Categories
Zwierzaki moje i nie tylko

Masowe namnażalnie zwierząt

Tak jak obiecałam, przedstawiam reportaż na temat nieetycznego rozmnażania zwierząt.

Masowe namnażalnie zwierząt

Przeglądając wiadomości na grupach dotyczących zwierząt domowych, coraz częściej spotykałam się z postami mówiącymi o złych warunkach w sklepach zoologicznych. Zwykle były to zdjęcia przedstawiające ciasną klatkę oraz zaniedbane zwierzęta w niej przebywające. Trafiały się również posty, w których właściciele gryzoni skarżyli się, iż kupiona przez nich samiczka chomika czy świnki okazała się ciężarna. Z kolei na stronie Spotted, 6. marca 2019 r., pojawiło się ogłoszenie o hodowcy świnek z Połańca, który sprzedawał chore zwierzaki niedające się już wyleczyć. Zaintrygowana tym tematem postanowiłam sama sprawdzić jak to jest z tymi sklepami zoologicznymi i czy zwierzętom, które są w nich sprzedawane rzeczywiście dzieje się krzywda.
Najpierw udałam się do sklepów zoologicznych mieszczących się w kieleckich centrach handlowych. Pierwszym z nich było Kakadu, znajdujące się w galerii Echo. Świnki były umieszczone w dwóch klatkach. Sprzedawczyni powiedziała mi, że są podzielone według płci. Nie miały zbyt dużej przestrzeni, ale miały dostęp do jedzenia i picia. Co przykuło moją uwagę, w klatce zwierząt było twarde podłoże, co nie służy delikatnym stopom świnek. Sprzedawczyni powiedziała, że dostawa nowych zwierząt jest raz na dwa tygodnie.
To bardzo często. Nie uważa pani? Zwierzęta to przecież nie zabawki. Trzeba się dobrze zastanowić, zanim się weźmie jakieś pod swój dach.
„Tutaj zwierzęta dobrze się sprzedają” – powiedziała ekspedientka. W sklepie zoologicznym top zoo znajdującym się w galerii Korona, świnki nie były podzielone według płci, ale sprzedawcy tłumaczyli, że maluchy są jeszcze zbyt młode, aby były w stanie się rozmnażać. Rzeczywiście jedna z samiczek była bardzo malutka, moim zdaniem zbyt wcześnie odebrana od matki, ale reszta miała taką wielkość jak większość świnek sprzedawanych w sklepach. Odwiedziłam jeszcze dwa osiedlowe sklepiki ze zwierzętami, gdzie również nie było podziału na płeć. Wróciwszy do domu poszukałam informacji dotyczących płodności świnek morskich i dowiedziałam się, że samica może zajść w ciążę mając zaledwie 4 tygodnie, dlatego w tym wieku samce powinny być oddzielone od samic. W większości sklepów nie jest to przestrzegane i jak widać sprzedawcy nie mają podstawowej wiedzy o zwierzętach, które są pod ich opieką. Efektem trzymania razem zwierząt obu płci najczęściej bywa zapłodnienie samicy przez samca, który może być jej bratem. Samice z kinder niespodzianką trafiają do przyszłych właścicieli, którzy nie wiedzą jak opiekować się ciężarną świnką, jak przebiega jej poród i jak dbać o jej młode czy wreszcie nie mają pojęcia co z przychówkiem zrobić. Niechciane świnki bywają wyrzucane przez ich właścicieli albo oddawane na pokarm dla węży. Kolejnym poważnym błędem jest sprzedawanie zwierząt pojedynczo. „Świnki morskie są gatunkiem bezwarunkowo stadnym. To znaczy, że obecność drugiego osobnika tego samego gatunku jest koniecznym warunkiem dla prawidłowego i zdrowego ich funkcjonowania” – mówi jedna z członkiń Polskiego Związku Hodowców Rasowych Świnek Morskich (CCP). „To prawda, że świnki łatwo wchodzą w relację z człowiekiem i chętnie mu towarzyszą, jednak nie są w stanie w ten sposób realizować swoich potrzeb społecznych. Po pierwsze człowiek nie jest w stanie spędzać ze świnką 24 godzin na dobę, a po drugie – jakby się nie starał nie będzie świnką – nie nauczy się bardzo bogatego w przeróżne odgłosy języka tego gatunku.”
Skoro więc sprzedawcy w sklepach zoologicznych nie znają podstawowych potrzeb zwierząt, które są pod ich opieką a hodowle, z których pozyskiwane są zwierzęta rozmnażają je w sposób nieetyczny, czy więc kupowanie zwierząt w sklepach zoologicznych jest dobrym pomysłem? Skąd w takim razie możemy wziąć dla siebie zwierzaka? Rozmnażaniem świnek morskich zajmują się zarówno pseudo hodowcy, czyli hurtowe „namnażalnie” zwierząt dla sklepów zoologicznych, ludzie mnożący mniejsze ilości zwierząt i handlujący nimi na giełdach i ogłoszeniach internetowych, poprzez osoby, które rozmnażają je dla własnej przyjemności. Są również hodowle rasowych świnek morskich, których właściciele wiedzą jak rozmnażać zwierzęta, aby były zdrowe, nie obarczone wadami genetycznymi. Jedną z takich hodowli jest „Z szalonego chlewika” mieszcząca się w Krakowie. Postanowiłam zasięgnąć języka u jej właścicielki, aby dowiedzieć się coś więcej o świnkach morskich, jaką krzywdę wyrządzają zwierzętom pseudo hodowcy oraz coś o prawidłowym hodowaniu tych gryzoni. Pani Zofia chętnie udzieliła mi odpowiedzi na kilka moich pytań.
Jakie błędy popełniają pseudo hodowcy podczas rozmnażania świnek?
„Często występującą cechą pseudo hodowcy jest brak niezbędnej wiedzy dotyczącej potrzeb gatunku, bądź też celowe ignorowanie jej z przyczyn ekonomicznych. To z kolei skutkuje „produkowaniem” świnek na ilość, a nie na jakość. Dla zwierząt oznacza to: przetrzymywanie w złych warunkach, brak opieki weterynaryjnej, nadmierną eksploatację rodziców (samice rodzą raz za razem do całkowitego wyczerpania organizmu), odsadzanie maluchów i transport do sklepów zanim będą w stanie przeżyć bez matki. Pseudo hodowcy często dopuszczają do rozrodu zwierzęta zbyt młode lub zbyt stare, kojarzą świnki spokrewnione. W wielkich „namnażalniach” nikt nie przejmuje się zdrowiem i życiem matek – śmierć pewnego procenta z nich wpisana jest w koszty produkcji.
Słyszałam, że hodowcy mają mało klientów ze względu na obecność sklepów zoologicznych czy innych miejsc, gdzie można łatwo i tanio pozyskać świnkę. Czy to prawda? Może cena jest tego powodem? Jak to jest w przypadku pani hodowli?
„Moim zdaniem sklepy zoologiczne nie są żadną konkurencją dla hodowców. W hodowlach zwierząt dla siebie szukają ludzie świadomi różnic pomiędzy hodowlami a pseudo hodowlami, znający potrzeby gatunku, chcący zdobywać nowe wiadomości. Ich wybór zwykle jest dobrze przemyślany. W sklepach zoologicznych zaopatrują się osoby, które nie mają odpowiedniej wiedzy, idą na łatwiznę (wystarczy mieć pieniądze, nie trzeba przechodzić weryfikacji i podpisywać umów), często zakup dokonany jest pod wpływem impulsu – np. spełnienie zachcianki dziecka. Jestem zażartą przeciwniczką handlu zwierzętami w sklepach zoologicznych, nie z obawy o swój „interes”, ale ze świadomości, jakim cierpieniem płacą za to te małe istoty – często z góry skazane na ciężkie choroby, eksploatowane do granic możliwości, przetrzymywane i transportowane w złych warunkach, żeby trafić do przypadkowych osób, którym za chwilę mogą się znudzić. Jeśli ktoś nie chce kupować świnki w hodowli zrzeszonej w CCP, istnieją inne etyczne źródła np. Stowarzyszenie Pomocy Świnkom Morskim oraz pozostałe fundacje i stowarzyszenia zajmujące się bezdomnymi drobnymi zwierzętami towarzyszącymi. Te organizacje wykonują wspaniałą pracę ratując świnki porzucone przez właścicieli, przetrzymywane w złych warunkach, albo odbierane – bezpłatnie! – ze sklepów, leczą je, socjalizują i szukają im dobrych domów.”
Obawiam się, że ludzie nadal mają małą świadomość jaką krzywdę robią zwierzętom kupując je ze sklepów czy z innego niepewnego źródła. Poza tym tak jak pani mówi, nie chcą podejmować większego wysiłku, by zakupić zwierzę. Jak można więc zachęcić do kupowania świnek w zarejestrowanych hodowlach, aby przeciwdziałać procederowi masowego ich rozmnażania? Może hodowle powinny się jakoś reklamować?
„Najważniejsza jest ciągła edukacja i podnoszenie świadomości ludzi odnośnie opieki nad małymi zwierzętami towarzyszącymi, nie tylko świnkami morskimi, ale innymi gryzoniami, ptaszkami, gadami, płazami, rybkami… To praca na całe lata, ale pierwsze efekty już widać. Ludzie mają okazję zapoznać się z rasami świnek na wystawach i pokazach organizowanych przez Polski Związek Hodowców Świnek Morskich (CCP), pokazy i pogadanki Stowarzyszenia Pomocy Świnkom Morskim. Te dwie organizacje starają się też dotrzeć ze swoim przekazem do telewizji i radia. Chyba jednak największą siłę przebicia mają tematyczne strony i grupy na facebooku – łatwość dostępu do informacji przez Internet to wspaniała sprawa. Co do reklamy poszczególnych hodowli to już indywidualna sprawa – ja np. zdecydowanie wolę, gdy zgłasza się do mnie mniej osób, ale poszukujących konkretnej rasy, niż tłumy zupełnie nie zorientowane w temacie. Dlatego informacje umieszczam prawie wyłącznie na funpage'u hodowli, i dość często zaglądam na „świnkowe” grupy poznając ludzi w luźnych rozmowach i w miarę możliwości służąc swoją wiedzą opiekunom tych uroczych zwierzaków – to też forma reklamy, ale dająca korzyść całemu gatunkowi.”
Dzięki wypowiedzi pani Zofii „Z szalonego chlewika” dowiedziałam się jak niekorzystne dla zwierząt jest ich rozmnażanie przez niedoświadczonych hodowców. Ludzie kupują gryzonie w sklepach, bo tak jest łatwiej i nie mają świadomości, że w ten sposób napędzają biznes i nieetyczny chów zwierząt. Poza tym mimo obecności wyspecjalizowanych grup dotyczących świnek czy innych gryzoni oraz udzielających się na nich osobach doświadczonych, nadal mała jest świadomość ludzi o cierpieniu zwierząt. Oprócz kupowania gryzoni w nieodpowiednich do tego miejscach, właściciele swych pupili popełniają jeszcze mnóstwo innych błędów takich jak trzymanie świnek w pojedynkę czy dawanie im szkodliwych dla nich pokarmów, ale to już temat na kolejny reportaż.

Categories
Sny

Mnóstwo pytań bez odpowiedzi

Kontynuuję serię dziwnych przemyśleń i wstawiam dziwną historię z jeszcze bardziej zaskakującym zakończeniem. Oto ona:

Mnóstwo pytań bez odpowiedzi

Krystek siedział przy moim laptopie, a ja poszłam do kuchni. Mama właśnie skrobała ziemniaki na obiad.
Usiadłam na swoim ulubionym miejscu i uległam błogiemu zamyśleniu.
Wyrwała mnie z niego mama:
– Co ci się ostatnio marzy? Jak wiesz wyjeżdżam na dniach i chciałabym zostawić cię bez marzeń.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem.
– Płytowych marzeń zawsze u mnie dostatek, a te duże marzenia są raczej nie do spełnienia – powiedziałam.
– W takim razie jutro jedziemy do Kielc po płytę.
Idź sobie wybrać jakąś i sprawdź w której jest galerii.
– Krystianie, zostaw mój komputer w spokoju, bo muszę koniecznie z niego skorzystać. – Chłopak odszedł od niego niechętnie i zajął moje miejsce w kuchni.
Wybrałam płytę Phila Collinsa i poinformowałam o tym mamę.
– Dziś wieczorem pójdziemy więc do kościoła i pomodlimy się o powodzenie naszej jutrzejszej wyprawy.
Gdzieś koło ósmej wieczór ubraliśmy się ciepło i pojechaliśmy do Kościoła. Tam, nie mogłam skupić się na modlitwie, bo czułam narastające podniecenie jutrzejszą wyprawą.
Potem na chwilę skupiłam myśli na modlitwie i nagle zachciało mi się spać. Obudził mnie Krystian mówiąc, że wychodzimy. Wsiadając do samochodu zauważyłam, że w ogóle nie mogę sobie przypomnieć jaką płytę wybrałam. I co teraz? Nie pojedziemy do tych Kielc?
Nagle przypomniałam sobie, że ostatnio chodzą mi po głowie piosenki Alvaro Solera.
Jego płytę więc kupię, skoro nadarza się po temu okazja. Rano jednak ogarnął mnie niepokój. Wczoraj oficjalnie wybrałam inną płytę. Nie mogę teraz zmienić decyzji. Gdy wsiadaliśmy do samochodu powiedziałam o moich obawach mamie:
– Mamo, ja zapomniałam, jaką płytę mamy dziś kupić. To zły znak.
Może więc nie jedźmy do tych Kielc? – Co ty opowiadasz.
Przeżegnaj się i w drogę, bo czasu mało. – Mama odpaliła samochód i pojechaliśmy.
Przez całą niemal drogę usiłowałam sobie przypomnieć jaką płytę wybrałam wczoraj, jednocześnie oswajając się z myślą, że na moją półkę trafi nietypowy album hiszpańskiego wokalisty. Nie sprawdziłam nawet, czy w Kielcach jest on dostępny, ale miałam nadzieję, że tak. W galerii był duży tłum mimo tak wczesnej pory.
Najpierw mama oglądała kosmetyki, głównie perfumy.
Przy okazji zakupiłam sobie dezodorant w kulce o rześkim zapachu.
Wreszcie poszliśmy do płyt, ale nie był to empik, tylko jakieś dziwne stoisko z płytami.
Widać mama wzięła pod uwagę fakt, że zapomniałam jaką płytę mamy kupić, więc nie musimy iść do empiku. Krystek znalazł odpowiedni album i wsadził go do wypchanej kosmetykami torby, nawet mi go nie pokazawszy. W drodze powrotnej mama oznajmiła nam, że musimy jeszcze wstąpić do pewnej rodziny. Nie byłam z tego zadowolona, ale cieszyłam się, że mam płytę. W domu do którego wstąpiliśmy przywitały nas trzy pieski. Dwa krótko ostrzyżone shit-su oraz puchaty kundelek, który nie chciał do mnie podejść.
Pani domu zrobiła nam herbaty i wystawiła kruche ciasteczka.
Przy dużym stole siedziało dwóch chłopców i odrabiało lekcje.
Jeden z niemieckiego, drugi z matematyki. Kobieta pomagała obu na raz.
Zaskoczona tym mama zaproponowała, że pomoże jednemu w niemieckim. Ich matka zgodziła się na to skwapliwie. Krystek wziął kundla na kolana, a ja jednego z shit-su posadziłam obok siebie i popijałam herbatę zagryzając ciastkami.
Drapiąc psiaka za uchem myślałam o płycie i o wyjeździe mamy. Chłopczyk opornie przyjmował niemieckie słówka. Krystek pisał z kimś sms'y.
Byłam zmęczona i chciało mi się spać. Miałam ochotę wyłożyć się na tutejszej kanapie, ale mama odwiodła mnie od tego pomysłu obwieszczając, że się zbieramy. Z radością dopiłam ostatni łyk herbaty i opuściliśmy nieznaną mi wcześniej rodzinę.
Chciałam zapytać mamę po co tak właściwie tu byliśmy, ale ona była dziś taka tajemnicza, że nie śmiałam tego uczynić. W domu powitała nas ciocia Lodzia z Dorotką. Mama nawet nie rozpakowawszy rozlicznych zakupów, poszła do łazienki, by się odświeżyć. Krystek rozmawiał z siostrą, ciocia zmywała naczynia, a ja poszłam do siebie.
Włożyłam do odtwarzacza płytę Sary, bo mój nowy nabytek leżał jeszcze wśród zakupów.
Przy piątej, czy szóstej piosence, płyta zaczęła się ciąć i żadne przecieranie nie pomagało.
Włożyłam inną płytę tej wykonawczyni i było to samo.
Czyżby to wieża nawalała?
zaczęłam się też zastanawiać, kto mógł mi zniszczyć płyty i dlaczego.
Bałam się wkładać do odtwarzacza nową płytę, bo wolałam nie wiedzieć, że coś z nią jest nie tak. Mama krzątała się po mieszkaniu, a ja stałam z nową płytą w rękach.
– Jutro wyjeżdżam do Niemiec, a ty do cioci Oli. Tata po pracy cię do niej zawiezie.
– To dobrze.
Może tam posłucham nowej płyty. Cioci raczej też się spodoba, bo pełno w niej południowego optymizmu – pomyślałam, a powiedziałam tylko:
– Dobrze. Jak tam chcecie. U cioci Uli było jakoś ponuro. Nie grała muzyka, nie szczekała Lusia, a ciocia była jakaś chmurna i małomówna. Niemal w całkowitym milczeniu zjadłyśmy obiad.
Potem udałam się do malutkiego pokoiczku Dawida, gdzie zwykłam sypiać będąc u cioci i zamierzałam się rozpakować.
Najpierw jednak postanowiłam zdać raport mamie, że jestem na miejscu i wszystko jest w porządku.
Właśnie zaczęłam pisać, że tym razem u cioci nie ma Lusi, bo pewnie jest u Dawida, kiedy coś wskoczyło na wersalkę.
Wyciągnęłam rękę w tamtą stronę.
Obok mnie rozwalał się pies wielkości Lusi, ale o bardziej szorstkiej i dłuższej sierści.
Zrezygnowałam z pisania sms'a i zawołałam ciocię.
– Czy to jest Lusia? – zapytałam niespokojnie, gdy tylko ta pojawiła się w progu.
– Tak kochanie, a kto by miał być inny.
– No nie wiem. Ona ma inną sierść niż zwykle.
– Bo się starzeje. Na świecie teraz tak ciężko, to i psy to odczuwają. Nie rozpakowuj się zanadto, bo jutro pojedziesz do szkoły – zmieniła temat ciocia.
– Dlaczego? – To pytanie nasunęło mi się po raz nie wiem już który, w ciągu tych paru dziwnych dni.
– Bo czekają cię duże zmiany w twoim życiu – powiedziała ciocia.
– One się chyba już zaczęły – pomyślałam, ale nie drążyłam już tego tematu, tylko głaskałam odmienioną dziwnie Lusię, która zasnęła obok mnie.
Następnego dnia, rzeczywiście pojechałam do szkoły.
Zawiózł mnie tam wujek Krzysiek w towarzystwie Lusi. Ciocia Ola nie pojechała, bo zajęła się gotowaniem. W internacie wychowawcy poinformowali mnie, że będę mieszkać z innymi koleżankami.
– A co stało się z poprzednimi współlokatorkami?
– Są gdzie indziej – otrzymałam zdawkową odpowiedź, która naturalnie mnie nie zadowoliła, ale nie miałam na razie ochoty walczyć z Włodarzami o każdą informację. W moim pokoju zastałam Marię oraz dwie inne koleżanki.
– Cześć Karola! Jak miło cię znów widzieć! – powitała mnie Marysia.
– Czy dalej jesteś śpiewaczką operową, czy może wróciłaś do starego przyjaciela skrzypiec? – zapytałam.
– Opera najważniejsza, ale do skrzypeczek też zaglądam – odpowiedziała wesoło stara znajoma.
– A ty co tutaj jeszcze robisz? Nie powinnaś być już na studiach?
– A no powinnam, ale realizacji dźwięku mi się zachciało.
– Moje koleżanki też chciały na realizację, ale podobno u was strasznie mało miejsca w tym studiu.
– Tak. Zaledwie pięć stanowisk. Na grupy nas podzielili.
– Mogliby zrobić przesiew – mruczała pod nosem Maria krzątając się po pokoju.
– Od dawna tu jesteś?
– Gdzieś od pół godziny, ale nie zdążyłam się jeszcze rozpakować, bo wszyscy tak gorąco mnie tu witają i chcą wiedzieć co u mnie i takie tam.
– Chyba się cieszysz, że zostawiłaś po sobie takie dobre wspomnienia.
– Cieszę się, cieszę, ale ja tu przyjechałam aż z łodzi i bardzo jestem zmęczona. Podróżowałam w nocy bardzo zapchanym pociągiem.
– Twoje koleżanki też z tobą przyjechały?
– Tak. – Maria na chwilę przycupnęła na łóżku.
– Jakie lubisz zapachy? Słodkie, czy rześkie?
– Raczej rześkie.
– Pokażę ci moje kosmetyki.
Zaczęłam wyciągać jedną butelkę po drugiej i pokazywać biednej, umordowanej podróżą Marii.
Byłam taka szczęśliwa, że znów ją mogę widzieć, że nie mogłam zapanować nad rozszalałymi emocjami i zostawić zmęczonej koleżanki w spokoju.
Kiedy Maria wywąchała już wszystkie moje kosmetyki, chciała pokazać mi coś swojego, ale wtedy do pokoju przyszła jeszcze jedna dziewczyna i coś tam od niej chciała. Zaczęłam chować wszystko do kosmetyczki.
Nagle też poczułam się zmęczona i było mi jakoś smutno.
Mimo obecności Marii było mi jakoś nieswojo.
Zapragnęłam zobaczyć się z Wiki, albo choćby z Baśką czy Amandą. Być z nimi w pokoju jak dawniej, a nie z tymi obcymi, starszymi ode mnie dziewczętami.
Tymczasem obok mnie panowała ożywiona atmosfera.
– Przyszedł – mówiła dziewczyna, która przed chwilą weszła do pokoju.
– Przyszedł – powtórzyły za nią dziewczyny jak echo.
– To dobrze – odparła na to Maria z zimną krwią.
– Zaśpiewasz coś dla mnie kiedyś, albo zaprosisz mnie na swój koncert? – zapytałam.
– Pewnie. Jak za dawnych czasów, a teraz muszę się szykować, bo przyszedł – teraz w jej głosie dała się słyszeć nuta zadowolenia i satysfakcji.
– Przyszedł i co? – zapytałam głupio. – I świetnie.
Nasza Mari ma dużo szczęścia – powiedziała jedna z koleżanek.
– O nie. Nie wytrzymam tu już ani chwili dłużej. Idę szukać Wiki. A ona niech się szykuje, skoro przyszedł.

Categories
Sny

Sala-szafa i pies-poduszka

Sala_szafa

To chyba był poniedziałek, ale dokładnie nie pamiętam, bo tyle się wtedy działo. To był chyba trzeci tydzień na Tynieckiej bez wyjazdu do domu i byłam trochę kołowata z powodu minionych wydarzeń i braku snu. Pani Martyna kazała przyjść na próbę przed kolejnym już od miesiąca koncertem.
Spotkaliśmy się jak zwykle w sali muzycznej.
Pojawiło się mało osób, co trochę mnie zaskoczyło.
– Dlaczego jest nas tak mało? – zapytałam panią Martynę.
– Bo chyba się rozdzielimy. Nie możemy wszyscy jechać na ten koncert, ktoś z nas musi zostać tutaj.
Dlaczego – zaczęłam się zastanawiać, ale nie wiadomo czemu nie zapytałam o to nauczycielki muzyki.
– No więc tak szczerze, kto nie ma ochoty jechać na dzisiejszy koncert? – podjęła pani Martyna.
– Ja – powiedziałam wtedy i byłam jedyną ochotniczką.
– Dobrze. W takim razie zostaniesz tutaj w sali muzycznej i poćwiczysz sobie. Pani Agnieszka na pewno się ucieszy, a my pojedziemy na koncert. Możesz tu zostać i czekać na mnie albo możesz iść wcześniej do pokoju i regenerować siły na następne przygody twojego ciekawego życia. Po słowach nauczycielki wszyscy opuścili salę zostawiając mnie sam na sam z organami i fortepianem. Kiedy tylko ucichły ich kroki zrobiło się jakoś ciasno i nieprzyjemnie.
Przecież ta sala jest dość duża, bo tu odbywają się audycje organowe i fortepianowe albo inne kameralne spotkania.
Zaczęłam się bać, ale postanowiłam w miarę możliwości mym strachem się nie przejmować i udałam się w poszukiwaniu organów, by na nich trochę poćwiczyć.
Długo nie mogłam ich znaleźć, a gdy wreszcie mi się udało okazało się, że to organy z innej sali muzycznej. Co one tu robią i gdzie są te ze tutejsze, dlaczego pani Martyna nic mi nie powiedziała o tej zmianie?
Zrezygnowana otworzyłam organy, ale gdy je tylko włączyłam zaczęły grać swoją melodyjkę. Na początku to było nawet fajne, ale byłam już zbyt zmęczona, by się tą zabawką cieszyć. Nie będę przecież siedzieć w odmienionej dziwnie sali muzycznej i słuchać jakiejś pozytywki zamiast iść do pokoju się przespać.
Próbowałam poustawiać sobie rejestry, ale wtedy było tylko gorzej, bo przedtem miła dla ucha melodyjka stała się brzydkim, strasznym, charczącym utworem, którego się bałam. W końcu po paru bezowocnych próbach wyłączyłam organy i udałam się w poszukiwaniu fortepianu, jednak i ten instrument miał dla mnie niemiłą niespodziankę, ponieważ nie chciał się w ogóle otworzyć mimo iż nic ciężkiego na nim nie leżało.
Totalnie już zrezygnowana postanowiłam opuścić salę.
Przecież pani Martyna się na mnie nie wkurzy, bo powiedziała, że mogę opuścić salę przed jej przyjściem i co prawda nie udało mi się w ogóle nic poćwiczyć, ale to nie moja wina.
Pokrzątałam się jeszcze przez chwilę po sali, tym razem w poszukiwaniu klucza do niej, a gdy go wreszcie znalazłam na tych zdradzieckich organach udałam się w stronę drzwi i jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast zwykłych drzwi od sali muzycznej natknęłam się na drzwi od starej, drewnianej szafy. A może to jest zwykła szafa a drzwi są gdzie indziej? – zastanawiałam się. Ale nie, to tu powinny znajdować się drzwi. Na chwilę przestałam nerwowo chodzić po sali i wtedy dotarło do mnie, że jestem uwięziona i że nikt mi nie pomoże, ponieważ w szkolnym korytarzu panowała głucha cisza i nikt z internatu nie usłyszałby mojego rozpaczliwego wołania o pomoc.
Jedynie pani Martyna mogłaby mi pomóc gdy wróci z koncertu, ale nie uśmiechało mi się do tego czasu siedzieć w tej strasznej sali-szafie.
Poza tym jeśli nauczycielka wróci bardzo późno, to może pomyśleć, że na pewno już sobie stąd poszłam i nawet tutaj nie zajrzy. Weźmie tylko swoje rzeczy z jej gabinetu, który jest daleko od tej sali i pojedzie sobie do swego domu.
Stojąc tak przy drewnianych drzwiach w absolutnej ciszy usłyszałam głos mamy Kasi.
Późno ona dziś po nią przyjechała – pomyślałam. Ale skoro ja ją słyszę, to może gdybym krzyknęła to też one by mnie usłyszały. Wzięłam więc głęboki oddech i krzyknęłam głośno: Kasiaaa!
– Nie musisz się tak drzeć – usłyszałam głos Katarzyny z głębi fortepianu. Zaraz do ciebie wyjdę. Po niedługiej chwili w fortepianie coś zaskrzypiało a już w następnej Kaśka stała obok mnie we własnej osobie.
– To ty tak blokowałaś ten fortepian? – zapytałam koleżankę już nieco bardziej uspokojona.
– Jak blokowałam. Siedziałam w nim tylko i już. Dobrze, że nie próbowałaś na nim grać. Ale było fajnie!
– Kto cię tam wsadził?
– Grzesiek, bo powiedział, że mogę się komuś przydać.
– I miał rację. Czy umiesz otwierać te drzwi?
– No jak to czy umiem, drzwi to drzwi. – Już nieco bardziej ośmielona podeszłam wraz z Kasią do drewnianych wrót i wsadziłam klucz od sali muzycznej w mały zamek i przekręciłam go.
Klucz pasował, ale stało się coś jeszcze dziwniejszego.
Drzwi zamieniły się w małe drzwiczki zrobione z dwóch części i najwyraźniej chciały przekręcić się tak, by zamek znalazł się z drugiej strony.
– Kaśka uważaj, one chcą się zatrzasnąć kluczem z drugiej strony! – wrzasnęłam przerażona.
– Dobrze, dobrze, najpierw to ja muszę wyjść, siedziałam tu znacznie dłużej od ciebie.
– Dobrze, ale szybko, bo ja nie mam wcale zamiaru spędzać tu nocy – to mówiąc wypchnęłam Katarzynę za drzwi i sama również się przecisnęłam.
– Uff – powiedziałam z ulgą i nawet nie szukając już klucza i nie dotykając tych okropnych drzwi uciekłam co sił w nogach do swego pokoju. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze tak późno, to zawołam Alicję i wszystko jej opowiem.

Pies poduszka

Te parę długich tygodni spędzonych w szkole były dla mnie tak ciężkie, że jadąc samochodem do domu myślałam, że chyba cały ten weekend prześpię. Po tej przygodzie z salą muzyczną starałam się unikać obecności pani Martyny i umyślnie nie przyszłam na zajęcia do niej.
Ciekawe czy ona w ogóle wie co się wtedy stało. W sobotę miałam zamiar w ogóle nie opuszczać łóżka i mama na to przystała, ale nie do końca.
– Możesz sobie tak leżeć przez pół dnia, ale po obiedzie musimy jechać do fryzjera, bo nie wiadomo kiedy potem nadarzy się taka okazja.
– Ale przecież nie mam jeszcze takich złych włosów – zaprotestowałam.
Musimy dziś jechać do Gośki i już – powiedziała rodzicielka tonem nieznoszącym sprzeciwu. Po obiedzie zwlekłam się więc z łóżka i pojechałam z mamą do małej miejscowości, gdzie rezydowała ulubiona fryzjerka mamy. Ta wizyta to był jeden wielki koszmar, bo pani była chyba jeszcze bardziej zmęczona niż ja i robiła mi tę fryzurę chyba z półtorej godziny i chyba mi ją jeszcze pogorszyła niż polepszyła.
Fryzjerka bez przerwy, albo siadała i ocierała pod z czoła, albo się rozpraszała, albo odbierała jakieś telefony.
Zaraz mnie szlag trafi na tym fotelu – myślałam wściekła. To już chyba mama by mnie lepiej obcięła niż ta roztrzepana Gośka.
Jedynym atutem tej dziwnej wizyty było to, że telewizor, który zwykle stał u niej w salonie był nastawiony program o zwierzętach. Ten odcinek był akurat o pekińczyku, słodkim piesku, którego widziałam kiedyś w skundlonej wersji na Gubałówce. Jedna z koleżanek posiadających takiego psiaka określa tego psa, że on jest miękki jak podusia.
Bardzo bym chciała jeszcze kiedyś takiego psa zobaczyć.
Moja chęć zobaczenia tego psa wzrosła jeszcze bardziej, gdy okazało się, że opiekunem pekińczyka był jeden z moich kolegów i jakaś jego koleżanka z rodzinnej miejscowości.
Zaczęłam Radkowi okropnie zazdrościć posiadania takiego psa.
– Mamo, a pojedziemy do Radzia żeby zobaczyć pekińczyka albo do kogoś kto ma takiego psa? – zaczęłam nudzić jak małe dziecko.
– Ja też miałam okazję zająć się takim psem – powiedziała wtedy pani Gosia, ale my już nie chcemy psów rasowych, bo mamy z nimi złe doświadczenia a poza tym jest jeszcze u nas ten stary jamnik.
Wstrętne Gosisko – pomyślałam wtedy infantylnie.
Gdyby to ona wzięła tego psa to miałabym do niego bliżej i jeszcze bym mogła go co jakiś czas widywać gdybym przyjeżdżała na wizyty.
– W takim razie powiem tacie, żeby się rozejrzał po okolicy za jakimś pekińczykiem a teraz się nie denerwuj, bo ty musisz przecież odpoczywać. Tak zakończyła się wizyta u pani Małgorzaty. W domu zadzwoniłam do Radosława z pretensjami, że mi nic o piesku nie mówił, ale ten nawet nie raczył odebrać. No trudno, pogadam sobie z nim w szkole oj pogadam. Po dwuch godzinach szukania tata dogadał się z jakimś swoim starym klientem, który miał pekińczyka, więc na powrót ubrałam kurtkę i wsiadłam z tatą do samochodu i pojechałam, by obejrzeć psa poduszkę.
– Tylko nie siedźcie tam zbyt długo. Roman, pamiętaj, że ona jest przemęczona i powinna spać.
– A ty pamiętaj, że ona ma marzenia, które jej spać nie dadzą, których nabawiła się zresztą przez ciebie i tą twoją Gośkę.
– Dobrze, w takim razie szykuję dla was pyszną kolację. Miłej zabawy. Po słowach mamy tata odpalił samochód i pojechaliśmy na spotkanie z pekińczykiem.

Categories
Zwierzaki moje i nie tylko

Ile zwierząt, tyle radości

Chyba większość z Was przepada za zwierzętami. Ja od dziecka zawsze chciałam mieć zwierzaka, ale rodzice mi na to nie pozwalali. Z braku laku spędzałam więc czas z kurami, które trzymano na podwórku. Nadawałam im imiona, zaglądałam do ich gniazd a nawet wkładałam ręce pod kwokę z kurczętami.

Moje ulubione kury

Kury, które dobrze pamiętam z dzieciństwa i są warte odnotowania to:

Reme – brązowa nioska zakupiona na targu. Pochodziła z fermy. Była bardzo oswojona. Potrafiłam z nią spędzać całe dnie. Miała delikatny wysoki głos i była niezwykle spokojna. Jej imię wzięłam z jednej z dobranocek pt. „Marcelino chleb i wino”. W bajce tej kura znosiła złote jajka i przyjaźniła się z małym chłopcem o imieniu Marcelino.

Kaśka – również brązowa nioska z fermy. Dostałam ją od dziadka. Była nieco większa od Reme i miała bardzo gruby, zachrypnięty głos.

Czerniatka – to także kura od dziadka. Była jarzębata, ale dominowało czarne upierzenie stąd jej imię. Czerniatka też była sporej wielkości i miała donośny głos, ale nie była już tak oswojona jak nioski z fermy.

Zośka – ogromna, jarzębata kura, którą dostałam również od dziadka, ale żyła niezbyt długo. Gdy byłam mała ledwo mogłam ją unieść.

Emilka – młoda kokoszka, którą dostałam od cioci na urodziny. Była to kurka niewielkich rozmiarów o bardzo gęstym upierzeniu i skarpetkach z piór na nogach. Z czasem została królową kurnika i ulubienicą koguta.

Czupurka – tę kurę również dostałam od cioci jako młodą kokoszkę. Była trochę podobna do Emilki, ale nieco od niej większa. Miała lekko zachrypnięty głos.

Białaska, albo Białka – niewielka kura o niemal białym upierzeniu, o którą poprosiłam ciocię, gdyż bardzo podobał mi się głos tego ptaka.

Mamusia albo Blondyna – malutka kurka liliputka o białawym upierzeniu. Mama wzięła ją od dziadka, bo ktoś likwidował stado, więc dziadek wziął ją dla nas, bądź dla cioci. Zawsze marzyłam o posiadaniu liliputki, bo to ciekawe stworzenia są. Jej drugie imię ma coś wspólnego z kolorem upierzenia, natomiast pierwsze z jej skłonnością do bycia kwoką i odchowywania młodych. Nie było roku, aby Mamusia nie miała kurczątek. Była naprawdę dobrą matką i niezwykle ciekawym stworzeniem.

Koguty – najbardziej pamiętam pierwszego koguta imieniem Budzik, który był bardzo wyczekiwany, ponieważ moja mama miała złe wspomnienia związane z kogutami i długo nie chciała się zgodzić na samca w kurzym stadzie. Budzika dostałam od cioci. Miał on brzydki, zachrypnięty głos. Piał krótko, ale wytrwale. Był niedużych rozmiarów i przeciętnej urody. Były też u nas 2 koguciki z odmiany zielononóżek i bardzo je lubiłam, ale żyły u nas krótko. Miały dość krótki, ale czysty, wesoły piej, którym oznajmiały światu o swoim stadzie. Był też wielki, jarzębaty kogut morderca, który uwziął się na kilka kur ze stada i dziobał je do krwi. Piał bardzo ładnie, długo, przeciągle i smutno, bez chrypki żadnej. Kogut po mamusi nie posiadał imienia. Był bardzo drobny, ale niezwykle zadziorny. Bił babcię piersiami po nogach i uciekał z podwórka namawiając do tego inne kury.

Biały Tofik

Dopiero w trzeciej klasie szkoły podstawowej doczekałam się własnego kota. Jakaś kocica okociła się w naszej starej budzie po psie wujka, więc mama zgodziła się zostawić jednego a reszcie dziadek znalazł dom. Niestety żywot białego Tofika był bardzo krótki, gdyż rozgniewana brakiem reszty małych mamusia, zabrała gdzieś z sobą pozostałego jej synka i tyle ją widzieli. Płakałam za kociakiem przez kilka dni, ale malec się nie odnalazł.

Kot o wielu imionach

W 2009 r. Trafiła do nas kolejna znajdka. Był to siwy pręgowany kocur o wielu imionach m.in.: Kitek, Luis, Lucek, Lundzio… Zwierzę przebywało u nas rok i trzy miesiące. Któregoś słonecznego wrześniowego dnia Lundek wybrał się na jedną ze swych kocich wypraw i już z niej nie wrócił.

Pieszczoch i inne króliki

Od 2010 roku byłam w posiadaniu długowłosego królika pieszczocha. W zasadzie to najpierw pojawiła się Hrabina oraz Brązowy i Czarny. Dostałam je od sąsiadów. Hrabina miała z czarnym Pieszczocha i inne jeszcze króliczki, ale nie nadawałam im imion, gdyż trudne były do rozróżnienia. Niestety Pieszczochowi zachorowało się na jakąś bliżej nie określoną króliczą przypadłość i puchaty zwierzak w krótkim czasie zakończył swój żywot.

Piękna Frida

W 2012 roku, gdzieś tak w połowie września, tata przytargał czarną suczkę w typie wyżła. Była po przejściach. Miała mocno przetartą sierść na szyi i bała się dosłownie wszystkiego. Był to naprawdę piękny i mądry pies. Nazwałam suczkę Frida od bohaterki jakiejś Szweckiej książki. Frida była u nas ok. 2 miesiące, ale tata znalazł jej dobry dom… Nie będę wnikać w szczegóły dlaczego tak się stało.

Czarny Frodo

W 2013 roku pojawiła się u nas któraś już z kolei znajda. Był nią czarny piesek podobny do Fridy, dlatego nazwałam go Frodo. Był on jednak znacznie od suczki brzydszy. Nie miał kształtów myśliwskiego psa i co najważniejsze, jego sierść była bardzo zwyczajna, ani długa, ani krótka, bardziej szorstka niż miękka, ale też niezbyt gęsta. No taka sobie kundelkowata. Piesek był bardzo niegrzeczny. Kiedy tylko znalazł okazję wymykał się z kojca i przepadał na długie godziny. Często też uciekał podczas spacerów.

Moja przygoda z gryzoniami rozpoczyna się

W 2018 roku, dokładnie 6. grudnia, poznałam piękną szynszylę o imieniu Tichan. Samiec tego ślicznego gryzonia był trzymany w ciasnej klatce na terenie akademika, więc jego właścicielki na gwałt szukały mu domu. Bardzo chciałam wziąć go do siebie i nawet już wymyśliłam dla niego nowe imię, ale ponieważ nie podejmuję pochopnych decyzji i nie miałam wyprawki dla gryzonia pogodziłam się z faktem, że Tichan trafi do kogoś innego i rzeczywiście tak się stało. Nie musiałam długo czekać. Zaledwie kilka dni po jego poznaniu, szyszka znalazła nowy, mam nadzieję kochający domek.

Zwierzak na stałe

W kwietniu 2018 roku byłam już w pełni przygotowana na nowego członka rodziny. Zdecydowałam się na świnkę morską, ponieważ ona wydaje znacznie więcej dźwięków i jest o wiele spokojniejsza od szynszyli. 18. kwietnia do mojego domu trafiła Tosia. Jest to mieszaniec rozetki z gładkowłosą. Ma sztywne, dość krótkie futerko z bujną czupryną na głowie oraz nieco dłuższą, rozwichrzoną sierść na tyłeczku. Tosia pochodzi ze sklepu zoologicznego Kakadu. Niedługo później dowiedziałam się, że nie należy kupować zwierząt w sklepach zoologicznych, ale o tym będzie już następny wpis. Kiedyś opowiem wam również nieco więcej o Tośce.

Categories
Sny

Radio Kobiety

Kiedy się przedstawiałam, wspominałam Wam, że lubię radio i ono też pojawia się w moich snach

Radio Kobiety

Pewnego dnia Alicja przyszła do mnie z wizytą i poprosiła, bym odwiedziła Kamilę, bo dzieje się z nią coś niedobrego, a we mnie jest tyle spokoju i opanowania. Z tym ostatnim wcale bym się nie zgodziła, ale skoro przyjaciółka mnie prosi, to dlaczego nie miałabym poświęcić dla tej dziewczyny z pół godziny.
Któregoś popołudnia udałam się do niej. Siedziała przy stole i słuchała muzyki.
– Cześć Kamilo. Co porabiasz? – zaczęłam wesoło.
– A, nic szczególnego. Co cię tu sprowadza?
– Przyszłam cię odwiedzić. – Kamila nic na to nie odpowiedziała, tylko przyciszyła muzykę.
– To leci z radia, czy z twojego folderu? – zapytałam, żeby podtrzymać rozmowę.
– To jest moje radio internetowe – powiedziała dumnie Kamila.
– Ja, gdy słucham moich ulubionych stacji przez radio sure, to też sobie wyobrażałam, jakby to było, gdyby któraś z nich była moja.
– Przecież to żaden problem. Możemy założyć – powiedziała koleżanka i wyłączyła swoją stację.
– Jak chcesz żeby się nazywało? – zapytała dziewczyna klikając coś na klawiaturze swego laptopa.
– Hm, no nie wiem.
– Ja ci mogę na początku pomagać. W takim razie będzie się nazywało Radio Kobiety, bo baby będą trzymać nad nim pieczę – zdecydowała Kamila. – Nie byłam zadowolona z nazwy, ale sama nie miałam lepszego pomysłu, więc przystałam na ten.
– Kiedy się ukrywałam tworzenie nowych stacji radiowych sprawiało mi wielką radość.
– A teraz też ci sprawia?
– Teraz też. Zawsze jest przed kim się ukrywać. To nie chodzi tylko o to, żeby siedzieć w jakiejś kryjówce i żeby nikt o tobie nie wiedział. To trochę coś innego. – Nie wnikałam już w szczegóły wywodu Kamili, choć powinnam była to zrobić, bo przecież Alicja mówiła, że trzeba się Kamilą zająć, ale teraz interesowało mnie tylko moje pierwsze radio.
– A jak się będziemy godzić co do puszczanej muzyki?
– Ty będziesz rządzić. Ja cię potem z tym zostawię. Ja mogę grać wieczorami, bo ty podobno ranny ptaszek jesteś.
– Skąd wiedziałaś?
– Będziesz musiała ściągnąć odpowiedni program a wtedy nie będę ci już potrzebna – zignorowała moje pytanie koleżanka Ali.
– A jaki to program i gdzie go szukać? Może być winamp?
– A, tego to nie mogę ci powiedzieć. Winamp nie może być. Żadnej nazwy, ni strony ci nie podam. No, już prawie gotowe. Teraz tylko trzeba zadzwonić i zarejestrować stację oraz dowiedzieć się jakie reklamy możemy puszczać. – Kamilaa podała mi telefon z wykręconym numerem.
– Tylko pamiętaj, jak usłyszysz jakieś przesłuchy, to od razu się rozłączaj.
– Dlaczego?
– Bo ktoś się wtedy dowie, że powstaje nowa stacja radiowa i będzie nam deptać po piętach.
Odebrała jakaś pani o brzydkim głosie.
Pytała się o nazwę radia, muzykę, która będzie puszczana i to, czy będzie grane całą dobę oraz ile osób będzie się tym opiekować.
Kiedy doszliśmy do reklamy usłyszałam przesłuch.
Przytkałam więc ręką mikrofonik od telefonu i szepnęłam do Kamili: Przesłuch.
– To rozłączaj się.
– Ale nie omówiłyśmy jeszcze reklamy.
– Trudno, rozłączaj się! Natychmiast!
Uczyniłam tak, ale obawiałam się, że w rezultacie ta pani nie potraktowała mnie poważnie i nie zarejestrowała naszego radia.
– I co narobiłaś? – złościłam się na Kamilę.
– Dobrze będzie, zobaczysz – mówiła ona. – Po chwili puściła jakąś spokojną, nieznaną mi piosenkę i obwieściła radośnie: – Działa!
Kazała sobie przynieść długą playlistę i szukać potrzebnego dla mnie programu. Z tym pierwszym uwinęłam się bardzo szybko, ale z tym drugim niekoniecznie.
Przez cały kolejny tydzień przychodziłam do Kamili z playlistami i meldowałam, że nadal nie mam potrzebnego programu. Kamila nic na to nie odpowiadała, tylko ze spokojem przyjmowała pendrive'a z piosenkami. Raz kiedyś, wiedząc, że nie będę miała zbytnio czasu, zrobiłam dłuższą playlistę, by następnego dnia do niej nie przychodzić. Rzeczywiście nie przyszłam, ale wieczorem włączyłam nasze radio i przeraziłam się, ponieważ leciało tam techno, a nie miało go być w naszej stacji. Co prawda Kamila grywa wieczorami, ale obiecała mi przecież, że to ja tu rządzę.
Porzuciwszy komputer pobiegłam do Kamili nawet nie zamykając pokoju na klucz.
– Coś ty narobiła!? – wrzasnęłam wpadając do sypialni Kamili.
– O co chodzi? – zapytała dziewczyna siedząc przy swoim laptopie.
– Dlaczego puściłaś jakieś gówno w naszym radiu?
– To nie ja puściłam, tylko Marysia.
– Jaka Marysia?
Przecież we dwie miałyśmy się tym zajmować.
– Ale ty wciąż nie masz i nie masz tego programu. Pomyślałam więc, że może Marysia prędzej go znajdzie i przejmie władzę nad radiem.
Kiedy to usłyszałam, wszystko się we mnie zagotowało.
Podeszłam do laptopa Kamili, gdzie grało nasze radio i nacisnęłam insert+t, by sprawdzić tytuł bieżącego okna.
Brzmiał on: winamp.
Wtedy wydarłam się na nią znowu.
– Przecież mówiłaś kiedyś, że winamp nie może być! Trzeba było od razu mi powiedzieć, że wolisz współpracować z Marysią, bo ona gra twoją ulubioną muzykę!
– A sprawdzałaś, czy winamp nie może być? Poza tym Marysia tylko wieczorami tak gra, a w ciągu dnia tak jak ty.
– Nie chciałam nic zepsuć – powiedziałam już spokojniej, bo opadłam z sił.
Jednak po chwili emocje znów we mnie wezbrały.
– Wiesz co? Powiem ci coś. Parę tygodni temu przyszłam do ciebie z polecenia Alicji. Przyjaciółka poprosiła mnie, bym się tobą zajęła, bo martwiła się o ciebie i tylko dlatego cię odwiedziłam. Inaczej siedziałabyś sobie sama w tej swojej ponurej sypialni, z tą twoją ponurą muzyką i ukrywałabyś się przed twoimi ponurymi myślami, aż w końcu wpadłabyś w depresję i tyle by było. – Po moich słowach zapadła idealna cisza.
Nawet w naszym radiu nie grała muzyka. Wtedy do sypialni Kamili weszła Alicjaa i zapytała:
– I jak?
– Właśnie tak, jak widzisz – odpowiedziałam jej z irytacją w głosie i przysiadłam na jednym z tapczanów.

Categories
Sny

Przerwij pracę, jeśli cię o to proszą

Miałam kiedyś taki okres w życiu kiedy lubiłam grać w BeatStara i robiłam też packi do niego. W tym to właśnie czasie lubił mi się on śnić w bardzo dziwnych okolicznościach.

Przerwij pracę, jeśli cię o to proszą

Była środa po południu i jak na środę przystało, panował środowy nastrój. Siedziałam samotnie w swoim pokoju i robiłam muzyczny pack do BeatStara dotyczący reklam.
Właśnie przymierzałam się do piosenki Phila Collinsa z ostatniej płyty, która z tego co pamiętam była wykorzystana w jakiejś reklamie o chudnięciu, kiedy do pokoju weszła Paulina.
Bardzo nie lubię, gdy ktoś przerywa mi pracę, a zwłaszcza robienie packów i pisanie, a tym bardziej w środy po południu, dlatego z wielkim niezadowoleniem powitałam najstarszą kuzynkę.
– Czego chciałaś? – burknęłam.
– Mam Karolinko, dwie sprawy do ciebie. Pierwsza dotyczy muzyki, druga zaś matematyki.
– Muzyką zajmuję się właśnie teraz, a rozdział związany z matmą dawno już zamknęłam, więc nic tu po tobie.
– Źle jest, gdy ktoś tak traktuje najbliższą rodzinę. To nie wróży nic dobrego – powiedziała kuzynka i opuściła pokój. Po jej wyjściu jakoś pack mi się nie kleił i musiałam choć na chwilę przerwać robotę, by na nowo pozbierać rozbiegane myśli.
Pomyślałam o domu. Czy tam miałabym lepsze warunki do pracy? Tata zjawił się punktualnie.
Szybko zebrał moje ciuchy do torby i przynaglał do wyjścia. Nie rozumiałam jego pośpiechu, ale zgarnęłam rzeczy do plecaka i nawet się nie pożegnawszy ze współlokatorkami, pośpiesznie wyszłam z pokoju. Po męczącym tygodniu i dziwnej środzie nie musiałam długo czekać na sen. Nie przeszkadzały mi nawet korki i związane z tym ciągłe szarpanie samochodu. Jechaliśmy bardzo długo, a ja cały czas spałam. Gdzieś koło północy do mojej świadomości zaczęły wkradać się wiadomości, które właśnie podawano w radiu zet.
Dowiedziałam się z nich, że ciocia Ola umarła nagle, prawdopodobnie wskutek zawału.
Chciałam się obudzić i dowiedzieć czegoś więcej o tym zajściu. Obudziłam się w kuchni. Mama skrobała właśnie ziemniaki.
– Czy to prawda, że ciocia umarła? – zapytałam ziewając.
– Tak kochanie, umarła.
Jutro jest pogrzeb. Na wieść o tym rozpłakałam się rzewnie i długo nie mogłam przestać. W szkole znowu było ciężko, a tym ciężej, że towarzyszył mi ogromny smutek po stracie cioci.
Muszę teraz pojednać się z Pauliną i złożyć jej kondolencje.
Wreszcie nadszedł kolejny piątek. Tata znów bardzo się spieszył, a ja znów przyjęłam to ze spokojem.
Droga znów dłużyła się niemiłosiernie, a ja spałam, spałam i spałam.
Przed północą znów zaczęłam się wybudzać i przysłuchiwać, co ma do powiedzenia biedny, dyżurujący nocą spiker. Tym razem mówił o tym, że w Warszawie był jakiś wielki wypadek i korki sięgają kilku nawet kilometrów. Mam nadzieję, że mój ulubiony dziennikarz zdążył jeszcze bezpiecznie wrócić do swego domu i nie stoi w sznurze samochodów, tylko śpi sobie smacznie pośród swoich płyt.
– Tato, nie przejeżdżajmy czasem przez Warszawę, bo słyszysz, co się tam dzieje – powiedziałam do ojca.
– Przecież mam nawigację. Po co mi jeszcze porady jakichś radiowców.
– Tato, no weź! Jedziemy już bardzo długo. Nie chcę jechać jeszcze dłużej. Zrób to dla mnie, please! – Tata nic na to nie odpowiedział, tylko niewzruszenie jechał dalej, a ja znowu zasnęłam.
Nagle znalazłam się w jakimś autobusie, który aktualnie miał postój. Nie było w nim wielu ludzi. Jakaś pani w średnim wieku wysiadła z dziewczynką, by pójść z nią do toalety.
– Gdzie pani się wybiera? – zapytałam kobietę, gdy już wróciła.
– Do Warszawy. Ale widzisz kochanie co tu się dzieje. Jesteśmy już tak blisko. Moja mała Domisia powinna być już dawno w domu i wypoczywać w swoim łóżeczku. Już dość się malutka wycierpiała, a tu jeszcze taki kłopot.
– Czy wybiera się pani w najbliższym czasie w kolejną podróż, że taka to dla pani tragedia siedzieć w tym autobusie?
– Prawdopodobnie tak i moja mała Domisia przez to traci dzieciństwo, które jest przecież tak ważne dla jej rozwoju. Ach, jak bym chciała być z nią już w domu.
– Wierzę pani – powiedziałam smutno i zajęłam swoje miejsce przy oknie, już nie zagadując więcej udręczonej kobiety. W domu pojednałam się z Pauliną i dowiedziałam się co wtedy chciała, że aż do Krakowa za mną przyjechała.
Chciała zrobić dwa packi.
Jeden związany z jej pracą, a drugi z podróżami, w których zwykła uczestniczyć z Kamilem.
Matematyka potrzebna jej była do obliczeń związanych z rytmem i jeszcze z czymś tam. Jak dwie stare przyjaciółki zasiadłyśmy do stołu i zajęłyśmy się robotą.
– Skoro ciocia nie żyje, to wypadałoby również zrobić pack na jej cześć – powiedziała Paulina odrywając się na chwilę od obliczeń.
– Tak. I powinien być o lesie i o jagodach.
– I dzieci też tam powinny być – dodała Paulina znad kartki.
– Nie mamy żadnego nagrania Funi – zmartwiłam się szczerze.
– Nela nam musi wystarczyć. Ciocia się na nią wkurzała, ale tak na prawdę ją lubiła.
– Też tak myślę. W szkole było już nieco spokojniej. Pani Klementyna nie pytała, ani nie zadawała, montaże były luźniejsze, a pana Jarosława po prostu nie było. Niestety podróż powrotna do domu znów była tak osobliwa jak ostatnio.
Starałam się nie zasypiać, by znów się coś złego nie stało, ale moja walka trwała krótko.
Naturalnie sen wygrał.
Przed północą tata wyłączył radio mówiąc:
– Tym razem nie zakłócicie mojej córce wypoczynku i podróży.
Zaczęłam się wybudzać. W samochodzie panowała niezmącona cisza, tylko szum pojazdu i nic więcej.
Nagle znów zachciało mi się spać, więc uległam pokusie. Już po chwili znalazłam się w szkole.
Było instrumentoznawstwo. Pani Klementyna siekła wszystkich równo. Nawet Bartka i Eustachego nie oszczędziła.
Najpierw, w trudny sposób zadawała interwały, a potem podyktowała tasiemcowo długą notatkę dotyczącą jakiegoś osobliwego instrumentu klawiszowego i zapowiedziała z niego sprawdzian na następną lekcję. Mirek nie wytrzymał presji, jaką wywierała na nas nauczycielka i uciekł z klasy w popłochu.
Wreszcie straszna lekcja dobiegła końca. Z ogromną ulgą opuściliśmy salę. Zeszłam na dół, pod salę gimnastyczną, bo miał być teraz wf. Na ławce siedział chłopiec i maltretował brajlowską maszynę do pisania.
– Co robisz chłopcze? Czyja to maszyna?
– To jest perkins Mirosława. Niszczę go, ponieważ chłopak stchórzył na instrumentoznawstwie.
– Zostaw ją. To jest droga rzecz. Każdy człowiek ma przecież chwilę załamania. Mirek jest porządnym chłopcem i zna się na muzyce. To pani Klementyna przesadza.
– Dawaj komputer! – wrzasnął chłopiec. Zaopiekuję się twoim BeatStarem. – Nie mogłam dać chłopcu komputera, bo miałam jeszcze dopracować pack cioci, a i Paulina wspominała, że jeszcze namyśli się co jest w jej packach do zmiany.
– Nie, chłopcze! Zajmij się swoimi sprawami.
Nagle chłopczyk rzucił maszyną Mirka i zbliżył się niebezpiecznie do mojej torby, ale z kłopotów wybawił mnie Marcin, który podszedł do mnie i powiedział:
– Nie ma wf’u. Mamy łączenie z panią Klementyną.
– Co? – wrzasnęłam i narzuciwszy sobie torbę na plecy pognałam w stronę jej sali zostawiając chłopca z zepsutą już maszyną Mirka. Boże, za co! – myślałam i zwolniłam kroku.
Szłam teraz bardzo wolniutko, niemal tip-topkami.
Miałam nadzieję, że ktoś mi przyjazny pojawi się na horyzoncie i jakimś cudem wybawi nas z kłopotów.

Categories
Sny

Linia życia

W mojej głowie pojawiają się również i takie przemyślenia. Miłej lektury.

Linia życia

Był piękny, upalny dzień.
Niestety piękność tego dnia była widoczna tylko w pogodzie, bo w naszym domu układało się nie najlepiej. Mama nie odzywała się do taty, a ja pokłóciłam się z babcią. Nie chcąc patrzeć na nieporozumienia tego domu wyszłam na podwórko i usiadłam na huśtawce. Na dworze było cicho. Nie śpiewały ptaki, nie wiał wiatr, nie hałasowali sąsiedzi, nawet nie jeździły samochody.
Nagle coś otarło się o moją nogę, więc schyliłam się by to dotknąć. Był to nieduży, puszysty kot.
Wzięłam go na kolana i zaczęłam się zastanawiać czyj on jest. Na chwilę zapomniałam o troskach tego domu. Nie długo trwała jednak moja radość, bo kot chwilę poleżawszy zaczął się wyrywać.
Puściłam go więc niechętnie, ale kot nie chciał odejść.
Zszedł tylko z moich kolan i zaczął głośno miauczeć stojąc przy moich nogach.
Może kociak jest głodny? – zastanawiałam się, ale nie miałam ochoty znów wracać do domu pełnego ciężkiej atmosfery, by przynieść coś do jedzenia. W końcu jednak wstałam i udałam się w stronę domu, ale wtedy kot nie poszedł za mną, tylko w stronę drogi i zaczął miauczeć jeszcze głośniej.
Niewiele myśląc poszłam więc za nim i już po chwili usłyszałam miły głos starszego pana:
– Czy pójdziesz ze mną na spacer?
– Czyj jest ten kot? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– Kot jest twój. Czy zatem pójdziecie ze mną na spacer?
– Tak pójdziemy – zgodziłam się bez wahania i staruszek wziął mnie pod rękę, ale kot z nami nie poszedł. W drodze rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, ale głównie o moim studium, czyli o mojej fajnej klasie, rozlicznych problemach, ale też i radościach na montażu, a także o problemie związanym z załatwieniem praktyk.
– Coś wymyślimy – odpowiedział na to starszy pan.
Zaprowadził mnie do jakiegoś budynku, chyba był to urząd, wskazał krzesło i poszedł coś załatwić. Z pomieszczenia obok dobiegała cicha muzyka. Mężczyzny nie było przez dłuższy czas i dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobiłam, że opuściłam dom i poszłam z jakimś nieznanym staruszkiem do nieznanego urzędu. Aaa, pewnie i tak nie zauważą zajęci produkowaniem ciężkiej atmosfery. W końcu mężczyzna wyszedł z jednego z pomieszczeń i zarządził powrót. W drodze powrotnej zaczepiła nas hiszpanka o imieniu Adessa i przypominała mi cygankę.
Poprosiła staruszka, by ten przerwał jej linię życia, bo ona już zrobiła, co miała zrobić na tym świecie.
Wyciągnęła aksamitną przepaskę i kazała się w najbliższym czasie udusić. Staruszek schował kawałek materiału i obiecał kobiecie, że w najbliższym czasie to uczyni.
Wtedy ona odeszła, a my poszliśmy w stronę mojego domu.
– Czy pan tak wszystkim spełnia marzenia, bez względu na to, czy są to rzeczy dobre czy złe? – zapytałam staruszka.
– Nie. Ale ta kobieta rzeczywiście już nie musi żyć i więcej teraz zrobi złego niż dobrego, więc dobrze, że sama się zgłosiła, to nie musiałem jej szukać.
– Czy w takim razie wie pan kiedy ja umrę?
– To zależy jak pokierujesz swoim życiem. My to obliczamy biorąc pod uwagę co wam udało się już osiągnąć i komu jesteście potrzebni.
Kiedy nasze komputery uznają, że już wystarczy, wtedy sprawdzamy to jeszcze dokładnie i bierzemy się do pracy.
– To dlaczego małe dzieci umierają.
– Pewnie to jakieś błędy w systemie. Ja nie pracuję przy tych komputerach, ja tylko wykonuje powierzone mi zadania.
– To po co w takim razie przyszedł pan do mnie?
– Żeby poprawić ci nastrój, bo jak będzie ci źle i w domu i w szkole, to nie daj Boże wpadłabyś w depresję i marnowałabyś czas, zamiast wypełniać swoje zadanie.
– Ale przecież dużo ludzi na świecie ma depresję.
– Bo nas jest za mało, żeby wszystkim pomóc.
– A dlaczego akurat do mnie pan przyszedł?
– Bo byłaś najbliżej.
– Pan mi dał tego kota?
– Tak.
– A jak moi rodzice się nie zgodzą, bym go trzymała w domu?
– On sobie poradzi.
Poza tym on tu będzie na czas twoich problemów.
Potem zwierzę wróci do mnie i będzie pocieszać inną osobę.
– A jak się przywiążę do kociaka, to będzie mi smutno, gdy go pan zabierze.
– Twoje problemy nie będą trwały zbyt długo, więc raczej do tego nie dojdzie.
Chciałam zapytać staruszka ile będą trwały, ale nie zdążyłam, bo właśnie wróciliśmy do domu. Kot już na mnie czekał i mruczał na powitanie, ocierając się o moje nogi.
Wpuściłam go do domu i dałam mu jeść. Rodzice nic na to nie powiedzieli, a tata nawet zrobił mi z nim zdjęcie i ustawił jako tapetę w moim komputerze. W poniedziałek jak zwykle pojechałam do szkoły, a we wtorek, wracając z ping-ponga spotkałam moją panią od historii.
Poszłyśmy do sali historycznej, by trochę porozmawiać. Nauczycielka pytała mnie o to samo co staruszek, więc i tak samo odpowiadałam. Nie opowiedziałam jej tylko o kocie, staruszku i hiszpańskiej cygance. Za to historyczka opowiedziała mi swoją przygodę:
– Ostatnio wracałam do domu później niż zwykle, bo uczniowie poprosili mnie o pomoc i zostałam dłużej w szkole. Na przystanku spotkałam cygankę, która nie chciała, jak to zwykle cyganki powróżyć mi, tylko pytała czy nie potrzebuję pomocy a także ile mam przyjaciół, czy bliskich, ale takich za których oddałabym życie i którzy też by to dla mnie zrobili.
Zdziwiło mnie bardzo to jej osobiste pytanie, ale porozmawiałam z nią dłuższą chwilę, bacząc jednak, by mi czegoś nie ukradła.
Potem kobieta wsiadła ze mną do autobusu, ale tam znalazła sobie innego rozmówce i pytała go o to samo.
– Może ona prowadziła jakąś ankietę? – powiedziałam.
– Całkiem możliwe, ale to trochę osobliwy sposób. Nie uważasz?
– Tak, rzeczywiście. To nie było uczciwe z jej strony. Na tym zakończyłyśmy rozmowę, bo było już na prawdę późno i udałam się do swojego pokoju.
Chciałam z kimś pogadać o minionych wydarzeniach, ale Wiktoria była czymś zajęta, a Alicja nie odbierała telefonu.
Kolejny weekend był nieco chłodniejszy, ale dało się wyjść na dwór. Kot przywitał mnie równie radośnie jak ostatnio, ale był inny problem: bolała mnie noga i nie mogłam iść ze staruszkiem na spacer.
Kiedy mężczyzna przyszedł powiedziałam mu tę złą wiadomość, ale on wcale się tym nie przejął:
– W takim razie pójdziemy do szpitala. – Nie ma w pobliżu szpitala – chciałam zaprotestować, ale staruszek przerwał mi pytaniem:
– Nie widziałaś w tym tygodniu Adessy?
– Nie. – powiedziałam i natychmiast przypomniałam sobie historię nauczycielki.
– A ktoś inny? – ciągnął mężczyzna, jakby czytając w moich myślach.
– Chyba moja była wychowawczyni, ale tego nie jestem pewna, bo nie byłam przy tym i nie słyszałam głosu kobiety.
– Rozumiem. – powiedział starszy pan i poprowadził mnie do szpitala. Tym razem kot poszedł z nami. W szpitalu była ogromna kolejka, ale staruszek w ogóle się tym nie przejmował, zupełnie tak, jakby czas dla niego nie istniał. W trakcie czekania do kolejki dołączyła Adessa i znów zrobiło się jakoś złowrogo.
– Co ci jest zapytała siadając obok nas.
– Boli mnie noga – odpowiedziałam zdawkowo.
– Ale noga czy stopa? Bo jeśli stopa, to ja mam takie specjalne buty, które pozbawią cię tego bólu – powiedziała hiszpanka i wyciągnęła z fałdów obszernej spódnicy reklamówkę z balerinami podobnymi do moich. Nałożyłam obuwie i rzeczywiście poczułam się dobrze.
Dzięki. – powiedziałam i wtedy przyszedł właśnie mój czas, by wejść do lekarza, ale ja już nie czułam takiej potrzeby.
Wszedł więc staruszek, a Adessa zagadała się z jakimś pacjentem czekającym w kolejce.
Kiedy starszy pan wyszedł z gabinetu opuściliśmy szpital. Kociak miauknął z niezadowoleniem, jakby chciał nam przekazać, że za długo czekał. Adessa znów podjęła temat duszenia, ale staruszek powiedział, że zgubił aksamitną przepaskę. Adessa trochę się zmartwiła, ale wtedy mężczyzna zdjął pasek od spodni i powiedział:
– Tym mogę cię udusić.
– Tym nie chcę – narzekała kobieta, ale w końcu sama znalazła inny kawałek materiału i podała mężczyźnie.
– Dobrze, w takim razie poczekaj tu na mnie. Ja odprowadzę dziewczynę, bo po co ma na to patrzeć i wracam do ciebie.

Categories
Sny

Nie uchronię jej od spalenia

Dziś przedstawię temat, który stosunkowo rzadko pojawia się w moich snach, a jest nim hazard.

NIe uchronię jej od spalenia

Wydarzenia minionego dnia były okropne. Najpierw kłóciłam się z jakimś mężczyzną, który razem ze mną brał udział w loterii muzycznej i najczęściej było tak, że on wylosowywał płyty, które ja chciałam mieć a ja dostawałam płyty, które on by chciał. I wszystko byłoby dobrze, bo on nawet chętnie się zamieniał, tyle że potem on coraz częściej wysyłał mnie do stołu z losami i mówił.
– Wylosuj mi coś jeszcze, ty masz takie szczęście. A kiedy ja nie chciałam iść on maltretował moje płyty. Co za wkurzający gościu – pomyślałam z rozgoryczeniem. Co prawda on potem też szedł mi coś wylosować, ale już mnie zaczęła nudzić ta zabawa z szantażem zwłaszcza, że on zwykle wylosowywał płyty Queen, których jeszcze nie miałam, ale gdy wylosował płytę, której nie mam, ale której i tak nie chciałabym mieć, gdyż jest brzydka stanowczo powiedziałam dość i zażądałam moich płyt.
Wtedy on oddał mi tylko jedną, tę najbardziej zmaltretowaną, ale bardzo fajną w treści i zaczął zbierać się do wyjścia.
– Przecież ty ich nie lubisz – powiedziałam, ale on nic na to nie odpowiedział tylko odszedł zabierając ze sobą resztę płyt. Zapytałam się kogoś, gdzie ten człowiek mieszka, ale odpowiedziano mi, że na pewno go nie znajdę, bo on się lubi ukrywać, lecz mogę porozmawiać z jego matką, która mieszka tu nie daleko.
Poszłam więc do tej kobiety i okazało się, że ona jest czarownicą. Kobieta w ogóle nie chciała słuchać moich problemów i żali, ponieważ martwiła się o swoją przyjaciółkę Paulinę, która dziś miała zostać żywcem spalona na stosie. Na koniec rozmowy kobieta powiedziała mi, że jak uratuję Paulinę, to ona załatwi mi te płyty od jej syna, ale nie gwarantuje mi, że będą w dobrym stanie. Poszłam więc czym prędzej na miejsce, gdzie miała się odbyć egzekucja. Paulina już siedziała blisko ognia.
Była młodą dziewczyną o bardzo paulinowym głosie i wcale nie wyglądała na czarownicę.
Najpierw podano dziewczynie mikrofon i kazano coś o sobie opowiedzieć. Nie słuchałam jej jednak zbyt uważnie, ponieważ moje myśli zaprzątnięte były tym jakby tu ją uratować.
Teraz wsadzili ją właśnie do środka okręgu. Ten okrąg stanowił oczywiście ogień, tylko, że nie docierał do niej jeszcze, gdyż ogień ledwo się tlił.
Kiedy dziewczyna usadowiła się wygodnie na miękkim podwyższeniu podano jej mikrofon i kazano śpiewać a w tym czasie ogień został podsycony. Paulina śpiewała bardzo ładnie a ktoś nawet przygrywał jej na gitarze. Po chwili zamiast słów dziewczyna zaczęła śpiewać jękliwie ała, bo ogień docierał jej już do stóp a potem dziewczyna zaczęła krzyczeć, gdyż ogień już ją dosięgną i właśnie zaczynał palić jej stopy.
Uciekłam stamtąd przerażona, bo nie mogłam już tego dłużej słuchać. I tak wiedziałam, że jej nie uratuję.
Zastanawiałam się, co na to wszystko powie ta starsza kobieta z którą rozmawiałam wcześniej. A może ją też spalą? No bo dlaczego jedną czarownicę się pali a drugą nie?
Ciekawe, gdzie jest ten jej okropny syn i czy on też lubił Paulinę a może ją nawet kochał, bo ona była taka piękna i miała piękny głos. Z tymi wszystkimi pytaniami w mym sercu wybiegłam z sali w której odbywała się egzekucja i wróciłam do pomieszczenia z loterią.
Usiadłam tam, gdzie poprzednio siedziałam z tym nieuczciwym człowiekiem od płyt trzymając jedyną odzyskaną w rękach, bo od czasu jej dostania od gościa w ogóle się z nią nie rozstawałam i zaczęłam się zastanawiać co tu dalej robić. Po chwili ludzie zaczęli się rozchodzić.
Widocznie było już po wszystkim.
Czyli ta starsza kobieta nie została spalona.
Widocznie miała jakieś wtyki, albo zwyczajnie była ostrożniejsza.
Swoją drogą, ciekawe gdzie ona teraz jest?
Pewnie płacze gdzieś w kąciku albo cicho wykradła się do swojego apartamentu i tam wylewa swoje żale.
Kusiło mnie, by tam do niej pójść i powiedzieć jej, że na prawdę nie miałam pomysłu jak uratować Paulinę zwłaszcza, że ja sama boję się ognia jak nie wiem co a nie jestem przecież czarownicą, żeby móc rzucić jakieś czary na tych podpalaczy. Już miałam się tam udać, gdy usłyszałam głos kobiety, który mówił oschle: Nie wywiązałaś się z zadania! – Nie umiałam tego zrobić – odpowiedziałam kobiecie.
– Życie jest trudne i ciężkie – rzekła na to kobieta. A teraz odchodzę i nigdy mnie już nie zobaczysz. Już prędzej możesz spotkać mego syna jeśli zechcesz uprawiać hazard a jeśli nie to również będzie ci on niedostępny. – To źle – pomyślałam, bo nie mam już żadnych szans na odzyskanie moich płyt.

Categories
Sny

Normalnie jak w sejmie

Tytuł tej historyjki wziął się z pewnego incydentu kiedy posłowie chowali się pod ławkami.

Normalnie jak w sejmie

Ostatni tydzień roku szkolnego bywa zazwyczaj bardzo luźny. Tak było i tym razem.
Tonęliśmy w totalnym nicnierobieniu marząc o nadchodzących wakacjach, bądź też martwiąc się o brak bliskich ci osób przebywających z tobą w szkole.
Krążyły jakieś pogłoski, że coś się komuś stało, że jakaś nieprzyjemna sytuacja. Już po jednym dniu narosły takie plotki co też się mogło stać, że aż szkoda było tego słuchać.
Faktem jest, że w ciągu tego tygodnia młodzież zaczęła pośpiesznie opuszczać szkolne mury, nie czekając na innaugurujące zakończenie.
Chodziły też pogłoski, że niektórzy wcale nie wyjechali a jedynie ukrywają się gdzieś, by w ten sposób protestować przeciwko temu czemuś, co wydarzyło się niedawno w szkole.
– Skoro ktoś zdecydował się na protest, to rzeczywiście wie co się stało – rozwodziła się Wiktoria między spakowaną do walizy bluzką a workiem z bielizną.
– Pewnie tak – mruczę do niej, myślami będąc już na wakacjach.
– No, pomyśl, kto mógłby to wiedzieć – emocjonowała się koleżanka.
– Aż tak chcesz znać prawdę?
Przecież często powtarzałaś, że nasza szkoła B. Co cię więc ona obchodzi, skoro już ją opuszczasz?
– No, po prostu chcę wiedzieć.
Wychodzę stąd, tym lepiej.
Mogę napisać jakiś smaczny artykulik…
– A, rób jak chcesz. Ja się w to nie mieszam. Na ostatniej nocce roku szkolnego był tylko jeden dyżurujący nauczyciel.
– Aż tak mało ludzi zostało? – pytała Wiktoria panią wychowawczynię.
– Tak mało.
Dobrze, że mnie jutro nie ma na dyżurze, bo aż się boję, co tu się będzie działo.
Przecież dyrektorka się wścieknie, jak zobaczy taką frekwencję.
– A wszyscy się wypisywali? – próbowała podpytywać Wiktoria.
– Nie wiem, chyba tak.
Wszyscy wiali, jakby się paliło! – Po wyjściu wychowawczyni Wika długo jeszcze roztrząsała temat dziwnego wyludnienia internatu i szkoły.
Zrobiło mi się nieprzyjemnie na myśl, że jutro będę musiała uczestniczyć w tym jakże odmiennym zakończeniu roku szkolnego. Było już przed jedenastą. Na sali zaledwie kilka osób, maleńka garsteczka.
Nauczyciele trzęsą się ze strachu, boją się wejścia dyrektorki.
Kiedy ta się zjawia, zapada absolutna cisza a potem słychać tylko jej wrzask. – Co to ma w ogóle być!
Gdzie uczniowie?! Gdzie ich rodzice?! Szukać ich! Na pewno gdzieś tu są! Nie mogli wszyscy wyjechać! – Pani dyrektor wpada na scenę i zgarnia z niej małego chłopczyka, który miał występować na końcoworocznej akademii.
– Szukaj ich wszędzie. W każdej mysiej dziurze – mówiła już spokojniej. Malec na czworakach zaglądał pod krzesła i ławki a gdy tam nic nie znalazł wyszedł z sali z wyznaczoną w międzyczasie nauczycielką matematyki.

Znaleziono kilka osób. Nie wiem co to byli za uczniowie.
Nikt nas nie poinformował.
Naturalnie uroczyste zakończenie roku się nie odbyło.
Kazano szybko opuszczać szkołę. Gdy już byłam prawie gotowa do wyjścia, wpadła jakaś wychowawczyni z wieścią, że w murach budynku znaleziono całkiem obcego, niezwiązanego ze szkołą człowieka. Poczułam strach.
Zapragnęłam oddalić się stąd szybko i nie mieć nic wspólnego z całą sprawą. Kiedy szłam z bagażami przez korytarz słyszałam jeszcze grzmiący głos dyrektorki:
– Ci, którzy wyjechali z internatu wcześniej niż w dniu zakończenia roku nie mają tu prawa wstępu!
– Ale jak? – myślałam – przecież w tej sytuacji szkoła nie będzie miała racji bytu, bo któż jej zostanie.
Jestem już przy portierni, kiedy dzwoni do mnie telefon.
– Karola, gdzie ty jesteś? – słyszę głos Wiki w słuchawce.
– Wychodzę ze szkoły. A co? – pytam ze zniecierpliwieniem.
– Choć prędko do sali muzycznej. Siedzimy tam z panią Klementyną. Choć, choć tutaj!
– Ale dokładnie kto tam siedzi? – próbuję zapytać, ale to już nie ma sensu, bo koleżanka po drugiej stronie linii dawno się rozłączyła.
Teraz stoję pod tą portiernią jak głupia i zastanawiam się co robić.
Iść do nich? Co się takiego stało, że tam siedzą? Może się ukrywają?
Jedna część Karoliny chce zwiać jak najszybciej, ale druga chce pomóc przyjaciołom i uczestniczyć w ich wspólnym problemie. Decyduję się na opcję nr 2.
Będąc na ostatnich stopniach prowadzących do sali muzycznej słyszę wrzeszczącą dyrektorkę oraz jej świtę a z sali do której zmierzam dźwięki jak gdyby z jakiejś gry i głos pani Klementyny.
– Przegrałeś Marcin. Z ciebie już nic nie zostanie.
Nawet na to nie licz. Kto następny?
(…)

Categories
Sny

Nie muzyka jest najważniejsza

Obawa przed zdążeniem czegoś na czas również pojawia się w moich snach.

Nie zdążę!

Był leniwy, lipcowy poranek i zanosiło się na ogromny, letni upał. Ja i Dorotka przebywałyśmy na balkonie na leżakach. Kuzynka pokazywała mi jakąś brzydką bransoletkę i namawiała mnie usilnie, bym ją założyła mówiąc przy tym, że wtedy na pewno się coś wydarzy.
Chcąc, by dziewczynka wreszcie dała mi spokój włożyłam na chwilę brzydką, nieco za dużą bransoletkę i wtedy na dwoże zrobiło się chłodniej i powiał lekki wiatr a słońce schowało się za chmurami.
Wróciłyśmy do pokoju a ja puściłam jakąś smętną muzykę.
Kiedy tak siedziałam na sofie i zastanawiałam się co się teraz stanie zadzwoniła moja komórka.
Dzwoniła Alicja pytając, czy może do mnie wpaść na kilka dni.
Zaraz poszłam do kuchni i zapytałam o to mamę, a ona na to, że to nawet dobrze, że przyjedzie teraz, bo tata ma dziś urodziny i będzie o jednego gościa więcej.
Urodziny? Przecież dziś nie jest 22. lipca – zaczęłam się zastanawiać.
– Może imieniny? – zapytałam mamę.
– Ach tak, imieniny – odpowiedziała mama roztargnionym głosem. Po dziwnej wymianie zdań z mamą szybko zakończyłam rozmowę z Alicją, bo zostało przecież tak mało czasu a ja muszę zrobić playlistę.
Zaledwie włączyłam komputer do domu wrócił tata, więc zapytałam go jaka jest jego ulubiona piosenka, taka, że bez niej impreza niemal nie może się odbyć.
– Sfs – powiedział spokojnie tata i poszedł do łazienki. – Nie znam tego cholera.
Może to jest nowa piosenka Elaizy, bo tata ją lubi.
Weszłam więc w jej folder, ale nie znalazłszy podanego utworu wybrałam najbardziej znane "is it right" i przeszłam do dalszej części playlisty. Dorota włączyła radio.
Było nastawione na program pierwszy. Jakaś pani spokojnym głosem mówiła o letnim bujaku i zapowiadała nową piosenkę jakiegoś mało znanego artysty, która promowała jego nowy album pt. „leniwe bujanie”. Trochę mnie ta audycja rozpraszała, ale już nic się nie odezwałam.
Drugą piosenką na mojej play liście miała być piosenka dla mamy "pójdę boso", potem dla mnie "Right life", następnie dla babci "Rivers of the Babylon".
Kiedy zastanawiałam się co wybrać dla Alicji ona właśnie zawitała w nasze progi i wtedy komputer mi się zawiesił i w ogóle przestałam mieć pomysły na dalszą część playlisty.
– Może ja ci pomogę? – zapytała przyjaciółka.
– To są imieniny twojego taty czy mojego? – odburknęłam niegrzecznie. Po chwili mama zawołała nas na obiad i zarządziła:
– Jedziemy do Strawczynka.
Wrócimy najpóźniej koło ósmej i wtedy zrobimy imprezę.
Teraz, to już na prawdę nie zdążę zrobić tej play listy – pomyślałam jedząc pyszny, świąteczny obiad. W drodze do Strawczynka w naszym samochodzie było bardzo ciasno i bałam się, że nas policja złapie, ale na szczęście tak się nie stało. Przywitawszy się z rodziną w Strawczynie pokazałam Adzie werę – puchatą suczkę cioci i wujai miałam właśnie zapytać, czy mają jeszcze tę szynszylę, co widziałam jakiś czas temu, ale w centrum zainteresowania był teraz ich najnowszy przychówek, czyli 2 małe kotki. Nie dostałam ich na ręce, bo za dużo było chętnych do ich oglądania.
Ważne, żeby Ada zobaczyła, bo ona jest tu głównym gościem – pomyślałam smętnie, ale już nie pytałam o szynszylę, bo trwała ożywiona rozmowa.
Wreszcie wróciliśmy do domu. Po drodze żaliłam się, że nie zdążę zrobić playlisty.
– Zdążysz, zdążysz – tata jeszcze się trochę podszykuje a ja nakryję do stołu – pocieszała mama.
Przecież tata jest już gotowy, bo musiał się przygotować na wyjazd do Strawczynka, ale nie będę się już kłócić. W domu dopadłam do komputera, ale on znowu się zawiesił. W końcu wgrałam na pendrive'a to co było w folderze. Co będzie to będzie. W końcu to nie muzyka jest najważniejsza na imieninach.

EltenLink