Wika jak zwykle przyjechała wcześniej. Ja byłam jeszcze w drodze, kiedy do mnie zadzwoniła.
– W naszym pokoju nadal jest syf. Nie radzę się w nim kwaterować.
– Więc co?
– Chyba izolatka, a jak nie, to niech włodarze myślą.
Zmartwiona tym obrotem sprawy z niecierpliwością oczekiwałam końca podróży. Zajechawszy na miejsce od razu wzięłam klucz do izolatki i wstępnie się rozpakowałam. Na jednej z przerw podjęłam temat pokoju.
– Wracaj Wika do izolatki, skoro 304 nie jest w porządku.
– Nie, nie mogę.
– Ale dlaczego?
– Nie mogę – upierała się Wiktoria, ale nie chciała powiedzieć nic więcej. Mijały dni, a koleżanka nadal była nieustępliwa. Zaczęła mnie nawet unikać i przepisała się do drugiej grupy.
Pewnego wieczora przyszła do mnie Alicja z jej koleżanką Kamilą.
– Szukałam cię wszędzie. Co ty tu jeszcze robisz?
– Mieszkam – odburknęłam przyjaciółce.
– My mamy zamiar zamówić sobie kapuśniak, bo ani obiad, ani kolacja nie była dobra – mówiła Kamila.
Podeszłam do Ali i szepnęłam jej na ucho:
– Wyślij Kamę po ten kapuśniak, bo ja muszę z tobą poważnie porozmawiać. – Przyjaciółka uczyniła jak prosiłam i już po chwili siedziałyśmy same w pokoju.
– Alicjo, jest problem. Wika nie chce ze mną mieszkać. Podobno w 304 są złe warunki, więc znów dostałyśmy izolatkę, ale ona nie chce w niej mieszkać. Poszłabym zobaczyć, co tam się dzieje, ale boję się, że wtedy włodarze każą mi tam zamieszkać, a może tam już śpi Kaśka i będę na nią skazana.
– W takim razie zostań tutaj.
– Wika mnie unika. Przepisała się nawet do innej grupy. Źle mi z tym!
– Nie możesz ryzykować. Skoro masz taką szansę to śpij tutaj. Wieczorami i tak słuchasz audycji, rano się uczysz, a jak ci będzie bardzo źle to zawsze możesz do mnie przyjść.
– Niby tak, ale może Wiktoria ma jakieś kłopoty, a ja nic z tym nie robię.
– Dobrze. W takim razie ja jutro tam zajrzę. Na razie idę zjeść ten kapuśniak, bo się Kamila obrazi. Tymczasem zajmij się czymś. Będzie dobrze, zobaczysz!
Następnego dnia, zaraz po lekcjach dzwoniłam do przyjaciółki, ale nie mogłam się dodzwonić.
Wreszcie pod wieczór zjawiła się.
– Ubieraj się, wychodzimy – zarządziła.
– A co z Wiką i z naszym pokojem?
– Nie trać czasu! Gdzie masz buty? Kurtki nie musisz ubierać. – Zła na przyjaciółkę, że ta tak mną rządzi i jeszcze nie chce nic powiedzieć poszłam po buty i ubrałam je pośpiesznie w nadziei, że wtedy się czegoś dowiem. Niestety moje nadzieje były płonne. Przyjaciółka wyprowadziła mnie z pokoju, zamknęła drzwi i wręczyła mi klucz, poczym poprowadziła do drzwi wyjściowych.
– Nie martw się. Jesteś już wypisana. – W szkolnym ogrodzie przejęła mnie ciocia Zdzisia. Czekała tam również mama i Dorotka. Bez słowa ciocia ujęła mnie za rękę i wyprowadziła poza ogród.
Pogoda rzeczywiście była niebrzydka, ale to przecież nie był powód, by tak na biega wychodzić na spacer. Po jakichś dziesięciu minutach zatrzymałyśmy się na chwilę. Ciocia szepnęła coś do kogoś i wpuszczono nas za bramę jakiejś posesji. Był to piękny ogród z dużym stawem w jego końcu. Po stawie pływały mewy, rybitwy i kaczki, a także jedna gęś.
Zrobiło mi się błogo i przyjemnie. Usiadłyśmy na ławce. Mama wyjęła z zanadrza jakąś bułkę i zaczęłyśmy karmić ptaki.
Nikt nic nie mówił, a czas jakby się zatrzymał.
Siedziałyśmy tam aż bułka się skończyła. Ptaki domagały się jeszcze, ale ciocia już zarządziła powrót. Tym razem to mama wzięła mnie pod rękę, a ciocia z Doris wyszły na prowadzenie.
– To jest ruski ogród – powiedziała ciocia poważnie. Nie wiedziałam, co mam z tą informacją zrobić, ale skoro ciocia tak powiedziała, to pewnie tak jest. Nagle poczułam nieodpartą chęć zboczenia w jedną ze ścieżek.
– To nie jest twoja ścieżka, ale skoro tam chcesz iść, to może kiedyś będzie twoja – odezwała się ciocia.
– A czyja teraz jest? – zapytałam, rozczarowana, że nie mogę teraz tam pójść.
– Jak tu kiedyś wrócisz, to sprawdzisz.
– A kiedy wrócę? – zapytałam z przestrachem.
– Jak ktoś zechce tu z tobą przyjść.
– To dlaczego przyszłyśmy taką grupą?
Mogłam najpierw przyjść z tobą, potem z mamą, a potem z Doris, a tak to okazja się zmarnowała.
– A może my wszystkie chciałyśmy tu z tobą przyjść? Nie zawsze jest tak, jak się chce.
– Myślę, że uda mi się namówić Piotra. Masz jakąś mapę do tego miejsca? – zapytałam ciocię.
– Daj mu mój numer telefonu.
– Dlaczego tak? Przecież jak będę tu chodzić codziennie, to będziemy cię nękać telefonami.
– Wątpię, że będziesz miała z kim przychodzić – powiedziała ciocia nieco opryskliwie i opuściłyśmy ogród.
Prawie już zapomniałam o Wiktorii i jej dziwnym zachowaniu.
Cały czas obmyślałam kiedy i z kim uda mi się wybrać do ruskiego ogrodu zapomnienia. Alicji też nie widywałam.
Ciekawe co by było, gdyby tak namówić jakiegoś włodarza i zabrać ze sobą Alę, a może i Wiktorię? Nurtowało mnie również czyja jest ścieżka do której tak mnie ciągnęło.
Muszę poszukać tej Alki i opowiedzieć jej wszystko, bo normalnie mnie rozsadzi.
Category: Sny
Ruska śmierć
Takie oto rzeczy śniły mi się, kiedy to przygotowywałam się do prezentacji maturalnej z języka polskiego.
Ruska śmierć
Na dodatkowym fakultecie z polskiego omawiałam szczegóły mej prezentacji. Na koniec poszłyśmy do jakiejś biblioteki i pani Zawacka proponowała mi książkę "Delfiny w przyrodzie" i jeszcze jakąś książkę z Syberią.
Okazało się, że mam ją już wpisaną w kartę, co mnie bardzo zdziwiło.
Obawiałam się, że nauczycielka chce podstępnie zmienić mi temat prezentacji, więc poprosiłam bibliotekarza o jakąś książkę Madonny. Pani Zawacka zaprotestowała mówiąc, że książki tej celebrytki są przepełnione seksem i erotyzmem.
– Więc proszę mi tematu prezentacji nie zmieniać – pomyślałam i opuściłyśmy bibliotekę. Na kolejnych fakultetach znów mi się nie podobało, bo pani Zawacka opowiadała mi o jakichś dwóch perspektywach, których w ogóle nie rozumiałam. Tym razem sama poszłam do biblioteki i oddałam obie książki pożyczone tydzień temu.
Wracając z biblioteki w sali 102 usłyszałam burzę oklasków i zaciekawiło mnie co tam się dzieje.
Weszłam więc na I piętro, by choć przez chwilę usłyszeć co tam się wyprawia.
Drzwi od sali były otwarte, więc słyszałam wyraźnie jak jakaś nieznana mi kobieta rozwodziła się nad perspektywami, które przed godziną słyszałam od pani Zawackiej. Już chciałam odejść, gdy pani Zawacka zaciągnęła mnie do sali mówiąc:
– O, Karola, dobrze, że jesteś. Opowiesz nam ładnie o perspektywach, bo ty jesteś teraz na bieżąco. Cóż było robić.
Stanęłam na środku sali i powiedziałam wszystkim, że te właśnie perspektywy uratują moją prezentację maturalną i sprawią, że będzie ona przejrzysta i czytelna.
– Ale, żebyś się nie zapędziła w kozi róg – powiedział mężczyzna z głosem podobnym do głosu mojego taty.
– Nie, ona sobie poradzi – powiedziała pani Zawacka i posadziła mnie na krześle.
Teraz przyszedł czas na małą Kingę, która pokazywała widzom jakieś sztuczki. Na koniec wzięła swoje ulubione narzędzie i wskazała mnie nim.
Wtedy pani Zawacka krzyknęła przeraźliwie:
– Ona nie może umierać! Ona ma nieskończoną prezentację!
Zrobiło mi się niedobrze i nauczycielka polskiego wyprowadziła mnie z sali.
– Proszę mnie zaprowadzić do kościoła. Ja muszę się wyspowiadać.
– Najpierw musisz iść do biblioteki. Ty jesteś jeszcze nie gotowa. Zaraz zrobi ci się lepiej jak wyjdziesz na powietrze.
Pani Zawacka wyprowadziła mnie ze szkoły. Ptaki śpiewały głośno, a powietrze było rześkie.
Mimo to słaniałam się na nogach i nauczycielka prawie mnie niosła. W głowie słyszałam jakąś okropną rosyjską piosenkę, której w dzieciństwie bardzo się bałam. W końcu całkiem straciłam przytomność, a gdy się obudziłam byłam już w szkole. Nie wiem, czy pani Zawacka zaprowadziła mnie do kościoła, czy do biblioteki, ale teraz czułam się już lepiej.
Następnego dnia na przerwie poprosiłam dziewczynkę przepowiadającą przyszłość, by mi ją przepowiedziała.
– Będzie wielki incydent na lekcji polskiego. Zostało ci bardzo niewiele dni do końca twojego życia – powiedziała dziewczynka ponuro i oddaliła się.
Wakacyjna sielanka
Była to miła, nadmorska miejscowość. Rzuciliśmy rzeczy na łóżka i wybiegliśmy na spotkanie z nową okolicą.
Najpierw kupiliśmy w małej budce po przekąsce na ciepło, poczym udaliśmy się do małego, sosnowego lasku. Tam zjedliśmy nasze zakąski i udaliśmy się w dalszą drogę. W małym kościółku usłyszeliśmy miły dla ucha śpiew.
Weszliśmy tam i zastaliśmy grupę czarnoskórych śpiewających gospel. Niestety zespół zaraz skończył śpiewać, więc poczekaliśmy, czy jeszcze ktoś nie przyjdzie. Po pięciu minutach, zniecierpliwieni czekaniem opuściliśmy kościółek.
Udaliśmy się do swoich pokoi, by jeszcze chwilę odpocząć przed wspólnym spotkaniem zapoznawczym.
Chwilę przebywałam w swoim pokoju rozpakowując się.
Potem udałam się do chłopaków zabierając klucz ze sobą.
Żeby mnie tylko nie szukała ta dziewczyna, co ze mną mieszka, bo podpadłabym jej zaraz na początku obozu. Pokój chłopców był staroświecki i skrzypiały im łóżka. Na jednej ze ścian odczytałam napis: "pokój przeznaczony do BeatStara".
Powiedziałam o tym chłopakom i Marcin bardzo się ucieszył mówiąc:
– O, to dobrze. Mam rejestrator. Mogę nagrywać packi.
– A może w tym pokoju się gra, a nie nagrywa? – zastanawiał się Marian.
– Nie, tu jest dobra akustyka do nagrywania – sprzeciwił się Marcin.
– I skrzypiące łóżka – dodałam. Już miałam opuścić pokój chłopców, by nie podpaść współlokatorce, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Był to pan Patryk. Wszedł do pokoju, rozejrzał się i powiedział:
– Muszę wam zmienić tapetę, żeby się lepiej nagrywało. Zielony za bardzo wycisza.
– To jaki tu będzie kolor? Można tak zmieniać tapety w cudzym pokoju? – zapytałam.
– Można. Przecież to pokój do BeatStara. Musi być dobrze urządzony. A wy do czego macie pokój?
– Jeszcze nie sprawdzałam. A każdy jest do czegoś? W takim razie zaraz idę sprawdzić.
Wybiegłam z pokoju chłopców jak oparzona, by dowiedzieć się co jest napisane na ścianie naszej sypialni. Wyciągnęłam klucz z kieszeni, włożyłam go w zamek, przekręciłam i usłyszałam obok siebie głos:
– Szukałam cię. Gdzie ty byłaś?
– U chłopaków. Przepraszam cię bardzo. Miałam nadzieję, że może nie wrócisz tak prędko. Nie wiem jaki to numer, ale zapytam się chłopaków, żebyś wiedziała gdzie jest klucz, bo nigdzie indziej raczej nie będę chodzić. Czytałaś napis na jednej ze ścian naszego pokoju?
– nie. A jest jakiś?
– Pewnie że jest i właśnie chcę go przeczytać.
– A co to zmieni w naszym życiu?
– Dowiemy się, jak przeczytamy – powiedziałam tajemniczo i otworzyłam drzwi naszego pokoju na rozcież.
Problemy ze zwierzętami i problemy z kwasem
Z teczki o panu Marcinie Wojciechowskim
Problemy ze zwierzętami
Dostałam od pana Marcina Wojciechowskiego chomika i niezbyt mi się to podobało, bo lubię zwierzątka z futerkiem, ale trochę większe, a poza tym chomiki chyba się nie przywiązują do swoich właścicieli. Ten jednak okazał się być wyjątkowy: nie drapał, nie uciekał z rąk a nawet przysypiał na nich słodko.
Któregoś dnia przyszło nam się przeprowadzić i od tej pory Frodo często przychodził do nas z podwórka, bo mieszkaliśmy teraz na parterze. Chomik spędzał noce w klatce, ale w dzień lubiłam go wypuszczać, bo wiedziałam, że nic nie zbroi tylko będzie drzemać na jednej z poduszek, albo na dywanie.
Pewnego dnia Frodo został wpuszczony w środku dnia do domu. Chomik był wtedy w drugim pokoju, a ja chciałam zamknąć go w klatce, żeby go pies nie dopadł. Już miałam wejść do tego pokoju nie wpuszczając Froda, ale ten jakby wyczuł, że coś chcę przed nim ukryć i wpadł do środka.
Koniec tej historii był wiadomy. Frodo złapał chomika, chwilę się nim bawił i miałam wtedy resztki nadziei, ale wkrótce potem usłyszałam chrupnięcie i pies zjadł mojego podopiecznego.
Byłam wściekła na psa i nie chciałam go głaskać mimo, że ten się do mnie przymilał. W jakiś czas później pan Marcin nas odwiedził i dowiedział się o całym zajściu.
Było mu bardzo przykro i był zły. Froda wtedy w domu nie było. Opowiedziałam panu Marcinowi jaki chomik był fajny, że był inny niż wszystkie.
– Mam dla ciebie następne zadanie – powiedział po dłuższej chwili milczenia. – Ostatnio opiekowałaś się chomikiem i nie do końca ci to wyszło. Jutro przywiozą do waszego domu pralkę i trochę damskich ciuchów. Musisz te ubrania uprać z kwasem – Wojciechowski podał mi niedużą buteleczkę i polecił wlać dwie krople razem z płynem do prania.
– Jeśli zrobisz wszystko sprawnie, to kwas nie zniszczy ubrań, powodzenia.
Problemy z kwasem
Następnego dnia rzeczywiście do naszego domu wniesiono pralkę oraz miednicę z ciuchami.
Przy objedzie zapowiedziałam mamie, że teraz będę zajmować się tym osobliwym praniem, a mama nie zaprotestowała i gdy skończyliśmy posiłek wzięła się za sprzątanie. Ja natomiast poszłam do łazienki, wsadziłam zawartość miednicy do pralki i wlałam dwie krople kwasu. Już miałam włączyć urządzenie, gdy nagle usłyszałam dzwonek mej komórki. Pobiegłam więc szybko do pokoju.
Tylko powiem, że zadzwonię później – pomyślałam desperacko szukając na mym biurku telefonu. Gdy wreszcie wcisnęłam zieloną słuchawkę usłyszałam głos kobiety w średnim wieku, która chciała przeprowadzić ze mną jakąś ankietę. Zła burknęłam w słuchawkę, że nie mam czasu, rozłączyłam się i pobiegłam z powrotem do łazienki. Gdy podeszłam do pralki poczułam niepokojący smród. Zamknęłam jej drzwiczki i usiłowałam ją uruchomić, ale mi się to nie udawało. W końcu zawołałam mamę, by mi pomogła. Ona najpierw jednak uchyliła drzwiczki pralki i oznajmiła grobowym głosem:
– Te ubrania są zniszczone kwasem! – Zastanowiłam się przez chwilę, czy w takiej sytuacji włączać w ogóle to pranie, czy nie.
– Włącz mamo to pranie, może nie wszystko jeszcze jest przeżarte. – Mama najpierw wyjęła kilka wierzchnich ciuchów przy okazji parząc sobie palce poczym nastawiła program.
– Oj, Karolina, Karolina – mruczała coś jeszcze pod nosem myjąc ręce. Po chwili pralka się wyłączyła, zapewne nie chciała prać zakwaszonych ubrań, albo po prostu się zepsuła.
Teraz mama zastanowiła się co zrobić ze zniszczonymi ciuchami.
– Chyba najlepiej zadzwonić do pana Marcina i mu o wszystkim opowiedzieć – zaproponowałam.
– To zrób tak, a ja tym czasem tu wywietrzę, bo zapach kwasu roznosi się nieubłaganie i gryzie w nos.
Załamana przeżyciami tego popołudnia poszłam do pokoju, by wykonać telefon.
Podróż z psem i problemy z audycją
Z teczki o panu Marcinie Wojciechowskim oraz z czasów, gdy nie miałam jeszcze żadnego zwierzątka
Podróż z psem i problemy z audycją
Kiedy wracałam od cioci Uli Lusia wskoczyła nam do samochodu, ale zorientowaliśmy się o tym dopiero w połowie drogi. Tata stwierdził, że na razie możemy wziąć Lusię do siebie, żeby w domu było weselej, a przy okazji się ją odda. Zadzwoniłam do cioci i poinformowałam ją o całej sprawie.
– Dobrze, jakoś się dogadamy. Na razie spokojnie wracajcie do domu – powiedziała ona. Lusia była bardzo grzeczna.
Dużo spała, chętnie słuchała ze mną muzyki, czasem też bawiła się piłką. Któregoś dnia musiałam pojechać do szkoły.
Zabraliśmy Lusię ze sobą, bo ona lubi samochodowe podróże.
Niestety ona też była rządna szkolnych przygód i tak jak wymknęła się cioci z domu, tak wymknęła się tacie z samochodu i została ze mną.
Była teraz szkolnym psem. Do pokoju przychodziła rzadko, bo nie było jej wolno.
Większość czasu spędzała na dworze, ale na szczęście pogoda była ładna.
Była karmiona przez kucharki tak jak krakowskie koty i trochę przeze mnie. Bawiły się z nią dzieci i była główną atrakcją ogrodu, lepszą nawet od placu zabaw. Ów stan rzeczy trwał do czasu, aż któregoś dnia nie było zet na punkcie muzyki.
Postanowiłam zbadać tę sprawę i wybrałam się z psem do Warszawy. Tam dowiedziałam się, że audycja się nie odbywa, ponieważ pan Marcin chodzi wtedy do lasu zbierać jagody.
Przeprowadzono z nim wywiad i okazało się, że nie ma on już urlopu, by go mógł wykorzystać na swoje leśne wyprawy. Wojciechowski argumentował swoje wyjścia tym, że ma już dość zatęchłej Warszawy podczas gdy panuje lato.
Postanowiłam sama wziąć sprawy w swoje ręce i pod wieczór udałam się do jego domu, ale go tam nie zastałam. W domu nie było żadnego psa – przynajmniej tak mi się wydawało, więc puściłam mego teriera i usiadłszy przy biurku położyłam na nim głowę i zasnęłam. Obudziłam się o świtaniu, ale nie siedziałam już na krześle, lecz leżałam na łóżku.
Obok mnie snem sprawiedliwego spała Lusia.
Podniosłam się szybko nie budząc psa i rozejrzałam się w sprawie. W drugim pokoju przebywał pan Marcin i gdzieś się szykował. Przebywał z nim piesek wielkości Lusi.
– Czy one się nie pogryzły? – zapytałam zamiast dzień dobry.
– Nie, moja Rudzia nikomu nie robi krzywdy jeśli nie wchodzi się na jej teren, czyli do jej koszyka, na jej ulubione okno w dużym pokoju i koło jej miski z jedzeniem.
– A Lusia nic jej nie robiła?
– Coś tam szczeknęła, ale wziąłem Rudą na ręce i się uspokoiła.
Teraz przeszłam do rzeczy:
– Dlaczego pan nie chce prowadzić swojej audycji. Myślałam, że pan to lubi?
– Lubię, ale lubię też matkę naturę, a w Warszawie nigdzie nie mogę jej dostrzec.
– A nie może pan chodzić do lasu rano? Rano jest nawet fajniej, więcej ptaków śpiewa?
– Rano, to będę prowadzić audycję.
– To bardzo źle, bo rano nie każdy ma czas. Ja np. wstaje rano i zaraz potem idę na śniadanie a potem do szkoły. Niektórzy oczywiście jeżdżą do pracy słuchając radia, ale to nie to samo co wieczorem kiedy jest o wiele więcej czasu na wytchnienie i odpoczynek. – Lusia brutalnie przerwała naszą rozmowę i najpierw szarpnęła mnie za nogawkę dając znać o sobie a potem zaczęła bawić się z Rudą. Pan Marcin dał suczkom jeść, oczywiście w odpowiedniej odległości, by się czasem nie pokłóciły i wyszedł z domu prowadzić audycję.
Byłam zła, że nie udało mi się nic załatwić. Gdy siedziałam przy tym samym biurku co wczoraj zadzwonił do mnie telefon. Odebrałam. Ciocia Ula pytała, czy nadal jestem w Krakowie, bo ona się tam wybiera.
– Nie, teraz jestem w Warszawie, bo musiałam tam coś załatwić.
– Cholera, to kiedy my się wreszcie spotkamy.
– Może być jutro, bo ja tu i tak jak się okazuje nic nie zwojuję, więc jutro na bank widzimy się w mojej szkole, zgoda?
– Zgoda – powiedziała ciocia i odłożyła słuchawkę, a ja opuściłam dom pana Marcina zabierając ze sobą Lusię i głaszcząc Rudzię na pożegnanie.
Następnego dnia rzeczywiście spotkałam się z ciocią Ulą i okazało się, że psem którym opiekowałam się przez ten czas nie była Lusia. Cioci było bardzo przykro, ale mnie połowicznie, bo skoro tym psem nie jest Lusia, to mogę go zatrzymać u siebie na zawsze. Gdy przyjechałam do domu tata zajął się sprawą mojego psa i okazało się, że to kolejny pies państwa Czwartków, Szczeniak po mojej ukochanej Miśce i po jack russelu terierze, którego ktoś im przyprowadził mówiąc:
– Wy macie taką ładną suczkę, a nie ma rasowych w pobliżu, to pożyczcie ją na trochę, żeby nasza miała ładne szczeniaki. Jednego wam odstąpimy.
Państwo Czwartkowie przyjęli tą propozycję i rzeczywiście dostali młodą suczkę, ale jakoś bardzo im na niej nie zależało, więc dali ją komuś na Śląsku i pewnie ją ktoś wyrzucił, albo zgubił. Lusia się nie znalazła, ale obiecałam cioci, że dam jej szczeniaka po mojej Judgy. Wojciechowski znów prowadził normalne audycje o normalnych porach i było tak jak dawniej, a nawet jeszcze lepiej, bo ze wspaniałym psem, który słuchał ich razem ze mną.
Jak znalazłam się nad morzem
Och, jak mi dłużą się te lekcje. A miał nas pan wypuścić wcześniej, ale tego nie robi, tylko dyktuje notatkę. Ojej.
– Czemu nas pan nie wypuszcza – szepnęłam do Grześka. – Przecież obiecał.
– To wyjdź wcześniej. Co się przejmujesz.
– No nie, tak nie zrobię.
Przez chwilę siedzę jeszcze sztywno w ławce, poczym włączam facebooka.
Moja kuzynka jest dostępna, więc do niej piszę. Wtedy czuję na sobie czyjąś dłoń.
– A ty tu jesteś – słyszę nad sobą głos pani Róży i pośpiesznie wyłączam mirandę.
– Nie przejmuj się tak. To tylko same bzdury – mówi nauczycielka i odchodzi. Wtedy pan Darek pyta:
– Co Karolcia? Nie możesz pisać notatki?
– Mogę, ale…
– Zaraz kończymy – mówi i dyktuje dalej. Na koniec zajęć odzywa się w te słowa:
– Byliście dzisiaj bardzo niespokojni. Dam wam więc takie zadanie domowe przy którym się wyciszycie i nauczycie czegoś naturalnie. Proszę, przeczytajcie książkę pt. Oceany dźwięku. Ma ona aż sześć tomów w brajlu, dlatego załatwię wam kilka dni wolnego na ten cel. A teraz do domu. Ogłaszam upragniony koniec zajęć!
Oceany dźwięku
Książka była okropnie nudna, ale czytałam ją uparcie.
Dostaliśmy na nią trzy dni.
Drugiego dnia zmagania z lekturą, późnym wieczorem książka zaczęła się rozkręcać.
Opowiadała o jakichś zaginionych marakasach, których pół Hiszpanii szukało.
Kiedy akcja opowiadania przeniosła się na plażę mama zawołała mnie do siebie:
– Kochanie, zejdź na dół i pożegnaj się z wujkiem, bo jedzie on w daleką podróż i nie wiadomo kiedy z niej powróci.
Niechętnie zostawiłam opasłe tomisko i zeszłam do ogrodu, gdzie wujek czekał już na mnie w samochodzie z dwoma kuzynami. Rozmawiali ze mną jakby nigdy nic. Pytali co w szkole i takie tam.
Zaczęłam im marudzić, że dostałam grubą książkę do przeczytania na zadanie domowe i wtedy Karol poinformował mnie, że jego spotkało to samo, ale już nie zdążyłam zapytać o tytuł, bo wujek musiał już jechać. Kiedy wróciłam do pokoju pozostawionej na łóżku książki nie było. No nie.
Gdzie ona kurwa jest?!
Nad morzem
Na plaży było mnóstwo ludzi.
Pogoda była idealna.
Ściągnęłam ubranie i w stroju kąpielowym wskoczyłam do wody.
Była przyjemnie ciepła, bez fal. Znalazłam w niej gładziutki kamyczek o dziwnym kształcie.
Zabiorę go z sobą. Na brzegu usłyszałam głos Marcela, więc niechętnie wyszłam z wody, by go na kąpiel namówić.
– Wskakuj Marcelu do wody i przekąp to swoje brzuszysko.
– Nie, po co. Dobrze mi tu na brzegu.
– Właź, nie marudź. – Kolega ściągnął koszulkę i wskoczył.
– No, widzisz jak fajnie. – Marcel zanurzał się coraz bardziej śmiejąc się jak dziecko. Ja byłam bliżej brzegu.
Kiedy tylko usłyszałam jakiś znajomy głos, wychodziłam na brzeg i zapraszałam do wody.
Najczęściej ludzie korzystali z zaproszenia.
Nagle usłyszałam gdzieś z oddali głos mojej mamy.
– Kochanie, wracaj szybko. Znalazłam twoją książkę. Zabieraj się do czytania, bo jeszcze tylko jeden dzień ci został.
(…)
Ten folder należy do Emilki
Ostatnio tata zakupił jakąś dużą kolekcje płyt z których część miała być pod mój gust i należeć do mnie a część miała być wg upodobań taty i należeć do niego.
Kiedy tata pogrupował płyty na te dla mnie i te dla niego okazało się, że została jeszcze jedna nie pasująca do żadnego z nas. Z wierzchu nie była w ogóle opisana a jej zawartość stanowiły mp-trójki głównie piosenki disco polo.
Było też parę zwykłych polskich piosenek, ale jak dla mnie niezbyt ładnych.
Zdecydowaliśmy jednogłośnie z tatą, że zgramy te płytę Emilce. Tata skopiował mi jej zawartość na pendrive’a. W parę dni później pojechałam na krótki 3dniowy obóz z członkami projektu zorganizowany przez nauczycielki języków obcych.
Zabrałam ze sobą pendrive'a, by przy okazji dać Emilce folder z zawartością owej dziwnej płyty znajdującej się w naszej kolekcji. W autobusie poinformowałam koleżankę o folderze a ona przyjęła to ze spokojem. Angielski na tym obozie odbywał się bardzo dziwnie. Był to taki jeden wielki konkurs połączony z muzyką oraz nauką języka. Ów konkurs polegał na tym, że każdej osobie z osobna puszczano fragment jakiejś piosenkę angielskiej i trzeba było powiedzieć: A. Kto to śpiewa?
B. Podać tytuł piosenki i C. Podać przynajmniej 3 słowa usłyszane w tej piosence nie będące tytułem.
Jednak żeby nie było za łatwo piosenka była przepuszczana przez zagłuszarkę, która bardzo utrudniała słuchanie wg wyżej wymienionych kryteriów.
Muszę przyznać, że bardzo ciężko było zdobywać te punkty. Kindze szło najlepiej, bo chociaż nie znała tytułu czy wykonawcy, to zawsze nadrabiała tymi trzema słowami, które trzeba było wysłyszeć. Po jakimś czasie konkurs zupełnie przestał mi się podobać i znudził mi się zupełnie.
Bardzo się wkurzyłam, gdy dowiedziałam się, że konkurs ma trwać przez cały obóz z wyjątkiem jakiejś wycieczki, która ma się odbyć ostatniego dnia po południu. Później miało się okazać, że wycieczki wcale nie było, co mnie bardzo rozczarowało, bo na prawdę miałam już serdecznie dość tego okropnego konkursu.
Kiedy wreszcie wróciłam do domu byłam bardzo wyczerpana i zła, nie miałam na nic ochoty. W domu czekała na mnie Dorotka, co wcale mnie nie ucieszyło, bo ja chciałam świętego spokoju.
– Za parę dni do szkoły a ja w ogóle nie odpoczęłam – skarżyłam się mamie.
– A co powiesz na dzieci, które nie wyjechały nigdzie na ferie, nawet na te kilka dni?
– Nie rozumiesz mnie mamo. Mnie się wcale nie podobało na tym obozie.
– Dlaczego, przecież byli tam twoi koledzy z projektu na fali?
– Ale… – nie dokończyłam, bo w tej właśnie chwili do kuchni w której odbywała się rozmowa wszedł tata i zapytał:
– Czy dałaś Emilce folder z płytą?
– Nie, bo nie było okazji – odparłam. Muszę to zrobić jak przyjadę do szkoły a tak w ogóle to czy nie mogłabym jej zwyczajnie tę płytę sprezentować?
– Nie kochanie. Złożyłem reklamacje na tę kolekcję, bo tej płyty wcale nie powinno tam być! Co to za upychanie śmieci swoim klientom?! – zawołał oburzony tata.
– Mogłeś im wysłać tylko tę złą płytę, nie musiałeś odsyłać wszystkiego.
– Ale ja nie chcę już korzystać z ich usług. Oni na pewno nie oryginalne te płyty nam przysłali. Kupimy kiedy indziej od kogoś innego.
– Jak tam chcesz – zgodziłam się skwapliwie, bo nie chciało mi się już z tatą dochodzi, bo wiedziałam, że i tak już postanowił na swoim i pewnie te płyty wysłał jak byłam na obozie. Och, co za okropne ferie mam tego roku!
Nie tylko płyty
Oto jeden ze snów pochodzący z folderu sielanki. UWAGA! Może zawierać wulgaryzmy!
Nie tylko płyty
Podczas jednego z pobytów u Alicji przyjaciółka dała mi niemiecką składankę, którą załatwili skądś jej rodzice. Płyty były w dobrym stanie, więc Ala stwierdziła, żebym zabrała je stąd jak najszybciej, bo długo tu one nie wytrzymają. Przywiozłam płytę do szkoły, ale Kaśka rządziła się nimi i to mnie wkurzało bardzo, więc jak tylko jechałam do domu, zabrałam je ze sobą.
Mając święty spokój i dużo czasu wzięłam się za ich słuchanie.
Pierwsza płyta była w stylu niemieckiej składanki Kushelrock, a druga przypominała spokojniejszego bravohitsa.
Była tam też bardzo ładna piosenka, którą nagrałam kiedyś z radia Antenne Beiern.
Ogólnie rzecz biorąc składanka bardzo mi się podobała i dobrze się stało, że wyrwałam ją z zaborczych rąk Kaśki.
Późnym popołudniem skończył się spokój w naszym domu, bo przyjechali jacyś goście, w tym Alicja wraz z ojcem. Na chwilę schowałam płytę, bo nie wiedziałam, czy tata Ady wie, że składanka jest obecnie u mnie. Pan Krystian chwilę rozglądał się po moim pokoju, oglądał płyty, bibeloty, a potem poszedł do salonu do reszty gości.
Przełożyłam płytę na dolną półkę. Alka podeszła do regału i zaczęła oglądać składankę.
– Co to jest? – zapytała przyjaciółka.
– Niemiecka składanka od ciebie – powiedziałam spokojnie.
– Która? – nie mogła sobie przypomnieć Ala.
– Dawałaś mi ją ostatnio, bo była w dobrym stanie.
– Aaa, kojarzę. A co tam jest w pudełku?
– No jak to co. Płyta i okładka, a co byś chciała innego? – droczyłam się z przyjaciółką. Alicja grzebała w obszernym pudełku, a po chwili wręczyła mi zawiniątko. Rozwinęłyśmy je pośpiesznie. W środku były dwa mikrofony pojemnościowe,
jeden mniejszy i leciutki, drugi nieco większy i ciężki.
– I co teraz? – zapytałam z przestrachem. Zajebałam twoim rodzicom dwa mikrofony.
– To nic. Oni mieli kiedyś mikrofon, ale mi go dali. Poza tym nie wiadomo czy one działają.
– W takim razie pokażmy je mojemu tacie, niech sprawdzi.
Schowałam płyty do opustoszałego już pudełka i poszłyśmy z mikrofonami do salonu.
Jeden był E1700, a drugi nie pamiętam. Tata mocował się z mikrofonem, nawet uruchomił miernik sygnału, ale nic to nie dało. Oba mikrofony nie działały. Taty Alicji już nie było, a reszta gości drzemała przed telewizorem. Tata długo nie dawał za wygraną, ale w końcu się ugiął i zapakował mikrofony. Dam je w poniedziałek jakiemuś fachowcowi i albo je naprawi za jakąś uczciwą cenę, albo pójdą do śmieci. Tata nawet się nie zapytał skąd mamy ten sprzęt. Po prostu przyjął do wiadomości, że jest i tyle.
Kiedy tata zakończył sprawę mikrofonów, wzięłyśmy coś do jedzenia i poszłyśmy do mnie słuchać płyty. Na chwilę przyszła też do nas jakaś kobieta z gości, którzy tu przybyli, ale była bardzo miła i przypadła nam do gustu.
Chwilę słuchała z nami i opowiadała, że też ma mnóstwo niemieckich płyt, bo dostawała je od rodziny i znajomych z Niemiec. Już miałam jej zaproponować posłuchanie jakiegoś albumu Seala, ale ktoś kobietę zawołał i opuściła mój pokój.
Przez chwilę byłam na tego kogoś zła, ale przyjaciółka zagaiła mnie rozmową.
– Ze mną też możesz posłuchać Seala – powiedziała, jakby czytając w moich myślach.
– Po co włożyli te mikrofony – zmieniłam temat.
– Może moi rodzice tam je włożyli. Oni miewają dziwne pomysły, albo któryś z poprzednich właścicieli, bo wątpię, żeby taka stara płyta trafiła do rodziców całkiem nowa, ale na pewno nie był to żaden sklep, ani nic takiego.
– Też tak myślę. I ciekawi mnie też, czy z tych mikrofonów da się jeszcze coś wydusić, czy też nie.
– Możliwe, że nie. Wystarczy, że ktoś upuścił pudełko z płytami.
– To szkoda. Dałabym je tobie, bo mnie na razie nie potrzebne – zakończyłam smutno temat i przygłosiłam piosenkę.
Było miłe, letnie przedpołudnie. Mama krzątała się po domu, a ja czytałam książkę.
Nagle rodzicielka przestała sprzątać i powiedziała:
? Ach, byłabym zapomniała. Wczoraj, gdy już spałaś była u nas ciocia Hania i zostawiła ci płytę.
? Dała na zawsze, czy pożyczyła?
? Dała na zawsze. ? Mama znów wzięła się za sprzątanie, a ja włożyłam płytę do odtwarzacza.
Pierwsza piosenka była brzydka i przypominała mi stylem płytę, którą tata kupił jako pierwszą i którą przywiozłam do Alicji w ostatnie wakacje.
Byłam rozczarowana.
Nawet nie przesłuchałam piosenki do końca, tylko przełączyłam na następny utwór. Ku mojemu zdziwieniu, była to przyjemna ballada z lat osiemdziesiątych.
Cała reszta piosenek też była w tym stylu.
Zaczęłam się więc zastanawiać, czy aby na pewno ta płyta jest oryginalna. Wiedząc już co mnie czeka puściłam jeszcze raz drugą piosenkę i zasiadłam na sofie. Mama przestała już sprzątać i zaczęła uczyć się niemieckiego, a mnie zachciało się spać. Gdy już prawie spałam mama wpadła do mojego pokoju z jakimś trudnym niemieckim zdaniem.
? Zobacz Karolinko, jakbyś to zrozumiała? Głos mamy był coraz cichszy. ? Kochanie, ty śpisz? Nie pouczysz się ze mną niemieckiego? ? Ta płyta mnie uśpiła ? mruknęłam sennie i znów położyłam głowę na poduszce, a mama zrezygnowana poszła do swojego pokoju. Po południu tata wrócił z pracy i oznajmił wesołą nowinę:
? Jutro jedziemy nad morze, na turnus rehabilitacyjny.
? Już jutro? ? zaprotestowała mama.
? Tak, już jutro, bo teraz właśnie są wolne miejsca, a ja mam urlop. ? Mama nic już na to nie powiedziała. Po chwili milczenia rzekła:
? Karolina spała dziś prawie półtorej godziny w środku dnia. To jest bardzo niepokojące zwłaszcza, że wczoraj poszła bardzo wcześnie spać a dziś późno wstała.
? O, to akurat dobrze się składa. Wypocznie nad morzem ? nie zmartwił się wcale tata.
Wakacyjny turnus
Nad morzem było cudownie. W pokoju obok nas mieszkała miła dziewczyna wraz ze swoją babcią. Od razu zaprzyjaźniłam się z nią.
Przypominała mi Klaudię z Łeby, z innego turnusu rehabilitacyjnego.
Moja nowa koleżanka bez przerwy oglądała filmy, a ja razem z nią i czasami przysypiałam.
Rankiem, przed wyjściem na plażę puszczałam jej swoje płyty, by się dobudzić.
Poza tym rano nie było czasu, by obejrzeć jakiś film. Nie wzięłam ze sobą płyty od cioci Hani, bo gdzieś mi się zapodziała. Może mama ją gdzieś schowała, bym się nią nie usypiała? Postanowiłam wykorzystać okazję i opowiedziałam dziewczynie o piosenkach z filmów, które lubiłam, ale nie znałam tych filmów i zaproponowałam jej, byśmy je obejrzały.
Niestety trzeba już było wracać do domu, bo tacie skończył się urlop i nie udało nam się obejrzeć ani jednego.
Przed samym wyjazdem wymieniłyśmy się telefonami i mailami i pożegnałyśmy się.
Po turnusie
Przez pierwszy tydzień z nikim prawie nie rozmawiałam, tylko siedziałam na sofie naburmuszona jak rozkapryszona księżniczka i nikt nie był w stanie mnie pocieszyć. W końcu mama wyjęła z jakiegoś zakamarka płytę-usypiankę i puściła mi ją.
Zaraz po kilku pierwszych nutach ballady zrobiło mi się przyjemnie błogo a potem zasnęłam. Gdy się obudziłam, czułam się o wiele lepiej.
Żeby na dobre zażegnać niechciany smutek mama zabrała mnie wieczorem do cioci Dzidzi na długi spacer. Tata też z nami pojechał, bo wcześniej skończył pracę i miał nawet pomysł, gdzie się wybierzemy.
Przed wyjazdem posmarowałam twarz próbką kremu, którą mama przywiozła kiedyś z zakupów. Tata powiedział, że mam czerwoną twarz i stwierdził, że to dlatego, że śpię z przytulanką.
? To nie prawda. Smarowałam się kremem i pewnie on mi zaszkodził ? powiedziałam.
? Nie, to od przytulanki ? upierał się tata. Gdy zajechaliśmy do Czostkowa tata przedstawił swój plan.
? Znalazłem dla was wspaniałą trasę, ale trzeba tam trochę podjechać. Wsiedliśmy więc do samochodu. Asia wzięła ze sobą Nelę. Miśki na szczęście nie było w pobliżu, więc nie było mi żal, że jej nie bierzemy, Neli na pewno też nie. Jechaliśmy około dziesięciu, piętnastu minut.
Wreszcie tata zatrzymał samochód, wysiadł z niego i powiedział: tadan.
? Czy bierzemy ze sobą psa? ? zapytała rzeczowo ciocia, psując podniosły nastrój.
? No nie wiem ? zastanowił się tata.
? Skoro wzięliśmy ją już do samochodu, to nie zostawiajmy jej teraz samej ? protestowała Asia.
? Dobrze, w takim razie weźmy psa ? burknęła ciocia i wysiedliśmy z samochodu.
Wtedy przybiegł do nas piesek wielkości pinczera miniaturki, ale innego koloru.
? Widzicie, nawet pies ma się tu z kim bawić ? zawołał uszczęśliwiony tata i pomaszerował przez las. Pogłaskałam obcego pieska.
Miał trochę inną sierść, ale też był śliczny. Tym razem to on zaczepiał Nelę do zabawy, a suczka osowiała zapewne jeszcze po podróży raczej go unikała.
Nazwałam pieska Orzeszek, bo kojarzył mi się z wiewiórką.
Spacer był wspaniały.
Wracając do domu pomyślałam, że psinie musi być smutno w tym wielkim, gęstym lesie. Muszę w najbliższym czasie pomyśleć o jakimś domu dla niego.
Ważne spotkanie
Jest późne popołudnie. Na dworze zimno i plucha.
Siedzę na kanapie wśród poduszek i przeglądam facebooka.
Natrafiam na interesujące ogłoszenie. „Poszukuję domu dla dwuletniej perskiej kotki szynszylowej… okolice Nowego Sącza” – o, to tam gdzieś mieszka Bogumił.
Zajrzę więc do niego przy okazji i podpiszę ten dokument o którym wspominał ostatnio. Już w kilka dni później jestem w podróży do nowego Sącza, by załatwić dwie ważne sprawy. Kotka jest piękna, spokojna, właścicielka również przyjazna.
Daję jej parę złotych, żeby się kot dobrze chował. Z kotem w koszyku udaję się do Bogumiła.
Przyjmuje mnie on w swoim pokoju i daje do podpisania dokument oraz przekazuje ważną informację.
Muszę zrobić jeszcze jedno spotkanie, bo dużo się zmieniło i parę nowych osób doszło. Odbędzie się ono w sobotę, w Krakowie. Czy zjawisz się na nim?
– Tak chętnie. W piątek odbiorę papiery ze szkoły i przenocuję do soboty.
– To wspaniale – ucieszył się Boguś i obejrzał mój nowy, puszysty nabytek. Wróciłam z kotem szczęśliwie do domu.
Następnego dnia zarezerwowałam pokój w szkolnym internacie. W Krakowie spotkałam się z kilkoma osobami. W sobotę rano poszłam do pokoju Bogusia, by go jeszcze przed spotkaniem o coś zapytać, ale zamiast niego spotkałam tam Ewelinę. Miała bardzo zaspany głos i ledwo trzymała się na nogach.
– Kobieto, co ty tu robisz? – zapytałam, po czym nie czekając na odpowiedź zamknęłam ją w pomieszczeniu a klucz oddałam na portiernię. W świetlicy, w której miało odbyć się spotkanie byli już wszyscy oprócz Bogumiła.
Czekając na niego zastanawiałam się, czy jednak nie wypuścić Eweliny, ale zrezygnowałam z tego, bo nie chciałam, żeby spotkanie zaczęło się beze mnie. W końcu zjawił się Boguś. Przywitał wszystkich i zaczął niczym król przechadzać się po sali.
– Musimy dużo zmienić! – grzmiał donośnym głosem.
Dwiema najważniejszymi zmianami, które kolega wprowadził było mianowanie nowego członka redakcji Rafała na swojego zastępcę, a Wiktorię ogłosił researcherem głównym podkreślając, że jest to bardzo zaszczytne stanowisko, niemal ważniejsze od samego wydawcy, bowiem to w jej rękach właśnie skupiać się będzie rzetelność i prawdziwość wydawanych przez redakcję artykułów. Wiktoria była bardzo zaskoczona i nie wiedziała co powiedzieć.
Wspomniała również, że to raczej mnie powinien przypaść ten zaszczyt, ponieważ wszelki researching nie jest mi obcy. Bogumił odpowiedział na to tymi słowy:
– Jej researching nie jest obcy, ale ty masz z nas najwięcej czasu, bo do szkoły żadnej nie chodzisz, ani pracy nijakiej nie podejmujesz. Poza tym jesteś niezwykle dokładna i nowych wyzwań się nie boisz. – Na te słowa Wiktoria uśmiechnęła się z zakłopotaniem, ale nic już nie dodała i przyjęła proponowane jej stanowisko. Potem zostało już tylko podpisywanie dokumentów i ostatnie uwagi. Po szczęśliwie odbytym spotkaniu, całą grupą poszliśmy odprowadzić nowego członka Rafała oraz Wiktorię na autobus. Gdy wróciliśmy znów do szkoły, Boguś chciał jeszcze ze mną porozmawiać, ale ja nie miałam już czasu.
Spieszyłam się też na swój środek transportu, poza tym chciałam wrócić do mojej kotki, bo niezbyt dobrze się jeszcze zaaklimatyzowała.
Powiedziałam mu tylko, że dokonał naprawdę świetnego wyboru, mianując Wiktorię na stanowisko researchera głównego.
Obiecałam również solennie, iż będę zawsze wspierać ją radą i podrzucać potrzebne materiały czy pomysły. Na tym zakończyła się historia redakcyjnego spotkania z Bogumiłem. Wróciłam do domu, do kota i zajmowałam się nim skrzętnie.
Powoli przystosowywał się do otoczenia. Wiktoria nie prosiła mnie o rady, więc ich nie udzielałam. Za to nowy członek Rafał zaczął do mnie pisać, argumentując to, iż chce mnie bliżej poznać, bo uważa mnie za osobę bardzo wartościową.
Poznając go bliżej stwierdziłam, że jest on zbyt zarozumiały, ale będzie z niego pożytek w redakcji.