Month: July 2019
O niepożądanym składzie
Chociaż kocham zwierzęta, potrafią mi się one śnić naprawdę dziwnie. Nie mam pojęcia skąd się to bierze.
O niepożądanym składzie
Siedziałam z tatą i planowaliśmy prezent na gwiazdkę dla mnie. Ojciec siedział przy komputerze i patrzył na ceny płyt. Nie mogłam podjąć tej trudnej decyzji, bo na obu krążkach mi zależało. W końcu mój dylemat przerwał dzwonek do drzwi.
Była to ciocia Ola.
– Przyjechałam, by wyciągnąć cię na miły spacerek. Co ty na to?
– Jak na lato – pomyślałam. Tata posiedzi sobie przed komputerem, a ja będąc na świeżym powietrzu, na spokojnie zdecyduję się którą płytę sobie zażyczyć.
– Ok. – odpowiedziałam znacznie mniej entuzjastycznie i ubrawszy się pośpiesznie, wsiadłam do samochodu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ciocia nie zawiozła mnie najpierw do siebie, by zabrać Nelę i może Miśkę, jeśli wyrazi na to ochotę, tylko zatrzymała pojazd na jakimś obcym podwórku i kazała mi wysiąść.
Sama też wysiadła i podała mi paczkę jakichś żelek.
– Nie dawaj im tego – powiedziała zagadkowo i ujęła mnie pod rękę. Poprowadziła mnie przez wielki, opustoszały jesienią ogród.
Wreszcie zatrzymała się przed jakimś budynkiem gospodarczym i czekała. Już miałam się zapytać na co właściwie czekamy, kiedy uszom naszym dobiegł głos małej dziewczynki:
– A zabawimy się w kopciuszka?
– Nie teraz kochanie, bo chyba znów mamy gości. Trzeba wypuścić wielbłądy – odpowiedział mężczyzna i oboje wyjrzeli z drugiej strony budynku. Dziewczynka przyglądała się nam badawczo, a mężczyzna wydobył pęk kluczy i otworzył jedno z pomieszczeń.
Wyszły z niego trzy stworzenia. Najpierw podeszły do dziewczynki, a potem do mnie i zaczęły obwąchiwać, głównie kieszeń, w której trzymałam paczkę żelek.
– To są wielbłądy. Pamiętaj co ci mówiłam – powiedziała ciocia. Pogłaskałam jedno ze zwierząt.
Miało krótką, szorstką sierść jak koń, a nie jak wielbłąd. Raz w życiu dotykałam wielbłąda, ale bardzo dobrze zapamiętałam, że jego sierść, choć szorstka, jest wyraźnie długa i gęsta i wcale nie przypomina końskiej.
Może to jakiś inny rodzaj? Po chwili gwałtownie przerwałam rozmyślania, bo zwierzęta coraz nachalniej obwąchiwały moją kieszeń i próbowały się do niej dostać. Poza tym z szopy wyszło jeszcze z pięć tych dziwnych stworzeń i nacierało na mnie coraz bardziej, wydając nieprzyjemne pomruki. W końcu ciocia zarządziła koniec tej osobliwej zabawy, gdy jednemu z wielbłądów udało się wyciągnąć paczkę żelek i trzeba mu było ją wyrwać. Na szczęście pomógł nam w tym doświadczony właściciel zwierząt.
– Bardzo dobrze się spisałaś – pochwalił mnie mężczyzna. – Zobaczymy jak ci pójdzie następnym razem.
– Ale ja nie chcę następnego razu – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego głośną.
Poinformuję o tym ciocię, gdy będziemy wracać. Ten mężczyzna i jego zwierzęta są nieco dziwne, więc bałam się ich gniewu, dlatego siedziałam cicho.
– Następnym razem będzie z małpami – powiedział na odchodne mężczyzna.
– A czy to będą małpy, czy jakieś małpo podobne – odważyłam się zapytać.
– Zobaczysz – powiedział mężczyzna i ująwszy dziewczynkę za rękę oddalił się tam skąd przyszedł.
– A teraz możemy pobawić się w kopciuszka? – nudziła dziewczynka.
– Chyba tak – powiedział mężczyzna zrezygnowanym głosem.
Przebiegu zabawy już nie usłyszałam, bo opuściłyśmy dziwny ogród wraz z jego dziwnym właścicielem.
Jednak w drodze powrotnej nie poruszyłam tematu wielbłądów. W kieszeni miałam jeszcze te nieszczęsne żelki.
Ciekawe co by się stało, gdybym dała je tym zwierzętom. Może w domu ich spróbuję?
Zastałam tatę wyłączającego komputer. To może i nawet lepiej, bo na tym osobliwym spacerze nie miałam czasu na podejmowanie decyzji. A jeśli tata sam zdecydował? To trudno.
Przynajmniej ja nie będę musiała tego robić, a prawie zaraz po świętach są moje urodziny, więc będę mogła zażyczyć sobie tę drugą płytę.
Teraz bardziej interesowała mnie sprawa żelek.
– Tato? Spróbujemy tych żelek? – zapytałam wręczając mu paczkę.
– Na prawdę chcesz to jeść? W ich składzie są siki spracowanych kobiet.
– A skąd to wiesz?
– Bo te żelki pochodzą z dżungli.
– A czemu nie wolno ich dawać wielbłądom? Przecież to zwierzęta pustyni?
– Nikt nie może tego jeść, bo tam jest ukryta cała niedola tych nieszczęsnych murzynek – powiedział tata już nieco zniecierpliwiony moją dociekliwością.
Dałam więc sobie spokój z żelkami, ale postanowiłam, że wrócę kiedyś do tematu, a jeśli dalej nie będzie chciał mi tego wyjaśnić, to opowiem mu o spacerze z ciocią i wtedy już będzie musiał.
Źle się uczyć, jeszcze gorzej odpoczywać
O tym, że nie lubię matmy już Wam wspominałam. Zresztą domyślam się, iż większość z Was za nią nie przepada. Kiedy się czegoś boimy, bądź nie lubimy tego, lubi się to pojawiać w naszych koszmarnych snach i to jeszcze w wyolbrzymiony sposób. Podobnie było u mnie, kiedy to musiałam zmagać się z matmą.
Źle się uczyć, jeszcze gorzej odpoczywać
W sobotę rano trochę się uczyłam, a mama coś robiła w kuchni, zapewne obiad. Wcale nie chciało mi się uczyć i nic nie wchodziło mi do głowy. W końcu doszłam do wniosku, że to nie ma sensu i rzuciłam naukę w kąt. Było już po obiedzie, kiedy mama na chwilę gdzieś wyszła i zostawiła w kuchni włączone radio. Ja natomiast wzięłam książkę, którą zaczęłam już kiedyś czytać i próbowałam się w nią zagłębić, ale i to mi dzisiaj nie wychodziło.
Jedyną rzeczą, na której mogłam skupić uwagę było grające radio w kuchni. Zamknęłam więc niegdyś dla mnie ciekawą książkę i udałam się do kuchni, by posłuchać radia.
Kiedy mama wróciła szybko siadłam do książki, ale w pośpiechu wzięłam tę rozrywkową zamiast coś do nauki, ale mama już nie wnikała co czytam tylko zapytała:
– Uczyłaś się coś?
– Tak oczywiście. – skłamałam.
Kiedy zbliżała się już siedemnasta czyli czas listy przebojów w radiu zet mama zapytała mnie:
– Jak tam z matematyką, dobrze ci idzie, zrobiłaś już zadanie?
– Zrobiłam, przecież wież, że narazie nie mam kłopotów z matmą, tylko raz mi się noga podwinęła przez tę biegunkę.
Wszystko co powiedziałam wtedy mamie było prawdą.
Bowiem zadanie domowe zrobiłam rano kiedy jeszcze jakoś mi szło z tą nauką, a podczas ostatniej kartkówki naprawdę miałam biegunkę.
Zresztą już wcześniej o tym mamie opowiadałam. W jakiś czas potem dostałam nawet minus piątkę z odpowiedzi z matmy, więc mama nie powinna się w ogule martwić skoro mi ufa, a do tej pory przecież tak było. Jednak mama dzisiaj była wyjątkowo wyczulona w sprawie nauki.
Mimo moich protestów, że za nie długo zacznie się jedna z moich ulubionych audycji radiowych, postanowiła sprawdzić moją wiedzę z matmy.
Najpierw narysowała mi funkcję kwadratową (przynajmniej w jej przekonaniu), bo tak naprawdę to była jakaś dziwna nieforemna figura z liczbami w środku.
Kiedy powiedziałam mamie, że to nie jest funkcja kwadratowa, najpierw narysowała mi ją jeszcze raz, tym razem poprawnie, po czym zadała mi jakieś trudne zadanie z pierwiastkami.
Kiedy mama zauważyła, że nie umiem zadania wykonać, bo tak rzeczywiście było oświadczyła:
– Jednak masz kłopoty z matmą, a potem ni z tego ni z owego:
– Szykuj się, jedziemy do Strawczynka. Mam tam niezwykle ważną sprawę do załatwienia.
Potem mama zadzwoniła do swej przyjaciółki i dowiedziała się, że nasz pan od matmy akurat w ten weekend przebywa w Strawczynku, wzięła do niego numer i umówiła się z nim, że za nie długo do niego wpadniemy, by pouczył mnie troszeczkę.
Bardzo mnie ta sytuacja zmartwiła, bo ja nawet nie miałam ochoty jechać do rodziny w Strawczynku, a co dopiero na naukę do pana Tadeusza. O nie! U nauczyciela byłam na szczęście bardzo krutko, bo zadał mi w miarę proste zadania i umiałam je rozwiązać.
Potem zadał mi jeszcze parę przykładów na niedzielę i mogłyśmy już sobie jechać.
Jednak to nie był koniec okropnych przygód, które miała dla mnie w zanadrzu ta dziwna sobota!
Kiedy zajechaliśmy do rodziny wujek Tomek od razu wyszedł nam na przeciw i powiedział cichym wystraszonym głosem: W centrum Strawczyna zbudowano karuzelę-huśtawkę, na której mają zabawić się wszyscy, którzy w dniu dzisiejszym pojawią się na granicach Strawczyna lub Strawczynka. Po tych słowach mama otworzyła samochód i odezwała się równie bojaźliwie i cicho: No to co wsiadamy?
Oczywiście to było pytanie retoryczne. Wszyscy musieliśmy tak uczynić jak kazały władze Strawczynka i wiedzieliśmy o tym dobrze. Po prostu czuło się w powietrzu grozę sytuacji.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu oczom naszym ukazało się słynne jezioro-morze, do którego niegdyś wrzuciłam człowieka budowlę. W pobliżu owego jeziora stała ta nieszczęsna karuzela-huśtawka, a przy niej duża kolejka osób w każdym dosłownie wieku, od matek z niemowlętami na rękach, po starców o laskach.
Każdy oczekujący mógł uprzednio wykąpać się w jeziorze-morzu.
Nikt jednak nie skorzystał z kuszącej propozycji, tak bał się tego dziwnego urządzenia.
Kiedy już przyszła kolej na nas, co zresztą stało się dość szybko jak na tak ogromną kolejkę, w której nawiasem mówiąc znajdował się również pan od matmy, bo wchodziliśmy po nim, a raczej każdy z osobna.
Kiedy ja wchodziłam (pierwsza z rodziny) matematyk poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
– Teraz się możesz przeliczyć. Karuzela była bardzo mała i miała kształt wielkiej opony samochodowej, do której się wsiadało i która potem była rozhuśtywana i rozkręcana przez łańcuchy i jakieś inne osobliwe mechanizmy. Na szczęście karuzela kręciła się wolno przy tym lekko kołysząc.
Podczas tej dziwnej jazdy opona zbliżyła się bardzo do jeziora-morza, które zaczęło wtedy głośniej szumieć.
Kiedy mój czas przebywania na karuzeli się skończył wsiadali kolejno członkowie mojej rodziny, którzy znaleźli się dzisiaj w Strawczynku.
Wtedy to okazało się, że każdy przeżywał przejażdżkę zupełnie inaczej, np. kiedy moja mama jechała, to słyszałam jej krzyk. Ona nie lubi takich zabaw, a pewnie karuzela się z nią nie cackała.
Natomiast ciocia Ola nie wydawała podczas jazdy żadnych dźwięków, lecz gdy wysiadła, to zaraz zwymiotowała i osłabła bardzo tak, że wujek tomek musiał ją podtrzymywać, bo słaniała się na nogach.
Jedyne słowa, które zdołała wypowiedzieć brzmiały: "To było straaaszne.".
Kiedy wszyscy z naszej rodziny przejechali się już na tym okropnym urządzeniu okazało się, że nie wszyscy wrócili do naszej gromadki stojącej przy jeziorze-morzu. Do tych osób należała m.in. moja mama.
Okazało się później, że wyłowił ją z jeziora-morza pan od matematyki i zawiózł ją szczęśliwie do domu.
Pewnie chciała zejść w biegu z karuzeli i wtedy wpadła do basenu.
Dowiedzieliśmy się również, że wiele osób zachorowało ciężko po tej przejażdżce i znajdują się teraz w pobliskich szpitalach, lub w domach i że jeden z uczestników przejażdżki umarł.
Moja przylepka Tosia
Tak jak obiecywałam, przedstawię wam moją świnkę morską Tosię.
Moja przylepka Tosia
Tosia, to ponad roczna świnka ze sklepu zoologicznego Kakadu – krzyżówka rozetki z gładkowłosą. Została zakupiona 18 kwietnia 2018 roku, we wtorek, w godzinach późno popołudniowych. Nasza kawia domowa ma bujną rozetkę na głowie oraz wirki na ciele. Jej futro jest raczej krótkie, dość sztywne, ale przyjemne w dotyku. Głaskane z włosem jest bardzo gładkie. Świnka jest 3-kolorowa – biało-rudo-brązowa. Samiczka ma cięty charakterek, ale gdy jest wszystko po jej myśli, chętnie ogląda telewizję na kolanach właścicieli. Często liże palce jak pies czy kot. Tosia wymaga dużo opieki i uwagi. Trzeba jej codzień sprzątać klatkę i wypuszczać ją na conajmniej godzinny wybieg. Oprócz podstawowej domowej pielęgnacji, zwierzak wymaga wizyt u weterynarza i obcinania pazurków co 2 miesiące. Pomimo swej buńczucznej natury, prosiak znosi ów zabieg niemal bez zarzutu.
Nasza świnka nie jest kwikliwym stworzeniem. Głośny pisk wydaje niezwykle rzadko. Najczęściej cicho pomrukuje, albo skrzeczy, gdy jej coś nie pasuje. Antonina jest bardzo zdystansowanym pupilem. Pozwala się obcym brać na ręce, ale robi to z wielką łaską, niczym królowa i gdy tylko znajdzie sposobność, powraca na kolana swego właściciela. Tośka ustawia wszystkich bez wyjątku. Kiedy ktoś dotknie ją tam, gdzie nie lubi, samica kopie, dziabie bądź sika! Zasięg jej moczu jest niezwykle duży, dlatego warto dwa razy się zastanowić, zanim się ją dotknie po tyłku czy tylnej nóżce.
Mimo swej niezwykłej nerwowości nasza domowa przylepka zdała egzamin na przyjaciela na 5+ Dzięki tej wspaniałej istotce osiągnęłam postępy w nauce na uniwersytecie. Nie wyobrażam sobie już życia bez tej małej kulki. Ona jest moją przyjaciółką na dobre i złe. Im dłużej się z nią przebywa, tym bardziej się człowiek do niej przywiązuje.
Ogromnym sukcesem w wychowywaniu naszej maskotki było nauczenie jej sikania do kuwety – oczywiście poza tymi szczególnymi przypadkami, kiedy zwierzak wpada w złość. Pies czy kot załatwia się jak należy, ale u gryzoni z nauką tych podstawowych czynności jest niezwykle trudno, a niektóre osobniki nie są w stanie nauczyć się zachowywania czystości.
Zapytacie pewnie czy świnka nie budzi mnie w nocy, bo gryzonie często tak robią. Otóż nie. Kiedy była malutka, przez kilka nocy rzeczywiście budziła, bo nie znała rytmu mojego dnia, ale teraz nie ma z nią najmniejszego problemu. Trzeba jej tylko na noc wyjmować słodką kolbę, bo gdy ją gryzie, robi dużo hałasu i wtedy rzeczywiście może obudzić zwłaszcza nad ranem, kiedy się najlepiej śpi.
Na koniec dodam, że jeśli nie mamy warunków na psa czy nawet kota, świnka jest naprawdę dobrym rozwiązaniem. Trzeba jednak pamiętać, że to zwierzęta stadne i w klatce powinny być conajmniej dwa osobniki tej samej płci. Świnki morskie są bardzo mądrymi gryzoniami przywiązującymi się do właściciela i potrafią skraść serce każdego miłośnika zwierząt domowych.
Przypisy
Dziabanie czyli gryzienie. Dlatego mówię na to dziabanie, ponieważ gryzienie świnki przypomina raczej dziobanie przez ptaka. Taki szybki, nerwowy ruch. Zazwyczaj świnki dziabią lekko, ale zdarza się czasem, że gryzą do krwi, zwłaszcza podczas łączenia stada, albo kiedy robi się im krzywdę.
2. Rozetka – rasa świnki morskiej charakteryzująca się sztywną sierścią sterczącą na wszystkie strony jakby ją piorun poraził. Te odstające fragmenty sierści przypominają rozetki stąd nazwa. Świnka tej rasy powinna ich mieć 10 na ciele i powinny być dobrze widoczne.
Wirki, to sierść u świnek morskich układająca się w drugą stronę niż normalnie u zwierząt.
Jeżeli chcecie dowiedzieć się o innych rasach, dajcie znać, a poświęcę temu kolejny wpis.
W ruderze strachu
Ponieważ jakiś czas temu miałam plany przeprowadzić się do innego miasta i zostawić mój ukochany pokoik z dzieciństwa w którym stawiałam pierwsze kroki, towarzyszyły temu lęki i obawy, a co za tym idzie koszmarne sny takie jak na przykład ten.
W ruderze strachu
Ona wycofana i cicha, on rozmowny, pewny siebie. To właśnie moi rodzice. Mieszkaliśmy w dużym, przytulnym domu pełnym płyt i było nam w miarę dobrze.
Któregoś dnia ojciec wrócił przestraszony do domu i zarządził przeprowadzkę. Mama w pośpiechu znalazła jakiś dom, wynajęła go, czy kupiła, nawet nie wiem i zaczęliśmy się pakować. Tata skrupulatnie wkładał płyty do pudełek, mama kosmetyki i przybory codziennego użytku. Ja nie miałam wiele do pakowania, więc snułam się po domu i martwiłam nieoczekiwaną przeprowadzką. Gdy byliśmy już na miejscu mama otworzyła drzwi do domu i powiedziała:
– Witamy w naszej ruderze.
Prawie w każdym pokoju był nieprzyjemny pogłos. W moim pokoju największy, co mnie bardzo irytowało.
Będąc w tym okropnym domu czułam ogromny niepokój.
Największy strach czułam będąc w małej pralni.
Któregoś dnia tata zauważywszy mój niepokój wepchnął mnie tam specjalnie, a ja myślałam, że wypluję własne serce z przerażenia. Mój tata był wielkim fanem Bruce'a Springsteena i miał wszystkie jego płyty i single.
Któregoś dnia, po południu puścił jedną z płyt.
Bardzo mnie to ucieszyło, bo miałam nadzieję, że muzyka oddali choć na chwilę mój strach.
Przez krótką chwilę rzeczywiście tak było, ale nagle do moich uszu zaczął wdzierać się dźwięk jakiejś okropnej, elektronicznej piosenki i pogłaszał się coraz bardziej. Nie słyszałam już wcale płyty ojca.
Kiedy tata coś do mnie powiedział muzyka w mej głowie znacznie przycichła, ale nadal nie słyszałam płyty.
Byłam wściekła i chciało mi się płakać, bo chciałam posłuchać z tatą płyty i podzielić się wrażeniami, a nie bez przerwy się bać. Tata nie zauważył mojego problemu, a ja bałam mu się o nim powiedzieć.
Udawałam więc, że zachwycam się płytą razem z nim.
Innego dnia, pod nieobecność taty sama puściłam płytę. Składankę, którą ma również moja przyjaciółka.
Jednak już przy pierwszej piosence napotkałam na trudności, ponieważ utwór ni z tego, ni z owego nagle się wyciszył.
Przestraszyłam się, że coś stało się z płytą i tata będzie wściekły, więc wyciągnęłam ją pospiesznie i z powrotem wpadłam w ramiona strachu.
Innego dnia mama robiła w kuchni obiad, ale strasznie długo się nad nim biedziła.
Wszystko leciało jej z rąk. Słyszałam, jak popłakiwała cicho, albo używała brzydkich wyrazów.
Kiedy tata wrócił z pracy i zasiedliśmy do stołu okazało się, że obiad był nie do zjedzenia: niesłony, nieugotowany, niedoprawiony itd. Nic nie powiedziałam, ale wiedziałam czyja to sprawka.
Tego czegoś, co nas prześladuje w tym domu.
Jeszcze tego samego dnia tata zapytał mnie, czy mam jakąś zachciankę. Bez namysłu odpowiedziałam:
– Tak, chciałabym mieć psa. Z psem czułabym się może bezpieczniejsza. – To zdanie już tylko pomyślałam, bo odkąd tata wepchnął mnie do pralni, straciłam do niego zaufanie. Już następnego dnia tata przyniósł mi puchatego szczeniaka. Pies nie czuł się tutaj dobrze. Nie opuszczał w ogóle swojego posłania, chyba, że chciał się załatwić. Do karmienia brałam go na ręce i przynosiłam go do kuchni, gdzie miał swoją miskę. Po dwóch dniach szczeniak zdechł. Po niedługim czasie tata przyniósł mi innego szczeniaka. Był trochę starszy od tamtego i miałam nadzieję, że to ułatwi mu przeżycie w tym dziwnym domu. Piesek rzeczywiście nie zdechł, ale nie chciał rosnąć, ani zmieniać wyglądu. Cały czas był małym szczeniakiem. Psiak bardzo nam się przydawał, bo gdy był wyjątkowo zaniepokojony uciekaliśmy z domu, najczęściej do znajomego mojego ojca, albo gdzieś indziej.
Zawsze uciekaliśmy w wielkim pośpiechu. Wtedy naturalnie bałam się jeszcze bardziej.
Bałam się też, że kiedyś tata spowoduje wypadek.
Mimo wielkiego pośpiechu tata zawsze brał ze sobą jedną z płyt, jakby to miało mu coś pomóc.
Któregoś dnia, wieczorem mama włączyła nigdy nieużywany w tym domu telewizor. Ja z tatą przyjęliśmy to z niechęcią. Tata grzebał coś przy swoich płytach, a ja siedziałam w fotelu i jak zwykle się bałam. Szczeniak poszedł na kanapę do mamy. Nagle obraz i dźwięk w telewizorze zaczęły szwankować, a piesek rozszczekał się jazgotliwie. Znów musieliśmy uciekać. Mama przed wyjściem z domu usiłowała jeszcze wyłączyć telewizor, ale niesforny sprzęt nie chciał z nią współpracować. W końcu wściekły ojciec wyrwał wtyczkę z gniazdka, złapał kluczyki od samochodu i wrzasnął:
– Wychodzimy! – Mama wzięła szczeniaka na ręce i zbiegliśmy po schodach. Przez walkę z telewizorem tata nie zdążył wziąć sobie żadnej płyty i bardzo to przeżywał zwłaszcza, gdy byliśmy już na miejscu.
Wyżywał się na mnie słowem, bo był zazdrosny, że ja sobie wzięłam szczeniaka, a on nie wziął nic. Raz nawet szturchnął go nogą mocniej niż powinien.
Wtedy powiedziałam do taty:
– Bo nie będzie cię ostrzegał, kiedy masz zwiewać przed tym twoim cholernym wrogiem, który zresztą zatruwa życie całej rodzinie.
Wtedy tata trochę się uspokoił. Tym razem zostaliśmy dłużej niż zwykle, bo na cały weekend. Tata nadal trząsł się o swoje płyty, ale już nie dokuczał psu. Szczeniak będąc tutaj ożywił się bardzo i jakby trochę podrósł i zmężniał.
Pocieszałyśmy z mamą tatę, że to coś, co nas tak dręczy chce dopaść nas, a nie jego płyty, więc na pewno nic im się nie stanie. Podejrzewałam też, że To wie gdzie tak naprawdę jesteśmy, ale zostawia nas w spokoju, byśmy na chwilę zakosztowali normalnego życia a potem z wielkim hukiem wrócili do rzeczywistości. Gdy powiedziałam o tym tacie on bardzo się zdenerwował i poszedł wykonać jakiś telefon.
Następnego dnia znajomy taty delikatnie nas wyprosił, więc wróciliśmy do domu. Płytom nic się nie stało, ale telewizor był włączony do kontaktu i buczał cichutko mimo iż był wyłączony.
Nagle do głowy wpadła mi pewna myśl: A może to on jest sprawcą tych wszystkich dziwnych wydarzeń w tym domu? My i tak rzadko oglądamy telewizję.
Wyrzucę go więc przez okno i zobaczymy co się stanie.
Podeszłam do telewizora i wyciągnęłam go z kontaktu. W tym czasie tata przeliczał swoje zbiory płytowe, a mama krzątała się po kuchni.
Potem usłyszałam, jak weszła do pralni i powiedziała ni to do siebie, ni to do nas:
– wiecie, że tutaj nic nie schnie? Znowu się przestraszyłam, ale przełamałam strach i ujęłam telewizor w ręce.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Szczeniak szczeknął cicho. Tata porzucił płyty i poszedł otworzyć. To przyszli sąsiedzi, którzy sprzedali nam mieszkanie.
Przyszli poskarżyć się, że w weekend były tu okropne hałasy i nie mogli spokojnie odpocząć.
– Ale nas w weekend w ogóle nie było – tłumaczył się tata.
– Ale były hałasy w waszym mieszkaniu! – złościli się sąsiedzi.
– No to mamy kolejny problem, a na dodatek nie mogę wyrzucić tego cholernego telewizora, bo chwilowo nie ma na to warunków.
Szczęśliwi nieumyci
Internatowe sny to nierzadki element moich historyjek. Oto jedna z nich.
Szczęśliwi nieumyci
– Skoro Frodo ma już wkrótce umrzeć to możemy rozejrzeć się za nowym psem? – zapytał tata majstrując przy kojcu.
– A skąd chcesz wziąć psa? – spytałam.
– Ze schroniska oczywiście.
– To kiedy jedziemy?
– Możemy nawet dziś. Ostatnio patrzyłem na zdjęcia i jeden taki mi się spodobał. Ma dopiero pięć miesięcy i nie urośnie już więcej.
– Wsiadajmy więc – powiedziałam, a tata wyprowadził samochód z garażu. Po jakiejś godzinie jazdy spytałam tatę gdzie właściwie jest to schronisko.
– Najbliższe jest w Kielcach, ale mój upatrzony piesek przebywa w schronisku krakowskim.
– To trzeba było tak od razu. Pojechalibyśmy tam dopiero jutro, a tak to gdzie będziemy nocować?
– W hotelu. Nie martw się wszystko już obmyśliłem.
Około dziesiątej wieczór zadzwoniła mama:
– No, gdzie wy do cholery jesteście, gościa mamy i to z psem, naszym psem – dodała z naciskiem.
– W takim razie wracamy – zarządziłam, ale jak się niestety okazało nie było to wcale takie łatwe, bo na drodze powrotnej był jakiś poważny wypadek i korek był długi jak makaron w spaghetti.
Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w domu było już rano. Mama wszystko nam wyjaśniła.
Wczoraj był u nas pewien pan i przyniósł nam małą Tessie, która obecnie śpi w twoim pokoju. Tata nie był wcale zachwycony suczką.
Chyba już się nastawił na tego psiaka ze schroniska.
Mnie natomiast Tessie bardzo przypadła do gustu.
Miała miękką jedwabistą sierść i była tłuściutka i mięciutka jak poduszka. Nie długo jednak trwała moja radość, bo tata znalazł mi w Internecie jakąś nową szkołę do której niebawem miałam zacząć uczęszczać. Nie bardzo byłam z tego powodu zadowolona, bo dobrze było w domu z pieskiem i z rodzicami i jeśli już to wolałabym iść na jakieś studia a nie do studium.
– Nie martw się, będzie ci tam dobrze. Jest tam internat, mnóstwo rówieśników a wśród nich Kasia. W końcu po długich namowach zgodziłam się uczęszczać do tej szkoły. Nie będę przecież siedzieć cały czas w domu i gorzknieć.
Myślałam, że rodzice żartowali z tą Kaśką, ale ona rzeczywiście tam była i nawet mogłyśmy mieszkać razem w pokoju.
Jednak mimo tak bliskiej obecności Katarzyny w nowej szkole wcale nie było sielankowo.
Oprócz nas w pokoju mieszkały jeszcze trzy dziewczyny: miła spokojna Magda, która czasem do nas zagadała, ale zwykle była czymś zajęta, krzykliwa mocno umalowana Mariola i jej równie głośna koleżaneczka Ola. Dziewczęta chodziły bardzo późno spać i brudziły w pokoju.
Mimo początkowego braku nauki ciągle miałyśmy coś do roboty: albo jakieś wspólne zajęcia, a to pogadanki i wszelkie inne formy zorganizowanych zajęć.
Bardzo się obawiałam co będzie dalej, gdy zaczną na dobre zadawać. Czy wtedy skończą się zajęcia dodatkowe, dadzą nam spokój i pozwolą się spokojnie uczyć?
Jedynym fajnym miejscem w tym budynku była jadalnia i choć schodziło się do niej po stromych schodach, to w środku było bardzo przyjemnie.
Było pyszne jedzonko i grała dobra muzyka.
Wieczorami wracałam do naszego pokoju okropnie zmęczona, z każdym dniem coraz bardziej. W pokoju robiło się coraz ciaśniej i zastanawiało mnie co jest tego powodem.
Któregoś dnia, gdy wróciłam z kolacji, w pokoju była tylko Magda i Kasia. Przeprosiłam jak zwykle Magdę, bo po raz już nie wiem który przewróciłam jej śmieszny parawanik, którym jak mówiła, odgradzała się od tego śmierdzącego społeczeństwa. W pokoju było cicho i muszę przyznać, dość przyjemnie i wtedy dopiero zdałam sobie sprawę jak dobrze mi było w mojej dawnej szkole.
Zwykle o tej porze włączałam radio Zet i zabierałam się do dalszej nauki, albo zamieniłam parę słów z przyjaciółką.
Czasami do szkoły przywoziłam też płyty i puszczałam na radiu Kaśki, a tu nawet nie wiem, czy jest jakiś sprzęt.
Siedziałam zamyślona. Katarzyna też gdzieś odpłynęła bawiąc się breloczkiem.
– Czy macie tu radio? – zapytałam jak zwykle zajętą czymś Magdę.
– Nie, coś ty. Mariola i Ola nienawidzą muzyki.
– To nie dobrze. Muzyka by je odprężała i może nie byłyby takie nerwowe.
– Myślę, że one są niereformowalne – odparła smutno Magda i znów zatopiła się w swoje sprawy.
Zajrzałam do swego plecaka i znalazłam tam płytę.
Wzięłam ją pewnie, bo myślałam, że ten internat będzie normalny.
– To macie to radio czy nie? – zapytałam Magdę trzymając płytę w ręce.
– Mam radio, ale dziewczyny mogą zaraz wrócić.
– To nic, pożycz je na chwilę. Na naszym parapecie przysiadł siwy gołąb – ulubieniec Oli. Aleksandra twierdziła, że to jej prywatny gołąb przyleciał tu za nią. Otworzyłam okno i pogładziłam ptaka po piórach, a Magda puściła płytę. Z głośników popłynęła muzyka, a my zapomniałyśmy o bożym świecie.
Nagle skrzypnęły drzwi do pokoju. To weszła Aleksandra.
– O, moja ulubiona piosenka! Dlaczego wcześniej jej nie puszczałyście!? Czemu wszystko odbywa się bez nas!? Mariola słyszysz? One słuchają mojej ulubionej płyty beze mnie, beze mnie! – wrzeszczała Olka. Magda westchnęła ciężko, Kasia znów zaczęła bawić się breloczkiem, muzyka już nie cieszyła, wszystko wróciło do normy. Z Aleksandrą i Mariolą wszedł jeszcze jakiś chłopak i zaczęli głośno rozmawiać prawie zagłuszając muzykę. Do mnie natomiast przyszedł sms o treści: zostaniesz na weekend dobrze, bo babcia przychorowała i muszę się nią zająć, a tata też zajęty pracą.
Byłam przerażona.
Nigdy jeszcze nie zostawałam w tej budzie i nie wiem jakie okropne panują tu zwyczaje.
– Kaśka, zostajesz na ten weekend? – zapytałam z przestrachem.
– Nie wiem, a co?
– Bo ja tak i wcale nie mam na to ochoty.
– Mogę zostać jeśli chcesz. Z tego co wiem mama jedzie na jakieś szkolenie i na pewno ją ten pomysł ucieszy. – Odetchnęłam z ulgą. Chociaż nie będę sama na tym łez padole.
– Krzysiek, o której wstajecie zwykle w weekendy tzn. o której was budzą? – zapytałam chłopaka, który nadal siedział w naszym pokoju.
– O piątej rano. Przychodzą do nas i mówią tak: "No wy, szczęśliwi nieumyci, wstawać szybko, bo śniadanie czeka".
– E no, nie żartuj sobie chłopcze. Ja poważnie pytam.
– A ja poważnie odpowiadam. W weekend jest jeszcze gorzej, ale czasami są fajne atrakcje zwłaszcza po południu np. jakieś konie, wyjazd nad wodę, a wieczorem dyskoteka.
– A jak nie ma atrakcji, to co robicie?
– No jak to co? Uczymy się, sprzątamy, dokuczamy sobie, jak to w internacie. Moja płyta właśnie się skończyła. Aleksandra zaczęła grzebać w swoim bałaganie.
Może też w poszukiwaniu jakieś płyty? Na parapet znów sfrunął jej gołąb i Olka przerwała poszukiwania, by się z nim zobaczyć, a ja poszłam po swoją własność. Magda nadal siedziała cicho, co jakiś czas tylko wzdychając ciężko.
Ależ ona jest stłamszona przez te dziewuszyska. My zresztą nie lepiej. Olka wzięła gołębia na ręce i usiadła z nim na łóżku.
– To jest mój gołąb – chwaliła się Krzyśkowi.
Ciekawe co by zrobił wychowawca, gdyby ją teraz zobaczył z tym gołębiem na kolanach. Na pewno by się nie ucieszył.
Tak jak obiecałam, przedstawiam reportaż na temat nieetycznego rozmnażania zwierząt.
Masowe namnażalnie zwierząt
Przeglądając wiadomości na grupach dotyczących zwierząt domowych, coraz częściej spotykałam się z postami mówiącymi o złych warunkach w sklepach zoologicznych. Zwykle były to zdjęcia przedstawiające ciasną klatkę oraz zaniedbane zwierzęta w niej przebywające. Trafiały się również posty, w których właściciele gryzoni skarżyli się, iż kupiona przez nich samiczka chomika czy świnki okazała się ciężarna. Z kolei na stronie Spotted, 6. marca 2019 r., pojawiło się ogłoszenie o hodowcy świnek z Połańca, który sprzedawał chore zwierzaki niedające się już wyleczyć. Zaintrygowana tym tematem postanowiłam sama sprawdzić jak to jest z tymi sklepami zoologicznymi i czy zwierzętom, które są w nich sprzedawane rzeczywiście dzieje się krzywda.
Najpierw udałam się do sklepów zoologicznych mieszczących się w kieleckich centrach handlowych. Pierwszym z nich było Kakadu, znajdujące się w galerii Echo. Świnki były umieszczone w dwóch klatkach. Sprzedawczyni powiedziała mi, że są podzielone według płci. Nie miały zbyt dużej przestrzeni, ale miały dostęp do jedzenia i picia. Co przykuło moją uwagę, w klatce zwierząt było twarde podłoże, co nie służy delikatnym stopom świnek. Sprzedawczyni powiedziała, że dostawa nowych zwierząt jest raz na dwa tygodnie.
To bardzo często. Nie uważa pani? Zwierzęta to przecież nie zabawki. Trzeba się dobrze zastanowić, zanim się weźmie jakieś pod swój dach.
„Tutaj zwierzęta dobrze się sprzedają” – powiedziała ekspedientka. W sklepie zoologicznym top zoo znajdującym się w galerii Korona, świnki nie były podzielone według płci, ale sprzedawcy tłumaczyli, że maluchy są jeszcze zbyt młode, aby były w stanie się rozmnażać. Rzeczywiście jedna z samiczek była bardzo malutka, moim zdaniem zbyt wcześnie odebrana od matki, ale reszta miała taką wielkość jak większość świnek sprzedawanych w sklepach. Odwiedziłam jeszcze dwa osiedlowe sklepiki ze zwierzętami, gdzie również nie było podziału na płeć. Wróciwszy do domu poszukałam informacji dotyczących płodności świnek morskich i dowiedziałam się, że samica może zajść w ciążę mając zaledwie 4 tygodnie, dlatego w tym wieku samce powinny być oddzielone od samic. W większości sklepów nie jest to przestrzegane i jak widać sprzedawcy nie mają podstawowej wiedzy o zwierzętach, które są pod ich opieką. Efektem trzymania razem zwierząt obu płci najczęściej bywa zapłodnienie samicy przez samca, który może być jej bratem. Samice z kinder niespodzianką trafiają do przyszłych właścicieli, którzy nie wiedzą jak opiekować się ciężarną świnką, jak przebiega jej poród i jak dbać o jej młode czy wreszcie nie mają pojęcia co z przychówkiem zrobić. Niechciane świnki bywają wyrzucane przez ich właścicieli albo oddawane na pokarm dla węży. Kolejnym poważnym błędem jest sprzedawanie zwierząt pojedynczo. „Świnki morskie są gatunkiem bezwarunkowo stadnym. To znaczy, że obecność drugiego osobnika tego samego gatunku jest koniecznym warunkiem dla prawidłowego i zdrowego ich funkcjonowania” – mówi jedna z członkiń Polskiego Związku Hodowców Rasowych Świnek Morskich (CCP). „To prawda, że świnki łatwo wchodzą w relację z człowiekiem i chętnie mu towarzyszą, jednak nie są w stanie w ten sposób realizować swoich potrzeb społecznych. Po pierwsze człowiek nie jest w stanie spędzać ze świnką 24 godzin na dobę, a po drugie – jakby się nie starał nie będzie świnką – nie nauczy się bardzo bogatego w przeróżne odgłosy języka tego gatunku.”
Skoro więc sprzedawcy w sklepach zoologicznych nie znają podstawowych potrzeb zwierząt, które są pod ich opieką a hodowle, z których pozyskiwane są zwierzęta rozmnażają je w sposób nieetyczny, czy więc kupowanie zwierząt w sklepach zoologicznych jest dobrym pomysłem? Skąd w takim razie możemy wziąć dla siebie zwierzaka? Rozmnażaniem świnek morskich zajmują się zarówno pseudo hodowcy, czyli hurtowe „namnażalnie” zwierząt dla sklepów zoologicznych, ludzie mnożący mniejsze ilości zwierząt i handlujący nimi na giełdach i ogłoszeniach internetowych, poprzez osoby, które rozmnażają je dla własnej przyjemności. Są również hodowle rasowych świnek morskich, których właściciele wiedzą jak rozmnażać zwierzęta, aby były zdrowe, nie obarczone wadami genetycznymi. Jedną z takich hodowli jest „Z szalonego chlewika” mieszcząca się w Krakowie. Postanowiłam zasięgnąć języka u jej właścicielki, aby dowiedzieć się coś więcej o świnkach morskich, jaką krzywdę wyrządzają zwierzętom pseudo hodowcy oraz coś o prawidłowym hodowaniu tych gryzoni. Pani Zofia chętnie udzieliła mi odpowiedzi na kilka moich pytań.
Jakie błędy popełniają pseudo hodowcy podczas rozmnażania świnek?
„Często występującą cechą pseudo hodowcy jest brak niezbędnej wiedzy dotyczącej potrzeb gatunku, bądź też celowe ignorowanie jej z przyczyn ekonomicznych. To z kolei skutkuje „produkowaniem” świnek na ilość, a nie na jakość. Dla zwierząt oznacza to: przetrzymywanie w złych warunkach, brak opieki weterynaryjnej, nadmierną eksploatację rodziców (samice rodzą raz za razem do całkowitego wyczerpania organizmu), odsadzanie maluchów i transport do sklepów zanim będą w stanie przeżyć bez matki. Pseudo hodowcy często dopuszczają do rozrodu zwierzęta zbyt młode lub zbyt stare, kojarzą świnki spokrewnione. W wielkich „namnażalniach” nikt nie przejmuje się zdrowiem i życiem matek – śmierć pewnego procenta z nich wpisana jest w koszty produkcji.
Słyszałam, że hodowcy mają mało klientów ze względu na obecność sklepów zoologicznych czy innych miejsc, gdzie można łatwo i tanio pozyskać świnkę. Czy to prawda? Może cena jest tego powodem? Jak to jest w przypadku pani hodowli?
„Moim zdaniem sklepy zoologiczne nie są żadną konkurencją dla hodowców. W hodowlach zwierząt dla siebie szukają ludzie świadomi różnic pomiędzy hodowlami a pseudo hodowlami, znający potrzeby gatunku, chcący zdobywać nowe wiadomości. Ich wybór zwykle jest dobrze przemyślany. W sklepach zoologicznych zaopatrują się osoby, które nie mają odpowiedniej wiedzy, idą na łatwiznę (wystarczy mieć pieniądze, nie trzeba przechodzić weryfikacji i podpisywać umów), często zakup dokonany jest pod wpływem impulsu – np. spełnienie zachcianki dziecka. Jestem zażartą przeciwniczką handlu zwierzętami w sklepach zoologicznych, nie z obawy o swój „interes”, ale ze świadomości, jakim cierpieniem płacą za to te małe istoty – często z góry skazane na ciężkie choroby, eksploatowane do granic możliwości, przetrzymywane i transportowane w złych warunkach, żeby trafić do przypadkowych osób, którym za chwilę mogą się znudzić. Jeśli ktoś nie chce kupować świnki w hodowli zrzeszonej w CCP, istnieją inne etyczne źródła np. Stowarzyszenie Pomocy Świnkom Morskim oraz pozostałe fundacje i stowarzyszenia zajmujące się bezdomnymi drobnymi zwierzętami towarzyszącymi. Te organizacje wykonują wspaniałą pracę ratując świnki porzucone przez właścicieli, przetrzymywane w złych warunkach, albo odbierane – bezpłatnie! – ze sklepów, leczą je, socjalizują i szukają im dobrych domów.”
Obawiam się, że ludzie nadal mają małą świadomość jaką krzywdę robią zwierzętom kupując je ze sklepów czy z innego niepewnego źródła. Poza tym tak jak pani mówi, nie chcą podejmować większego wysiłku, by zakupić zwierzę. Jak można więc zachęcić do kupowania świnek w zarejestrowanych hodowlach, aby przeciwdziałać procederowi masowego ich rozmnażania? Może hodowle powinny się jakoś reklamować?
„Najważniejsza jest ciągła edukacja i podnoszenie świadomości ludzi odnośnie opieki nad małymi zwierzętami towarzyszącymi, nie tylko świnkami morskimi, ale innymi gryzoniami, ptaszkami, gadami, płazami, rybkami… To praca na całe lata, ale pierwsze efekty już widać. Ludzie mają okazję zapoznać się z rasami świnek na wystawach i pokazach organizowanych przez Polski Związek Hodowców Świnek Morskich (CCP), pokazy i pogadanki Stowarzyszenia Pomocy Świnkom Morskim. Te dwie organizacje starają się też dotrzeć ze swoim przekazem do telewizji i radia. Chyba jednak największą siłę przebicia mają tematyczne strony i grupy na facebooku – łatwość dostępu do informacji przez Internet to wspaniała sprawa. Co do reklamy poszczególnych hodowli to już indywidualna sprawa – ja np. zdecydowanie wolę, gdy zgłasza się do mnie mniej osób, ale poszukujących konkretnej rasy, niż tłumy zupełnie nie zorientowane w temacie. Dlatego informacje umieszczam prawie wyłącznie na funpage'u hodowli, i dość często zaglądam na „świnkowe” grupy poznając ludzi w luźnych rozmowach i w miarę możliwości służąc swoją wiedzą opiekunom tych uroczych zwierzaków – to też forma reklamy, ale dająca korzyść całemu gatunkowi.”
Dzięki wypowiedzi pani Zofii „Z szalonego chlewika” dowiedziałam się jak niekorzystne dla zwierząt jest ich rozmnażanie przez niedoświadczonych hodowców. Ludzie kupują gryzonie w sklepach, bo tak jest łatwiej i nie mają świadomości, że w ten sposób napędzają biznes i nieetyczny chów zwierząt. Poza tym mimo obecności wyspecjalizowanych grup dotyczących świnek czy innych gryzoni oraz udzielających się na nich osobach doświadczonych, nadal mała jest świadomość ludzi o cierpieniu zwierząt. Oprócz kupowania gryzoni w nieodpowiednich do tego miejscach, właściciele swych pupili popełniają jeszcze mnóstwo innych błędów takich jak trzymanie świnek w pojedynkę czy dawanie im szkodliwych dla nich pokarmów, ale to już temat na kolejny reportaż.
Mnóstwo pytań bez odpowiedzi
Kontynuuję serię dziwnych przemyśleń i wstawiam dziwną historię z jeszcze bardziej zaskakującym zakończeniem. Oto ona:
Mnóstwo pytań bez odpowiedzi
Krystek siedział przy moim laptopie, a ja poszłam do kuchni. Mama właśnie skrobała ziemniaki na obiad.
Usiadłam na swoim ulubionym miejscu i uległam błogiemu zamyśleniu.
Wyrwała mnie z niego mama:
– Co ci się ostatnio marzy? Jak wiesz wyjeżdżam na dniach i chciałabym zostawić cię bez marzeń.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem.
– Płytowych marzeń zawsze u mnie dostatek, a te duże marzenia są raczej nie do spełnienia – powiedziałam.
– W takim razie jutro jedziemy do Kielc po płytę.
Idź sobie wybrać jakąś i sprawdź w której jest galerii.
– Krystianie, zostaw mój komputer w spokoju, bo muszę koniecznie z niego skorzystać. – Chłopak odszedł od niego niechętnie i zajął moje miejsce w kuchni.
Wybrałam płytę Phila Collinsa i poinformowałam o tym mamę.
– Dziś wieczorem pójdziemy więc do kościoła i pomodlimy się o powodzenie naszej jutrzejszej wyprawy.
Gdzieś koło ósmej wieczór ubraliśmy się ciepło i pojechaliśmy do Kościoła. Tam, nie mogłam skupić się na modlitwie, bo czułam narastające podniecenie jutrzejszą wyprawą.
Potem na chwilę skupiłam myśli na modlitwie i nagle zachciało mi się spać. Obudził mnie Krystian mówiąc, że wychodzimy. Wsiadając do samochodu zauważyłam, że w ogóle nie mogę sobie przypomnieć jaką płytę wybrałam. I co teraz? Nie pojedziemy do tych Kielc?
Nagle przypomniałam sobie, że ostatnio chodzą mi po głowie piosenki Alvaro Solera.
Jego płytę więc kupię, skoro nadarza się po temu okazja. Rano jednak ogarnął mnie niepokój. Wczoraj oficjalnie wybrałam inną płytę. Nie mogę teraz zmienić decyzji. Gdy wsiadaliśmy do samochodu powiedziałam o moich obawach mamie:
– Mamo, ja zapomniałam, jaką płytę mamy dziś kupić. To zły znak.
Może więc nie jedźmy do tych Kielc? – Co ty opowiadasz.
Przeżegnaj się i w drogę, bo czasu mało. – Mama odpaliła samochód i pojechaliśmy.
Przez całą niemal drogę usiłowałam sobie przypomnieć jaką płytę wybrałam wczoraj, jednocześnie oswajając się z myślą, że na moją półkę trafi nietypowy album hiszpańskiego wokalisty. Nie sprawdziłam nawet, czy w Kielcach jest on dostępny, ale miałam nadzieję, że tak. W galerii był duży tłum mimo tak wczesnej pory.
Najpierw mama oglądała kosmetyki, głównie perfumy.
Przy okazji zakupiłam sobie dezodorant w kulce o rześkim zapachu.
Wreszcie poszliśmy do płyt, ale nie był to empik, tylko jakieś dziwne stoisko z płytami.
Widać mama wzięła pod uwagę fakt, że zapomniałam jaką płytę mamy kupić, więc nie musimy iść do empiku. Krystek znalazł odpowiedni album i wsadził go do wypchanej kosmetykami torby, nawet mi go nie pokazawszy. W drodze powrotnej mama oznajmiła nam, że musimy jeszcze wstąpić do pewnej rodziny. Nie byłam z tego zadowolona, ale cieszyłam się, że mam płytę. W domu do którego wstąpiliśmy przywitały nas trzy pieski. Dwa krótko ostrzyżone shit-su oraz puchaty kundelek, który nie chciał do mnie podejść.
Pani domu zrobiła nam herbaty i wystawiła kruche ciasteczka.
Przy dużym stole siedziało dwóch chłopców i odrabiało lekcje.
Jeden z niemieckiego, drugi z matematyki. Kobieta pomagała obu na raz.
Zaskoczona tym mama zaproponowała, że pomoże jednemu w niemieckim. Ich matka zgodziła się na to skwapliwie. Krystek wziął kundla na kolana, a ja jednego z shit-su posadziłam obok siebie i popijałam herbatę zagryzając ciastkami.
Drapiąc psiaka za uchem myślałam o płycie i o wyjeździe mamy. Chłopczyk opornie przyjmował niemieckie słówka. Krystek pisał z kimś sms'y.
Byłam zmęczona i chciało mi się spać. Miałam ochotę wyłożyć się na tutejszej kanapie, ale mama odwiodła mnie od tego pomysłu obwieszczając, że się zbieramy. Z radością dopiłam ostatni łyk herbaty i opuściliśmy nieznaną mi wcześniej rodzinę.
Chciałam zapytać mamę po co tak właściwie tu byliśmy, ale ona była dziś taka tajemnicza, że nie śmiałam tego uczynić. W domu powitała nas ciocia Lodzia z Dorotką. Mama nawet nie rozpakowawszy rozlicznych zakupów, poszła do łazienki, by się odświeżyć. Krystek rozmawiał z siostrą, ciocia zmywała naczynia, a ja poszłam do siebie.
Włożyłam do odtwarzacza płytę Sary, bo mój nowy nabytek leżał jeszcze wśród zakupów.
Przy piątej, czy szóstej piosence, płyta zaczęła się ciąć i żadne przecieranie nie pomagało.
Włożyłam inną płytę tej wykonawczyni i było to samo.
Czyżby to wieża nawalała?
zaczęłam się też zastanawiać, kto mógł mi zniszczyć płyty i dlaczego.
Bałam się wkładać do odtwarzacza nową płytę, bo wolałam nie wiedzieć, że coś z nią jest nie tak. Mama krzątała się po mieszkaniu, a ja stałam z nową płytą w rękach.
– Jutro wyjeżdżam do Niemiec, a ty do cioci Oli. Tata po pracy cię do niej zawiezie.
– To dobrze.
Może tam posłucham nowej płyty. Cioci raczej też się spodoba, bo pełno w niej południowego optymizmu – pomyślałam, a powiedziałam tylko:
– Dobrze. Jak tam chcecie. U cioci Uli było jakoś ponuro. Nie grała muzyka, nie szczekała Lusia, a ciocia była jakaś chmurna i małomówna. Niemal w całkowitym milczeniu zjadłyśmy obiad.
Potem udałam się do malutkiego pokoiczku Dawida, gdzie zwykłam sypiać będąc u cioci i zamierzałam się rozpakować.
Najpierw jednak postanowiłam zdać raport mamie, że jestem na miejscu i wszystko jest w porządku.
Właśnie zaczęłam pisać, że tym razem u cioci nie ma Lusi, bo pewnie jest u Dawida, kiedy coś wskoczyło na wersalkę.
Wyciągnęłam rękę w tamtą stronę.
Obok mnie rozwalał się pies wielkości Lusi, ale o bardziej szorstkiej i dłuższej sierści.
Zrezygnowałam z pisania sms'a i zawołałam ciocię.
– Czy to jest Lusia? – zapytałam niespokojnie, gdy tylko ta pojawiła się w progu.
– Tak kochanie, a kto by miał być inny.
– No nie wiem. Ona ma inną sierść niż zwykle.
– Bo się starzeje. Na świecie teraz tak ciężko, to i psy to odczuwają. Nie rozpakowuj się zanadto, bo jutro pojedziesz do szkoły – zmieniła temat ciocia.
– Dlaczego? – To pytanie nasunęło mi się po raz nie wiem już który, w ciągu tych paru dziwnych dni.
– Bo czekają cię duże zmiany w twoim życiu – powiedziała ciocia.
– One się chyba już zaczęły – pomyślałam, ale nie drążyłam już tego tematu, tylko głaskałam odmienioną dziwnie Lusię, która zasnęła obok mnie.
Następnego dnia, rzeczywiście pojechałam do szkoły.
Zawiózł mnie tam wujek Krzysiek w towarzystwie Lusi. Ciocia Ola nie pojechała, bo zajęła się gotowaniem. W internacie wychowawcy poinformowali mnie, że będę mieszkać z innymi koleżankami.
– A co stało się z poprzednimi współlokatorkami?
– Są gdzie indziej – otrzymałam zdawkową odpowiedź, która naturalnie mnie nie zadowoliła, ale nie miałam na razie ochoty walczyć z Włodarzami o każdą informację. W moim pokoju zastałam Marię oraz dwie inne koleżanki.
– Cześć Karola! Jak miło cię znów widzieć! – powitała mnie Marysia.
– Czy dalej jesteś śpiewaczką operową, czy może wróciłaś do starego przyjaciela skrzypiec? – zapytałam.
– Opera najważniejsza, ale do skrzypeczek też zaglądam – odpowiedziała wesoło stara znajoma.
– A ty co tutaj jeszcze robisz? Nie powinnaś być już na studiach?
– A no powinnam, ale realizacji dźwięku mi się zachciało.
– Moje koleżanki też chciały na realizację, ale podobno u was strasznie mało miejsca w tym studiu.
– Tak. Zaledwie pięć stanowisk. Na grupy nas podzielili.
– Mogliby zrobić przesiew – mruczała pod nosem Maria krzątając się po pokoju.
– Od dawna tu jesteś?
– Gdzieś od pół godziny, ale nie zdążyłam się jeszcze rozpakować, bo wszyscy tak gorąco mnie tu witają i chcą wiedzieć co u mnie i takie tam.
– Chyba się cieszysz, że zostawiłaś po sobie takie dobre wspomnienia.
– Cieszę się, cieszę, ale ja tu przyjechałam aż z łodzi i bardzo jestem zmęczona. Podróżowałam w nocy bardzo zapchanym pociągiem.
– Twoje koleżanki też z tobą przyjechały?
– Tak. – Maria na chwilę przycupnęła na łóżku.
– Jakie lubisz zapachy? Słodkie, czy rześkie?
– Raczej rześkie.
– Pokażę ci moje kosmetyki.
Zaczęłam wyciągać jedną butelkę po drugiej i pokazywać biednej, umordowanej podróżą Marii.
Byłam taka szczęśliwa, że znów ją mogę widzieć, że nie mogłam zapanować nad rozszalałymi emocjami i zostawić zmęczonej koleżanki w spokoju.
Kiedy Maria wywąchała już wszystkie moje kosmetyki, chciała pokazać mi coś swojego, ale wtedy do pokoju przyszła jeszcze jedna dziewczyna i coś tam od niej chciała. Zaczęłam chować wszystko do kosmetyczki.
Nagle też poczułam się zmęczona i było mi jakoś smutno.
Mimo obecności Marii było mi jakoś nieswojo.
Zapragnęłam zobaczyć się z Wiki, albo choćby z Baśką czy Amandą. Być z nimi w pokoju jak dawniej, a nie z tymi obcymi, starszymi ode mnie dziewczętami.
Tymczasem obok mnie panowała ożywiona atmosfera.
– Przyszedł – mówiła dziewczyna, która przed chwilą weszła do pokoju.
– Przyszedł – powtórzyły za nią dziewczyny jak echo.
– To dobrze – odparła na to Maria z zimną krwią.
– Zaśpiewasz coś dla mnie kiedyś, albo zaprosisz mnie na swój koncert? – zapytałam.
– Pewnie. Jak za dawnych czasów, a teraz muszę się szykować, bo przyszedł – teraz w jej głosie dała się słyszeć nuta zadowolenia i satysfakcji.
– Przyszedł i co? – zapytałam głupio. – I świetnie.
Nasza Mari ma dużo szczęścia – powiedziała jedna z koleżanek.
– O nie. Nie wytrzymam tu już ani chwili dłużej. Idę szukać Wiki. A ona niech się szykuje, skoro przyszedł.
Sala-szafa i pies-poduszka
Sala_szafa
To chyba był poniedziałek, ale dokładnie nie pamiętam, bo tyle się wtedy działo. To był chyba trzeci tydzień na Tynieckiej bez wyjazdu do domu i byłam trochę kołowata z powodu minionych wydarzeń i braku snu. Pani Martyna kazała przyjść na próbę przed kolejnym już od miesiąca koncertem.
Spotkaliśmy się jak zwykle w sali muzycznej.
Pojawiło się mało osób, co trochę mnie zaskoczyło.
– Dlaczego jest nas tak mało? – zapytałam panią Martynę.
– Bo chyba się rozdzielimy. Nie możemy wszyscy jechać na ten koncert, ktoś z nas musi zostać tutaj.
Dlaczego – zaczęłam się zastanawiać, ale nie wiadomo czemu nie zapytałam o to nauczycielki muzyki.
– No więc tak szczerze, kto nie ma ochoty jechać na dzisiejszy koncert? – podjęła pani Martyna.
– Ja – powiedziałam wtedy i byłam jedyną ochotniczką.
– Dobrze. W takim razie zostaniesz tutaj w sali muzycznej i poćwiczysz sobie. Pani Agnieszka na pewno się ucieszy, a my pojedziemy na koncert. Możesz tu zostać i czekać na mnie albo możesz iść wcześniej do pokoju i regenerować siły na następne przygody twojego ciekawego życia. Po słowach nauczycielki wszyscy opuścili salę zostawiając mnie sam na sam z organami i fortepianem. Kiedy tylko ucichły ich kroki zrobiło się jakoś ciasno i nieprzyjemnie.
Przecież ta sala jest dość duża, bo tu odbywają się audycje organowe i fortepianowe albo inne kameralne spotkania.
Zaczęłam się bać, ale postanowiłam w miarę możliwości mym strachem się nie przejmować i udałam się w poszukiwaniu organów, by na nich trochę poćwiczyć.
Długo nie mogłam ich znaleźć, a gdy wreszcie mi się udało okazało się, że to organy z innej sali muzycznej. Co one tu robią i gdzie są te ze tutejsze, dlaczego pani Martyna nic mi nie powiedziała o tej zmianie?
Zrezygnowana otworzyłam organy, ale gdy je tylko włączyłam zaczęły grać swoją melodyjkę. Na początku to było nawet fajne, ale byłam już zbyt zmęczona, by się tą zabawką cieszyć. Nie będę przecież siedzieć w odmienionej dziwnie sali muzycznej i słuchać jakiejś pozytywki zamiast iść do pokoju się przespać.
Próbowałam poustawiać sobie rejestry, ale wtedy było tylko gorzej, bo przedtem miła dla ucha melodyjka stała się brzydkim, strasznym, charczącym utworem, którego się bałam. W końcu po paru bezowocnych próbach wyłączyłam organy i udałam się w poszukiwaniu fortepianu, jednak i ten instrument miał dla mnie niemiłą niespodziankę, ponieważ nie chciał się w ogóle otworzyć mimo iż nic ciężkiego na nim nie leżało.
Totalnie już zrezygnowana postanowiłam opuścić salę.
Przecież pani Martyna się na mnie nie wkurzy, bo powiedziała, że mogę opuścić salę przed jej przyjściem i co prawda nie udało mi się w ogóle nic poćwiczyć, ale to nie moja wina.
Pokrzątałam się jeszcze przez chwilę po sali, tym razem w poszukiwaniu klucza do niej, a gdy go wreszcie znalazłam na tych zdradzieckich organach udałam się w stronę drzwi i jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast zwykłych drzwi od sali muzycznej natknęłam się na drzwi od starej, drewnianej szafy. A może to jest zwykła szafa a drzwi są gdzie indziej? – zastanawiałam się. Ale nie, to tu powinny znajdować się drzwi. Na chwilę przestałam nerwowo chodzić po sali i wtedy dotarło do mnie, że jestem uwięziona i że nikt mi nie pomoże, ponieważ w szkolnym korytarzu panowała głucha cisza i nikt z internatu nie usłyszałby mojego rozpaczliwego wołania o pomoc.
Jedynie pani Martyna mogłaby mi pomóc gdy wróci z koncertu, ale nie uśmiechało mi się do tego czasu siedzieć w tej strasznej sali-szafie.
Poza tym jeśli nauczycielka wróci bardzo późno, to może pomyśleć, że na pewno już sobie stąd poszłam i nawet tutaj nie zajrzy. Weźmie tylko swoje rzeczy z jej gabinetu, który jest daleko od tej sali i pojedzie sobie do swego domu.
Stojąc tak przy drewnianych drzwiach w absolutnej ciszy usłyszałam głos mamy Kasi.
Późno ona dziś po nią przyjechała – pomyślałam. Ale skoro ja ją słyszę, to może gdybym krzyknęła to też one by mnie usłyszały. Wzięłam więc głęboki oddech i krzyknęłam głośno: Kasiaaa!
– Nie musisz się tak drzeć – usłyszałam głos Katarzyny z głębi fortepianu. Zaraz do ciebie wyjdę. Po niedługiej chwili w fortepianie coś zaskrzypiało a już w następnej Kaśka stała obok mnie we własnej osobie.
– To ty tak blokowałaś ten fortepian? – zapytałam koleżankę już nieco bardziej uspokojona.
– Jak blokowałam. Siedziałam w nim tylko i już. Dobrze, że nie próbowałaś na nim grać. Ale było fajnie!
– Kto cię tam wsadził?
– Grzesiek, bo powiedział, że mogę się komuś przydać.
– I miał rację. Czy umiesz otwierać te drzwi?
– No jak to czy umiem, drzwi to drzwi. – Już nieco bardziej ośmielona podeszłam wraz z Kasią do drewnianych wrót i wsadziłam klucz od sali muzycznej w mały zamek i przekręciłam go.
Klucz pasował, ale stało się coś jeszcze dziwniejszego.
Drzwi zamieniły się w małe drzwiczki zrobione z dwóch części i najwyraźniej chciały przekręcić się tak, by zamek znalazł się z drugiej strony.
– Kaśka uważaj, one chcą się zatrzasnąć kluczem z drugiej strony! – wrzasnęłam przerażona.
– Dobrze, dobrze, najpierw to ja muszę wyjść, siedziałam tu znacznie dłużej od ciebie.
– Dobrze, ale szybko, bo ja nie mam wcale zamiaru spędzać tu nocy – to mówiąc wypchnęłam Katarzynę za drzwi i sama również się przecisnęłam.
– Uff – powiedziałam z ulgą i nawet nie szukając już klucza i nie dotykając tych okropnych drzwi uciekłam co sił w nogach do swego pokoju. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze tak późno, to zawołam Alicję i wszystko jej opowiem.
Pies poduszka
Te parę długich tygodni spędzonych w szkole były dla mnie tak ciężkie, że jadąc samochodem do domu myślałam, że chyba cały ten weekend prześpię. Po tej przygodzie z salą muzyczną starałam się unikać obecności pani Martyny i umyślnie nie przyszłam na zajęcia do niej.
Ciekawe czy ona w ogóle wie co się wtedy stało. W sobotę miałam zamiar w ogóle nie opuszczać łóżka i mama na to przystała, ale nie do końca.
– Możesz sobie tak leżeć przez pół dnia, ale po obiedzie musimy jechać do fryzjera, bo nie wiadomo kiedy potem nadarzy się taka okazja.
– Ale przecież nie mam jeszcze takich złych włosów – zaprotestowałam.
Musimy dziś jechać do Gośki i już – powiedziała rodzicielka tonem nieznoszącym sprzeciwu. Po obiedzie zwlekłam się więc z łóżka i pojechałam z mamą do małej miejscowości, gdzie rezydowała ulubiona fryzjerka mamy. Ta wizyta to był jeden wielki koszmar, bo pani była chyba jeszcze bardziej zmęczona niż ja i robiła mi tę fryzurę chyba z półtorej godziny i chyba mi ją jeszcze pogorszyła niż polepszyła.
Fryzjerka bez przerwy, albo siadała i ocierała pod z czoła, albo się rozpraszała, albo odbierała jakieś telefony.
Zaraz mnie szlag trafi na tym fotelu – myślałam wściekła. To już chyba mama by mnie lepiej obcięła niż ta roztrzepana Gośka.
Jedynym atutem tej dziwnej wizyty było to, że telewizor, który zwykle stał u niej w salonie był nastawiony program o zwierzętach. Ten odcinek był akurat o pekińczyku, słodkim piesku, którego widziałam kiedyś w skundlonej wersji na Gubałówce. Jedna z koleżanek posiadających takiego psiaka określa tego psa, że on jest miękki jak podusia.
Bardzo bym chciała jeszcze kiedyś takiego psa zobaczyć.
Moja chęć zobaczenia tego psa wzrosła jeszcze bardziej, gdy okazało się, że opiekunem pekińczyka był jeden z moich kolegów i jakaś jego koleżanka z rodzinnej miejscowości.
Zaczęłam Radkowi okropnie zazdrościć posiadania takiego psa.
– Mamo, a pojedziemy do Radzia żeby zobaczyć pekińczyka albo do kogoś kto ma takiego psa? – zaczęłam nudzić jak małe dziecko.
– Ja też miałam okazję zająć się takim psem – powiedziała wtedy pani Gosia, ale my już nie chcemy psów rasowych, bo mamy z nimi złe doświadczenia a poza tym jest jeszcze u nas ten stary jamnik.
Wstrętne Gosisko – pomyślałam wtedy infantylnie.
Gdyby to ona wzięła tego psa to miałabym do niego bliżej i jeszcze bym mogła go co jakiś czas widywać gdybym przyjeżdżała na wizyty.
– W takim razie powiem tacie, żeby się rozejrzał po okolicy za jakimś pekińczykiem a teraz się nie denerwuj, bo ty musisz przecież odpoczywać. Tak zakończyła się wizyta u pani Małgorzaty. W domu zadzwoniłam do Radosława z pretensjami, że mi nic o piesku nie mówił, ale ten nawet nie raczył odebrać. No trudno, pogadam sobie z nim w szkole oj pogadam. Po dwuch godzinach szukania tata dogadał się z jakimś swoim starym klientem, który miał pekińczyka, więc na powrót ubrałam kurtkę i wsiadłam z tatą do samochodu i pojechałam, by obejrzeć psa poduszkę.
– Tylko nie siedźcie tam zbyt długo. Roman, pamiętaj, że ona jest przemęczona i powinna spać.
– A ty pamiętaj, że ona ma marzenia, które jej spać nie dadzą, których nabawiła się zresztą przez ciebie i tą twoją Gośkę.
– Dobrze, w takim razie szykuję dla was pyszną kolację. Miłej zabawy. Po słowach mamy tata odpalił samochód i pojechaliśmy na spotkanie z pekińczykiem.