Categories
Sny

Dużo płaczu i duża niespodzianka

Mama rozmawiała z tatą Alicji na temat jej przyjazdu do nas, ale w trakcie rozmowy niespodziewanie się rozłączył, a potem nie chciał już odebrać, by dokończyć rozmowę. Zadzwoniłam więc do Alki, by dowiedzieć się co właściwie się stało, ale ona najpierw nie chciała mi nic powiedzieć, a potem rozpłakała się do słuchawki.
Później płakałyśmy już razem.
Kiedy skończyłam rozmawiać z Alą, a raczej płakać jej do słuchawki sama również sobie trochę popłakałam, bo było mi niewypowiedzianie smutno.

Źle bez mamy w obcym domu

Ciocia Lodzia oddała Dorotkę do sierocińca i było jej tam bardzo źle, bo dzieci z którymi mieszkała były bardzo smutne i niedostępne, a jeśli się odzywały to tylko złymi słowy. Dorotka opowiedziała mi o tym przez telefon płacząc mi w słuchawkę. Obiecałam jej więc, że ją odwiedzę.
Kiedy pojechałam do tego sierocińca zanim odnalazłam Dorotkę spotkałam kocicę z małymi i pomyślałam że one mogłyby nieco Dorotkę pocieszyć.
Pogadałam chwilę z kuzynką następnie smutna wróciłam do domu.

Zadania do wykonania

Byłam na szkolnej szansie na sukces i siedząc na widowni słuchałam występów uczestników konkursu w tym Emilki, która śpiewała bardzo wesołą piosenkę pt. "Euforia i szczęście".
Jedną z jurorek była Lady Gaga jak się później dowiedziałam, a piosenka, którą śpiewała Emilia była zadaniem, które koleżanka miała wykonać.
Zadaniem Adasia było własnoręczne przetoczenie bardzo brudnej piłki z Krakowa do Krasocina.
Kiedy spotkałam Adasia w ogrodzie on powiedział mi:
– Na pewno tobie Gaga da jakieś okropne i trudne zadanie i zobaczymy co wtedy powiesz! – nic mu na to nie odpowiedziałam tylko życzyłam mu powodzenia. Ja również dostałam zadanie.
Miałam znaleźć dla niej ładnego kota, któremu było dobrze.
Wtedy to pomyślałam o sierocińcu w którym mieszkała Dorotka i o kotach tam przebywających.
Zaproponowałam jej więc żeby pojechała ze mną po tego kota, bo on na pewno tam jest i przy okazji wystąpiłaby dla tych smutnych dzieci. Gaga się zgodziła, ale był 1 problem. W tym samym czasie chciała się ze mną spotkać ciocia Ula.
Wstąpiłyśmy więc do niej po drodze przy okazji zabierając ze sobą Adasia wraz z jego brudną piłką, którą przywiązaliśmy do samochodu. Ciocia Ula nie była zadowolona, że nie chcę poświęcić jej czasu, ale dla mnie najważniejszą sprawą w tej chwili był kot dla Gagi, by wykonać swoje zadanie, a przede wszystkim te smutne dzieci, które Gaga mogłaby rozkręcić swym występem. Pojechałyśmy więc jak najszybciej do sierocińca. Pokazałam jej wszystkie koty, żeby mogła sobie wybrać tego jednego.
Potem Gaga zaczęła szykować się do swojego występu, a ja poszłam na spotkanie z Dorotką.

Categories
Sny

Może jednak nie uciekajmy?

Z teczki o moim ulubionym dziennikarzu

Może jednak nie uciekajmy?

Bardzo dobrze nam się tutaj mieszkało mimo, że domek nieduży, wokół gęsta puszcza, a na dodatek język nie nasz, bo ja rosyjskiego ni w ząb, a rodzice zaledwie trochę pamiętają ze szkoły.
Któregoś dnia wybraliśmy się na jeden z rozlicznych spacerów i było mi wyjątkowo dobrze.
Powietrze choć rześkie i mroźne, jeszcze dodawało nastroju, a ptaki śpiewały głośno i pięknie jak wiosną. W czasie spaceru spotkaliśmy przyjaznego rudego kotka.
– Żebyśmy tylko nie spotkali tygrysa, bo nie byłoby już tak wesoło – powiedział tata mierzwiąc kociakowi sierść. Ptaki zaczęły śpiewać jeszcze głośniej a wtedy mama powiedziała:
– Powinniśmy jak najszybciej się stąd wyprowadzić.
– Dlaczego? – zapytałam z nutką oburzenia. Mamy przecież ciasne, ale własne mieszkanko, a w pobliżu piękny, ogromny las.
– Teraz tak ci się wydaje. Za czas niedługi każą nam wykonywać jakieś ciężkie roboty, jak za dawnych czasów. Będą mrozy i jeszcze mogą zagrażać tygrysy.
– Przecież tu jest tak cudownie. Nie uciekajmy jeszcze – nakłaniałam rodziców.
– A myślisz, że te ptaki to co to jest. Na Syberii tak ptaki nie śpiewają i jest ich mało. Pewnie ktoś je wypuścił, żeby nas zmamić, albo puścili z jakichś ukrytych głośników. Pan Putin jest do wszystkiego zdolny.
– Jak tam chcecie, ale przynajmniej spakujmy się porządnie, bo ja nie mam zamiaru niczego tu zostawić.
Wróciliśmy do domu z nieudanej przechadzki i zaczęliśmy zbierać nasze manatki. Tata włączył nawigację w telefonie i ustalił całą trasę łącznie z postojami.
– Pierwszy dłuższy postój dopiero w Warszawie – obwieścił.
– Radziłabym, byśmy czas jakiś pomieszkali u cioci Uli, bo ona z naszej rodziny i znajomych, najdalej mieszka od Rosji.
– Ale ciocia Ula ma małe mieszkanko – zaprotestowałam znowu.
– Ja tam jednak wolę naszą polską biedę i ciasnotę, niźli ruską zawieruchę – powiedziała mama pakując większą stertę ciuchów do walizy.
Zdjęłam z półki stojak z płytami i umieściwszy go w dużym pudle przysiadłam na łóżku. Mam nadzieję, że skoro już musimy stąd wyjeżdżać, to przynajmniej wrócimy do siebie, a nie będziemy pomieszkiwać na Śląsku. Możemy przecież ukrywać się w domu i wychodzić tylko z jakiegoś ważnego powodu, a potem Ruskom przejdzie i przestaną nas szukać.
Zresztą tata zatrudnił się u nich z własnej woli i miał prawo zmienić zdanie, więc nie powinni się do nas czepiać.
Pakowanie poszło nam bardzo szybko, ale bez zbędnej paniki. Rudy kotek też chciał się z nami zabrać, ale mama powiedziała, że nie chce stąd absolutnie nic zabierać, co wcześniej nie należało do nas.
Bardzo żal mi się zrobiło kociaka, ale mama była w tej kwestii nieugięta.

Podróż

Pierwszy dłuższy postój rzeczywiście był dopiero w Warszawie.
Zatrzymaliśmy się u pana Marcina Wojciechowskiego.
Kiedy zajechaliśmy do jego domu właśnie kończył dla nas posiłek. W kuchni przebywał z nim mały chłopiec i śpiewał fałszywie jakąś starą, polską piosenkę. Mamę bardzo to wkurzało, bo była zmęczona podróżą i pan Marcin o tym wiedział, ale z jakiegoś powodu nie uciszał chłopca, tylko wzdychał ciężko, jakby liczył, że malec wreszcie się domyśli. W końcu kazał mnie, zamiast mojej mamie iść do sypialni, a chłopcu zaproponował, by pobawił się jakąś jego nową zabawką. Chłopiec jeszcze chwilę pofałszował, poczym rzeczywiście zajął się czymś w drugim pokoju. Ja natomiast usiadłam na łóżku w sypialni i pomyślałam o uciekaniu.
Nagle coś trąciło moją nogę. Był to mały, puchaty piesek.
Wzięłam go na łóżko i zaczęłam głaskać, a psina przymykała oczy.
– Czy gdybyś mieszkał z panem Marcinem w przyjemnym, rosyjskim domku w pobliżu lasu to też byś z niego zwiał? – zapytałam pieska, ale on nie odpowiedział, tylko zwinął się w kłębek zapadając w głębszy sen.

Categories
Sny

Moja osiemnastka

Bardzo się stresowałam moją osiemnastką, aby wszystko poszło dobrzze, by nikt nie odmówił przyjazdu i takie tam, więc śniły mi się różne głupoty z tym związane. Oto one:

Moja osiemnastka

Na mojej osiemnastce było trochę więcej ludzi niż sobie wcześniej zaplanowałam, ale mimo to zabawa była pyszna. Postanowiłam sobie, że z każdym z uczestników zabawy porozmawiam chociaż dwie minuty. Najpierw podeszłam do Kamili, mojego urodzinowego didżeja.
Siedziała przy moim laptopie, puszczała muzę i była bardzo szczęśliwa.
Potem rozmawiałam z Pauliną i powiedziałam jej, że zaczynam mieć problemy z matmą, a ona mi na to, że chętnie mi pomoże, nawet dziś!
– Dziękuje ci bardzo już z góry, ale nie skorzystam z dzisiejszych korepetycji, bo jak zauważyłaś obchodzę swoje osiemnaste urodziny i chcę się zabawić z gośćmi – odparłam.
– Ja tylko proponowałam – odpowiada na to Paulina, a ja odchodzę do następnego gościa, którym jest moja przyjaciółka Alicja. Kiedy do niej dotarłam liczba gości zmniejszyła się o połowę, albo jeszcze bardziej, bo zostali tylko moi najlepsi przyjaciele, a wesoła urodzinowa muzyka przestała grać, co jednak nie znaczy, że zrobiło się smutno. Alicja odciągnęła mnie na stronę w najciemniejszy kąt pokoju i wyznała mi cicho, że świetnie się tu bawi, a następnie powiedziała:
– Mam coś dla ciebie i bynajmniej nie jest to prezent urodzinowy!
Okazało się, że tym czymś były zapakowane w przesyłkową paczkę perfumy Hugo na które już dawno miałam się wymienić z Alą, ale ciągle nam coś w tym przeszkadzało. Powiedziałam przyjaciółce, że perfumy La Costa czekają na nią w szkole, że są dobrze ukryte i już nigdy więcej mi się nie zapodzieją. Alicja się ucieszyła, a ja otwarłszy niecierpliwie paczkę powąchałam perfumy Hugo i zaniosłam je do szawki z kosmetykami w mym pokoju i moje dziwne piękne urodziny dobiegły końca.

Categories
Sny

Nawet nie da się ukraść (z dedykacją dla Jamajki)

W dzieciństwie miałam taką przygodę, że występując w dziecięcym zespoliku bardzo chciałam grać na marakasach, ale nieugięta nauczycielka zawsze wręczała mi triangiel za co znienawidziłam niewinny instrument. Od tej pory zapragnęłam mieć własne marakasy i co jakiś czas mi się one śniły. Oto jeden ze snów o nich.

nawet nie da się ukraść

Zapowiedź

Byłam okropnie senna, więc zaraz po kolacji poszłam się umyć. Gdy siedziałam w wannie, mama poinformowała mnie zza drzwi, że za chwilę przyjedzie ciocia z Pauliną.
– Nie mam siły na gości – mruknęłam do siebie i dokończywszy toaletę wieczorną udałam się do swojego pokoju.
Wybrałam jakiś smętny album i wzięłam pod kołdrę książkę.
Przeczytałam może z pół strony, kiedy przyjechała ciocia. Nie wyszłam im na powitanie.
Jakoś nie miałam ochoty na spotkanie z Pauliną. Mama zrobiła im herbaty a ja czytałam dalej w łóżku. Mama zajrzała do mnie, by wziąć wachlarz, którego zwykła używać u nas ciocia i przy tej okazji nie domknęła drzwi. Słyszałam więc kontynuowaną po powrocie mamy rozmowę.
– W tym tygodniu u Karoliny w szkole będzie wielki kiermasz.
– Taki świąteczny? – pyta mama.
– Głównie tak, ale będą też drobne instrumenty perkusyjne, takie przeszkadzajki co się czasem daje dzieciom, gdy występują na scenie z jakimś utworem muzycznym.
– Ale moja Karolina raczej nie kupuje nic na kiermaszach.
– Może się skusi. Pieniądze mają być przeznaczone na szczytny cel.
– Zrobi jak będzie uważać – ucięła mama.
Potem rozmawiały już o zwykłych, codziennych sprawach.

Na kiermaszu

Zwykle nie wychodzę z sali na długą przerwę, ale coś mi mówiło, by zobaczyć co jest na tym kiermaszu.
Problem był taki, że miałam przy sobie niecałe 2 zł. W drodze na hol główny, gdzie miał odbywać się kiermasz spotkałam kobietę, która podszepnęła mi, że dopuszczalne jest wykradanie sprzedawanych przedmiotów, ale nie tych dotyczących świąt. Znalazłam w drugiej kieszeni dychę, czyli nie jest jeszcze tak źle. Już z daleka usłyszałam dźwięk mej ulubionej przeszkadzajki perkusyjnej czyli marakasów.
Bardzo chciałam je nabyć, albo ukraść, jeżeli będą zbyt drogie jak na mój huty w tym tygodniu portfel.
Nawet nie podchodziłam do świątecznego stoiska.
Przeszkadzajki były umiejscowione w jednym pudełku.
Zaczęłam je desperacko przeglądać. Szybko odnalazłam to, czego szukałam. Jakiś chłopiec dołączył do przeglądania pudełka. Na chwilę odłożyłam grzechotkę by zobaczyć czy jest jakaś o innym brzmieniu i dowiedzieć się o cenę tamtej.
Tylko że jak zwrócę na siebie uwagę, to nie będę mogła skorzystać z przysługującej mi kradzieży.
Stałam skonsternowana nad pudełkiem. W końcu podeszła sprzedawczyni.
Chciałam pokazać jej marakasy, ale już ich w pudełku nie było.
– Czy państwo mają jeszcze coś poza pudełkiem? – zapytałam z nadzieją w głosie.
– Niestety nie. Będziemy mieć jeszcze małą dostawę, ale to już na następny kiermasz w Katowicach.
– Mnie to nie urządza – mruknęłam.
– Tak, grzechotki rumbowe schodzą najszybciej.
Stałam nad pudełkiem jak głupia i myślałam o szczęśliwym chłopcu, który bez wahania ukradł ostatnie marakasy. W tej sytuacji można powiedzieć tylko jedno: Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto.

Categories
Sny

Lekcja angielskiego i nie tylko

Ze szkoły wróciłam do domu chora i wyczerpana jednak chciałam się przywitać z psem i zobaczyć kury, więc zebrałam resztki sił i wyszłam z mamą na podwórko. Pies był równie spokojny i osowiały jak ja, kury jak zwykle głośne i rozgdakane, a mama jak zwykle pełna wigoru i energii. Po powrocie z ogrodu usiadłam na narożniku w kuchni, bo nie chciało mi się samej siedzieć w pokoju, gdyż miałam chandrę, którą zapewne powodowała moja choroba. W radiu leciały same brzydkie piosenki, ale mama nie chciała zmienić stacji. Po kilku dniach, gdy poczułam się już nieco lepiej, mama kazała mi iść do szkoły, ale nie do Krakowa, tylko do naszej krasocińskiej i jedynie na angielski, bo to przydatny przedmiot jest. Mama zaprowadziła mnie więc do szkoły i ku mojemu zdziwieniu w sali zastałam swoją własną klasę i swoją własną nauczycielkę od anglika.
Pani rozdała nam 2 readingi. 1 był o Lady Gadze i o Emilii, a drugi o kwiatach.
Kiedy skończyliśmy robić pierwszy zapytałam panią Agnieszkę:
– Czy to specjalnie dla mnie i dla poprawienia mojego humoru dała nam pani taki reading do zrobienia?
– No, można tak powiedzieć – odparła nauczycielka. – A kto to jest Lady Gaga? – zapytała.
– Jest piosenkarką, tak o niej napisali, ale jak ona wygląda?
– A nie ma zdjęcia zdziwiłam się wtedy. Ona się ubiera ekscentrycznie, zawsze ją gdzieś pokazują.
Kurczę, co jest – myślałam sobie. Zawsze najpierw zwracają uwagę na jej wygląd, a na muzykę to czasem nawet wcale jeśli to jest jakieś zwykłe czasopismo, a nie takie muzyczne, a tu zupełnie inaczej i tym dziwniejsze jest to, że zdjęcie Emilii jest umieszczone w książce nauczycielki, a Gagi nie.
Niedługo mi jednak dane było zastanawiać się nad tą sprawą, ponieważ pani kazała robić drugi reading dotyczący kwiatów, który okazał się być bardzo trudny jak na fce albo cae.
Okazało się, że pani nie brała mnie pod uwagę przygotowując reading i podzieliła go tylko na 3 części i czepiała się do trzech wyznaczonych przez nią osób z mej klasy, że nie umieją go zrobić i że nie znają słówek.
Potem, gdy nikt nie umiał sobie z readingiem poradzić uwaga nauczycielki skierowała się na mnie.
Pani zapytała mnie o jakieś słówko, którego ja naturalnie również nie wiedziałam i wtedy nauczycielka się rozpłakała.
– Nic się nie uczycie z tego angielskiego, nic! Ja was chcę czegoś nauczyć, a wy nic sobie z tego nie robicie, olewacie mnie totalnie! Czy trzeba być panią Jagodą, żeby coś uczniom wpoić do głowy?
Zrobiło mi się bardzo przykro i nieswojo, że pani płacze również przeze mnie. Co prawda mnie nie było na ostatniej lekcji, ale chodzę przecież na dodatkowe zajęcia z tego języka, więc może powinnam to słówko znać? – zastanawiałam się.
Pani już do końca lekcji siedziała przy swym biurku nic z nami nie robiąc, a klasa w milczeniu, bezradnie przeglądała trudny reading.
Kiedy wreszcie lekcja dobiegła końca a była ona ostatnią w tym dniu, bo było już dobrze po południu, wyszłam z klasy, by udać się do domu. Na korytarzu spotkałam panią Jagodę, która spytała się co tam u mnie i jak minęły lekcje. Powiedziała też, żebym przyszła na jutrzejszy niemiecki.
– No nie wiem – pomyślałam z przestrachem.
Skoro na lekcji angielskiego takie się rzeczy działy, to strach pomyśleć co będzie na niemieckim. W drzwiach od szkoły czekała na mnie jakaś dwudziesto-paro letnia dziewczyna, która powiedziała, że dostała zadanie, by odprowadzić mnie do domu, żeby nic mi się w drodze nie stało.
Nawet nie zapytałam jej kto jej tak kazał.
Ucieszyłam się, że po tak trudnej emocjonalnie lekcji ktoś będzie towarzyszył mi w drodze do domu.
Szłyśmy asfaltem, nie było ludzi wokół nas tylko śpiewały ptaki.
– Nie dziwne to dla ciebie, że w tak późną jesień tyle ptaków śpiewa? Przecież te o nieprzeciętnych głosach zwykle są ciepłolubne i odlatują na zimę. Czyż to nie cudowne, że o tej smutnej porze roku słychać śpiew ptaków? – wołałam podniecona tym zjawiskiem.
– Zaraz przestaną śpiewać, bo zaczyna już zmierzchać – powiedziała na to dziewczyna i rzeczywiście po niedługiej chwili zrobiło się ciemno i ptaki przestały śpiewać, za to zaczęły szczekać psy, jakby chciały przywitać jesienną noc.
Zrobiło się ponuro, jesiennie i smutno. Pomyślałam wtedy o swoim psie. Czy on też tak szczeka jak najęty z innymi psami? On nie jest taki szczekliwy jak inne psy. Szczeka tylko, gdy chce jeść lub nikt nie wypuszcza go z kojca a jest ktoś w pobliżu. Nie szczeka nigdy na wiatr.
Mimo, że dziewczyna była blisko mnie było mi jakoś dziwnie idąc tak przez ciemną wieś rozszczekanych psów.
Kiedy wreszcie dotarłyśmy do domu dziewczyna znikła. Nie weszła ze mną do domu jak to sobie wyobrażałam, ani też nie pożegnała się wcale. Pies nie szczekał. Nie odezwał się też gdy na niego zawołałam. W domu czekała na mnie kolacja, ale ja nie miałam apetytu.
Przy posiłku nie opowiedziałam mamie o lekcji angielskiego, ani o ptakach i ciemnej nocy pełnej szczekających psów. Zawsze wszystko mamie mówiłam, ale dziś miałam w sobie jakąś blokadę. Może tacie opowiem? Albo przynajmniej Alicji. Ona nic na odległość nie zaradzi, ale przynajmniej mnie wysłucha i może zrobi mi się lżej na skołatanej przeżyciami duszy.

Categories
Sny

Jak wygląda twój dzień

Jechałam z mamą i z ciocią do Krakowa, by załatwić tam kilka spraw i przy okazji odwiedzić szkołę. Gdy byłyśmy już pod Krakowem zadzwoniła do mnie Emilka.
– Wiesz, że Grzesiek siedzi w więzieniu?
– Nie. Od kiedy?
– Od paru dni, ale nie wiem co nabroił.
– A gdzie on siedzi?
– Gdzieś w Krakowie.
– To dowiedz się szybko gdzie i dzwoń do mojej mamy z adresem, bo jestem akurat w tym mieście, to go odwiedzimy.
– Dobra – powiedziała koleżanka i rozłączyła się.
– Mamo, wiesz, że Grzesiek siedzi w więzieniu? Odwiedzimy go, prawda? Ja nigdy nie miałam okazji zobaczyć jak tam jest.
– I całe szczęście – wtrąciła się ciocia, a zaraz potem do mamy zadzwoniła Emilia i podała jej adres więzienia.
Najpierw pojechaliśmy do Grześka, bo było najbliżej.
Poza tym mama chciała to mieć już za sobą. Grzesiek mieszkał w niedużym pokoju, gdzie stało radio i parę płyt, a po dywanie spacerował wielki, puszysty kocur. Chłopak siedział w kącie przy oknie i brzdąkał coś na gitarze mrucząc:
– Mam ochotę się powiesić, nic innego mi już nie zostało – i tak w kółko.
– Cześć Grzegorz – powiedziałam siadając na kanapie i głaszcząc miękkie futro kota.
– To twój kot?
– Nie. Został po poprzednim właścicielu.
– A co się z nim stało? Wyszedł na wolność?
– Nie, powiesił się i ja też mam taki zamiar.
Miałam wrażenie, że Grzesiek w ogóle mnie nie poznaje, ale stwierdziłam, że chyba nie będę mu się przypominać. Grzesiek na chwilę przestał brzdąkać i zrobiła się kłopotliwa cisza.
Myśląc jak tu podtrzymać rozmowę w końcu powiedziałam po prostu:
– Jak wygląda twój przeciętny dzień?
– Jak wygląda? No cóż… Rano wstaję, czuję się nie najlepiej. Jem śniadanie, wyglądam przez okno. Po śniadaniu biorę gitarę i zaczynam brzdąkać. Układam dekadencką piosenkę o niczym, ale nawet nie chce mi się jej zapisywać, więc codziennie jest nieco inna. Po południu natomiast zaczynam myśleć, że nie byłby to głupi pomysł, gdybym się powiesił. Czasami już nawet mam wszystko przygotowane, ale wtedy ktoś w porę przychodzi, zagaduje mnie, zabiera sznurek i znów jakoś jest.
– A co robisz wieczorem?
– Czasami słucham płyt, ale to wcale mnie nie odpręża jak dawniej, a wręcz przeciwnie, bo przypominają mi się czasy szkolne i beztroskie lenistwo. Wtedy robi się jeszcze bardziej depresyjnie, bo myślę ile czasu zmarnowałem i ile mógłbym poprawić, gdybym tu nie trafił. – Już miałam zapytać Grzegorza za co właściwie tu siedzi kiedy zadzwonił telefon mamy.
– O co chodzi Kasiu? Zaraz tam będziemy, jesteśmy teraz w więzieniu, ale… Nie martw się. Nic nam się nie stało. Odwiedzamy tylko kolegę z klasy. – Gdy mama skończyła rozmowę próbowałam coś jeszcze z Grześka wydusić, ale on jak to zwykle u niego bywało, zamknął się w sobie i pomrukiwał tylko coś niewyraźnie.
– W takim razie nie będziemy ci już przeszkadzać – powiedziałam i zaczęłyśmy zbierać się do wyjścia. Grzesiek chciał dać mi na odchodne jedną z płyt ze swojego pokoju, ale nie przyjęłam jej, bo źle by mi się kojarzyła. A jakby Grzesiek jednak sobie coś zrobił, to byłoby jeszcze gorzej. Po tej nietypowej wizycie pojechaliśmy nie, jak się spodziewałam do szkoły, ale pod jakąś uczelnię do której miałam niebawem uczęszczać. Pani Kasia dała mamie jakieś kartki. Mama wybrała dla mnie kierunek, ale nie chciała powiedzieć jaki.
– Mamo, mów mi zaraz, bo ja nie będę chodzić na jakieś nudy na pudy. Już wystarczy, że kuzynka źle wybrała studia. Niestety mama była nieugięta. Pani Kasia chciała jeszcze zapalić więc nie ruszałyśmy się z miejsca. Nagle ciocia przerwała moje biadolenie.
– Zobacz jaki piesek do nas przyszedł. Podobny trochę do Miśki, zobacz kochanie.
Schyliłam się i wzięłam pieska na ręce. Rzeczywiście był podobny, ale trochę mniejszy. Po chwili podszedł do nas jakiś chłopak i powiedział, że ten pies ma na imię Tygrys.
– A czyj on jest?
– To taki pies uczelniany. Jakiś student go wyrzucił, bo w jego mieszkaniu nikt oprócz niego nie godził się na psa, nawet tak małego jak ten.
– A dlaczego nazywa się tygrys?
– Bo jest pręgowany jak tygrys. Poza tym to nietypowe imię dla psa.
– A ile on ma?
– Nie wiem dokładnie, ale jest szczeniakiem i może jeszcze trochę urosnąć.
– Mam nadzieję, że nie będzie nie dojadał tak jak Misia – mruknęłam do siebie, a chłopiec, jakby czytając w moich myślach dodał:
– Wszyscy go tu lubimy i choć nie ma prawdziwego domu, myślę, że ma lepiej, niż nie jeden pies. Poza tym jest mały, to może ktoś go weźmie na zimę i zapewne u niego zostanie. Ja w każdym razie nie dam mu zginąć.
– Ja też – pomyślałam i poszłyśmy do samochodu, bo pani Kasia skończyła już swego papierosa, a miły chłopiec został z Tygrysem przed uczelnią.

Categories
Sny

Grzybki halucynki

Rodzice wybierali się gdzieś na noc, więc zaprosiłam Alicję do ich sypialni, która bardzo przypominała sypialnię rodziców Ali. Zrobimy sobie noc przyjaciółek i będzie wspaniale. Od jakiegoś czasu mieszkałam z rodzicami w wydzielonej dla nas części internatu, którą stanowiły dwa pokoje: mój pokój i sypialnia rodziców z ogromnym, wygodnym łożem. Przyjaciółka przyszła do mnie na kolację, ale jadłyśmy ją same, bo moi rodzice już się szykowali na wyjście. Alicja przyniosła mi paczkę z dawno obiecaną płytą. Dziadek dał jej tę paczkę niedawno, więc Ala przyniosła ją do mnie zadowolona, że wreszcie sprawa z płytą się zakończy. Po kolacji rozpakowałam paczkę, ale ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu nie było tam płyty Meghan Trainor, tylko jakieś inne płyty, jak się po chwili okazało z muzyką, której się bałam. Resztę zawartości paczki stanowiło stare jedzenie, a dokładniej babeczki na słono z grzybami w środku. Nie miałam wcale na nie ochoty, ale tata wmusił we mnie jedną babeczkę, a sam zjadł ze trzy. Po chwili zrobiło mi się jakoś dziwnie. Dźwięki słyszane dookoła oddalały się coraz bardziej, a dźwięki ze strasznych płyt, które wsadziłam z powrotem do paczki przybliżały się, a ja nie mogłam nic na to zaradzić. W końcu resztkami świadomości zaprosiłam Alicję do sypialni i wydawałam jej różne dziwne rozkazy, ale nie pamiętam ich nawet, bo świat rzeczywisty był jakby za mgłą.
Czułam, że to muzyka, którą słyszę tak na mnie działa i ze wszystkich sił starałam się ją od siebie oddalić. W końcu halucynacje ustały, więc zamknęłam oczy i zasnęłam. Następnego dnia najpierw przepraszałam przyjaciółkę za moje dziwne zachowanie, a potem łajałam ją, że pozwoliła dziadkowi, by zamiast albumem Meghan obdarował mnie takim okropnym prezenciskiem. Alicja bardzo była zmartwiona moimi słowami i bez śniadania opuściła nasze mieszkanko, a ja wyrzuciłam niepożądane płyty przez okno.

Categories
Sny

Brzydki kundel, który przynosił pecha

Mama przyniosła do domu małego, brzydkiego kundla, który w dodatku był nieznośny.
Była to suka.
Miała krótką, rzadką, szorstką, szczecinowatą sierść.
Była biało czarna a nie w jednym kolorze jak my lubimy. Nie dawała się brać na ręce, gryzła, warczała, odpychała łapkami. Była okropna.
Bardzo nie lubiłam tego psa, ale mama chciała dopomóc koleżance i zajęła się tym potworkiem.
Wkrótce jednak i mama nie mogła już wytrzymać z suczką i kupiła jej leki, które daje się rasowym kotom, żeby dobrze spały i lepiej się regenerowały.
Miało to wady i zalety.
Wadą było to, że rano suka była jeszcze gorsza, ale za to przez cały dzień oraz w nocy spała sobie spokojnie i nie przeszkadzała domownikom. W końcu ferie się skończyły więc pojechałam do szkoły, a jeszcze w dodatku zostałam na weekend i w sobotę po południu pomagałam Szymonowi w zarejestrowaniu się na pewną muzyczną stronę, gdzie sprzedawano płyty nie tylko nowe, zapakowane, ale również z tego roku w którym zostały wydane.
Bardzo mi się ta strona spodobała i nawet sama się miałam na nią zarejestrować, ale zabrakło mi już czasu, poza tym chciałam mieć jeszcze opinię od Szymona. W ciągu tygodnia dowiedziałam się od pana Marka, że ta strona jest niebezpieczna, że przenosi wirusy i różne takie.
Wcale mnie to jednak nie zraziło i przyjechawszy na weekend do domu postanowiłam się na nią zarejestrować. W domu była jeszcze ciocia Lodzia i Dorotka. Im również nie podobała się suczka. Ciocia opowiadała nam z wielkim smutkiem, że ma ogromne długi i musi przez to sprzedać swoje ulubione kolczyki z którymi jest bardzo zżyta.
– To może sprzedaj naszą suczkę? – powiedziała wtedy mama, bo ta pani już jej od nas nie chce wziąć. Może nawet specjalnie nam ją dała, żeby się jej pozbyć.
– Przecież nikt jej nie kupi – powiedziała smutno ciocia. A tak zmieniając temat słyszeliście może o takiej stronie, która sprawdza kto z niej korzysta, wysyła tej osobie specjalnego wirusa namierzającego a potem wydelegowani do tego ludzie przychodzą do tej osoby i oblewają jej tyłek kwasem?
– Nie, ale ostatnio pan Marek mówił, że taka jedna strona muzyczna, co się na nią ostatnio Szymek zarejestrował roznosi jakieś wirusiska, ale z tego co wiem na razie nic się jeszcze nie stało i sama mam wielką ochotę na tą stronę się zarejestrować.
– To może lepiej nie – odparła przezornie mama.
– A ja bym tam spróbowała – odparła na to cicha, zwykle nie włączająca się w rozmowy Dorotka. Może Wojciechowski też jest zalogowany na tej stronie?
– A ty wiesz o którą mi chodzi? – zapytałam.
– Tak, chyba tak. To ta ze starymi płytami.
– Mhm. – Po tej rozmowie udałam się do swego pokoju i zarejestrowałam na muzyczną stronę. 2 dni później znów pojechałam do szkoły i znów zostałam na weekend. Szymon przyszedł po południu tak jak ostatnio a ja właśnie logowałam się na naszą stronę.
– Co tam robisz? – zapytał on.
– Właśnie wchodzę na naszą stronę i się loguję.
– A czego będziesz dziś szukać jeśli mogę wiedzieć?
– Czy Marcin Wojciechowski też ma tutaj konto.
– I tylko tyle? – zapytał zdziwiony kolega.
– No nie, tak sobie jeszcze połażę. Dziewczyny zrobiły Szymkowi kawę a on zaczął z nimi gawędzić nie zwracając już na mnie najmniejszej uwagi. Nie znalazłam na stronie pana Marcina, ale poczytałam sobie trochę ciekawostek o moich ulubionych wykonawcach oraz zmodyfikowałam swój profil.
Podczas surfowania po stronie coś się w pewnym momencie zacięło i nie mogłam nic z tym zrobić.
Przerażona, że to może jakiś wirus z tej strony albo nie daj Boże wirus namierzający z palca zresetowałam komputer i nikomu nic o zajściu nie powiedziałam nawet mamie i Szymonowi.
Kiedy jechałam do domu ubrałam na swój tyłek sztuczną pupę, którą można było kupić w sklepie, bo wieść o wirusie już się rozniosła i zaczęto robić z tego cichy acz bardzo opłacalny biznes.
Niestety do domu jechałam sama i to w dodatku pociągiem, więc bałam się okropnie, gdyż nie wiedziałam czy ci przestępcy dadzą się nabrać na sztuczną pupę. Na jednej ze stacji ktoś zabrał mnie wbrew mojej woli z pociągu i zaprowadził do niedużego pomieszczenia.
Była to kobieta w balerinkach. Towarzyszył jej jeszcze mężczyzna, który kazał mi się do nich odwrócić tyłem i wypiąć pupę.
– Ładny masz tyłeczek – powiedział z zadowoleniem mężczyzna.
– Duża połać do polewania kwasem – dodała kobieta.
– A jaki to kwas? – zapytałam dla rozładowania atmosfery.
– Zaraz się przekonasz – powiedział mężczyzna i zdjął ze mnie spodnie. Na całe szczęście dał się nabrać na sztuczną pupę i oblewał ją kwasem ile wlezie. Krzyczałam nieludzko, żeby nie wzbudzać podejrzeń martwiąc się jednak czy ten sztuczny tyłek nie przesiąknie kwasem. Na szczęście nie przesiąkł. Mężczyzna ubrał mi spodnie a kobieta zaprowadziła mnie do pociągu a ja nawet nie zapytałam jej czy to ten. Gdy dojechałam do domu nic nikomu nie powiedziałam. W łazience zdjęłam zmasakrowany sztuczny tyłek, zgniotłam go i wyrzuciłam do kosza.
Brzydkiej suki w domu już nie było ale zostały po niej tylko zniszczone przedmioty i meble oraz niemiłe wspomnienia związane z opieką nad nią. Mama powiedziała, że ciocia Lidzia na razie ją ma, ale że ma już dla niej dom.
Będzie u kogoś na łańcuchu, bo na więcej ten pies przecież nie zasłużył. Na muzyczną stronę już nigdy nie weszłam, ale Szymona nie ostrzegłam. Oby tylko Wojciechowski się na nią nie zarejestrował.

Categories
Sny

Dziwne wydarzenia

Przyjechałam do cioci na spacer. Powiedziała mi, że Wtorkom podrzucono szczeniaki.
– Może one są Miśki albo Hili? – pytałam.
– Nie nie. Misia przecież nie była w ciąży, a Hila miała nie dawno. Zresztą Wtorkowie, chyba sami wiedzą najlepiej o swoim psim inwentarzu.
– A ładne chociaż?
– Tak. Chyba nawet jakieś rasowe. Są białe w czarne łaty z brązowymi pyszczkami. Po powrocie ze spaceru Wtorkowie pokazali nam szczeniaka przez płot. Piesek rzeczywiście był śliczny.
Puściłam go na trawę, a ten pobiegł do Neli. Ona na niego warknęła, więc szczenię uciekło z piskiem.
Wzięłam go znów na ręce i poszłyśmy do innej części ogrodu. Nela podążała za nami, ale już nie warczała. Szczeniak przymykał oczy. Czarek powiedział, że dostanę pieska, jak oddam mu swój plik dat (do BeatStara). Zgodziłam się bez namysłu.
Wolę mieć pięknego szczeniaka, niż grać w BeatStara.
– W takim razie następnym razem przyjadę z komputerem, albo z pendrive'm – powiedziałam Czarkowi przez płot i oddałam pieska. Nie obawiałam się wcale, że mi go ktoś podbierze, bo raczej nikt w okolicy nie grywał w BeatStara.
Zadowolona z obrotu sprawy, wróciłam do domu i przygotowałam potrzebny plik. Następnego dnia znów pojechałam do cioci i spotkałam się z Czarkiem. Chłopiec powiedział, że psiak jest już całkowicie zarezerwowany, ale dostanę go dopiero w następny weekend, bo wtedy wszystkie pieski będą rozdawane.
– A co wzięliście od innych przyszłych właścicieli szczeniaków?
– Dowiesz się przy odbiorze – odparł sucho chłopak i wypożyczyłam szczeniaka na czas pobytu u cioci. Piesek znowu spał, a Nela znów go tolerowała.
– Dałaś mu tego BitStara, czy jak mu tam? – zapytała ciocia zamiatając chodnik.
– Tak ciociu.
– To dobrze.

Dziwny piątek

Rano były próby i trwały długo. Naturalnie nie brałam w nich udziału, ale zostałam zaproszona na występ, który miał odbyć się w kościele.
Wróciwszy z występu włączyłam komputer, bo montaże miały się odbyć z opóźnieniem, gdyż pan Patryk coś nagrywał, a pani Klementyny w ogóle nie było. Do pokoju przyszedł Radek.
Chwilę z nim posiedziałam, a potem zostawiłam go z płytą i z komputerem i poszłam na obiad, obiecując rychły z niego powrót. Na obiad był pyszny łosoś, więc szybko go wsunęłam i wróciłam do pokoju.
– Był komunikat w BeatStarze! – pochwalił mi się Radosław.
– A co w nim było? Dlaczego ruszałeś grę beze mnie?
– Nie pamiętam. Wyłączyłem prawie od razu.
– No, Kuźwa, uduszę cię.
Wściekła włączyłam BeatStara od nowa pytając:
– A w co grałeś?
– Nie ważne – mruknął Mateusz bawiąc się moją płytą. Ku mojemu zdziwieniu komunikat się pojawił, ale był po polsku i nie mówił go Oriol. Człowiek ten miał brzydki, biurowy głos. Wypowiedziany przez niego komunikat głosił, że już wkrótce kontrolę nad grą przejmie ktoś i zajdą w niej duże zmiany.
– Cieszyć się, czy nie? Może packi będą częściej dodawane? Ale nie. Przyzwyczaiłam się już do Oriola, tych jego zabawnych pomysłów, optymistycznego głosu i w ogóle.
Ciekawe też, czy on sam się na to zgodził, czy ktoś go wyrolował. Chciałam do niego napisać, ale był niedostępny. Radosław śmiał się z takiego obrotu sprawy.
– Nareszcie ktoś pozbawił tego
Baska naszej ulubionej zabawki – powiedział.
– To była jego gra! Nie mów tak! Poza tym on nie jest Baskiem, tylko Katalończykiem.
– Dobrze powiedziałaś, była.

Categories
Sny

Gra Orientalna (z dedykacją dla Nuno

Ten wpis/sen jest z dedykacją dla Nuno

Gra orientalna

Jest piątek po południu. Siedzę sobie spokojnie na łóżku, przeglądam pocztę, w tle leci spokojna muzyczka. Drzwi sypialni otwiera pani Franciszka.
Dzień dobry Karolino. Masz dzisiaj ze mną. Mam dla ciebie wiadomość. Musisz przenieść się na weekend do innego pokoju, ponieważ ta sypialnia będzie wykorzystana do jakiegoś eksperymentu. Pakuj się! Za pół godziny widzę cię pod pokojem wychowawców z potrzebnymi ci na te kilka dni rzeczami. Gdy będziesz gotowa, wskażę ci pomieszczenie, w którym przyjdzie ci spędzić najbliższy weekend. – Po tych słowach wychowawczyni opuściła sypialnię. Z rezygnacją wyłączyłam komputer, spakowałam manatki, wyłączyłam muzykę i stawiłam się grzecznie pod pokojem wychowawców. Pani Franciszka zaprowadziła mnie na stary internat do jakiejś świetlicy dla dzieci. Stare, rozklekotane łóżko stojące niedbale w kącie pomieszczenia miało mi służyć za moje tymczasowe lokum. Pani Frania w ogóle nie przejmowała się mym nieciekawym położeniem. Zostawiła mnie szybko i nie siliła się na jakieś głębsze wyjaśnienia tej nietypowej sytuacji. Z tego wszystkiego nie zabrałam z sobą radia a nie chciało mi się na powrót włączać komputera, więc zaczęłam rozglądać się po świetlicy. Wszędzie walało się mnóstwo zabawek, a stół był okropnie czymś uklejony.
Nagle natrafiłam na coś bardzo dziwnego. Był to jakiś plastikowy koń z doczepioną do grzywy plastikową platformą z mnóstwem przycisków.
Usiadłam na owym koniu i zaczęłam bawić się przyciskami, ale nic się nie wydarzyło.
Potem przekręciłam jakąś wajchę na głowie konia i wtedy usłyszałam kilka piknięć a potem przyjemną dla ucha muzyczkę.
Była to jakaś dziwna, japońska, bądź chińska muzyczka, jakby z gry, albo anime.
Znów zaczęłam używać przycisków i wtedy dopiero się zaczęło. Już wkrótce byłam całkowicie pochłonięta odkrytą przed chwilą grą orientalną.
Przez cały weekend grałam chodząc jedynie na posiłki. W pniedziałek rano, pani Franciszka zarządziła powrót do sypialni, a ja z żalem opuściłam świetlicę i dziwnego konia.
Wieczorem opowiedziałam Alicji o tej dziwnej zabawce a następnego dnia udało mi się pokazać koleżance grę. Z początku była nią zachwycona i mówiła, że trzeba jak najszybciej powiedzieć o niej Oriolowi, ale potem, przemyślawszy całą sprawę wzięła mnie na stronę i powiedziała:
– Karola, dobrze ci radzę, zapomnij dziewczyno o tym koniu. To nie jest dla ciebie, ani dla nikogo z nas. To nas wciągnie i zatraci. Nie ma co zaprzątać sobie tym głowy. – W połowie zastosowałam się do gorącej rady koleżani, bowiem nie zaglądałam już do świetlicy z koniem, ale napisałam o nim Oriolowi. Ten od rauz prawie odpisał, że przyjedzie jak najszybciej, by na własne oczy zobaczyć zabawkę i naturalnie jej poużywać. Jak napisał, tak zrobił i już następnego dnia czekał na mnie pod portiernią.
Zaprowadziłam go do świetlicy. Oriol dokładnie obejrzał zabawkę, włączył ją, ale nie zaczął grać a wszedł jedynie w tablicę wyników i stwierdził, że całkiem nieźle mi szło. Potem doradził, bym poszukała symulatora tej zabawki pod maca.
Wróciłam do swego pokoju i szukałam wirtualnego konia z wielką zajadłością, a nie było to wcale łatwe, bo wszystko było po chińsku czy tam japońsku. Gdy znalazłam wreszcie coś, co mogło być instalką do symulatora zabawki, zawołałam Mariana, by ten pomógł mi ją zainstalować. Kolega odradził to czynić, bo powiedział, że w tym programiku jest wirus, który zmieni mi język maka na chiński, bądź też wybranego, często przeze mnie używanego programu, np. pro toolsa. Przestraszyłam się tego okropnie i nie zainstalowałam gry. Podziękowałam Marianowi za pomoc i poinformowałam Oriola o naszych niemiłych odkryciach. Ten zmartwił się takimi wieściami i podsunął jakiś inny programik.
Jakoś dziwnie on działał, więc zawołałam Mariana, by ten go sprawdził i okazało się, że mogę na nim jedyie sprawdzać wyniki wszystkich graczy.
Należało podać nazwę konia i już pokazywała się jego lista z wynikami. Tak więc codziennie obserwowałam jak inni zdobywali świetne wyniki, dopuki Oriol nie wykupił od szkoły konia i zaczął na nim grać wraz ze swymi hiszpańskimi kolegami.
Stopniowo zapominałam o zabawce i cieszyłam się, że znalazła dobrego właściciela i nie została w świetlicy dzieciarni, ale trafiła do miłośnika gier.

EltenLink