Categories
Sny

Godzina B (z dedykacją dla Patesa)

Oto sen o pogodzie z dedykacją dla Patesa

Godzina B

Udało mi się załatwić dodatkowe, prywatne praktyki, które miały się odbyć w czasie najbliższych ferii.

Pierwszy dzień praktyk.

Mam szampański nastrój, bo wiem co mnie czeka, wracam na stare śmieci. Na miejscu zastaję pana Wojtka i jakiegoś obcego mężczyznę, którzy rozprawiają zawzięcie o jakimś projekcie. Przysłuchuję się im z zaciekawieniem.
Wreszcie pan Wojciech mnie zauważa i zaprasza na stare miejsce obok siebie. Panowie włączają mnie do rozmowy.
Potem jeszcze coś dogrywają do tego projektu a ja cały czas na posterunku. Co jakiś czas przychodzi do mnie mały, puchaty piesek i kiedy nie jestem zajęta biorę go nawet na kolana, albo głaszczę przelotnie. Późnym popołudniem, już prawie pod koniec mego pobytu w studiu, przychodzi jakaś pani z koszem szczeniaków. Pan Wojtek mówi, że to małe tej suczki, którą widywałam w ciągu dnia. Szczeniąt jest aż osiem: siedem suczek i jeden piesek.
– To dobrze, że przyniosłaś małe tutaj. Nie będą nam one zbytnio przeszkadzać, a przynajmniej nasi klienci będą je widywać i może który się skusi na jednego – powiedział pan Wojtek.
– A czy ja mogę być pierwszą chętną? – pytam nieśmiało.
– Jasne – odpowiadają realizator i kobieta zgodnym chórem.
– Chciałabym sukę – mówię.
– To nawet lepiej – mówi pan Wojtek i podsuwa mi kosz z małymi, wyjmując z niego jedynego samca, żeby mi się nie pomyliło. I którego tu wybrać? Wszystkie leżą zgodnie w ciasnej kupce, wszystkie do siebie podobne. W końcu wybieram najtłustrzego i najpuszystszego szczeniaka.
Wyciągam go z kosza, a kobieta zakłada mu czerwoną obrożę, by go odróżnić od innych piesków.
– Jest najładniejsza z całego miotu. Masz nosa dziewczyno – mówi pan Wojtek. – Na razie nie możesz wziąć jeszcze psa, bo jest trochę za mały, dlatego go oznaczamy – mówi kobieta i wkłada małego z powrotem do kosza a ten błyskawicznie znajduje się przy reszcie.
Jest mi trochę przykro z tego powodu, bo akurat mam ferie i mogłabym go zacząć wychowywać, ale ufam właścicielom, że dadzą mi go w swoim czasie i nie zapomną o mnie.

Drugi dzień praktyk

Zjawiam się w studiu dość wcześnie. Na razie nic się nie dzieje. Pan Wojciech miksuje coś niedbale, a pan Marek jak zwykle kręci się po studiu, robi herbatę, kawę. Biorę dorosłą sukę na kolana, bo ta zjawia się przy mnie i przyglądam się jej uważnie. W końcu to jej potomka przyjdzie mi trzymać w domu. Suka bardzo przypomina mi jamniczkę długowłosą, którą widziałam kiedyś na długim spacerze po Krakowie z wychowawczynią. Już miałam zapytać, czy psinka jest rasowa, kiedy ktoś niecierpliwie zapukał do studia.
Otwiera pan Marek i wpuszcza kobietę po pięćdziesiątce o niskim głosie.
– Czy możemy już zacząć nagranie? Mamy tyle do zrobienia – kobieta rzuca torebkę w kąt, rozgląda się po pomieszczeniu.
– A to kto? – pyta podchodząc do mnie.
– To nasza praktykantka. Chce się czegoś od nas nauczyć. Sama też coś doradzi. Spokojnie, pani Amalio, nie zakłóci nam ona pracy.
– W porządku. W takim razie proszę zacząć się przygotowywać, a ja w tym czasie wezmę oddech.
Czułam, że kobiecie jakoś nie daje spokoju moja obecność. Do studia, w trakcie mych oficjalnych praktyk przychodziły różne osoby, ale nigdy nikomu nie zawadzałam. Nagle kobieta zbliżyła się do mnie bardzo i zapytała:
– Czy mogłabyś koleżanko, pożyczyć mi swoich butów na czas nagrania? –
Miałam akurat na sobie znienawidzone letnie półbuty, kupione jakiś czas temu od pani z ratlerkiem.
– Oj, obawiam się droga pani, że będzie to niemożliwe. Mam bardzo małą stopę i zaopatruję się w obuwie w sklepach dla dzieci.
– Karolino, nasza klientka jest tancerką i ma zgrabne nóżki – zauważył pan Marek z wyrzutem.
– Ileż ta baba im płaci, że tak się za nią ujmują – pomyślałam i zdjęłam z nóg znienawidzone obuwie. Kobieta wyrwała mi je łapczywie, jakbym miała zaraz zmiienić zdanie i jej nie pożyczyć tych butów. Oddała mi swoje.
Były może ciut za duże, ale niezwykle wygodne i przyznam, spodobały mi się. Pomyślałam więc, że skoro ona tak pragnie tych moich staroci, to możemy się przecież zamienić na zawsze. Na razie jednak nie zaproponowałam jej tego, bo przyznam szczerze, czułam jakiś respekt przed tą dziwną damą. Wreszcie studio było przygotowane do nagrania popisów Amalii.
Puszczono jakąś dziwną, wschodnią muzykę, łudząco podobną do muzyki z planszy w rythm Rage i kobieta zaczęła stepować a potem dodała jeszcze zawodzący śpiew, który pasował do owej wschodniej melodii. Kiedy utwór się skończył, kobieta opadła na najbliższe krzesło i z lekka posapywała.
– Czy nagranie się udało? – spytała słabym głosem i otarła pot z czoła.
– Powinno być dobrze – powiedział pan Marek i puścił je.
Obawiałam się, że kobieta zacznie wybrzydzać i będą nagrywać jej dziki taniec po sto razy, ale na szczęście Amalia poprzestała na tym pierwszym.
– Czy mogę pożyczyć twoje buty do końca nagrań? – zapytała kobieta. – To ona tu będzie przychodzić codziennie? – pomyślałam. Wcale mi się ten obrót sprawy nie podobał, bo przy niej realizatorzy byli niezwykle spięci i każdy przy tej pani czuł się jak na tykającej bombie zegarowej.
– Tak proszę pani. Możemy się nawet wymienić, bo przyznam szczerze, iż nie darzę sympatią mojego obuwia. Mogę nawet wskazać pani sklep, gdzie było ono zakupione.
– Dobrze, w takim razie nie muszę tu przychodzić codziennie, skoro nie jestem uzależniona od pana praktykantki. Mam jeszcze coś do załatwienia w tych stronach. Dam więc wcześniej znać kiedy znów się tu zjawię – powiedziała tancerka zwracając się do pana Kawki. Chyba to będzie po jutrze, albo w piątek.
– Uff. Chociaż jeden dzień spokoju od tego babsztyla – pomyślałam a realizatorzy pewnie mieli podobne odczucia.
Wreszcie kobieta opuściła studio (w moich butach). To jedyna korzyść z jej wizyty dla mnie, a dla realizatorów będzie nią suma, którą ona ich zaszczyci po zakończeniu sesji nagraniowej.
Przeszło mi też przez myśl, że Amalia może zechcieć wziąć jednego ze szczeniaków i może mieć takiego samego nosa jak ja a realizatorzy nie odmówią tej „damie” nawet zajętego już psa. No na prawdę, nie mogłam gorzej trafić.

Trzeci dzień praktyk.

Tata wchodzi do mojego pokoju, otwiera drzwi balkonowe i wślizguje mi się do łóżka.
– Wyziębisz tu! – protestuję nawet nie otwierając oczu, bo chce mi się potwornie spać. Po wczorajszych przygodach potrzebowałabym chyba nocy i z połowy dnia, by czuć się wypoczęta.
Otworzywszy jedno oko wciskam przycisk na zegarku mówiącym i słyszę: jedenasta zero zero. O boże! Praktyki zaczynam od dwunastej. I co teraz?
Zrywam się z łóżka nie zważając na tatę i biegnę do łazienki.
Zaczynam się ubierać, ale gdy słyszę, że tata opuszcza moje pielesze, wracam do swego pokoju, by je pościelić.
Włączam radio w nadziei, że poinformują mnie, iż jest godzina ósma.
Minęła właśnie, w radiu zet: Godzina B.
– Co? – upuszczam prześcieradło i łapię za pilota.
Zmieniam stację na rmf Maxx. Uff. Słyszę głos Irka Jakubka, który prowadzi poranne „Wstawaj, nie udawaj”. Tak nielubiana dotąd audycja z powodu drętwych żarcików prowadzącego, teraz była balsamem na moje skołatane nerwy.
Dokończyłam ścielenie łóżka i zaczęłam się na powrót ubierać. Nie dawała mi jednak spokoju ta godzina B w radiu zet. To przecież porządna, szanująca się stacja, która nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek wygłupy.
Zaczęłam sobie wszystko analizować. Przyjemne, bynajmniej nie mroźne powietrze dochodzące zza drzwi balkonowych oraz śpiew ptaków, które o tej porze roku raczej nie powinny mieć miejsca;
– dziwne zachowanie mego zegarka mówiącego i jeszcze to radio.
Podeszłam do biurka, by sprawdzić godzinę na Iphon’ie.
Drżącymi rękami ujęłam telefon, przyłożyłam palec by go odblokować i usłyszałam jak voice over, głosem Zosi mówi:…

Categories
Sny

Głodna jestem, ku**a mać (z dedykacją dla Skrzypeńki)

Uwaga 1: Tekst jest z dedykacją dla Skrzypeńki.
Uwaga 2: Tekst może zawierać wulgaryzmy!

Głodna jestem, kurwa mać

Od Alicji przyjechałam prosto do szkoły i spóźniłam się na lekcje. Na szczęście nikt się tym specjalnie nie przejął. Nie mogłam się na nich skupić. Obiad był okropny. Zrezygnowana przyszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Wika chciała coś zamówić, ale stwierdziła, że nie ma kasy. Zadzwoniła do mnie mama. Z chęcią odebrałam, bo nie chciałam już do reszty rozleniwić się na tym łóżku.
– Co się stało mamuś?
– Mam do ciebie prośbę. Czy mogłabyś doradzić pewnej pani w sprawie kupna skrzypiec? Ty jesteś taka muzyczna, ty na realizacji jesteś.
– Ok, mogę. A kiedy ma to nastąpić?
– Jak ci puszczę sygnał, zejdziesz pod portiernię, gdzie spotkasz tę panią.
– W porządku, czekam. – W tym czasie kiedy ja rozmawiałam z mamą Wika jednak zmieniła zdanie i zamówiła jakąś zapiekankę.
Byłam na nią wściekła, że mi nie przerwała rozmowy i nie dokonała zamówienia ze mną.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?! Ja jestem głodna. Kurwa mać! – Mój telefon właśnie się odezwał, więc biegiem schodzę na dół. Kobieta, która szukała porady miała dość niski głos i była wysoka.
Zabrała mnie do sali organowej 102, gdzie czekał na nas mężczyzna o pięknym głosie, z kilkoma instrumentami. Nie był on jednak sam.
Przebywały tam jeszcze nauczycielki organów i jeszcze jakiś nauczyciel od innego przedmiotu ze szkoły muzycznej.
Kiedy facet wyjął jedne ze skrzypiec z futerału i przyłożył smyczek do strun, nauczycielki zaczęły prosić o ciszę, więc mężczyzna zaczął grać bardzo cichutko.
– Te biorę! Te, te, te!
– Proszę nie być pochopną. Te skrzypce tak brzmią, bo pan gra na nich z tłumikiem. Proszę spróbować jeszcze jakieś… – odezwałam się, bo skoro ciążyła na mnie odpowiedzialność wyboru odpowiedniego instrumentu, to nie mogłam pozwolić na wybranie pierwszych lepszych skrzypiec. Kobieta okazała się być nieugięta i kupiła instrument. Po co więc byłam jej potrzebna? Mężczyzna od skrzypiec jakby zauważył moje zakłopotanie, bo poklepał mnie po ramieniu.
Rozczarowana wróciłam do sypialni. Zamówienie do Wiki jeszcze nie przyszło, za to odebrała ona telefon, że bardzo się opóźni dostarczenie go.
Kiedy odprowadzałam kobietę ze skrzypcami na portiernię, dostałam od niej małego kapuśniaczka i teraz wyjęłam go z kieszeni, zaczęłam jeść. Był pyszny, ale jedyny i tylko zaostrzył mój apetyt.
– Kurwa, kurwa, kurwa mać! – wydarłam się na cały pokój.
– No przestań już! – wołały dziewczyny.
– Ty będziesz zaraz jeść, to siedź cicho – burknęłam do Wiki i wtedy ponownie zadzwonił jej telefon. To facet wreszcie dotarł z zamówieniem.
Kiedy koleżanka je przyniosła ja wyszłam z pokoju, by nie czuć zapachu jedzenia i nie słyszeć pomlaskiwań.
Stałam na korytarzu jak głupia i chciałam, by ten dzień już się skończył. Zadzwoniła mama.
– No, byłaś przy tych skrzypcach?
– Byłam, ale ta babka sama sobie poradziła. Nie byłam tam wcale potrzebna i jeszcze ominęła mnie kolacja.
– Jutro się okaże, czy dokonała dobrego wyboru – mówi mama i odkłada słuchawkę, najwyraźniej niezbyt zadowolona z obrotu sprawy.
Wracam do pokoju. Wiktoria kończy jeść.
Wyciągam z szafki stare, zeschnięte ciastka i postanawiam, że gdy tylko skończę się pożywiać, pójdę do sali organowej. Szybko kończę nędzny posiłek. W sali zastaję jedynie panią Marię, która informuje mnie, że mężczyzna od skrzypiec jest w studiu. Idę tam i z niecierpliwością szarpię za klamkę. Sprzedawca instrumentów rozmawia właśnie z panem Patrykiem a ja staję cichutko w drzwiach i słucham z zapartym tchem.
– Zobaczymy kto jest dobry w miksie. Skrzypce nic nam nie powiedziały, bo kobieta nie pozwoliła im się wykazać. Wybierała instrumenty nie zważając na ich rady. Musimy wymyślić coś innego.
– To przynieś jakieś nagranie. Dam im na lekcji i ocenimy potem.
– W porządku, ale pamiętaj. Zostało już niewiele czasu. Ta damulka pokrzyżowała nam plany. Najlepiej by było, gdybyś sprowadził ich jak najszybciej.
– To nie jest możliwe. Wątpię, że będą chcieli miksować poza lekcjami. Poza tym ja też mam swoje zajęcia a studio wiecznie zajęte.
– Wymyśl coś.
– Dobrze, więc jeszcze dziś wieczorem dam ci znać. Może będę ich wzywać po kolei i tak mimochodem sprawdzać? Nie zawiodę cię na pewno.
Kiedy mężczyzna wychodził, zauważył mnie w drzwiach i powiedział:
– O, mamy już pierwszą kandydatkę. Proszę Patryku, oto ona. – i wypchnął mnie na środek studia.
Stałam zaskoczona takim obrotem sprawy. Zabiję tę Wiktorię.
Gdyby nie to jej przeklęte żarcie, nie miałabym tych dziwnych przygód.

Categories
Sny

Dokonaj korekcji, choć przeszkadzają w percepcji

Kiedy pakowałam się do szkoły poprosiłam mamę o nasiona nerkowca zamiast chipsów. Mama była trochę zaskoczona, ale ucieszyła się, że wreszcie zaczęłam dbać o swoje zdrowie. Ja sama nie wiedziałam co mnie wtedy naszło. W szkole na percepcji pan Fryderyk był jakoś markotny i nawet nie chciało mu się z nami pracować, więc Marcin zaproponował, byśmy dokonali korekcji na kawce.
Nauczyciel przystał na to i zabraliśmy się do pracy. W trakcie zmagań z niesfornym ptakiem, w mej kieszeni rozdzwoniła się komórka, więc wyszłam na korytarz, by odebrać. Dzwoniła mama i denerwowała się na mnie, że nie pamiętam o dziadku i nie umiem uszanować żałoby.
Pytała też o moje zdrowie: czy odpowiednio często piję wodę i jem nasiona nerkowca.
Odpowiedziałam, że przecież dopiero przyjechałam do szkoły i nawet lekcji jeszcze nie skończyłam.
Byłam wściekła, że mama przerywa mi pracę dotyczącą korekcji.
Chciałam, by mama wreszcie zakończyła rozmowę, ale wcale jej się to nie uśmiechało. Gdy wreszcie udało mi się zakończyć irytującą rozmowę, w klasie panowała cisza, zupełnie tak, jakby wszyscy czekali na mnie aż skończę.
Usiadłam na miejscu, ale wtedy kawka odleciała i pan Fryderyk westchnął ciężko zrezygnowany i znów nie wiedzieliśmy co dalej robić. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy przerwy.
Niech sobie pan Fryderyk wróci do domu i odpocznie, bo najwidoczniej tego potrzebuje.

Categories
Sny

Co jest ważniejsze, historia czy piosenka

To jeden z moich ulubionych snów dotyczących Lady Gagi. Bardzo jest infantylny, ale jakoś mam do niego sentyment.

Co jest ważniejsze, historia czy piosenka?

Kiedy tata rozmawiał z kimś przez telefon ktoś zadzwonił do drzwi, więc ojciec skończył rozmowę telefoniczną i poszedł otworzyć. Wpuścił do domu kobietę w średnim wieku, która zaproponowała nam cudowną podróż na Malediwy, gdzie obecnie przebywała mama.
Walorem tej podróży było to, że kobieta obiecała nam, że podczas rejsu na statku dostaniemy odpowiednie dla siebie zajęcie. Tata zgodził się na podróż zaproponowaną przez kobietę zwłaszcza, że mogła się ona odbyć za darmo.
Było to dla mnie trochę podejrzane, bo rzadko, albo nawet wcale nie zdarza się, by ktoś proponował za darmo tak daleką podróż i to jeszcze z wszelkimi wygodami i udogodnieniami, jednak chęć zasmakowania przygody nie pozwoliła mi zaprotestować woli ojca. Podróż odbywała się zgodnie z planem na warunkach ustalonych z tatą przez kobietę. Tata dostał jakieś zajęcie zgodne z jego pracą i zainteresowaniami i nawet nie wiem dokładnie jakie, gdyż rzadko się z nim widywałam, bo sama miałam co robić.
Mianowicie dostałam zlecenie, bym napisała jakąś ciekawą historię na podstawie piosenki Lady Gagi pt. „Speechless”. Kobieta w średnim wieku, która ustalała z nami warunki umowy była moją osobistą sekretarką i zapisywała wszystko, co jej kazałam, bo na żadnym z komputerów nie było programu udźwiękowiającego, a sama nie wzięłam ze sobą laptopa, gdyż nie spodziewałam się, by mi był on w podróży do czegoś potrzebny.
Kiedy historia była już zupełnie gotowa kobieta zaprowadziła mnie do niedużego przytulnego, biurowego gabineciku o jasnym wnętrzu, gdzie jak się okazało urzędowała Lady Gaga. Kobieta zostawiła nas same, więc nie mając czasu do stracenia szybko wręczyłam jej swoją historię, która z resztą bardzo jej się spodobała. Już miałam wyjść z gabinetu i uznać sprawę za pomyślnie zakończoną, kiedy usłyszałam zgrzyt w zamku i zdałyśmy sobie sprawę, że nas zamknięto.
Potem usłyszałyśmy z głośnika umieszczonego u góry Sali:
– Zostałyście porwane przez bandziora tego statku i nikt was nie uratuje dopóki któraś z was nie odda swego dzieła na ręce bandziora (w tym wypadku była to piosenka „speechless zaśpiewana przez Lady Gagę, lub historia na pisana przeze mnie na podstawie tejże piosenki).
Macie czas do końca podróży! – przemawiał niezmordowanie głos z megafonu. Jak się nie zdecydujecie to będzie z wami źle!
– Zaśpiewaj im tę piosenkę – namawiałam Gagę. To będzie mniejsze zło, bo co to dla ciebie zaśpiewać ją 1 raz więcej czy mniej, a moja historia jeszcze nie ujrzała światła dziennego, więc musi być chroniona, żeby ją można było ładnie wydać i mieć z niej pożytek. Przecież ty też na tym skorzystasz, bo ta historia dotyczy twojej piosenki!
– Czyli uważasz, że mój głos i to, ile w tę piosenkę włożyłam zaangażowania i pracy już się nie liczą? – odpowiadała na to Gaga. Ta piosenka jest dla mnie w dalszym ciągu tak ważna jak była w dniu powstania.
Podczas kiedy tak dochodziłyśmy się o to która ma oddać swoje dzieło w ręce bandziora przyszedł Radosław, by nas uratować, ale niestety mu się nie udało, bo nie znał dostatecznie angielskiego, by to zrobić. Na szczęście na statku zaczęły się dziać inne rzeczy, które sprawiły, że bandzior miał inne sprawy do załatwienia i na początku w ogóle się nami nie przejmowano, a potem wypuszczono nas z pomieszczenia, które było naszym tymczasowym więzieniem. Na koniec podróży każdy przedstawił efekt swojej pracy wykonanej podczas rejsu, a na samiutki koniec odczytałam swoją historię przed wszystkimi, a Lady Gaga zaśpiewała „Speechless". Ta historia skończyła się happy Endem zwłaszcza, że zabrałyśmy bardzo zmęczoną i wyczerpaną pracą mamę do domu i opowiedziałam jej całą przygodę na statku i w ogóle od samego początku jak się to wszystko zaczęło.

Categories
Sny

Wakacje nad morzem

Te wakacje przyszło nam spędzać w domku na plaży. Pojechałam tam z mamą, ciocią Olą, Asią i Dorotką.
Każda z nas miała swój mały, przytulny pokoik i było nam na prawdę dobrze. W moim pokoju był komputer i dużo płyt. Był tam nawet wymarzony album Alicji zespołu Fun Factory i już zaczęłam się zastanawiać, czy właściciele tego domku by nam go nie odstąpili. W końcu skoro dali te płyty tutaj, to już im na nich tak bardzo nie zależy, a przecież nie mam zamiaru tego albumu kraść. No nic.
Muszę porozmawiać o tym jeszcze z innymi.
Któregoś dnia przyszła do nas jakaś pani z dziewczyną w moim wieku, która była chora umysłowo, ale nie wiem, co to dokładnie było. Dziewczyna była wysoka, miała niski głos i nie przypadła mi do gustu.
Kręciła się po domu jak u siebie, grzebała w płytach, których w tym domu było pełno, kazała sobie pokazywać swoje rzeczy i chwaliła się czego to ona nie ma w swoim domu. Może to ta kobieta, co tu z nią przyszła jest właścicielką tego domku skoro dziewczyna się tak panoszy? – zastanawiałam się i jeszcze co było chyba w tym wszystkim najgorsze chwaliła się jakie ma chore biodra i plecy.
Choroba polegała na tym, że miała tam bardzo zniszczoną, ciemniejszą niż wszędzie indziej skórę, którą kazała sobie dotykać. Skóra w tych chorych miejscach była bardzo nieprzyjemna a w dodatku bałam się, czy tą chorobą nie można się zarazić. Dziewczyna mówiła, że czasami w tych miejscach rany jej się otwierają i wtedy to tak boli, że nie można się ruszyć i trzeba zaraz jechać do szpitala, by to lekarze czym prędzej zszyli. Na koniec ich pobytu kobieta wyjęła ze swej dużej przepastnej torby garnek z jakąś gęstą zupą.
– To jest dla was. Jak ją zjecie, to spotka was tutaj coś fajnego – powiedziała kobieta.
– Nauczę was jak powinno się ją jeść – zaoferowała się dziewczyna i nałożyła wszystkim na talerz.
Była to bardzo pyszna zupa z żółtym serem i z boczkiem. Gdy kobieta z dziewczyną opuściły dom zaczęliśmy się zastanawiać jak spędzić dzisiejsze popołudnie. W końcu zdecydowałyśmy, że Mama z ciocią i z Dorotką pójdą do miasteczka rozejrzeć się jakie tu są atrakcje, a my z Asią zostaniemy tutaj, przejrzymy płyty a potem udamy się na plażę i zwiedzimy okolicę od strony morza. Gdy część rodziny opuściła dom włączyłam płytę Fun Factory i posłuchałam jej chwilę, ale innych płyt już nie przeglądałam. Chciałam już iść na plażę a że Asia podzielała mój entuzjazm wyszłyśmy co prędzej z domu nie zabierając nawet komórek. Na plaży było cudownie. Nie było nikogo oprócz nas, wszędzie biegały mewy i skrzeczały wesoło. W oddali z pobliskiego lasku dochodziły też głosy innych ptaków.
Woda była przyjemnie chłodna, ale nie kąpałyśmy się w niej tylko pozwalałyśmy, by oblewała nam stopy.
Czułyśmy się bardzo szczęśliwe i zastanawiałyśmy się, czy to sprawka tej pysznej zupy, czy po prostu jest nam dobrze. Rozmawiałam też z Asią o płycie Fun Factory i ona stwierdziła, że właściciele nie będą raczej nas odwiedzać, żeby nam nie przeszkadzać, ale zawsze można do nich zadzwonić i zwyczajnie odkupić płytę. Rodzice na pewno mają do nich numer skoro załatwili te wczasy. Tak uspokojona szłam dalej brzegiem morza i wdychałam rześkie morskie powietrze pełne jodu. Po powrocie ze spaceru zastałyśmy już resztę rodziny w domu. Dorotka pochwaliła się, że wypatrzyła w pobliżu stadninę koni i że już umówiła nas wszystkich na pierwsze spotkanie jutro rano.
– To świetnie – pomyślałam. Zawsze to jakaś odmiana od morza i plaży.
Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, by jak najdłużej przebywać w stadninie. Na miejscu okazało się, że są oni w posiadaniu mojego ulubionego konia Sylwera, który wygląda jak dalmatyńczyk.
Trochę zdziwiło mnie, że ten koń tu jest, bo poznałam go w niemczech, potem był w stadninie w Bukowie, a teraz jest tutaj. Czy on za mną jeździ, czy co? Z początku Doris chciała na nim pojechać, ale widząc moją nietęgą minę ustąpiła mi i wybrała sobie jakiegoś jasnego konika.
Obiecałam jej, że następnym razem dam jej się przejechać. Przejażdżka była długa i przyjemna. Jeździłyśmy po jakichś zagajnikach. Mój koń był spokojny. Bardzo dobrze mi się na nim jechało aż do czasu, gdy chciałam z niego zejść na chwilę.
Wtedy to przy schodzeniu pokiereszowałam siodło i kręcący się w pobliżu człowiek powiedział, że długo tak nie ujadę. Zrezygnowana próbowałam to naprawić, a że nie wychodziło mi wcale poprosiłam mężczyznę, by mi pomógł.
Spóźniona dotarłam na miejsce spotkania. Właściciel stadniny zaczął się do mnie sapać, że nie przyprowadziłam od razu konia skoro nie mogłam na nim jechać i opóźniłam cały ich dzień, ale ja nie chciałam marnować tak pięknej przejażdżki na fajnym koniu. Rodzina na szczęście nie denerwowała się na mnie o to opóźnienie tylko pytali co się stało więc im opowiedziałam. Mężczyzna postraszył mnie jeszcze na koniec, że następnym razem nie da mi tego konia.
– Następnym razem, to pojedzie na nim Dorotka a potem może facet zapomni o całym zajściu – pomyślałam i opuściliśmy bramy stadniny.
– Kiedy następne spotkanie? – zapytała Asia.
– Po jutrze – odpowiedziała mama.
– Bardzo fajny jest ten jasny koń i chyba nie muszę już jechać na twoim dalmatyńczyku – powiedziała Dorotka.
– A wiecie, że w niedzielę można wziąć konia na bardzo długo i wyjechać na nim poza teren stadniny i jeździć nim gdzie się chce, tylko trzeba o tym wcześniej poinformować właścicieli, zaklepać sobie konia, no i oczywiście więcej mu za to zapłacić – powiedziała mama.
– To fajnie, zrobimy tak? – zapytały równocześnie Asia z Dorotką.
– Zobaczymy jeszcze – powiedziała ciocia, której nie uśmiechało się wydawać tyle pieniędzy na jakieś tam konie.
– Ale będziemy musiały zabrać ze sobą tę dziewczynę, bo ta kobieta mnie o to prosiła – powiedziała mama.
– Dobra, może być – powiedziałyśmy chórem, tylko ciocia się nic nie odezwała.
– A czy ta kobieta jest właścicielką naszego domku?
– Tak – powiedziała mama rzeczowo.
– To dobrze. Będzie ją można zapytać o Fun Factory przy najbliższej okazji – pomyślałam usatysfakcjonowana.

Categories
Sny

To zamieszanie pochodzi z Grecji

Niemal od zawsze moim występom na scenie towarzyszył stres, dlatego na kilka dni przed wystąpieniem śniły mi się różne straszne rzeczy z tym związane np. Takie jak ta.

To zamieszanie pochodzi z Grecji

Był ostatni czwartek roku szkolnego i odbywała się właśnie próba do końcowo-rocznej akademii, tyle, że w tym roku była ona o wiele huczniejsza, ponieważ wzorowała się na akademiach greckich, co bezustannie nam przypominano.
Próba szła nam dość gładko, ale mimo to organizatorzy akademii zdecydowali, że po niedługiej przerwie zrobią jeszcze jedną próbę, a że przedstawienie było bardzo długie, to wszyscy biorący w nim udział naturalnie bardzo się z tego ucieszyli. Jak wszyscy byłam bardzo zmęczona długą próbą, więc postanowiłam przedłużyć sobie przerwę zwłaszcza, że miałam coś ważnego do załatwienia i chciałam też coś zjeść, bo przez to próbidło nawet nie zjadłam drugiego śniadania. Tą ważną sprawą było załatwienie sobie wejściówki na mały występ Alicji w jakimś krakowskim radiu. W tym celu poszłam więc do studia nagrań, gdzie akurat urzędował pan Patryk i poprosiłam go o bilet. Dał mi bez problemu.
Dopiero potem zaczęły się schody.
Idąc na obiad spotkałam dwie Australijki i Marlę z Niemiec, które pytały co to jutro za impreza, ale ja ich nie zrozumiałam. W końcu Marla zapytała o której się zaczyna, a ja jej odpowiedziałam, że o jedenastej, bo tak mówili organizatorzy.
Wtedy do naszej rozmowy wcięła się pani od angielskiego i zawołała do mnie z wielkim oburzeniem:
– To ja cię tyle uczyłam, a ty nawet dobrze godziny po angielsku nie umiesz podać! Przecież nie jedenasta tylko 13:49.
– Ale tu nie chodzi o moją znajomość angielskiego. Mnie powiedziano, że występ jest o jedenastej i tyle. – nauczycielka nic już na to nie odpowiedziała tylko gdzieś sobie poszła wraz z Australijkami. To rzeczywiście jest jakiś ważny występ skoro aż Niemców na niego zaprosili – pomyślałam z lekkim przestrachem i już nieco szybciej niż planowałam pochłonęłam obiad i pobiegłam z powrotem na drugą próbę i ku mojemu zdziwieniu dobiegała już końca, a ja zamiast się z tego cieszyć zaczęłam się bać, że mi jednak nie wyjdzie albo coś. Po próbie pani jeszcze raz przypomniała w jakie stroje mamy się ubrać i o której jutro się stawić i wtedy rozpoczęło się ogólne narzekanie:
– Ja się boję, że zapomnę tekstu! – nudził Edward.
– A ja się boję, że źle wejdę – martwiło się jakieś dziecko z podstawówki.
– Ja też mogę zapomnieć tekstu – szepnęłam cichutko, żeby nikt przypadkiem mnie nie usłyszał, a pani jęła odpowiadać na wszystkie te skargi.
– Nie możesz Edwardzie mieć żadnej kartki, bo tak w Grecji nigdy nie było. Tylko jedna dziewczyna ma marynowaną kartkę, ale ona jest widząca… itd., itd…

Przedstawienie nam nie wyszło, ale chyba nie z mojego powodu, już nawet nie pamiętam.
Wiem tylko, że groźby wychowawców i organizatorów się spełniły i nie pojechaliśmy na ten weekend do domu. W sumie to dobrze, bo będę mogła usłyszeć przyjaciółkę w radiu jak śpiewa jakąś eurodensową piosenkę. W sobotę wieczorem wypisałam się z internatu i pognałam jak na skrzydłach do radia. Byłam trochę rozczarowana, bo na miejscu okazało się, że najpierw odbędzie się jakiś mecz tenisa, który będzie transmitowany, a potem dopiero będzie występ Alicji. W chwilę później znów się ucieszyłam, bo w meczu tym grała moja kuzynka Wiktoria i w dodatku wygrywała. W przerwie między setami podeszła do mnie jakaś pani w średnim wieku i zapytała niskim, tajemniczym głosem:
– Kto kogo zamordował?
– Nie wiem. – odpowiedziałam jeszcze spokojnie kobiecie, ale w duchu już zaczynałam się bać.
Żeby tylko nie zabili Wiktorii albo Ali.
Przerwa przedłużała się coraz bardziej, więc udałam się w poszukiwaniu studia, gdzie mogłabym znaleźć Alicję, bo miała śpiewać w innym, mniejszym pomieszczeniu, nie tym, gdzie odbywał się mecz.
Klucząc tak po długich, pozawijanych korytarzach radia i martwiąc się o mych bliskich coraz bardziej, usłyszałam głos tej pani z Niemiec, co oprowadzała nas po radiu i telewizji niemieckiej. Z nadzieją, że kobieta będzie w stanie mi jakoś pomóc i nie zostawi mnie na lodzie, próbowałam do niej podejść i usłyszałam jak ktoś po polsku powiedział:
– Wiem, to ci z Baden-Baden. Oni nie lubią konkurencji.
Zrobiło mi się jeszcze straszniej. Kobiety z Niemiec już nigdzie nie było słychać, a ja nadal nie wiedziałam gdzie są Ala i Wiktoria.

Przypisy

Baden-Baden – to stacja radiowa o której wspomniała nam pani z Niemiec, gdy zwiedzaliśmy radio. Podobno oni często nadają w nocy wszystkim stacjom, gdy tam nie ma dyżuru – przynajmniej tak zrozumiałam, bo nie chciałam się już dopytywać.

Categories
Sny

Telewizja nie jest niezawodna

Jak Wam już wspominałam bardzo lubiłam grać w BeatStara i pisałam nawet trochę z jego twórcą i jak to zwykle u mnie bywa, zaczął pojawiać się on w moich snach, więc założyłam mu… że tak powiem osobną teczkę i co jakiś czas będę ją dla Was otwierać.

Telewizja nie jest niezawodna

Był zwyczajny poranek. Pani Maria zawitała do naszego pokoju jakaś podekscytowana.
– Czy ma pani dla nas jakieś wieści? – zapytała Antonina znad monitora swego laptopa.
– Tak, dlatego właśnie tak szybko do was przychodzę. W najbliższych dniach przyjeżdża do naszej szkoły telewizja, by nakręcić odcinek pewnego programu.
– Czego on dotyczy? – zapytała Aniela.
– Spełniania marzeń, ale tych dotyczących sprowadzania. Będzie można poprosić np. o sprowadzenie do szkoły jakiegoś celebryty, jakiejś mało znanej, trudno dostępnej rośliny czy zwierzęcia, oczywiście w granicach rozsądku. Czy chciałaby któraś wziąć w tym udział?
– Ja wezmę – mówię do wychowawczyni.
– Tak przypuszczałam. A kogo chcesz sobie sprowadzić?
– Przyjdę do pani za chwilę z podjętą decyzją.
Dobrze, w takim razie czekam na ciebie w pokoju wychowawców. – Pani Maria wyszła a ja zaczęłam myśleć: A co by było, jakby tak do szkoły sprowadzić Oriola? Co prawda on nie jest celebrytą, ale mieszka daleko i nie musiałby za nic płacić. Na pewno by się zgodził, bo kiedyś pisał, że chciałby poznać mnie i Wikę. Tak, to będzie dobry pomysł. Wybiegłam z sypialni i popędziłam do pokoju wychowawców.
Pani Maria piła sobie kawę i robiła coś na tablecie.
– I co? – zapytała już bez wcześniejszego entuzjazmu.
– Chcę sprowadzić do szkoły Oriola Gómeza z Barcelony.
– Dobrze, w takim razie idź do sali 102 i powiedz to telewizji.
Uczyniłam tak. Mężczyźni i kobieta, którzy tam dyżurowali zapisali sobie skrzętnie moje życzenie i kazali przyjść jutro, ok. siedemnastej.
Nikogo więcej nie poinformowałam jaką osobę chcę sprowadzić, bo pewnie spotkałoby się to z wielkim rozczarowaniem.
Następnego dnia, w sali czekała już telewizja oraz kilka osób biorących udział w zabawie. Nic się jednak nie działo.
Wszyscy rozmawiali, niektórzy chodzili po sali z niecierpliwością, rozkładano sprzęt.
Wreszcie wybiła godzina siedemnasta i program się rozpoczął.
Wszyscy otrzymali to, co sobie zamówili. Ich życzenia nie czekały na nich jednak na miejscu, tylko albo w ich pokojach, albo gdzieś w ogrodzie, albo na jednym z holi.
Ciekawe gdzie ja zobaczę się z Oriolem – myślałam zniecierpliwiona, ale chyba postanowiono zostawić mnie sobie na koniec i już wkrótce miałam się przekonać dlaczego.
Kiedy wszyscy uczestnicy programu rozeszli się do swoich zamówień a wraz z nimi przydzieleni im kamerzyści, podeszli do mnie mężczyzna i kobieta z telewizji oznajmiając:
– Niestety dostarczenie pani znajomego nie powiodło się, ponieważ trafił on do radia Eska i nic nie możemy na to poradzić.
Byłam na nich wściekła.
Dałam im przecież stosunkowo łatwe zadanie. Nie musieli przedzierać się przez ochroniarzy jakiegoś zadufanego w sobie celebryty, ani wdzierać się siłą do jego zapełnionego po brzegi celebryckiego planu zajęć. Co za niemoty w tej telewizji pracują – myślałam zagryzając zęby, by nie powiedzieć tego na głos, bo nie wiedziałam, czy jeszcze się coś nagrywa czy też nie.
Nawet nie mówiąc nikomu do widzenia, opuściłam salę organową i ze spuszczoną głową udałam się do swojego pokoju.
Włączyłam komputer oraz boomboxa. Marcin Wojciechowski w radiu Zet panował niepodzielnie, ale ja przełączyłam na Eskę.
Odpaliłam mirandę. Oriol był dostępny. Chciałam do niego napisać i zapytać dlaczego tak się stało, ale wtedy przyszła Aniela ze swoją ulubioną ferajną i jak zwykle w ich hałaśliwej obecności nie mogłam zebrać myśli. W Esce Puoteck gadał o tym i o owym, ale ja go nie słuchałam.
Napisałam smsa do pani Marii, że źle się ta historia skończyła.
Wtedy wychowawczyni do mnie zadzwoniła z tymi słowami:
– Karola, co się przejmujesz. Ciebie nie wpuścili na antenę, tylko tych ze spełnionymi życzeniami. Telewizja nie jest niezawodna, ale zawsze umie znaleźć wyjście z sytuacji.
– Jakie wyjście? Narobić człowiekowi nadziei i sobie pójść?
– Przecież reszta była zadowolona a o tobie nikt się nie dowie. To nie było nagrywane. – To Marstwo mnie nie rozumie. Nie ma w ogóle sensu z nią rozmawiać. Coś tam jeszcze bąknęłam do wychowawczyni i rozłączyłam się. Nie miałam się komu więcej pożalić. Wika poszła chyba do chłopaków, Antonina odgrodziła się słuchawkami od świata, Kryśka zmęczona hałasem wyszła na korytarz wraz ze swoim nieodłącznym Iphonem a Aniela wiadomo co robiła: hałasowała z Kornelią i jej spółką.
Może Alicja chociaż jest?
Zaraz to sprawdzę, tylko wyłączę tego złoma.
Nagle słyszę, ktoś do mnie pisze na fb. To pewnie Marcel pyta jak było w programie telewizyjnym. A nijak. Nie wiedziałeś, że telewizja kłamie? – napisałam do niego nawet nie czekając aż skończy swoją wiadomość. Miałam chandrę stulecia i wiedziałam, że długo się z niej nie wygrzebię. Zadzwoniła moja komórka. To pewnie pani Maria. Nie miałam ochoty odbierać, ale to uczyniłam.
– Dzwoniłam do tej telewizji i powiedziałam, że jesteś na nich zła. Poinformowali mnie, że możesz wystąpić w następnym odcinku tego programu i twoje zamówienie będzie zrealizowane jako pierwsze, ale musi być inne niż ostatnio.
– A niech się wypchają – powiedziałam nie hamując się. Niech sobie w dupę wsadzą ten swój program.
– Karolcia, uspokój się. Może jutro o tym porozmawiamy, a na razie odpocznij sobie. Jutro spojrzysz na to trzeźwym umysłem.
– Na nic nie będę spoglądać – burknęłam i rozłączyłam się.
Znowu ktoś do mnie pisał. I po co ja się wszystkim pochwaliłam moim udziałem w programie? Teraz pewnie będą się pytać dlaczego mnie w telewizji nie widzieli i takie tam a ja nie mam ochoty tego rozdrapywać. Ktoś wszedł do naszego pokoju. To kolejna osoba do spółki Anieli i Kornelii.
Będzie jeszcze głośniej, jeszcze bardziej wku***jąco.
Wyłączyłam radio a komputer porzuciłam na łóżku. Idę stąd, bo normalnie zaraz coś rozwalę. W tej szkolinie nawet chandry spokojnie mieć nie można.
Następnego dnia pani Maria przyszła do mnie z gościem z telewizji. Człowiek ten zaproponował mi, że skoro kategorycznie nie chcę ponownie wziąć udziału w ich programie, to w ramach przeprosin wynajmą specjalnych tłumaczy, którzy przetłumaczą kilka moich zapisków na różne języki. Wybrałam więc niemiecki, angielski, francuski oraz hiszpański i zdecydowałam się na trzy moje historyjki. Już wieczorem dostałam gotowe tłumaczenia.
Chciałam dać hiszpańską wersję Oriolowi w ramach rekompensaty za nieudane spotkanie w szkole, ale najpierw dałam Kaśce wersję angielską, by tak z ciekawości zobaczyła jak to brzmi w tym języku. Koleżanka na szczęście miała trochę czasu i zaraz wzięła się do czytania. Ze smutkiem poinformowała mnie, że teksty zostały przetłumaczone byle jak, niczym przez google tłumacza i nie ma co ich pokazywać komukolwiek. To przechodzi ludzkie pojęcie, co oni ze mną wyprawiają. Szczęście całe, że nie zdążyłam pokazać tego Oriolowi.
Znów zadzwoniłam do pani Marii, ale ona nie odebrała.
Niech no tylko przyjdzie jutro do pracy, niech sobie zobaczy, jak jej kochana, znajdująca wyjście z absolutnie każdej sytuacji telewizja obeszła się z moimi opowiadaniami. Niech zobaczy, niech się przekona!

Categories
Sny

Tajny klub audiofili oraz fabryka dzieci

Przez cały długi dzień Alicja próbowała się do mnie dodzwonić, lecz z marnym skutkiem, dlatego późnym wieczorem złapałam za telefon i odzwoniłam do koleżanki.
– Dobry wieczór Alicjo. Cóż się takiego stało, że wydzwaniasz do mnie przez cały dzień?
– Mam nowy, wspaniały pomysł na życie Karolino.
Hm, ty i te twoje pomysły – nie ukrywałam braku entuzjazmu, co do jej nowego przedsięwzięcia.
No więc co tym razem? Planujesz założyć hodowlę ciem, czy może zaczniesz otaczać czcią jakąś firmę pro audio, bądź firmę produkującą telefony komórkowe?
– Nie żartuj sobie dziewczyno. To jest poważna sprawa!
– No więc o co chodzi? – zapytałam już łagodniej i bez tej drwiny, która towarzyszyła mi od początku naszej rozmowy.
– Planuję założyć tajny klub audiofili i pomyślałam, że gdyby przyszło ci mieszkać w Krakowie, to mogłabyś do niego należeć. A jeżeli mieszkałabyś gdzie indziej, to udzielałabyś się na naszej facebookowej grupie. Podejrzewam, że już od połowy września klub ruszy z kopyta.
– No, akurat tak się składa, że będę mieszkać w Krakowie, więc mogę zobaczyć to twoje nowe cudo, ale nie obiecuję, że będę stałym uczestnikiem waszych klubowych spotkań i posiedzeń.
– Tu się na prawdę nie ma z czego śmiać – oburzyła się koleżanka, znów słysząc lekką drwinę w mym głosie.
– No dobrze, już dobrze. Daj mi znać kiedy odbędzie się pierwsze spotkanie, a chętnie się na nim zjawię. – Po zakończonej rozmowie szybko zapomniałam o nowym, pewnie jak zwykle niedorzecznym pomyśle Ali. Od czasu tamtej rozmowy nie komunikowałam się z koleżanką w żaden sposób.
Kiedy nadszedł wrzesień otrzymałam sms’owo oraz mailowo informację, że 15. września, o godzinie 19:30, mam stawić się w sali 015 na pierwsze, organizacyjne spotkanie tajnego klubu audiofili. Z ogromną ciekawością stawiłam się o wyznaczonej porze i w wyznaczonym miejscu.
Członków klubu było bardzo niewielu, bo zaledwie: ja, Alicja, jakieś dwie dziewczyny i chłopak. Dziewczyny praktycznie w ogóle się nie odzywały.
Przedstawiły się krótko i zwięźle. Miały bardzo podobne do siebie głosy i trzymały się razem. Za to mężczyzna już od pierwszego spotkania przypadł mi do gustu. Był parę lat ode mnie starszy i miał piękny głos. Mówił dużo, ale bynajmniej nie była to niedorzeczna, pozbawiona sensu paplanina.
Gość nie wspominał nic o swej rodzinie, ale pochwalił się, że ma własne, nieduże studio nagrań, w którym dużo pracuje, co naturalnie pochłania mnóstwo jego czasu. Na kolejnych spotkaniach klubu to on podrzucał tematy i stał się naszym leaderem.
Przynosił nawet do pokazania swój sprzęt i własne produkcje muzyczne. Bardzo też chciał poznać tutejsze, szkolne studio nagrań. Spotkania klubowe odbywały się raz w tygodniu, w środy, bądź w czwartki.
Było to uzależnione od czasu naszego leadera.
Któregoś dnia mężczyzna zaprosił mnie i Alicję do swojego studia.
Zgodziłyśmy się z ochotą, ale że leader nasz mieszkał we Wrocławiu i tam miał swój dźwiękowy skarbiec musiałyśmy ustalić termin na jakiś weekend. W końcu dogadaliśmy się, że to będzie nie ta, ale przyszła sobota i niedziela. W piątek wracałam z tatą do domu samochodem, gdyż chciałam sobie przeprać ciuchy i coś tam jeszcze zabrać z domu. W czasie podróży zadzwoniła do taty mama. Ojciec podał mi słuchawkę, bo chciał skupić się na drodze.
– Słuchaliście może jakichś wiadomości w radiu? Słyszeliście co się stało?…
– Nie nie – przerwałam mamie jej potok słów. – Ja właśnie przysypiałam. Radio gra cichuteńko. Droga jest trudno przejezdna, więc tata też nie zwraca uwagi na nic innego oprócz jazdy.
– Ktoś produkuje dzieci i wyrzuca je w śnieg! – wykrzyczała w słuchawkę mama.
– Dobrze. W takim razie obejrzymy dziennik, jak tylko wrócimy do domu – ucięłam sucho i rozłączyłam się, by kontynuować samochodową drzemkę. Coś jednak nie pozwalało mi zasnąć, jakiś bliżej nieokreślony niepokój. W domu zasiedliśmy wszyscy przed telewizorem.

To niemowlę zostało odnalezione przez dwie góralki. Leżało porzucone w śniegu, niedbale owinięte w pieluszki. Podobna sytuacja miała miejsce parę dni wcześniej na północnym wschodzie Polski. Odnaleziono już sprawcę tych niegodnych postępków. Jest nim Marcin S. On i jego dwóch wspólników zajmowało się sztucznym pozyskiwaniem dzieci. Jak na razie nie wiadomo w jaki sposób tego dokonywano. Odnalezione dzieci są zdrowe. To chłopiec i dziewczynka. Na codzień Marcin S. zajmował się prowadzeniem wrocławskiego studia nagrań.

Starałam się nie pokazać po sobie żadnych emocji, ale zaraz po dzienniku poszłam do swego pokoju, naturalnie by zadzwonić do Alicji i nakazać rozwiązanie klubu.

Categories
Sny

Prześladowca

Byłam na koncercie, gdzie najbardziej podobał mi się śpiew pewnej dziewczyny w moim wieku.
Była baletnicą i śpiewała po włosku. W rodzinie nikt jej nie rozumiał i przez to była bardzo smutna i melancholijna. W przerwie udałam się w poszukiwaniu innych atrakcji tego muzycznego przedsięwzięcia. W tym celu opuściłam budynek i udałam się wprost przed siebie.
Natrafiłam na starą chatę, gdzie przebywało dużo małych dzieci i jakaś stara babuleńka.
Pożaliła mi się chwilę jacy to oni są biedni i jak im źle w tej chatynce. Wracając z powrotem na koncert spotkałam Phila Collinsa i już razem udaliśmy się do sali. Piosenkarz zaprosił mnie do swojej loży i powiedział, że zna tę dziewczynę, która śpiewała przed przerwą.
Opowiadał mi jakie ma ciężkie życie i że bardzo chciałby jej pomóc, ale do końca nie wie jak. Po przerwie to ona rozpoczynała drugą część koncertu, ale śpiewając nieco szybszą niż przedtem piosenkę nagle urwała w pół słowa i nie dokończyła już potem piosenki.
Przez resztę koncertu nie słuchałam już innych wykonawców tylko myślałam o smutnej baletnicy, która z jakiegoś nieznanego nikomu powodu przerwała swój piękny występ. Po koncercie już na zewnątrz Phil poznał mnie z ową tajemniczą melancholiczką. Lecz ona zamiast się przywitać powiedziała, że musi natychmiast uciekać, bo pewien mężczyzna, który sie w niej zakochał a ona go odrzuciła, prześladuje ją teraz i chce ją nawet zgładzić, dlatego właśnie przerwała swój drugi występ.
-Zaczekaj! W takim razie ja ci pomogę – zaoferowałam się. Wezmę tylko psa mojej cioci, która była z nami na koncercie, bo on może się nam przydać, gdyż jest bardzo czujny i mądry i możemy razem nawiewać.
– Dziękuję ci dobra dziewczyno – odpowiedziała baletnica i w oczekiwaniu na mnie wdała się w dość chaotyczną pogawędkę z Collinsem.
Kiedy tylko zorganizowałam psa i poinformowałam ciocię o moich zamiarach podeszłam do baletnicy, ale piosenkarza już przy niej nie było, a szkoda. Dziewczyna nie była jednak sama. Był z nią jeszcze jakiś mężczyzna z kobietą po pięćdziesiątce.
Udaliśmy się w pobliski las i przyspieszaliśmy coraz bardziej. Na dworze ciemno już było, a powietrze tak przyjemnie chłodne pieściło nasze ciała.
Prowadziło małżeństwo zorganizowane przez baletnicę – zapewne jacyś jej znajomi albo rodzina, nie miałam zamiaru wdawać się w szczegóły. Nad ranem byliśmy już bardzo zmęczeni, ale dziewczyna kazała iść dalej.
Dopiero bladym świtem pozwoliła się zatrzymać i zjedliśmy coś niecoś z przygotowanych przez nią nie wiadomo kiedy zapasów. Spaliśmy mało a chodziliśmy szybko. Momentami nawet biegliśmy.
Pewnej nocy idąc tak przez las natrafiliśmy na ranczo. Z początku baletnica nie chciała się tam zatrzymać, ale my ją przegłosowaliśmy mówiąc, że przecież ktoś tu mieszka to na pewno nam pomoże, a jak będziemy tak biec i biec w nieskończoność, to w końcu wykitujemy, albo ten bandzior wykorzysta nasze zmęczenie i nas złapie. Po tych gorących namowach ze strony jej rodziny czy znajomych, dziewczyna dała się uprosić na odpoczynek na ranczu. Jak się okazało była to posiadłość Huberta Urbańskiego, ale ten nie wpuścił nas do żadnego budynku tylko kazał rozbić obóz na zewnątrz, co naturalnie wcale nam się nie podobało, bo przecież nie możemy liczyć wtedy na pełne bezpieczeństwo.
Miałam jakieś nieprzyjemne przeczucie, że ten złoczyńca ukrywa się na tym ranczu, w którymś z budynków. Nie powiedziałam tego jednak dziewczynie, bo kazałaby iść dalej a już nawet mój pies nie wytrzymywał tej forsownej wędrówki i musiałam go nieść na rękach.
– Kto na warcie? – zapytałam mych towarzyszy sama nie kwapiąc się na to stanowisko.
Nikt mi jednak nie odpowiedział. Już po chwili spałam snem sprawiedliwego. Obudziło mnie warczenie psa.
Zerwałam się na równe nogi i stojąc tak w ciszy nocy usłyszałam, że w najbliższym mi budynku ktoś właśnie zgasił światło i wychodzi ze swojego pokoju.
– On tu jest! – wrzasnęłam wtedy przeraźliwie, a baletnica już zerwała się na równe nogi i poczęła uciekać ile sił w nogach nie zważając wcale na resztę kompanii. Pobiegłam za nią nie zwracając uwagi, czy pies biegnie za mną. O poranku dziewczyna wreszcie zatrzymała się.
Usiedliśmy na trawie wyczerpani. Psa wśród nas nie było. I co ja powiem cioci?: że zgubiłam ich ukochaną rasową, drogą Przytulankę?
Nagle usłyszałam męski głos wołający zza krzaków. To był Phil Collins i w dodatku trzymał mojego psa na rekach. Tak bardzo chciałam wtedy pujść z nim i zostawić to spanikowane, uciekające towarzystwo, więc zwierzyłam mu się z tego. Baletnica zaraz do nas podeszła a usłyszawszy to zapytała:
– Odchodzisz, zostawiasz nas?
– Nie mogę już dłużej. Już nawet mój pies się męczy.
– Rozumiem – powiedziała smutno dziewczyna i odeszła do swoich.
Poszłam więc z Philem Collinsem przez las już nie dbając o pośpiech. Wędrowaliśmy tak przez kilka godzin aż dotarliśmy do chaty, która była bardzo podobna do tej z przerwy w koncercie. Piosenkarz powiedział, że niestety musi mnie tutaj zostawić, bo ma z tymi ludźmi parę spraw do załatwienia. Bardzo było mi przykro i chciało mi się płakać. Mężczyzna oddał mi psa, którego przez całą drogę trzymał na rękach i odszedł. Stropiona usiadłam na mchu, położyłam psa obok siebie i płakałam. Po jakiejś godzinie obudził mnie telefon. Dzwonił prześladowca tancerki. Powiedziałam mu, że jesteśmy w Czechach i podałam nawet konkretne miejsce myśląc w duchu:
– Mam nadzieję, że my na prawdę nie jesteśmy w Czechach, bo ta dziewczyna miała takie zabójcze tempo, że wszystko jest możliwe. Po rozmowie z gostkiem podniosłam się z ziemi, wzięłam psa na ręce i udałam się w dalszą drogę. Po drodze spotkałam baletnicę i jej znajomych.
Szli bardzo wolno.
Byli skrajnie wyczerpani.
Powiedziałam im, że dzwonił do mnie ich prześladowca, ale oni już na nic nie zwracali uwagi.
Zmęczeni legli na trawie a ja ich pilnowałam, bo byłam wypoczęta.
Jeszcze kilka dni wędrowaliśmy tak po leśnych pustkowiach aż dotarliśmy do jakiejś wsi, gdzie zaprzestaliśmy ucieczki i każde udało się w swoją stronę.
Ciekawe, czy ten bandzior jeszcze dziewczynę prześladuje, czy w pogoni za nami coś mu się stało? A może biedaczka ukrywa się do tej pory w jakiejś dziurze zabitej dechami rezygnując całkowicie ze sławy jaką mógłby dać jej taniec i śpiew?
Tego nikt nie wie, nawet ja, choć przeżyłam tę historię, ale do końca życia zapamiętam jej głos i jeśli tylko powróci na scenę na pewno się o tym dowiem.

Categories
Sny

Najpierw wycieczka, następnie mili goście

Moim ulubionym dziennikarzem jest Marcin Wojciechowski z radia Zet. Był taki czas, kiedy lubił mi się on śnić w bardzo nietypowy sposób, a że tych historii trochę się uzbierało, to również doczekały się one osobnego folderu. Co jakiś czas będę więc Wam je przedstawiać. Oto pierwsza z nich:

Najpierw wycieczka, następnie mili goście

Pojechałam z rodzicami i ze znajomymi na nadmorską wycieczkę. Mój pokój, bo każdy dostawał jedynkę, takie były tam luksusy przypominał lokum w logosie – luksusowym warszawskim hotelu.
Moi rodzice wraz z naszymi znajomymi dołączyli do jeszcze jednej dużej grupy, w której był również Marcin Wojciechowski. Wycieczka była organizowana przez projekt wypoczywajmy razem i wszystko było za darmo.
Wypady wciągu dnia były bardzo męczące, bo dużo się nachodziliśmy i wracaliśmy późno do hotelu.
Wieczorem nie miałam nawet ochoty odwiedzać znajomych, taka byłam wyczerpana.
Któregoś dnia kiedy siedzieliśmy sobie na ławce, by chwilę odpocząć, napić się, czy zjeść prowiant, Radosław przysiadł się do Wojciechowskiego, bo już go wyczaił wśród uczestników wycieczki i zaczął rozprawiać z nim o muzyce. W końcu dziennikarz dał mu płytę zespołu Fatboy, a ja byłam o to zazdrosna. Nie dlatego, że dostał ją od mojego ulubionego prezentera radiowego, lecz dlatego, że będzie ją miał.
Kiedy otrzymał płytę musieliśmy już posiedzenie kończyć, więc wstaliśmy wszyscy z ławek czy z miękkiej trawy, na której właśnie siedzieliśmy, a Radek powiedział zadowolony ni to do mnie, ni to do wszystkich:
– Dostałem płytę Fatboya i dam ją wujkowi Pruszczyńskiemu! – po tych słowach zbliżył się do mnie i pomachał mi płytą przed nosem, a ja miałam ochotę go roznieść.
Tego dnia wcześniej wróciliśmy z wypadu i nie byłam taka zmęczona, poza tym roznosiły mnie jeszcze emocje po historii z płytą. Po niezwykle sytej obiadokolacji odwiedziłam Marcina Wojciechowskiego.
Spodziewałam się zastać go przy muzyce tak jak Julkę – jedną z koleżanek zakręconych na punkcie muzyki, ale on siedział przed telewizorem wraz z jakimś starszym panem oraz mym tatą.
Posiedziałam z nimi chwilę po czym wróciłam do swego pokoju i poszłam spać. Następnego dnia miał się odbyć kolejny punkt wycieczki. Mianowicie mieliśmy podzielić się na grupy i jedna z osób lub też jedna z rodzin miała zaprosić resztę grupy na noc i ugościć suto, by wypoczęli przed końcową podróżą do swego własnego domu. My, tzn. moi rodzice i ja, mieliśmy zabrać ze sobą Wojciechowskiego i tego starszego pana, który wczoraj u niego siedział. To dlatego tata wczoraj u nich był, bo znał dalszy plan wycieczki i chciał się z nimi umówić. W domu mężczyźni zostali dobrze ugoszczeni, bo babcia Marysia, która nie dała się namówić na wycieczkę i nie pojechała z nami, by pilnować domu, została odpowiednio wcześnie o gościach poinformowana i zrobiła pyszną obiadokolację. Mężczyźni mieli spędzić noc w pokoju gościnnym jak na gości przystało.
Zanim jednak poszli spać posiedziałam u nich wraz z rodzicami, ale znów nie zagadałam do Wojciechowskiego, bo byłam na niego cięta o tą płytę.
Dopiero pod koniec pobytu w ich tymczasowym pokoju powiedziałam mu jakiej muzyki słucham i o jakich płytach marzę. Na koniec chciałam im zagrać coś na pianinie, bo powiedziałam, że chodzę do szkoły muzycznej, ale zbiły mnie z tropu moje płyty Alanis, które leżały na klapie od pianina. Co one tu robią? – zaczęłam się zastanawiać.
Miałam ochotę zapytać o to rodziców i trochę ich ochrzanić, ale stwierdziłam, że nie będę robić w domu awantury nawet takiej malutkiej przy gościach.
Chciałam jeszcze przed opuszczeniem pokoju przeliczyć płyty, ale one, niesforne wysypały się na podłogę.
– A ja je miałam poukładane po lubieniu! – zaczęłam marudzić.
– Jak po lubieniu? – zainteresował się pan Marcin.
-No najpierw Jagged little pill, potem so called chaos… Tata pomagał mi układać płyty w pudełku i stwierdził cicho:
– Chyba jedna płyta jest złamana. Oj, chyba mama coś nabroiła. No nie pomyślałam i szybko wybiegłam z płytami do pokoju, by na spokojnie się im przyjrzeć.
Jeśli będzie z nimi coś nie tak, to wezwę mamę do siebie, lub też pogadam z nią w łazience tam, gdzie często powierzam jej najskrytsze tajemnice, albo w najgorszym razie rozliczę się z nią jutro.
Kiedy odłożyłam wreszcie płyty na miejsce, okazało się na szczęście, że ktoś tam upchnął jeszcze jedną płytę, ale nie wiadomo co na niej było, bo to ona właśnie była złamana.
Jedna połowa tej płyty, to nawet była w takich malutkich kawałeczkach, zupełnie jakby się ktoś na niej wyżywał.
Ciekawe co na niej było i po co ją ktoś tam włożył i w ogóle po co mama ruszała te płyty, czy ona je komuś pożyczyła bez mojej zgody? Jutro koniecznie muszę z nią o tym pogadać.
Kiedy położyłam się wreszcie do łóżka i zamknęłam temat płyt Alanis znów pomyślałam o Radosławie i o jego płycie dla wuja Pruszczyńskiego.
Ciekawe, czy on rzeczywiście mu ją da. Przecież Radek też lubi taką muzykę? Nigdy mi kolega o takim wujku nie opowiadał.
Może go sobie wymyślił i tak tylko powiedział dla kpin, chociaż takie zachowanie wcale do niego nie podobne.
Nawet jeżeli by się chwalił płytą to na pewno nie w taki sposób. Tak czy owak jestem zła na Wojciechowskiego, że dał płytę Radkowi a nie mnie zwłaszcza, że Radosław sam kiedyś powiedział, że jemu na oryginalnych krążka nie zależy i może mieć muzę na komputerze.
Jestem również zła na siebie, że wcześniej z panem Marcinem nie porozmawiałam jak tylko dowiedziałam się, że tu jest na wycieczce, bo wtedy może byłabym pierwsza, ale teraz to już musztarda po obiedzie. Za to Radosław nie ugościł go w swoim domu, chociaż pewnie on wolałby przywitać w swoich progach jakiegoś tam
Anastazego, czy tam Sfendrowskiego. Wreszcie po tych długich, burzliwych rozmyślaniach udało mi się zasnąć, bo przecież zmęczenie po podróży i długiej, wyczerpującej wycieczce robiło swoje. Spałam snem sprawiedliwego aż do samego rana i już z radością i o wiele mniejszym żalem powitałam nowy dzień.

EltenLink