Categories
Sny

Tata ma dostać premię, a ja mam dwa kłopoty

Z teczki Lady Gagi. Może zawierać wulgaryzmy

Tata ma dostać premię, a ja mam kłopot wszech czasów

Siedziałam z Dorotą na ławce pod lipą. Po chwili przyszły do nas 2 koty: kot i kocica. Kocica była większa od kota i fajniejsza.
Potem przyszedł do nas Adrian i zaproponował nam, że odda nam swoją ruską sukę, którą mu tata przywiózł z Rosji wzamian za kota. Nie zgodziłam się, bo suka jest podobno stara. Adrian nawet nie chciał mi jej pokazać. Wiedział on bowiem, że pies jest do niczego.
– Myśli może, że jak niewidoma, to można ją oszukać?! Nic z tych rzeczy! Najpierw kocica trochę nam się wyrywała, ale później się uspokoiła, więc wzięłyśmy ją do domu. Z kotem na rękach poszłam do babci po coś, nie wiem, chyba po mleko. W jej mieszkaniu było niewypowiedzianie cicho, więc musiałam się udać aż do jej sypialni.
Zmierzając w stronę pokoju sypialnego potknęłam się o jakieś kapcie i powiedziałam cicho kurwa! Dorotkę trochę to zdziwiło, ale zbyłam ją, że nie ma o czym mówić. Okazało się, że babcia śpi, więc same wzięłyśmy sobie to mleko i poszły na górę.
Zastałyśmy tam bardzo podnieconego tatę, który mówił o tym, że ma dostać premię wszech czasów, jeśli wykona pewne bardzo skomplikowane zadanie, na które już na szczęście ma pomysł jak je rozwiązać. Najpierw mówił coś o starych zniszczonych kablach, których do tego użyje, po czym zawołał mnie wesołym głosem i oznajmił radośnie.
– Dostanę premię wszech czasów! Muszę tylko wypełnić pewne zadanie na które mam już plan! Ty na tym trochę stracisz, ale ja dostanę nagrodę!
Potem zaczął mówić coś o życiu Lady Gagi. O tym, że wie, gdzie ona jest i co robi, a także, że wysłał do niej dziadka, by ją czymś zajął. Na koniec powiedział, że musi wypuścić całą krew z piosenkarki za pomocą tych starych kabli i wtedy na pewno dostanie premię.
– A nie możesz się obyć bez premii? – zapytałam.
– Nie, bo premie są potrzebne człowiekowi, gdy ciężko pracuje i ma monotonne życie.
– Ale oprócz nudnej pracy masz jeszcze córkę, która będzie nieszczęśliwa jeśli to zrobisz?
– Ależ skąd! Córka będzie i tak szczęśliwa, bo jej ukochany ojciec dostanie premię wszech czasów.
– Nie dogadam się z tym tatą dzisiaj – powiedziałam do Dorotki spokojnie karmiącej kotkę.
Muszę zadzwonić do dziadka, żeby zapobiec katastrofie, pomożesz mi?
– Tak, ale pamiętaj również o naszym kocie, ona też jest bardzo ważna w naszym życiu.
– No dobra, to w takim razie mamy dwa kłopoty: tego kota i premię wszech czasów.

Categories
Sny

Strasznie i złowrogo

Właśnie kończyły się montaże w studio nagrań, gdy pan Patryk zapytał klasę: czyj to kubek?
Nikt się jednak do niego nie przyznał. Pan Patryk pokazał mi ów kubek. Był całkiem niebrzydki, ale nie chciałam go brać. Może ktoś go będzie szukał? Nauczyciel odłożył gdzieś znaleziony przedmiot i ogłosił koniec zajęć. Pojechałam więc do domu, a w sobotę ogłosiłam wszem i wobec, że boli mnie noga, serce i w ogóle wszystko jest do dupy.
Późnym popołudniem mama zabrała mnie więc do Czostkowa, bym zapomniała o swoich troskach.
Przed płotem spotkałyśmy suczkę sąsiadów cioci i wpuściłyśmy ją na podwórko. Ciocinej Neli nigdzie nie było.
Wzięłam małą na kolana i zaczęłam pieścić po gęstym futrze.
– Chodźmy przywitać się z gospodarzami – powiedziała po chwili mama, więc puściłam psa i weszłyśmy do domu cioci Dzidzi. Z niewiadomych przyczyn przebywała tam jeszcze ciocia Hania i zaoferowała się wymasować mi chorą nogę i uleczyć zbolałe serce. Zaprowadzono mnie więc do jednego z małych pokoi cioci i kazano ułożyć się wygodnie na łóżku.
Zostałam sama z ciocią Hanią, która zaczęła masować mi stopę. Z początku było całkiem przyjemnie, ale potem zaczęło mnie okropnie boleć.
Rozdarłam się z bólu na cały dom, a potem straciłam przytomność. Obudziłam się już w swoim domu.
Leżałam na narożniku w kuchni, a na stole stała przygotowana dla mnie kolacja.
Usiadłam, przetarłam oczy i zaczęłam ją jeść. W domu oprócz mnie nie było nikogo. Gdy skończyłam już jeść i zaczęłam myć po sobie naczynia przyszła do mnie babcia i też chciała coś przekąsić.
Poprosiła, bym włączyła jej radio. Przez chwilę leciała przyjemna muzyka, ale gdy babcia zaczęła jeść, poleciała piosenka, którą dobrze znałam i nie lubiłam, ale była w jakiejś dziwnej przeróbce. Śpiewał ją młody chłopak.
Tekst dotyczył promocji jakiegoś nowego polityka.
Wystraszyłam się bardzo tej piosenki zwłaszcza, że już i tak nastrój w tym domu był złowrogi.
Chciałam wyłączyć radio, ale babcia koniecznie chciała zjeść kolację przy muzyce i w moim towarzystwie.
Jeszcze piosenka się nie skończyła, a babcia już skończyła posiłek.
Pewnie go nawet nie spożyła, bo też ją denerwowała ta nuta. Z radością wyłączyłam radio i mimo wczesnej godziny poszłam się kąpać.
Chciałam wreszcie iść spać mając nadzieję, że jutro wszystko wróci do normy.
Odpowiednia woda nie chciała się ustawić. Raz była za zimna, a raz za gorąca. W końcu, po dużych trudnościach udało mi się wreszcie nalać do wanny coś uczciwego, więc weszłam do wody. Już namoczyłam gąbkę i zaczęłam się oblewać wodą, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Przestraszyłam się tego bardzo, ale zapytałam głośno:
– Kto tam? – Niestety nikt mi nie odpowiedział.
– Jeśli mi nie powiesz kim jesteś, nie wpuszczę cię do łazienki – powiedziałam stanowczo, jednocześnie przypominając sobie, że nie zamknęłam się na haczyk. Mam nadzieję, że to któreś z rodziców – pomyślałam i starając się nie zwracać uwagi na człowieka za drzwiami, zaczęłam się myć.

Categories
Sny

Wycieczka do nikąt

– Kto tam znowu – denerwuję się i z trzaskiem odkładam komputer z otwartym projektem w pro toolsie.
Nerwowo łapię ze telefon i mruczę do słuchawki:
– Słucham, o co chodzi?
– Mam dla ciebie pewną propozycję – słyszę w słuchawce tajemniczy głos Krzyśka.
– Jaką? – pytam bez cienia entuzjazmu. Też sobie wybrał porę na te swoje zawiłe gadki.
– Chciałbym zaprosić ciebie i bliską ci osobę na zagraniczną wycieczkę.
– Do jakiego kraju? – pytam rzeczowo.
– Z kim chcesz się na nią wybrać? Wyjazd jest pojutrze.
– Myślę, że z Martyną. Ona jest najbliżej, mogę jej niemal zaraz wszystko przekazać.
– Ok, w takim razie zapisuję was. Bądźcie pod portiernią o piątej rano. Miłej zabawy.
– Ale… dokąd ta wycieczka? Na jak długo? Co należy z sobą zabrać? Będziemy tam chodzić po górach, wylegiwać się na plaży, czy może zwiedzać miasta?
Nikt nie odpowiedział na moje rozliczne pytania, ponieważ kolega się rozłączył i nie miał też zamiaru odbierać moich połączeń. Przekazałam te skąpe wieści Martynie i ona bardziej cieszyła się na tę wycieczkę niż ja.
Mnie natomiast ogarnął strach. Z jednej strony Krzysiek raczej nie zrobiłby nam krzywdy, ale z drugiej strony, może on też się naciął. Nic nie mówił przecież o żadnej zapłacie, a wątpię, że jakakolwiek wycieczka zagraniczna, mogłaby się odbyć bez pieniędzy. Z tymi właśnie obawami, stawiłam się w dwa dni później pod portiernią.
Dyżurująca portierka kazała mi iść na parking i wsiąść do podstawionego tam busa. Martyna już była w pojeździe i zajęła nam świetne miejsca.
Usiadłam obok niej i czekałam na odjazd.
Wreszcie ruszyliśmy.
Wtedy to naszym uszom dał się słyszeć lekki trzask i z głośników niemal nad naszymi głowami dała się słyszeć muzyka disco-polo.
Tego nie dało się wytrzymać, bo natężenie dźwięku było bardzo duże, a do tego rodzaj muzyki nie nastrajał pozytywnie.
– Karola idę się gdzieś ukryć, bo nie zniosę dłużej tej muzyki – powiedziała moja koleżanka i pozostawiła mnie samą na siedzeniach. Po jakichś dwóch piosenkach nastała cisza, potem jakiś męski głos głośno odchrząknął do mikrofonu, ale chyba zrezygnował z przemowy, bo znów nastała cisza, po czym, już znacznie ciszej popłynęła zwykła popowa muzyka.
Kolejna piosenka zabrzmiała mi znajomo, taka hiszpańska balladka.
Nagle… Ach, ten jingiel! – przecież to moje ulubione hiszpańskie radio internetowe. Zawołałam głośno Martynę, ale ona musiała być dobrze ukryta przed discopolowym hałasem, bo nie usłyszała mego głosu. Próbowałam do niej zadzwonić, ale zostawiła torebkę obok mnie.
Zrezygnowałam z przywołania koleżanki i przymknęłam oczy oddając się muzyce. Ktoś dotknął mojego ramienia.
– Czy mogę się dosiąść? – zapytała kobieta o niskim głosie.
– Nie bardzo. Siedzę tu z moją koleżanką.
– Pójdę sobie, jeśli powróci. – Żal mi się zrobiło tego smutnego altu.
– Proszę usiąść. Czy pani zna tego kierowcę?
– Tak, to mój mąż.
– A czy on często podróżuje? Słucha hiszpańskiego radia. Czy może to tylko słabość do samej muzyki.
– On woził mydło do Hiszpanii.
– Mydło? Och, myślałam, że odwiedzał ten kraj rekreacyjnie.
– Nie, to nie w jego stylu.
– A pani gdzie chciałaby pojechać?
– Aaa, mnie tam nie zależy. Ja się najeździłam już.
– A gdzie my w ogóle jedziemy? – szepnęłam, bo wstyd mi było, że wsiadłam do obcego busa, nie mając pojęcia dokąd on zmierza. Kobieta właśnie otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale w tej właśnie chwili wróciła Martyna i zarzuciła nas potokiem słów.
– Rozmawiałam z naszym kierowcą. Mówił, że był kiedyś w Meksyku. To ja go namówiłam, żeby puścił coś hiszpańskiego. Chcesz coś chrupnąć? Mam coś dobrego w torbie. Co to za pani?
– To jest żona pana kierowcy. Kobieta ustąpiła miejsca mojej koleżance i poszła sobie, a ja znów zaczęłam się bać.
– Martyno, nie wiesz może gdzie my w ogóle jedziemy?
– Nie mam pojęcia, ale zapytam się kiedyś pana kierowcy. Za kilka godzin będzie postój.
– No, widzę, że polubiłaś pana busiarza.
– Bo fajny jest. O wszystkim z nim można pogadać. – Koleżanka wyciągnęła jakieś chrupki i otworzyła je. Zadzwonił do niej telefon, ale nie zdążyła odebrać.
Nawet nie sprawdziła kto się do niej dobijał.
Wyciągnęłam swój telefon i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest rozładowany. No przecież wczoraj go ładowałam, więc jak to możliwe, żeby…

Categories
Sny

O dziecku, które było kochane, ale…

Z teczki Lady Gagi

O dziecku, które było kochane, ale…

Przebywałam w jakimś małym przytulnym domku, gdzie obecnie mieszkała ciocia Ewa, jakaś kobieta i niemowlę. Nie miałam pojęcia czyje było to dziecko, ale ciocia była bardzo do niego przywiązana: nie zostawiała go ani na chwilę samego, mówiła bez przerwy o nim i do niego, kochała go całym swoim sercem, zupełnie tak, jakby nie miała jeszcze innych dzieci.
Swoją drogą, gdzie one teraz są? Czemu ciocia nic o nich nie mówi, ani słowa? Cała ta sytuacja była dla mnie niepojęta i wiała grozą.
Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że to tak bardzo kochane przez ciocię dziecko było prawdopodobnie chore.
Uważałam tak, ponieważ niemowlę było bardzo niemrawe i strasznie smutne. Zwykle małym dzieciom nie potrzeba wiele do szczęścia, jeżeli tylko dostają jeść, gdy są głodne, nie mają mokrej pieluszki i są otaczane troską, a to dziecko miało wszystkie te rzeczy zapewnione przez te dwie kobiety, które mieszkały w domu, a zwłaszcza przez ciocię. Nie powiedziałam kobietom o moich obawach, żeby ich nie zmartwić, tylko pieściłam smutne dziecko na kolanach, które wyglądało zupełnie tak, jakby było czymś bardzo zmartwione. Po niedługim czasie zadzwonił dzwonek do drzwi i kobieta mieszkająca z ciocią otworzyła je i wpuściła do środka Kamilę – jedną z moich szkolnych koleżanek, która przyniosła mi płaskiego, drewnianego ludzika o ruszających się rączkach i nóżkach.
– To dla ciebie – powiedziała. Zrobiłam go własnoręcznie w tutejszej piwnicy z tutejszego drewna, niech ci długo służy.
Bardzo mnie zdziwiły słowa koleżanki, bo wg mnie ludzik był tylko zwykłą płaską zabaweczką, ale coś mi mówiło, że powinnam go zatrzymać i pilnować dobrze. Ciocia Ewa doradziła mi, bym nie pokazywała zabawki nikomu w okolicy, bo ktoś może mi ją zabrać uważając, że jest ona zrobiona z jego własnego drewna i będę musiała mu ją oddać nie mając nic do gadania.
Schowałam więc brzydkiego ludzika i oddałam przysypiające już dziecko cioci, które ona ułożyła delikatnie w łóżeczku i starannie okryła.
Kiedy dziecko już zasnęło, ktoś ponownie zadzwonił do drzwi i kobieta wpuściła do środka Radosława – mojego kolegę z klasy, który bardzo chciał zobaczyć dziecko, ale wstydził się o tym powiedzieć. Ciocia jednak odczytała jego zamiary i pozwoliła mu delikatnie dotknąć dziecka, co mnie trochę zdziwiło, bo przecież ono już spało. Ja, gdybym się opiekowała niemowlęciem, to nie pozwalałabym, żeby ktoś przeszkadzał dziecku w śnie. Podeszłam do łóżeczka, gdzie spało niemowlę, jak gdyby obawiając się, że chłopak zrobi mu krzywdę.
Kiedy Radek dotknął twarzy dziecka podziękował za wizytę i wyszedł. Ostatni raz jeszcze pogładziłam twarz dziecka, która wydawała mi się być zbyt gorąca niż powinna, ale i to spostrzeżenie pominęłam milczeniem. Stwierdziwszy, że nie mam już nic do roboty w tym pokoju, bo ciocia zauważywszy, że dziecko śpi gdzieś wyszła, sama również udałam się do innego, mniejszego pokoju, w którym znajdował się komputer, który z resztą był włączony, ale nikt przy nim nie siedział. Usiadłam więc ja przy znanym mi urządzeniu, włączyłam NVDA, który ku mojemu miłemu zaskoczeniu był tam zainstalowany, a potem znalazłam nawet zaktualizowanego Songra, który aż prosił się, by go użyć.
Włączyłam więc wyżej wymieniony program i coś tam wpisałam w polu edycyjnym. Nie pamiętam już dokładnie co, chyba „Dj Gaga”. Na liście ukazało się parę pliczków w całkiem niezłej jakości.
Odtworzyłam pierwszy z nich.
Była to dość delikatna, przyciszona muzyczka do złudzenia przypominająca podkład do „Ten you love me”.
Podkład był tłem do bardzo dziwnej mieszanej wypowiedzi Gagi.
Dlatego mieszanej, bo Lady Gaga trochę mówiła po angielsku, a trochę po polsku.
Przez to, że Gaga tak szafowała tymi językami i mówiła niewyraźnie po polsku, to w ogóle jej nie zrozumiałam, co mnie trochę zirytowało, ale tylko trochę.

Categories
Sny

O czym mówi się w telewizji, jakich piosenek się słucha, gdzie spędza się urodziny

Historia_sen z nutką grozy (z teczki o Lady Gadze)

O czym mówi się w telewizji, jakich piosenek się słucha, gdzie spędza się urodziny

Piątek wieczorem.

Oglądam z tatą wiadomości w telewizji. Jestem już bardzo zmęczona, więc słucham tylko jednym uchem.
Jednak zainteresowanie moje wzrasta, kiedy na końcu wiadomości jest mowa o Lady Gadze.
Dowiedzieliśmy się mianowicie, że Lady Gaga coś podmieniła w ten sposób oszukując innego człowieka. Tatę bardzo to zirytowało, ale ja nie zabierałam w tej sprawie głosu, bo chciałam jeszcze poczytać o tym na jakichś stronach internetowych. Po wiadomościach wyszłam z salonu i zostawiłam tatę samego z wszystkimi tymi informacjami dobrymi i złymi.

Wtorek po południu.

Nauka w ogóle mi nie idzie, więc wchodzę na internet i ściągam 3 nowe piosenki Lady Gagi, które nawiasem mówiąc niezbyt mi się podobają.
Czemu ona też musi schodzić na psy z tą muzyką? Jednej z tych piosenek, to nawet się bałam. Po ściągnięciu ich poszłam na jakieś zajęcia z zamiarem, że jak z nich wrócę to zmuszę się do tej nauki, bo po kolacji Alicja wyprawia mi urodziny, bo w domu się nie udały, gdyż nikt do mnie nie przyjechał. Nawet mamie nie udało się wrócić z Niemiec. Cóż, życie bywa okrutne… Jednak po powrocie z zajęć nie pouczyłam się w ogóle, gdyż Ewelina miała jakieś dziwne problemy z tymi trzema nowymi piosenkami Lady Gagi. Okazało się, bowiem, że pliki te mają dziwną właściwość podmieniania siebie nawzajem tzn., jeśli przypuśćmy pliki nazywały się "X", "Y", "Z", to np. plik "X" stawał się plikiem "Y", a plik "Y" plikiem "Z" i tak w różnych kombinacjach.
Poza tym pliki te zmieniały również miejsce w folderze. Raz były na jego początku raz na końcu, a raz w środku, lub porozrzucane po całym folderze.
Wytłumaczyłam Ewelinie dziwną przypadłość tych plików, więc ona dała sobie z nimi spokój. Bawiąc się z piosenkami siłą rzeczy trochę ich słuchałam.
Napawały mnie one wielkim niepokojem. W dodatku bardzo wkurzało mnie to, że puszczając któryś z tych plików nigdy nie mogłam wiedzieć, który akurat się odtworzy.
Przez tą zabawę nieszczęsnymi plikami do reszty straciłam ochotę do nauki. Po kolacji się pouczę. I tak nie mogę od razu iść do Alicji na moje urodziny, bo ona ma jakieś zajęcia we wtorki wieczorem. Coś mi się wydaje, że i te urodziny nie będą zbyt fajne, bo nie będzie Kingi, a poza tym jestem jakaś roztrzęsiona przez te piosenki. Alicja z resztą też, bo spotkałam ją dziś jak wracałam z tych zajęć i omawiałam szczegóły imprezy. Zachowywała się trochę tak, jakby się na mnie pogniewała, a przecież nie kłóciłyśmy się nigdy, a przynajmniej nie w ostatnim czasie. Zupełnie nie rozumiem jej zachowania. Po kolacji również się nie pouczyłam, bo przyszedł mój kuzyn Krystian i pożyczył sobie na chwilę mój komputer.
Narzekał on bardzo, że mam słaby system i w ogóle wszystko do dupy.
Kiedy już skończył korzystać z mego komputera udałam się do Alicji. W drodze zaczęłam się zastanawiać czy opowiedzieć jej o tych dziwnych plikach i o tym, co mówili w piątkowych wiadomościach w telewizji. Po południu jak byłam na necie, to nigdzie nie widziałam żadnych wiadomości dotyczących tej sprawy, nawet na oficjalnych stronach typu: tvn24 czy na stronie telewizji Kraków, gdzie właśnie była o tym mowa. Dziwne to bardzo, ale nie mogę się tym zbytnio przejmować, bo przecież muszę się jeszcze uczyć.
Chętnie zwierzyłabym się Ali z tych dziwnych problemów, ale ona zrobiła się taka jakaś niedostępna, akurat teraz, kiedy tak bardzo potrzebuję jej wsparcia i pomocy. A może już jej przeszło? Oby tak! A jeśli nie to zadzwonię do mamy i jej o tym opowiem. Tyle, że ona nie zrozumie mnie tak dobrze jak Alusia, a może jeszcze nawet zgani, że bardziej interesuję się zepsutą idolką niż własną nauką?

Categories
Sny

Zupełnie jak w sporcie

Znów przedstawiam sen w stylu dziwne, filozoficzne, nie wiadomo skąd wzięte, tym razem z teczki Oriola.

Zupełnie jak w sporcie

Był poniedziałek. Nie miałam konkretnych zamiarów jak go spędzić, oprócz tego, że miałam iść na dwie lekcje z panem Dawidem.
Pogoda była piękna, wprost stworzona do spacerów, więc ubrałam baleriny i leniwie wynurzyłam się z internatu niczym pantera ze swej kryjówki. W ogrodzie śpiewało rozliczne ptactwo i pachniały kwiaty. Przechadzałam się leniwie po alejkach i myślałam, jak mi dobrze w ten poniedziałek. Skrzypnęła furtka i ktoś wszedł na posesję szkoły.
– Cześć. Jak się miewasz? Czyżbyś wybierała się na spacer? – zapytał Grzegorz podchodząc do mnie.
– Czemu nie – mruknęłam i wyszliśmy przez bramkę. Nie uszliśmy jednak kilku kroków, kiedy na horyzoncie pojawił się Bartek i on również chciał się z nami zabrać. Nie mieliśmy na to ochoty, ale cóż było robić.
Przez jego męczącą obecność spacer był krótki.
Zaraz po jego powrocie udaliśmy się na lekcje. Pan Dawid miał do zrealizowania jakiś gruby temat.
Dużo do nas mówił, dużo pokazywał. Nawet nie zwróciliśmy uwagi na dzwonek dopóki nie zajrzał do nas pan Patryk.
Spakowawszy laptopa udałam się na obiad, a potem poszłam do Marcela. Kolega oglądał jakiś mecz.
– A co ty, mecz oglądasz? – wyraziłam zdziwienie.
– Tak. Radosław mnie poprosił, bo sam nie może tego uczynić.
– A ciebie to nie nudzi?
– Trochę nudzi, ale on mi za to zapłacił. Mówił, że im więcej drużyna ma kibiców, tym większa szansa na wygraną.
– Dobrze. W takim razie nie przeszkadzam. Idę popisać z Oriolem.
– A zostaw ty go w spokoju. On nie jest wcale taki fajny. Widzisz, to jest tak jak w sporcie. Człowiek ma wzloty i upadki. Czasem ktoś ma długo wzloty i wszyscy wow, a to tylko takie chwilowe. Jemu już skończyły się wzloty. Nie dodaje packów, albo ze dwa na odczepnego, nowych gier nie robi, pewnie w nauce się pogorszył, przyjaciół traci. Jego drużyna za mało ma kibiców.
– A jaka jest jego drużyna?
– Nie wiem, musisz sprawdzić.
– Gdzie?
– Nie wiem, gdzie się sprawdza drużynę życia. Widzisz o mojej też mało ludzi wie, bo skończyły się dla mnie dni szczęścia z dziewczyną, zresztą i jej drużyna chyba nie lepiej wspierana. Co do twojej, radziłbym zbierać kibiców, bo coś ostatnio sypać ci się zaczyna. Ten nieudany sprawdzian z instrumentoznawstwa, czwartkowa chandra wszech czasów. Powiedz tam Radkowi, niech szuka twojej drużyny, bo wylądujesz gdzieś w lidze ostatniej.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadł Bartek.
– Karola, szukamy cię od pół godziny. Choć prędko do jedynki! Mamy dla ciebie niespodziankę!
– Już idę – bąknęłam i Bartek wyszedł równie hałaśliwie jak wszedł.
– No idź do tej jedynki, niech się nie niecierpliwią. Tylko pamiętaj o swojej drużynie. Jeśli nie kibiców, to chociaż załatw jej dobrego trenera.
– Dobrze, dzięki za rady – powiedziałam i opuściłam pokój kolegi udając się w stronę jedynki, skąd dobiegały rozentuzjazmowane okrzyki radości.

Categories
Sny

Od gry do zatrudnienia.

A teraz zdecydowałam się znów otworzyć teczkę zatytułowaną praca, czyli sny o moich obawach dotyczących jej znalezienia.

Od gry do zatrudnienia

Pojechałam do cioci na dni kilka, bo w moim domu chwilowo nie było warunków do przebywania. Nie chcąc wadzić nikomu, większość czasu spędzałam w najmniejszym pokoju należącym niegdyś do kuzyna Norberta.
Wychodziłam z niego jedynie na posiłki oraz na długi spacer z psami i którymś z domowników, najczęściej z ciocią.
Było gdzieś koło piątej po południu. Paulina wróciła wcześniej z pracy i chichotała z ze swą młodszą siostrą w salonie. Po chwili Paulina zawołała mnie, więc przyszłam z telefonem, na którym robiłam akurat lekcję z duo lingo.
– Ty się uczysz na tym gównie? My ci pokażemy fajną grę. Tam się dopiero języka porządnie nauczysz – wołały kuzynki jedna przez drugą.
Właśnie siedziały nad ową grą, akurat na kącie Asi. Ona miała ustawione dwa języki: angielski i hiszpański i główne menu było po hiszpańsku a cała reszta po angielsku.
Kiedy dowiedziałam się od rozentuzjazmowanych kuzynek, że w grze chodzi o wykonywanie ekstremalnych zadań w różnych krajach zaraz pomyślałam o niebieskim wielorybie i nie byłam chętna na instalację aplikacji. W końcu jednak dałam się na nią namówić, bo przecież kuzynki są już dorosłe i napewno nie wplątałyby siebie czy kogoś innego w jakieś nastolatkowe głupoty.
– Najspokojniej jest we Włoszech i we Francji, a z Tajlandii się już raczej nie wraca – mówiła kuzynka Asia zakładając mi konto.
– A są jakieś zadania w Hiszpanii? Można sobie wybierać, gdzie chce się być?
– Na początku nie, dopiero jak ugrasz odpowiednią liczbę punktów – wyjaśniła Paulina.
– Tak, i pewnie zaraz na początku wylosuje mi się Tajlandia, albo jakiś Singapur i będzie po mnie.
– Nie, na początku nie powinno być hardkorowo, ale musisz być uważna, bo to zaowocuje w dalszych twoich poczynaniach. Wróciłam z telefonem do małego pokoju i wzięłam się ostro do pracy. Na początku dostawałam zadania głównie z Niemiec i ze Słowacji aż stało się to nudne i kiedy chciałam zarzucić granie, zostałam poinformowana, że mam już wystarczającą liczbę punktów, by wybrać sobie miejsce pracy.
Wtedy dopiero zaczęła się jazda.
Ciężko było mnie oderwać od telefonu, ale i znajomość języka się poprawiała. W szkolę pokazałam grę Wiktorii a ona stwierdziła, że realizatorzy musieli się przy niej nieźle napracować. Jej stwierdzenie natchnęło mnie myślą, by spróbować dołączyć do owych niestrudzonych realizatorów i podjąć u nich bynajmniej nie wirtualne zadanie. Napisałam więc do nich po angielsku, że bardzo bym chciała do nich dołączyć i że mam po temu odpowiednie kwalifikacje.
Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do mnie telefon. O dziwo mówili do mnie po polsku, gdyż okazało się, że akurat dźwiękiem od tej gry zajmują się Polacy. Antośka, chyba z zazdrości, w czasie mojej rozmowy z nimi wydarła się, żebym się jak najprędzej rozłączyła, bo to pewno jakieś oszusty i tylko kasy mi nabiją.
Przestraszyłam się tych jej słów, ale rozmawiałam dalej i umówiliśmy się na sobotę w jakimś kieleckim studiu nagrań. Po rozmowie bałam się zerknąć na stan konta mego telefonu. Z niecierpliwością oczekiwałam soboty.
Wreszcie stawiłam się na umówione miejsce i wtedy okazało się, że wśród pracujących nad grą realizatorów byli moi ostatni opiekunowie praktyk.
Przyznam, że trochę mnie to rozczarowało, bo myślałam, że poznam nowych ludzi i w ogóle będę pracować z zagranicą, a w przyszłości nawet za granicą a tu stare śmieci: Kielce i jego starzy znajomi. Już nie miałam takiej werwy do działania, podziały się gdzieś pomysły i nadzieje.
Wszyscy odnosili się do mnie szorstko i cały czas dawali mi do zrozumienia, że jestem tam na najniższym szczeblu.
Dostawałam od nich wyłącznie długie, żmudne, edycyjne zadania. Po jakimś czasie nasze stosunki zaczęły się nieco ocieplać i wtedy przyszła nowa bieda.
Któregoś dnia bowiem do studia zawitała jakże lubiana przez naszą szkolną grupę mama Eustachego i poddała w wątpliwość mój egzamin z montażu.
Wtedy to wydało się również, że tak naprawdę nie jestem jeszcze pełnoprawnym realizatorem i mam przed sobą kolejny egzamin, który jest trudniejszy i mogę go nie zdać.
Choć realizatorzy wybronili mnie z zarzutów niezłomnej matki Eustachego, to stosunki w kieleckim studiu znów drastycznie się ochłodziły.
Wreszcie nie mogłam pogodzić obowiązków szkolnych z pracą w Kielcach, więc zrezygnowałam z niej i odinstalowałam aplikację z grą językową. Kuzynki natomiast zatrudniły się w jakimś innym dziale tej gry i wyjechały za granicę. Już po egzaminach Wiktoria zainstalowała aplikację i powiedziała, że w wakacje spróbuje swoich sił i może zaciągnie się do któregoś z ich studiów nagrań.
Życzyłam koleżance powodzenia i przestrzegłam, że nie będzie łatwo.
– A gdzie jest łatwo kochana – odparła na to ona, a ja na dobre zakończyłam temat gry i jej dźwiękowców.

Categories
Sny

Morderstwa, dziwactwa i absurdy

To był jeden z największych horrorów jaki mi się śnił w życiu. Miało to miejsce w tamtym roku, gdy byłam u cioci na Śląsku. Było to w przedostatnią noc pobytu.

Morderstwa, dziwactwa i absurdy

Jest późny, jesienny wieczór, w zasadzie już noc.
Nikogo nie ma w domu.
Leżę na łóżku wykąpana.
Biorę telefon do ręki i włączam youtuba.
Przełączam z piosenki na piosenkę, na niczym nie mogąc się skupić.
Wreszcie trafiam na jakiś dziwny kawałek, który wywołuje we mnie dziwne, niezbyt miłe uczucie, ale wysłuchuję go do końca.
Kiedy utwór się kończy, po dłuższej chwili ciszy, pojawiają się… dźwięki bijatyki, wrzaski, ktoś kogoś dusi, kopie…
Ręce mi zdrętwiały i nie daję rady przełączyć czy nawet wyłączyć.
Klikam na coś na oślep i wtedy daje się słyszeć głos jakiejś starej Rosjanki, która biadoli coś po swojemu. Mam ochotę rzucić telefonem przez pokój, ale w końcu się opamiętuję i udaje mi się wyjść z youtuba.
Cała się trzęsę i nie mam odwagi ruszyć się z łóżka.
Włączam moje ulubione hiszpańskie radio, ale to nic nie pomaga, bo wszystko mnie przeraża.
Późną nocą wracają rodzice a ja udaję że się nic nie stało.
Wkrótce jednak zauważają, że coś jest ze mną nie tak, bo bez przerwy siedzę w swoim pokoju – w jego najciemniejszym kącie, mało co jem, nic nie mówię albo bardzo zdawkowo. W końcu przyduszona do muru przyznaję się do tego co się stało. Tata bierze ode mnie telefon i w historii oglądania odnajduje zbrodniczy kawałek. Wysłuchuje go do końca, ale po długiej ciszy nie pojawia się ten dodatek z morderstwem. Na chwilę tylko ukazuje się obraz starej rosjanki, ale bez żadnego dźwięku. Na wszelki wypadek daje na utworze zgłoś a następnie usuwa go z listy obejrzanych filmów, poczym oddaje mi komórkę.

Bartek
Bartek ma 23 lata i właśnie wyprowadził się z domu.
Zrobił to z wielką chęcią, bo nie chciał już dłużej żyć w tej patologii. Matka pije, ojciec zajmuje się jakimiś przekrętami i też zagląda do kieliszka, gdy jest zestresowany, a rodzeństwo… no cóż, to para dziwaków. Marcelina wiecznie w swoim świecie, nie odrywa się od swych lalek, a Norbert… to też niezłe ziółko. Bartek poznał Marlenę całkiem niedawno. Mieszkała w małej klitce na parterze ze swą daleką krewną – starą, zrzędliwą Rosjanką. Aby mieć gdzie zamieszkać z ukochaną, Bartek zabija ruską babunię i wmawia dziewczynie, że to wypadek. Ona długo nie płacze, bo wiele się przez krewną wycierpiała. Jednak jak to mówią – karma wraca. Tym razem wróciła szybciej, niż się Bartek mógł spodziewać.
Tego dnia chłopak właśnie się do Marleny wprowadził. Po południu pojechali kupić dla Marleny perskiego kota, o którym zawsze marzyła. Wrócili ze zwierzęciem i chcieli zjeść romantyczną kolację przy świecach. Po posiłku, kiedy kochali się na łóżku, na którym zwykle sypiała Marlena i jej stara krewna z Rosji. W środku nocy włamał się do nich były chłopak Marleny, który wiedział kto zabił Rosjankę, ale nie chciało mu się czekać, aż wpakują Bartka do więzienia, tylko sam postanowił wymierzyć sprawiedliwość i przy okazji się go pozbyć, aby mieć Marlenę tylko dla siebie.

Marcelina czyli Porcelanka
Najmłodsze dziecko nieszczęśliwej rodziny to dziewczynka o brzydkim imieniu Marcelina.
Mała żyła w swoim odległym świecie porcelanowych lalek, które sprowadzał jej wujek z Chin bądź z Niemiec.
Najbardziej ukochała sobie tancerki-baletnice.
Miała jedną ulubioną, stojącą przy drążku i pilnowała jej chorobliwie, by się nic złego z nią nie stało.
Kiedy jej średni brat Bartek zmarł, często przypominała sobie, jak wpadał do jej małego pokoiku, podnosił ukochaną baletnicę i groził, że jej coś zrobi.
Wtedy dziewczynka podnosiła wrzask i czasem do akcji musiała wkroczyć matka, wrzeszcząc z drugiego pokoju:
Bartek, na miłość boską, nudzi ci się, wstydu nie masz? Zostaw jej te lalki i weźże się chłopie za jakąś robotę!
Wtedy Bartek zostawiał zabawkę w spokoju a Marcelina, zwana przez wszystkich Porcelanką, długo jeszcze siedziała na łóżku tonąc we łzach.
Ponieważ w tej rodzinie wszyscy próbowali jakichś interesów, ukochany wujek Porcelanki wpadł na pomysł, by spożytkować dziwactwo małej dziewczynki.
Kupił dla niej samicę świnki morskiej rasy Rozetka a na pudełku, w którym ją przyniósł było napisane: „Cavia Porcellus” (czyli łacińska nazwa tego zwierzątka).
Czy to jest kolejna lalka dla mnie? – zapytała dziewczynka.
Nie zupełnie, ale napewno ją pokochasz. – I rzeczywiście. Małe, kruche zwierzątko o przyjaznym usposobieniu przypadło jej do gustu.
Kiedy pokochała świnkę rozetkę na tyle, że zaczęła zaniedbywać swoje tancerki, z wyjątkiem tej ukochanej baletnicy, wujek zdecydował, że można już zacząć rozkręcać interes. Zabrał dziewczynkę do siebie na wieś wraz ze świnką i jej ukochaną lalką, dokupił samca i jeszcze kilka samic i rozpoczął hodowlę świnek morskich. Porcelanka pomagała mu w tym dzielnie, ale jej ukochana świnka, zaraz po pierwszym miocie, powróciła do pokoju dziewczynki, ponieważ ta obawiała się, że słabowite zwierzątko zdechnie z wycieńczenia i nie chciała jej już więcej rozmnażać. Po jakimś czasie hodowla świnek upadła, ponieważ zwierzątka pozdychały z powodu jakiejś epidemii.
Jednak wujek Porcelanki nie poddał się i odnowił hodowlę.
Namówił dziewczynkę, by znów dopuściła samca do ulubionej świnki i dokupił jeszcze inne samice. Hodowla znów zaczęła się rozrastać.
Kiedy była już naprawdę duża i znana na cały kraj a nawet jeszcze szerzej, jeden z wrogów rodziny, zakradł się w nocy na posesję wujka i wymordował wszystkie świnki w bestialski sposób.
Przy życiu pozostała tylko ulubienica Porcelanki, bo mieszkała w jej pokoiku oraz pewna stara samica, która nie nadawała się już na rozmnażanie i mieszkała w klatce ze świnką dziewczynki.
Takie więc było kruche, niepewne, porcelanowe życie małej Marcelinki i jej delikatnych przyjaciół.

Norbert i jego dziwactwa
Najstarszy z rodzeństwa – Norbert był już po trzydziestce i od dawna żył własnym życiem, niczym dachowy kocur.
Najwcześniej z rodzeństwa wyprowadził się z domu i zamieszkał w malutkiej kawalerce ze swym równie malutkim psem, wziętym ze schroniska. Był on mieszanką dwóch ras – ratlerka i Gryfonika. Miał trochę zabawny wygląd: krótkie, krzywe łapki, zakręcony do góry ogonek, szorstką, odstającą od ciała sierść, szpiczaste uszka i pyszczek o przyjemnym wyrazie. Kiedy zima dobiegała końca, Norbert zabrał psa na wieś i nocą chodził z nim od domu do domu, w poszukiwaniu dla niego jakiejś pięknej panny.
Wypatrzył dwie: sunię w typie jamnika, oraz west terrierkę, która nie wiedzieć czemu trzymana była przy budzie, zamiast w domu, jak na małego, rasowego pieska przystało. Od jamniczki zachowało się zaledwie jedno szczenię, bo właściciele suczki utopili resztę, nie wiedząc, że są komuś potrzebne. Szczenięta terrierki zachowały się wszystkie, bo Norbert zdążł przed ich urodzeniem obiecać właścicielom psa, że zabierze je wszystkie, jak tylko suka je trochę odchowa. I rzeczywiście – dotrzymał słowa. Odebrał szczenięta, gdy skończyły 2 miesiące i porozdawał znajomym.
Niestety większość z nich trafiło na zły, patologiczny dom, gdzie były głodzone, bite bądź wyrzucane na bruk, gdy trochę podrosły. Bardzo szybko śmieszny, poczciwy piesek Norberta zdechł i wtedy mężczyzna wziął pinczera miniaturowego od swego znajomego z Hiszpanii, który był ich hodowcą. Po jakimś czasie dokupił jeszcze samca, przeprowadził się do wuja od świnek i niezrażony jego przygodami założył hodowlę pinczerów miniaturowych. Rozmnażał pieski w takich ilościach, że ludzie nie nadążali ich od niego kupować, więc Norbert rozwoził je w przypadkowe miejsca i porzucał, życząc im szczęścia, albo wysyłał do Hiszpanii co ładniejsze okazy do swego znajomego hodowcy.
Jego pierwsza pinczerka miała niestety słabość do Pekińczyka, którego wujek kupił Porcelance, gdy jej ukochana świnka zdechła. Norbert widząc prawdziwą miłość jego ukochanej suczki do tego salonowego psa, obiecał jej, że gdy się już zestarzeje i będzie miała wydać na świat swój ostatni miot, pozwoli jej spłodzić szczeniaki z pekińczykiem. Norbert obietnicy dotrzymał i kiedy pinczerka skończyła 11 lat, pozwolił jej mieć małe z pekińczykim należącym do dziewczynki.
Wbrew obawom Norberta, pieski były całkiem urodziwe.
Zastanawiał się nawet czy by nie stworzyć nowej rasy, ale dał temu spokój i zaczął nawet powoli zwijać psi interes, by poddać się nowemu dziwactwu.
Ponieważ dzięki swemu znajomemu hodowcy, którego ze względów praktycznych odwiedzał dość często, zakochał się w Hiszpanii, postanowił zagarnąć jej kawałek dla siebie na zawsze, aby nie musieć wciąż do niej podróżować. Pojechał więc pewnoego razu i poprosił pewną piękną, hiszpańską prostytutkę, by ta spdziła dla niego dziecko, najlepiej dziewczynkę i oddała mu ją, naturalnie za pieniądze. Kobieta zgodziła się, ponieważ była bardzo biedna a Norbert obiecywał dużo pieniędzy. Nie wiedziała jeszcze wtedy, jaki to ogromny ból będzie musiała znieść, gdy przyjdzie jej oddać własne dziecko obcemu mężczyźnie do obcego kraju. Zgodnie z życzeniami Norberta, urodziła się dziewczynka. Hiszpanka karmiła ją piersią przez 9 miesięcy, aż w końcu Norbert się zniecierpliwił i zarządał dziewczynki.
Wtedy kobieta powiedziała, że nie chce pieniędzy, chce zatrzymać dziecko, ale Norbert nawet nie chciał o tym słyszeć.
Podał kobiecie jakieś środki odurzające i porwał dziewczynkę. Kobieta obudziła się tylko po to, by już jej nie zobaczyć i wkrótce potem popełniła samobójstwo. Norbert wychowywał dziecko w ukryciu a pinczerka staruszka była jedyną zabawką i przyjaciółką dziewczynki. Po kilku latach, gdy Norbert zginął w wypadku, opiekę nad dzieckiem przejęła Porcelanka, która była już pełnoletnia i niemal wyrosła ze swojego lalkowego dziwactwa.
Nikt w tej dziwnej, patologicznej rodzinie nie zaznał spokoju ni szczęścia i wszyscy prędzej czy później zginęli.
Jedynie małej Hiszpance udało się przetrwać we względnym spokoju u boku Marceliny Porcelanki, a gdy dorosła wróciła do swego rodzinnego kraju, nie mając pojęcia, że jest jego cząstką.

Categories
Sny

Podmuch świeżego powietrza

Z teczki dotyczącej pana Marcina Wojciechowskiego

Podmuch świeżego powietrza

Był weekend, a ja przebywałam w internacie. Dziewczyny jak zwykle piły herbatę, a ja jak zwykle siedziałam przed komputerem. Włączyłam RadioSure. W radiu zet leciała bardzo ciekawa audycja, lepsza od zet na punkcie muzyki, ale nie prowadził jej Marcin Wojciechowski. Słuchałam jej z zapartym tchem.
Byłam trochę zła, bo gdy włączyłam radio, właśnie zakończono mój ulubiony konkurs, ale zaraz zainteresowałam się czymś innym. Gdy tak byłam pochłonięta muzyką zza okna dał się słyszeć głos:
– Otwieramy konkurs na najlepszego żebraka w mieście. Kto najbardziej będzie go przypominać, zostanie nagrodzony! Kandydaci na żebraków mają się stawić na nadwiślańskiej plaży.
– Co to ma w ogóle być – pomyślałam i powróciłam do audycji. Po niedługiej chwili przyszła do nas wychowawczyni i zapytała, czy któraś z nas na to idzie jednak żadna się nie kwapiła. W końcu opiekunka wyciągnęła mnie. Na plaży było bardzo przyjemnie. Wiał lekki, chłodny wiaterek, a słońce opalało w szybkim tempie. Wychowawczyni dała mi nadgryzioną bułkę i kazała trzymać przy ustach nie gryząc jej. Ten dramatyczny gest miał według niej symbolizować prawdziwe żebractwo. Nie wiem, czy wygrałam ten osobliwy konkurs, bo w myślach zaczęłam na niego psioczyć i nagle znalazłam się w moim własnym domu, już bez bułki, za to bardzo opalona.
– Cześć mamo. Wiesz co się stało? Ci cholerni wychowawcy nie pozwolili mi się uczyć, tylko wywlekli mnie na jakieś nudne konkursisko nad brzeg Wisły!
– To do nich podobne – powiedziała mama zmartwionym głosem.
Zaraz napiszę do nich sms'a – dodał pan Marcin.
Ciekawe co on tu robi. Dlaczego oddał komuś tak fajną audycję. Mama zaczęła krzątać się po kuchni.
Trochę bałam się tego sms'a, bo w końcu nie miałam nic do nauki, ale z drugiej strony to jest nasz prywatny czas i wychowawcy nie powinni nam go zabierać, nawet gdyby ktoś tylko patrzył się w sufit. Ale oni w końcu nas wychowują. Nie mogą wychować nas na leni i nierobów. Pan Marcin skończył swojego sms'a, by pomknął on w stronę gorliwych wychowawców i poszedł obejrzeć moje płyty.
Miałam zapytać go, dlaczego nie prowadzi tego rozszerzonego zet na punkcie muzyki, ale mama już zatkała mi usta pysznym posiłkiem.
– Chyba jednak wolałabym być teraz w szkole. – pomyślałam. – Może bym coś wygrała na tym dziwnym żebrackim konkursie, a tak to jedynie stracę przychylność wychowawców i nigdzie mnie już nie zabiorą.

Categories
Sny

Pytani

Sen dotyczący szkoły i… radia.

Pytani

Była historia i wszyscy drżeli przed pytaniem, bo mało kto się nauczył. Ja niestety należałam do tej większości. Siedzieliśmy cicho jak trusie, ale na szczęście pani zapytała Edwarda, który dużo wiedział.
Jednak pani zwykle pyta dwie osoby na jednej lekcji, więc napięcie dalej trwało.
Kiedy Edward skończył i chwila grozy właśnie osiągała zenitu ktoś zapukał do drzwi.
Nasza wychowawczyni została wywołana na jakieś badania. Z jednej strony fajnie, bo pani nie będzie pytać, ale z drugiej strony co się odwlecze, to nie uciecze.
Poza tym zauważyłam, że pani bardzo się tych badań przestraszyła.
Kiedy pani wyszła otrzymałam sms od Andrzeja: Jak wam idzie na historii? A co z dzieckiem?
– Obawiam się, że nasza pani potrzebuje pomocy – odpisałam. A o jakie dziecko ci chodzi?
– O nasze – otrzymałam odpowiedź. Przestraszyłam się jeszcze bardziej. Zaczęłam intensywnie myśleć.
Obóz językowy dawno się już skończył. Nie pamiętam, żebym szła z nim kiedyś do łóżka, poza tym, gdyby coś miało być, to byłoby już dawno. Z przestrachem pomacałam się po brzuchu. W tym momencie wróciła nauczycielka.
Zostało jeszcze 5 minut lekcji, ale jak wiemy nawet w ciągu trzech minut można jeszcze strzelić gola, więc znów na naszą klasę padł strach, ale pani już nie pytała.
– Ile jeszcze minut do końca lekcji?
– Ok. 5 minut – powiedziała Emilka.

Po lekcjach tata nie zawiózł mnie do domu, ale do swojego kolegi. Na podwórku pies podobny do Froda przybiegł do mnie i polizał po rękach. W radiu puścili jakąś nieznaną mi rockową piosenkę.
Usiadłam na jakimś pniaczku i głaskałam psa. Za chwilę wiadomości.
Miałam jakieś złe przeczucia, że w tych wiadomościach usłyszę coś niepochlebnego o sobie, bądź o naszej nauczycielce historii. Nie byłam gotowa na te wieści.
Chciałam już wracać do domu, albo chociaż być daleko od radia.
Zapytałam kolegi taty, czy ma jakieś fajne płyty, a on odpowiedział, że ma ich mnóstwo i zaprosił mnie do domu, gdzie było przyjemnie chłodno. Mężczyzna zaprowadził mnie do pokoju z płytami, ale wtedy tata stwierdził, że musimy już jechać, bo jest już późno, a płyty obejrzę innym razem, bo będziemy tu jeszcze zaglądać wracając ze szkoły. Trochę rozczarowana opuściłam dom mężczyzny i wsiadłam do samochodu. Na szczęście wiadomości się już skończyły. W domu powitała mnie ta sama brzydka, rockowa piosenka, co trochę mnie zdziwiło i zaniepokoiło. Miały być wiadomości, więc przyciszyłam bardzo odbiornik, ale nie wyłączyłam radia. Chciałam się dowiedzieć co powiedzą o mnie i o naszej wychowawczyni.
Minęła szósta, ale wiadomości nie było. Przełączyłam na inną stację. Tam również nie było wiadomości.
Nagle do pokoju wszedł tata i powiedział:
– Mój kolega dał ci na odchodne jedną ze swych płyt. Sprawdź sobie co to jest. – Tata wręczył mi płytę, więc wzięłam pilota, by ją włączyć. W radiu właśnie leciały wiadomości, ale tata na szczęście już wychodził z pokoju i nie zainteresował się nimi. Pierwszą piosenką na tej płycie był rockowy utwór, który słyszałam już dwa razy w ciągu tego okropnego dnia. Mimo to nie wyłączyłam płyty. Zawsze to lepsze, niż wiadomości.

EltenLink