Categories
Sny

Bezstresowe Wakacje

A oto sen związany z Hiszpanią. Taka mała sielanka

Bezstresowe wakacje

Ciocia nie mogła mnie przyjąć na wakacje, więc zorganizowała mi pobyt we Włoszech u pewnej rodziny. Było to starsze małżeństwo z córką. Mieszkali w bardzo starym domu z mnóstwem pokoi, w którym wszystko skrzypiało i trzeszczało przy najmniejszym poruszeniu. Dostałam osobny pokój i pani tego domu pytała mnie, czy mi się on podoba.
– Nie jest taki zły, tylko łóżko jakieś takie…
– Dobrze, w takim razie zejdziemy do piwnicy i przyniesiemy inny mebel – powiedziała kobieta. Zawołała męża i córkę, po czym zeszliśmy do piwnicy.
Kiedy kobieta otworzyła jej podwoje rozszedł się wielki smród. Po pomieszczeniu chodziły szczury, myszy, karaluchy, prusaki i inne robactwo. Mimo to kobieta chciała wejść do środka, ale wtedy z pomieszczenia wyłoniło się coś jeszcze. Były to trzy głowy mężczyzn w różnym wieku. Jeden młodziutki, niemal chłopiec, drugi koło trzydziestki, a trzeci po pięćdziesiątce. Jak się zaraz okazało były to duchy a ich trupy leżały wśród rupieci i robactwa. Pani domu na ten widok wrzasnęła przenikliwie a jej mąż głośno odchrząknął.
– Co to jest? – zapytała kobieta zasłaniając sobie oczy rękoma.
Duch najstarszego mężczyzny podszedł do mnie blisko i chciał objąć co było bardzo nieprzyjemne zwłaszcza, że mężczyzna był bardzo brzydki i obleśny. Jedynie dziewczyna stała niewzruszona, jakby patrzyła na zwykłe wnętrze piwnicy a nie trzy rozkładające się trupy oraz trzy duchy. Pani domu powiedziała mi, że w takiej sytuacji muszę zostać przeniesiona w inne miejsce, a najlepiej do innego kraju, bo w wakacyjnej umowie z ciocią jest napisane, że muszę mieć bezstresowe wakacje.
Byłam w takim szoku, że nic się nie odezwałam na tę wieść. Poszłam do swojego pokoju i zastanawiałam się co dalej robić. Tymczasem właściciele domu zamknęli piwnicę i zaczęli się na siebie wydzierać a ich córka też poszła do siebie.
Kiedy tak siedziałam na starym, skrzypiącym łóżku przyszedł do mnie duch najmłodszego mężczyzny, więc postanowiłam z nim pomówić.
– Kto was zabił? – zapytałam bez ogródek.
– Córka tych państwa. My byliśmy jej kochankami a ten starszy był nawet jej narzeczonym.
– Dlaczego was zabijała?
– Ona jest psychiczna. My o tym nie wiedzieliśmy. Dziewczyna rozkochiwała nas w sobie a potem pod jakimś pretekstem prowadziła do piwnicy i dokonywała zbrodni.
– Jej rodzice o tym wiedzą i grają przede mną tę komedię z łóżkiem, czy rzeczywiście ta sprawa jest im obca?
– Oni za wszelką cenę chcieli wydać ją za mąż. O jednym morderstwie chyba wiedzą, ale o reszcie już nie.
– Albo nie chcieli wiedzieć – mruknęłam. Powinni dać tę dziewczynę na jakieś leczenie. Pomogę wam chłopaki. Opowiem wszystko tym jej rodzicom i wyjadę stąd.
– A gdzie chcesz wyjechać?
– Najlepiej do Hiszpanii. To akurat bliziutko i jest okazja, by się tam wybrać.
– Możesz na nas liczyć, a przynajmniej na mnie i mojego starszego kompana – powiedział chłopak.
– W takim razie będziemy się wspierać. Ledwo moje słowa wybrzmiały a już ducha w pokoju nie było. Po chwilowym namyśle zeszłam na dół do właściciela domu i opowiedziałam o moich podejrzeniach. Kobieta powiedziała, że domyślała się tego, ale nie chciała przyjąć do wiadomości. Poinformowała mnie, że już w dniu następnym muszę opuścić ten dom, a najlepiej ten kraj, bo nie chcą mieć na głowie źle wypełnionej umowy z moją ciotką. Ja z kolei poinformowałam ich, że w takim razie chcę przenieść się do Hiszpanii. Kobieta zgodziła się bez oporów i omówiła to z mężem.
Jeszcze tego samego dnia pan domu zawiózł mnie swoją limuzyną. W Hiszpanii było bardzo głośno i przyjemnie. W restauracji dostałam dźwiękowe menu i wybrałam sobie kolację w postaci owoców morza. Po posiłku zjawili się zamordowani mężczyźni, by znaleźć mi odpowiedni nocleg. Na szczęście nie było po nich widać, że są duchami i nikt się ich nie przestraszył. Spacerowali ze mną po okolicy i było mi z nimi bardzo przyjemnie. Chłonęłam dźwięki, zapachy, wspominałam zjedzony posiłek i myślałam, że ta zgoła nieprzyjemna przygoda we Włoszech wyszła mi na dobre.
Zbliżaliśmy się do miejsca mojego noclegu a mężczyźni pytali mnie, co chciałabym robić jutro. Zastanawiałam się, czy to dobry pomysł mówić im o Oriolu. Oni pewnie by chcieli zachować mnie dla siebie, ale nie będę przecież całych wakacji w Hiszpanii spędzać z dwoma duchami.

Categories
Sny

Porywaczka

To jest sen z teczki o panu Wojciechowskim, a jest w stylu „Trudne sprawy”, czy czegoś w tym guście. Miłej lektury

Porywaczka

Wyszłam na miasto. Było zimno, ale nie padało. Ulice były dość opustoszałe jak na tę porę dnia. Idąc przez park w poszukiwaniu jakiejś zacisznej ławki usłyszałam kwilenie dziecka. Podążyłam w stronę głosu i przywitałam się z panią w średnim wieku, która właśnie wyjmowała dziecko z wózka.
– Czy mogę się do pani przyłączyć? Tak tu smutno dzisiaj.
– Jasne – odpowiedziała kobieta swym niskim głosem. – Kobieta wzięła dziecko na ręce i zostawiwszy wózek ruszyła szybko przed siebie.
– Dlaczego zostawia pani wózek?
– Bez wózka lepiej uciekać – odpowiedziała rzeczowo kobieta.
– Uciekać? To pani to dziecko porwała?
– Tak. Jest mi ono potrzebne.
– To nie jest dobry pomysł – mruknęłam ni to do siebie ni to do kobiety. – Kiedy porywaczka tak przyspieszyła, że musiałam za nią biec stwierdziłam, że nie ma sensu za nią gonić, bo jeszcze mnie w ten okropny proceder wkręcą i zawróciłam. Kobieta chyba nawet tego nie zauważyła.
Będąc już w swoim mieszkaniu nie mogłam przestać myśleć o dzisiejszym zajściu. Kto jest opiekunem dziecka i dlaczego je zostawił samo? Powinnam była zaraz zgłosić porwanie na policję.
Następnego dnia znów spotkałam porywaczkę mimo, że udałam się w zupełnie innym kierunku. Kolejnego dnia sytuacja się powtórzyła. Pod koniec tygodnia zwróciłam kobiecie uwagę, że nie życzę sobie, by ona łaziła za mną krok w krok, bo każdy człowiek potrzebuje prywatności.
– Przecież ja ci nic nie robię. To ty się do mnie przyczepiłaś.
– Tak, rzeczywiście ja zaczęłam, ale to było jednorazowe zajście. Czułam się wtedy samotna. Chciałam po prostu pogadać. Nie wiedziałam, że trafię na porywaczkę.
– Na kogo? – oburzyła się kobieta. Wieczorem, gdy oglądałam telewizję w wiadomościach mówili o porwaniu dziecka, a potem w jakimś dodatku wypowiadała się, a raczej wypłakiwała matka tego dziecka. Gdy to oglądałam przechodziły mnie ciarki. Reporterzy weszli też do domu porywaczki, ale ta widocznie dobrze dziecko ukryła, bo go tam nie znaleźli, a kobieta upierała się, że nic o żadnym dziecku nie wie.
Popełniłam błąd, że nie zadzwoniłam na policję, ale drugiego już nie popełnię. Zadzwoniłam do telewizji i powiedziałam, że ta kobieta u której byli porwała dziecko. Przyznałam się też do tego, że byłam przy całym zajściu, ale miałam wtedy jakąś blokadę przed zadzwonieniem na policję. Opowiedziałam też o tym, że kobieta mnie śledzi i nie daje mi spokoju na mych codziennych spacerach. Przyjęto moje zeznania z wielką uwagą i powiedziano, że dadzą mi znać jak się ta sprawa zakończy. Z ulgą odłożyłam słuchawkę i poszłam spać.
Jednak następnego dnia bałam się iść na swój codzienny spacer mimo, iż służył mojemu dobremu zdrowiu. Zadzwoniłam do mamy i opowiedziałam jej całe zajście.
– Kochanie, to dobrze się składa – zaszczebiotała rodzicielka w słuchawce. – Dzwonili właśnie ze szkoły, że pragną znów cię widzieć u siebie, że możesz chodzić na zajęcia jakie chcesz i że dostaniesz dobry pokój z przyjemnym towarzystwem.
– Mamo, ale ja się boję wyjść z domu.
– Spokojnie. Przyślę po ciebie człowieka, który cię zawiezie prosto na Tyniecką.
Będzie u ciebie koło południa.
– Skoro tak to dobrze. Mam tylko nadzieję, że to babsko nie zna mojego adresu i nie uprzedzi twojego kierowcy – wyraziłam swoje obawy i zakończyłam rozmowę. Spakowałam się bardzo szybko, bo nie miałam tu zbyt wielu rzeczy.
Było to moje mieszkanie tymczasowe. Po południu rzeczywiście przyjechał po mnie jakiś gościu. Z ogromną ulgą wsiadłam do jego samochodu. W środku grała spokojna muzyczka, taka jak lubię. To chyba był jakiś album, który zresztą bardzo przypadł mi do gustu, ale na razie nie pytałam o niego kierowcy, bo nie chciałam mu przeszkadzać w prowadzeniu pojazdu, bo staliśmy akurat w korkach, a mama nie lubi jak się w tedy z nią rozmawia, więc może i ten kierowca za tym nie przepada. Potem zasnęłam i mężczyzna obudził mnie dopiero w Krakowie.
– Uff, teraz nic mi już nie grozi – pomyślałam i poszłam z mężczyzną do internatu. W szkole rzeczywiście mogłam chodzić na zajęcia wybrane przez siebie, więc chodziłam na systemy i sieci, na większość przedmiotów realizatora dźwięku, czasami na język polski, ale starałam się mieć indywidualne i omawiać z panią Zagórską swoje wypociny. Było wprost sielankowo. Nawet nie miałam czasu, by spotykać się z kolegami, ale nie byłam też zbyt zmęczona, bo lubiłam, to co robiłam. Wieczorami zwykle słuchałam audycji radiowych w trójce albo w zetce albo chodziłam do sklepów z płytami.
Pewnego popołudnia, gdy miałam akurat okienko, bo pani Zagórska nie mogła mieć ze mną zajęć leżałam w pokoju na łóżku. Dziewczyny omawiały jakiś trudny sprawdzian, który przyszło im pisać. Nagle usłyszałam swój telefon. Dzwonił ktoś nieznany.
– Halo? Dzień dobry, z kim mam przyjemność?
– Z twoją starą znajomą – odpowiedział głos porywaczki po drugiej stronie. Serce podeszło mi do gardła.
– Czego pani znowu chce? – zapytałam ostro.
– Zadzwoniłaś do telewizji, ale ja na szczęście jestem doświadczoną porywaczką i nie zbiło mnie to z tropu, ale musisz się nauczyć, że z takimi jak ja się nie zadziera.
– Więc co mi pani zrobi? – zapytałam rzeczowo.
– Zobaczysz – po tych słowach kobieta się rozłączyła.
Zaraz po tej nieprzyjemnej rozmowie zadzwoniłam do mamy. Tym razem mama nie była taka wesoła jak ostatnio.
– Porozmawiam dziś o tym z tatą, co można byłoby w twojej sprawie zrobić. Na razie nie wychodź z budynku i… i trzymaj się. Zadzwonię jak najszybciej. – Po rozmowie z mamą nie mogłam usiedzieć na miejscu i zaczęłam się zastanawiać komu jeszcze mogłabym opowiedzieć całą historię.
Wtedy przyszła mi głupia myśl, że z dziwnymi przeżyciami idzie się do dziwnych ludzi a taką osobą była przecież pani Drzewińska, moja dawna nauczycielka od fortepianu.
Zeszłam więc na dół, do jej sali. Nauczycielka akurat była wolna. W połowie mej opowieści pani Marcelina mi przerwała.
– No dobra, pogadałaś, a teraz bierzemy się do pracy. Nauczycielka kazała mi grać jakiś utwór, którego nigdy wcześniej się nie uczyłam i nie dała się wcale przekonać, że ja nie przyszłam tu na lekcję fortepianu.
– Jesteś zupełnie nieprzygotowana! – złościła się pani Drzewińska. – Zostawić cie na jakiś czas bez opieki a ty tak się opuszczasz w grze. – W końcu z okropnej lekcji wybawiła mnie jakaś Zosia, która właśnie przyszła na swoją godzinę. W pokoju czekały na mnie aż trzy nieodebrane połączenia od mamy. Oddzwoniłam więc prędko i dowiedziałam się, że jutro mam jechać do domu z tym kierowcą co ostatnio, a potem się zobaczy, ale najprawdopodobniej pojadę nad morze. Było mi bardzo smutno pakować się do domu, bo taki nietypowy rodzaj nauki bardzo przypadł mi do gustu, a może jak wrócę, to już będę musiała chodzić do szkoły zwyczajnie jak reszta młodzieży? W Krasocinie była o wiele lepsza pogoda niż w Krakowie. Tata zaczął wpuszczać Froda do domu, ale pies nie robił demolki tak jak w przybudówce, ale był wyciszony i grzeczny.
Chciałam go kiedyś wziąć na balkon, ale bałam się, że się tam zsika, bo będzie myślał, że jest na dworze i zaznaczy sobie teren. Któregoś dnia tata powiedział, że pojadę nad morze do Łeby i poukrywam się tam trochę przed wstrętną porywaczką.
– Może to morze nie jest takim złym pomysłem – pomyślałam. – Już następnego dnia tata wsadził mnie w pociąg i pojechałam do Łeby. Nad morzem było cudownie: niezbyt jeszcze o tej porze dużo ludzi, szum morza, szorstki piasek… Tu mnie na pewno ten babsztyl nie znajdzie.
Pewnego dnia usłyszałam na plaży Wojciechowskiego, więc podeszłam do niego, by z nim porozmawiać. Przez trzy dni sytuacja się powtarzała, ale na czwarty dzień spotkała mnie niemiła niespodzianka, ponieważ siedziała z nim Jakaś Ewa. Słuchając jej głosu zdałam sobie sprawę, że to matka tego porwanego dziecka.
– Fajnie, to ona do kamery łzy wylewa, a tymczasem zamiast szukać dziecka i martwić się o nie, to ona sobie z moim ulubionym prezenterem radiowym flirtuje!
Codziennie chodziłam na plażę i codziennie widywałam to Ewsko. Któregoś dnia, który zresztą nie był tak pogodny jak poprzednie, nie wytrzymałam. Podeszłam do nich i powiedziałam:
– Ewo, ja wiem, kto porwał ci dziecko. – Kobieta urwała zdanie w połowie i zamiast zapytać o szczegóły pobiegła w stronę wyjścia z plaży nie zabierając nawet swoich rzeczy.
– Postałam chwilę jeszcze przez kilka sekund, po czym zostawiłam osłupiałego Wojciechowskiego myśląc: dobrze wam tak.
Wracając powoli z plaży zadzwonił do mnie telefon.
– O co chodzi?
– Wracasz jutro do domu. sytuacja opanowana. Porywaczka złapana. Ta kobieta, która płakała w telewizji wcale nie była jej matką. Dziecko miało tylko ojca, który był alkoholikiem i po pijanemu zostawił wózek w parku. Ta kobieta wylewająca łzy przed kamerami jeszcze współpracowała z porywaczką. Będą jej szukać, bo jeszcze nie wiedzą gdzie jest. – Te wszystkie informacje jednym tchem zrelacjonował mi tata.
– Ja wiem gdzie ona jest. Przed chwilą była na plaży, ale… – Teraz żałowałam, że w złości powiedziałam kobiecie o porywaczce. Inaczej przyszłaby sobie jakby nigdy nic na plażę a tu czekałaby na nią policja.
– Cholera! – wyrwało mi się do słuchawki.
– Co cholera – zapytał tata.
– Ja ją spłoszyłam! Ach, gdybyś zadzwonił 5 minut wcześniej, to… to oni by ją mieli!
– Co ty mówisz kochanie. Muszę kończyć, bo mama mnie woła, pakuj się a ja przyślę ci smsa do jakiego pociągu masz wsiąść. Wściekła na siebie pognałam do hotelu a tam zadzwoniłam do porywaczki. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, chyba musiałam ukoić swoje nerwy.
– I co złapali cię! Mam nadzieję, że to Ewsko też szybko znajdą – wyrzuciłam z siebie.
– A niech znajdą. Fajnie było nad morzem? – zapytała z ironią kobieta.
– Skąd ty to kurwa wiesz? – pomyślałam zaciskając zęby, ale już tego nie powiedziałam.
– Mam nadzieję, że ci się podobało.
A jak myślisz? – zapytałam prowokacyjnie i się rozłączyłam. Spakowałam się szybko nie dbając wcale, czy czegoś nie zostawiłam i znalazłam sobie wcześniejszy pociąg. Nie będę już dłużej siedzieć na tym nadmorskim zadupiu. Porywaczka już nigdy więcej do mnie nie zadzwoniła, ale Ewsko się nie znalazło, a dziecko pijaka trafiło pod opiekę jakichś krewnych.

Categories
Sny

BeatStar pogromca przyjaciół

A oto jak potrafi przyśnić się BeatStar

BeatStar pogromca przyjaciół

Tata był czymś bardzo zajęty, mama również, a mnie się trochę nudziło. W końcu tata stwierdził, że jest tak nudno, że na pewno dziś będziemy mieć gości. I rzeczywiście nie omylił się. Przyjechał do nas pan Marcin Wojciechowski. Tata koniecznie chciał z nim coś obejrzeć, ale on nie był z tego zadowolony. W końcu mama podała w obiadokolację i wszyscy zasiedliśmy do stołu w kuchni. Po posiłku chciałam zabrać pana Marcina do swojego pokoju i pokazać mu moje płyty, ale wtedy ktoś do niego zadzwonił.
– Dobrze, zjawię się jutro u Romana koło dwunastej. Jaki router. Acha, dobrze, zapytam. Czy ma pan jakiś router dla pana Romana?
– Tak, mam powiedział tata i poszedł po niego do pokoju. Po chwili wrócił z zapakowanym sprzętem i wręczył go panu Marcinowi.
– O, już jest. Będę na pewno o dwunastej…
Nagle znalazłam się w małym pomieszczeniu, a przede mną klawiatura komputerowa. Nie słyszałam już rozmowy, ani innych dźwięków mego domu.
Dałam enter na klawiaturze i pojawiła się pierwsza plansza standardowego packu z BeatStara.
Zaczęłam więc grać, trochę zła, że oderwano mnie od posiłku. W końcu skułam się przy którejś planszy, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Po chwili znów znalazłam się w kuchni. Pana Marcina już nie było. Byłam wściekła.
Następnego dnia nie było pana Marcina w radiu i jeszcze następnego też. Wkurzyło mnie to bardzo. To pewnie wina tego Romana.

Ciocia Ula

Był zwykły, upalny dzień.
Siedziałam w pokoju i rozmyślałam błogo o przyjemnościach lata, gdy przyszła do nas babcia i powiedziała:
– Dziś przyjedzie do nas ciocia Ula i zostanie kilka dni.
– To fajnie. Dawno już u nas nie była. – I rzeczywiście w parę godzin później zjawiła się ciocia w pogodnym nastroju, z uśmiechem na ustach. Zjadła posiłek, a potem zażyczyła sobie obejrzeć mój pokój.
Rozejrzała się po jego wnętrzu, spojrzała na laptop leżący na biurku i powiedziała:
– Pokaż mi jeszcze raz tego twojego BeatStara. Poćwiczyłam trochę refleks i myślę, że teraz mogłabym w niego zagrać.
– To wspaniale – ucieszyłam się i włączyłam komputer. Ciocia nawet nie chciała, bym ja pograła trochę dla przykładu, tylko sama wzięła się do działania. Gdy wreszcie znudziła jej się gra powiedziała:
– Teraz twoja kolej. Zobaczymy, czy mnie pobijesz.
Siadając przed komputerem poczułam jakiś dziwny niepokój.
Jeszcze raz włączyłam grę, bo ciocia niechcący ją wyłączyła. Ku mojemu zdziwieniu soundpack, który się uruchomił był mi zupełnie nieznany.
Weszłam więc w "learn actions" i zapoznałam się z jego dźwiękami. Nie były bardzo trudne. – A może by tak nie grać – pomyślałam.
– No, dajesz! – usłyszałam zachęcający głos cioci, więc dałam enter na "Normal mode" i zaczęłam grać. Z początku nie było trudno, ale przy trzeciej planszy tempo było tak szybkie, że skułam się prawie od razu.
– Jesteś słabizna! – powiedziała pogardliwie ciocia. Więcej jej już nie zobaczyłam, ani w naszym domu, ani nigdzie indziej.

W banku

Siedziałam w jakiejś poczekalni, gdzie było dużo ludzi, ale dość cicho.
Bardzo mi się tam nudziło.
Przydałby się jakiś komputer, Albo książka.
Ktoś usiadł obok mnie i grzebał w swojej torbie:
– Cześć. – usłyszałam obok siebie głos Alicji.
– Cześć! Co ty tu robisz?
– Czekam.
– Na co?
– Nie wiem. Nie ważne. Ważne, że znów jesteśmy razem.
Chcesz pograć w BeatStara na jakimś moim packu? – Na dźwięk słowa BeatStar zrobiło mi się zimno.
– Nie, nie mam komputera.
– To nic. Ja mam. Jestem znacznie lepiej przygotowana niż ty do tego wielkiego czekania.
– Chyba nie mam ochoty. Zresztą ty nie lubisz jak gramy, gdy rzadko się spotykamy. Wolisz po prostu pobleblać.
– Zagraj chociaż raz. Czekanie będzie na prawdę długie, uwierz mi.
– No dobra – zgodziłam się, ale już trzęsły mi się ręce. Ala włączyła jakiś łatwy pack.
Nałożyłam słuchawki, sprawdziłam dźwięki i ruszyłam z kopyta.
Wzięłam nawet kilka saveguardów, by uchronić się przed przegraną.
Przeszłam bardzo wiele plansz, ale na ostatniej się wywaliłam. Tak stwierdziła Alka, która podsłuchiwała przykładając ucho do słuchawki z drugiej strony. Nie słyszała wiele, ale to jej widocznie wystarczyło.
– Karola, to był łatwy pack. Spróbuj jeszcze raz. – Już miałam wziąć komputer od przyjaciółki, ale wtedy przyszłam po nią mama.
– No i co miało być takie wielkie czekanie – oburzałam się. Przyjaciółka nic na to nie odpowiedziała. Odeszła wraz ze swoją matką. Więcej jej już nie zobaczyłam, ani się do niej nie dodzwoniłam. Po powrocie do domu usunęłam z komputera grę BeatStar oraz ze wszystkich możliwych nośników danych. Nigdy, przenigdy nie dam się namówić na zagranie, choćby w jedną planszę, a potem danie escape.

No i gdzie ten router?

Któregoś dnia tata chodził po domu bardzo podenerwowany.
– No, kiedy przywiozą ten cholerny router. Ja muszę go mieć zaraz, teraz! Około dwunastej ktoś do niego zadzwonił, więc tata odebrał szybko.
– Tak? Już schodzę. Dzięki Romanie. Jesteś wielki. Sprawdzałeś czy działa? O, to dobrze. Życie mi uratowałeś. A jaki jest adres IP? Acha, dobrze. To już schodzę, pa – i tata zszedł na dół w podskokach, nucąc coś pod nosem, co mu się bardzo rzadko zdarza.

Categories
Sny

Wstyd i dziobanie

Z teczki Oriola i nie tylko

Wstyd i dziobanie

Wstyd

Mama wybierała się na jakiś pogrzeb i wstała bardzo wcześnie.
Mnie bardzo chciało się spać, ale chciałam z mamą zjeść śniadanie i zamienić słów kilka, więc włączyłam radio, by się rozbudzić, a potem z wielkimi oporami zwlokłam się z łóżka. Zaspana, jeszcze w piżamie zajrzałam do kuchni.
– Cześć mamo. Zawieziesz mnie do Czostkowa, bo nie chce mi się dzisiaj siedzieć samej w domu.
– Jak chcesz, ale cioci nie będzie, bo ona też jedzie na ten pogrzeb i musiałabyś się pospieszyć.
– Może z Asią wyjdę na spacer.
– Z tego co wiem Asia jest zajęta, ale mogę umówić cię na niedzielę. Ubierzesz się w białe getry i około siedemnastej…
– Mamo, ale ja chcę na zwykły spacer z psami po lesie, a nie jakieś eleganckie, niedzielne przechadzki.
– Kochanie, na zwykłe spacery nie ma dzisiaj czasu. Ubieraj się, jeśli chcesz jechać ze mną.
Zdegustowana powlokłam się do łazienki. Asia rzeczywiście była bardzo zajęta, ale do cioci przyjechał Krystek, więc gdy mama z ciocią pojechały zaproponowałam mu mały spacer.
– No dobra, możemy się przejść – powiedział skwapliwie kuzyn.
Spacer okazał się jednak jedną wielką porażką, bo nie poszliśmy do lasu, ale do sklepu. Krystek chodził między półkami, a ja zastanawiałam się, czy spotkam dzisiaj Miśkę – suczkę sąsiadów cioci.
Nagle kuzyn podbiegł do mnie z paczką chipsów i wykrzyknął radośnie:
– Zobacz, ona jest otwarta!
– No i co – burknęłam.
– Możemy skosztować – Krystek wyciągnął sowitą garść chrupek i wpakował je sobie do ust.
– Mmm, pyszne – zachwalał. Po chwili ja też wsadziłam rękę do paczki. Krystek wziął jeszcze jedną garść i znów jął przechadzać się między półkami. Zjadłam resztę chipsów i zawołałam Krystiana.
– Chodźmy już. Krystek zgniótł opróżnioną paczkę i schował ją do kieszeni.
Opuściliśmy sklep nie zapłaciwszy za naszą osobliwą wyżerkę.
Było mi bardzo głupio i obawiałam się, czy to się kiedyś nie wyda, jak będą przeglądać monitoring.
Bałam się jednak opowiedzieć o tym zdarzeniu komukolwiek. Miśki przed furtką nie spotkaliśmy.
Nawet Nela gdzieś sobie poszła. W sumie trudno się dziwić. Kto by się ze złodziejami zadawał.

Dziobanie

Hiszpański ptak

Na montażach pan Patryk kazał sporządzić reklamę i dał nam stosowne pliki. Reklama dotyczyła świąt Bożego narodzenia. Jakiś dzieciak z matką chcieli kupić choinkę, ale nie mieli na nią pieniędzy, więc tylko oglądali drzewka, a chłopczyk płakał. Wcale mi to na reklamę nie wyglądało, ale kazali zrobić, to robiłam. Matka była trudna do wyedytowania, więc ślęczałam nad nią długo. Pan Patryk lubi dawać takie rzeczy. W końcu uporałam się i z chłopczykiem. Już miałam wołać nauczyciela, by obejrzał sesję, kiedy w słuchawkach usłyszałam jakieś dziwne klikanie, a potem rozdzierający skrzek drapieżnego ptaka.
Prędko ściągnęłam słuchawki nawet nie zatrzymawszy nagrania.
Teraz już z przestrachem zawołałam naszego realizatora dźwięku.
– Co to jest za dziwne klikanie na końcu nagrania?
– Trzeba usunąć. Nie wiesz co się z takimi śmieciami robi? – odpowiedział nauczyciel poirytowany.
Ustawiłam się więc na pierwszym niepożądanym dźwięku, zrobiłam region, zaznaczyłam go i już miałam nacisnąć delete, kiedy za oknem dał się słyszeć ten sam skrzek co w nagraniu.
Znów ściągnęłam słuchawki, by upewnić się, że to nie są dźwięki z sesji. W tym czasie pan Patryk otworzył okno i do studia wleciał wielki, beżowy ptak o ogromnych skrzydłach i ostrych szponach.
Podfrunął do nauczyciela i dziobnął go z całej siły najpierw w rękę, a potem w tarczę jego zegarka. Z dziobniętej ręki poleciała krew. Wika opuściła swoje stanowisko i złapała ptaka.
– Trzeba go wypuścić na ogród, ale nie z tej strony od studia.
– To zły pomysł. Ten ptak powinien znaleźć się w lesie. A tak w ogóle to nie jest polski ptak – powiedział Marcin.
– To co z nim zrobimy? – martwiła się Wika.
– To jest ptak z Hiszpanii – powiedział pan Patryk przerywając rozmowę moich kolegów.
– No masz – powiedziała Wika. – Nie miał skąd przylecieć tylko z Hiszpanii?
– Obawiam się, że ktoś mu w tym pomógł – mruknął Mirosław.
– To ptaszysko rozwaliło mi mój drogi zegarek! – darł się pan Patryk. – Karolcia pokaż no tą twoją sesję. – Nauczyciel założył słuchawki i wcisnął spację.
– Aaalesz to nie jest nasza reklama! Skąd ty to wzięłaś?
– No, z serwera.
– Ale Karolina brała ostatnia, bo coś jej się mak zawiesił – powiedział Marcel.
– To by dużo wyjaśniało – mruknął realizator i zdjął słuchawki.
– Znasz jakichś Hiszpanów?
– Jedynie Oriola, ale on jest przyjaźnie do mnie nastawiony.
– Co robimy z tym ptakiem? – przerwał Marcin.
– Trzeba go w coś zapakować – powiedziała Wika.
– Wezmę go do siebie. W kurniku mamy klatki, to się go zamknie w którejś z nich, a potem sprzedamy go na allegro jako ptaka egzotycznego.
– Nie głupi pomysł – powiedział pan Patryk. – Ale powiedz temu Oriolowi, że jak chce ci zlecać jakieś zadania, to niech nie rozwala nam przy tym lekcji.
– I nie pozbawia nauczyciela – dodał Mirosław.

Categories
Sny

Jak w bajce czy jak na wagarach

Na uczelni było jakoś ospale, nikomu nic się nie chciało, więc słanialiśmy się z zajęć na zajęcia.
Wiadomo, takie dni też się czasem zdarzają. Witold dziś wyjątkowo był znudzony. W końcu nie wytrzymał i odzywa się do mnie w te słowa:
– Ej, weźmy coś zróbmy.
– Ale co? – pytam zaskoczona.
– No nie wiem, przenieśmy się gdzieś, czy co? Nie mogę jakoś dzisiaj wysiedzieć na tej uczelni.
– Ja też nie mogę, no ale bez przesady. – Choć – mówi kolega i ciągnie mnie za sobą. Nie bardzo mi się to podoba, bo już od dobrych dziesięciu minut czekaliśmy na wykładowcę, więc mógł się lada chwila zjawić pod salą, ale zrezygnowana i z lekka zaciekawiona ustępuję. Witold prowadzi mnie na drugie piętro.
Stajemy na rozstaju korytarzy. Kolega rozgląda się niecierpliwie, jakby na kogoś czekał.
– I co? – pytam zawiedziona i zniecierpliwiona.
– Poczekaj chwilę, zaraz powinno się udać. – Witek skupia się trochę tak jak w miejscu gdzie król piechotą chodzi i nagle krzyczy podniecony:
– To już, to już! – Po tych słowach czuję przyjemny powiew chłodnego wiatru i… i nie stoję już na uczelnianym korytarzu, ale na jakimś wielkim placu, gdzie ogromna orkiestra symfoniczna szykuje się do występu. Witold toruje nam drogę wśród tłumu. Kiedy już znajdujemy się w pierwszym rzędzie, w pobliżu widowiska, orkiestra zaczyna grać.
Wyglądało to zupełnie tak, jakby czekali aż spokojnie się ustawimy. Dyrygentem był mężczyzna w purpurowym płaszczu wyszywanym drogocennymi klejnotami (chyba to król tej krainy).
Towarzyszyły mu dwa pekińczyki – jeden biało-berzowy, drugi biało-czarny. Przez chwilę słucham jak urzeczona pięknej muzyki, ale zaraz otrząsam się z rozmarzenia i mówię do Witolda:
– Hej, przyjacielu! Chyba powinniśmy już wracać. Nie uważasz? Wykład napewno się zaczął. Już lista obecności pewno w ruch puszczona. Trzeba się zbierać, najwyżej wrócimy tu kiedyś jeszcze.
– Ależ co ty opowiadasz Karolino! Nie czytałaś nigdy bajek?! Zawsze gdy człowiek znajduje się w takim magicznym miejscu i potem z niego wraca to okazuje się, że według naszego, ludzkiego czasu spędził tam tylko chwilę, parę minut zaledwie, albo nawet mniej. Musimy tu przeżyć jakąś przygodę zanim wrócimy.
– Aaa, i tak nam nikt nie uwierzy. Zresztą skąd wiesz, że w tym przypadku też czas się dla nas zatrzyma? Takie rzeczy przytrafiały się dzieciom a my jesteśmy przecież dorośli.
– Ojej, jak ty marudzisz. To ja cię chciałem zabrać na świetny koncert tanim kosztem a ty tego nie doceniasz. Sam król dla ciebie dyryguje a ty masz to gdzieś.
– Nie mam gdzieś tylko po prostu nie brałam dziś pod uwagę żadnych wagarów.
– A ja brałem. Następnym razem wezmę kogoś innego. Choć marudo, wracamy. – I znów przepychaliśmy się przez ciżbę, ale orkiestra nadal grała, a gdy byliśmy już całkiem daleko, usłyszeliśmy gromkie brawa. Trochę zrobiło mi się żal, że wracamy, ale już nic nie komentowałam, bo chyba by mnie Witek rozniósł.
Przeniosło nas już pod salę i tak jak przypuszczał Witold, reszta grupy nadal spokojnie czekała na wykładowcę.
– Ach… Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu – pomyślałam i zjawił się wykładowca z kluczem od sali.
Następne zajęcia mieliśmy kilka sal dalej.
Postanowiłam, że wykorzystam 15 minut przerwy i spróbuję znów się przenieść na to widowisko z orkiestrą. W tym celu udałam się na drugie piętro.
Moją torbę z laptopem zostawiłam Witoldowi mówiąc, że tylko pójdę coś załatwić i zaraz wracam. Kolega przystał na to bez problemu, ale gdy byłam w połowie drogi do celu, dogonił mnie i stwierdził, że idzie ze mną.
– A moja torba? – zapytałam.
– Nic się jej przecież nie stanie. Tam zostali nasi pod salą. Nawet jeżeli się spóźnimy na zajęcia to ktoś twą torbę weźmie.
– Może i tak – pomyślałam, ale już odechciało mi się próbować eksperymentów z przenoszeniem.
Zresztą nie wiem, czy byłabym w stanie sama coś zdziałać. Witek napewno miał jakiś tajny sposób, którego ja naturalnie nie znałam.
Mogłoby mi przecież coś się nie udać i przeniosłabym się do jakiejś biednej, patologicznej krainy pełnej głodu i mordu. Po tych przemyśleniach powiedziałam Witoldowi, że w sumie to chciałam tylko do toalety i po załatwieniu potrzeby wróciliśmy pod salę.
Nikogo już tam nie było, wszyscy weszli do środka.
Zapukawszy cicho weszliśmy i my.
Mała salka ćwiczeniowa, z jakiegoś powodu była pełna ludzi. A cóż to się stało? Może z jakichś przyczyn cały nasz rok tutaj sprowadzili.
Zrobiono mi miejsce między Dimą a Weroniką. W pobliżu była też Anastazja.
– Nie pilnowałaś swojej torby! – powiedziała z wyrzutem.
– Bo poprosiłam Witolda, aby on jej popilnował, ale wyszło jak wyszło. W każdym razie dzięki za zajęcie się nią.
Wyjęłam z torby telefon i chciałam go odblokować, by włączyć tryb samolotowy, ale po przyłożeniu palca usłyszałam taki oto komunikat: „Zostawiłaś torbę ze sprzętem w samopas, podaj pin”.
Jaki kurwa pin? – myślę poirytowana. Ten co zawsze, czy jakiś inny, specjalny, a jeżeli tak to jaki? Zaczęłam wpisywać ten pin, którego używam zawsze, ale w połowie zrezygnowałam, wcisnęłam anuluj i ze złością wrzuciłam komórkę do torby. Może nie zadzwoni, a jak zadzwoni to trudno, każdemu może się zdarzyć. Zaczęłam myśleć o przygodzie z orkiestrą. No przecież nikomu jej kurwa nie opowiem, bo i któż by w to uwierzył?

Uwagi: Scena z telefonem najprawdopodobniej wzięła się z moich niedawnych problemów z iPhonem.

Categories
Sny

Desperacki wypoczynek

– Jak chcesz tym mikrofonem nagrać? Jak go ustawisz? Czy nie za blisko aby źródła dźwięku? – pan Patryk właśnie pastwił się nad Marcinem.
Ostatnio nauczyciel był nie do zniesienia. Ja trzymałam swój mikrofon i czekałam w kolejce. Pan Paweł naznosił tego całe pudła i najwyraźniej chciał teraz użyć każdego z nich. Im bardziej zbliżała się moja kolej, tym bardziej się stresowałam. Nerwowo bawiłam się mikrofonem i rozważałam ucieczkę ze studia. W końcu nie wytrzymałam napięcia, porzuciłam gdzieś mikrofon i wymknęłam się z pomieszczenia.
Była piękna pogoda, więc nie ubierając się nawet, opuściłam mury ośrodka i dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że nie mam przy sobie białej laski. Zatrzymuję się skonsternowana na środku ścieżki, ale w pobliżu słyszę dawną koleżankę ze szkoły – Patrycję, więc łapię ją za rękaw i pytam:
– Cześć, gdzie się wybierasz?
– Na Tyniecką.
– O, to świetnie się składa. Czy możesz mnie podprowadzić?
– Jasne. – Idziemy w milczeniu. Pati o nic nie pyta, ja niczego nie chcę wiedzieć.
Następnego dnia umawiam się na spacer z panią Lodzią.
Opowiadam jej o arcy trudnych zajęciach z realizacji nagrań i podkreślam, jak bardzo te spacery są dla mnie ważne.
Wychodzę z nią jeszcze kilka razy. Wychowawczyni pokazuje mi trasę do pięknego ogrodu, gdzie przychodzą matki z dziećmi i staruszkowie a czas jakby się zatrzymywał. Od jakiegoś czasu chodzę tam już sama. W ogrodzie czuję się wspaniale, zostaję w nim coraz dłużej.
Któregoś dnia spotykam Agatę – matkę dwójki dzieci. Kobieta zaprasza mnie nawet do domu, ale odmawiam grzecznie. Z każdym dniem otwieram się przed kobietą coraz bardziej.
Opowiadam o szkole, znajomych, rodzinie, zainteresowaniach, mówię o miłości do zwierząt. Samotna matka obiecuje mi szczeniaka z ostatniego miotu jej suni. Wiosna upływa szybko, a my jesteśmy przyjaciółkami.
Kiedy przychodzi koniec roku mówię jej, że przyjdzie mi kategorycznie opuścić to miasto i dogadujemy się w sprawie szczeniaka. Tata zabierając mnie do domu na wakacje, wstępuje do Agaty i zabieramy pieska. Tata jednak nie odwozi mnie do Krasocina, lecz na Śląsk do Alicji, tłumacząc, że tak będzie najlepiej. Nie bardzo mnie to zachwyca, ale cieszę się, że ojciec nie komentuje szczeniaka. Mama Alki jest najwyraźniej przygotowana na nasz przyjazd, ale sama Ala już nie. Słysząc hałasy schodzi dopiero z góry i przeciera zaspane oczy. Nie wita mnie z entuzjazmem, jak zwykła to robić kiedyś. Koło mej nogi przechodzi Cedilla – kotka mamy Alicji. Lady nie ma w pobliżu. Pokazuję Ali swojego psa i pytam, gdzie jest jej pupilka, ale ona tylko mruczy coś pod nosem. Mama Alicji traktuje mnie jak swoją, co dodaje mi otuchy w tej dziwnej sytuacji.
Siadam na kanapie, próbuję zaprzyjaźnić się z kotem. Po chwili do pokoju wbiega Lilka.
Łapie kotkę, a ta z wielkim miaukiem wyrywa jej się z rąk.
Chcąc odwrócić uwagę dziecka od biednej kociny pokazuję jej szczeniaka, ale ona średnio się nim interesuje i zaczyna mówić coś o Lady.
Czuję się nieswojo i chcę wracać do domu.
Biorę swojego psa na kolana i zastanawiam się, czy wiosenne wagary i przyjaźń z Agatą nie wpłynęły czasem na teraźniejszą sytuację.
Żeby chociaż ta Ala mogła mnie wesprzeć. A wszystko przez kilka dodatkowych par mikrofonów.

Categories
Sny

Czarodziejki z krainy obuwia

Mieszkałam z grupką ludzi na skraju lasu.
Ktoś kiedyś powiedział nam, że w środku lasu jest pewna firma, która przyjmie od jednego, do trzech realizatorów dźwięku i dobrze im zapłaci.
Jest tylko jeden problem.
Droga do posiadłości firmy jest bardzo niebezpieczna, bo w lesie grasują dzikie zwierzęta i inne stwory, a na poszukiwanie owego miejsca trzeba się wybrać nocą, by o świcie być gotowym do pracy.
Bardzo chciałam dostać porządną pracę w fajnym zawodzie, więc wzięłam ze sobą dwie osoby i późną nocą udałam się na niebezpieczną wyprawę.
Bałam się śmiertelnie, ale zanurzałam się w coraz gęstszy las. Z zakamarków słychać było pomruki dzikich zwierząt i stworów. Im głębiej zanurzaliśmy się w las, tym stwory były odważniejsze i szczerzyły na nas zębiska. W końcu jeden z nich odważył się wyjść z zarośli i zaczął nas gonić.
Jego pobratymcy ośmieleni wybrykiem jednego osobnika, również ruszyli w jego ślady. Po wielkich męczarniach obszarpani i obdarci dotarliśmy do włoskiej firmy "Primigi".
Powitała nas młoda kobieta o przemiłym głosie, która była czarodziejką. Najpierw pozwoliła nam chwilę odpocząć, potem oprowadziła nas po firmie, a następnie rozdała zadania. Nie były one trudne do wykonania, przynajmniej dla mnie. Na koniec miła czarodziejka powiedziała:
– Skoro tak dobrze sobie radzisz i nadajesz się do naszej pracy, to dostaniesz specjalne buty, które ułatwią ci docieranie na miejsce pracy.
– Świetnie! – ucieszyłam się, bo droga była rzeczywiście niebezpieczna. Kobieta zaprowadziła mnie do innego pomieszczenia, gdzie mnóstwo dzieci przymierzało buty.
Były one pilnowane przez inne, młode czarodziejki o pogodnych twarzach i przepięknych głosach. Moja opiekunka pogroziła jakiemuś malcowi rużczką i posadziła mnie na stołku. Dzieci biegały po sali w nowych bucikach, a ja czekałam na moją parę. Po chwili wróciła moja czarodziejka. Przyniosła mi parę przepięknych balerinek.
– Czy one na pewno nadają się do chodzenia po lesie? – zapytałam z powątpiewaniem.
– Tak kochanie – odpowiedziała opiekunka słodkim głosikiem.
Buty leżały na mych stopach jak ulał.
Byłam bardzo z nich zadowolona. Przypominały mi balerinki z mojego dzieciństwa.
Trzeba było już wracać, ale w ciągu dnia prawie w ogóle się nie bałam. Kolejnej nocy włożyłam balerinki i już bez kompanów ruszyłam w las.
Kiedy tylko pojawiło się pierwsze niebezpieczeństwo, buty zaczęły mną biec i omijać przeszkody. To było bardzo dziwne uczucie.
Dzięki tak szybkiemu tempu droga do firmy wydawała się o wiele krótsza. Moja opiekunka powitała mnie z wielkim entuzjazmem i radością. Tym razem więcej mogłam odpoczywać przebywając z dziećmi, które również były nienaturalnie słodkie i grzeczne. Zaczęłam coraz bardziej doceniać wagę nowego obuwia i czuć strach przed jego zgubieniem.
Przed opuszczeniem firmy czarodziejka kazała mi zdjąć buty i ubrać zwykłe.
– Nie możesz chodzić w naszych butach bez przerwy – mówiła opiekunka.
– Bo są za słabe i szybko się zniszczą? – droczyłam się z nią.
– Nie. Bo pachną twoim dzieciństwem i są ważne.
Zgodziłam się z nią w całej rozciągłości i schowałam baleriny do woreczka. W drodze powrotnej spotkałam młodego mężczyznę, który wypytywał mnie o różne rzeczy np.: w jakie grywam gry, czy kiedyś już pracowałam i takie tam. Nie miałam wcale ochoty mu odpowiadać.
Chciałam sobie odpocząć i nacieszyć się moją pracą i butami, ale on był nieustępliwy, więc wydusiłam z siebie parę zdań na odczepnego.
– Skąd masz te buty? – zapytał mężczyzna w końcu, jakby wreszcie po zbędnych wstępach mógł przejść do sedna sprawy.
– Dostałam je od firmy, w której pracuję – powiedziałam z dumą.
– Więc ich pilnuj i strzeż, bo długo w nich nie pochodzisz.
– Skąd to możesz wiedzieć? – oburzyłam się.
– Ktoś je może zniszczyć, albo też używać – mówił mężczyzna nieco się oddalając.
– Chcesz, żebym zrobiła ci coś do gry? – zapytałam ni z gruszki, ni z pietruszki.
– Może? – odpowiedział on i na dobre zniknął wśród drzew.

Categories
Sny

Wszędzie, byle nie tam

Kiedy wybierałam się na studia miałam ogromny dylemat jaką uczelnię wybrać i spędzało mi to sen z powiek, a może raczej przysparzało snów takich jak na przykład ten.

Wszędzie byle nie tam

Znalazłam ją w internecie, zupełnie przez przypadek. Zadzwoniłam pod podany numer, by dowiedzieć się o szczegółach dotyczących rekrutacji oraz składania dokumentów. Miła pani z tamtejszego sekretariatu poinformowała mnie, że papiery można składać do końca lipca, a egzaminy wstępne odbędą się w połowie sierpnia. Już nie mogłam się doczekać egzaminów, gdyż wtedy będę mogła wreszcie pojechać do nowej szkoły traktującej o dźwięku. Co prawda to bardzo daleko od domu, ale ja już przecież chodziłam do szkoły oddalonej od mego miejsca zamieszkania. Rodzice byli sceptycznie nastawieni do mego pomysłu.
– Co to w ogóle jest za szkoła? Nigdy o niej nie słyszałem. Nowe to jakieś, kadra pewno nie doświadczona, a zwłaszcza jeśli chodzi o pracę z osobami niewidomymi. I ty chcesz być tym królikiem doświadczalnym?
– Ale to jest właśnie to, co chciałabym robić w życiu – upierałam się przy swoim.
Wysłałam co trzeba na podany adres i pozostało mi już tylko czekać do połowy sierpnia. Na egzaminy wstępne tata zawiózł mnie samochodem.
Szkoła znajdowała się na południowym wschodzie Polski, na jakimś zadupiu. Wokół dwóch budynków należących do małej uczelni rozciągał się wielki ogród z fikuśnie przyciętymi drzewami. Na egzaminy czekało już kilkunastu młodych ludzi i jakaś para staruszków.
Kiedy przyszła moja kolej zaproszono mnie do średniej wielkości pomieszczenia i wypytywano o różne rzeczy takie jak: Czy pracuję na jakimś dawie, a jeśli tak to na jakim i od jakiego okresu czasu? Jakie szkoły skończyłam? W czym jestem dobra: w montażu, w miksie czy może jeszcze w czymś innym? Jakie mam zainteresowania niezwiązane z dźwiękiem?
Wszystko im wyśpiewałam.
Opowiedziałam o tyfloinformatyce, realizacji dźwięku, pro toolsie, o tym że lubię zwierzęta a zwłaszcza psy, koty i ptaki.
– U nas jest jeden kot – powiedziała kobieta, która przeprowadzała ze mną wywiad. Po skończonej rozmowie zaprowadzono mnie do pomieszczenia z pro toolsem i kazano wykonać drobne zadanko montażowe a potem zmiksować trzy ścieżki pewnego utworu muzycznego.
Jedna z nich była ścieżką midi. Po najbardziej stresującej części, kobieta, która mnie egzaminowała, zaczęła opowiadać o wszystkim co mnie tu czeka: o studiu nagrań, o wielkim ogrodzie, w którym również odbywają się nagrania a nawet występy plenerowe, o projekcie słuchowiska pewnego kryminału napisanego przez jedną ze studentek. Wszystko to, o czym mówiła kobieta, zapowiadało się tak ciekawie i obiecująco.
Teraz byłam już święcie przekonana, że muszę się tu uczyć. Kobieta mówiła, że świetnie sobie radzę i stwierdziła, że najprawdopodobniej będę nagrywać efekty w ogrodzie wypożyczonym od nich rejestratorem oraz pracować nad słuchowiskiem.
Potem poszłam z rodzicami do tutejszego akademika.
Były tam iście domowe warunki: pokoje dwuosobowe, przestronny pokój telewizyjny, przyjemna kuchnia.
Naprawdę żyć nie umierać.
Wróciłam do domu wprost przeszczęśliwa, że będę się uczyć na tak wspaniałej uczelni.
Jednak moje szczęście nie trwało zbyt długo, bo ledwo wróciłam do domu, a już rozdzwonił się mój telefon. Dzwonili moi znajomi, bo dowiedziawszy się gdzie zamierzam studiować, zdecydowanie odradzali mi ten pomysł. Mówili, że to jakaś nowa, niezaufana uczelnia bez doświadczenia, że wezmą ode mnie kasę a gówno nauczą, że będą wykorzystywać, że nic dobrego mnie tam nie spotka.
Cierpliwie tłumaczyłam wszystkim, że nie mogą oceniać czegoś, czego sami nie znają i że jak nie spróbuję, to się nie dowiem jak tam na prawdę jest. Z początku sugestie mej rodziny i kolegów, bym zrezygnowała z tych nietypowych studiów były delikatne, nie nachalne, ale z czasem stały się one natrętne i irytujące.
Zaczęłam już nawet myśleć, że moi koledzy, zwłaszcza ci z realizacji najzwyczajniej w świecie zazdroszczą mi nowego wyzwania. We wrześniu udałam się do Krakowa, by odwiedzić moją dawną szkołę, gdyż w pełni zdawałam sobie sprawę, że jadąc na drugi koniec Polski nie będę miała okazji, by to uczynić w najbliższym czasie. Tam również spotkała mnie niemiła niespodzianka, gdyż każdy jeden nauczyciel, każdy jeden kolega, odradzał mi pójście na wybraną przeze mnie uczelnię.
Jedna z moich lepszych koleżanek – Alicja, przywiozła nawet własnego psa i w ramach protestu, dając mi go na ręce powiedziała:
– Jeżeli nie zrezygnujesz z uczelni, przestanę się tym zwierzęciem opiekować i zdechnie ono z głodu oraz chorób wszelakich.
– To jest twój pies – mruknęłam, przytulając go do siebie i wtedy koleżanka się rozpłakała.
Podeszła do niej jej matka i przytulając powiedziała:
– Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Coś na pewno wymyślimy. Po nieudanej wizycie w mej dawnej szkole nawet rodzice zaczęli odradzać mi pójdście na wschodnią uczelnię i miałam po prostu przechlapane. W kilka dni po wizycie w Krakowie dostałam zaproszenie od rodziców Ali na wyjazd do Hiszpani. Ponieważ do wyjazdu na uczelnię miałam prawie miesiąc czasu a zagraniczne wczasy miały trwać niecały tydzień, zgodziłam się na nie chętnie.
Może tam przynajmniej nikt nie będzie się czepiać o moje studia.
Udało mi się nawet pożyczyć rejestrator od Marcina, by będąc za granicą nagrać kilka efektów i przekazać na dzień dobry dla mojej uczelni i przy okazji się wykazać. W Hiszpanii było cudownie, pogoda dopisywała.
Większość dnia spędzaliśmy na plaży. Bawiłam się z małą siostrą Alicji, lepiąc zamki z piasku i zbierając muszelki.
Wieczorami nagrywałam mewy, albo dźwięki otoczenia. Żal mi było samej Ali, że musi się kisić w szkole, ale taki już przywilej studentów, że od października zaczynają. W ostatni dzień pobytu w tym słonecznym kraju zmoncono mój wakacyjny jeszcze spokój. Leżąc na kocu, bo nie chciało mi się tego dnia ganiać z Lilką po brzegu, myślałam o nagranych do tej pory efektach i że po przyjeździe do domu, a przed wyjazdem na uczelnię, muszę je jeszcze obrobić, ktoś zbliżył się bardzo do mego koca. Tym kimś okazał się być Oriol.
Przywitawszy się pomarudzi nieco, że go nie odwiedziłam, poczym poruszył drażliwy, ten co ostatnio wszyscy moi znajomi temat:
– Czy naprawdę musisz iść na tę wschodnią uczelnię? – zapytał z wyrzutem.
Tak muszę – odpowiedziałam wściekle. Pójdę tam i nic wam wszystkim do tego! Zazdrościcie mi i tyle. Rodzicom przykro, bo znów będę daleko od domu, koledzy z realizacji po prostu zazdroszczą mi powodzenia, a reszta znajomych z dawnej szkoły pewnie wolałaby, żebym została w Krakowie. Ty natomiast… – urwałam, bo cała moja złość, która kumulowała się od miesiąca skupiła się na biednym Oriolu.
A ty co masz do tego, że jakaś twoja polska znajoma z facebooka znalazła sobie uczelnię, na której zamierza studiować? – powiedziałam już znacznie spokojniej.
– Twoja przyjaciółka Alicja poprosiła mnie gorąco, bym odwiódł cię od tego pomysłu, kiedy zjawisz się w Hiszpanii.
– A uargumentowała to jakoś? – zapytałam zrezygnowana. W tym momencie podeszła do nas Lilka i wręczyła mnie i Oriolowi po gładkim kamyczku.
– Skoro tyle bliskich ci osób mówi, byś zrezygnowała…
– Dobrze, mogę zrezygnować, jeżeli mi powiesz dlaczego nie mogę tam się uczyć.
– Zapytaj się swojej przyjaciółki. – Po tych słowach Oriol sobie poszedł z gładkim kamyczkiem w dłoni, a Lila zmoczyła mnie włażąc mi na koc.
Wróciwszy do domu obrobiłam nagrane za granicą efekty i zadzwoniłam do Katarzyny, by pochwalić się miłymi wczasami. Koleżanka naturalnie pytała, czy dalej mam zamiar iść na tę uczelnię.
– Tak, nie zmieniłam zdania – odpowiedziałam i wymigałam się od dalszej rozmowy.
Leżąc już w łóżku analizowałam wszystkie rozmowy z mymi znajomymi dotyczące tematu mojego studiowania i postanowiłam, że na złość wszystkim będę się tam uczyć i pokażę im, że się da i że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Categories
Sny

Chemia, fizyka czy jeszcze coś innego

Ze szkolnej teczki wyciągnięte

Chemia, fizyka czy jeszcze coś innego

Planowo powinna być fizyka, ale pani nie mogła się zdecydować, czy zrobić fizykę czy chemię aż w końcu zdecydowała się, że opowie nam fizyczno-chemiczny film. Film opowiadał o bardzo zapracowanej szefowej pewnej firmy, która miała duże kłopoty. Nagle, jak to często bywa w moich snach, stałam się bohaterką tegoż filmu i odbierałam pogróżki przez telefon.
Jedynym wyjściem z tej okropnej sytuacji było fizyczno-chemiczne hasło, którego pani nie chciała nam podać, a które było potrzebne, by się odteleportować w bezpieczne miejsce. W końcu jednak pani podała wreszcie upragnione hasło i znalazłam się na ruchomych schodach, które na małą chwilkę przeniosły mnie do jakiegoś biura a potem znalazłam się znów w sali fizycznej.
Pani przestała opowiadać film, bo lekcja się skończyła.
– A teraz zostaniecie u mnie na jeszcze jedną lekcję, bo nie zrealizowałam z wami dziś żadnego tematu.
– Ale my mamy rekolekcje – zaprotestowałam.
– To nic, ja was zwolnię. Po tych słowach pani udała się pod portiernię, by powiadomić idących do kościoła nauczycieli, że nie idziemy z nimi.
Bardzo mnie nauczycielka wkurzyła, więc wyszłam z klasy i rozpłakałam się. Na korytarzu spotkała mnie pani Ania i zapytała co się dzieje.
– Bo pani Ola nie chce nas puścić na rekolekcje!
Nauczycielka zabrała mnie więc ze szkoły i przeprowadziła przez ulicę a potem przekazała jakiemuś innemu wychowawcy. W kościele było bardzo cicho i nie wiedziałam, czy te rekolekcje się już skończyły, czy może jeszcze się nie zaczęły. Po chwili okazało się, że rekolekcji teraz nie ma, ale za to jest zbiórka przedmiotów niepotrzebnych w tym: płyt, kaset video i magnetofonowych, a nawet ekspresów do kawy.
Poprosiłam panią Krystynę, żeby powiedziała mi jakie tu są płyty.
Jedną mi nawet puściła na cały kościół. Była to płyta Abby, ale piosenki tego zespołu śpiewały jakieś nastolatki, które wygrały w jakichś konkursach.
Była też płyta Genesis i zabrałam ją ze sobą.
Jednak w domu okazało się, że to też jakaś podróbka, że te utwory śpiewają jacyś Ukraińcy.
Wkurzyło mnie to bardzo, ale na szczęście w mym pokoju znalazła się pani Krystyna i oddałam jej płytę, na szczęście nie miała nic przeciwko temu.
Bardzo nieprzyjemne były dzisiejsze przygody i nie chciałabym przeżyć ich jeszcze raz, ani nie poleciłabym ich nikomu innemu.

Categories
Sny

Ciesz się, że w ogóle je masz

Z teczki dotyczącej praktyk

Ciesz się, że w ogóle je masz

Dostałam praktyki w jakiejś dużej firmie.
Poszłam tam z radością, by zmierzyć się z zadaniami, które mi powierzą. W firmie było mnóstwo ludzi. Mój opiekun praktyk zabrał mnie do jednego z rozlicznych gabinetów, gdzie odbyła się rozmowa.
Musiałam opowiedzieć panu wszystko odnośnie mojej edukacji.
Opowiedziałam więc o technikum tyfloinformatycznym, o szkole muzycznej i wreszcie o studium.
Jego sekretarki skrzętnie wszystko zapisywały.
Zdziwiło mnie bardzo, że mężczyzna ogromnie dużo o mnie wiedział i trochę mnie to nawet przestraszyło, więc zapytałam:
– Skąd pan to wszystko o mnie wie?
Bo wystaje ci koza z nosa i ona mówi o wszystkim.
Matko jedyna, koza z nosa. Jak ja wyglądam na tych praktykach – pomyślałam z przestrachem pocierając nos. Po rozmowie opiekun zaprowadził mnie do dużego pomieszczenia pełnego ludzi i na chwilę tam zostawił.
Wtedy podeszła do mnie kobieta z miską zupy.
– Masz, mieszaj – warknęła i odeszła. Ujęłam łyżkę w dłoń i posłusznie mieszałam, ale już po chwili zaczęłam się zastanawiać o co tu chodzi i jak właściwie smakuje ta zupina. Po chwili wahania spróbowałam jej ukradkiem. Smakowała jak niedoprawiony krupnik. Kobieta która mi go podała nagle pojawiła się na horyzoncie, więc zapytałam:
– Czy mogę tę zupę zjeść?
– A próbowałaś? – zapytała z kolei kobieta.
– Nie. – odpowiedziałam cicho i ruszyłam łyżką w zupie, poczym nieznacznie przetarłam twarz, by zetrzeć ślady zupy jeśli takowe były.
– Zjedz jak chcesz – powiedziała tym swoim burkliwym tonem kobieta.
Wzięłam do ust kilka łyżek, ale zaraz zrezygnowałam, bo zupa była niesmaczna. Po chwili wrócił mój opiekun, więc porzuciłam resztkę zupy i poszłam z nim do jakiegoś biura.
Posadził mnie przed stertą pełną papierów i zapytał:
– Lubisz przekładać papierki?
– Ja nie przyszłam na praktyki biurowe – wyraziłam swoją niechęć do takiego rodzaju pracy.
– Musisz wkładać papiery do tego oto urządzenia – powiedział wskazując coś drukarkopodobnego.
– Wszystko? – upewniłam się.
– Nie. Tylko niektóre.
– Które? – dopytywałam się dalej.
– Które będziesz uważać za stosowne.
Wkładałam więc co którąś kartkę, a urządzenie wydawało różne dźwięki. Czasem był to dźwięk drukowania, czasem ksero, a czasem niszczarki.
Kiedy urządzenie niszczyło papiery zastanawiałam się, czy to nic ważnego, ale pracowałam dalej. W końcu nie interesuje mnie ta cholerna firma.
Kiedy mój opiekun ponownie się mną zainteresował, znów zaprotestowałam, że przyszłam tu, by pracować z dźwiękiem, a nie z papierami.
Wtedy mężczyzna kazał włożyć jeszcze kilka kartek, a sam przeglądał jakiś segregator, a potem wziął mnie znów do tego dużego pomieszczenia i posadził przed jakimś komputerem.
Teraz pozostało tylko czekać na polecenia opiekuna i mieć nadzieję, że to nie będzie dotyczyć worda, ani Excela, ale mężczyzna znów gdzieś zniknął.

EltenLink