Do Włoch przyjechaliśmy autokarem, ale podróż po tym kraju miała się odbywać piechotą. Nie przerażało mnie to wcale, bo lubię spacerować jeśli tylko mam dobre towarzystwo.
Nasza grupa składała się z moich rodziców, kilku uczniów, kuzynki Dorotki, która mimo, że jest najmłodsza odznacza się dużą cierpliwością i wytrzymałością oraz kilku wychowawców.
Pogoda była piękna, wprost stworzona do wędrówek. Ptaki śpiewały, słońce świeciło, powiewał lekki, przyjemny wiaterek. Przez cały dzień świetnie się nam maszerowało a pod wieczór znaleźliśmy jakiś dom z trzema pokojami gościnnymi.
Były one umiejscowione na piętrze, więc zaczęłam iść po schodach, by dojść do jednego z nich.
Nagle usłyszałam ziajanie i pies wielkości Froda szarpnął mnie za nogawkę.
Przestraszyłam się go bardzo, ale ponieważ byłam zmęczona pogłaskałam psa i próbowałam iść dalej.
Moja postawa tak zwierzaka zaskoczyła, że ustąpił i w końcu dotarłam do jednego z pokoi. Był bardzo mały i przytulny. Na parapecie leżały jakieś miśki a na stole parę płyt i zdezelowany sprzęt. Mama poszła rozejrzeć się za posiłkiem, ale w kuchni było bardzo brudno, więc zrezygnowaliśmy z ciepłej kolacji i każdy zjadł to, co jeszcze miał w prowiancie.
Następnego dnia rano pani Maja chciała mi upleść warkocza, ale takiego zawadiackiego z boku. Pani Maria zgodziła się ze mną, że tak będzie brzydko, ale pani Maja postawiła na swoim i zrobiła fryzurę po swojemu. Dzisiejszy dzień również był pogodny i nastrajał pozytywnie do dalszej wędrówki.
Celem naszej podróży była jakaś nadmorska miejscowość, gdzie zatrzymalibyśmy się na kilka dni i spędzili tam miło czas. Idąc z mamą przez jakiś las zaczęłam rozmowę:
– Widzisz, jest środek lata a mnie oczy wcale nie swędzą. Chyba nie mam tej alergii, albo moje rośliny pyliły wczesną wiosną.
– A, nie bądź taka pewna. Dopiero od niedawna jesteśmy na łonie natury. Poza tym we Włoszech rośnie trochę inna roślinność.
– W sumie racja – zgodziłam się skwapliwie.
Koło południa zrobiliśmy sobie krótką przerwę na lunch i zregenerowanie sił. Gdy tak siedzieliśmy i zajadaliśmy uprzednio przygotowane kanapki zaczepił nas jakiś Włoch i powiedział:
– Teraz musicie podjąć decyzję jak pokierujecie przygodami waszych wakacji we Włoszech, czy udacie się do nadmorskiej wioseczki, gdzie wynajmiecie domek letniskowy i będziecie mieli kontakt z okoliczną ludnością jak w książce Astrid Lindgren "Dlaczego się kąpiesz w spodniach wujku", czy wybierzecie nudny wypoczynek w jednym z nadmorskich miasteczek w jakimś hotelu, czy pensjonacie. Decyzję musicie podjąć teraz a ja wskażę wam drogę. Po posiłku wrzawa się uczyniła w naszej grupce, bo zdania były podzielone. Ja oczywiście chciałam wybrać opcję z książki szwedzkiej pisarki, ale większość dorosłych zwłaszcza wychowawców wolała spokojny hotel.
– A ty mamo? – zapytałam w nadziei.
– Mogę pomieszkać w tej wiosce jak ci tak zależy. I tak nie będę Musiała pracować w ogródku, więc też sobie odpocznę.
Kłóciliśmy się bardzo długo, ale że ja i mama byłyśmy organizatorkami tej osobliwej wycieczki, więc miałyśmy najwięcej do powiedzenia, więc zażegnałyśmy spór decydując, że idziemy do wioski. Gdy w grupie wreszcie zapanował spokój i pozbieraliśmy swoje manatki Włoch wskazał nam dalszą drogę.
Category: Sny
Wspaniali sąsiedzi
Oto jeden z mych snów dotyczących przeprowadzki, zanim jeszcze osiedliłam się na stałe w Kielcach
Wspaniali sąsiedzi
Przeprowadziliśmy się do małego, dwupokojowego mieszkanka, ale na szczęście było ono dość ładne i przytulne. Po sąsiedzku mieszkała jakaś pani w wieku mojej mamy z trzema psami.
Któregoś dnia wracając z miasta nieco się zagubiłam i przez przypadek weszłam do domu naszej sąsiadki. Kobieta zaprosiła mnie do środka i pokazała mi swoje pieski. Były nieduże i miały krótką, gęstą sierść taką jak na przykład pinczery.
Miała też mnóstwo płyt i różnych bibelotów i o czym wcześniej nie wiedziałam mieszkała z trzema upośledzonymi chłopcami Damianem i Radkiem. Damianek siedział na wózku inwalidzkim, a Radek nie. Chłopcy byli bardzo nieznośni: rozrzucali płyty, straszyli psy, krzyczeli, czasem się kłócili. Kobieta zrobiła mi herbaty i puściła jedną z płyt. Chłopakom też dała się napić i wtedy oni się uspokoili i zasłuchali w muzyce. Zapytałam, czy sprawia jej radość opieka nad tymi dziećmi i czy nie ma ich już dość, a ona odpowiedziała, że w życiu jej się nie ułożyło, więc chciała chociaż pomóc innym, więc wzięła pod opiekę chłopaków z jakiegoś zakładu, by stworzyć im dom i skundloną suczkę pinczera miniaturki, której urodziły się 2 szczeniaki. Teraz jest jej już dobrze.
Może czasem brakuje jej, by z kimś pogadać. Z Radkiem jeszcze można porozmawiać, ale z Damianem już nie.
Poza tym Radek psuje się przy Damianie i powiedziałabym nawet, że się cofa – mówiła kobieta.
Bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało. Widać było, że potrzebowała tej rozmowy. Gdy wróciłam do domu mama była czymś zajęta w łazience, więc poszłam do swego pokoju i nie opowiedziałam jej o naszej sąsiadce. Wybrałam jedną z płyt dla Damiana i Radka i odłożyłam ją na wierzch.
Postanowiłam, że często będę sąsiadów odwiedzać. Już następnego dnia po południu udałam się do nich. Tym razem chłopcy siedzieli cicho, każdy czymś zajęty, a kobieta coś sprzątała w kuchni.
– Dzień dobry pani Sylwio. Jak tam pani łobuzy?
– A dobrze. Dziś nawet były grzeczne, tylko Damian zwalił wazon, bo Radek schował przed nim swoją płytę i ten musiał się na czymś wyżyć.
– Oj, to nie wiem, czy się nie pokłócą o tę płytę co im przyniosłam.
– W sumie to Radka tylko interesują płyty, a Damian, to tylko Radkowi dokucza i jest strasznie zazdrosny jak Radek coś dostanie. – Damian zainteresował się rozmową i podjechał do nas.
Zaraz zauważył płytę na stole, ale że Radka w pobliżu nie było, więc położył ją na biurku i już więcej się nią nie interesował. Potem zaczął coś pokrzykiwać, jakby włączając się do rozmowy.
Znów dobrze nam się rozmawiało. Od tej pory codziennie odwiedzałam sąsiadów. Któregoś dnia opowiedziałam o tym mamie, ale ona wcale się tym nie zainteresowała.
Może jej było na rękę, że mam nowych przyjaciół i że tak łatwo się zaaklimatyzowałam na nowym miejscu? Jednak nie długo trwał ten błogostan, ponieważ pani Sylwia zaczęła się podejrzanie zachowywać.
Któregoś dnia koniecznie chciała, bym się u niej umyła, a gdy się nie zgodziłam niby przypadkiem ubrudziła mnie czymś, a potem wręczyła mi klapki pod prysznic. Często też wspominała, że mogłabym u niej zamieszkać:
– Są tu aż trzy psy – do wyboru do koloru, są płyty, a chłopaków można przypilnować, żeby za bardzo w nich nie grzebali. Zresztą oni cię polubili. Są o wiele spokojniejsi, gdy ty przychodzisz i nie kłócą się prawie w ogóle.
– Nie mogę. Ja mam swój dom, swoją rodzinę i nie mogę jej przecież zostawić.
– Jesteś już duża. Możesz sama stanowić o sobie, gdzie chcesz mieszkać…
– Ale ja znam panią zaledwie tydzień. Poza tym często was przecież odwiedzam.
– My cię potrzebujemy.
– Nie mogę się na to zgodzić – powiedziałam stanowczo.
Przez parę dni nie odwiedzałam sąsiadów w ogóle, bo zraziły mnie trochę nachalne prośby pani Sylwii, ale w końcu mi przeszło i któregoś popołudnia wybrałam się do nich w odwiedziny. Tym razem pani Sylwia nic nie wspominała o pozostaniu, a chłopcy bawili się czymś grzecznie na podłodze.
Jedna z suczek wskoczyła mi na kolana i jęła mnie lizać po twarzy.
Muszę zapytać mamy. Może zgodzi się na małego dorosłego i ułożonego już psa? Jednak gdy chciałam zakończyć odwiedziny wystąpił nieoczekiwany problem, bo nie napotkałam drzwi przez które zwykłam wychodzić.
– W takim razie zostaniesz u nas na noc, skoro nie ma tych drzwi – powiedziała spokojnie pani Sylwia.
Zajrzałam do kieszeni, ale nie napotkałam tam telefonu komórkowego. Przestraszyłam się bardzo, ale nie protestowałam, gdyż wiedziałam, że to nic nie da. Damian podjechał do mnie z jakąś płytą, jakby chciał dać do zrozumienia, że powinnam zacząć gościć się na dobre w tym domu. Do pani Sylwii ktoś zadzwonił i rozmawiała długo, a ja błąkałam się po domu. W końcu weszłam do łazienki i napotkałam jakieś drzwi.
Pełna nadziei otworzyłam je, ale był to tylko składzik z rupieciami i płytami. Stało tam również zaścielone łóżko.
Nagle w pokoju zjawiła się pani Sylwia ze słowami:
– Tutaj będziesz mieszkać. Może cię to wkurza, że musisz przechodzić przez łazienkę, ale przynajmniej mi nie uciekniesz. – Nic nie odpowiedziałam na te słowa. Po chwili wyszłam z mej klitki do dużego pokoju i rzuciłam płytą podaną mi przez Damiana.
Wtedy Damian zaczął krzyczeć, ale Radek się nie dołączył tylko też czymś rzucił.
– I tak cię nie wypuszczę! – wrzasnęła pani Sylwia jakimś nie swoim głosem. Robisz sobie tylko krzywdę wkurzając moich chłopców. Oni dadzą ci jeszcze popalić, zobaczysz!
Chciało mi się płakać.
Myślałam, że jak rzucę płytą i zrażę do siebie chłopców, to babsko mnie wypuści, ale nic z tego, a teraz, jak już kobieta wspomniała będzie tylko gorzej.
Mamy Wl, hura!
Miała się właśnie odbyć lekcja oprogramowania użytkowego z panem Markiem, ale on powiedział nam, że dzisiaj mamy wl i że czeka nas niespodzianka na mieście, a jeżeli nie chcemy z niej skorzystać, to możemy się zająć czymś pożytecznym i że to od nas zależy jak sobie ten cenny czas zorganizujemy. Zdziwiłam się bardzo i ucieszyłam się zarazem zwłaszcza, że po tych doniosłych słowach wypowiedzianych przez informatyka działy się zupełnie nieoczekiwane rzeczy.
Okazało się bowiem, że z tą niespodzianką, to nie jest znowu tak łatwo, bo pana Marka niestety ktoś już ubiegł i jakiejś innej grupie młodzieży przysługiwało spotkanie się na mieście z tą osobliwą niespodzianką, ale trudno. Ja i tak miałam co robić. Najpierw poszłam na organy z czego pani Agnieszka bardzo była rada, a zwłaszcza z tego, że nie załapałam się na tą niespodziankę, co mnie trochę wkurzyło, bo w gruncie rzeczy to byłam bardzo ciekawa co się na tym mieście dzieje.
Kiedy lekcja organów się skończyła, pani zaprowadziła mnie do kącika organowego i powiedziała, że jak mi się kiedyś nie będzie chciało ćwiczyć na organach, to mam tu przyjść, poprzebywać sobie trochę i ochota na ćwiczenie napewno mi wróci i rzeczywiście po chwilowym pobycie w tym zagadkowym miejscu przybyło mi energii do działania.
Udałam się więc w stronę komputerowej, by się dowiedzieć, czy aby napewno pan Marek nam tej lekcji nie zrobi.
Poza tym byłam niezmiernie ciekawa jakie przygody spotkały resztę klasy, bo napewno się nie nudzili przez ten czas.
Tego byłam pewna w zupełności! Informatyk powiedział, że zrobi nam lekcję wieczorem.
udałam się więc na ciastko i herbatę do pani Ludmiły i jej przyjaciółki Rudej, gdzie było bardzo miło i przyjemnie. Po kolacji pan Marek zawołał nas do konferencyjnej, włączył telewizor i rozłożył się wygodnie na kanapie.
Wtedy poczułam się jak u cioci, kiedy to wujek Gienek jeszcze żył i w pokoju telewizyjnym rozwiązywał sobie zadania z matmy w tle mając włączony telewizor, albo poprostu leżał na wersalce i oglądał jakiś film.
Trochę dziwny był nasz informatyk tego dnia nie uważasz?
Zrobię i już
Co ty wyprawiasz
Włączyłam jakąś płytę i szykowałam się do spania.
Szłam właśnie do łazienki, by wziąć prysznic, gdy do mojego pokoju wszedł tata i najpierw przyciszył, a potem wyłączył radio. Trochę mnie to wkurzyło, ale nic nie odpowiedziałam. Dorotka śpi w drugim pokoju, może o to mu chodziło. Gdy się umyłam włączyłam jednak płytę i przygłosiłam.
Zaraz potem weszła mama i majstrowała coś przy oknie.
– Te kable kopią! Muszę zawołać tatę – powiedziała. Ojciec zaraz się zjawił, ale zamiast coś na to zaradzić, jeszcze dodatkowo wywoływał iskry i śmiał się szyderczo.
– Ty jesteś pijany! – wrzasnęła mama, nie zważając na śpiącą Dorotę w drugim pokoju.
– Zostaw to! – dołączyłam do mamy. Byłam przerażona. Ojciec w końcu spali mi pokój i jeszcze się z tego cieszy. Doris się nie obudziła, a może nie chciała się obudzić.
Podejrzewam, że leżała cichutko jak trusia z nosem pod kołdrą i bała się również. W końcu wywaliło korki i tata zakończył swoje harce z prądem. Mama siedziała na podłodze i cała się trzęsła.
Było już przed północą, ale ja przez tę sytuację na pewno nie będę mogła zasnąć.
Chcemy imprezę!
Wszyscy wypytywali mnie co chcę na urodziny. Od Alicji dostałam nową płytę Janet Jackson i średnio się z niej cieszyłam, bo niektóre piosenki były straszne. Po wysłuchaniu jej w całości, tak jak radzą nasi nauczyciele realizacji dźwięku schowałam ją do pudełka i poszłam do pokoju wychowawców.
– No, jak chcesz wyprawić te swoje urodziny? Proponuję, żebyś zrobiła je poza szkołą. Dobry prezent, dobra impreza – mówiła wychowawczyni.
– Dobrze, coś wymyślę – odpowiedziałam zrezygnowana.
Wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Kingi.
– Czy mogłabym jutro wpaść do ciebie z moją klasą, bo oni uparli się, że chcą gdzieś ze mną pojechać. Możesz zamówić pizzę, jeśli mama nic nie ugotuje i kup jakieś ciastka. Za wszystko naturalnie ci zwrócę. Uratujesz mi życie i honor!
– Dobrze, wszystko dobrze, tylko u mnie jest problem z dojazdem. Taka duża ilość osób nie da rady tu przyjechać.
– No nic. W takim razie nie przeszkadzam już, pa. – rozłączyłam się.
– Na razie nie dam rady coś załatwić, ale spróbuje wam się jakoś odwdzięczyć za ten prezent. Nie będziecie tego żałować – powiedziałam i wróciłam do pokoju. Zastałam tam przyjaciółkę.
– Dlaczego dałaś mi płytę Janet? Przecież ty ją uwielbiasz.
– Czego się nie robi dla przyjaciół – powiedziała, a potem odebrała jakiś telefon, który zaczął do niej dzwonić w tej chwili. Zaczęłam intensywnie myśleć i postanowiłam sobie, że muszę za wszelką cenę znaleźć im jakieś miejsce na tę imprezę.
Następnego dnia po południu opuściłam ośrodek i szłam wolno przez miasto. Nagle w jednym z domów usłyszałam gwar ludzki. Pomyślałam wtedy, że to byłoby świetne miejsce na zrobienie imprezy. Nie wahałam się ani chwili.
Przed domem był dziwny huśtający się mostek i gdy go przechodziłam, zaczęłam się bać. Nie zapukałam do mieszkania, tylko po prostu weszłam. W domu było przyjemnie ciepło i chodził telewizor. Podbiegł do mnie szczeniak, więc przychyliłam się, by go pogłaskać.
Potem statecznym krokiem podszedł do mnie wielki pies o brzydkiej, rzadkiej, kręconej sierści. Z drugiego końca pokoju usłyszałam szczek jeszcze jednego, małego pieska – może matki tego szczeniaka. Piesek po chwili podbiegł do mnie, ale nie dał się pogłaskać, tylko odskakiwał w ostatniej chwili, tak jak kiedyś Miśka.
Jakiś mężczyzna zawołał szczeniaka:
– Tyczunia z kim się tam bawisz?
– Ze mną – odpowiedziałam spokojnie. Przyszłam tu zrobić imprezę.
– To świetnie się składa, ale myślę, że zostaniesz u nas dłużej.
Zajmiesz się naszą Tyczunią i jej matką, bo naszego Bingo widzę nie polubiłaś i uporządkujesz nasze płyty.
– Nie mogę tego uczynić. Mam pełno swoich spraw. Chodzę do szkoły, mam swoich przyjaciół, swojego psa i swoje płyty. Zapłacę wam za udostępnienie pokoju. My nie zrobimy libacji. Moja klasa jest grzeczna. To poważni, mądrzy i dobrze zorganizowani ludzie.
– Ale my nie chcemy, żebyś ich tu spraszała. My chcemy ciebie! Zaraz zawołam mojego syna. Niech pokaże ci nasze obejście. – Mężczyzna uchylił drzwi drugiego pokoju, skąd usłyszałam piosenkę Seala z płyty IV. Wtedy wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do pani Marii.
– Usiłowałam zrobić dla was imprezę, ale przez to znalazłam się w niebezpieczeństwie. Obecnie przebywam w domu, z którego słychać gwar, w pobliżu Tynieckiej. Proszę o pomoc!
– Zaraz tam będziemy – odpowiedziała wychowawczyni i rozłączyła się. Już miałam schować telefon do kieszeni, kiedy zadzwoniła do mnie Kinga.
– W tym domu, w którym teraz jesteś jest twoja płyta, którą usiłuję ci zdobyć. Zabierz im ją!
– Skąd wiesz gdzie teraz jestem i że to oni. O co ci chodzi? Nie rób jaj!
– Nie robię żadnych jaj. Pani Maria do mnie dzwoniła, że wyszłaś na miasto. Obie wydedukowałyśmy, że poszłaś do tego domu z gwarem. Specjalnie cię do siebie nie zaprosiłam, żebyś tam trafiła.
– I żebym wdepnęła w to gówno! – wrzasnęłam i rozłączyłam się.
Siedziałyśmy już w pokoju 304. Aniela miała włączony komputer.
– Jaką płytę Seala chcesz od nas dostać?
– Pani Maria ją załatwia, a innych płyt już nie ma, bo oprócz niej mam już całą dyskografię, więc pewnie proponujesz mi składankę.
– No, tak, ale tu są takie dziwne piosenki.
– A pokaż? – Aniela puściła kilka i rzeczywiście ich nie znałam.
– A to na pewno Seal, bo coś tak dziwnie brzmi? Ja znam tylko dwie składanki i jedną chciałabym mieć, ale to żadna z nich.
– To sprawdź sobie sama i daj nam znać – odpowiedziała Anielka trochę już na mnie zła.
– Chyba nie będę sprawdzać. Mam już dość dziwnych płyt na urodziny – pomyślałam, ale Anieli powiedziałam, że jak chce mi robić prezent, to niech inwestuje raczej w Phila Collinsa, bo jego płyt paru nie mam.
– Dobra, to napisz mi tytuły.
Wzięłam płytę Janet i wyszłam z pokoju.
Muszę ją komuś wydać. Alicji bym dała, tylko boję się, że się obrazi. Dam jej. W końcu jest moją przyjaciółką, a nie dam jej byle komu tylko dlatego, że przyniosła mi ona pecha.
Zeszłam do jej pokoju.
– Ali, mam do ciebie sprawę.
– Wiem Karola, siadaj.
Zła energia pochodząca od… płyty
Tyle ciekawych rzeczy ostatnio się wydarzyło, że w sumie, to nie wiem od czego w ogóle zacząć, ale może zacznę od tego, że panie od orientacji wpadły na pewien pomysł i stworzyły projekt, który miał polegać na tym, że wszystkie niepełnosprawne a zwłaszcza niewidome dzieci i młodzież, bo to z ich szkoły wyszedł ten pomysł miały dostać bilecik dzięki któremu mogły odwiedzać obce domy pełnosprawnych ludzi.
Miało to służyć temu, by niepełnosprawny człowiek miał szansę częściej spotykać się z pełnosprawnymi ludźmi i znaleźć sobie wśród nich przyjaciół.
Bilety miały być wydawane stopniowo, żeby nie było zamieszania.
Każdy niepełnosprawny, który pokazał taki bilet miał prawo wejść do domu nieznanej mu osoby i dostać od niej gorący posiłek oraz przespać się jeśli zbliżała się noc. Na bilecie było napisane w jakim regionie mam odwiedzać domy. Ja dostałam wschód Polski. Z naszej klasy pierwsza bilet dostała Emilka. W ciągu dwóch dni miała odwiedzić 3 domy.
W tym ostatnim domu miała przenocować a rano zjeść śniadanie. Emilia wróciła do szkoły bardzo szczęśliwa, ponieważ dobrze ją przyjęto i ugoszczono a od jednej z rodzin dostała nawet płytę.
Pewnego wieczoru pożyczyła mi ów krążek, bym go sobie przesłuchała i przegrała jeśli mam ochotę. Płyta wcale mi się nie podobała i była wręcz straszna.
Nagrano na niej jakieś brzydkie piosenki, takie jakby ruskie czy łemkowskie a ostatnie 3 nagrania były najgorsze, ponieważ były przegrane z jakiejś starej, zniszczonej kasety i w dodatku ponagrywanej jakimiś przytłumionymi rozmowami.
– Jak ty możesz tego słuchać? – zapytałam Mili.
– Normalnie – odparła mi na to koleżanka i od tej pory nie poruszałam już więcej tematu tej dziwnej płyty.
Kiedy przyszła kolej na mnie zaczęłam się martwić, żebym ja takiej płyty nie dostała, bo chyba na zawał serca bym umarła.
Wtedy mama pocieszyła mnie, że zawsze przecież mogę jej nie słuchać i oddać Milenie skoro ona lubi takie dziwactwo albo po prostu odłożyć ją w kąt, w najciemniejszy zakamarek pokoju. Ja jednak mimo tych argumentów wolałam nie mieć już więcej bliskiego zetknięcia z taką płytą. W pierwszych dwóch domach w ogóle mi się nie podobało, natomiast ten ostatni w którym spałam był całkiem całkiem. Na śniadanie dostałam nawet moje ulubione grzanki, które zwykle robi w domu mama.
Różniły się tylko tym, że były podłużne i z ketchupem a nie z majonezem tak jak lubię, gdyż nie mieli oni mojego ulubionego majonezu kieleckiego.
– Nie wiecie co dobre – powiedziałam im w trakcie śniadania, co nie bardzo spodobało się gospodyni tego domu.
Kiedy już mieliśmy wychodzić nastolatka mieszkająca w tym domu czyli córka gospodyni powiedziała:
– Może im coś damy?
Przestraszyłam się wtedy bardzo, gdyż wiedziałam, że posiadają oni w swym domu duże zbiory płytowe.
Szepnęłam do mamy porozumiewawczo a ona wtedy powiedziała:
– Nie nie, nie trzeba. My już sobie pójdziemy. Dziękujemy bardzo za gościnę. Było nam tu bardzo dobrze. Po tych słowach szybko wyszłyśmy z domu i nikt na szczęście nam nic nie dał.
Akurat udało mi się szczęśliwie, że bilet dostałam na weekend i nie musiałam opuszczać lekcji, 3 domy na wschodzie Polski odwiedziłam w sobotę i w niedzielę rano po śniadaniu u trzeciej rodziny wróciłam do domu, by się spakować do szkoły a żeby mi było raźniej po tych wszystkich przygodach wzięłam ze sobą kolekcję płyt Alanis. Gdy zajechałam do internatu było jeszcze wcześnie, więc szybko się rozpakowałam i zostawiwszy płyty Alanis na łóżku poszłam do 301, bo nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu.
Kiedy wróciłam po niedługim czasie do swego pokoju, gdyż zauważyłam, że nie pasuje w ogóle do tamtejszego tego rozchichotanego towarzystwa ze swoim roztrzęsionym nastrojem zastałam na mym łóżku Radosława, który rozprawiał z ożywieniem z Mileną o tym, że po jutrze jego kolej i że bardzo, ale to bardzo się z tego cieszy. Usiadłam obok niego i zabrałam mu moje płyty, które właśnie niszczył.
Chciałam go za ten czyn opierniczyć, ale jakoś mi się nie udało, nie mogłam wydusić słowa taka byłam roztrzęsiona.
Wreszcie bąknęłam coś tam do niego a on jak zwykle szyderczo się zaśmiał, porozmawiał jeszcze chwilę z Emilką i wyszedł. Siedząc tak na łóżku z pomiętoszonymi okładkami od płyt myślałam sobie:
Przecież już po wszystkim, nie musisz tam więcej wracać jak nie chcesz a płyty przecież nie dostałaś. Po chwili zdałam sobie sprawę co mnie tak wytrąca z równowagi. To obecność tej okropnej płyty Emilki, której ona nie zawiozła jeszcze do domu, gdyż zostaje na parę weekendów z rzędu, ale chyba na ten jedzie do domu, to ją może zawiezie, mam nadzieję z resztą zaraz się jej zapytam.
– Emilio, jedziesz na ten weekend do domu?
– Nie, właśnie miałam ci powiedzieć, na ten weekend mam jechać do moich nowych przyjaciół ze wschodu. Nawet nie wiesz jaka jestem happy!
– A zabierasz ze sobą płytę?
– Nie, chyba nie. Zresztą po co miałabym to robić. Przecież oni mi ją dali na zawsze.
– Radosław też dostał bilet na wschód Polski?
– Nie, chyba nie, zresztą nie wiem, ale podobno większość osób przynajmniej z Tynieckiej dostaje bilety ze wschodem, ciekawe czemu? Może ludzie w tym rejonie są bardziej gościnni, a może upatrują w tym jakiś interes, chociaż nie mam bladego pojęcia jaki.
– Mnie się tam zbytnio nie podobało, ale ty zawsze lubiłaś wschód, to ty jesteś zachwycona.
– A byłaś w tym domu, gdzie w niedzielę dają takie podłużne grzanki z ketchupem? – zapytała Emilka.
-Tak byłam, na samym końcu.
– Ja też, to od nich dostałam tę płytę i to oni mnie zaprosili na weekend i na wakacje również. Nawet nie wiesz jak się cieszę. Najbardziej polubiłam tą gospodynie i jej syna. On też jest niepełnosprawny. Jeździ na wózku inwalidzkim, ale dobrze widzi i świetnie maluje i słucha takiej muzyki jak ja. Obiecał mi, że jak do niego jeszcze raz przyjadę, to mnie namaluje 2 razy. Jeden egzemplarz da mnie a drugi zostawi dla siebie.
– To dobrze, że znalazłaś przyjaciół – odpowiedziałam. W końcu po to ten projekt został stworzony.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy a ona powiadomiła mnie, że ci ludzie ze wschodu, u których jadłyśmy śniadanie przysłali nam płytę. O nie – pomyślałam. Mam nadzieję, że ona nie będzie taka jak ta Emilki.
– Słuchałaś jej? – zapytałam mamę.
– Nie, ta płyta jest przecież dla ciebie, jak przyjedziesz to ją zobaczysz.
Miałam kiedyś taką nauczycielkę od niemieckiego, której cała klasa bała się jak ognia i ta kobieta śniła mi się po nocach. A oto jeden z wytworów mojej wyobraźni
Zrób zadanie z niemieckiego bez względu na dalsze jego konsekwencje
Niemiecki zbliżał się wielkimi krokami i trzeba było się na niego dobrze przygotować. Pani kazała przygotować dialog o sklepie obojętnie jakim, byleby coś kupować. Mogliśmy się również przemieszać między klasami, co bardzo mnie zastanawiało, bo jak ona sobie wyobraża nas pytać jak każdy ma niemiecki w innym czasie, ale niech się już ona sama o to martwi skoro tak wymyśliła.
Chciałam zrobić dialog z Kasią, ale Andzia tak narzekała, że ona nie ma z kim pracować, iż zdecydowałam skwapliwie, że jej Kasię odstąpię jeśli ona tylko się zgodzi. Później jednak Andzia zajęła się swoimi sprawami więc skorzystałam z okazji i zaczęłam robić dialog z Kasią, ale bardzo opornie nam to szło a zwłaszcza mnie.
Zaczęło się od tego, że ja chciałam kupować coś w empiku, albo chociaż w księgarni a Kasia chciała koniecznie do spożywczaka. W końcu Kasia poszła mi na kompromis i powiedziała, że zrobimy zakupy w supermarkecie, bo tam można kupić wszystko, ale wtedy dialog będzie bardzo trudny, bo sklep jest bardzo duży.
Zdziwiło mnie rozumowanie Kasi, bo przecież to, że sklep jest duży wcale nie musi oznaczać, że przejdziemy go wzdłuż i w szerz i kupimy wszystko, co nam stanie na drodze.
Kiedy tak składałyśmy powoli zdania w dialogu i zapisywałyśmy je skrzętnie stała się rzecz dziwna: nagle znalazłyśmy się w supermarkecie pełnym ludzi w miejscu, które właśnie opisywałyśmy w dialogu. Gdy Kasia to spostrzegła zapytała się mnie po polsku:
– Czy chcesz coś jeszcze kupić?
– Nie, już nie. Możemy iść do kasy. Kiedy wychodziłyśmy już ze sklepu porwał mnie jakiś gościu i zamknął w hotelowym pokoju. Na szczęście potem ktoś mnie uratował, ale nawet nie wiem kto, bo taka byłam oszołomiona. Ten ktoś odprowadził mnie pod supermarket w którym zaczęła się ta przygoda, gdzie przez cały ten czas czekała na mnie Kasia i nawet nie zapytała co się stało tylko w głębokim milczeniu prowadziła mnie z powrotem do internatu. W czasie drogi powrotnej zadzwonił w mej kieszeni telefon, więc go odebrałam. Dzwoniła jakaś kobieta, nie wiem, chyba z policji i pytała o porwanie, ale gdy tylko przypomniałam sobie o tym zajściu na nowo zaczęłam się bać i krzyknęłam z całej siły na całą ulicę a potem usiłowałam odpowiedzieć kobiecie, że może do mnie przyjść i na spokojnie o tym pogadać, ale na razie nie jestem w stanie o tym mówić przynajmniej dopóki nie znajdę się w bezpiecznym, znanym mi budynku jakim jest internat. Po tym moim nieudolnym wyjaśnieniu w słuchawce była tylko cisza a wtedy nie wytrzymałam nerwowo i się rozłączyłam.
Zupełnie nie spodziewałam się takiego telefonu, gdy usłyszałam, że dzwoni telefon pomyślałam, że może to ten gościu, co mnie porwał będzie mnie teraz prześladował i wydzwaniał do mnie i ten kobiecy głos w słuchawce zupełnie zbił mnie z tropu. Po co ten człowiek mnie porwał – zaczęłam się zastanawiać, gdy już ochłonęłam z pierwszego strachu.
Przecież on mnie nawet nie okradł a zwłaszcza nie zabrał mi telefonu, który mógł przecież sprzedać.
Poza tym gdybym nie była taka oszołomiona mogłabym przez niego wezwać pomoc. Po co ja mu byłam potrzebna? A swoją drogą, gdzie są moje zakupy? Jeśli to one były jego celem, to po co mnie porywał? Nie mógł ich od razu zabrać ze sobą i zwiać? Dziwny był ten porywacz, na prawdę dziwny.
W nowo odremontowanym pokoju na naszym piętrze, w nowym internacie zamieszkała jakaś chora umysłowo dziewczyna.
Ciągle ją ktoś odwiedzał i zawsze było u niej głośno.
Pewnego dnia po obiedzie poszłam na zajęcia dodatkowe do pana Marka – naszego informatyka, ale że nauczyciel nie miał dla mnie zbyt wiele czasu, to posiedział ze mną chwilę, po czym zlecił mi jakieś trudne zadanie, które równie dobrze mogłam wykonać w swoim pokoju.
Poszłam więc tam, a tym było dla mnie wygodniej, że nikogo akurat w pokoju nie było. Z początku myślałam, by się zadaniem zająć, ale z pokoju nowej dziewczyny dobiegły znajome hałasy.
Postałam chwilę na środku pokoju z laptopem w ręce nie wiedząc co czynić. W końcu jednak odłożyłam go na łóżko i opuściłam pokój zamykając go na klucz.
Zapukałam cicho, ale nikt mi nie odpowiedział, więc uchyliłam drzwi nieśmiało i wsunęłam się do środka. W pokoju przebywało mnóstwo nieznanych mi ludzi, którzy chichotali z czegoś głośno. Pokój był o wiele większy od przeciętnego pokoju w naszym internacie. Na jednej ze ścian były regały z płytami i kilka książek. Na drugim końcu pokoju stało wielkie łoże. Był też duży, miękki fotel, stół i parę krzeseł, a także małe biureczko zastawione jakimiś bibelotami. Na tym ogromnym fotelu siedziała pani tego pokoju i zachowywała się tak, jakby nie obchodziło ją to, co się dzieje wokół niej. I wtedy dopiero zrozumiałam dlaczego ci wszyscy ludzie tu przychodzą. Oni nie zbierają się tu po to, by z nią porozmawiać, zabawić, pocieszyć, zająć, ale dlatego, że jest tu mnóstwo miejsca. Można tu sobie zrobić świetlicę bez nadzoru wychowawców i jeszcze pożyczyć bez pytania jakąś płytę czy książkę.
Zastanawiałam się co teraz zrobić. W końcu postanowiłam, że z nią porozmawiam. Zapytam, czy odpowiada jej taki stan rzeczy. Nie będę taka jak reszta młodzieży, która zrobiła sobie z tego pokoju lokal. Podeszłam więc do dziewczyny, by do niej zagadnąć i już otwierałam usta, by coś powiedzieć kiedy ona krzyknęła przeraźliwie:
– Zrobiłam kupę!
– I co w związku z tym? Mam zawołać wychowawcę, czy sama sobie poradzisz? A może chcesz, bym nakłoniła twoich przyjaciół, żeby sobie poszli?
Towarzystwo przebywające w pokoju tylko na chwilę się uciszyło, ale nie przejęło się wcale krzykiem dziewczyny.
Przez chwilę stałam jak oniemiała. Dziewczyna nic nie mówiła, ale zaczęła się wiercić na swym fotelu.
Nagle dziewczyna wyciągnęła ku mnie rękę, która o zgrozo była usmarowana kupą i przejechała nią po mej bluzie krzycząc jeszcze głośniej.
Reszta towarzystwa nadal nie reagowała, a ja nie chcąc być jeszcze bardziej usmarowana odsunęłam się od dziewczyny na bezpieczną odległość.
Wtedy ona zaczęła smarować kupą wszystko, co miała pod ręką, a na koniec wstała i zaczęła smarować nią swych towarzyszy. Wtedy dopiero towarzystwo zareagowało i zaczęło w popłochu uciekać.
Próbowałam dostać się do drzwi, ale uczynił się straszny ścisk, bo każdy próbował się do nich dostać, a jednocześnie uniknąć ręki dziewczyny. Gdy tak stałam w największym ścisku i uchylałam się od brudnych razów do pokoju nie wiedzieć jak wszedł pan Marek krzycząc:
– Dość tego, zarządzam spokój!
Wtedy dziewczyna opuściła brudną rękę i usiadła spokojnie na fotelu.
Zrobiło mi się okropnie głupio, bo pan Marek na pewno mnie zauważył, a przecież ja miałam wykonywać jego zadanie.
Teraz wszyscy wychodzili już spokojnie. Zostałam z dziewczyną i z panem Markiem.
– Będę to teraz musiał posprzątać – szepnął nauczyciel.
Chciałam zapytać dziewczynę dlaczego tak zrobiła, ale po tym niemiłym incydencie nie miałam już odwagi. W końcu dziewczyna sama się odezwała.
– Jestem chora, to mogę sobie na taki incydent pozwolić, a przynajmniej teraz będą do mnie przychodzić tylko ci, którym na prawdę na mnie zależy i lubią mnie taką, jaka jestem. Twoje otwarcie się do mnie tylko mnie w mym planie utwierdziło.
– Acha, fajnie. Czyli rozpętałam gównianą burzę – pomyślałam z goryczą i przeprosiwszy pana Marka wróciłam skruszona do swego pokoju i wzięłam się za zadanie.
Zyski i straty
Nie mogłam się zebrać do tej szkoły. Najpierw zabawa z psem, potem wróciłam się jeszcze po płytę, a później ciocia przywiozła jakieś rzeczy dla Asi. W końcu jednak wsiadłam do samochodu i ruszyliśmy w drogę.
– Na pewno chcesz jechać do tej szkoły? – zapytał tata.
– No pewnie, że tak. A dlaczego miałabym nie chcieć?
– No nie wiem. Może ci się nie chce. Młodzież często narzeka na szkołę.
– Może trochę, bo taka piękna pogoda. Chętnie pobawiłabym się z psem i posłuchała śpiewu ptaków, ale w szkole też są ptaki, a bez psa jakoś wytrzymam. – tata zakończył temat szkoły i resztę podróży odbyliśmy w całkowitym milczeniu. W szkole szybko załatwił co trzeba i odjechał, jakby go ktoś gonił. Nie spotkałam nigdzie swojej klasy, ale dowiedziałam się, że mam iść do sali biurowej.
Pewnie łączenie za pana Fryderyka. Tata miał rację.
Trzeba było siedzieć w domu i tulić psa, a nie włóczyć się po jakichś biurach.
Kiedy znalazłam się w sali zastałam klasę administracji i poczułam się jak w pułapce.
Wygonili mnie z kierunku i bez mojej zgody przepisali na administrację. Zrezygnowana usiadłam przy pierwszym napotkanym stanowisku.
Podszedł do mnie jakiś nauczyciel i otworzył wielkie tabelisko w excelu. Każda komórka wypełniona była mnóstwem danych, formuł, obliczeń.
– Proszę mi obliczyć zyski i straty tej firmy – zażądał nauczyciel.
Westchnęłam ciężko, a siedząca obok mnie Antonina prychnęła z pogardą, jakby chciała powiedzieć:
– Widzisz jak mamy trudno na tym kierunku?
Skoro ona taka, to ja nie mogę poprosić jej o pomoc.
Przesiedziałam nad tabelą całą lekcję i nic nie udało mi się zrobić. W końcu wyszłam na przerwę.
Wpadłam na pomysł, żeby iść z tym do pana Ogrodowczyka.
Żeby chociaż dał jakąś wskazówkę, żeby coś podpowiedział.
Idąc w stronę sabu nagle poczułam coś dziwnego, a po chwili znalazłam się w jakimś innym budynku pełnym pomieszczeń biurowych. Wybrałam to na końcu korytarza i zapukałam do jego drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział, więc weszłam do środka. Usiadłam przy komputerze, a na akranie ta sama tabelka co w szkole. No, może nie taka sama, bo dotyczyła coverów i oryginałów.
Trzeba było wykazać co się lepiej opłaca i który zespół lepiej na czym wyszedł. Coś tam zaczęłam przy tabeli majstrować i chyba to miało ręce i nogi. W czasie pracy usłyszałam zza ściany przyjemną muzykę.
Pójdę zobaczyć kto tam jest.
Może jakaś paniusia z biura pomoże mi do końca uporać się z tabelą i poprawi, jeśli coś będzie źle.
Zapisałam plik, zgrałam na leżącego na biurku pendrive'a i poszłam do sąsiedniego pokoju.
Paniusia z biura była do mnie przyjaźnie nastawiona. Z chęcią dokończyła pracę nad tabelą i poprawiła kilka błędów.
Podziękowałam dobrej kobiecie i opuściłam jej pomieszczenie.
Kiedy znalazłam się na korytarzu znów coś dziwnie zawirowało i znalazłam się w szkole pod salą biurową.
Cała szczęśliwa pokazałam nauczycielowi moją tabelę. Tym razem to Antonina westchnęła ciężko, bo dostałam szóstkę z zadania. Nauczyciel pochwalił mnie przed całą klasą i już miał wyznaczyć kolejne zadanie kiedy nagle znalazłam się w studiu ze swoją klasą. Pan Patryk właśnie tłumaczył co mamy robić dalej. Z rozmowy wywnioskowałam, że dalej robimy "hałasy świata" tyle, że w rozszerzonej wersji.
– Ryczące zwierzęta nie byłyby głupim pomysłem – mówiła Witoria. – Przecież nie muszą być z bliskiego ujęcia. Ludzie nie będą się tego bali, a nagranie zyska na jakości.
– W sumie masz racje – mruknął nie do końca przekonany Marcin.
– Ale nie musimy przecież dawać dorosłych dzikich zwierząt. Małe lewki na przykład potrafią wydawać całkiem przyjemne pomiaukiwania – wtrąciłam się do rozmowy.
– O, Karolina! Dobrze, że jesteś. Mamy dla ciebie specjalne zadanie. Nagrasz nam trochę tekstu.
– Znowu specjalne zadanie. Czy ja zawsze muszę być wykorzystywana do celów wyższych? – Pan Patryk wręczył mi gęsto zapisaną kartkę papieru i zaprowadził do kabinki. Przeczytałam tekst kilka razy i ogłosiłam gotowość do pracy.
Wtedy nauczyciel kazał założyć mi słuchawki na uszy i zacząć czytać. Z słuchawek dobiegał szum morza i cichutka muzyka.
Zaczęłam czytać delikatnym głosem, by nie rozproszyć panującej na nagraniu atmosfery i by każdy słuchacz mógł się porządnie zrelaksować.
Kiedy byłam już w połowie swojej kwestii usłyszałam ryk dzikich zwierząt, a morze zaczęło się stopniowo oddalać. Muzyka natomiast zanikała dziwnie.
Zaczęłam się bać.
Jąkałam się i myliłam, aż w końcu przestałam czytać i zaczęłam krzyczeć, ale nikt mnie nie usłyszał. W końcu udało mi się jakoś zdjąć słuchawki.
– A, przepraszam. To nie ten plik – powiedział spokojnie nauczyciel. – Miały być małe lewki. Ale pierwszą część możemy zostawić. Świetnie ci poszło.
– Ale ja nie mam już ochoty na żadne zadania specjalne – pomyślałam i znów zadzwonił dzwonek na przerwę.
Dziwne wydarzenia ze środy i z czwartku
Pani od fortepianu zapytała mnie na lekcji jakiej muzyki słucham a potem zaczęła ni z tego ni z owego opowiadać o zakupach do naszej szkoły.
Zupełnie nie mam pojęcia co mają jej zakupy wspólnego z moją ulubioną muzyką. Moja nauczycielka fortepianu zaoferowała się, że zabierze mnie na te zakupy i zapewniała, że będzie mi tam bardzo przyjemnie.
Miałam wielką ochotę z nią pojechać, ale dziś miałam jeszcze jedne zajęcia a poza tym muszę się jeszcze po uczyć a pani Drzewieckiej zejdzie długo na tych zakupach.
Kolejnym powodem, by nie jechać z nauczycielką było to, że dziś miałam jechać z rodzicami do Kielc na jakieś badania a jak wrócimy późno a mama przyjedzie wcześniej to jak ja się wyrobię. Z wielkim żalem powiadomiłam panią Melanię, że dziś nie mogę się z nią wybrać z wielu poważnych powodów mimo, że mam na to wielką ochotę. Po lekcji i rozmowie z panią Drzewiecką udałam się na lekcję chóru do pani Malwiny i pani Ireny. Na chórze śpiewaliśmy utwory przygotowane przez moją nauczycielkę fortepianu. Pani Irena jak zwykle poprawiała nas i dawała cenne rady dotyczące śpiewu. Po lekcji chóru pouczyłam się nieco na jutro następnie zadzwoniła mama i powiadomiła mnie, że przyjadą po mnie wcześniej. Po rozmowie z nią nie miałam już najmniejszej ochoty na naukę za to zrobiłam się okropnie głodna. Wyciągnęłam więc chrupki z szafki i zaczęłam łapczywie jeść mimo, że zbliżała się pora kolacji. Po chwili do drzwi zapukali moi rodzice.
– Czy jadłaś już kolację – zapytała mama.
– Nie, ale byłam bardzo głodna, dlatego zaczęłam jeść te chrupki.
– Trzeba ci pościelić łóżko, bo wrócimy bardzo późno z tych Kielc – powiedziała mama.
– A propos łóżka, to mam duże problemy z pościelą, coś mi się ona pogmatwała.
– Dobrze, zaradzimy temu – odparła na to mama i zaczęła walczyć z niesforną kołdrą. Mama jednak nie mogła poradzić sobie z pościelą, więc tata zaproponował, by się na nią zalogować po adresie ip jak na zwykły router. Mama zgodziła się i podała tacie adres umieszczony na metce.
Kiedy tata się zalogował na moją kołdrę kliknął napraw problemy z kołdrą, ale wyskoczyły jakieś błędy i tata powiedział, że mogę mieć jeszcze problemy z tą kołdrą jutro lub za tydzień.
Bardzo mnie ten fakt zmartwił, więc tata mnie pocieszył, że jak nie będę miała połączenia z Internetem, gdy kołdra będzie leżała na wierzchu, to nie powinno się nic wydarzyć. Uspokoiłam się tym trochę i bez kolacji wyjechałam z rodzicami do Kielc na te badania. W czwartek rano spotkała mnie pani Luiza i oznajmiła mi swym wesoły, podnieconym głosem, że dziś jedziemy do wspaniałej cukierni podziemnej, w której będziemy mogli skosztować dosłownie wszystko na co będziemy mieli ochotę oczywiście z zakresu słodyczy. Bardzo mnie to ucieszyło, bo po wczorajszym smutku związanym z brakiem uczestnictwa w muzycznych zakupach pani Drzewieckiej oraz wielkich problemach z kołdrą i wyczerpującej podróży do Kielc miałam ochotę się rozerwać. W cukierni rzeczywiście było bardzo przyjemnie. Pogłaskałam tam kota, który był bardzo podobny do kotki sąsiadów przynajmniej z wielkości i sierści. Z żalem go jednak zostawiłam, bo przecież potem trzeba po nim umyć ręce a ja nie wiedziałam, gdzie tu jest łazienka. W cukierni było dużo miejsca i byli oni w posiadaniu dwóch piłek jednej sflaczałej a drugiej dobrej. Tą dobrą grałam z Dudą w toczoną, bo reszta uczestników będących w cukierni nie miała ochoty na grę, woleli sobie pogadać przy stolikach czekając na swój smakołyk.
Wreszcie gra w toczoną zupełnie mi się znudziła zwłaszcza, że syn pani Luizy zaczął wprowadzać jakieś nowe, dziwne zasady gry.
Odmówiłam mu stanowczo dalszej gry a on zapytał mnie, czy chcę iść do swego stolika, czy może pogłaskać kota.
Wybrałam to pierwsze, bo też sobie chciałam z kimś pogadać jak to w cukierni.
Muszę przyznać, że ten lokal był wyjątkowy, taki jakiś magiczny.
Bardzo miło spędziłam w nim czas wraz z kolegami z projektu oraz innymi jeszcze uczniami naszej szkoły.
Podawane smakołyki były rzeczywiście wyśmienite a czas tam spędzony zakorzenił się głęboko w mojej pamięci.
Wróciliśmy z druhem z jakiejś podróży i od razu bez wypoczynku wybieraliśmy się w następną.
Mieliśmy tylko króciutką przerwę, aby iść do galerii, a potem znowu do pociągu.
Wynikło jakieś dziwne zamieszanie i już myślałam, że nie pójdziemy do tej galerii. Na szczęście udało mi się tam wpaść na małą chwileczkę i powąchać perfum Celine Dione tak jak obiecałam Kindze.
Rozczarowałam się jednak bardzo, bo perfumy te prawie w ogóle nie pachniały, więc Kinga by ich nie poczuła, a miałam cichą nadzieję, że będą bardzo mocne, żeby spełniły oczekiwania słabego węchu koleżanki, zwłaszcza, że ta piosenkarka jest jej ulubioną.
Potem zaczęłam szukać jeszcze innych perfum dla siebie, ale stwierdziłam, że już sobie chyba dam z nimi spokój, bo jest na to za mało czasu i w końcu nie zdążymy na ten pociąg, albo mnie tu zostawią.
Gwiazda filmowa
Dostałam główną rolę w bardzo świetnym filmie i jestem z tego powodu przeszczęśliwa! Mam zakochać się w pięknym, przystojnym chłopcu i przeżywać z nim różne ciekawe przygody. Na razie to tylko wstęp do całej zabawy.
Jakaś celebrytka zaprosiła mnie do swojej ulubionej, drogiej restauracji. Restauracja znajdowała się w jakiejś piwnicy i w ogóle mi się nie podobała. Na stołach stało tylko drogie wino i jakieś leczo, które swoim wyglądem wcale nie zachęcało do zjedzenia go. W dodatku celebrytka, która z resztą była matką mojego przyszłego chłopaka była upita i naćpana.
Siedziała przy największym stole i nie wyglądała bynajmniej na kobietę z którą można by się zaprzyjaźnić. Mam nadzieję, że chociaż ten chłopak będzie fajny. Chłopak rzeczywiście był super i cieszyłam się, że spotkałam go na swej drodze.
Zapomniałam jeszcze dodać, że jedynym warunkiem brania udziału w tym filmie było niekorzystanie z songra podczas przygotowywania go, ponieważ od tej pory będę bardzo często filmowana, nawet, gdy nie będę się tego spodziewać, więc nie mogę używać tego programu, gdyż nie ma go w scenariuszu. Jednak, gdy przyjechałam do swego domu po tej dziwnej kolacji, by odpocząć przed nowymi przygodami jakie miały mnie czekać włączyłam songra, bo pomyślałam sobie, że komu by się chciało instalować kamery w takim małym, zwykłym, niepozornym domku jak nasz. Gdy włączyłam przez ów program pierwszą piosenkę, która pojawiła się na liście mama zapytała podejrzliwie z drugiego pokoju:
– Co tam robisz?
– Używam songra – odparłam jej na to ze spokojem.
Wtedy to mama się rozpłakała i zaczęła mi wyrzucać:
– Nie możesz się do jasnej cholery powstrzymać?! Lepiej chyba brać udział w filmie, przeżyć wiele ciekawych przygód, dostać za to kasiorę i może zostać sławną niż siedzieć tylko w domu i ściągać głupie piosenki! Rzeczywiście, mama miała rację zwłaszcza, że nie wiem czemu, ale nic nie mogę znaleźć w tym internecie.
Może rzeczywiście mnie ktoś śledzi a nawet jeśli mnie nie nagrywa śledzi moje poczynania? Czyli wszystko przepadło – dotarło do mnie.
Użyłam songra, złamałam umowę! W desperacji ubrałam się jak najładniej i wyszłam na dwór w nadziei, że spotkam mojego chłopca z filmu.
Jakąś chwilę spacerowałam samotnie po ogrodzie.
Wreszcie chłopiec się zjawił, ale był bardzo smutny i nic nie chciał mówić. Pewnie już się wszystko wydało, a chłopak zdążył mnie polubić, a może tak się wczuł w rolę, że się już we mnie zakochał i teraz nie wie jak mi powiedzieć o nieuniknionym końcu naszej przygody, która z resztą dobrze się jeszcze nie zaczęła.
Kiedy wróciłam do domu zdając sobie dobrze sprawę, że może ostatni raz widziałam tego chłopca mama najspokojniej w świecie oznajmiła mi:
– Jak już będziemy pewne, że nam podziękowali, to polecę im Emilkę i Kamila, żeby oni grali zakochaną parę w tym filmie. Ten twój chłopiec i tak jest już sławny przez swoją matkę i nie jedną rolę w filmie w życiu dostanie, więc można by dać szansę twoim kolegom skoro ty ją zmarnowałaś.
Zabolały mnie bardzo słowa matki. Zamiast mnie pocieszyć, albo zakończyć ten temat milczeniem, bo przecież ona mnie już trochę zna i wie jak ja to ciężko przeżyje, to ona tak spokojnie szuka tym ludziom innej pary do filmu.
Poza tym ten chłopiec na pewno przestanie mnie lubić jak się dowie, że stracił tak poważną rolę w tak ciekawym filmie. Gorzej być nie może!