie, więc urwałam się nieco z zajęć. W owym biurze duża była kolejka, więc odszukałam sobie jakieś miejsce do siedzenia. Był to duży, dmuchany fotel. A cóż taki dziwny fotel robi w urzędzie? ? pomyślałam, ale usiadłam szybko i w tym momencie zrobiło się bardzo cicho, niczym w komorze bezechowej.
Poczułam się niepewnie i chciałam zejść z fotela, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Krzyknęłam, ale dźwięk się nie poniósł.
Nawet ja go nie usłyszałam, zupełnie jakbym była w próżni.
Nagle moje siedzisko zaczęło się poruszać. Z cichym trzaskiem zapadło się do środka a potem było już tylko gorzej.
Możecie się domyślać co ja tam przeżyłam.
Sprawy w urzędzie już nie załatwiłam, bo gdy to coś skończyło ze mną zabawę, już zamykali wszystkie okienka.
Wyszłam z budynku na trzęsących się nogach i z trudem doczłapałam na przystanek.
Nikomu nic nie powiedziałam o mojej przygodzie, nawet Kasi, a może zwłaszcza Kasi, bo przecież ona mnie ostrzegała.
Drugie ostrzeżenie: Despacito
Parę dni po mojej okropnej przygodzie ze Zboczyfotelem, wracałam sobie spokojnie autobusem do mieszkania, a tu znów błogą podróż przerywa mi własny telefon komórkowy. Wyciągam go z kieszeni niechętnie i odbieram.
? Cześć Karola. Jak żyjesz?
? Dobrze, po staremu ? odpowiadam Alicji, a przez głowę przechodzi mi zajście w urzędzie.
? A u mnie nie po staremu. Jestem teraz w Czechach i świetnie się tam bawię.
? Ja w najbliższym czasie miałam pojechać do Szwecji, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam.
? To dobrze, że tak uczyniłaś. Ty nie powinnaś jeździć za granicę, bo słuchasz tego Despacito.
? A cóż w tym złego, że słucham? Przecież ty sama przepadasz za tą piosenką.
? No przepadam, przepadam, ale niektóre jej przeróbki mogą być niebezpieczne. Na przykład w radiu Cola-coca… ? W tym momencie słyszę w głośniku, jak zapowiadają mój przystanek, więc bez ostrzeżenia rozłączam się, wkładam telefon do kieszeni i wysiadam.
Będąc już w domu nie oddzwaniam do koleżanki, tylko pożywiam się ciepłym posiłkiem i zamykam się w pokoju. Tam wyciągam starego pc’ta, włączam program RadioSure i w polu edycyjnym jego wyszukiwarki wpisuję Radio Cola-coca. Na liście pojawia się to, czego szukałam. Z radością wciskam więc enter.
Leci zwykła popowa nuta wokalistki Sia z Seanem Paulem.
Potem odzywa się spiker. Coś tam mówi po ichniemu, podaje nazwę radia, potem znów jakiś nowy, popowy kawałek. Nic ciekawego. Zapisuję stację w ulubionych, poczym dzwonię do Ali.
? No i cóż jest strasznego w tym radiu Cola-coca?
? A ty go słuchałaś? Nawet mi nie próbuj jeszcze raz tego robić. To jest nielegalna, argentyńsko-czeska stacja radiowa, w której jak się domyślasz ogłaszają się wszelkiego rodzaju dilerzy i przemytnicy z całego świata. Zwłaszcza w nocy dzieją się tam straszne rzeczy, bo oprócz tych ogłoszeń, są tam również puszczane dosy oraz przeróbki znanych piosenek, które lasują słuchaczowi mózg.
? No ale wracając do tego nieszczęsnego Despacito, to przecież jeśli nie będę słuchać tego twojego dziwnego radia, to nic mi się nie stanie.
? No niby tak, ale lepiej mieć się na baczności.
Możesz się na nią natknąć w internecie, albo co?
? Ale oryginału mogę słuchać?
? No niby możesz, ale lepiej, żebyś się od tej piosenki odzwyczajała, tak na wszelki wypadek. Jesteś młodziutka i tyle życia przed tobą, więc szkoda, żebyś się zmarnowała, stoczyła na dno.
? Ja uważam że zdrowo przesadzasz. No a jeśli chodzi o moje wyjazdy za granicę, to jakie masz argumenty przeciwko nim?
? Ano takie, że w czasie podróży możesz się na tę piosenkę natknąć i wtedy co zrobisz? Zatkasz uszy, czy co?
? No weź przestań. Nie obchodź się ze mną jak z jajkiem jakimś i to w dodatku rzadkiego okazu. Chyba zaraz na przekór wszystkiemu ubłagam profesorkę i pojadę do tej Szwecji.
? A rób jak uważasz. Tylko żeby potem nie było… płaczu ? zeźliła się koleżanka.
Rozłączyłam się i zaraz włączyłam radio cola-coca.
Gdzieś przed godziną dziesiątą wieczór puszczono ową straszną przeróbkę Despacito. W tym wykonaniu utwór był śpiewany trochę po czesku, a trochę po hiszpańsku i bardzo mi się on nie spodobał, ale nie było w nim nic nietypowego. W każdym razie lepsze to, niż jakiś Zboczyfotel.
Potem ogarnął mnie dziwny niepokój, więc chciałam wyłączyć radio, ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie chciało przestać grać, więc zresetowałam komputer, schowałam go do pokrowca i wyjęłam maca.
Chciałam się czymś zająć, żeby nie myśleć o tym dziwnym radiu i ostatniej rozmowie z kumpelą.
Otworzyłam program Vox, by tam odpalić moje ulubione radio z Walencji, ale zamiast niego pojawiło się czesko-argentyńskie radio.
Wtedy przestraszyłam się nie na żarty. Ściszyłam komputer na ile się dało, nawet nie próbując go wyłączyć i spróbowałam włączyć coś na telefonie. W safari, w ulubionych, zamiast radia Oriola oraz tego radia z Walencji, natknęłam się na radio Cola-coca, a na youtubie, zamiast mojej latynoskiej składanki, były przeróbki z tego radia, o których mówiła Alicja.
Dużo było hiszpańskich, ale te przełączałam szybko, by się do nich nie zrazić. Na szczęście poczciwy boombox odtwarzał zwykłe, polskie radio Zet, ale ja nie mogłam skupić na nim uwagi, bo wciąż słyszałam w głowie tamtą przeróbkę oraz fragmenty innych z radia Cola-coca. Niczym mały dzieciak podreptałam do pokoju rodziców i wtuliłam się w mamę. Rodzicielka naturalnie nie domyśliła się, że mam poważny problem, tylko myślała, że tak przyszłampo rodzicielską pieszczotę. Ja nic nikomu nie powiedziałam. Gdy znów wróciłam do swego pokoju i nieśmiało przygłośniłam maca, dalej grało to okropne radio, a w dodatku nie mogłam się zalogować do komputera mym starym hasłem.
Dopiero gdy wpisałam cola-coca, komputer się odblokował.
Wykręciłam numer do Mirka. Ten sprzętowy człowiek, nawet jeżeli nic nie zaradzi, przynajmniej będę mu się mogła pożalić.
Mając taki okropny lęk musiałam cały czas mieć kogoś przy sobie, ale żyłam nadzieją, że do jutra mi on przejdzie.
Reszta problemów natomiast rozwiąże się tak, że urządzenia się rozładują a gdy je na powrót włączę, wszystko będzie działać jak dawniej.
Jutro też powiem pani profesor, że kategorycznie jadę do Szwecji i nic mnie w tym postanowieniu nie zatrzyma.
Ponieważ swego czasu dużo słuchałam audiobooków na kasetach, przysyłanych z warszawskiej biblioteki dla niewidomych i owe kasety bywały… w różnym stanie, czasami śniły mi się one, a problemy z nimi związane, jak zwykle niedorzeczne i groteskowe.
Co można znaleźć w przysłanym przez bibliotekę pudełku z kasetami i jak długo trzeba potem o tym myśleć
Przysłano mi z biblioteki z Warszawy pudełka z kasetami, więc poprosiłam mamę, żeby je rozpakowała i powiedziała mi jakie tym razem przysłano książki.
Jedno z pudełek było nieco cięższe od pozostałych.
Oprócz kaset mama znalazła tam również upchniętą na siłę płytę, zdjęcie oraz długi, dziwny list, który zawierał informacje dotyczące jakiejś bardzo dużej rodziny posiadającej bardzo wielu przyjaciół. Z członków rodziny opisanej w tym liście najbardziej zapadł mi w pamięci mały dwuletni Bartuś, który z resztą był również na zdjęciu oraz jego ojciec Norbert, który był opisany w liście jako człowiek nerwowy i porywczy. On i ten mały chłopiec byli w owej rodzinie najważniejsi, przynajmniej tak wynikało z listu.
List ten nie był zaadresowany do nikogo, trudno było też określić po co tak naprawdę został napisany. Ja się tego listu trochę przestraszyłam, a mama bardzo się nim przejęła. Ja zastanawiałam się także, czy na kasetach przysłanych w tym pudełku są nagrane rzeczywiście książki, czy coś związanego z tą rodziną.
Zastanawiało mnie również to: po co ci ludzie włożyli tę płytę i list (co do płyty nie wiedziałam nawet co na niej jest). Po ułożeniu pudełek z kasetami mama zakomenderowała, że natychmiast jedziemy do cioci, gdyż ona musi z nią poważnie porozmawiać na temat tego dziwnego pudełka z listem oraz zdjęciem i muszą dobrze tę sprawę przemyśleć.
Według niej ja nie powinnam nic na tym stracić, ponieważ u cioci trochę się wyluzuję, zobaczę się z Dorotką, która nie dawno tam przyjechała i po przebywam trochę z ciocinymi kurczętami.
Ja nie byłam tego taka pewna, że chcę jechać do cioci, ale cóż było robić, mama była taka zdenerwowana, a przecież to ona w tym domu jest dorosła i ta dziwna przygoda spadła głównie na nią. Pojechałyśmy więc do cioci, ale nie miałam wcale ochoty rozmawiać z Dorotką tylko siedziałam przy kurczętach i w dalszym ciągu rozmyślałam o tej sprawie. Próbowałam wyobrazić sobie tę dziwną rodzinę i myślałam o tym jakie były ich intencje, kiedy wkładali te rzeczy do pudełka. Zdziwiło mnie również to, iż panie bibliotekarki nie zauważyły tych przedmiotów w pudełku, przecież musiały do niego zajrzeć czy wszystko jest na swoim miejscu, a jeśli tak, to dlaczego zostawiły tam te rzeczy?
Jeśli już to powinny je odesłać tym ludziom z następnymi kasetami, albo powiadomić ich o tym a nie wysyłać je w świat nie wiadomo po co. A może zaszła jakaś pomyłka, tylko na czym ona niby miała polegać?
Jedyny sensownym wytłumaczeniem było to, że kiedy przysłano im książki, które pożyczyli ci ludzie jakimś cudem nie zajrzały do środka pudełka tylko wysłały je nam. Dorotka zauważyła moje przygnębienie i nawet mnie o nic nie pytała, tylko towarzyszyła mi w milczeniu przy kurczętach.
Później poszłam na obiad, na który był rosół, ale nie chciało mi się jeść, tak byłam przejęta tą sprawą, a ciocia wiedząc o co chodzi nie marudziła, że nie jem. Atmosfera przy obiedzie była bardzo smutna i przygnębiająca. Po obiedzie z powrotem wróciłam do kurcząt i przyszła do mnie mama. Myślałam, że zaraz powiadomi mnie o tym, że jedziemy już do domu i tam powie mi co obmyśliły z ciocią, ale ona jak gdyby nigdy nic zaczęła pytać o to kurczątko co się wczoraj wylęgło, czy ma je przywieźć do cioci, a potem powiedziała, że musi to jeszcze przemyśleć i że jak to zrobi to pojedziemy do domu.
Wtedy trochę rozgoryczona powiedziałam mamie, że ona wcale nie chce myśleć o kurczątku, tylko zwyczajnie chce się przespać.
Wtedy mama nic nie powiedziała. Już miała zamiar mnie zostawić i iść na tą drzemkę, kiedy usłyszałam, że ktoś podjechał pod dom cioci, a ja śmiertelnie się przestraszyłam, ponieważ ciocia zawołała głośno: Norbert! a ja z przestrachem zaczęłam się zastanawiać czy to przypadkiem nie ten Norbert z pudełka z kasetami, bo z samochodu zaczęło wychodzić podejrzanie dużo ludzi. W dodatku wydawało mi się, że usłyszałam głos małego, może dwuletniego dziecka. Oby to nie była prawda, oby to był nasz Norbert – pomyślałam w duchu z przestrachem, bo jeśli tak to co? Jak historia potoczy się dalej?…
W wakacje często nie wiedzieć czemu śnią mi się konie. Zwykle są to piękne stworzenia, takie, które już kiedyś widziałam w realu. Nie mam jakiegoś szczególnego sentymentu do tych zwierząt. Widuję je niezwykle rzadko, tym bardziej dziwi mnie, że pojawiają się one w moich snach.
Co ma wspólnego mądry, wspaniały koń z bogatą, wszechstronną firmą apple
Do wyjazdu na obóz szkoleniowy przygotowywałam się ponad tydzień, ale jak się później okazało nie wzięłam ze sobą połowy potrzebnych mi rzeczy.
Każdy dzień zbliżający do wyjazdu wywoływał coraz większy niepokój.
Jakby tego było mało wciąż ktoś przeszkadzał mi w przygotowaniach. Niemal bez przerwy zaglądała do nas rodzina i znajomi w różnych konfiguracjach. A to ciocia z Dorotką, a to sama ciocia, a to Paulina z Kamilem, a to Asia i każdy, bez wyjątku wkładał wścibski nos do mej walizki, wtrącał swoje uwagi, krytykował. W przeddzień wyjazdu ten stan rzeczy stał się dla mnie zupełnie nie do zniesienia.
– Doroto, pakuję się – burczałam na kuzynkę. – Babciu, dajże mi się spakować! – Mamo, no wiem, że pogoda może być różna – i tak dalej, i tak dalej…
Nareszcie nadszedł ów dzień.
Wstałam bardzo wcześnie rano, bo tuż po godzinie piątej.
Pogoda była całkiem przyjemna: bezchmurny wschód słońca, chłodne, rześkie powietrze, nieśmiałe poćwierkiwania ptaków oraz pianie kogutów.
Biorę walizkę w dłoń i energicznym krokiem opuszczam dom rodzinny. Do Kielc, czyli miejsca spotkania z całą grupą, dostałam się bez problemu, ale potem było już tylko gorzej.
Wprawdzie autokar stał grzecznie wraz z kierowcą i czekał na uczestników wycieczki, ale już samych uczestników, ani też organizatorów nie było nigdzie widać. Z ukontentowaniem zajęłam sobie najlepsze miejsce przy oknie od lewej strony i słuchając sączącej się muzyki z radia kierowcy, czekałam na resztę towarzystwa.
Minęła już prawie godzina a nadal nikt się nie zjawiał.
Zaczęłam się mocno niecierpliwić i siedząc tak na swoim miejscu powoli zdawałam sobie sprawę ilu ważnych rzeczy nie wzięłam z domu.
– Cholera jasna! Jak ja się tam będę bawić, jak nie mam podstawowych rzeczy: dezodorantu, szczoteczki elektrycznej do zębów, klapek pod prysznic… Z rozpaczą usiłowałam sobie wyobrazić jak wkładam te wszystkie rzeczy do walizki. No niemożliwe.
Przecież pakowałam się ponad tydzień. Muszę to wszystko mieć w walizce, zakładając, że w naszym domu nie mieszkają żadne chochliki, ani inne temu podobne stworzenia. Ze zdenerwowania opuściłam swoją miejscówkę zostawiając na niej podręczny bagaż i wyszłam z autokaru.
Chwilę porozmawiałam z kierowcą. Starszy pan nie był wcale zniecierpliwiony.
Dziwił się tylko nieco, że tak długo czeka na swych pasażerów.
Nareszcie zjawili się wszyscy, z radością i entuzjazmem i nikt nawet nie raczył przeprosić za tak ogromne spóźnienie.
Wszyscy umieścili swoje bagaże gdzie należało, pozajmowali sobie miejsca a kiedy kierowca miał już ruszyć, podeszła do mnie Gabrysia, jedna z organizatorek i powiedziała:
– Nie możesz z nami pojechać na ten obóz.
– Dlaczego? – zapytałam spokojnie, tłumiąc w sobie ogromną złość.
– Nie spełniasz naszych rozlicznych kryteriów, ale my dopatrzyliśmy się tego dopiero dzisiaj, stąd to nasze wielkie spóźnienie. Mieliśmy nadzieję, że uda się ciebie jakoś przepchnąć, ale niestety nic z tego. Nie możemy ryzykować, że jak się ktoś doczepi, to będziemy musieli bulić z własnej kieszeni za cały wyjazd. Rozumiesz? – Nie wypadało odpowiedzieć inaczej, jak: – Tak, rozumiem, w porządku.
Oddano mi moją walizkę, zgarnęłam z siedzenia podręczny plecak i jak niepyszna opuściłam autokar pełen rozentuzjazmowanych, roześmianych wycieczkowiczów.
Jedyne pocieszenie jest takie, że i tak nie byłabym z nimi w pełni szczęśliwa z powodu braku tych rozlicznych przedmiotów, o których rozmyślałam czekając w autokarze.
Stojąc tak w zamyśleniu przed odjeżdżającym już prawie pojazdem, nie zwróciłam wcale uwagi, że ktoś coś jeszcze ode mnie chce.
Była to Milena, współorganizatorka wycieczki:
– Nie martw się tak. Mamy dla ciebie pewne pocieszenie. Na tym pendrivie – dziewczyna wręczyła mi mały, metalowy przedmiot – znajduje się książka interaktywna, w formie wirtualnej gry, która będzie bardzo zbliżona do wydarzeń jakie przeżyłabyś na obozie szkoleniowym wraz z nami.
Nawet nie podziękowałam Milenie, tylko schowałam pendrive’a do kieszeni i oddaliłam się od autokaru. Co to niby miało być? Czy oni sobie żarty ze mnie robią, czy jak? W domu zastałam stały w te wakacje skład, czyli mamę, ciocię i Dorotkę z czego absolutnie nie byłam zadowolona, gdyż chciałam mieć święty spokój od wszystkich i od wszystkiego.
– Cześć wam – powiedziałam wesoło na powitanie. Niestety nie mogłam pojechać na obóz, ale za to dostałam książkę interaktywną. – Po tych słowach, bez żadnych wyjaśnień, zataszczyłam walizkę do swego pokoju i nawet jej nie rozpakowawszy, włączyłam komputer, by zapoznać się z zawartością pendrive’a od Mileny. Jak się okazało znajdował się na nim folder o nazwie „Vendaval”. Otworzyłam go z rosnącym zaciekawieniem.
Znajdował się tam folder o nazwie audio, który był zabezpieczony (zapewne to dźwięk do gry), jakieś dziwne pliczki o nieznanych mi rozszerzeniach oraz plik o nazwie głównego folderu z rozszerzeniem .txt.
Otworzyłam ów plik i zaczęłam czytać książkę.
– Proszę się tu ładnie ustawić w kolejce. Zaraz każdemu przydzielimy konia.
Mnie zepchnięto na sam koniec kolejki. Przydzielanie koni wlokło się niemożliwie, bo niektórzy mieli jakieś swoje wymagania: taki kolor a nie inny, taka wielkość a nie inna, młody, albo stary, tylko nie klacz i inne jeszcze.
Wreszcie przyszła moja kolej i kobieta zarządzająca stadniną przyjrzała mi się krytycznie mówiąc:
– A tobie co zostało? Jedynie Wichura. To najgorszy koń w naszej stadninie i w najbliższej okolicy. Jest nieobliczalny, narwany, zrzuca wszystkich z siebie… Jest przepięknym koniem, ale poza tym nie ma z niego absolutnie żadnego pożytku. Zwykle dajemy go doświadczonym, silnym i nieznającym litości jeźdźcom, a i oni często wracają z przejażdżki poobijani. Ty natomiast jesteś drobniutką, kruchutką kobietką i… i zapewne niedoświadczoną.
– Tak, zgadza się – potwierdziłam ochoczo, mając nadzieję, że kobieta usłyszawszy to gorące zapewnienie, zrezygnuje z przydzielenia mi Wichury czy jak mu tam. Ale nic takiego się nie stało. Kobieta westchnęła ciężko i rozkazała swym pomocnikom:
– Proszę przyprowadzić Wichurę. Koń był wyjątkowo miły w dotyku i całkiem nieduży.
Bardzo przypominał mi konia o imieniu Silver, na którym jeździłam kiedyś w Niemczech.
Jakiś mężczyzna pomógł mi wsiąść na wichurę i podał mi lejce. Koń spokojnie ruszył z miejsca, ale szybko zaczął przyspieszać.
– Nie tak szybko koniku, bo ja ze sto lat temu siedziałam na stworzeniu twego pokroju – powiedziałam jak najdelikatniejszym głosem do wichury, mając resztki nadziei, że zwierzę się uspokoi. I rzeczywiście koń znacznie zwolnił tempo i jakby mniej trząsł.
– Dlaczego ty taki jesteś? – przemawiałam do zwierzęcia, chcąc jak najdłużej utrzymać go w wyciszonym nastroju. Dlaczego zrzucasz ludzi ze swego grzbietu, czemu wierzgasz, wyrywasz się niczym dzikus jakiś? Dobra, jak chcesz, to możemy trochę przyspieszyć, ale tak bez przesady. Ok? – Koń przyspieszył nieznacznie.
Kiedy już zaczął przeginać i czułam, że moja pozycja na jego grzbiecie robi się niebezpieczna, ściągnęłam lekko lejce i koń zaraz zwalniał. W końcu przyzwyczaiłam się do jego chodu, a nawet zdołałam mu zaufać, przez co bardzo się odprężyłam. Kiedy usłyszałam okrzyki kobiety przydzielającej konie, nawołujące wszystkich do powrotu, aż nie chciało mi się wierzyć, że to już koniec niebezpiecznej przejażdżki. Jeden z pomocników pomógł mi zsiąść z Wichury i zaraz zabrał konia do stajni. Kobieta nie skomentowała mojej jazdy na narowistym podopiecznym stajni, tylko sucho oznajmiła całej grupie:
– Jutro o tej samej godzinie. Prawda? Wszyscy przytaknęli zgodnym chórem. Następnego dnia kilka osób z mej grupy zamieniło się wierzchowcami, ale na mojego konia nikt nie miał ochoty, więc znów musiałam na nim jeździć, ale tak jak za poprzednim razem, nie sprawiał mi żadnych kłopotów i nie było ani jednej, przykrej niespodzianki. Każdego dnia sytuacja się powtarzała.
Codzień jeździłam na wichurze i coraz bardziej przywiązywałam się do tego zwierzęcia.
Gdzieś pod koniec naszego obozu zastałam mego nowego przyjaciela w bardzo złym stanie. Zwierzę było smutne: parskało, prychało, wierzgało lekko kopytami. Facet, który pomagał mi wsiąść na konia poinformował mnie, że tego dnia dosiadł go jeden z tych bezlitosnych jeźdźców, co to żaden koń im się nie oprze i skatował Wichurę mocno.
Zrobiło mi się bardzo przykro, gdy o tym usłyszałam i przez cały pobyt z wichurą starałam się go jakoś pocieszyć.
Kiedy byłam daleko od stajni, zeszłam nawet z niego, by się biedak nie męczył, bo zauważyłam, że lekko utyka na nogę. Większość czasu spędziłam stojąc obok konia i głaszcząc go czulę, mówiąc do niego. Następnego dnia było już nieco lepiej. Wicherek miał lepszy nastrój i mniej utykał na nogę.
Wywiózł mnie dalej niż zwykle, do ślicznego zagajnika, który z kolei obudził we mnie inne przyjemne wspomnienia związane z końmi. Kolejny dzień to już koniec obozu. Nie dosiadaliśmy swoich wierzchowców, tylko pożegnaliśmy się z nimi.
Szepnęłam Wicherkowi na ucho, by starał się być dobry dla dosiadających go osób, bo przecież nie wszyscy ludzie na świecie są źli i bezwzględni.
– No choć, kolacja czeka! – Dorota już od dobrej chwili szarpie mnie za rękaw bluzki. – No, widzę, że gra ci się podoba – kontynuuje kuzynka idąc ze mną do kuchni.
– Właśnie ją skończyłam – mruczę pod nosem, ale myślami jestem gdzie indziej. Nie możliwe, żeby to była książka czy gra. Ten koń był taki realny, taki cudowny, mądry… Przez resztę tego dnia i cały następny, nie mogłam na niczym skupić myśli.
– Dlaczego ludzie robili mu krzywdę? A ta stadnina? Dlaczego dawano mu samych najgwałtowniejszych jeźdźców? Biedny Wicherek.
Przyszła sobota i tata miał wolne od pracy.
Usiadł na mej kanapie, gdy ja robiłam coś na loptopie, chyba sprawdzałam pocztę.
Nagle na ekranie mego komputera wyskoczył komunikat:
„Zmiana hasła twojego komputera. Uprzejmie informujemy, że w ramach poprawy bezpieczeństwa twojego komputera proponujemy zmienić jego dotychczasowe hasło”. Pod komunikatem dwie opcje: zmień teraz oraz zmień później. Bez zastanowienia wcisnęłam zmień teraz i wpisałam hasło „Vendaval”, poczym kliknęłam ok. Teraz pojawiła się prośba o ponowne uruchomienie komputera, więc zezwoliłam na tę operację i czekałam na dźwięk włączającego się maca.
Skoro się jednak nie pojawił w przeciągu kilku minut, mimo jego braku, włączyłam skrótem voiceovera i spróbowałam się zalogować, ale gdy wpisałam uprzednio wprowadzone hasło komputer się zawiesił.
Zawołałam na pomoc siedzącego w pobliżu tatę, który natychmiast odłożył filiżankę z kawą i przyjrzał się zawartości ekranu mego komputera.
– Napisane jest wpisz hasło. Uczyniłaś to?
– No jasne! – odpowiedziałam. Próbowałam jeszcze kilka razy wpisać nowe hasło, ale zawartość ekranu się nie zmieniała, ani też voice over nic nie oznajmiał. Z przestrachem zadzwoniłam do Mirka i nawet się z nim nie przywitawszy, naświetliłam mu cały problem. Kolega zaczął mi rzucać jakimiś fachowymi komendami do terminala, chwaląc się, że któremuś z jego licznych znajomych też się coś takiego przytrafiło, ale ja nie takiej odpowiedzi oczekiwałam.
Zawsze gdy dzwoniłam do Mirka z jakimś apple’owym problemem, on spokojnie i bez zarozumialstwa, tłumaczył jak temu zaradzić, a dziś kolega zachowywał się jakoś dziwnie, zupełnie nie w jego stylu.
Rozłączyłam się więc nie otrzymawszy wyczerpującego wyjaśnienia i opuściłam ręce na kolana.
Wtedy rozdzwonił się mój telefon. Był to jakiś nieznany numer.
Odebrałam skwapliwie:
– Halo, słucham. Tu Karolina Malicka. W czym mogę pomóc?
– Dzwonię w sprawie konia Wichury. Wie pani o którego mi chodzi?
– No pewnie, że wiem! – serce zabiło mi mocniej na myśl o tym dziwnym zwierzęciu.
– Pani Karolino, muszę z przykrością poinformować, że on jest w bardzo złym stanie.
– Co? Dlaczego? Kto mu co zrobił i z jakiego powodu?!
– Ja niewiem. Kazano mi tylko przekazać pani tę wiadomość.
– Dobrze, ale co ja mam z tą wiadomością zrobić? Zupełnie nie znam się na koniach. Po prostu ogromnie polubiłam to zwierzę i tyle. Czy mam się do was przejechać i pożegnać się z koniem? Czego ode mnie oczekujecie? Jeśli mam się u was zjawić, to jaki jest adres?…
– Nie nie, musi pani dalej czytać książkę „Vendaval”.
– Ale przecież ona się skoń… – Rozmowa się urwała.
Boże, muszę natychmiast otworzyć tę piekielną grę i pomóc mojemu koniowi! – łapię za klawiaturę mojego komputera i z boleścią przypominam sobie, że przecież od paru minut mam problemy z hasłem.
Znów wykręcam numer do Mirka. Tym razem kolega zachowuje się normalnie. Opowiadam mu pokrótce historię konia i książki interaktywnej.
Wtedy mój kolega oznajmia, że najprawdopodobniej miało miejsce włamanie do mojego komputera, bowiem to nie Apple kazał mi zmienić hasło, ale ten haker, który postanowił uniemożliwić mi dalszą grę i tą zmianą hasła zablokowałam sobie dostęp do książki.
Zapewne ktoś chce posiąść konia na własność, bo przekonał się jaki jest mądry, albo nie wiem… ma wobec niego jakieś inne, nieznane nam plany.
– To co ja mam teraz robić?! – krzyczę do słuchawki niemal z płaczem.
– Narazie zgłoś to do apple’a i czekaj na ich ruch.
– Ale ja nie mogę czekać! – wrzasnęłam.
– Ale musisz, bo nic innego nie możesz teraz poradzić.
– Dzięki Mirosław. Dam ci znać o dalszym przebiegu sprawy.
Miałam jeszcze zapytać kolegi, dlaczego tak dziwnie się zachowywał przy wcześniejszej rozmowie, ale dałam temu spokój. Najważniejszy jest teraz los mojego biednego konika.
Bomba dziennikarska
Bomba dziennikarska
Był zwykły, szkolny dzień.
Lekcje mijały jak zawsze z nutką stresu i z lekkim znudzeniem na niektórych przedmiotach. Na lekcji polskiego to się jednak odmieniło, bo właśnie, gdy nauczycielka podawała temat, ktoś niecierpliwie zapukał do drzwi. Jak się okazało była to dziennikarka, która przyszła do nas z konkretnym zadaniem.
– Miało to być dla całej szkoły – mówiła pośpiesznie, ale wiem, że w tej klasie co najmniej jedna osoba lubi pisać, a jedna chce iść na dziennikarstwo, więc to do tej grupy szczególnie się zwracam z tym zadaniem. Proszę. Oto na pani ręce składam temat artykułu. Proszę wybrać dwie osoby spośród całej klasy, by go napisały. Mają na to 2 tygodnie czasu. Po tym okresie przyjdę do was znowu i sprawdzę rezultaty. Po tych słowach dziewczyna opuściła klasę zostawiając nas z mnóstwem pytań.
Nauczycielka przeczytała temat artykułu i zleciła napisanie go mnie i Radosławowi dając nam wstępne wskazówki. Na przerwie i potem, po lekcjach nie rozmawialiśmy już o tym wcale, bo i po co.
Może gdy ta kobieta wróci, to uchyli nam rąbka tajemnicy o co jej właściwie chodzi. Po dwóch tygodniach, a nawet nieco wcześniej oddałam moją pracę mojej nauczycielce od polskiego a ona obiecała przekazać dziennikarce w niezmienionej formie. Kobieta tym razem nie przyszła do nas osobiście jak to zrobiła poprzednio, tylko zabrała nasze prace od pani i bez słowa wyjaśnienia odeszła. Nauczycielka była takim zachowaniem oburzona, ale nie dała tego po sobie poznać. W jakiś czas później dotarła do nas wiadomość, że nasze prace nie były takie jak trzeba i z tego powodu w najbliższy czwartek o godzinie dziewiątej wybuchnie w naszej szkole bomba dziennikarska, która zaleje naszą szkołę do drugiego piętra.
Jedynym sposobem na wyratowanie się z tej opresji było wymyślenie przez naszych informatyków odpowiedniego hasła, które załagodzi bombę. W tenże sądny czwartek prawie nikogo już w szkole nie było oprócz informatyków z naszej szkoły, pani od polskiego, mnie i Radosława.
Siedzieliśmy w pracowni komputerowej. Informatycy biedzili się nad hasłem, a pani Ela próbowała napisać odpowiedni artykuł. Tuż przed dziewiątą pan Marek znalazł hasło i wpisał je skrzętnie w odpowiednie miejsce. O godzinie dziewiątej wszyscy usłyszeli wielki wybuch, ale na szczęście nie zalało szkoły.
– Udało się! – westchnął ciężko informatyk i opuścił salę. Po chwili wszyscy udali się w jego ślady. Co prawda bomba nie zniszczyła wcale szkoły, ale poważnie naruszyła świat.
Więcej było w nim lasów, w których walały się różne rzeczy.
Poza tym kilka miast zmieniło swoje położenie, jak również kilka domów, czy nawet pokoi zmieniło swoje miejsce.
Czyjaś ulubiona rzecz teraz znajdowała się np. w rękach jego wroga.
Kazano mi się udać do internatu i dzwonić po rodziców, ale w drodze do swego pokoju nagle zakręciło mi się w głowie i straciłam przytomność. Obudziłam się u cioci Oli, co mnie nawet ucieszyło, bo przynajmniej nie byłam już w szkole, w tym pobombowym zamieszaniu.
Przechadzając się tak po domu cioci zauważyłam, że oprócz swoich dawnych pokoi ma ona jeszcze mój pokój wraz ze wszystkimi moimi rzeczami, ale powiedziała, że mogę tam wchodzić tylko wtedy, gdy na prawdę jest źle a nawet jeszcze gorzej.
Teraz skoro już tam weszłam chciałam wziąć z półki parę płyt, ale zauważyłam, że są tam również winyle. Co one tu robią? Przecież ja nie mam adaptera. Już po chwili okazało się, że to wujek je tu przyniósł, ale adapter zostawił u siebie a winyle mu się nie zmieściły więc zaniósł je do nowego, wolnego pokoju, który i tak był już pełen płyt. Wujek puszczał mi te płyty u siebie w pokoju, ale jak się okazało były to albumy nudnego dla mnie Presleya, więc kazałam wujkowi odnieść adapter, bo po co mi takie nudne płyciska słuchać.
Wtedy wujek spakował sprzęt i wyszedł z nim na zewnątrz a ja udałam się do kuchni, gdzie krzątała się ciocia.
– Dlaczego pogardziłaś adapterem,? Przecież ja też mam płyty – powiedziała ciocia.
– Myślałam, że to wasze wspólne winyle – te, co pokazywał mi wujek.
– Nie, ja mam fajniejsze – odpowiedziała kwaśno ciocia, a ja wybiegłam na zewnątrz, by gonić wujka. Gdy tak biegłam ile sił w nogach wpadłam w gęsty las, co dość często zdarzało się w pobombowym świecie. Wydarłam się na cały głos, żeby wujek nie zostawiał tu adaptera, ale nie wiem, czy w ogóle usłyszał.
Bardzo zmęczona usiadłam na leśnym mchu i zauważyłam, że tuż obok mnie leży maszyna brajlowska, ale była z firmy hiundaj. Chyba ją sobie wezmę – stwierdziłam poczym wyciągnęłam z kieszeni komórkę i zadzwoniłam do przyjaciółki, by jej powiedzieć, że będę w posiadaniu maszyny z hiundaja. Alicja dość szybko odebrała i śmiała się z mego znaleziska.
Opowiedziałam jej też historię z mym pokojem, adapterem i winylami. Co do pokoju Ala miała obawy, że skoro jest on u mojej cioci wraz z całą jego zawartością, to może go nie być w moim domu, ale nie koniecznie, a co do winyli odniosła się dość pobłażliwie mówiąc:
– Przyjedź do mnie, to sobie posłuchasz.
Fundacja zdechłych kundli
Te wakacje były bardzo wypełnione, ale ja jeszcze nie miałam dość. Po pobycie u Alicji, cioci i Katarzyny, miałam nadal smaka na przygody.
Żeby więc było wyjątkowo soczyście zaprosiłam do siebie Martynę. Mama wprawdzie ostrzegała mnie, że jej wtedy nie będzie, tata w pracy a babcia zajęta swoimi sprawami i jedynie posiłek nam przyniesie, ale mnie nie zbiło to wcale z tropu. Przyjechała więc Martyna w dzień następny, ale była w wyjątkowo podłym nastroju.
Wtedy dopiero zaczęłam się bać i zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Ona może się przecież pociąć i zrobić sobie krzywdę, a wszystko będzie naturalnie na nas. Błagałam ją więc, by tego nie robiła, ale ona nie mogła mi nic obiecać. W końcu tata po cichu wrzucił jej coś do herbaty, żeby zasnęła i noc minęła bezproblemowo.
Następnego dnia rzeczywiście mama była w Niemczech a tata w pracy. Po zjedzonym śniadaniu Martyna poszła obejrzeć wachlarz i zaczęła marudzić, że bardzo chce skontaktować się z Oriolem.
– Dobrze, ale najpierw ja wejdę na fb – powiedziałam stanowczo.
– Ok. – zgodziła się ona skwapliwie i bawiła się wachlarzem. Po aktualizacji mirandy, program wyglądał nieco inaczej, bo oprócz okienka z kontaktami do pisania do nich wiadomości, miał jeszcze drugie okienko z ich statusem, postami i niektórymi zdjęciami. Ta zmiana nawet mi się spodobała. Pomyślałam, że mnie też przydałoby się pogrzebać w mym statusie i zauważyłam, że są tam jakieś dziwne opcje.
Można było sobie wybrać awatara i były też gotowe zdjęcia. Na liście znajdowały się między innymi:
– niektóre koty z gry Oriola,
– pilot od telewizora z dołączoną muzyczką z jakieś starej bajki czy programu dla dzieci,
– jakiś pies o zwyczajnym szczeku,
– sowa puszczyk i jakaś kibicerska muzyczka. Po długim namyśle wybrałam sowę, choć kusiło mnie też, by zdecydować się na któregoś z kotów.
Kiedy dokonałam już wyboru i chciałam jeszcze dopisać kilka zdań od siebie pojawiła się jakaś dziwna strona traktująca o fundacji zdechłych kundli i na dodatek byłam na niej oskarżana o brutalne, bestialskie i niehumanitarne traktowanie jednego z jej podopiecznych.
Bardzo się przestraszyłam tego wpisu i w ogóle całej tej strony, bo teraz wszyscy będą myśleć, że ja znęcam się nad zwierzętami.
Chciałam to wszystko jakoś wycofać, usunąć.
Miałam nadzieję, że gdy pozbędę się tego ich statusu, to i strona o zdechłych kundlach też gdzieś przepadnie.
Poprosiłam więc Martynę, by mi w tej sprawie pomogła, ale ona dalej spokojnie bawiła się wachlarzem i marudziła, że chce wejść na fb.
– Najpierw to musisz mi pomóc – powiedziałam zniecierpliwiona, coraz bardziej bojąc się o moje konto. A może w tym statusie też nie było co powinno i teraz wszyscy to oglądają i tak źle o mnie myślą?
– Choć tu szybko – powiedziałam nerwowo do Martyny i już zaczynałam coraz bardziej żałować, że zdecydowałam się ją przyjąć do siebie na te kilka ostatnich dni wakacji. W końcu dziewczyna zwlekła się z kanapy, powoli odłożyła wachlarz na biurko i stanęła za mną wgapiając się w ekran mego komputera.
– No i co? – zapytała tępo.
– Pomóż mi – powiedziałam teraz już błagalnie. Martyna kazała sobie ustąpić miejsca i coś tam grzebała przy moim koncie a ja pełna obaw zajęłam jej miejsce na kanapie. Pewnie i tak mi nie pomoże – myślałam. Nie miałam zielonego pojęcia co powinnam teraz zrobić, bo nawet jeżeli usunę konto to i tak przez długi czas ludzie będą je mogli obserwować. Martyna pewnie już siedzi na swoim koncie i pisze z jakimś latynosem, bo nic do mnie nie mówi, tylko drapie się w głowę. A niech spier****.
Jeszcze dziś po południu zadzwonię do tych jej opiekunów, niech ją stąd zabierają i nie interesuje mnie, jak ona to zniesie. Usłyszałam z dołu krzątanie babci. Chyba pójdę lepiej do niej, bo siedzenie w tym pokoju nie ma sensu.
Kiedy jednak podniosłam się z kanapy Martyna przywołała mnie do siebie i spytała:
– Karola, co ty chcesz od tej sowy? Trochę mi ulżyło, że chociaż zdjęcie jest takie, jakie sobie wybrałam, ale nadal nie straciłam czujności i powiedziałam:
– Od sowy nic nie chcę, ale od fundacji zdechłych kundli owszem.
– Co? – parsknęła Martyna i wykonała ruch, jakby chciała zejść z fotela, ale tego nie uczyniła, tylko rozsiadła się wygodniej.
– Ej, ja jeszcze nie skorzystałam z komputera.
– Jak to nie – droczyła się koleżanka.
– Ale nie mam już tych kundli na swoim profilu? – zapytałam poddając się.
– No nie. Coś ty – mówiła ona, pisząc z kimś zawzięcie.
Muszę koniecznie to potem sprawdzić. A może mi się wydawało, że tam były? No nie, nie. Musiały być.
Baskijska poduszka
Macie czasem tak, że śni Wam się coś tak fajnego, iż chcielibyście zabrać to do rzeczywistości?
Baskijska poduszka
Babcia miała jechać z nami do Włoszczowy, więc musiałam niestety usiąść z tyłu, czego szczerze nienawidzę, bo lubi mi się wtedy robić niedobrze. Mama już wsiadła do samochodu, już ruszyłyśmy w drogę. Babcia zabrała głos żaląc się nam, że zgubiła jakąś bardzo ważną dla niej poduszkę baskijkę i że szuka jej już od kilku dni. W naszym aucie, z tyłu lubią być poduszki, bo często ktoś drzemie w samochodzie, więc zajrzałam tam.
Była moja poduszka samochodowa z Niemiec, jakiś stary jasiek w kształcie serca i… Jakaś śliczna podusia z mnóstwem falbanek. Ten słodki jasieczek o dziwnym, półksiężycowym kształcie bardzo mi się spodobał.
– Czy to ta? – zapytałam podając znalezisko babci.
– Tak, to ta – odparła ona i zaczęła się rozwodzić nad właściwościami zdrowotnymi tej poduszki i podłożyła ją sobie pod głowę, a mnie było strasznie przykro, że nie należy ona do mnie.
Skąd w ogóle babcia wytrzasnęła tę poduszkę.
Może ciocia Hania jej skombinowała, albo od kogoś dostała? We Włoszczowie nie mogłam się na niczym skupić, bo myślałam tylko o tej poduszce.
Innego dnia, będąc u babci znalazłam tę poduszkę na krześle w kuchni.
Żeby jej tylko babcia czym nie pobrudziła – myślałam z przestrachem. Przez kilka długich dni nie widziałam poduszki, aż któregoś razu znów miałyśmy gdzieś razem jechać. Babcia wsiadłszy do samochodu poprosiła o poduszkę, więc niechętnie sięgnęłam po nią i wtedy odkryłam, że są dwie, tylko ta druga nieco brzydsza. Babcia jakby wiedząc co zastałam z tyłu auta powiedziała:
– Możesz sobie wziąć jedną, jeśli chcesz. – Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Z ochotą wzięłam lepszą poduszkę, a podałam babci tę gorszą.
Skoro babcia nie mówiła, którą chce zatrzymać, to zrobię po swojemu.
Teraz miałam dylemat, czy osobliwego jaśka uczynić samochodową poduszką, bo świetnie się do tego nadawała, czy zrobić z niej inny użytek. Po dłuższym namyśle jednak zdecydowałam, iż absolutnie nie zostawię jej w samochodzie, ponieważ ktoś mógłby jej używać, a co za tym idzie pobrudzić, zniszczyć, wymałaździć.
Wezmę ją do szkoły. Tam będzie bezpieczna i nie będę za nią tęskniła. Byłam uradowana z posiadania tej poduszki. Nie wiem co w niej takiego jest. Nie wiem co takiego ma w sobie, ten śmieszny, przejaskrawiony jasiek, ale czułam, że nie mogę się wprost bez niego obejść. A ciekawe swoją drogą, jakie bym miała na nim sny. Muszę koniecznie to sprawdzić! (I się obudziłam :(()
Pierze zmartwień
Był sylwester. Bawiliśmy się w dziwnym składzie: ciocia Ola, mama, tata, babcia, ja i dziadek.
Impreza była przynudzająca. Piłam dobry, słodki likier i nie liczyłam kieliszków.
Nagle przyszedł do nas wujek i przyniósł ptaka podobnego do kury, ale o pięknych barwach.
Wzięłam go na ręce i chodziłam z nim po całym domu, jakbym chciała go po nim oprowadzić. W końcu znudziłam się zabawą z ptakiem i oddałam go wujkowi, a ten poszedł go schować. Dziadek udał się razem z nim.
Jakoś zeszło do północy o tym likierze. Tata wyciągnął szampana i zaczęliśmy odliczać, ale dziadek się nie pojawił, więc piliśmy bez niego.
Potem wszyscy się rozeszli. Babcia poszła na swoje piętro spać, mama do jakiejś sąsiadki, ciocia pojechała do domu, tata poszedł szukać dziadka, a ja udałam się do swojego pokoju. Już miałam pościelić sobie łóżko i pójść w ślady babci, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
Była to Katarzyna.
Wpadła do mnie z życzeniami, a ja tym chętniej przyjęłam ją do siebie, bo czułam się jakoś nieswojo.
Chyba martwiłam się o dziadka.
Włączyłam jakąś spokojną płytę nie zważając na karnawał i zajęłyśmy się rozmową. Na chwilę zapomniałam o dziadku.
Około drugiej Kasia chciała już iść spać, więc pożyczyłam jej piżamę i rozebrałam łóżko.
Właśnie zaczęłam się przebierać, kiedy usłyszałam kroki w korytarzu. W pośpiechu ubrałam jakieś nieswoje za duże spodnie. Do pokoju wszedł tata i oznajmił radośnie:
– Przyniosłem ci płytę Seala. – I włożył ją do odtwarzacza. Płyta bardzo mi się spodobała, bo były tam piosenki, których nie ma na albumach, ale szybko okazało się, że płyta jest do niczego, bo znalazły się tam również piosenki Britney Spears.
Chciałam się pozbyć tych spodni, więc odwróciłam się do taty tyłem i ściągnęłam je.
Wtedy on zaczął się do mnie dobierać. Był bardzo pijany.
Zawołałam na pomoc Kaśkę, ale ona się tym nie przejęła. Po chwili film mi się urwał.
Następnego dnia obudziłam się późno. Katarzyny już nie było w moim pokoju. W ogóle oprócz babci nikogo nie było w domu. Wstałam niechętnie i poczekałam na tatę, aż wróci z dyżuru. Tata wróciwszy jakby nigdy nic zaczął ze mną rozmawiać.
– Dlaczego nie mogę się do ciebie dodzwonić? Masz zablokowany numer.
– Przecież rachunki regularnie są płacone – burknęłam.
– Tym bardziej mnie to dziwi.
Trzeba by dowiedzieć się o co chodzi. – Tata jednak zajął się telewizorem, a potem oboje zapomnieliśmy o sprawie.
Następnego dnia znów zeszło się trochę ludzi i wujek znów chwalił się ptakiem. Bardzo chciałam pokazać go Dorotce, więc skierowałam się do babci, gdzie chwilowo przebywała, bo babcia coś chciała jej dać.
– Nie idź tam, bo Doroty może już nie być. Lepiej zadzwoń – powiedziała mama, więc z ptakiem na rękach chwyciłam za telefon. Jednak czekała mnie niemiła niespodzianka, bo włączył się automat.
– Twój numer jest aktualnie zablokowany. Jeśli chcesz z niego zadzwonić, musisz wcisnąć trzy wybrane przeze mnie cyfry, które zawierają się w twym numerze. W przypadku naciśnięcia złych cyfr, twój numer zostanie zablokowany jeszcze bardziej. Zniecierpliwiona nie poczekałam na pierwszą z cyfr, tylko wbijałam cały numer, żeby im udowodnić, że go znam i takie tam, ale wtedy usłyszałam dziwny dźwięk i pani w automacie powiedziała:
– Twoja kolejność jest błędna, podaję pierwszą cyfrę.
Dziwne było to podawanie, bo kobieta zniekształcała cyfry, chyba po to, by ich nie zrozumieć.
Nagle ptak zaczął mi się wyrywać i palec omsknął mi się na złą cyfrę. Usłyszałam znów ten nieprzyjemny zgrzyt, ale już nie słuchałam dalszych konsekwencji, tylko rozłączyłam się i wypuściłam ptaka z rąk.
Niech idzie w cholerę i przynosi problemy komu innemu.
Niespokojny sen
Macie może czasem tak, że śni wam się sen, w którym śnicie? Ja mam rzadko, ale się zdarza.
Niespokojny sen
Zostałam na weekend z Wiką i Anielą. Do obiadu jakoś przeczłapałam się przez pokój, ale po obiedzie poczułam się gorzej i zapragnęłam zmrużyć na chwilę oko. Wyciągnęłam kołdrę i poduszkę i zległam na łóżko. W sypialni było cicho, bo Wika coś pisała a Aniela serfowała po internecie. Bardzo szybko udało mi się zasnąć..
Zimny wiatr, z oddali słychać samochody, mnóstwo grobów w pobliżu. Co ja robię na cmentarzu? – pytam głośno.
– A co ja tu robię? – słyszę obok siebie miły, kobiecy głos. – Pochowałam tu kota, który był jedynym moim przyjacielem i teraz nie mam po co wracać do domu.
– Ale kotów nie zakopuje się przecież na cmentarzu?
– Ale on był jedyny! – krzyknęła kobieta i rozpłakała się. Przytuliłam ją do siebie.
Cała aż drżała od płaczu.
– Biedactwo – myślałam głaszcząc ją po głowie.
Nagle dał się słyszeć wielki rumor i podbiegł do nas mężczyzna o potężnej budowie ciała.
– Kto tu zakopał kocura?! – wrzasnął. Żadnych sierściuchów na cmentarzu! – krzyczał dalej on. Kobieta aż się skuliła. Przytuliłam ją jeszcze mocniej. Mężczyzna odkopał zwłoki nieszczęsnego kota i zaczął nimi rzucać. Zerwał się wiatr, jakby jeszcze miał mu pomagać w tym okropnym procederze. Gdy otworzyłam oczy zaskoczyłam się zauważając obok siebie własnego maca i Radosława pochylającego się nad łóżkiem.
– Acha, śpisz – powiedział kolega. Nie wyprowadziłam go z błędu.
Chciałam na spokojnie się rozbudzić. Aniela mówiła coś o wieczornym wyjściu do kościoła, ale w końcu stanęło na tym, że jednak jutro.
Włączyłam radio. Nie mogłam znaleźć żadnej ciekawej stacji. Aniela i Wika opuściły pokój. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Myślałam, że to znowu Radek i z ociąganiem wpuściłam pukającego do środka. Był to obcy mężczyzna.
– Nie wiesz jakiej stacji słuchać? Nie możesz znaleźć nic ciekawego? Ja ci pomogę. Człowiek bez mojej zgody podszedł do radia i zaczął przy nim grzebać. Włączył jakąś stację religijną, prawdopodobnie Radio Maryja i chwilę jeszcze stał przy odbiorniku.
Właśnie zaczęło się jakieś słuchowisko. A może to nie głupi pomysł, by go wysłuchać? – pomyślałam. Gdy ułożyłam się wygodnie na łóżku, mężczyzna opuścił sypialnię. Słuchowisko opowiadało o dwójce dzieci, które głosiły słowo Boże mimo wszelkich przeciwności losu.
Nagle zza okna usłyszałam jakieś okropne wulgaryzmy wykrzykiwane męskim głosem i głośny stukot.
Przestraszyłam się tego, ale słuchałam audycji dalej.
Wkrótce potem mężczyzna wybił szybę i jakimś cudem wszedł do środka.
Wtedy na prawdę się przestraszyłam.
– Dlaczego słuchasz tych bredni? Wyłącz to natychmiast! – podszedł i ściszył odbiornik.
Wtedy znów się obudziłam. Uff. Aniela w pokoju, jest dobrze. To jednak nie był koniec przygód na ten dzień, bo zjawiła się mama i zaczęła się denerwować, że mam bałagan w szafce i w okół siebie.
Przywiozła mi wielkie, czekoladowe serca. Nie miałam wcale ochoty na jej towarzystwo.
Chciałam zobaczyć się jeszcze z Martyną, bo od piątku się do mnie nie odzywała. Nie miałam zamiaru opowiadać jej o moich snach, żeby jej nie niepokoić.
– Mamo, ja nie mam czasu! Później posprzątam – burknęłam do mamy, złapałam jedno serce i wyszłam z pokoju.
Miałam już serdecznie dość przebywania w tej sypialni.
Zastałam Martynę w łóżku.
– Co się stało? – pytam z troską.
– Nic. Mam ospę i możesz się zarazić – mruczy koleżanka, ale po chwili, może dzięki smakołykowi w mej ręce zmienia ton i zaprasza mnie na brzeg łóżka, przytula się. Jej koleżanki popatrują ze strachem, zaskoczone, że nie boję się kontaktu z chorą, ale ja mam to wszystko w dupie.
Chcę z kimś poprzebywać, nie w swoim pokoju i broń Boże nie zamknąć oczu. Martyna chyba zauważa moje zaniepokojenie i próbuje odciągnąć moją uwagę, zagadując o swoich sprawach, zasypując wieściami z jej latynoskiego świata.
Znów ogarnia mnie senność, ale opieram się jej.
Potem idziemy na kolację. Po posiłku boję się wracać do swojej sypialni, ale nie chcę już przeszkadzać chorej Martynie. Z ociąganiem wchodzę do naszej sypialni. Na szczęście zastaję w niej Anielę.
Zastanawiam się co by tu robić, by znów nie zasnąć. Dzwonię do mamy.
Przepraszam ją za moje zachowanie i przyznaję się do mojego dziwnego stanu psychicznego. Rodzicielka niepokoi się i radzi, bym napiła się melisy, albo chociaż mleka. Nie mam ochoty się rozłączać, ale nie będę przecież mamy na linii wiecznie trzymać. Gdy kończę rozmowę pisze do mnie Martyna. Pyta, czy wpadnę jeszcze na chwilę. Z ulgą odpisuję, że chętnie.
Chyba jej coś wspomnę o tych snach, bo nie wytrzymam. One były takie realne. Mam wrażenie, jakby podczas snu przenosiło mnie w te miejsca. Nie chcę, by to znów się powtórzyło. Idę do Martyny.
Może wspólnymi siłami zaradzimy temu niecodziennemu problemowi.