Te wakacje przyszło nam spędzać w domku na plaży. Pojechałam tam z mamą, ciocią Olą, Asią i Dorotką.
Każda z nas miała swój mały, przytulny pokoik i było nam na prawdę dobrze. W moim pokoju był komputer i dużo płyt. Był tam nawet wymarzony album Alicji zespołu Fun Factory i już zaczęłam się zastanawiać, czy właściciele tego domku by nam go nie odstąpili. W końcu skoro dali te płyty tutaj, to już im na nich tak bardzo nie zależy, a przecież nie mam zamiaru tego albumu kraść. No nic.
Muszę porozmawiać o tym jeszcze z innymi.
Któregoś dnia przyszła do nas jakaś pani z dziewczyną w moim wieku, która była chora umysłowo, ale nie wiem, co to dokładnie było. Dziewczyna była wysoka, miała niski głos i nie przypadła mi do gustu.
Kręciła się po domu jak u siebie, grzebała w płytach, których w tym domu było pełno, kazała sobie pokazywać swoje rzeczy i chwaliła się czego to ona nie ma w swoim domu. Może to ta kobieta, co tu z nią przyszła jest właścicielką tego domku skoro dziewczyna się tak panoszy? – zastanawiałam się i jeszcze co było chyba w tym wszystkim najgorsze chwaliła się jakie ma chore biodra i plecy.
Choroba polegała na tym, że miała tam bardzo zniszczoną, ciemniejszą niż wszędzie indziej skórę, którą kazała sobie dotykać. Skóra w tych chorych miejscach była bardzo nieprzyjemna a w dodatku bałam się, czy tą chorobą nie można się zarazić. Dziewczyna mówiła, że czasami w tych miejscach rany jej się otwierają i wtedy to tak boli, że nie można się ruszyć i trzeba zaraz jechać do szpitala, by to lekarze czym prędzej zszyli. Na koniec ich pobytu kobieta wyjęła ze swej dużej przepastnej torby garnek z jakąś gęstą zupą.
– To jest dla was. Jak ją zjecie, to spotka was tutaj coś fajnego – powiedziała kobieta.
– Nauczę was jak powinno się ją jeść – zaoferowała się dziewczyna i nałożyła wszystkim na talerz.
Była to bardzo pyszna zupa z żółtym serem i z boczkiem. Gdy kobieta z dziewczyną opuściły dom zaczęliśmy się zastanawiać jak spędzić dzisiejsze popołudnie. W końcu zdecydowałyśmy, że Mama z ciocią i z Dorotką pójdą do miasteczka rozejrzeć się jakie tu są atrakcje, a my z Asią zostaniemy tutaj, przejrzymy płyty a potem udamy się na plażę i zwiedzimy okolicę od strony morza. Gdy część rodziny opuściła dom włączyłam płytę Fun Factory i posłuchałam jej chwilę, ale innych płyt już nie przeglądałam. Chciałam już iść na plażę a że Asia podzielała mój entuzjazm wyszłyśmy co prędzej z domu nie zabierając nawet komórek. Na plaży było cudownie. Nie było nikogo oprócz nas, wszędzie biegały mewy i skrzeczały wesoło. W oddali z pobliskiego lasku dochodziły też głosy innych ptaków.
Woda była przyjemnie chłodna, ale nie kąpałyśmy się w niej tylko pozwalałyśmy, by oblewała nam stopy.
Czułyśmy się bardzo szczęśliwe i zastanawiałyśmy się, czy to sprawka tej pysznej zupy, czy po prostu jest nam dobrze. Rozmawiałam też z Asią o płycie Fun Factory i ona stwierdziła, że właściciele nie będą raczej nas odwiedzać, żeby nam nie przeszkadzać, ale zawsze można do nich zadzwonić i zwyczajnie odkupić płytę. Rodzice na pewno mają do nich numer skoro załatwili te wczasy. Tak uspokojona szłam dalej brzegiem morza i wdychałam rześkie morskie powietrze pełne jodu. Po powrocie ze spaceru zastałyśmy już resztę rodziny w domu. Dorotka pochwaliła się, że wypatrzyła w pobliżu stadninę koni i że już umówiła nas wszystkich na pierwsze spotkanie jutro rano.
– To świetnie – pomyślałam. Zawsze to jakaś odmiana od morza i plaży.
Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, by jak najdłużej przebywać w stadninie. Na miejscu okazało się, że są oni w posiadaniu mojego ulubionego konia Sylwera, który wygląda jak dalmatyńczyk.
Trochę zdziwiło mnie, że ten koń tu jest, bo poznałam go w niemczech, potem był w stadninie w Bukowie, a teraz jest tutaj. Czy on za mną jeździ, czy co? Z początku Doris chciała na nim pojechać, ale widząc moją nietęgą minę ustąpiła mi i wybrała sobie jakiegoś jasnego konika.
Obiecałam jej, że następnym razem dam jej się przejechać. Przejażdżka była długa i przyjemna. Jeździłyśmy po jakichś zagajnikach. Mój koń był spokojny. Bardzo dobrze mi się na nim jechało aż do czasu, gdy chciałam z niego zejść na chwilę.
Wtedy to przy schodzeniu pokiereszowałam siodło i kręcący się w pobliżu człowiek powiedział, że długo tak nie ujadę. Zrezygnowana próbowałam to naprawić, a że nie wychodziło mi wcale poprosiłam mężczyznę, by mi pomógł.
Spóźniona dotarłam na miejsce spotkania. Właściciel stadniny zaczął się do mnie sapać, że nie przyprowadziłam od razu konia skoro nie mogłam na nim jechać i opóźniłam cały ich dzień, ale ja nie chciałam marnować tak pięknej przejażdżki na fajnym koniu. Rodzina na szczęście nie denerwowała się na mnie o to opóźnienie tylko pytali co się stało więc im opowiedziałam. Mężczyzna postraszył mnie jeszcze na koniec, że następnym razem nie da mi tego konia.
– Następnym razem, to pojedzie na nim Dorotka a potem może facet zapomni o całym zajściu – pomyślałam i opuściliśmy bramy stadniny.
– Kiedy następne spotkanie? – zapytała Asia.
– Po jutrze – odpowiedziała mama.
– Bardzo fajny jest ten jasny koń i chyba nie muszę już jechać na twoim dalmatyńczyku – powiedziała Dorotka.
– A wiecie, że w niedzielę można wziąć konia na bardzo długo i wyjechać na nim poza teren stadniny i jeździć nim gdzie się chce, tylko trzeba o tym wcześniej poinformować właścicieli, zaklepać sobie konia, no i oczywiście więcej mu za to zapłacić – powiedziała mama.
– To fajnie, zrobimy tak? – zapytały równocześnie Asia z Dorotką.
– Zobaczymy jeszcze – powiedziała ciocia, której nie uśmiechało się wydawać tyle pieniędzy na jakieś tam konie.
– Ale będziemy musiały zabrać ze sobą tę dziewczynę, bo ta kobieta mnie o to prosiła – powiedziała mama.
– Dobra, może być – powiedziałyśmy chórem, tylko ciocia się nic nie odezwała.
– A czy ta kobieta jest właścicielką naszego domku?
– Tak – powiedziała mama rzeczowo.
– To dobrze. Będzie ją można zapytać o Fun Factory przy najbliższej okazji – pomyślałam usatysfakcjonowana.
Month: July 2019
To zamieszanie pochodzi z Grecji
Niemal od zawsze moim występom na scenie towarzyszył stres, dlatego na kilka dni przed wystąpieniem śniły mi się różne straszne rzeczy z tym związane np. Takie jak ta.
To zamieszanie pochodzi z Grecji
Był ostatni czwartek roku szkolnego i odbywała się właśnie próba do końcowo-rocznej akademii, tyle, że w tym roku była ona o wiele huczniejsza, ponieważ wzorowała się na akademiach greckich, co bezustannie nam przypominano.
Próba szła nam dość gładko, ale mimo to organizatorzy akademii zdecydowali, że po niedługiej przerwie zrobią jeszcze jedną próbę, a że przedstawienie było bardzo długie, to wszyscy biorący w nim udział naturalnie bardzo się z tego ucieszyli. Jak wszyscy byłam bardzo zmęczona długą próbą, więc postanowiłam przedłużyć sobie przerwę zwłaszcza, że miałam coś ważnego do załatwienia i chciałam też coś zjeść, bo przez to próbidło nawet nie zjadłam drugiego śniadania. Tą ważną sprawą było załatwienie sobie wejściówki na mały występ Alicji w jakimś krakowskim radiu. W tym celu poszłam więc do studia nagrań, gdzie akurat urzędował pan Patryk i poprosiłam go o bilet. Dał mi bez problemu.
Dopiero potem zaczęły się schody.
Idąc na obiad spotkałam dwie Australijki i Marlę z Niemiec, które pytały co to jutro za impreza, ale ja ich nie zrozumiałam. W końcu Marla zapytała o której się zaczyna, a ja jej odpowiedziałam, że o jedenastej, bo tak mówili organizatorzy.
Wtedy do naszej rozmowy wcięła się pani od angielskiego i zawołała do mnie z wielkim oburzeniem:
– To ja cię tyle uczyłam, a ty nawet dobrze godziny po angielsku nie umiesz podać! Przecież nie jedenasta tylko 13:49.
– Ale tu nie chodzi o moją znajomość angielskiego. Mnie powiedziano, że występ jest o jedenastej i tyle. – nauczycielka nic już na to nie odpowiedziała tylko gdzieś sobie poszła wraz z Australijkami. To rzeczywiście jest jakiś ważny występ skoro aż Niemców na niego zaprosili – pomyślałam z lekkim przestrachem i już nieco szybciej niż planowałam pochłonęłam obiad i pobiegłam z powrotem na drugą próbę i ku mojemu zdziwieniu dobiegała już końca, a ja zamiast się z tego cieszyć zaczęłam się bać, że mi jednak nie wyjdzie albo coś. Po próbie pani jeszcze raz przypomniała w jakie stroje mamy się ubrać i o której jutro się stawić i wtedy rozpoczęło się ogólne narzekanie:
– Ja się boję, że zapomnę tekstu! – nudził Edward.
– A ja się boję, że źle wejdę – martwiło się jakieś dziecko z podstawówki.
– Ja też mogę zapomnieć tekstu – szepnęłam cichutko, żeby nikt przypadkiem mnie nie usłyszał, a pani jęła odpowiadać na wszystkie te skargi.
– Nie możesz Edwardzie mieć żadnej kartki, bo tak w Grecji nigdy nie było. Tylko jedna dziewczyna ma marynowaną kartkę, ale ona jest widząca… itd., itd…
Przedstawienie nam nie wyszło, ale chyba nie z mojego powodu, już nawet nie pamiętam.
Wiem tylko, że groźby wychowawców i organizatorów się spełniły i nie pojechaliśmy na ten weekend do domu. W sumie to dobrze, bo będę mogła usłyszeć przyjaciółkę w radiu jak śpiewa jakąś eurodensową piosenkę. W sobotę wieczorem wypisałam się z internatu i pognałam jak na skrzydłach do radia. Byłam trochę rozczarowana, bo na miejscu okazało się, że najpierw odbędzie się jakiś mecz tenisa, który będzie transmitowany, a potem dopiero będzie występ Alicji. W chwilę później znów się ucieszyłam, bo w meczu tym grała moja kuzynka Wiktoria i w dodatku wygrywała. W przerwie między setami podeszła do mnie jakaś pani w średnim wieku i zapytała niskim, tajemniczym głosem:
– Kto kogo zamordował?
– Nie wiem. – odpowiedziałam jeszcze spokojnie kobiecie, ale w duchu już zaczynałam się bać.
Żeby tylko nie zabili Wiktorii albo Ali.
Przerwa przedłużała się coraz bardziej, więc udałam się w poszukiwaniu studia, gdzie mogłabym znaleźć Alicję, bo miała śpiewać w innym, mniejszym pomieszczeniu, nie tym, gdzie odbywał się mecz.
Klucząc tak po długich, pozawijanych korytarzach radia i martwiąc się o mych bliskich coraz bardziej, usłyszałam głos tej pani z Niemiec, co oprowadzała nas po radiu i telewizji niemieckiej. Z nadzieją, że kobieta będzie w stanie mi jakoś pomóc i nie zostawi mnie na lodzie, próbowałam do niej podejść i usłyszałam jak ktoś po polsku powiedział:
– Wiem, to ci z Baden-Baden. Oni nie lubią konkurencji.
Zrobiło mi się jeszcze straszniej. Kobiety z Niemiec już nigdzie nie było słychać, a ja nadal nie wiedziałam gdzie są Ala i Wiktoria.
Przypisy
Baden-Baden – to stacja radiowa o której wspomniała nam pani z Niemiec, gdy zwiedzaliśmy radio. Podobno oni często nadają w nocy wszystkim stacjom, gdy tam nie ma dyżuru – przynajmniej tak zrozumiałam, bo nie chciałam się już dopytywać.
Telewizja nie jest niezawodna
Jak Wam już wspominałam bardzo lubiłam grać w BeatStara i pisałam nawet trochę z jego twórcą i jak to zwykle u mnie bywa, zaczął pojawiać się on w moich snach, więc założyłam mu… że tak powiem osobną teczkę i co jakiś czas będę ją dla Was otwierać.
Telewizja nie jest niezawodna
Był zwyczajny poranek. Pani Maria zawitała do naszego pokoju jakaś podekscytowana.
– Czy ma pani dla nas jakieś wieści? – zapytała Antonina znad monitora swego laptopa.
– Tak, dlatego właśnie tak szybko do was przychodzę. W najbliższych dniach przyjeżdża do naszej szkoły telewizja, by nakręcić odcinek pewnego programu.
– Czego on dotyczy? – zapytała Aniela.
– Spełniania marzeń, ale tych dotyczących sprowadzania. Będzie można poprosić np. o sprowadzenie do szkoły jakiegoś celebryty, jakiejś mało znanej, trudno dostępnej rośliny czy zwierzęcia, oczywiście w granicach rozsądku. Czy chciałaby któraś wziąć w tym udział?
– Ja wezmę – mówię do wychowawczyni.
– Tak przypuszczałam. A kogo chcesz sobie sprowadzić?
– Przyjdę do pani za chwilę z podjętą decyzją.
Dobrze, w takim razie czekam na ciebie w pokoju wychowawców. – Pani Maria wyszła a ja zaczęłam myśleć: A co by było, jakby tak do szkoły sprowadzić Oriola? Co prawda on nie jest celebrytą, ale mieszka daleko i nie musiałby za nic płacić. Na pewno by się zgodził, bo kiedyś pisał, że chciałby poznać mnie i Wikę. Tak, to będzie dobry pomysł. Wybiegłam z sypialni i popędziłam do pokoju wychowawców.
Pani Maria piła sobie kawę i robiła coś na tablecie.
– I co? – zapytała już bez wcześniejszego entuzjazmu.
– Chcę sprowadzić do szkoły Oriola Gómeza z Barcelony.
– Dobrze, w takim razie idź do sali 102 i powiedz to telewizji.
Uczyniłam tak. Mężczyźni i kobieta, którzy tam dyżurowali zapisali sobie skrzętnie moje życzenie i kazali przyjść jutro, ok. siedemnastej.
Nikogo więcej nie poinformowałam jaką osobę chcę sprowadzić, bo pewnie spotkałoby się to z wielkim rozczarowaniem.
Następnego dnia, w sali czekała już telewizja oraz kilka osób biorących udział w zabawie. Nic się jednak nie działo.
Wszyscy rozmawiali, niektórzy chodzili po sali z niecierpliwością, rozkładano sprzęt.
Wreszcie wybiła godzina siedemnasta i program się rozpoczął.
Wszyscy otrzymali to, co sobie zamówili. Ich życzenia nie czekały na nich jednak na miejscu, tylko albo w ich pokojach, albo gdzieś w ogrodzie, albo na jednym z holi.
Ciekawe gdzie ja zobaczę się z Oriolem – myślałam zniecierpliwiona, ale chyba postanowiono zostawić mnie sobie na koniec i już wkrótce miałam się przekonać dlaczego.
Kiedy wszyscy uczestnicy programu rozeszli się do swoich zamówień a wraz z nimi przydzieleni im kamerzyści, podeszli do mnie mężczyzna i kobieta z telewizji oznajmiając:
– Niestety dostarczenie pani znajomego nie powiodło się, ponieważ trafił on do radia Eska i nic nie możemy na to poradzić.
Byłam na nich wściekła.
Dałam im przecież stosunkowo łatwe zadanie. Nie musieli przedzierać się przez ochroniarzy jakiegoś zadufanego w sobie celebryty, ani wdzierać się siłą do jego zapełnionego po brzegi celebryckiego planu zajęć. Co za niemoty w tej telewizji pracują – myślałam zagryzając zęby, by nie powiedzieć tego na głos, bo nie wiedziałam, czy jeszcze się coś nagrywa czy też nie.
Nawet nie mówiąc nikomu do widzenia, opuściłam salę organową i ze spuszczoną głową udałam się do swojego pokoju.
Włączyłam komputer oraz boomboxa. Marcin Wojciechowski w radiu Zet panował niepodzielnie, ale ja przełączyłam na Eskę.
Odpaliłam mirandę. Oriol był dostępny. Chciałam do niego napisać i zapytać dlaczego tak się stało, ale wtedy przyszła Aniela ze swoją ulubioną ferajną i jak zwykle w ich hałaśliwej obecności nie mogłam zebrać myśli. W Esce Puoteck gadał o tym i o owym, ale ja go nie słuchałam.
Napisałam smsa do pani Marii, że źle się ta historia skończyła.
Wtedy wychowawczyni do mnie zadzwoniła z tymi słowami:
– Karola, co się przejmujesz. Ciebie nie wpuścili na antenę, tylko tych ze spełnionymi życzeniami. Telewizja nie jest niezawodna, ale zawsze umie znaleźć wyjście z sytuacji.
– Jakie wyjście? Narobić człowiekowi nadziei i sobie pójść?
– Przecież reszta była zadowolona a o tobie nikt się nie dowie. To nie było nagrywane. – To Marstwo mnie nie rozumie. Nie ma w ogóle sensu z nią rozmawiać. Coś tam jeszcze bąknęłam do wychowawczyni i rozłączyłam się. Nie miałam się komu więcej pożalić. Wika poszła chyba do chłopaków, Antonina odgrodziła się słuchawkami od świata, Kryśka zmęczona hałasem wyszła na korytarz wraz ze swoim nieodłącznym Iphonem a Aniela wiadomo co robiła: hałasowała z Kornelią i jej spółką.
Może Alicja chociaż jest?
Zaraz to sprawdzę, tylko wyłączę tego złoma.
Nagle słyszę, ktoś do mnie pisze na fb. To pewnie Marcel pyta jak było w programie telewizyjnym. A nijak. Nie wiedziałeś, że telewizja kłamie? – napisałam do niego nawet nie czekając aż skończy swoją wiadomość. Miałam chandrę stulecia i wiedziałam, że długo się z niej nie wygrzebię. Zadzwoniła moja komórka. To pewnie pani Maria. Nie miałam ochoty odbierać, ale to uczyniłam.
– Dzwoniłam do tej telewizji i powiedziałam, że jesteś na nich zła. Poinformowali mnie, że możesz wystąpić w następnym odcinku tego programu i twoje zamówienie będzie zrealizowane jako pierwsze, ale musi być inne niż ostatnio.
– A niech się wypchają – powiedziałam nie hamując się. Niech sobie w dupę wsadzą ten swój program.
– Karolcia, uspokój się. Może jutro o tym porozmawiamy, a na razie odpocznij sobie. Jutro spojrzysz na to trzeźwym umysłem.
– Na nic nie będę spoglądać – burknęłam i rozłączyłam się.
Znowu ktoś do mnie pisał. I po co ja się wszystkim pochwaliłam moim udziałem w programie? Teraz pewnie będą się pytać dlaczego mnie w telewizji nie widzieli i takie tam a ja nie mam ochoty tego rozdrapywać. Ktoś wszedł do naszego pokoju. To kolejna osoba do spółki Anieli i Kornelii.
Będzie jeszcze głośniej, jeszcze bardziej wku***jąco.
Wyłączyłam radio a komputer porzuciłam na łóżku. Idę stąd, bo normalnie zaraz coś rozwalę. W tej szkolinie nawet chandry spokojnie mieć nie można.
Następnego dnia pani Maria przyszła do mnie z gościem z telewizji. Człowiek ten zaproponował mi, że skoro kategorycznie nie chcę ponownie wziąć udziału w ich programie, to w ramach przeprosin wynajmą specjalnych tłumaczy, którzy przetłumaczą kilka moich zapisków na różne języki. Wybrałam więc niemiecki, angielski, francuski oraz hiszpański i zdecydowałam się na trzy moje historyjki. Już wieczorem dostałam gotowe tłumaczenia.
Chciałam dać hiszpańską wersję Oriolowi w ramach rekompensaty za nieudane spotkanie w szkole, ale najpierw dałam Kaśce wersję angielską, by tak z ciekawości zobaczyła jak to brzmi w tym języku. Koleżanka na szczęście miała trochę czasu i zaraz wzięła się do czytania. Ze smutkiem poinformowała mnie, że teksty zostały przetłumaczone byle jak, niczym przez google tłumacza i nie ma co ich pokazywać komukolwiek. To przechodzi ludzkie pojęcie, co oni ze mną wyprawiają. Szczęście całe, że nie zdążyłam pokazać tego Oriolowi.
Znów zadzwoniłam do pani Marii, ale ona nie odebrała.
Niech no tylko przyjdzie jutro do pracy, niech sobie zobaczy, jak jej kochana, znajdująca wyjście z absolutnie każdej sytuacji telewizja obeszła się z moimi opowiadaniami. Niech zobaczy, niech się przekona!
Tajny klub audiofili oraz fabryka dzieci
Przez cały długi dzień Alicja próbowała się do mnie dodzwonić, lecz z marnym skutkiem, dlatego późnym wieczorem złapałam za telefon i odzwoniłam do koleżanki.
– Dobry wieczór Alicjo. Cóż się takiego stało, że wydzwaniasz do mnie przez cały dzień?
– Mam nowy, wspaniały pomysł na życie Karolino.
Hm, ty i te twoje pomysły – nie ukrywałam braku entuzjazmu, co do jej nowego przedsięwzięcia.
No więc co tym razem? Planujesz założyć hodowlę ciem, czy może zaczniesz otaczać czcią jakąś firmę pro audio, bądź firmę produkującą telefony komórkowe?
– Nie żartuj sobie dziewczyno. To jest poważna sprawa!
– No więc o co chodzi? – zapytałam już łagodniej i bez tej drwiny, która towarzyszyła mi od początku naszej rozmowy.
– Planuję założyć tajny klub audiofili i pomyślałam, że gdyby przyszło ci mieszkać w Krakowie, to mogłabyś do niego należeć. A jeżeli mieszkałabyś gdzie indziej, to udzielałabyś się na naszej facebookowej grupie. Podejrzewam, że już od połowy września klub ruszy z kopyta.
– No, akurat tak się składa, że będę mieszkać w Krakowie, więc mogę zobaczyć to twoje nowe cudo, ale nie obiecuję, że będę stałym uczestnikiem waszych klubowych spotkań i posiedzeń.
– Tu się na prawdę nie ma z czego śmiać – oburzyła się koleżanka, znów słysząc lekką drwinę w mym głosie.
– No dobrze, już dobrze. Daj mi znać kiedy odbędzie się pierwsze spotkanie, a chętnie się na nim zjawię. – Po zakończonej rozmowie szybko zapomniałam o nowym, pewnie jak zwykle niedorzecznym pomyśle Ali. Od czasu tamtej rozmowy nie komunikowałam się z koleżanką w żaden sposób.
Kiedy nadszedł wrzesień otrzymałam sms’owo oraz mailowo informację, że 15. września, o godzinie 19:30, mam stawić się w sali 015 na pierwsze, organizacyjne spotkanie tajnego klubu audiofili. Z ogromną ciekawością stawiłam się o wyznaczonej porze i w wyznaczonym miejscu.
Członków klubu było bardzo niewielu, bo zaledwie: ja, Alicja, jakieś dwie dziewczyny i chłopak. Dziewczyny praktycznie w ogóle się nie odzywały.
Przedstawiły się krótko i zwięźle. Miały bardzo podobne do siebie głosy i trzymały się razem. Za to mężczyzna już od pierwszego spotkania przypadł mi do gustu. Był parę lat ode mnie starszy i miał piękny głos. Mówił dużo, ale bynajmniej nie była to niedorzeczna, pozbawiona sensu paplanina.
Gość nie wspominał nic o swej rodzinie, ale pochwalił się, że ma własne, nieduże studio nagrań, w którym dużo pracuje, co naturalnie pochłania mnóstwo jego czasu. Na kolejnych spotkaniach klubu to on podrzucał tematy i stał się naszym leaderem.
Przynosił nawet do pokazania swój sprzęt i własne produkcje muzyczne. Bardzo też chciał poznać tutejsze, szkolne studio nagrań. Spotkania klubowe odbywały się raz w tygodniu, w środy, bądź w czwartki.
Było to uzależnione od czasu naszego leadera.
Któregoś dnia mężczyzna zaprosił mnie i Alicję do swojego studia.
Zgodziłyśmy się z ochotą, ale że leader nasz mieszkał we Wrocławiu i tam miał swój dźwiękowy skarbiec musiałyśmy ustalić termin na jakiś weekend. W końcu dogadaliśmy się, że to będzie nie ta, ale przyszła sobota i niedziela. W piątek wracałam z tatą do domu samochodem, gdyż chciałam sobie przeprać ciuchy i coś tam jeszcze zabrać z domu. W czasie podróży zadzwoniła do taty mama. Ojciec podał mi słuchawkę, bo chciał skupić się na drodze.
– Słuchaliście może jakichś wiadomości w radiu? Słyszeliście co się stało?…
– Nie nie – przerwałam mamie jej potok słów. – Ja właśnie przysypiałam. Radio gra cichuteńko. Droga jest trudno przejezdna, więc tata też nie zwraca uwagi na nic innego oprócz jazdy.
– Ktoś produkuje dzieci i wyrzuca je w śnieg! – wykrzyczała w słuchawkę mama.
– Dobrze. W takim razie obejrzymy dziennik, jak tylko wrócimy do domu – ucięłam sucho i rozłączyłam się, by kontynuować samochodową drzemkę. Coś jednak nie pozwalało mi zasnąć, jakiś bliżej nieokreślony niepokój. W domu zasiedliśmy wszyscy przed telewizorem.
To niemowlę zostało odnalezione przez dwie góralki. Leżało porzucone w śniegu, niedbale owinięte w pieluszki. Podobna sytuacja miała miejsce parę dni wcześniej na północnym wschodzie Polski. Odnaleziono już sprawcę tych niegodnych postępków. Jest nim Marcin S. On i jego dwóch wspólników zajmowało się sztucznym pozyskiwaniem dzieci. Jak na razie nie wiadomo w jaki sposób tego dokonywano. Odnalezione dzieci są zdrowe. To chłopiec i dziewczynka. Na codzień Marcin S. zajmował się prowadzeniem wrocławskiego studia nagrań.
Starałam się nie pokazać po sobie żadnych emocji, ale zaraz po dzienniku poszłam do swego pokoju, naturalnie by zadzwonić do Alicji i nakazać rozwiązanie klubu.
Prześladowca
Byłam na koncercie, gdzie najbardziej podobał mi się śpiew pewnej dziewczyny w moim wieku.
Była baletnicą i śpiewała po włosku. W rodzinie nikt jej nie rozumiał i przez to była bardzo smutna i melancholijna. W przerwie udałam się w poszukiwaniu innych atrakcji tego muzycznego przedsięwzięcia. W tym celu opuściłam budynek i udałam się wprost przed siebie.
Natrafiłam na starą chatę, gdzie przebywało dużo małych dzieci i jakaś stara babuleńka.
Pożaliła mi się chwilę jacy to oni są biedni i jak im źle w tej chatynce. Wracając z powrotem na koncert spotkałam Phila Collinsa i już razem udaliśmy się do sali. Piosenkarz zaprosił mnie do swojej loży i powiedział, że zna tę dziewczynę, która śpiewała przed przerwą.
Opowiadał mi jakie ma ciężkie życie i że bardzo chciałby jej pomóc, ale do końca nie wie jak. Po przerwie to ona rozpoczynała drugą część koncertu, ale śpiewając nieco szybszą niż przedtem piosenkę nagle urwała w pół słowa i nie dokończyła już potem piosenki.
Przez resztę koncertu nie słuchałam już innych wykonawców tylko myślałam o smutnej baletnicy, która z jakiegoś nieznanego nikomu powodu przerwała swój piękny występ. Po koncercie już na zewnątrz Phil poznał mnie z ową tajemniczą melancholiczką. Lecz ona zamiast się przywitać powiedziała, że musi natychmiast uciekać, bo pewien mężczyzna, który sie w niej zakochał a ona go odrzuciła, prześladuje ją teraz i chce ją nawet zgładzić, dlatego właśnie przerwała swój drugi występ.
-Zaczekaj! W takim razie ja ci pomogę – zaoferowałam się. Wezmę tylko psa mojej cioci, która była z nami na koncercie, bo on może się nam przydać, gdyż jest bardzo czujny i mądry i możemy razem nawiewać.
– Dziękuję ci dobra dziewczyno – odpowiedziała baletnica i w oczekiwaniu na mnie wdała się w dość chaotyczną pogawędkę z Collinsem.
Kiedy tylko zorganizowałam psa i poinformowałam ciocię o moich zamiarach podeszłam do baletnicy, ale piosenkarza już przy niej nie było, a szkoda. Dziewczyna nie była jednak sama. Był z nią jeszcze jakiś mężczyzna z kobietą po pięćdziesiątce.
Udaliśmy się w pobliski las i przyspieszaliśmy coraz bardziej. Na dworze ciemno już było, a powietrze tak przyjemnie chłodne pieściło nasze ciała.
Prowadziło małżeństwo zorganizowane przez baletnicę – zapewne jacyś jej znajomi albo rodzina, nie miałam zamiaru wdawać się w szczegóły. Nad ranem byliśmy już bardzo zmęczeni, ale dziewczyna kazała iść dalej.
Dopiero bladym świtem pozwoliła się zatrzymać i zjedliśmy coś niecoś z przygotowanych przez nią nie wiadomo kiedy zapasów. Spaliśmy mało a chodziliśmy szybko. Momentami nawet biegliśmy.
Pewnej nocy idąc tak przez las natrafiliśmy na ranczo. Z początku baletnica nie chciała się tam zatrzymać, ale my ją przegłosowaliśmy mówiąc, że przecież ktoś tu mieszka to na pewno nam pomoże, a jak będziemy tak biec i biec w nieskończoność, to w końcu wykitujemy, albo ten bandzior wykorzysta nasze zmęczenie i nas złapie. Po tych gorących namowach ze strony jej rodziny czy znajomych, dziewczyna dała się uprosić na odpoczynek na ranczu. Jak się okazało była to posiadłość Huberta Urbańskiego, ale ten nie wpuścił nas do żadnego budynku tylko kazał rozbić obóz na zewnątrz, co naturalnie wcale nam się nie podobało, bo przecież nie możemy liczyć wtedy na pełne bezpieczeństwo.
Miałam jakieś nieprzyjemne przeczucie, że ten złoczyńca ukrywa się na tym ranczu, w którymś z budynków. Nie powiedziałam tego jednak dziewczynie, bo kazałaby iść dalej a już nawet mój pies nie wytrzymywał tej forsownej wędrówki i musiałam go nieść na rękach.
– Kto na warcie? – zapytałam mych towarzyszy sama nie kwapiąc się na to stanowisko.
Nikt mi jednak nie odpowiedział. Już po chwili spałam snem sprawiedliwego. Obudziło mnie warczenie psa.
Zerwałam się na równe nogi i stojąc tak w ciszy nocy usłyszałam, że w najbliższym mi budynku ktoś właśnie zgasił światło i wychodzi ze swojego pokoju.
– On tu jest! – wrzasnęłam wtedy przeraźliwie, a baletnica już zerwała się na równe nogi i poczęła uciekać ile sił w nogach nie zważając wcale na resztę kompanii. Pobiegłam za nią nie zwracając uwagi, czy pies biegnie za mną. O poranku dziewczyna wreszcie zatrzymała się.
Usiedliśmy na trawie wyczerpani. Psa wśród nas nie było. I co ja powiem cioci?: że zgubiłam ich ukochaną rasową, drogą Przytulankę?
Nagle usłyszałam męski głos wołający zza krzaków. To był Phil Collins i w dodatku trzymał mojego psa na rekach. Tak bardzo chciałam wtedy pujść z nim i zostawić to spanikowane, uciekające towarzystwo, więc zwierzyłam mu się z tego. Baletnica zaraz do nas podeszła a usłyszawszy to zapytała:
– Odchodzisz, zostawiasz nas?
– Nie mogę już dłużej. Już nawet mój pies się męczy.
– Rozumiem – powiedziała smutno dziewczyna i odeszła do swoich.
Poszłam więc z Philem Collinsem przez las już nie dbając o pośpiech. Wędrowaliśmy tak przez kilka godzin aż dotarliśmy do chaty, która była bardzo podobna do tej z przerwy w koncercie. Piosenkarz powiedział, że niestety musi mnie tutaj zostawić, bo ma z tymi ludźmi parę spraw do załatwienia. Bardzo było mi przykro i chciało mi się płakać. Mężczyzna oddał mi psa, którego przez całą drogę trzymał na rękach i odszedł. Stropiona usiadłam na mchu, położyłam psa obok siebie i płakałam. Po jakiejś godzinie obudził mnie telefon. Dzwonił prześladowca tancerki. Powiedziałam mu, że jesteśmy w Czechach i podałam nawet konkretne miejsce myśląc w duchu:
– Mam nadzieję, że my na prawdę nie jesteśmy w Czechach, bo ta dziewczyna miała takie zabójcze tempo, że wszystko jest możliwe. Po rozmowie z gostkiem podniosłam się z ziemi, wzięłam psa na ręce i udałam się w dalszą drogę. Po drodze spotkałam baletnicę i jej znajomych.
Szli bardzo wolno.
Byli skrajnie wyczerpani.
Powiedziałam im, że dzwonił do mnie ich prześladowca, ale oni już na nic nie zwracali uwagi.
Zmęczeni legli na trawie a ja ich pilnowałam, bo byłam wypoczęta.
Jeszcze kilka dni wędrowaliśmy tak po leśnych pustkowiach aż dotarliśmy do jakiejś wsi, gdzie zaprzestaliśmy ucieczki i każde udało się w swoją stronę.
Ciekawe, czy ten bandzior jeszcze dziewczynę prześladuje, czy w pogoni za nami coś mu się stało? A może biedaczka ukrywa się do tej pory w jakiejś dziurze zabitej dechami rezygnując całkowicie ze sławy jaką mógłby dać jej taniec i śpiew?
Tego nikt nie wie, nawet ja, choć przeżyłam tę historię, ale do końca życia zapamiętam jej głos i jeśli tylko powróci na scenę na pewno się o tym dowiem.
Najpierw wycieczka, następnie mili goście
Moim ulubionym dziennikarzem jest Marcin Wojciechowski z radia Zet. Był taki czas, kiedy lubił mi się on śnić w bardzo nietypowy sposób, a że tych historii trochę się uzbierało, to również doczekały się one osobnego folderu. Co jakiś czas będę więc Wam je przedstawiać. Oto pierwsza z nich:
Najpierw wycieczka, następnie mili goście
Pojechałam z rodzicami i ze znajomymi na nadmorską wycieczkę. Mój pokój, bo każdy dostawał jedynkę, takie były tam luksusy przypominał lokum w logosie – luksusowym warszawskim hotelu.
Moi rodzice wraz z naszymi znajomymi dołączyli do jeszcze jednej dużej grupy, w której był również Marcin Wojciechowski. Wycieczka była organizowana przez projekt wypoczywajmy razem i wszystko było za darmo.
Wypady wciągu dnia były bardzo męczące, bo dużo się nachodziliśmy i wracaliśmy późno do hotelu.
Wieczorem nie miałam nawet ochoty odwiedzać znajomych, taka byłam wyczerpana.
Któregoś dnia kiedy siedzieliśmy sobie na ławce, by chwilę odpocząć, napić się, czy zjeść prowiant, Radosław przysiadł się do Wojciechowskiego, bo już go wyczaił wśród uczestników wycieczki i zaczął rozprawiać z nim o muzyce. W końcu dziennikarz dał mu płytę zespołu Fatboy, a ja byłam o to zazdrosna. Nie dlatego, że dostał ją od mojego ulubionego prezentera radiowego, lecz dlatego, że będzie ją miał.
Kiedy otrzymał płytę musieliśmy już posiedzenie kończyć, więc wstaliśmy wszyscy z ławek czy z miękkiej trawy, na której właśnie siedzieliśmy, a Radek powiedział zadowolony ni to do mnie, ni to do wszystkich:
– Dostałem płytę Fatboya i dam ją wujkowi Pruszczyńskiemu! – po tych słowach zbliżył się do mnie i pomachał mi płytą przed nosem, a ja miałam ochotę go roznieść.
Tego dnia wcześniej wróciliśmy z wypadu i nie byłam taka zmęczona, poza tym roznosiły mnie jeszcze emocje po historii z płytą. Po niezwykle sytej obiadokolacji odwiedziłam Marcina Wojciechowskiego.
Spodziewałam się zastać go przy muzyce tak jak Julkę – jedną z koleżanek zakręconych na punkcie muzyki, ale on siedział przed telewizorem wraz z jakimś starszym panem oraz mym tatą.
Posiedziałam z nimi chwilę po czym wróciłam do swego pokoju i poszłam spać. Następnego dnia miał się odbyć kolejny punkt wycieczki. Mianowicie mieliśmy podzielić się na grupy i jedna z osób lub też jedna z rodzin miała zaprosić resztę grupy na noc i ugościć suto, by wypoczęli przed końcową podróżą do swego własnego domu. My, tzn. moi rodzice i ja, mieliśmy zabrać ze sobą Wojciechowskiego i tego starszego pana, który wczoraj u niego siedział. To dlatego tata wczoraj u nich był, bo znał dalszy plan wycieczki i chciał się z nimi umówić. W domu mężczyźni zostali dobrze ugoszczeni, bo babcia Marysia, która nie dała się namówić na wycieczkę i nie pojechała z nami, by pilnować domu, została odpowiednio wcześnie o gościach poinformowana i zrobiła pyszną obiadokolację. Mężczyźni mieli spędzić noc w pokoju gościnnym jak na gości przystało.
Zanim jednak poszli spać posiedziałam u nich wraz z rodzicami, ale znów nie zagadałam do Wojciechowskiego, bo byłam na niego cięta o tą płytę.
Dopiero pod koniec pobytu w ich tymczasowym pokoju powiedziałam mu jakiej muzyki słucham i o jakich płytach marzę. Na koniec chciałam im zagrać coś na pianinie, bo powiedziałam, że chodzę do szkoły muzycznej, ale zbiły mnie z tropu moje płyty Alanis, które leżały na klapie od pianina. Co one tu robią? – zaczęłam się zastanawiać.
Miałam ochotę zapytać o to rodziców i trochę ich ochrzanić, ale stwierdziłam, że nie będę robić w domu awantury nawet takiej malutkiej przy gościach.
Chciałam jeszcze przed opuszczeniem pokoju przeliczyć płyty, ale one, niesforne wysypały się na podłogę.
– A ja je miałam poukładane po lubieniu! – zaczęłam marudzić.
– Jak po lubieniu? – zainteresował się pan Marcin.
-No najpierw Jagged little pill, potem so called chaos… Tata pomagał mi układać płyty w pudełku i stwierdził cicho:
– Chyba jedna płyta jest złamana. Oj, chyba mama coś nabroiła. No nie pomyślałam i szybko wybiegłam z płytami do pokoju, by na spokojnie się im przyjrzeć.
Jeśli będzie z nimi coś nie tak, to wezwę mamę do siebie, lub też pogadam z nią w łazience tam, gdzie często powierzam jej najskrytsze tajemnice, albo w najgorszym razie rozliczę się z nią jutro.
Kiedy odłożyłam wreszcie płyty na miejsce, okazało się na szczęście, że ktoś tam upchnął jeszcze jedną płytę, ale nie wiadomo co na niej było, bo to ona właśnie była złamana.
Jedna połowa tej płyty, to nawet była w takich malutkich kawałeczkach, zupełnie jakby się ktoś na niej wyżywał.
Ciekawe co na niej było i po co ją ktoś tam włożył i w ogóle po co mama ruszała te płyty, czy ona je komuś pożyczyła bez mojej zgody? Jutro koniecznie muszę z nią o tym pogadać.
Kiedy położyłam się wreszcie do łóżka i zamknęłam temat płyt Alanis znów pomyślałam o Radosławie i o jego płycie dla wuja Pruszczyńskiego.
Ciekawe, czy on rzeczywiście mu ją da. Przecież Radek też lubi taką muzykę? Nigdy mi kolega o takim wujku nie opowiadał.
Może go sobie wymyślił i tak tylko powiedział dla kpin, chociaż takie zachowanie wcale do niego nie podobne.
Nawet jeżeli by się chwalił płytą to na pewno nie w taki sposób. Tak czy owak jestem zła na Wojciechowskiego, że dał płytę Radkowi a nie mnie zwłaszcza, że Radosław sam kiedyś powiedział, że jemu na oryginalnych krążka nie zależy i może mieć muzę na komputerze.
Jestem również zła na siebie, że wcześniej z panem Marcinem nie porozmawiałam jak tylko dowiedziałam się, że tu jest na wycieczce, bo wtedy może byłabym pierwsza, ale teraz to już musztarda po obiedzie. Za to Radosław nie ugościł go w swoim domu, chociaż pewnie on wolałby przywitać w swoich progach jakiegoś tam
Anastazego, czy tam Sfendrowskiego. Wreszcie po tych długich, burzliwych rozmyślaniach udało mi się zasnąć, bo przecież zmęczenie po podróży i długiej, wyczerpującej wycieczce robiło swoje. Spałam snem sprawiedliwego aż do samego rana i już z radością i o wiele mniejszym żalem powitałam nowy dzień.
Doszły mnie słuchy, że ktoś dał na naszą szkolną loterię dwie płyty Meghan, których nie można kupić w Polsce, więc mimo to że w tamtym roku obiecałam sobie, że nie będę już więcej ciągnąć losów podeszłam do stoiska i pociągnęłam jeden los. Zamiast płyty wylosowałam staroświecki zegar z kukułką a zaraz po mnie Kinga wylosowała płyty Meghan i pobiegła z nimi gdzieś.
Nawet nie próbowałam się z nią zamieniać, bo kto by wziął taki stary zegar z kukułką. Ze spuszczoną głową udałam się do swego pokoju, cisnęłam zegar w kąt łóżka i poszłam na chwilę do chłopaków, by dowiedzieć się co oni wylosowali. W 104 był tylko Edward i Łukasz, ale oni w tym roku nie brali udziału w loterii.
– Przynajmniej oni mądrzy – pomyślałam i opuściłam ich sypialnię. W pokoju wychowawców zrobiło się jakoś tłoczno. W końcu jednak udało mi się wyciągnąć stamtąd panią Bogusławę i zapytać co się stało.
– Goście przyjechali – powiedziała wychowawczyni przestraszonym głosem. – Przywieźli jakąś nową, innowacyjną grę planszową. Jutro będzie pierwsza próba tej gry na holu pod sklepikiem.
Przyjęłam tę informację do wiadomości i udałam się do swego pokoju i zrezygnowana usiadłam na swym łóżku.
Zastałam na nim czekającego na mnie Radosława, dwie płyty i śmiesznego, piszczącego stworka.
Chciałam pokazać Radkowi kukułkę, ale nie mogłam jej znaleźć. W pokoju była też Ewelina, więc zapytałam ją o płyty i o zabawkę.
Okazało się, że płyty były Meghan. Domyśliłam się, że Alicja mieszkająca z Kingą dowiedziawszy się, że ta je ma i nie wie co z nimi zrobić namówiła ją na oddanie je mnie, może nawet coś jej w zamian dała, ale tego dowiem się jak się spotkamy, wtedy jej podziękuję.
Jeśli chodzi o stworka, to był to alf o imieniu Freddie i należał do pionków planszy owej innowacyjnej gry.
Szkoda, bo to fajna zabaweczka.
Moje kuzynki kiedyś coś takiego miały i strasznie lubiłam się tym bawić. Postawiłabym go sobie na półce wśród pierdółek. Niestety ze zgrozą zauważyłam, że Freddie ma naderwane nóżki.
Tamten alfik też takie miał, bo mu je Krystek naderwał, a temu zapewne krzywdę zrobił Radosław.
Następnego dnia po długiej przerwie wszyscy zebraliśmy się na holu. Ewelina kazała mi zabrać stworka ze sobą, więc niechętnie to zrobiłam. Gdy wszyscy byli już gotowi, pani dyrektor przedstawiła gości z zagranicy i wkrótce gra się zaczęła.
Polegała ona na tym, że należało do niedużej dziury wrzucać specjalne kartoniki, albo moją biedną zabawkę i dostawało się za to punkty.
Każdy stał przed swoją dziurą i wrzucał kartonik, który zaraz potem wyskakiwał na wierzch i trzeba było przekazać go sąsiadowi przez co kartoniki i zabawka krążyły między uczestnikami gry. Z początku gra była bardzo nudna, ale nic poza tym. Z czasem jednak młodzież zaczęła sobie wyrywać kartoniki, bo już wiedziała mniej więcej, który ile daje punktów, albo próbowali zamieniać się miejscami. W końcu moja cierpliwość się skończyła i kiedy znów dostałam do ręki alfa wysmyknęłam się z wielkiego koła tuląc zabawkę i zaczęłam uciekać w stronę klasy, w której akurat mieliśmy mieć lekcję. Wtedy prowadzący grę, który mówił po polsku zarządził koniec gry, ale ku rozczarowaniu wszystkich nie ogłosił wyniku, ale stwierdził, że był to tylko test, a prawdziwa rozgrywka odbędzie się jutro.
Potem było najgorsze, bo przyniesiono ławeczki z sali gimnastycznej i kazano ochotnikom na nich usiąść. Ja nie byłam ochotnikiem, ale ktoś mnie na nią wepchnął, zapewne dlatego, że zabrałam im zabawkę. Zaczęto huśtać ławkami. W końcu udało mi się w biegu zejść z ławki i schować się gdzieś w kącie.
Wreszcie orgia huśtania się skończyła i prowadzący zaprosił nas na jutro na tę samą godzinę.
– Mogę przyjść, jak tak wam zależy, ale już nie dam wam Freddiego – mruknęłam pod nosem i udałam się na lekcje. Emilia twierdziła, że wszystkie te niefortunne wydarzenia jakie zaszły od wczoraj były spowodowane wylosowaniem przeze mnie zegara z kukułką.
Zgodziłam się z koleżanką zwłaszcza, że zegar ten zniknął w tajemniczych okolicznościach.
Potem Emilka poprosiła mnie, bym pokazała jej Freddiego, ale ja odmówiłam stanowczo. Postanowiłam sobie, że jedyną osobą, której go pokażę będzie Alicja i nikt inny. Nie mam zamiaru narażać go na żadne nieprzyjemności. Emilcię mój postępek zezłościł i puściła mi piosenkę pt. ”Googoosha", której bardzo się bałam, a potem długo jeszcze ją nuciła.
Chyba nie będę czekać do wieczora. Muszę spotkać się z przyjaciółką, pokazać jej Freddiego, podziękować za płyty i naradzić się z nią, czy idziemy jutro na to gówno, czy też nie.
Basen który był…
Kiedy byłam nastolatką jedną z moich idolek była kontrowersyjna piosenkarka Lady Gaga i często mi się ona śniła, więc założyłam osobny folder dla historyjek o niej. Oto jedna z nich:
Basen który był
Miała się odbyć lekcja wfu na basenie, ale nie byłam pewna, czy nie jestem niedysponowana, więc nie musiałabym oddawać się tej niemiłej czynności jaką jest pływanie.
Niestety po krótkim rozpatrzeniu sprawy okazało się, że muszę pływać.
Kiedy weszłam do basenu bardzo się zdziwiłam, gdyż zmienił się on nie do poznania. Na brzegu basenu było bardzo dużo drobnych kamyczków, zupełnie jak nad morzem lub jeziorem.
Woda była przyjemnie chłodna, a dno w głębszej części basenu było piaszczyste zupełnie jak w naturalnym zbiorniku wodnym. Bardzo mi się ten nowy basen spodobał, bo był taki wakacyjny i naturalny.
Zaczęłam z chęcią pływać po basenie ciesząc się zmianami jakie w nim zaszły. Pływając tak sobie radośnie natrafiłam niespodzianie na wanienkę z kimś w środku, która dryfowała sobie po całym basenie.
Zaciekawiona zbliżyłam się do wanienki, bo wydawało mi się, że dochodzi z niej jakaś muzyka. Nie omyliłam się.
Osoba siedząca w wannie miała na uszach słuchawki i słuchała jakieś brzydkiej i niepokojącej muzyki poważnej.
Ktoś mi powiedział, że ta osoba właśnie śni swój ulubiony sen i nie można jej przeszkadzać. Po chwili usłyszałam głos z megafonu:
– Karolina Malicka jest proszona o wyjście z wody!
Dlaczego? – zaczęłam się zastanawiać ze smutkiem opuszczając basen.
Przecież nic złego nie zrobiłam. Po chwili pan Janusz, mój wfista powiedział mi, że dlatego zostałam wyrzucona z basenu, bo zajrzałam do wanienki, w której śnił jeden z uczestników kąpieli, a było to zakazane.
– Dlaczego mi o tym nikt nie powiedział? – zapytałam z wyrzutem. Pan Janusz nie zdążył mi jednak odpowiedzieć, bo podeszła do nas Lady Gaga i zaczęła ze mną rozmowę.
– Podoba ci się mój nowy wynalazek? – zapytała Gaga.
– Masz na myśli ten basen? – zapytałam.
– Podoba ci się on?
– Pewnie, jest świetny.
– To jest basen, który spodoba się absolutnie każdemu, bo jest wielofunkcyjny. Jest tu wydzielony obszar jeziorno-morski, basen zwykły, a dla osób bardzo bojących się wody dryfująca wanienka z ciepłą wodą, a do tego muzyka, która pozwala przypomnieć sobie swój ulubiony sen. Jedynym obostrzeniem i zasadą królującą w tym basenie jest to, że nie można do tej wanienki zaglądać.
– A ja właśnie to zrobiłam – przyznałam się piosenkarce i dlatego musiałam wyjść z wody. Gaga wprowadziła mnie na brzeg i znów zaczęłam się zanurzać.
Wtedy usłyszałam ponownie głos z megafonu:
– Karolina Malicka jest proszona o wyjście z wody. O nie – pomyślałam i wyszłam z basenu, by udać się do szatni.
Ciekawe na jak długo dostałam tę karę. Oby nie na zawsze.
Imiona i głosy (cz.2)
Czas na kolejną porcję imion i moich skojarzeń z nimi związanych. Może zacznę dziś od tych brakujących? A więc ruszamy!
Brakujące
Albina – roztrzepana, prędka, drobna kobietka. Śmieje się głośno, zawsze wyraża swoje zdanie, ale bywa nieszczera. Najczęściej pracuje w supermarkecie, albo podejmuje jakieś inne prace dorywcze.
Aleksandra – wesoła, energiczna, spontaniczna kobieta. Działa szybko (jeszcze zanim pomyśli), ale jest lubiana wśród innych, bo to dusza towarzystwa. Często zmienia zawód, ale gdy już się czegoś podejmie, robi to dość dobrze. Mało czasu spędza z rodziną, ale dużo ze znajomymi.
Anita – ma dość wysoki głos. Jest spokojna. Planuje wszystko z dużym wyprzedzeniem. Mało spontaniczna. Dość nieśmiała. Zapobiegliwa i strachliwa. Dużo czasu spędza z książką, bądź przed telewizorem. Ma niewielu przyjaciół, ale jej to nie przeszkadza. Dużo czasu spędza na powietrzu, nawet, gdy jest brzydka pogoda.
Artur – człowiek demolka. Wszystko co mu wpadnie w ręce jest po chwili zniszczone. Ma głos o średniej wysokości, może nieco chrapliwy. Próbuje uwodzić kobiety, ale średnio mu to wychodzi. Nie potrafi utrzymać nerwów na wodzy, więc gdzie on tam kłótnia murowana. Często słucha muzyki, wbrew pozorom dość spokojnej. Kolekcjonuje płyty. Ma ich też sporo w samochodzie, w którym to spędza dużą część czasu. Telewizję ogląda rzadko. Na powietrzu przebywa tylko wtedy, kiedy musi, bo obce są mu sporty wszelakie czy nawet zwykłe spacery. Ma sporo znajomych, którym lubi się chwalić swymi poczynaniami czy zakupionymi płytami. Dobrze orientuje się co dzieje się w kulturze.
Edyta – kobieta o mocno zachrypniętym głosie (nadawałby się do teatru). Kocha myśliwskie psy. Ma przyjaciółkę, za którą oddałaby życie. Z mężczyznami już gorzej, ale też się jakiś znajdzie. Dzieci swych raczej nie rozpieszcza, ale kocha je nad życie. Dba o to, by były dobrze wychowane i jak najlepiej wykształcone. Edyta uwielbia słuchać muzyki (najczęściej popu). Ma sporo płyt. Często chodzi na koncerty swych ulubionych wokalistów. Woli nawet poświęcić dłuższy wakacyjny wyjazd na jedno- czy dwudniową podróż na koncert jednego ze swych idoli.
Elwira – kojarzy mi się z prostytutką, albo fałszywą kobietą wiecznie podrywającą chłopców. Jest zawsze wyzywająco ubrana, ma mocny makijaż. Jej głos jest niski i zimny. Elwira ma sporą ilość przyjaciółek, ale są one równie fałszywe jak ona, dlatego często się z nimi kłóci. Uwielbia chodzić na imprezy i popija na nich zdrowo. Dziećmi się nie zajmuje, więc szybko wpadają w kłopoty…
Damian – kojarzy mi się z mężczyzną upośledzonym umysłowo o chrapliwym głosie. Siedzi w domu, truje głowę innym.
Dawid – mężczyzna o średniej wysokości mocno nosowym głosie, wysoki, przystojny. Lubi psy myśliwskie, zwłaszcza te mniejsze, bo wszędzie może je ze sobą zabrać a bardzo lubi podróżować. Kocha muzykę, ma mnóstwo płyt. Żona mu się nie udała, więc czas swój spędza w pracy bądź ze znajomymi. Od czasu do czasu zajmuje się dziećmi.
Eryk – spokojny, rozważny mężczyzna o dość wysokim głosie. Jest typowym domatorem. Lubi zdobywać wiedzę, więc wiecznie siedzi nad książkami, albo przed komputerem. Czasem słucha muzyki. Nie zakłada rodziny. Rzadko podróżuje, ale gdy już się gdzieś wybiera to są to dalekie kraje np. Egipt.
Izabela – wysoka kobieta o bezdźwięcznym, wysokim głosie. Fałszywa, złośliwa, kłótliwa jędza. Większość czasu spędza ze swymi koleżaneczkami i obgaduje innych. Często kłuci się z mężem i wchodzi w konflikty z resztą rodziny. Słabo gotuje, sprząta rzadko. Kocha zwierzęta, ale słabo to okazuje. Lubi czasem wypić i wtedy jest jeszcze bardziej nieznośna. Często ma humory.
Dalsza część listy
J
Kobiety
Janina – bardzo rozważna, rozsądna, stateczna kobieta o małej ilości znajomych. Wygląd ma przeciętny. Głos zimny, niezbyt niski. Z zawodu jest kwiaciarką albo cukiernikiem. Jej zainteresowania to rękodzieło oraz rośliny. Za zwierzętami nie przepada. Jest starą panną. Robi wszystko wg ustalonego planu i odznacza się zupełnym brakiem spontaniczności. Jej życie jest zwykłe szare i ponure.
Jadwiga – wesoła, głośna, przyjazna wszystkim kobieta przy tuszy o niskim, leciutko zachrypniętym głosie. Uwielbia spędzać czas z rodziną i znajomymi. Nie przerażają ją problemy z dziećmi, choć nie udaje, że ich nie ma, tylko odważnie stawia im czoła. Lubi sobie dłużej pospać, ale zwykle nie ma na to czasu. Co rok wyjeżdża nad morze, bo tam czuje się najlepiej. Rzadko kiedy się denerwuje, ale gdy już to nastąpi, jej krzyk słychać w całej okolicy. Zawsze chciała być przedszkolanką, ale nic z tego nie wyszło.
Julia – kobieta o wysokim, może piskliwym głosiku. Jest żywa, energiczna, chętna do działań wszelakich, ale ma słomiany zapał do powziętych zadań. Lubi się ładnie ubrać, ale nie jest typową zakupoholiczką. Kocha zwierzęta, zwłaszcza te egzotyczne. Kiedy dostaje większej chandry zamyka się w mieszkaniu ze swymi zwierzętami i nie dopuszcza nikogo do siebie.
Jolanta! – To kobieta o niskim, chrapliwym głosie. Jest nerwowa, zgryźliwa, bez przerwy narzeka, albo się czegoś czepia. Bardzo rzadko ma dobry humor. Jest raczej powolna, flegmatyczna, ale mimo wszystko bardzo punktualna. Dobrze się odżywia i dość dużo się rusza. Potrafi być bardzo wścibska.
Justyna – ma dość wysoki, zachrypnięty lekko głos. Z zachowania trochę podobna do Eli, tyle że zdecydowanie bardziej spokojna i nieśmiała. Lubi się ładnie ubrać. Często zazdrości innym. Lubi małe psy. Swojemu poświęca bardzo wiele czasu i dużo na niego wydaje. Ma niewielu przyjaciół. Lubi czytać pisma kobiece. Nie przepada za gotowaniem.
Jagoda – miła, wesoła, szczera kobieta o pięknej urodzie. Ma przyjemny niski głos nadający się do telewizji. Ubiera się dość skromnie. Bardzo dużo czasu poświęca innym (nie tylko znajomi, ale i wolontariat). Ma niewiele czasu na sen, bo gdy już wróci do domu, lubi poczytać dobrą książkę. Przepada za zwierzętami, ale nie posiada swojego pupila, gdyż nie miałaby czasu, aby się nim zajmować.
Julita – to osoba nieśmiała, cicha, wycofana, grzeczna (jako dziecko nigdy nie sprawiająca kłopotów). Ma matowy, lekko zachrypnięty głos. Całym sercem oddaje się podjętej pracy. Lubi zwięrzęta, ale ich nie posiada, bo wiecznie jest czymś zajęta. Nadgodziny to dla niej normalność.
Mężczyźni
Jacek – ma dość niski, lekko chropowaty głos. Jako dziecko wielki rozrabiaka. Jako dorosły… mężczyzna dość zwyczajny. Chodzi do pracy, wraca z niej zmęczony, więc siada przed telewizorem i oczekuje ciepłego posiłku. Chętnie bawi się z dziećmi zwłaszcza w weekendy. Ma mnóstwo znajomych i lubi z nimi wypić. Czasami krzyczy na swą małżonkę. Rozpieszcza dzieci, ale one wolałyby, aby rodzice się nie sprzeczali.
Jakub – mężczyzna o niskim głosie. Z zawodu jest strażakiem. Dobry dla swojej żony, jeszcze lepszy dla dzieciaków. Lubi duże psy. Nie wyobraża sobie mieszkać w mieście, bo lubi mieć wokół siebie dużo przestrzeni i obcować z naturą.
Jan – jako dziecko mały kłamczuszek. Jako dorosły – spokojny, rozważny mężczyzna. Ma bardzo niski głos (mógłby być aktorem). Nie ma żadnych hobby, poświęca się pracy, znacznie mniej rodzinie. Jest bogaty i lubi szpanować tym co ma. Dzieci dostają od niego wszystko co sobie zamarzą oprócz miłości, zrozumienia i poświęconego czasu. Żona również nie ma pociechy z męża, ale ma za co kupić ciuchy i pojechać z psiapsiółkami na wakacje do ciepłych krajów. Zdarzają się też Janki, które bez przerwy się uczą. Studiują kierunek za kierunkiem i ani myślą założyć rodzinę.
Jarosław – mężczyzna spod znaku kapcia. Spokojny, we wszystkim podporządkowany żonie. Większość czasu spędza w domu z dziećmi, chyba, że musi iść do pracy. Co rok organizuje długie wakacyjne wyjazdy dla swej wielodzietnej rodziny. Razem z żoną mają wspólnych znajomych, z którymi też czasem wyjeżdżają, albo spotykają się na kawie czy herbacie. Ich dzieci się przyjaźnią, więc wszelkie imprezy urodzinowe organizowane są wspólnie. Jarek lubi dobrze zjeść, więc żona mu dogadza. Mimo to mężczyzna nie jest gruby, bo dzieci swymi rozlicznymi pomysłami skutecznie pozbywają go zbędnych kilogramów.
Jeremi – mężczyzna o niskim, dość radiowym głosie, jednak go nie wykorzystuje, gdyż pracuje w urzędzie. Jest nudny tak jak jego praca. W wolnym czasie czyta gazety i rozwiązuje krzyżówki. Dużo ogląda telewizję – zwłaszcza wiadomości z kraju i ze świata oraz teleturnieje. Pali papierosy. Często spaceruje, zwłaszcza w weekendy. Jest w posiadaniu perskiego kota, który bez przerwy śpi na jego kolanach, gdy ten okupuje kanapę przed telewizorem.
Jerzy – mężczyzna uczciwy, dobry, taktowny, szczery, zawsze wesoły, dusza towarzystwa. Ma ładny niski głos. Jego żona jest bardzo wymagająca a on spełnia jej zachcianki, jednak gdy miarka się przeleje, potrafi i krzyknąć. Dużo pracuje, zwłaszcza za granicą. Lubi psy. Dzieci wychowuje dość ostro i dba o ich stosowne wykształcenie. Lubi dobrze zjeść i chętnie poznaje nowe smaki.
Julian – jako dziecko straszny rozrabiaka. Jako dorosły… No cóż, on chyba nigdy nie dorośnie. Uwielbia kupować wszelkie gadżety, chętnie zmienia samochody, często gra w gry. Jest w posiadaniu małego terriera, z którym wychodzi na długie spacery a potem chwali się znajomym ile to kilometrów zrobił. Ma dzieci i rozpieszcza je, kupując wypasione zabawki i telefony komórkowe.
K
Kobiety
Kamila – kobieta dość spokojna, zaradna, obrotna. Zajmuje się biznesem. Ma dość niski, przyjemny głos. Nie ma czasu dla dzieci, zwierząt nie lubi. Dla siebie też nie ma czasu, gdyż jest pracoholiczką.
Karina – kobieta o dość wysokim, zachrypniętym głosie. Uwielbia konie! Przepada za kinem. Lubi wszelkie wyjścia ze znajomymi a ma ich całkiem sporo. Dzieci nie ma, konia też, bo ją na to nie stać, ale ma swojego ulubionego wierzchowca w stadninie. Karina jest bardzo ładna i wielu mężczyzn się za nią ogląda, ale ona jest bardzo wybredna.
Karolina – no cóż… Nie podoba mi się to imie. Zdecydowanie bardziej wolałabym mieć na imię Agnieszka, albo chociaż Dorota. Karolina to wg mnie osoba nudna: zgryźliwa, wiecznie niezadowolona, nerwowa, skryta. Ma niewielu znajomych, bo i o czym miałaby z nimi rozmawiać. Dużo słucha muzyki, trochę czyta i ogląda telewizję. Dzieci traktuje niezwykle surowo. Nie znosi ich sprzeciwu. Jest daleka od bezstresowego wychowania. Jest nieczuła, więc jej mąż ledwo z nią wytrzymuje (dobrze, że jeszcze ma dzieci).
Katarzyna – kobieta o bardzo zachrypniętym głosie. Jest niska. Ma pucołowatą buzię. Włosy bujne, obcięte na krótko. Ubiera się w obcisłe ciuchy, nosi zamszowe, pomiestne torebki. Buty raczej na niskim obcasie, bo Kasia chodzi szybko. Uwielbia gotować i piec. Pracuje w cukierni. Uwielbia jeść, nawet w nocy, dlatego jest przy tuszy. Katarzyna dużo śpi, ale bywa, że miewa koszmary i wtedy gwałtownie wybudza się ze snu. Za czasów dzieciństwa była bardzo chorowitą dziewczynką. Miała silną alergię połączoną z astmą: anginy, zapalenia oskrzeli – wszystko to normalność. Obecnie objawy alergii wreszcie ustąpiły i Kasia jest w posiadaniu pekińczyka, którego kocha nad życie. Kasia lubi podróżować, ale ponieważ nie jest rozrzutna, na dłuższe wyjazdy pozwala sobie stosunkowo rzadko. Kiedy wreszcie zdecyduje się na dzieci nie potrafi ich wychowywać. Z córką zbytnio się spoufala, a syna z kolei traktuje zdecydowanie zbyt surowo. Do męża też odnosi się dość chłodno, choć gdy było trzeba potrafiła go ugłaskać. Kaśka jest bardzo zżyta ze swą mamą i wszystko jej mówi, co się dzieje w domu i w pracy, z czego nie jest do końca zadowolony jej mąż, zwłaszcza jeśli chodzi o te domowe sprawy.
Kinga – kobieta o średniej wysokości miłym, radiowym głosie. Swój talent wykorzystuje w pełni, ponieważ pracuje w radiu i bardzo za ową pracą przepada. W wolnym czasie poświęca się rodzinie i zwierzakom, których ma dość sporo. Ma umiarkowaną ilość znajomych, z którymi spotyka się od czasu do czasu. Męża ma dobrego, statecznego, który zawsze jej pomorze w obowiązkach domowych kiedy ją w radiu przetrzymają.
Klara – spokojna, melancholijna kobieta. Jest niepoprawną romantyczką. Zawsze szukała tego jedynego… księcia z bajki a wybrała najgorszego z możliwych. Jej głos jest gładki, melodyjny. Klara lubi podróżować, więc gdy jej się z mężem nie układa, wyjeżdża bez względu na stan portfela.
Klaudia – kobieta o zimnym, niskim głosie i równie zimnym charakterze. Klaudia uwielbia może i chętnie spędziłaby nad nim większość życia. Nie ma dzieci. Ma tylko kota i jedyną przyjaciółkę, która jest od niej dużo starsza. Klaudia uwielbia perfumy, ale na ciuchy nie zwraca już tak dużej uwagi. Dużo czasu spędza w centrach handlowych.
Kleopatra – to imię raczej pasuje mi bardziej do kota niż do człowieka.
Kornelia – wysoka kobieta o dość niskim, zachrypniętym głosie. Ubiera się ekstrawagancko. Lubi chodzić do kina i do teatru. Ma sporo znajomych, ale nie ze wszystkimi utrzymuje dobre stosunki. Ma zmysł artystyczny. Pięknie maluje. Potrafi urządzać wnętrza. Nie gardzi też fotografią. Jej mąż – raczej spokojny, ale Kornelia wiecznie ma do niego jakieś pretensje i chłopina już ledwo ciągnie z wybrykami żony.
Krystyna – miłe, wesoła kobieta. Dużo czasu spędza na powietrzu. Jest oddana mężowi i dzieciom. Ma kilka dobrych koleżanek i ze dwie przyjaciółki. Starsze Krystyny bywają lekko zgryźliwe i zmęczone życiem.
Mężczyźni
Kacper – niezwykle pomysłowe dziecko. Dorosły mężczyzna o tym imieniu jest zwyczajny – wraca z pracy, okupuje kanapę przed telewizorem. Nie zawsze poświęca czas dzieciom. Lubi spędzać czas ze swoimi znajomymi na rybach, bądź oglądaniu meczy. Jego głos jest chłodny, niski, nieciekawy.
Kamil – jako dziecko bardzo nieśmiały, wycofany chłopiec. Jako dorosły – też cichy spokojny, ale naturalnie wyzbył się dziecięcych lęków i wycofania. Planuje wszystko z wyprzedzeniem. Lubi wyjeżdżać z żoną za granicę. Kocha wętkarstwo. Ma dobrą pracę. Nie przepada za zwierzętami. Jego głos jest niski, zimny, może z wadą wymowy?
Karol – typowy podrywacz. Jest przystojny. Ma ciepły, łagodny głos. Jest leniwy. Ma wielu znajomych. Za zwierzętami nie przepada, za to kocha samochody. Podróże też go jakoś specjalnie nie kręcą, bardziej już gry. Jest maminsynkiem.
Krystian! – Mam zdecydowanie złe doświadczenia z facetami o tym imieniu. To mężczyźni porywczy, wybuchowi, nadpobudliwi, z niszczycielskimi zapędami. Nie dbają o swoją własność, zresztą o czyjąś również. Lubi zwierzęta, ale zajmowanie się nimi ceduje na pozostałych członków rodziny. Często kłóci się ze znajomymi i rodziną. Kocha zagraniczne podróże i ma na nie pieniądze, ale bywa też, że popada w kłopoty finansowe właśnie ze względu na swą zapalczywość i szybkie, często w ogóle nieprzemyślane decyzje. Dzieci stara się wychowywać surowo, ale średnio mu to wychodzi. Krystian lubi jeździć na rowerze, czasem pobiegać. Zawsze zabiera wtedy z sobą psa. Kocha muzykę, zwłaszcza rocka i metal i trochę popu.Ma dużo płyt, ale nie są one w dobrym stanie. Lubi dobre samochody, ale nie ma na nie pieniędzy, bo poświęca je na podróże.
Krzysztof – mężczyzna o pięknym, ciepłym, lekko nosowym głosie. Jest cichy, nieśmiały, skryty. Ma zdolności językowe. Lubi zwierzęta, kocha muzykę, ale nie jest jakimś typowym kolekcjonerem płyt. Dobrze czuje się wśród rodziny i najbliższych przyjaciół, których nie ma zbyt wielu, ale za to zawsze może na nich liczyć. Od czasu do czasu lubi też obejrzeć dobry film, czy nawet przeczytać książkę. Jest maminsynkiem. Ma sporawy brzuch, bo nie przepada za ruchem, a mamusia jak najbardziej mu dogadza. Jako dziecko był typowym beksą, wiecznie trzymającym się maminej spódnicy.
Ksawery – mężczyzna o niskim, ciepłym, lekko nosowym głosie. Ma bardzo szlachetny charakter. Żadnej pracy się nie boi. Jest przystojny. Lubi psy. Kocha bardzo swoje dzieci, ale wychowuje je żelazną ręką. Wobec żony jest bardzo czuły i troskliwy.
Nielegalna działalność językowa
Był jakiś zwykły, ponury dzień wakacji i rozmawiałam przez telefon z moją imienniczką. Ona przynudzała jak zwykle swym powolnym kocim głosikiem, a ja z kolei bombardowałam ją słowem. W czasie tej rozmowy Karolina zeszła na tematy szkolne.
– Na dodatkowych zajęciach z angielskiego pani puściła pewną piosenkę. Czy zechciałabyś może pomóc mi ją odnaleźć?
– No, mogę spróbować. A jakie szczegóły pamiętasz?
– Mam zapisane jej słowa.
– Wszystkie? No to w takim razie nie będzie żadnego problemu z jej odnalezieniem.
– Ale ja wklejałam te słowa w google i nic mi to nie dało – ostudziła mój zapał koleżanka.
– Dobrze, w takim razie ja spróbuję – zdecydowałam, znając bowiem wątpliwe umiejętności komputerowe małej Karolinki.
Kiedy koleżanka się rozłączyła, włączyłam stary komputer, by przy okazji mieć songra pod ręką i zaczęłam się zastanawiać o jakie zajęcia dodatkowe z angielskiego jej chodziło.
Gdyby jakieś były, to pani Ania napewno by nam o nich przekazała, bo cała nasza grupa była chętna, zwłaszcza, gdy odebrano nam angielski w ostatnim semestrze naszej nauki.
Rzeczywiście bardzo ciężko było znaleźć utwór dla małej Karolinki, ale kiedy już do niego dotarłam okazało się, że był on w różnych wersjach językowych i służył między innymi do sterowania pamięcią.
Miał bardzo skomplikowaną budowę rytmiczną, która różniła się nieco, w zależności od poszczególnej wersji językowej. Ściągnęłam kilka wersji utworu z najbardziej znanych krajów oraz hiszpańską wersję w pliku midi, dla siebie, do zabawy i zadzwoniłam do Karolci, by jej wszystko szczegółowo przekazać. Karolinka wysłuchała mnie z uwagą.
Jedynym zmartwieniem było to, jak mam jej te utwory przekazać. W końcu zdecydowałyśmy się na link do dropboxa, wysłany na maila brata Karolinki. Na koniec zapytałam koleżankę o ten angielski.
– Z Kim miałaś dodatkowe zajęcia językowe?
– Z panią Agnieszką Jankowską.
– Z panią Agą? I ona nam nic o tych zajęciach nie powiedziała? – dodałam już wyłącznie dla siebie tę uwagę. – A czy był jakiś podział na grupy?
– Nie wiem. Raczej tak. Ja byłam w tej słabszej. – Po skończonej rozmowie z Karolinką siedziałam na swej kanapie i głęboko rozmyślałam.
Skoro te zajęcia prowadziła pani Agnieszka Jankowska, to chyba nie były aż tak nielegalne, jak opisują w internecie. Może tylko raz użyła piosenki, bo nie miała już siły do słabszej grupy swych uczniów? Rozważałam skontaktowanie się z nauczycielką i wypytanie jej, ale narazie dałam temu spokój, za to zadzwoniłam do Ali.
– Cześć Alicjo. Jak się miewasz?
– W miarę dobrze. Opiekuję się zwierzętami i Lilą, słucham nowych płyt, ale trochę boli mnie głowa.
– Rozumiem. W takim razie nie zabiorę ci wiele czasu.
– A co się stało? – pyta koleżanka bez większego entuzjazmu.
– Chciałam się ciebie zapytać czy wiesz coś może o pewnych dodatkowych zajęciach z angielskiego prowadzonych przez panią Jankowską.
– Tak. Byłam nawet na nich ze dwa razy, ale mi się nie spodobały, bo tam trzeba było słuchać jakiejś dziwnej muzyki i tańczyć do niej, ucząc się słów tych osobliwych piosenek o dziwnym rytmie.
– Dlaczego nic mi o tych zajęciach nie wspominałaś?
– Ponieważ obawiałam się, że możesz się w to wciągnąć, a to nie jest zabawka dla ciebie.
– Ale wiesz dobrze, jak u mnie jest z tym angielskim! – wrzasnęłam na koleżankę.
– Karola, na języku się świat nie kończy. Nauczysz się go napewno, tylko zajmie ci to więcej czasu.
– Wku***łaś mnie teraz – mówię do Ady i po krótkiej chwili ciszy rozłączam się.
Następny telefon, który wykonuję jest do pani Jankowskiej.
Nauczycielka odbiera swym niskim, pogodnym głosem i pyta o co chodzi. Mówię jej prosto z mostu, że dowiedziałam się od dwóch osób o nielegalnych zajęciach z angielskiego prowadzonych przez nią i zwracam się z zapytaniem, kto jeszcze takie zajęcia prowadzi, albo z kim powinnam się skontaktować w tej sprawie.
Nauczycielka podała mi numer i rozłączyła się, nawet nie powiedziawszy do widzenia. Zadzwoniłam pod podany numer i umówiłam się na spotkanie w najbliższy piątek w Krakowie, o godzinie szesnastej. Na miejscu byłam zdecydowanie zbyt wcześnie, więc poszłam do pizzerii Garden, by się posilić.
Czekając na pizzę zastanawiałam się jak przebiegnie owo spotkanie oraz ile będę musiała zapłacić za osobliwy kurs językowy. Przyjęła mnie pani o burkliwym głosie.
– Imię i nazwisko? – Malicka Karolina.
– Wiek? – 22… – Po rutynowych pytaniach, przyszedł czas na ciekawsze.
Czy chodziła pani do szkoły muzycznej? Jeśli tak, to do jakiej i na jak długo? Czy ma pani dobre poczucie rytmu? Czy uczyła się pani jakiegoś języka? Jeśli tak, to jakiego i przez jak długi czas? Jaki język pani wybiera do naszego kursu?
A można wybrać dwa?
Nie, ponieważ sposób w jaki uczymy języków nie uwzględnia uczenia się więcej niż jednego, gdyż taki kurs nie miałby racji bytu.
– Rozumiem. W takim razie poproszę hiszpański.
Zdecydowałam tak, ponieważ angielski i tak będę mieć na studiach, a duo lingo, z tego co wiem ma tylko poziom A2 i jeszcze aplikacja im ostatnio szwankuje.
– Dobrze. W takim razie zacznie pani już od poniedziałku. Proszę podać mi swój adres, a przyślemy pani odpowiedniego nauczyciela. Acha – najlepiej by było, by zapewniła mu pani dach nad głową, bo lekcje będą się odbywać codziennie. Na razie damy pani okres próbny. Jeżeli się pani nie spodoba, to przekaże nam to pani na piśmie i kurs się zakończy, a jeżeli się spodoba, to porozmawiamy o cenie dalszego kursu. Gdy już pani osiągnie większą biegłość języka, to przyślemy pani nativa.
– Dobrze. W takim razie czekam w poniedziałek na waszego człowieka.
Przez cały weekend sprzątałam w domu i omówiłam możliwość mieszkania nauczyciela w naszym domu z resztą rodziny. Od poniedziałku rano siedziałam na huśtawce w ogrodzie i czekałam z niecierpliwością.
Dopiero po południu zjawiła się nauczycielka.
Była po czterdziestce i miała niski, przyjemny głos. Pachniała grzankami i była elegancko ubrana.
Przywiozła ze sobą psa wielkości mojego Froda i utrzymywała, że jest to labrador, ale miał on zbyt miękką sierść jak na tę rasę psów, dlatego zapytałam:
– Czy to aby napewno jest labrador? Ma trochę za długą i zbyt miękką, delikatną sierść. Może to golden retriever, albo ten pani labrador jest skundlony?
– Ja go dostałam z fundacji. Może nam się przydać do twojej nauki. Wypuść teraz swego pupila, bo chcę zobaczyć jak psy będą się z sobą dogadywać.
Posłusznie wykonałam polecenie, ale mój pies obwąchał go tylko niedbale, co bardzo mnie zaskoczyło, bo on jest zawsze chętny do zabaw, albo do gryzienia, ale nigdy nie jest obojętny wobec żadnego psa. Po tym dziwnym przywitaniu, zamknęłam z powrotem Froda i zaprosiłam kobietę do środka. Jej niby-labrador został nazewnątrz. W domu kobieta rzuciła niedbale swoje rzeczy i pognała, by zobaczyć mój pokój, czy aby nadaje się do nauki.
Nadawał się.
Miał biurko, obrotowe krzesło przy nim, dwa komputery oraz co najważniejsze w tym kursie, dobry sprzęt audio z wejściem na płyty i kasety oraz drugi z możliwością podpięcia doń pendrive’a.
Przy wspólnym posiłku kobieta opowiedziała nam kilka słów o sobie. Jest szwedką z pochodzenia, ma trójkę dzieci, jest po szkole muzycznej.
Każdy z domowników też się jej przedstawił i wszyscy wyrażali głęboką nadzieję, że szwedka będzie w stanie wtłuc do mojego opornego na języki łba to i owo.
– Napewno nam się uda – powiedziała nauczycielka grubym głosem i poszła się rozpakowywać.
Przyniosła do mojego pokoju wielki stos płyt i postawiła je byle jak na jednej z mych półek, aż bałam się, że się przewróci.
Ciekawe – może będę znała któreś piosenki z tych rozlicznych krążków. W końcu ostatnio słucham bez przerwy i odkrywam coraz to nową, latynoską muzykę.
Cieszyło mnie to, że kurs zaczynam już w wakacje, bo na studiach mogę nie mieć czasu na takie językowe wybryki. Mam tylko nadzieję, że nie każą potem bulić zbyt wiele. I ciekawe jak szybko po tych ich dziwnych, muzycznych metodach będę na tyle otrzaskana, by przysłali mi tego nativa. Gdy tak tonęłam w rozmyślaniach, kobieta znów weszła do mego pokoju.
– Czy chcesz zacząć od dziś, czy może od jutra?
Kusiło mnie bardzo, by zacząć od razu, ale biedna szwedka pewnie jest okropnie zmordowana podróżą, więc powiedziałam:
– Nie, chyba lepiej będzie od jutra.
– Dobrze. W takim razie zadam ci jeszcze tylko kilka pytań, bo jeśli cię lepiej poznam, łatwiej mi będzie wtłaczać wiedzę do twej głowy.
– W porządku. – I znów poszła seria pytań podobnych do tych, które zadawała pani w sekretariacie.
Opowiedziałam więc nauczycielce z wielkimi szczegółami o szkole muzycznej, o niemiłej przygodzie z marakasami, o wyjazdach za granicę, o realizacji dźwięku, o moich zwierzętach i ptakowej pasji zduszonej brutalnie przez przegraną w olimpiadzie biologicznej, wreszcie o duo lingo i nieśmiałych początkach z hiszpańskim, o braku językowych zdolności i o ostatnim pociągu do muzyki hiszpańskiej. Szwecka nauczycielka słuchała tego wszystkiego z zapartym tchem, a gdy dowiedziała się, że w naszym domu jest pianino, niemal podskoczyła z radośći. Na koniec powiedziała, że na tak żyznym gruncie nie ma prawa nic nie wyrosnąć i gdy już zamknęła swój kajet, w którym zapisywała niektóre rzeczy, puściłam jej jeden z albumów szwedzkiego zespołu Fatboy. Nauczycielka nuciła niektóre utwory i lekko przytupywała nogą.
– A może ty byś szwedzkiego chciała się nauczyć? Załatwiłabym ci zniżkę w naszej firmie.
– Nie nie. Jest za trudny. Kiedyś może…
Pożałowałam, że puściłam kobiecie ten krążek, bo ona jakoś spochmurniała i wyraźnie chciała zmienić zamiar co do mojej edukacji.
Rozumiem, że kobiecinie się zatęskniło za krajem rodzinnym, no ale bez przesady.
Niech uczy co jej wpisali, a nie wydziwia. Gdy płyta się skończyła, nauczycielka wybudziła się z letargu i poszła po swojego pupila.
– Do czego on nam będzie potrzebny?
– Zobaczysz – odrzekła nauczycielka, ale już bez tego swojego optymizmu w głosie.
Opadłam zmęczona na poduszki, ale nie dzwoniłam do żadnej z koleżanek, gdyż przygoda z płytą bardzo ostudziła moją radość.
Postanowiłam, że dopiero po kilku dniach, jak wszystko się unormuje, pochwalę się im moim nowym przedsięwzięciem.